To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Archiwum X - Wspomnienia Druvidesa Valentine

Anonymous - 19 Czerwiec 2011, 16:36

Mrok

Niebo kotłowało się w granatowo – czarnych splotach, błyskając i pulsując, napęczniałe od deszczu i ładunków elektrycznych. Wszystko dookoła zamarło w nerwowym, niespokojnym oczekiwaniu: korony drzew nie tknięte przez oddech wiatru, zwierzęta chowające się w swych norach i dziuplach. Nie można było uświadczyć treli ptaków, ani leniwego pohukiwania sów, czy stukotu dzięcioła. Nawet zwyczajowe pochrząkiwania dzikich świń – dzików, czy ryki jeleni zwabiające samice, ustały. Cienie wydłużały się i przedstawiały upiorne sceny, powietrze było ciężkie od wilgoci, nieruchome, zastygłe i parne.
Jednak wśród tego niepokoju przed nawałnicą, wśród gęstwin mrocznego lasu, niespodziewanie rozległo się echo tętnienia końskich kopyt, zniecierpliwione parskanie i rżenie, a całości dopełniał męski, gniewny okrzyk, powtarzający się w nierównych odstępach:
- Szybciej, szybciej przeklęta chabeto!
Zza sękatych konarów, otulonych zielonym puchem mchu, wyłonił się kary ogier, na grzbiecie niosący młodego mężczyznę o rozwianych, złocistych włosach i błyszczących, bezdennych, srebrnych ślepiach, nakrapianych soczystą barwą wody. Blada cera zaróżowiła się od wysiłku, wargi wykrzywione były w grymasie furii, szaleństwa.
Kolejne dźgnięcie ostróg, uderzenie palcatem i gniewny okrzyk mężczyzny. Appaloosa kwiknął głucho, zmuszając obolałe nogi do szybszej pracy, dłuższych skoków… Pot spływał po czarnych bokach ogiera, ślina pryskała, osiadając płatkami we włosach jeźdźca, ściółka spod masywnych kopyt wzlatywała w powietrze i uderzała o pobliskie drzewa.
Jeździec musiał czym prędzej dostać się do Wieży Inspiracji, która w późniejszych czasach zostanie rozebrana. Poganiał karego ogiera mocnymi pchnięciami ostróg, chociaż część jego świadomości wiedziała, że koń jest na granicy wytrzymałości. Najpewniej zajeździ go na śmierć, lub tak kontuzjuje, że piękne stworzenie już nigdy nie ujrzy dnia dziennego. A więc na to samo wychodziło.
Jednak w tejże chwili mało go to interesowało. Musiał, musiał dotrzeć do Wieży! Zadarł głowę, dostrzegając między prześwitami w koronach drzew masywną, kamienną Wieżę Władcy Lalek, Pani Adelaydy Switcona.
-Już nie długo, jeszcze trochę! – W głosie mężczyzny słychać było skrajny niepokój, drżenie, którego nie usłyszy się już nigdy więcej.
W końcu ciemna sylwetka wystrzeliła spomiędzy drzew, mijając stalową bramę, nie zważając na makabryczne, acz dziwnie intrygujące, rzeźbienia na kamiennym murze. Wpadł na dziedziniec, zeskakując z wycieńczonego konia, nim ten zdążył chociaż się zatrzymać, i wylądował na ubitej ziemi w miękkim półprzysiadzie, by po chwili gnać z zawrotną prędkością ku wejściu do Wieży. Zaskoczeni strażnicy odprowadzili go zgnębionym wzrokiem. Czyżby dostrzegł w nich skruchę? Nie! Nie może tak myśleć, to nie możliwe! Ona po prostu NIE MOŻE umrzeć!
"Ach, ja przeklęty! Przeklęty!" Darł się w myślach, pokonując po kilka stopni. Nim dotarł do komnaty Adelaydy, pot spływał po nim strugami, a dookoła jego osoby unosił się spiżowy odór konia. Otworzył drzwi, nie zważając na protesty dwórek i pokojówek jego Pani, wszedł do komnat w klejącej się do ciała koszuli, z włosami przylepionymi do wysokiego czoła. I zatrzymał się gwałtownie, zbyt porażony, by wykonać choć jeszcze jeden krok.
