Historie Postaci - Madness? This is LOKI!
Loki - 3 Maj 2011, 20:22 Temat postu: Madness? This is LOKI! Tego wieczoru Loki zasiedział się w pracowni. Światło sączyło się wątle, ognik drżał pod kloszem naftowej lampy, a marionetkarz przyglądał się w milczeniu szarej ćmie, która trzepocząc bezszelestnie skrzydełkami, co jakiś czas odbijała się bezgłośnie o białe szkło, chcąc dostać się w objęcia płomieni.
-Fotel i książki i świeca z cieniem… I nagle w świecy jęk pełen skarg. To ćma płonie jasnym płomieniem, jak sama Joanna D'Arc…-wyszeptał lunatyk unosząc rozgrzane wieko. Poparzył sobie przy tym palce, ale zdawał się zupełnie ignorować ten fakt, pochłonięty widokiem, trawionego przez ogień owada.
-Krzyczałabyś, gdybyś mogła… Prawda?-przymknął powieki i odchylił się w niewygodnym, drewnianym krześle-A wiesz? To zupełnie bez sensu, takie wrzaski. Są oznaką słabości… Ja nigdy nie krzyczałem. Nie głośno…-urwał gdy zorientował się, że obiekt, do którego kierował słowa już dawno rozmył się w przestrzeni, obracając się w popiół. 'Nigdy głośno… A miałem do tego przecież wszelkie prawo…'
-Amadeusz!-głos matki wyrwał go z objęć Morfeusza gwałtownie i bezlitośnie. W następnej kolejności zaatakował go chłód, bo rodzicielka postanowiła zedrzeć z niego pierzynę. Zwinął się i jęknął, prosząc o kolejne pięć minut. Zawsze to robił i zawsze tak samo bezskutecznie. Więc po co zawracał sobie w ogóle głowę? Pamiętał jednak, że tego dnia było, nieco inaczej. Zamiast wyciągnąć go po prostu z łóżka, matka natychmiast szarpnęła go za ramię. W następnej chwili, skóra na jego policzku przybrała kolor purpury, zaraz po tym gdy zderzyła się z nią otwarta dłoń matki. Szmaragdowe ślepia siedmioletniego chłopięcia napełniły się kryształowymi kropelkami, które wzbierały stopniowo i pewnie potoczyłyby się natychmiast po jasnych polikach, gdyby nie zaciskane na wardze, perłowe mleczaki.
-Zlituj się dziecko! Już krwawisz?! Na litość boską, kto cię spłodził! Ledwo dotkniesz i już się rozsypuje-kobieta w średnim wieku wyjątkowo wcześnie tego dnia, rozpoczęła swoją zwyczajową litanię narzekań. A to na jego słaby stan zdrowia, a to na ramiona, które nie były w stanie dostarczyć jej wody ze studni. Zawsze coś, a zaraz potem następowała modlitwa chwaląca Ludwiga, starszego o dwa lata brata, będącego istnym okazem zdrowia. Loki pamiętał jak śledził spojrzeniem jej każdy, przepełniony irytacją ruch. Jak nienawistnie przyciskała zwilżony ręcznik do jego nosa.
-Złamiesz mi go!-jęknął w końcu wyszarpując się z objęć kobiety. Ta warknęła coś i rzuciła zakrwawioną szmatkę na podłogę.
-Niech cię!-wrzasnęła.
-Do dziś nie mam pojęcia o co jej wtedy chodziło… A może ten dzień, wcale nie różnił się od innych…-mruknął pod nosem, a słowa odbiły się od zacienionych ścian i niedokończonych manekinów. Po chwili cicho zarechotał.
-Zawsze wolałaś Ludwiga, co nie mateczko? On był ten silny, to on ci zawsze pomagał. Co z tego, że był ostatnim przygłupem, skoro zamiótł schody i wyniósł śmieci. Zapewne teraz żałujesz co? Ciekaw jestem, doprawdy ciekaw jak wam się żyje na utrzymaniu tego beztalencia. No bo, jaki można mieć pożytek z marionetkarza, który nie może już robić marionetek? Jaki pożytek z siły, gdy dłonie nie funkcjonują jak kiedyś? Trudno przecież cokolwiek podnieść nie posiadając kciuków… Biedny Ludwig…-uśmiechnął się pod nosem-Jestem pewien, że cały świat dziś żałuje… I jeszcze pożałuje… Że nie potrafiliście mnie docenić…
Zamyślił się, gdy w ciszy jego pracowni zawisły te złowieszcze słowa, niemalże obietnica. Skrzące się zielone tęczówki, lśniły jeszcze bardziej odbijając światło tańczącego ognika, aż ponownie skupiły się na podfruwającej ćmie. Fascynujące stworzenia. Amadeusz pochylił się, zmrużywszy nieznacznie powieki i począł przyglądać się zwierzęciu, które poddane hipnozie światła zmierzało ku pewnej zagładzie.
