Anonymous - 19 Maj 2011, 22:35 Temat postu: Domek w głębi lasu W głębi Malinowego Lasu zarośnięta już w sporej części ścieżka prowadzi do parterowego domku z cegły. Budynek od frontu sprawia wrażenie jakby właściciel wyjechał dawno temu i od tego czasu nikt tego miejsca nie odwiedzał. Okna i drzwi wejściowe w dobrym stanie, dach też cały, nic tylko się wprowadzić. Wchodząc znajdziesz się w niewielkim przedsionku o białych ścianach i podłodze wyłożonej w szachownicę czarnymi i białymi kafelkami. Przedsionek ów bez żadnych drzwi łączy się z korytarzem prostopadłym do wejścia utrzymanym w tej samej kolorystyce. Na wprost ciebie otwarte drzwi z ciemnego drewna prowadzą do salonu o ścianach w kolorze pogodnego letniego nieba. Dwa fotele i niewielki okrągły stolik przy kominku po prawej, Troszkę dalej od nich sofa, i pod skosem ustawiona leżanka. W samym środku pokoju czarny fortepian z pękniętą lewą nogą, a dalej pod ścianą obszerna kanapa i niski, aczkolwiek równie długi stolik.
Po prawej stronie salonu jest biblioteka, czy gabinet, a może jedno i drugie? Wnętrze wyłożone boazerią, przy każdej ze ścian regały książek pełne a pod oknem masywne dębowe biurko z wygodnym fotelem. Na księgozbiór składają się głównie dzieła naukowe w rozmaitych językach. Naprzeciw gabinetu sypialnia dla gości, urządzona skromnie, acz wygodnie. Pokoik ten ma własną malutką łazienkę, do której z korytarza wejść nie sposób. Po drugiej stronie domu z tuż obok salonu – jadalnia. Stół i dwanaście krzeseł, a pod ścianami kredens z zastawą srebrna, jak i z delikatnej chińskiej porcelany. Naprzeciw jadalni kuchnia, gdzie nawet dawny gospodarz prawie nie zaglądał. Obok kuchni łazienka, cała w beżowych kafelkach...
Z łazienki można przejść wprost do sypialni gospodarza. Jedna szafa, łóżko z wielkim kufrem w nogach i zielona ściany. Naprzeciw owej sypialni jest, a raczej było jeszcze jedno pomieszczenie. Na samym środku masywny stół, koloru ściany tej od korytarza oraz tej od jadalni rozpoznać nie sposób, a pozostałych dwóch i fragmentu dachu nie ma. Wszędzie pełno szkła, jakiś dziwacznych substancji, suszonych ziół i fragmentów zwierząt. Jedynie księga na stole pisana runami w jakimś zapomnianym języku, a i z niej sporego fragmentu brakuje.
Można by rzec, że Cesar zabłądził, gdyby zmierzał w jakieś konkretne miejsce. Ale on najzwyczajniej w świecie szedł przed siebie. Przez chwilę nawet zastanawiał się czy spotka jeszcze tamtą kobietę. Ale tylko przez chwilę. I oby tym następnym razem znowu jej w czymś nie przeszkodził.
Zatrzymał się przy czymś co kiedyś było ścieżką i spojrzał na budynek. Ciekawe. Wygląda całkiem znośnie, a jednak jakby od dawna nikt tam nie mieszkał. Po dłuższej chwili zastanowienia, postanowił to sprawdzić. Tym razem grzecznie i potulnie, dość już się naraził innym jak na jeden dzień. Szpitali nie znosi, chyba ma alergię na ich zapach, a na tamten świat mu nie śpieszno. Wolnym krokiem podszedł do drzwi i zapukał trzy razy. Policzył w myślach do dwudziestu i zapukał ponownie, tym razem mocniej. Po trzeciej próbie nacisnął klamkę. Otwarte. Wszędzie pełno kurzu i żadnych śladów. Ktoś nie dbający o porządek zostawiłby wydeptaną ścieżkę na korytarzu. Wszedł do salonu. Rozglądając się po pokoju zbliżył się do instrumentu. Żadnych malowideł, cz rzeźb, meble sprzed kilku ładnych epok i...