Wzrok Marionetkarza potoczył się nieprzytomnie po zakrwawionych ręcznikach walających się na ziemi, rozbryzgach juchy na śnieżnym baldachimie, tworzących groteskowy wzór na delikatnej materii, a w końcu zatrzymał się na zwiotczałej, pokrytej smugami krwi i potu kobiecie, otulonej prześcieradłami, o zapadniętej, wymęczonej twarzy. Niegdyś piękne, karmazynowe loki, teraz w mokrych strąkach, przylegały do wychudłych policzków Adelaydy, piękne, złociste oczy wpatrujące się w niego z ciepłym uśmiechem, błyszczały w podnieceniu i radości, że oto się zjawił. I właśnie te oczy były jedyną rzeczą, jaka przypominała mężczyźnie o tej dawnej kobiecie, dystyngowanej, pełnej wigoru i zdrowia, żywej i zabawnej, a w momentach niezwykle zabójczej.
- Pani… – wyszeptał zbielałymi trwogą wargami. – Pani! – Powtórzył, podchodząc do niej szybkim krokiem, niemal podbiegając, padając na kolanach przed zmizerowaną kobietą, pokonując strach i zaskoczenie. Z ostrożnością, czułością uchwycił jej malutką rączkę w swoje duże, ciepłe dłonie, bojąc się, by nie zrobić jej krzywdy. Wyglądała na taką kruchą, wprost efemeryczną!
- Druvidesie… zjawiłeś się… – wargi kobiety rozchyliły się, a najpiękniejszy głos, chociaż potwornie wymęczony, lekko zachrypnięty, jakikolwiek dany było mu słyszeć, zapieścił jego uszy.
Mężczyzna, nazwany Druvidesem, potoczył spojrzeniem po jej twarzy, doszukującej się w jej rysach tej niezłomności, siły. Ale nie znalazł nic, prócz uczucia gorejącego w złotych oczach. Uczucia, na które w zupełności nie zasługiwał.
- Pani ma, przecież obiecałem… Zawsze wracam – odrzekł, starając się, by głos nie drżał mu zdradziecko.
Adelayda, Władczyni Lalek z rodu Marionetkarzy, uniosła kąciki ust w leciutkim uśmiechu, jakby i to sprawiało jej najwyższy wysiłek, ból.
- Tak, ty zawsze do mnie wracasz… zawsze… – wychrypiała i zacisnęła z niemocą palce na jego dłoni. Oddech stał się niezwykle chrapliwy, ciężki.
Druvides rzucił okiem na jedną ze służek.
- Odsuń kotarę, głupia kobieto! – zasyczał, zaciskając równocześnie mocniej dłoń dookoła palców jego Pani. – Wszystko będzie dobrze, moja Pani, doktor zaraz przybędzie. - Mówił uspokajającym głosem, lecz bardziej pragnął dodać sobie wiary, gdyż jego słowa zabrzmiały fałszywie. - Mój Druvidesie, mój wierny, drogi sługo, mój kochany… – oczy Władczyni uchyliły się nieznacznie. – Jest podobna do ciebie, Druvidesie, jest taka piękna… Obiecaj, obiecaj, że się nią zaopiekujesz, gdy mnie zabraknie!
Mężczyzna drgnął, niczym rażony prądem, wargi wykrzywiły się nieznacznie. Pokręcił głową, chcąc odgonić zgłębiający się smutek i nadchodzący mrok.
- Nie umrzesz, słyszysz, nie umrzesz! Jesteś silna, dasz sobie radę! Zabraniam ci mnie zostawiać, Adelaydo! – Zapewniał, wręcz nakazywał, głosem nie znoszącym sprzeciwu, pełnym goryczy, zapominając o należytym szacunku.
Adelayda pokręciła niemal niedostrzegalnie głową. Odetchnęła świstliwym haustem.
- Mój głupiutki skarb… naiwne dziecko… Obiecaj… pro – oszę – patrzyła nań tak ponaglającym wzrokiem, iż pokiwał twierdząco głową.
- Obiecuję, obiecuję – spełnił jej prośbę.