-A gdyby tak… Gdyby ogień miał oznaczać miłość, a ćma zakochanego?-rzekł kładąc głowę na blacie i obserwując z lubością kolejną tego wieczoru śmierć w męczarniach-Czy to by nie pasowało? Uczucie prowadzi do destrukcji, zaślepia nas, sprawia, że postępujemy nieracjonalnie, a jednak lgniemy do niego… I zdaje się, że.. Dla takiej ćmy śmierć w objęciach upragnionego światła jest mniej bolesna niż obijanie się o szklane wieko…-z tymi słowami umieścił ponownie klosz na świecy i raz jeszcze odchylił się w krześle do tyłu. Jakże uwielbiał uczucie miłości. Nie dlatego, że lubił go doświadczać, ale dlatego, że ludzie znajdujący się pod jego wpływem znacznie łatwiej ulegali wszelkim próbom manipulacji. Zagrożenie życia wybranki serca, tudzież szansa pozyskania jej uczucia. Brzmiało znajomo, tak z pewnością już to kiedyś słyszał. Zarechotał.
-Ach, no tak, jak mógłbym zapomnieć. Dzień mojego wielkiego tryumfu i ostatecznej klęski Ludwisia. To wszystko twoja wina Katrino… Twoja, bo wbrew mojemu przekonaniu, byłaś dokładnie taka sama jak wszystkie…
Droga ze szkoły do dzielnicy, w której mieszkał była stosunkowo długa, ale odkąd pokonywał ją z Katriną nie miało to większego znaczenia. Chciał wręcz, by ciągnęła się jeszcze dalej i dłużej, była bardziej kręta, wtedy mogliby zabłądzić i spędzić ze sobą kilka dodatkowych godzin, nim trafiliby na właściwą ścieżkę. Tego dnia, kiedy oficjalnie wyrzekł się wszelkich uczuć i zaczął układać w głowie pierwszy plan, który miał go następnie doprowadzić do sukcesu i zapewnić upragnioną dominację nad starszym rodzeństwem… Pamiętał słońce. Trudno było je zapomnieć. Złote loki dziewczyny błyszczały w nim jeszcze bardziej niż zwykle, przywołując na myśl dojrzewające zborze. Loki doskonale wiedział, że nie jedyny padł ofiarą niezaprzeczalnego wdzięku dziewczyny, ale nie przeszkadzało mu to. Odprowadzał ją po szkole do domu i mimo iż prawdopodobnie sprawiało to jego wątłemu ciału więcej trudu niż jej, nosił jej książki i torbę, po to tylko by wsłuchiwać się w jej melodyjny głos i patrzeć na twarz jak z obrazka. Cera jak z porcelany, poliki nieznacznie zaróżowione, usta przypominające płatki dzikiej róży. Modre oczy zawsze zdawały się do wszystkich uśmiechać, a głos? Głos ukradła aniołom. W dodatku, jako jedyna w szkole nie śmiała się z wątłej postury Amadeusza. Broniła go przed typowymi szkolnymi 'zbójami', bo nawet oni nie potrafili oprzeć się jej wdziękom. Pamiętał dobrze, jak tego właśnie dnia, cieszył się w duchu, że jednak nie był synem pierworodnym, że nie skończył jeszcze osiemnastu lat, że miał dopiero szesnaście i że to jemu przypadło w udziale chodzić do klasy z dziełem boskich rąk. Wtedy też, urywając właśnie tę myśl, nie inną, odezwała się ona.
-Wiesz Amadeusz…-spojrzała na niego w sposób, który sprawił, że ugięły się pod nim kolana. Chociaż, całkiem prawdopodobne, że był to po prostu ciężar dwóch tornistrów kolaborujący z siłą grawitacji-Jesteś moim najlepszym przyjacielem.-w pierwszej chwili myślał, że te słowa dodadzą mu skrzydeł. To była nobilitacja! Przyjaźnił się z aniołem, serafinem, Afrodytą!-Wyjawię ci więc tajemnicę…-dodała po chwili ściszając głos-Zakochałam się-wyszeptała. Zabrzmiało jak wyrok. Mógłby przysiąc, że całe słońce skryło się wtedy za ciemnymi chmurami, chociaż ten dramatyczny akcent, dodała jego wyobraźnia, koloryzując wspomnienie.
-N-naprawdę? W kim?-spytał, poprawiając na nosie zdecydowanie zbyt potężne okulary. Wyglądał w nich jak kret, ale bez nich widział jak to urocze zwierzątko kopalniane, co oznaczało, że był praktycznie ślepy. Zaśmiała się melodyjnie.
-W twoim bracie głuptasie!-zagrzmiało? Tak, chyba tak, a raczej na pewno nie. Była piękna pogoda, Loki był tego pewien, a mimo wszystko usłyszał ten grzmot, tak jakby rzeczywiście zbliżała się burza.