- Черт подери!! – niefortunnie oparł się o fortepian i pęknięta noga instrumentu ugięła się niebezpiecznie. Wskoczył pod spód, uniósł go plecami do poprzedniej wysokości i położył dłoń na złamanej nodze zamykając ją w czarnym krysztale. Nie wyglądało to może zbyt dobrze, ale przynajmniej stoi jak trzeba. Prawie wybiegł na korytarz. Pobieżnie tylko zajrzał do innych pomieszczeń, lecz na dłużej zatrzymał się w bibliotece. Przechadzał się wzdłuż regału próbując odczytać tytuły ksiąg. Opisane były w nieznanych mu językach, jakimiś dziwnymi znaczkami zamiast liter, albo wcale. Zdołał jeden tytuł przeczytać: „Wieczerza z wrogiem”. Sięgnął po nią zaciekawiony, ale tylko przeczytał podtytuł na pierwszej stronie: „Trucizny i jady na każdą okazję.” i odłożył ja uśmiechając się. Ktoś tu miał ciekawe hobby. Wychodząc wyjął z kieszeni przygotowaną wcześniej fajkę i zapałki. Ledwo odpalił, gdy do jego uszu dotarł dźwięk podobny do tego jaki wydaje wiatr w kominie. Po drugiej stronie korytarza. Uspokoiło się ledwo do właściwych drzwi podszedł. O mało nie wypuścił fajki z ust gdy je otworzył. Wyglądało to jakby w pokoju wybuchła bomba. Ale to szkło, jakaś maź na podłodze i inne takie. Widać komuś nie udał się eksperyment, albo i udał, aż za dobrze. Wyszedł przez dziurę w ścianie i rozejrzał się uważnie. Na wprost miejsca gdzie powinno być okno, na gruzie dostrzegł coś białego. Podszedł bliżej. Roztrzaskane okno, spory kopiec mrowiska, gruz i szkielet w białym kitlu. Owady nie pozwoliły truposzowi zgnić, obrały go do gołej kości. Cezar ostrożnie przesunął truposza na trawę i wykorzystując walające się po trawniku fragmenty muru usypał zgrabny kurhanik. Odmówił krótką modlitwę, przeżegnał się i wrócił do budynku. Spodobało mu się to miejsce. Postanowił zamieszkać w domu alchemika. Na razie nic nie będzie zmieniał, jedynie posprząta. Ale najpierw sobie trochę odpocznie. Z tą myślą wrócił do salonu i ułożył się wygodnie na kanapie.Anonymous - 20 Maj 2011, 20:02 Veis szedł leśną ścieżką przed siebie. Nie wiedział czemu. Był zmęczony, a jednocześnie wściekły. Jednak mimo wszystko, był samotnikiem. Odmieńcem, który mimo tego, iż pragnął towarzystwa, nie mógł go znieść w nadmiarze. Odmieńcem, do którego ludzie bali się nawet podejść. Może właśnie przez to, uważał ich za nic nie warte śmieci? Nie... To nie to. Nienawiść miał w sobie od zawsze. Nienawiść, oraz pogardę wobec słabszych. To były czynniki, które go tworzyły. Czynniki, które sprawiły iż był tym, kim był. Mimo wszystko, nie miał zamiaru się zmieniać. I miał zamiar zabić każdego, kto chociażby spróbuje odmienić jego charakter, nastawienie, czy też mentalność.
Spojrzał na jedno z drzew. Dzięcioł wydłubywał spod kory robaki...
Palce Cienia pomknęły ku rękojeści miecza. Ostrze błysnęło w słońcu. Głowa ptaka znalazła się na trawie. Veis wytarł ostrze o rękojeść, po czym schował je.
Skracanie marnych egzystencji słabych istot... Według Biblii, tylko Bóg miał prawo decydować o czyjejś śmierci. A więc, czy był Bogiem? Czy z każdym odebranym życiem, nie stawał się mu coraz bliższy? Czy też może wcale Bogiem nie był, lecz Diabłem... Przecież łamał prawo Boskie, które było zapisane w Piśmie Świętym. Naruszał jego tabu, za każdym razem gdy przelewał krew. Czyli to, iż był nieposłuszny wobec prawa ustawionego przez Najwyższego, oznaczało iż nie jest mu równy? Nie... Nie był Bogiem. Było mu zdecydowanie bliżej do Diabła. Bóg był miłosierny. On, nie okazywał litości. Zabijał dla czystej, sadystycznej przyjemności. Mimo tego, iż nie stał najwyżej w hierarchii światów, to nie znał nikogo, kto patrzyłby na niego z góry. Oczywiście poza paroma osobami, które od lat już gryzą glebę.