- Kocham cię, Druvidesie Valentine…opiekuj się naszą córką… – tak brzmiały ostatnie słowa Królowej Marionetkarzy, Adelaydy Switcona,Władczyni Lalek, która sama oddała swą demoniczną duszę w szpony Żniwiarza.
Druvides znieruchomiał, obserwując jak oczy jego Pani zamykają się, by już więcej nie ujrzeć światła dnia dziennego, rozlewu krwi, swej… ich… córki… Odeszła…
- Nie, Adelaydo, nie wygłupiaj się, obudź się, słyszysz?! Adelaydo, otwórz oczy! – potrząsnął szczupłymi ramionami swej kochanki i pani, swej pierwszej i ostatniej miłości. Ale to nic nie dało, królowa nie uchyliła powiek, nie zaśmiała się tym swoim perlistym, świergotliwym głosikiem i nie oznajmiła z filuternym spojrzeniem, że tylko żartowała. Odeszła. Umarła. Zniknęła.
Mężczyzna ukrył głowę w spotniałych włosach nieboszczki i zapłakał żałośnie, a Wieżą wstrząsnął nieludzki ryk kogoś, kto utracił sens swego życia.
- Adelaydo!

Dodane po 28 minutach:

Zesłanie

Lata mijały, jeden po drugim, podobne, a jednak różne od siebie.
Druvides przejął tymczasowo zwierzchnictwo nad rodem Marionetkarzy, do czasu, aż córka Adelaydy, Samuela Adira Switcona, dorośnie na tyle, by tę rolę przejąć na swe drobne barki.
Dziewczę rosło nadzwyczaj szybko i zdrowo, bez jakichkolwiek sensacji. Szkoliła się w jeździectwie, szermiercze oraz starała się odnaleźć w sobie magiczny potencjał, który pomógłby jej na dowiedzenie się, jakimi mocami obdarował ją los.
Mała nigdy nie dowiedziała się, kim tak naprawdę był jej ojciec. Druvides nie życzył sobie, by córka Adelaydy wiedziała, że to on sprawuje nad nią ojcostwo. Był zbyt dumny i wyniosły, zbyt pochłonięty rozpaczą za swą ukochaną, by podobne jarzmo nieść w dostawce na swej głowie. Mężczyzna zagadnięty podobnym pytaniem, zbywał ją mało satysfakcjonującą historyjką. Gdy Samuela dorosła na tyle, by zacząć praktykować sztukę tworzenia cudownych lalek, Marionetkarz wziął dziewczę pod swą pieczę.
Mijały kolejne dziesiątki lat, gdy Samuela ukazała swą bezlitosną naturę, stała się bezlitosną kapłanką Mroku, a czas nadszedł, by Pan Valentine oddał swe żądło władzy młodej kobiecie. Samuela miała wtedy około 120 lat, była nie zwykle urodziwą kobietą posiadającą słoneczne sploty włosów, nie wątpliwie odziedziczonych po ojcu, którego nie znała, gdyż jak sama kobieta wiedziała, jej matka miała ogniście czerwone loki. Zaś oczy, duże, migdałowe, perliły się głębokim złotem, spadkiem po Adelaydzie.
Druvidesl coraz częściej nie mógł patrzeć na młodą wychowankę, już nie dziecko, a kobietę. Tak bardzo przypominała mu o przeszłości, że nie raz próbował wyeliminować ją z tego Padało Łez. Bezskutecznie.
Tak więc chroniąc swój umysł od pogłębiającej się rozpaczy, krył się w swych komnatach, gdzie nocami i dniami pracował nad Marionetką Doskonałą. Prace z upływem czasu nabierały kształtu i zwodniczo przypominały zmarłą Władczynię, a jego kochankę. Wydawał się całkiem pochłonięty projektami, mało sypiał, nie wiele jadał. Liczyła się praca i tylko praca, niejednokrotnie zakrapiana wyśmienitym, mocnym winem.
Samuela zaś w skrytości darzyła mężczyznę, swego opiekuna, dość specyficznym, zatajonym uczuciem, nie mającym prawa istnieć pomiędzy tym dwojgiem. Lecz skąd ta młoda niewiasta mogła o tym wiedzieć, o łączących ich więzach krwi? Sęk w tym, że nie mogła.