-A-ale ty go wcale nie znasz… Przecież jest starszy
-No właśnie! Starsi chłopcy są dużo fajniejsi niż te dzieciaki w naszym wieku. Nie mówię oczywiście o tobie, ale o większości… Do tego jest dobrze zbudowany, przystojny… Absolutnie fantastyczny! Widziałam go wczoraj w sklepie i wiesz, uśmiechnął się do mnie więc… Tak sobie pomyślałam, może… Jako mój najlepszy przyjaciel, dowiedziałbyś się, czy… No wiesz, czy on też, mnie… Lubi?-uśmiechnęła się raz jeszcze. Reszta, była dość mętna. Nie pamiętał jak wrócił do domu. Pamiętał, że w drzwiach spłynęła na niego lawina narzekań matki, ale to standard. Później zaś, równie standardowo, pojawił się Ludwig.
-Mamo, proszę cię nie krzycz na niego! To nie jego wina, że jest taki, a nie inny. Z resztą, ma łeb jak sklep! Będą z niego ludzie, zobaczysz. Widziałem ostatnio jakieś jego wypracowanie. Ja to bym nawet pióra nie obsłużył, nie braciszku?-potężne łapsko zagarnęło go do siebie i przycisnęło do wielkiego torsu. Wielki, głupi i szlachetny do bólu. Nie znalazł by się na świecie człowiek cieplejszy i bardziej serdeczny od niego. Wszyscy go uwielbiali. No, prawie wszyscy.
-Ano byś nie obsłużył-wymamrotał brunet siląc się na uśmiech. Już wtedy wychodziło mu to całkiem przykładnie.
-Ha! Widzisz? Do czego to podobne, żeby młodszy brat pomagał starszemu w zadaniach? Przecież gdyby nie on, pewnie nigdy nie skończyłbym szkoły! Nie krzycz na niego mamuśka, bo to naprawdę, świetny chłopaczek!-puścił go w końcu, w momencie, gdy nastolatek był prawie pewien, że zostanie uduszony.
-Nie było z tobą aż tak źle, z resztą… Muszę z tobą porozmawiać, ale to później, mam lekcje do zrobienia…
-Rób, rób braciszku, pogadamy później. Ja mam pomóc ojcu więc, zobaczymy się później tak?-potężne łapsko poczochrało mu czuprynę, a Ludwig już po chwili zniknął za drzwiami do pracowni ojca. Loki wbiegł na górę, a furia, jaka go wtedy ogarnęła nawet dzisiaj znajdywała swoje odbicie w szmaragdowych ślepiach. Wolała jego! Przygłupa, który w jednym zdaniu dwukrotnie użył tego samego słowa?! Jego zasób leksykalny był wszak skandaliczny! Pamiętał jak siadł na łóżko. Jak spojrzał na rozstawione na szachownicy pionki. Jak w jego głowie pojawił się pomysł. Jak na ustach wykwitł po raz pierwszy złowieszczy uśmiech. Jak po raz pierwszy obiecał światu, że pożałuje iż go nie docenił.
Bolesne spotkanie z ziemią wyrwało Lokiego z potoku wspomnień. Krzesło, na którym do tej pory spoczywał przewróciło się, a jego czaszka boleśnie zetknęła się z drewnianą podłogą.
-Pękła?-sprawdził dłonią. Na szczęście, nic się nie stało. Wbił wzrok w sufit i nie zamierzał się podnosić. Potrafił tak całymi godzinami. Z resztą, w taki sposób obmyślił większość swojego planu.
To be continued...
Loki - 11 Maj 2011, 13:04
Chłopak znał już na pamięć rozkład przeróżnych pęknięć na białym suficie, w który wpatrywał się godzinami, odkąd tylko pewien pomysł zapuścił w nim swoje potężne korzenie i z każdym dniem zagłębiał się nimi bardziej w całe jestestwo młodego marionetkarza. Wiedział, że nie może popełnić żadnego błędu, toteż wszystko musiał zaplanować bardzo dokładnie. Praktycznie nie wychodził z pokoju, co z resztą nikogo nie dziwiło, bo jeśli chorował średnio dwa razy na miesiąc, wszyscy po prostu wyszli z założenia, że kolejna grypa jest po prostu wpisana w standardy tego modelu. On zaś leżał spokojnie na podłodze i knuł od zmierzchu aż po sam świt. W tym okresie rzadko kiedy zaznawał dobrodziejstwa snu, czy regularnych posiłków, nie miał do tego głowy. Wpatrywał się, w przypominający nieco kształtem rozlewisko rzeki, system nici na suficie już piątą godzinę i był prawie pewien, że wszystko ma dokładnie opracowane. Podniósł się i dopiero teraz odczuł jak bardzo kręgosłup narzekał na takie praktyki. Pomasował się po plecach i sięgnął szachownicę. Fakt, że jego heroiczny braciszek postanowił ostatnio pomóc napadniętej, przez członków okolicznego gangu, kobiecie bardzo sprzyjał planom Amadeusza. Obiecał ostatnio Katrinie, że umówi ją na spotkanie z Ludwigiem. Wystarczyło więc poinformować o tym spotkaniu także mężczyzn, którzy z pewnością zechcą wyrównać rachunki… Być może niezbyt to było wyrafinowane, ale bez cienia wątpliwości skuteczne, a o to przede wszystkim chodziło, czyż nie? Uśmiechnął się pod nosem i ruszył w stronę drzwi.