Mimo rozmyślań, Cień był świadomy, iż zbliżał się do budynku, który wielu mogłoby nazwać domem. Czemu więc on go tak nie nazywał? Nigdy nie miał domu. Nie wiedział co to dom, a pewien mądry człowiek powiedział mu kiedyś, by nie używał słów których nie rozumie. Oczywiście ów mądry człowiek również patrzył na niego z góry. Na jego twarzy, nawet po oddzieleniu głowy od ciała, wciąż malował się taki wyniosły wyraz... Mimo śmierci owego "mędrca", Veis zapamiętał jego słowa.
Cień spokojnie podszedł do drzwi, oraz wiedziony ciekawością, posłał w nie potężnego kopniaka. Wyłamały się od razu. Veis wszedł do środka, oraz rozejrzał się.Anonymous - 20 Maj 2011, 20:34 Nie spał, raczej czuwał leżąc wygodnie na kanapie. I dobrze, bo inaczej wyrwał by go ze snu hałas, Spodziewał się raczej ducha poprzedniego właściciela tego domostwa, ale możliwe, że kurhan i modlitwa wystarczyły by mieć od niego spokój. Zderzenie buta z drewnem i zaraz po nim uderzenie drzwi wejściowych o ścianę. Pewnie ktoś inny również zainteresował się tym miejscem. Ale Cez był tu pierwszy i nieznacznie irytowało go wywarzanie drzwi. Nie po to ktoś dawno demu wymyślił klamkę. Zmienił pozycję. Zamiast wyjść obcemu naprzeciw, usiadł wygodnie tworząc długi miecz z jadowicie żółtego kryształu i oparł go o podłokietnik obok siebie. Kryształ w kontakcie z kafelkami wydaje charakterystyczny dźwięk. Nie zamierzał wychodzić z salonu, tym bardziej z bronią w ręku. Miecz był tak na wszelki wypadek gdyby intruza trzeba było przegonić. Lepiej zaczekać tu na niego. Z tą myślą nabił i zapalił fajkę. Dźwięk może być mylący, ale zapach tytoniu powinien pomóc obcemu go zlokalizować. Flet na razie nie będzie mu potrzebny. Jego grę na fortepianie również chwalono swego czasu, choć okazję miał po temu tylko raz czy dwa. Naturalnym talentem to nazwali. Mimowolnie uśmiechnął się do wspomnień.Anonymous - 20 Maj 2011, 20:57 Veis rozglądał się cały czas po wnętrzu budynku. Nikogo tu od dawna nie było... Spojrzał na podłogę. Ślady na kurzu... A więc jednak ktoś tu zaglądał... A to ciekawe... Może owa osoba ciągle tu była? Nie był tropicielem, a z kurzu chyba się czytać nie dało... Mimo to, zdawało mu się, iż ktoś tu jest. Jego myśli w takich sytuacjach sprowadzały się do jednego: zabić, czy nie zabić? W mniemaniu Cienia było to o wiele lepsze pytanie, od Hamletowego "To be, or not to be?". Dodatkowo, jakby tego było mało, dom wydawał się być zamieszkany przez więcej niż tylko jedną istotę...
Chłopak rozejrzał się. Drzwi do salonu były otwarte. W zasięgu jego wzroku, był jedynie pająk, wielkości tarantuli, który powoli schodził po ścianie.
Nie wiadomo skąd, w ręce Veisa znalazł się nóż do rzucania. Nie wiadomo skąd również, znalazł się on w pająku i nie wiadomo jak przybił go do ściany. Rzut był celny. Cień nie mógł chybić z tak małej odległości.
Wciąż był mimo wszystko, porządnie wkurzony. Zazwyczaj w takiej sytuacji, szukał okazji by się wyładować. Teraz było inaczej. Miał zamiar wytrzymać własny gniew i chociaż raz nie zabić z jego powodu. Dlatego właśnie, udał się do lasu, gdzie nie oczekiwał iż łatwo kogoś znajdzie. Mimo to, osoba która również znajdowała się w owym budynku, miała bez wątpienia przerąbane.
Energicznym krokiem, z dłonią opartą na rękojeści katany, wszedł do salonu.
Do jego nozdrzy dotarł zapach tytoniu, który jeszcze bardziej go pobudził i wkurzył. Dopiero po chwili zauważył odpoczywającego kotołaka.
- Boungiorno. - przywitał się spokojnie, po czym wciąż z dłonią na rękojeści miecza, ruszył w jego kierunku.