Sam Marionetkarz nie miał ochoty dzielić się władzą, którą posiadał. Chciał rządzić wiecznie! Rządzić wszystkimi, tworzyć legiony wspaniałych, pdległych kukiełek. Nie wiadomo, w którym dokładnie czasie w jego głowie zaczął rodzić się plan pozostania Władcą Lalek. Tuż po koronacji młodej demo nicy, jego córki? Czy może znacznie później, po stu latach udolnej służalczości wobec bezlitosnej, acz nie zwykle kapryśnej władczyni? Nie wiadomo, a przynajmniej sam Druvides tego nie był pewien. Od zawsze miał wygórowane ambicje, zupełnie nie przystające do jego pozycji społecznej i zawsze, nieodmiennie, zyskiwał to, czego pragnął. Kto wie, może i tym razem sądził, że będzie podobnie? I nic to, że ostatnimi czasy większość czasu przesiadywał w pracowni. W końcu tworzył coś wspaniałego, co tylko Marionetkarz z najwyższej półki mógł wynieść spod magicznych dłoni.
Kraina Luster i Świat Ludzi spływały krwią wielu istnień. Ginęli od ręki krwiożerczej Władczyni Lalek, oraz od sprawnej, bezlitosnej ręki jej wiernego sługi, Druvidesa. Młoda kobieta, z roku na rok, coraz bardziej pożądała swego podwładnego, marząc nocami o nim, jego ciele.
Mężczyzna odkrywszy tajemną fascynację królowej jego osobą, postanowił to wykorzystać, nie zważając na to, iż był jej ojcem. Bardzo dobrze wiedział, że serce kobiety zakochanej, to broń potężniejsza od tysięcy wściekłych demonów. Broń, która źle wykorzystana, mogła obrócić się przeciw niemu. Lecz jego zdaniem nie było takiej opcji. Znał kobiece natury lepiej, niż one same, wiedział, jak wzbudzić w niewieście żądze, które nie koniecznie muszą być zaspokojone. Był dobrym graczem, a kobiety były niejednokrotnie jego pionkami w grze.
A więc z gotowym planem, postanowił zmierzyć się z przyszłością. Druvides w szybkim czasie zyskał nowe tytuły i przywileje, awansując w zastraszającym tempie na coraz wyższe szczeble władzy, przez co nie jednego wroga zyskał w Marionetkowej społeczności. Ale był zbyt dumny, chciwy i arogancki, by zważać na pozory ostrożności.
Będąc Obsydianowym Twórcą wiele wszczął wojen, zniszczył pięknie zapowiadające się związki, tam, gdzie się pojawiał siał niechęć i nienawiść, taka była jego rola. Ale to było za mało! On chciał więcej!
Zniecierpliwiony postanowił obalić młodziutką królową, którą, jak uważał, ma w szachu, znając jej uczucia i grając na nich, jak mu się żywnie spodoba. Nawet nie wiedział, jak sromotnie się mylił. W krótkim czasie przekonał się, że intrygi polegające na uczuciach, nie zdają w praktyce, gdyż chociaż młoda, władczyni nie zamierzała dać się usidlić, a i sam Druvides stwierdził, że nie za dobrze by wyglądało, gdyby wdał się w związek z własną córką, na dodatek gdyby ta zginęła w nie wyjaśnionych okolicznościach… Nie, zdecydowanie potajemna gra nie miała sensu. A więc zmienił taktykę. Do swej córki oraz kochanicy, nie czuł żadnego uczucia, nic poza dostrzeganiem w niej czegoś wartościowego dla jego samego, korzyści. A gdy zaczęła zawadzać, trzeba było się pozbyć nie chcianego śmiecia. Prawda?
Postanowił zagrać w otwarte karty. Udało mu się zebrać spory oddział złożony z ludzi, jakże łatwo było nimi manipulować, oraz kilku ras Cienia. Druvides był pewien, że walka potoczy się szybko, a on zostanie wyniesiony na sam szczyt. Jak bardzo się mylił.