-Mamo, czuję się już lepiej, mogę iść do szkoły…
Mężczyzna zwlókł się z podłogi, gdy uznał, że kręgosłup za chwilę dojdzie mu do mózgu. Rozmasował obolałe plecy i postawił krzesło z powrotem przy biurku. Następnie z uśmiechem iście szaleńczym spojrzał na jeden z niedokończonych manekinów. Rzadko udawało mu się dokończyć jakąś lalkę. Żadna nie spełniała jego oczekiwań, wydawały mu się nie dość dobre, nie dość piękne. Była to oczywiście opinia całkiem subiektywna, perfekcjoniście zawsze coś nie odpowiadało, czegoś brakowało. Nawet jeżeli wszyscy w koło byli jego dziełami zachwyceni. To nie miało jednak większego znaczenia. Ujął dłoń manekina i przyciągnął do siebie tak, że kukła obróciła się wokół własnej osi, niczym w szaleńczym tańcu.
-Tak droga Katrino, ty także bardzo podobasz się Ludwigowi-zapewnił marionetkę, szepcząc jej do ucha, odgarniając długimi, bladymi palcami złote loki.
-Umówiłem was na spotkanie dokładnie tak jak prosiłaś. W tej alejce, trzy przecznice stąd, nikt tamtędy nie chadza więc będziecie mieli święty spokój. Cieszysz się prawda? On też skakał ze szczęścia…
-On też skakał ze szczęścia…-Amadeusz poprawił wielkie, czarne oprawki swoich okularów i spojrzał na Katrinę z lekkim uśmiechem.
-Naprawdę? Och! Wspaniale! O której?-spytała, a w jej głosie rozbrzmiewała taka radość i ekscytacja, że Lokiego aż skręcało w środku. Jednak uśmiechał się dzielnie i udawał, jak prawdziwy mistrz kłamstwa i iluzji, że jest równie szczęśliwy.
-O 18, tylko nie spóźnij się, Ludwig nie znosi spóźnialskich, nie chciałabyś przecież zrobić na nim złego wrażenia…-powstrzymał grymas obrzydzenia, który chciał wpełznąć mu na twarz, gdy tylko dziewczyna pochyliła się, by złożyć pocałunek na jego policzku. Podziękowała mu raz jeszcze i poleciała się szykować, jak na dziewczynę przystało. Brunet spojrzał na tarczę zegarka kieszonkowego. Wskazówki ustawiły się równo, pokazując godzinę dwunastą. Idealnie, jak na razie wszystko szło zgodnie z planem. Wsunął srebrny czasomierz do kieszeni zbyt dużych spodni przytrzymywanych paskiem, w którym kaletnik i tak musiał dorobić dziurki. Tak, był zdecydowanie za chudy. Po chwili jednak to uległo całkowitej zmianie. Stał się wyższy, jego twarz nabrała bardziej surowych rysów, lewe oko przecięła blizna. Strój także wyraźnie się zmienił. Spodnie wisiały mniej więcej w połowie nóg… No, może odrobinę wyżej, koszula zaś oblepiała rozbudowane ramiona. Wszystko to zaś oczywiście zwykły miraż, ale powinno wystarczyć by przekonać przygłupów z gangu, którzy siedzieli niedaleko i właśnie marnowali życie, usiłując obrabować jakąś kolejną niewinną duszyczkę. Ruszył w tamtą stronę, aż w końcu przystanął przed ich 'przywódcą'. Ten spojrzał na niego niechętnie.
-Sprzątnijcie go…-wydał krótką komendę i opryszki podniosły się, zaciskając dłonie w pięści, jednak Amadeusz zachował zimną krew.
-Czyli nie interesuje cię, jak dopaść Ludwiga Odinsona? Wydawało mi się, że ostatnio miałeś z nim zatarg…-'szef' rozprostował dłoń i powstrzymał swoich 'ludzi', którzy wyglądali w zasadzie bardziej jak małpy, czy inne goryle, niż przedstawiciele gatunku homo sapiens.
-Co o tym wiesz?