Miecz bezszelestnie wysunął się z pochwy, oraz z niesamowitą prędkością przeciął powietrze. Główka spadła na ziemię. Główka fajki, rzecz jasna.Anonymous - 20 Maj 2011, 21:33 W ostatniej chwili przesunął dłoń z główki fajki na ustnik. Przeczucie? Nie. Głupi nawyk głaskania podgardla rzeźbionego smoka. Szczęście jednym słowem, że przybysz przy okazji nie pozbawił Cesara palca, albo dwóch, może dłoni nawet. Gość wyraźnie podirytowany, czyli kłopotliwy. Dachowiec wstał, minął białowłosego bez słowa i podszedł do stolika przy kominku. Dawno temu ktoś zostawił tam butelkę szkockiej, lecz nawet jej nie otworzył.
- Привет - odpowiedział przecierając kieliszki z kurzu. Nalał do dwóch i trzymając jeden w wyciągniętej ręce zaproponował obcemu jednocześnie biorąc łyk z drugiego.
- Powinienem był pozbyć się tej fajki jakiś czas temu. Była bardzo stara. - mógł schować kocią dumę do kieszeni i patrzeć na tamtego z miną uprzejmego gospodarza, ale z mówieniem było już gorzej. Nie widział potrzeby mówić wprost, że to była pamiątka, a choć nie wszystkie wspomnienia są mile, bardzo cenna. O szkodliwości palenia wie każdy, więc nie ma sensu tego przytaczać również, jak i wypominać wyłamane drzwi. Nie miał w tej chwili najmniejszej ochoty na walkę. W razie czego może mieć drugi miecz, ten przy kanapie był tylko na pokaz, złamałby się po pierwszym mocniejszym uderzeniu. Ale dopiero się wprowadził nie zdążył nawet posprzątać. Człowiek pewnie by przeprosił za bałagan, ale nie on. Dla niego było zbyt oczywiste, że jest tu za krótko by zabrać się za robotę. Nie ma sensu o tym niepotrzebnie gadać.
- Cesar. - przedstawił się licząc na to samo ze strony przybysza. Taki głupi nawyk, jeśli dojdzie do rozlewu krwi, musi wiedzieć z kim walczy. Do tej pory oprócz nauczyciela niewielu miał przeciwników, ale pamięta imię każdego z nich. Kolekcjonował je i pielęgnował w pamięci bez względu na wynik starcia.Anonymous - 21 Maj 2011, 17:46 Mimo iż fajka została zniszczona, to w powietrzu cały czas można było wyczuć zapach tytoniu. Denerwowało to Cienia. W jego mniemaniu, nie było bardziej spaczonego zapachu, niż tytoń właśnie. Po co ktoś miał zatruwać się samemu, skoro ktoś mógł zrobić to za niego? To była kolejna rzecz, której nie rozumiał. No ale cóż... Nie tylko ludzie, jak widać, są dziwni. Mimo wszystko, ciekawie byłoby komuś wypalić oko, za pomocą papierosa lub cygara... Taa... To mogłoby być zabawne. Może zacznie właśnie nosić paczkę cygar właśnie na "takie" okazje? Zabić można było przecież wszystkim, nie tylko bronią. Niestety, większość z tego "wszystkiego" była o wiele mniej skuteczna od pięści, którymi można wręcz zawsze komuś przywalić. Mimo wszystko, czasem nie warto było iść na taką łatwiznę. Niektóre sposoby, być może były mniej efektowne, lecz za to o wiele bardziej okrutne. A właśnie okrucieństwo było jednym z najważniejszych elementów zabijania. Okrucieństwo i pewność siebie. Jeśli człowiek staje przed wyborem "zabij lub zgiń", zazwyczaj woli zabić. Mimo to, ten, który będzie bardziej zdecydowany zabić, przeżyje. Dlatego właśnie, owe dwie cechy były kluczowe w przetrwaniu. Ludzie boją się bólu, często bardziej od śmierci. Dlatego właśnie, by odstraszyć istoty niegodne jego towarzystwa, musiał być brutalny. Ów sposób, zapewniał mu przetrwanie w gettach żydowskich. Dzięki niemu, żołnierze bali się chociażby rozwiesić jego portretów pamięciowych. Mimo wszystko, znał swoje możliwości. Mimo iż był, bez wątpienia, potężny, to nie mógł mierzyć się z armią.