Samuela zwietrzywszy zdradę i podstęp, również przygotowała się na tą konfrontację. Była bezlitosna dla oprawców, zabijała, a sama nie dała się zabić. Na koniec, gdy ziemia aż chlupała od krwi, przyszło jej zmierzyć się z Opiekunem. Walka trwała długo, wyczerpywała i pozostawiała ciężkie rany. W końcu Samuela nie mogła dłużej stawiać oporu okrutnemu najeźdźcy, wiedząc, że był silniejszy i o wiele bardziej doświadczony od niej. Postanowiła uwięzić go w podziemiach, samej otchłani Piekła. Zaklęła jego ludzką postać w monstrualnego, około dwumetrowego wilka, o długości zbliżonej czterech metrów, o sierści matowej, czarnej, wysysającej światło z otoczenia, ślepiach bezdennych niczym morze krwi, o kłach ostrzejszych od nie jednej broni, szponach wytrzymalszych od zbrój i sile, szybkości oraz zmysłach potrzebnych, by stawić czoło ciągłym stworom odwiedzających Piekielne Wrota.
Dlaczego Samuela Adira odziała go w tak potężną postać? Dlaczego nie pozwoliła mu zginąć w Piekielnej Czeluści? Gdyż jak nie wielu wie, serce kobiety jest głupie, zwłaszcza tak młodej i nie doświadczonej w miłosnych tańcach. Kochała go, a więc nie chciała jego śmierci, nawet wtedy, gdy sam cel jej uczuć zawiódł.
- Dopóki żyję i urząd w swych dłoniach piastuję, dopóty ty Druvidesie
valentine, zostajesz zesłany do Piekielnego Dna, walcząc o swe życie dniem i nocą, pozostawszy w tej postaci, jaką ci ofiarowuję aż do końca dni moich!

Tak oto zaczął się czas wygnania.

Dodane po 38 minutach:

Pakt


Druvides, po haniebnym strąceniu w Czeluść, trafił do najokropniejszego, najdzikszego, najgroźniejszego miejsca, jakie kiedykolwiek miało prawo istnieć.
Dookoła panował półmrok, powietrze dusiło odorem siarkowego potu dziesiątek pokracznych, groteskowych istot. Ledwie łapy jego tknęły ziemi, a przyszło walczyć mu z chimerowatą żmiją o trzech głowach. Życie toczące się w Podziemiach było okrutne, rządziło się swoimi prawami.
Dni podobne były nocom. Nie uświadczyło się w owym miejscu ani słońca, ani księżyca, jedynie półmroku szarego, obślizgłego, co to wszystko otulał swymi mackami nicości.
Druvides zatracił się w ciągłej walce o byt, a stawką jego i nagrodą jednocześnie był kolejny dzień życia. Czasu na odpoczynek miał nie wiele, gdyż tumult różnych pokrak witało przed Bramy Piekieł, chcąc dostać się na ziemię, a tego musiał uniknąć, zapobiec.
Dlaczego po prostu nie pozwolił im przejść i zrujnować ludzki świat?
Próbował i to nie raz jeden, a kilka. Jednak moc jakaś niewidoczna, sprzeciwiała się jego woli, a dokładniej rzecz biorąc, każda myśl mająca w zamyśle podobny plan, ginęła w zarodku.
Zaklęty Marionetkarz nie miał pojęcia, ile czasu minęło od czasu jego strącenia, nie próbował uciekać, gdyż nawet na to sił nie miał po wyczerpujących walkach. Musiał oszczędzać siły, by stawić czoła innym napastnikom.
Dzięki tym walkom nauczył się panować nad swym nowym ciałem, które jak się okazało, było w wielu wypadkach o wiele bardziej sprawniejsze od tego ludzkiego. Z początku nie tęsknił za wspomnieniami dotyku kobiecego ciała, za smakiem potraw, słodkim zapachem wody strumienia, żywicznym posmaku na języku, gdy zanurzał się w leśne ostępy. Był niczym w hipnozie, letargu. Tylko czasami przed jego wilczym umysłem ukazywały się migawki wspomnień czerwonowłosej kobiety o złocistych ślepiach, uśmiechającej się z uczuciem w jego stronę.