-Wiem tylko tyle, że dzisiaj o 18 w alejce niedaleko stąd spotka się ze swoją dziewczyną. Możecie tam odciąć mu drogę i nieznacznie wyrównać rachunki…-uśmiechnął się lekko, a gest ten powtórzył przywódca stada małpiszonów.
-Co chcesz w zamian za tę informację?
-Absolutnie nic, powiedzmy po prostu, że macie u mnie dług… Zgoda?
-Zgoda-kończył mu się czas, za chwilę iluzja rozmyje się na oczach zdecydowanie zbyt wielu świadków. Skłonił się więc i szybko usunął z ich pola widzenia. Skrywszy się w jednym z ciemniejszych zaułków zdjął z siebie maskę oprycha i natychmiast poczuł jak uginają się pod nim kolana. Spory wysiłek dla początkującego. No i wolał nie wiedzieć jak bardzo oczywista była ta sztuczka, ale grunt, że podziałała. Odgarnął włosy przylepione do skropionego potem czoła. Teraz trzeba tylko poczekać.
-Cierpliwość zawsze była moją wielką zaletą Katrino… Cóż to? Co mówisz? Och, ależ to jeszcze nie koniec tej wzruszającej historii! Nie pamiętasz? Nie pamiętasz jak to się wszystko pięknie rozegrało? Bo ja, z całą pewnością nigdy nie zapomnę!-zarechotał puszczając manekin. Lalka, która w zasadzie nie licząc koloru włosów, w żadnym stopniu nie przypominała dawnej miłości Amadeusza runęła na ziemię. Loki rozsypały się po podłodze, a puste ślepia wbiły się w sylwetkę swego stwórcy.
-Nie patrz tak na mnie, to nie moja wina, tylko twoja… Nie pamiętasz już?
To be continued...
Loki - 21 Grudzień 2011, 12:00
Mężczyzna poczuł się niemal tak jak wtedy. Wspomnienia napływały do niego rwącym potokiem, przyśpieszając bicie nadwyrężonego mięśnia sercowego, który pompował energicznie krew do wszystkich jego kończyn. Niewidzące, jasne oczy marionetki wpatrywały się w niego z taką samą nadzieją i takim samym przerażeniem, rozpaczą. W sumie, chyba powinien mieć wyrzuty sumienia. Dlaczego więc do dzisiaj wstrząsała nim duma, gdy tylko pomyślał o tamtych zdarzeniach? Uśmiechnął się i sięgnął do kieszeni po srebrny zegarek, by spojrzeć na wskazujące godzinę, dwie czarne strzałki. Przesuwały się po jasnej, kremowej tarczy. Czarne liczby rzymskie odbijały wątłe światełko naftowej lampki... Prawie tak jak wtedy.
Czarne liczby rzymskie odbijały wątłe światło sączące się z ulicznej latarni. O tej porze roku włączali je już po siedemnastej, bo chwilę później było już całkiem ciemno. Młody Amadeusz pędził na wybrane przez siebie miejsce. Musiał się odpowiednio zmęczyć, jeśli chciał by wszystko wyglądało autentycznie. Był więc już całkiem czerwony na twarzy, a płuca z ledwością nadążały z wymianą tlenu. Kończyny gięły się pod nim, gdy w końcu dotarł do opuszczonego bloku sąsiadującego z alejką, którą wyznaczył na miejsce spotkania. Po wybuchu gazu, budynek został uznany za grożący zawaleniem i stał tak smętnie od ładnych kilku miesięcy, bo nikt nie zabrał się jeszcze za rozbiórkę. Puste okna spozierały na ulice smętnie, a oczernione jeszcze od trawiących je płomieni ściany przypominały o dramatycznych zdarzeniach i śmierci kilku osób. Właśnie to mieszkanie, w którym doszło do nieszczęsnego wypadku wychodziło na ulicę, do której już w tej chwili zmierzał zarówno Ludwig jak i Katrina. Mały Loki bez większych problemów przecisnął się pod deskami, które ktoś przybił na środku wejście do budynku, całkiem świadomie ignorując zawieszoną na nich kartkę z namalowaną czaszką i skrzyżowanymi piszczelami. Było tam też coś napisane, ale treść napisu, jako nieistotna została wymazana ze wspomnień i teraz pozostawał jedynie piracki symbol grożącej przy złamaniu zakazu śmierci. Chłopiec ostrożnie wspiął się po schodach i wsunął do wybranego mieszkania. przypominało ono raczej suchy szkielet, czegoś, czym kiedyś było. Niemal wszystko zostało pochłonięte płomieniami, a czarne smugi na jasnej tapecie w kwiatki przypominały o drapieżności żywiołu. Amadeusz zmarszczył lekko brwi i zacisnął chude palce na butelce wody. Wybrał dla siebie inny żywioł, ale gdy patrzył na popękane smugi, oraz jęczące smętnie fundamenty kolumn w mieszkaniu, przez moment żałował. Szybko jednak ocknął się z tego stanu i podszedł do okna. Miał zapas czasu, 30 minut, powinno starczyć. Miał tylko nadzieję, że wszyscy postąpią zgodnie z przewidywaniami. Przylgnął do ściany i wyściubił nos zza ramy dawniejszego okna. W takiej pozycji zamarł, by obserwować następujące zdarzenia. Gdy myślał o tym teraz, z trudem wierzył, że udało mu się tyle wytrzymać w tak nienaturalnej pozycji i że skutki tego odczuł z wyraźnym opóźnieniem, bo dopiero następnego dnia. Adrenalina widać robiła swoje. Czuł ją teraz, prawie tak samo jak wtedy.