Miecz bezszelestnie wsunął się do sayi. Nie towarzyszył temu charakterystyczny zgrzyt, który lubiły wydawać pochwy rycerstwa, czy też różnorakiej wojaży. Niejeden samuraj, który mistrzowsko opanował iaido, zdziwiłby się łatwością, szybkością, a zarazem ciszą towarzyszącą owemu manewrowi.
Spokojnie obserwował dachowca. Wciąż śmierdziało mu tytoniem. Zmarszczył nos. Gdy usłyszał rosyjski akcent, w głosie mężczyzny, był bliski ponownego dobycia broni.
Spokojnie wysłuchał słów kota. Zdziwiło go grzeczne podejście gospodarza. Albo po prostu się go nie bał, albo wolał unikać kłopotów. Znając ludzi, stawiał na to drugie.
Z miną rodem z plakatu "z frajerami nie piję" pokazał kotu otwartą dłoń, na znak iż stroni od tego typu trunków.
- Veis, sono contento. To twój dom? - odpowiedział mu. Nie wiedział czemu posługiwał się akurat tym językiem. Najwięcej mądrych i głupich ludzi, którzy mieli ochotę zaryzykować rozmowę z nim, znalazł właśnie we Włoszech. Może dlatego zyskał taki nawyk?Anonymous - 21 Maj 2011, 18:25 Gość schował broń, więc nie zamierza zabijać nikogo. Przynajmniej na razie. To dobry znak. Nie przepada za rosyjskim, a sam odpowiada bodajże po włosku... Nie ważne. Dachowiec zdawał się nie zwracać na mimikę i ewentualne objawy wrogości, lecz wolał zachować pozory uprzejmości. Coś mu mówiło, że Vais nie jest człowiekiem. Odstawił jeden z kieliszków i zapraszającym wskazał fotel, po czym usiadł w sąsiednim.
- Znalazłem ten dom wczoraj wieczorem i od razu mi się spodobał. Pochowałem poprzedniego gospodarza, a raczej to, co zostawiły z niego insekty. Mam nadzieję, że pochówek był dość godny by duch owego alchemika odszedł w pokoju. - już nie pamiętał kiedy ostatnio w jednej wypowiedzi użył więcej niż jednego prostego zdania. Aż mu w gardle zaschło, toteż wziął porządny łyk alkoholu. Jak przystało na wychowanego w Rosji, o ile można wobec Dachowca użyć tego słowa, nawet się nie skrzywił. Może i był wtedy za młody na picie, ale tamta atmosfera, mentalność robiły swoje. A może to geny. To możliwe, że jedno z rodziców było Rosjaninem, w końcu nie ma o nich pojęcia.
- Co Cie sprowadza w te okolice jeśli wolno spytać? - dodał uprzejmie po dłuższej chwili. Vais może i jest trochę energiczny i lubi machać mieczykiem, ale tymczasowo na walkę się nie zapowiadało.Anonymous - 21 Maj 2011, 19:01 Veis oparł się o ścianę. Nie zabijanie, nie sprawiało mu trudności, mimo to, uważał je za co najmniej zabawne. Odetchnął głębiej. Zapach tytoniu na serio działał mu na nerwy. Spaczone powietrze. Meble powoli nim nasiąkały. Cień cały czas marszczył nos. Wolał, by to czym oddycha, było czyste. Właśnie z tego powodu, lubił przesiadywać w świecie ludzi w Pirenejach. O mało się tam wręcz nie zadomowił. Zapewne by to zrobił, gdyby nie to, iż stałe miejsce zamieszkania narażało go na towarzystwo. Raz spróbował. Po pierwszym dniu przyszli do niego jacyś dziwni ludzie, sekta, uważająca się za "świadków Jehowy". By upewnić się, czy ów bóg na prawdę istnieje, Cień wysłał ich na spotkanie z nim. Najwyraźniej jednak albo im się tam spodobało, albo żadnego boga nie było. Nie wrócili stamtąd.
Veis spokojnie wysłuchał słów pana kotka.
- Rozumiem... - odpowiedział spokojnie. Jako iż pochwa miecza uwierała go w... pewne miejsce poniżej pleców, to odpiął ją i oparł obok siebie.
Zaraz po pierwszym pytaniu, chłopak łyknął porządnie trunku. No cóż... Stereotypy Rosjan były widocznie prawdziwe.
