Gawain Keer - 7 Październik 2017, 20:33 Już był tak blisko jaskini, gdy otwarto ogień. Ogłuszający ryk potoczył się korytarzem, pył i odłamki wypełniły ciasną przestrzeń. Cień biegł tak szybko jak tylko mógł, ale ważniejszym było trzymanie swojego rudego czerepu najniżej, jak tylko się dało. Chwilę później upadł, a z jego piersi wyrwało się głuche stęknięcie, jakby ktoś kopnął go w splot słoneczny. Kolorowe iskry zatańczyły mu przed oczyma, gdy oberwał blisko szyi. Ciało oblał zimny pot. Nie krzyknął, ale za to z pewnością przegryzł sobie wewnętrzną stronę policzka. Poczuł żelazisty smak na języku. Ktoś oberwał razem z nim. Jedyna pocieszająca myśl.
Z tej odległości mógł dojrzeć, że jednak w kogoś trafił. I to w ramię. Chociaż tyle. Jeden z głowy. Trucizna działa szybko. Ręki pewnie już nie czuł, a za parę sekund nie poczuje również reszty ciała. Padnie jak długi na ziemię i nie będzie mógł nawet powiedzieć, że się dusi. Im szybciej będzie biło jego serce pod wpływem stresu, bólu i strachu, tym szybciej zakończy się jego cierpienie. Gawain nie mógł jednak siedzieć i wcinać popcornu, obserwując tę scenę, bo sam był w poważnych tarapatach. Kessler także. Właśnie, Daniel! Czy on... uff.. żył!
Furor wyraźnie spanikował. Utrzymał swoją moc. Używał jej tylko przy psotach, polowaniu lub ucieczce. Ale nie zaatakował, tylko podbiegł do swego pana, szukając pociechy i schronienia. Nie odpychał go. Skoro nie wgryza się w czyiś kark lub łydkę, to będzie robił za żywą tarczę.
Ból w nodze był niemalże paraliżujący, a ten w ramieniu uświadomił mu, że przeładowanie kuszy nie będzie wymagało jedynie ogromnej dawki samozaparcia, ale również większej ilości czasu. A tego nie mieli. Został w korytarzu, nie szedł dalej. Zamiast tego wyciągnął dwie wiązki dynamitu i zapałki. Przyciął lonty na krótko sprawnymi ruchami noża. Odpalił i rzucił materiały wybuchowe w kierunku żołnierzy MORII. Byle dalej od siebie, Daniela i Furora.
A teraz wiać! Znów w przeciwnym kierunku. Ile czasu do wybuchu? Jakieś 5 sekund. Tyle, żeby doleciało do nich i pierdolnęło im w twarz. Tak, ta wizja była piękna. A nawet jeśli tak się nie stanie, to może zdechną w inny sposób. Trudno, będzie patrolował pustkowia przez kolejny miesiąc, jeśli będzie trzeba, ale ta sytuacja wymykała się definicji popierdolenia. Posyłać dwóch na czterech. Piękny wywiad!
Gawain starał się dobiec do Daniela i złapać go, choć noga bolała jak cholera. Dobrze, że nie krwawiła zbyt mocno. Do tego targał ze sobą Furora, ale przynajmniej mógł się nim osłonić i odrobinę wesprzeć na cielsku wilczych rozmiarów. Kessler był nieco bliżej niż poprzednio, bo też nie stał w miejscu. No, może teraz stał, ale widocznie się przemieścił. Jeśli Cieniowi się udało, to jedyne, co przekazał towarzyszowi, to żeby stąd natychmiast spadali.