W tych nie licznych chwilach jego zwierzęce serce biło mocno, nie równo, a uczucie dziwne, bolesne, zaciskało swe szpony na jego gardle, by w oczach wilka wycisnąć kilka kropel wilgoci. Nie pamiętał jak się nazywał, kim był, czym były poszczególne wydarzenia. Powoli zapominał sam siebie i swoją przeszłość. Stawał się bestią, Piekielnym Wilkiem, Strażnikiem Bram.
Aż tęsknota za tym co było, za złotooką kobietą, chęć zemsty, wolności, przełamały pęta zacieśniające się na jego umyśle.
Poczuł, że coś, lub ktoś, wzywa go do siebie, jak szarpie za okolice pępka i serca, ciągnąc nieubłaganie ku czerwonemu niebu.
Poddał się temu uczuciu z oporem, warcząc gardłowo i kłapiąc szczękami.
Czarne cielsko z licznymi bliznami zaczęło się zmieniać, zmniejszać, blednąć. Przednie łapy skurczyły się i rozczepiły w narząd posiadający pięć palców zakończony miękkimi, bezużytecznymi szponami. Z czasem uświadomił sobie, że są to dłonie, palce i paznokcie. Zadnie nogi wyprostowały się, tworząc lekko owłosioną, umięśnioną i zgrabną konstrukcję. Stopy, łydki, uda...
Z czasem przypominał sobie wszystko, ludzkie uczucia, pragnienia, nazwy przedmiotów, swoje imię i... ból, okropny ból w sercu, niczym czarna dziura wysysająca wszelkie dobre emocje.
Czerwone chmurzyska zaczęły się rozstępować, rzednąć, wirować dookoła jego sylwetki nie przerwanym korkociągiem.
Zamrugał gwałtownie powiekami, odzwyczajony od jaskrawego, złotego światła. Rozejrzał się dookoła półprzytomnym wzrokiem, starając się zrozumieć, gdzie się właściwie znajduje, co się tak naprawdę dzieje.
Szukał w umyśle nazwy dla otaczającego go krajobrazu. Drzewa, mnóstwo drzew, czyli las...
Niebieski bezkres w górze... niebo.
Rażąca w oczy, paląca skórę kula... słońce? Tak, Słońce.
Spojrzał na swe dłonie i zamrugał jeszcze raz. Miał ludzkie ciało!!! Zmrużył oczy. Posłyszał ciche chrząknięcie, oznakę zniecierpliwienia? Nie, rozbawienia, ale i czegoś jeszcze... Jak to się zwało, jak? Ach, respekt!
Spojrzał przed siebie, strosząc ciemne brwi. Nie miał świadomości, że wygląda nie zwykle groźnie z obnażonym torsem, gdyż miał rozpiętą białą koszulę, z mocarnymi ramionami poznaczonymi siateczka blizn i błękitnych żył. Mięśnie wyraźnie napięły się.
Przed sobą miał bladego mężczyznę, wysokiego, jednak niższego od niego samego. Błękitne, przeszywające oczy wpatrywały się w niego z uwagą, skupieniem, jakby nieznajomy się na czymś skupiał.
Druvides poniewczasie dowiedział się, że podtrzymywał zaklęcie przywołania, gdyż opierał mu się nieświadomie.
Czarne włosy lśniły w promieniach słońca. Ubrany był elegancko, acz konserwatywnie.
- W końcu się spotykamy, panie – odezwał się ciemnowłosy nieznajomy.
- Czego ode mnie chcesz?
Głos Marionetkarza zabrzmiał ponuro, głęboko.
Mężczyzna wzdrygnął się niezauważalnie, lecz wargi jego rozciągnęły się w chłodnym uśmiechu.
- Mam coś, co na pewno cię zainteresuje, panie Druvidesie, a obu da korzyść.
Druvides wysłuchał wywodu mężczyzny, zwącego się Nathanielem. Demon - Opętaniec - proponował mu oddać swą córką, Eve, w zamian za co ten wywyższy jego rodzinę ponad zwykły stan.
Sam przez długi czas rozważał słowa Nathaniela. Tyle czasu minęło! Dwa tysiące dziewięćset pięćdziesiąt trzy lata spędził w Podziemiu, reasumując, miał trzy tysiące dwieście dwadzieścia jeden lat! Czy opłacało mu się wracać do tego hałaśliwego świata? Jednak czy chciał wracać do Podziemia na resztę swego życia, a dokładniej do momentu, aż któryś ze stworów go nie ukatrupi?