- Jeśli mam rozumieć... Wszedłeś do cudzego, nie odwiedzanego od dawna domu, bierzesz butelkę dziwnego trunku, zapominając iż to dom alchemika, po czym jeszcze PIJESZ ów trunek? Gratuluje odwagi... - rzekł, podsumowując całą tą sytuację.
- Co mnie tu sprowadza, pytasz? Sam nie wiem. Najpewniej szukałem miejsca, w którym nikt mnie nie zaczepi.Anonymous - 21 Maj 2011, 19:46 No tak. Tytoń gostkowi przeszkadza, wszystkiego odmawia, a na dokładkę insynuuje, że jego "gospodarz" jest głupcem. Bo napił się trunku w dawno nie odwiedzanym domu, którego nikt wcześniej nie ruszał. Oryginalnie zamknięta butelka, żadnych śladów igły i takich tam. Owszem pozostaje jeszcze magia, ale po co w ogóle robić coś takiego? Nawet jeśli to trucizna, to o ile coś niecoś wiedział na ten temat powinien zacząć odczuwać skutki tychże modyfikacji. A tu nic z tych rzeczy. Wszystko w normie. Tego łyczka nawet nie odczuł.
- To już lekka przesada, nie sądzisz? zapytał wstając. Zrzucił kurtkę na fotel i wyciągnął rękę w bok. Powoli w jego dłoni materializował się kryształowy miecz. Tyle że w jego ulubionym, granatowym kolorze, najtwardszy kryształ jaki potrafił stworzyć.
- Może się sprawdzimy? żadnych Mocy, tylko miecz i żadnego zabijania. Nazwijmy to treningiem fechtunku. Jeśli wygram posprzątasz laboratorium, bez odbudowywania ścian czy rekonstrukcji dachu. Wiedz jednak, że nie zamierzam wynosić się z tego domu, umierać czy zabijać kogokolwiek i nie gustuje w mężczyznach. Poza tymi wyjątkami spełnię twoje życzenie jeśli zdołasz mnie pokonać. Jak będzie? - zapytał ustawiając miecz płazem go przeciwnika, ostrzem skierowanym pionowo w sufit i jelcem na wysokości ust. Nie zamierzał salutować, nie temu typkowi, a z tej pozycji od razu przejść do walki.Anonymous - 21 Maj 2011, 20:14 Veis spokojnie opierał się plecami o ścianę. Nie miał ochoty zamykać oczu. To była już jego druga rozmowa, w tak krótkim czasie... Albo złagodniał, albo ten świat był inny. Cień miał nadzieję, iż chodziło o to drugie. Chociaż... W tym świecie, było dużo mniej zepsucia niż w ludzkim. Może właśnie na tym polegał cały problem?
Chłopak podrapał się po ramieniu. Nie wiele go obchodziła ta cała sytuacja... Mógł nawet zabić dachowca i sobie stąd iść. Zrobiłby tak, gdyby nie to, iż zapragnął się ograniczać w tej kwestii. Nie obchodziła go nawet, owa wrodzona wyższość wzroku kota. To nie miało znaczenia. Nawet najmniejszego...
- It is, the end of all hope... - zanucił w odpowiedzi, na słowa kota wers jakiegośtam utworu. Brzmiało to bardziej jak komentarz, niż jak odpowiedź.
Cień w spokoju wysłuchał oferty pojedynku, oraz jego reguł. "Nie gustuje w mężczyznach?" Nie, no... Czyżby to była jakaś sugestia wobec orientacji Veisa? W sumie... Nie obchodziłoby go to, gdyby sam nie czuł niesmaku wobec tego typu rzeczy. Nic dziwnego więc, że gdy usłyszał te słowa, sięgnął za plecy i wyjął coś w rodzaju krótkiego miecza, umiejscowionego na baardzo długiej linie. Nic dziwnego również, iż rzucił tym jakąś stopę nad głową kota. Lina rozwinęła się w jakiejś 1/6 długości.
- Primo: nawet nie wspominaj o takich rzeczach jak nienaturalny gust. Secundo, nie mam zamiaru cię o nic prosić, ani sprzątać ci domu. Poza tymi rzeczami, mógłbym przyjąć wyzwanie. - rzekł spokojnie. Aż nadto spokojnie, mając na uwadze, iż przed chwilą rzucił wyjątkowo ostrym narzędziem w kierunku rozmówcy.Anonymous - 21 Maj 2011, 21:03 - Jack chyba miał jednak rację. Nie tylko ludzie są pokręceni. - Odparł Cesar opuszczając broń. Przed tym mieczykiem raczej nie zdążyłby się uchylić, nawet z kocim refleksem. - Nie miałem zamiaru Cię obrażać, mimo iż Ty zdążyłeś zrobić to już kilkakrotnie. Zachowujesz się jak rozpieszczony synalek władcy światów którym nie jesteś. Wątpię żeby mi się to udało, ale w końcu ktoś przetrzepie ci skórę.