W końcu pojawiła się pierwsza postać. Blond loki rozpoznał natychmiast. Wyglądała zjawiskowo z włosami upiętymi serią wsuwek w finezyjną fryzurę. Miała na sobie także bielusieńką sukienkę i błękitne buty na niewielkim obcasie. Do tego sweterek w podobnym kolorze z jakiejś cienkiej tkaniny. Spojrzała na zegarek umieszczony na nadgarstku. Loki nie był pewien jakim cudem zarejestrował z takiej odległości kolor paska, czy co lepsze wskazywaną godzinę. Ha! Wspomnienia. Tak dobrze wiedział o jakiej porze się pojawiła, że sam dorobił tych kilka szczegółów. Ludzki umysł był doprawdy fascynujący. Oszukiwał nawet siebie samego. To zabawne, jak trzy osoby, mogą przeżyć to samo zdarzenie i zapamiętać je zupełnie inaczej. Bo jakoś wątpił, by podobny uśmiech widniał na jakiejkolwiek innej twarzy. Ludwig pojawił się punktualnie i na chwilę nastolatek odsunął się od okna, krzywiąc przy tym nieznacznie. Nie miał ochoty patrzeć na rozczulające powitanie. Przesunął się więc odrobinę, do kąta i przechylił w stronę okna wychodzącego na ulicę, z której alejka ‚zakochanych’ odchodziła. Członkowie gangu właśnie wyszli zza odległego zakrętu. Ilu ich było? Dziesięciu? Dwudziestu? Trzydziestu? Nie pamiętał dokładnie, pewnie coś koło piątki. W każdym razie, całkiem nieświadomie zaopatrzyli się w sprzęt potrzebny do realizacji planu pewnego płonącego żądzą vendetty chłopaczka, o którym jeszcze długo nie usłyszą. Chociaż nie, już całkiem niedługo ten ‚gówniarz’ miał zaleźć im za skórę, ale jeszcze nie teraz. Teraz gówniarz przesunął się z powrotem do okna wychodzącego na alejkę, by obserwować jak ustawione wcześniej klocki domina przewracają się pod wpływem jednego trącenia jego wątłym palcem. Zaczyna się...
Całą bójkę pamiętał dość mętnie. Były krzyki i piski, był dźwięk łamanych kości. Mężczyźni bez większego trudu przesunęli wątłą postać Katriny i zabrali się za Ludwiga w sposób dość bezlitosny. Zaskakująco słusznie postąpili zaczynając od całkowitego zmiażdżenia mu dłoni... Jak się później wypowiedzieli lekarze, przerobili mu kości na proszek. Regeneracja takich obrażeń była niemożliwa. Nie w świecie Luster, gdzie medycyna wciąż ledwo kulała... W zasadzie, w żadnym świecie naprawa podobnych obrażeń nie była do końca możliwa. Ludwig już nigdy później nie był w stanie niczego sam podnieść. Miał problemy z otwieraniem drzwi, nie mówiąc o tworzeniu, czy wykonywaniu jakichkolwiek innych czynności.
-Oczywiście, nie na tym miało się skończyć-Loki uśmiechnął się pod nosem, przyglądając się swoim długim palcom, kilkakrotnie zaciskając je w pięści i zastanawiając przy tym, jakie to uczucie nie móc wykonać tak prostej czynności? Zwłaszcza w chwili, gdy masz świadomość, że zaraz drobna istotka którą kochasz całym swoim naiwnym serduszkiem padnie ofiarą bandy brutalnych oprychów, którzy wcześniej doprowadzili Cię do takiego stanu? Cóż, to nie mogło być przyjemne... Musiało być prawie jak obijanie się o abażur dla ćmy, nie mogącej w żaden sposób wpłynąć na beznadziejność swojego losu. Pac. Zielone oczy przesunęły się znów na lampę. Pac. Małe stworzonko zajadle obijało się od mlecznego szkła. Pac. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. Pac. Podniósł się z podłogi, choć nie był pewien, kiedy właściwie na niej usiadł. Pac. Podszedł do biurka przykładając palce do jasnego klosza. Pac.