Klątwa - 2/2 Niewidzialność - 2/3Kessler - 7 Październik 2017, 23:45 Poczuł. Najpierw usłyszał i zobaczył, a potem poczuł jakby uderzenie, pchnięcie. Nie wiedział w tamtej chwili, że dwa pociski trafiły go bezpośrednio. Nie wiedział też, że parakamizelka kuloodporna uratowała mu życie. Efekt geniuszu inżynierów i bronioznawców z wojny Lustrzano-Ziemskiej, która powstała po zbytnich stratach wśród krwawiących żołnierzy Lustrzan sprawdził się w pełni. Przyjął na siebie dwa pociski i jedyne, co Daniel odczuł, to ból, jednak nieporównywalny do tego, co poczułby, gdyby trafiły go w jego żywą tkankę, oraz popchnięcie, które wydawały się niczym uderzenie. Trzecia kula musnęła go po stopie i to również poczuł. Pojawił się piekący ból na powierzchni nogi. I na to wszystko być może zwróciłby uwagę, gdyby nie fakt, że serce waliło mu jak dzikie, a adrenalina całkowicie przyczyniła się do zagłuszenia odczuwania tego bólu. Cały czas przed oczami miał ciemną jaskinię, obrazek sprzed kilku sekund, gdzie z mroku wyłonił się dźwięk i światło. Towarzyszyły one nadchodzącej śmierci, która odbiła się od Marionetkarza. Przynajmniej w tej chwili. Dźwięk i światło. Wiedział, skąd mniej więcej strzelano. Zaczął panikować, butelka z kolejną trucizną, którą znalazł, mimowolnie wypadła mu z dłoni, gdzieś obok niego, wystarczająco daleko, aby zrobiła mu jakąkolwiek krzywdę. Ot, stała się jednością z jaskinią. Ręce zaczęły mu drgać. Cholera - pomyślał. Jeszcze jedna taka seria i będzie po nich.
Marionetkarz nie widział Gawaina, ani jego lisa. Poczuł się nagle bardzo samotny, pozostawiony. Zdradzony. Głupie myśli, które zawitały w jego głowie tylko przyczyniały się do jeszcze większej paranoi i strachu. Odgłos i światło jak od pioruna i towarzyszące mu nieprzyjemne uderzenie i ból na długo pozostaną w jego głowie. Teraz jakby nadal je widział.
Bał się. Musiał coś zrobić, aby się stąd wydostać. Rozstrzelają ich jak kaczki, jest ciemno, nic nie widać, a oni zdają się i to ignorować. Po prostu używają tych swoich magicznych pukawek i niosą ból i śmierć. Dosyć.
Spojrzał na swoją dłoń, na jej zewnętrzną stronę, na której jeszcze przed wejściem do jaskini wyrysował sobie nożykiem pewien prosty wzorek. Musiał uciekać. Spojrzał na drugą dłoń. Kula grawitacyjna była gotowa. Zasłonię się i spierdolę - pomyślał znowu i wiedział już, co robić.
Kiedyś zdarzyło mu się używać swojej zdolności do rozbrojenia tłumu, gdy sytuacja była gorąca, a w robocie najemnej, której się podejmował, chodziło właśnie o jak najprędsze tłumu "zgaszenie". Sprawa była prosta i z tego względu był ceniony w środowisku, które ceniło sobie spokojne negocjacje.
Czas umieścić kulę. Jest ona niczym nie z tego świata. Nie musiał ruszać ręką. Po prostu swoją wolą umieścił ją dokładnie tam, skąd uderzyły go kule z karabinu. Skąd przyszło światło i dźwięk. Niosące ból i śmierć. Tam, pomiędzy żołnierzy.
Uaktywniając ją, pomyślał o wszystkich broniach. Rzeczach, które mogą robić krzywdę. Skupił się naprawdę mocno i włożył w to niemały wysiłek. Zdawał sobie sprawę, że jeśli teraz sobie odpuści i powie : dość, to będą to jego ostatnie chwile. Trzeba się trochę jednak zmęczyć.
Serce waliło mu jak dzikie do potęgi drugiej. W ustach czuł krew, jej specyficzny smak pomimo tego, że nie krwawił. Wdechy i wydechy były teraz tak częste i pełne, że myślał, że zaraz się udusi nie mogąc złapać wystarczająco dużo powietrza.