Rany, Cez sam zaczął się sobie dziwić. Milczek którym był, gdzieś przepadł przy białowłosym. To ta kraina tak na niego działa, czy ten gostek? A może jedno i drugie, albo coś zgoła innego...
- Zrobimy inaczej. Możesz zostać jak długo chcesz. Proszę tylko żebyś niczego nie niszczył i nie zabijał potencjalnych gości, zanim zdążą powiedzieć z czym przyszli. Co do walki, to masz rację, wygłupiłem się z tymi warunkami. Możemy poćwiczyć bez tego kiedy będziesz chciał. Normalne treningi. Jedno tylko pytanie. Domyślam się, że człowiekiem nie jesteś, więc kim jesteś? - Już miał dodać, że idzie poszukać jakiejś miotły, żeby wziąć się samemu do roboty, ale jakoś tak się powstrzymał. Lepiej poczekać na odpowiedź. Jeśli Vais będzie chciał walczyć, to znowu będzie trzeba przełożyć te porządki. Nie żeby lubił sprzątać, ale nie znosi bałaganu. Porządek w domu nauczyciela był z powodu lenistwa ich obu. Nie ma bajzlu, to nie ma roboty. Ale tu w końcu trzeba się będzie za to zabrać.Anonymous - 21 Maj 2011, 21:32 [Sorki że tak krótko, im późniejsza pora tym mniej mi się "chce"]
Veis pociągnął mocno za sznur, który owinął wokół dłoni. Krótki miecz wrócił do niego. Chłopak złapał go w wolną rękę, po czym znów obwiązał linką i schował, wysłuchując ze średnią uwagą słów kotecka.
- Ehe... Prędzej czy później, a tyłek od 1897, kiedy to usiadłem na pokrzywach, zdrowy... Obiecanki cacanki... - skomentował słowa Ceza. To, iż ktoś w końcu byłby w stanie skopać mu tyłek byłoby mało prawdopodobne. Nawet jeśli byłoby słonecznie, ów ktoś musiałby się nieźle wysilić. Może to dlatego, iż po prostu nie chciało mu się przegrywać? W sumie, kto to tam wie... Na to, iż miał po prostu szczęście to nie stawiał.
Kotek znowu zaczął gadać... Lubił to, czy jak?
- Normalny sparing, mówisz? Dawno w sumie porządnie nie rozprostowałem kości... Zaczynaj. - rzekł spokojnie, odbijając się do ściany i stając w lekko zmienionej pozycji "Sha no Kamae" ze szkoły "Tenshin Shoden Katori Shinto Ryu".
Stał w wykroku, odwrócony twarzą w kierunku przeciwnika. Pochwę, z jeszcze nie dobytą kataną trzymał w lewej ręce. Prawa była luźno oparta na rękojeści. Chłopak był gotów od biegu.Anonymous - 21 Maj 2011, 22:08 Cesar uśmiechnął się. Nie odpowiedział. Widocznie Vais jest jednym z tych, co słuchają kiedy im się akurat tak podoba, a to też nielicznych. Nie pamiętał wszystkich nazw szkół i technik, ale ta pozycja. Tradycyjna szkoła walki kataną. Nawet z pozycji wstępnej do jednej techniki, mistrz może użyć innej, a że białowłosy mistrzowsko włada bronią był pewien. W przeciwnym razie potomkowie samurajów już dawno ukarali by go śmiercią za pychę. Ten koleś to chyba największy egoista jakiego dotąd spotkał. Wystarczyły dwa kroki by odpowiednio skrócić dystans. Cięcie po przekątnej, lecz w połowie jakby upuścił mecz, po to jedynie by pod sam koniec zmienić dłoń. Może i europejski obosieczny miecz za bardzo nie pasuje do wschodnich stylów, ale ciekaw był, czy Vais zna "Samidare" będące częścią "Shigure Soen Ryu". Te nazwy pamiętał dokładnie. Rzadko spotykany styl z niewielką ilością technik. Jack pokazał mu każdą tylko raz, ale zapamiętał każdy szczegół. To był jeden z nielicznych momentów kiedy Cez wykazał się ciekawością, jednak nauczyciel zbył go mówiąc, że w ten sam sposób nauczył go jego Japończyk, dla którego kiedyś pracował. Wtedy kotek postanowił korzystać z tego stylu jako technik kończących starcie, ale w dziś zmienił zdanie. Jak na ironię przypomniał mu się często słyszany od nauczyciela cytat, kogoś znanego i mimowolnie wypowiedział go półgłosem zaczynając swój ruch:
- wygrywaj bez pychy, przegrywaj bez urazy.Anonymous - 23 Maj 2011, 14:37 Veis stał chwilę w miejscu. Zdawało się, iż nie zamierzał reagować na to, iż kotek zamierzał za chwilę na niego ruszyć. Stał w owej pozycji, planując taktykę na szybką wygraną.