-Ale zdarza się czasami, że przyjedzie rycerz na białym koniu... I da ci dokładnie to czego pragniesz... Prawda Katrino?-Pac. Uniósł klosz i postawił go obok, pozwalając by kolejna ćma wleciała w gorące objęcia. Poprawił okulary, które lekko zsunęły mu się z nosa.
Mały Amadeusz zbiegł po schodach. Wysiłek, który wymusił na sobie wcześniej sprawił, że nawet to doprowadziło jego organizm do wycieńczenia. Nogi lekko mu drżały. Jedynie twarz była wciąż za mało czerwona. Dyszenie mógł udać... Cóż, nie było czasu na bieganie w kółko więc posłużył się krótką iluzją. Kobiety i ich makijaż mogły się schować. Ruszył do alejki pędem, wpadając do niej zdyszany. Krople wody mineralnej ściekały po jego włosach i twarzy skutecznie imitując pot. Zacisnął lekko palce. To była chwila prawdy. Jeśli cokolwiek w tej chwili skopie, to będzie zarówno po nim jak i po Katrinie i po Ludwigu. Z oczywistych względów, siebie w tej wyliczance postawił na pierwszym miejscu.
-Zostawcie go!-warknął, zgodnie z przewidywaniami przyciągając uwagę goryli. Na następującą potem salwę śmiechu nie musiał czekać zbyt długo. Zmarszczył brwi i poprawił okulary na nosie. Musiał działać szybko. Potrzebował fizycznego kontaktu, by zadziałało. Ruszył pędem w stronę... Tak, teraz był pewien, że była ich piątka. Dwóch przyciskało jego brata do ziemi. Rozłożone jak na krzyżu ręce były zaś okładane przez dwóch innych przy pomocy jakichś żelaznych prętów. Trzeci tylko stał trzymając mocno dziewczynę i śmiejąc się nieco przygłupio. Amadeusz podbiegł do pierwszego mężczyzny. Dotknięcie skóry i chwila skupienia wystarczyły, by zamrozić pokrywającą skórę warstwę potu i unieruchomić delikwenta. Śmiech utknął w gardłach pozostałych oprychów jak kość, co dało mu czas na zajęcie się drugim posiadaczem pręta. Małpiszony trzymające Ludwiga podniosły się z ziemi i ruszyły w jego stronę jednak równie szybko zamarli pod wpływem jego drobnych zaklęć. Został już tylko jeden, który wciąż przyglądał się wszystkiemu z lekkim niedowierzaniem. Puścił w końcu zapłakaną Katrinę by złapać kłopotliwego chudzielca za nadgarstek. To był kłopot. Jeśli go teraz zamrozi, to będzie tak wisiał aż się nie rozmrozi, a wtedy będzie zdany na pastwę całej piątki i wątpił by miał wyjść z tego starcia w jednym kawałku. Myśli przeleciały przez jego głowę jak stado galopujących koni, niewiele pozostawiając po sobie po za jednym, przebłyskiem pomysłu. Narzucił na siebie osłonę niewidzialności. Jasne, nie miał tych umiejętności opanowanych na tyle, by wpłynąć także na zmysł dotyku. Liczył jedynie na kolejny szok. No i udało się. Najwyraźniej głupota podobnych typów sprzyjała mu dzisiaj od rana. Zaskoczony opryszek puścił go i cofnął się o krok.
-Gdzie on polazł?!-wrzasnął. Puszczony chłopak, do tej pory trzymany nad ziemią upadł. Fortunnie złamał sobie rękę, na którą poleciał. Bardzo dobrze. Gdyby wyszedł z tej potyczki bez szwanku, nie wypadło by równie dramatycznie. Podniósł się zdejmując z siebie iluzję i już po chwili ostatni z napastników został tymczasowo przemieniony w lodową rzeźbę. Dopiero w tym momencie rodzący się, przyszły mistrz knowań uczuł rozchodzący się po przedramieniu ból. I musiał się powstrzymać przed uśmiechem. Miał w końcu rolę do odegrania.
-Zabierajmy się stąd!-rzucił do zszokowanej parki-Niedługo się pewnie rozmrożą, bo pokryci są cieniutką warstwą lodu, no już-skrzywił się łapiąc za rękę. Katrina pomogła wstać obolałemu Ludwigowi, który spojrzał na Amadeusza dziękując mu jak za zbawienie, na co ten tylko skinął głową i odpowiedział lekkim uśmiechem.
-Ale jak to się stało, że nas znaleźli?-spytała drżącym głosem dziewczyna, której kolana uginały się pod ciężarem ukochanego.
-Nie mam pojęcia... Odpowiedział Loki. Mówiłaś komuś o tym spotkaniu?-spytał spoglądając na nią spod grubych czarnych oprawek. Drgnęła, a on z trudem powstrzymał uśmiech. Na dziewczyny zawsze można liczyć. Nie wytrzymają pięciu minut bez wyjawiania komuś ‚tajemnicy’, o randce nie wspominając.