Nie przewidział tylko jednego, nie zadał podstawowego pytania: Czy Samuela Adira Switcona żyje? Jak się potem okazało, zapłacił swą mocą nie potrzebną cenę, oraz bez sensu skazał dziewczynę, córkę Nathaniela, na śmierć.
Poszedł za demonem do jego domostwa, gdzie zasiadł na pozłacanym krześle, podpierając podbródek dłonią. Nie patrzył w stronę żony Nathaniela, ani pozostałej dwójki, owoców ich „miłości”. Wpatrywał się w drzwi, nasłuchiwał tupotu stu, lekkiego, zwinnego. Do pomieszczenia weszła drobna, niska osóbka o burzy śnieżnych włosów. Blada, alabastrowa cera lśniła delikatnie w przytłumionym świetle. Widział na twarzy białogłowy zdezorientowanie, niepewność i zaskoczenie.
„Nic nie wie”, pomyślał.
Wstał ze swego miejsca i podszedł do młodego dziewczęcia, zajrzał w głębokie, karmazynowe oczy, tak podobne do jego, nim przyjął ludzką postać. Z tym wyjątkiem, że jej były pełne życie, a jego martwe, pozbawione blasku. Utracił go wraz z odejściem ukochanej, w zatopieniu się w Mroku Nicości.
- Idealna – stwierdził krótko i objął ją silnym ramieniem, nie pozwalając jej się wyrwać. Przyłożył dłoń do jej łopatki, a to zapłonęło żywym ogniem. Druvides poczuł, jak połowa jego mocy wsiąka w tą drobną istotkę, tym samym przypieczętowując los jego i jej. W pewnym sensie stał się zależny od białowłosej Eve, a ona od niego. Ich dusze złączyły się w jedno, chociaż tak naprawdę pozostawały osobno. Od tej chwili, będąc Piekielnym Wilkiem, mogła przyzwać go wedle swej woli, mogła z nim rozmawiać, a on jej odpowiadać telepatycznym przekazem. Ale tylko ona, nikt więcej.
Mijały dni, lata, a on jej towarzyszył, gdy tego sobie zażyczyła. Chociaż z początku unikała z nim jakiegokolwiek kontaktu, chciała o nim zapomnieć, nie myśleć, że jej życie jest zależne od niego.
Wiele ze sobą rozmawiali, a druvides stał się powiernikiem jej sekretów, lęków, pragnień, marzeń. Był przyjacielem, pupilkiem, strażą. Był dla niej wszystkim, co miała po ucieczce z domu.
Dopóki nie trafiła pod dach pewnego mężczyzny, Amadeusza.
Marionetkarz stracił z nią kontakt, ale nie z własnej woli.
Gdy dowiedział się, że Samuela Adira, dawien dawno nie żyje, ba, że nie wiele osób wie o kim mowa, Druvidesl zrozumiał, że jest wolny od przekleństwa. Czar puścił!
Przez wiele dni dochodził do siebie po odzyskaniu swego ludzkiego ciała. Gdyż trzeba wiedzieć, że chociaż Nathaniel go przywołał, to jego człowiecze oblicze było iluzją. Za to, gdy pakt został dokonany, a Eve zechciała go widzieć, ukazywał jej się w postaci monstrualnego Piekielnego Wilka, dwumetrowej bestii.
Tak oto powrócił zza Zapiecka Mroku. Ludzki, pełen demonicznej siły, dumy i wygórowanych ambicji. Jednak by odzyskać pełnię swych umiejętności, będzie musiał pochłonąć duszę pięknej Eve, a ten czas nadszedł niespodziewanie, pewnej deszczowej nocy, gdy oddawała swe życia za Amadeusza.
Teraz był wolny, a mimo to bezdennie samotny, gdyż stracił wszystko, co mężczyzna mógł stracić: kobietę, dziecko, przyjaźń. I jedyne co mu pozostało, to przyszłość, a także tworzenie nowych, wspanialszych od poprzednich, Marionetek.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group