- Masz zamiar walczyć do pierwszej krwi? - zagadnął, jeszcze nim Cezar ruszył w jego kierunku.
Gdy zauważył, iż kotek zrywa się w jego kierunku, on również wykonał krok w stronę przeciwnika, jednocześnie wyciągając miecz z sayi. Pochwę rzucił w bok. Dzięki temu, iż Cień skrócił dystans, miecz Cezara był za wysoko, by ten mógł jeszcze go upuścić.
Veis chwycił broń w obydwie ręce. Wiedział, iż do zbicia ciosu od frontu, potrzeba o wiele więcej siły, niż do manewru tego typu wykonanego z boku. Podwójny chwyt powinien być wystarczający.
Wyprowadził cios, kierował go bardziej w górne partie ostrza wroga. Głównie po to by wykorzystać zasadę "dźwigni". Jako, że im dalej od rękojeści, tym ostrze było mniej stabilne, cios w górną część powinien załatwić sprawę.
Zaraz po wyprowadzeniu ciosu zbijającego, zdjął na krótką chwilę lewą rękę z miecza. Nie była mu na razie potrzebna. Przynajmniej do tego co zamierzał zrobić.
Zakręcił nadgarstkiem i złapał miecz w odwrotny sposób. Oczywiście, mógł wykonać inny manewr. Piruet, czy coś w tym stylu. Problem polegał na tym, iż przez krótką chwilę byłby odsłonięty. Dzięki odwróceniu chwytu, miecz przez ową krótką chwilę zasłaniał jego tors.
Pchnął mieczem w dół, prosto w stopę Cezara. Wiedział, iż da mu to trochę czasu. Pchnięcie nie musiało być perfekcyjne. Chodziło o to, by kotek zaczął się cofać. Dzięki temu, Veis mógłby zacząć dyktować warunki pojedynku. Również dzięki zaatakowaniu tak nisko, znalazł się w idealnej pozycji by walnąć wyżej.
Tuż po zaatakowaniu stopy, nie ważne od wyniku, wyprostował, dotychczas zgiętą w łokciu i wykręconą w nadgarstku rękę, wykonując szybki, poziomy cios pod adresem klatki piersiowej oponenta.Anonymous - 23 Maj 2011, 15:19 Nie dane mu było się popisać, Vais dobrze wiedział co robi. Cesar nie zatrzymywał ruchu odbitego ostrza, jak zapewne wieku by uczyniło, a poddał się zmianie kierunku całym ciałem. Obrót o 180 stopni, bardzo blisko przeciwnika, tak że przez moment był odwrócony plecami przy prawej ręce Cienia. krok drugą nogą i już był za nim. Ale białowłosy też miał refleks, poziomy cios. Cez złapał miecz oburącz i odbił cios przeciwnika tm samym sposobem jakiego przeciw niemu użyto. Jednak mięśnie napiął dopiero tuż przed zderzeniem ostrzy. W efekcie wprawił broń przeciwnika w drgania. Dlaczego? Owe drgania mają bardzo niekorzystny wpływ na mięśnie atakującego. Pozbawiają możliwości ruchu, na krótko, nawet nie pół minuty, ale wystarczy. Kotowaty przez ten czas wyprowadził kilka ciosów po przekątnej naprzemianstronnie, by odsunąć się od ściany ponieważ jego zdaniem mur za plecami przydaje się jedynie przy większej ilości przeciwników.
- wolę póki któryś z nas nie padnie ze zmęczenia - odpowiedział w końcu wciąż się uśmiechając