-No to już wiesz jak was znaleźli-podsumował wzruszając ramionami, co skutkowało kolejnym paroksyzmem promieniującego bólu, płynącym z prawej ręki. Niech to szlag. Bolało, ale było warto... Wkurzało go jedynie, że musiał to dusić w sobie. Ten śmiech.
-A jak Ty nas znalazłeś?-spytał po chwili Ludwig, bo Katrina zdawała się całkowicie już nieobecna, przez całą drogę do szpitala, a później do domu.
-Pomagałem jednemu z kolegów z klasy w matematyce. Wracając usłyszałem jak dwóch kolesi tych tam opryszków gadało o tym, co zamierzają zrobić... Że usłyszeli jedną dziewczynę, gdy opowiadała koleżance o randce z Tobą i że w końcu się na Tobie odegrają... Szkoda, że przyszedłem tak późno ja... Przepraszam.-zatrzymał się i ukrył twarz w sprawnej dłoni. Nie mógł już dłużej powstrzymywać śmiechu. Ramiona trzęsły mu się w bezgłośnym rechocie do momentu aż brat objął go niezdolnym już do niczego innego ramieniem.
-Nie płacz... Ocaliłeś mi życie wiesz? Ty! Mi! Mamusia nigdy nie uwierzy. Dziękuję Amadeuszku, jesteś najlepszym bratem na jakiego mogłem liczyć...
Gdy lekarze wydali na Ludwigu wyrok trwałego kalectwa, na odzew ze strony Katriny nie trzeba było długo czekać. Jej ciało zwisające smętnie ze sznura podwiązanego do lampy w pokoju postawiło kropkę w ostatnim zdaniu pierwszego prawdziwego planu Lokiego, przeprowadzonego skutecznie od samego początku do końca. Wszystkie te zdarzenia nie wpłynęły zbytnio na poprawę jego stosunków z matką. Ojciec całości też zbytnio nie skomentował. Loki pamiętał tylko, że kilkakrotnie kłócili się z matką o to czyja to wina. Nigdy jednak nie padło oskarżenie w jego kierunku... Nawet ze strony rodzicielki. Cała ta historia solidnie wstrząsnęła całą okolicą i szkołą. Dla Amadeusza była jednak jedynie wskazówką. Poczuł się niemal popchnięty w stronę kolejnych poczynań, które następowały po sobie zmieniając całkowicie kształt do tej pory dobrze znanego miejsca. W końcu zaś musiał je opuścić. Gdy miał już dość tych samych twarzy i ludzi. Gdy wszystkich już znał na tyle dobrze, by wiedzieć jaki klucz otwiera jakie drzwi. Jedynie matki nigdy do końca nie rozgryzł, jednak uznał to zadanie za dostatecznie karkołomne. Podał rodzicom fałszywy adres korespondencji, by nie zawracali mu głowy i co jakiś czas z tegoż adresu wysyłał im pieniądze na rehabilitację dla brata i tym podobne sprawy. W końcu nie chciał być wyrodnym dzieckiem. Prawda?
-Wzruszająca historia. Aż za serce bierze, nie sądzisz?-spytał... Świecy? Kolejnej ćmy?-Skąd one się biorą...-spytał nagle wracając jakby do rzeczywistości-Przecież tu nie ma okien...-stuknął palcem w drewniany blat i rozejrzał się po czym wzruszył ramionami-Chyba koniec na dzisiaj-rzucił nie precyzując o co dokładnie chodzi. Zgasił wątły płomień lampy i wszedł po schodach na górę, by wsunąć się do jednego z wielu swoich mieszkań. Tego w Mrocznych Zaułkach. Rozejrzał się i westchnął zatrzaskując za sobą drzwi. Powinien się zdrzemnąć. Opadł na kanapę i osunął się by wbić spojrzenie w pusty kominek. Czy nie powinien mieć problemów z zaśnięciem? Może był tak zły, że nie przychodziły? Nie miał wyrzutów sumienia, bo swoim zdaniem to co zrobił nie było złe? Rzadko się nad tym zastanawiał. Odgarnął włosy z czoła i przekręcił się na plecy by wbić wzrok w sufit.
-MORIA, Czarna Róża, Karciana Szajka...-uśmiechnął się lekko pod nosem-Ostatnimi czasy jest tu zdecydowanie zbyt spokojnie. Brakuje chaotycznego elementu... Cóż-zerwał się z kanapy i podszedł do półki z książkami-Viper tak?-spytał sięgając po cienką teczkę wciśniętą pomiędzy dwa tomy książek. Wbił wzrok w spoglądające na niego ze zdjęcia jaskrawo niebieskie ślepia-Co powiesz na to, by mi troszeczkę pomóc?-uśmiechnął się lekko i powrócił na kanapę-Bo widzisz... Mam taki pomysł...
|
|
|