Wtem usłyszał coś syczącego. Dynamit? Cholera, robi to? Żyje? - myślał chaotycznie, nie potrafił zebrać tego do kupy. Wszystko, co Keer mu mówił przed akcją zdawało się wędrować gdzieś w świecie snów, których się nie pamięta, albo pamięta w bardzo drobnej części. Chyba mówił coś o znikaniu. Więc wydaje się, że skurwysyn nadal żyje. I chce wszystko wysadzić. Może na kopalniach Kessler się nie znał, ale syk, jaki wydaje dynamit doskonale znał, a i zdawał sobie sprawę, że tego ta przedwieczna konstrukcja już nie wytrzyma.
Czas aktywować kulę.
Kula, jak było wspomniane, jest kulą grawitacyjną. Jej specyfika polega na tym, że narusza prawo grawitacji i tworzy coś w rodzaju alternatywnego do ziemsko-lustrzanego źródła przyciągania. Co więcej, to twórca kuli wybiera, jakie przedmioty podlegają przyciąganiu. Daniel intensywnie myślał o broniach, więc wszystkie karabiny, miecze, noże, sztylety, granaty, działa, pociski nuklearne i cała reszta tego cholerstwa w promieniu kilkunastu-kilkudziesięciu metrów ulegają przyciąganiu do kuli, którą Daniel umieścił pośród żołnierzy Morii. Oczywiście Marionetkarz nie był tak uzdolniony, by taką kulą z wielką siłą móc przyciągać kilkunastu ludzi. Jednakże pięć-sześć karabinów, kilka granatów, noży czy siekier, czy ostatnio nawet dynamit, które nie ważą tak dużo, jak ludzie, było w granicach jego zdolności, szczególnie, że czuje dychającą mu na kark śmierć i większość siły do tej umiejętności czerpie obecnie z prymitywnych instynktów przetrwania. A zwykle co jest bardziej prymitywne, to i jest silniejsze.
Wydaje się skomplikowane? Umiejętności telekinetyczne innych osób - jeżeli takie posiadają - z pewnością są prostsze, machnięcie ręką i po prostu przedmiot nagle leci, jakby pchnięty niewidzialną mocą. W wypadku Kesslera sprawę robi tu grawitacja i to alternatywne źródło przyciągania niektórych rzeczy, które twórca tworzy i umieszcza w niedalekim miejscu tam, gdzie właśnie tego trzeba.
Symulacyjnie można by stwierdzić, że całe luźno leżące/przyczepione/lecące cholerstwo ( w tym wypadku bronie) gnało będzie do maciupkiej kuli, zaś cholerstwo mocno trzymane czy głęboko schowane będzie próbowało wyrwać się właścicielowi z ubrań / z rąk.
Tak przynajmniej Marionetkarz planował i miał wielką nadzieję, że tak właśnie się stanie. Nie mógł jednak tego stwierdzić, ponieważ było cholernie ciemno i bał się podnieść głowę, aby nie dostać czy to z ich futurystycznej broni, czy z pięści któregoś z nich, jeśli tu dotarł.
Czas spierdalać. - pomyślał ponownie, łapiąc oddech za oddechem. Miał ochotę kaszlnąć, ale nie mógł, bo bał się, że się udusi. Jego myśli przez ostatnie kilkanaście sekund bardzo się zwulgaryzowały, co jednak trzeba mu wybaczyć z tego względu, że może umrzeć.
Przeklął by i zaczął brnąć w stronę miejsca, z którego usłyszał syczenie kilka sekund temu. Zamierzał dorwać swojego towarzysza. Przeszkadzałyby mu w tym schowane niemałe noże bojowe, trutki i reszta żelastwa, jakie ze sobą targał (gdyby jego moc wypaliła). Miał nadzieję go chwycić. Szukał rękami wśród ciemności, nie widząc nic. Spojrzał raz jeszcze na zewnętrzną część dłoni, na której zrobił sobie nożem prosty wzorek - ranę.
Jeśli uda mu się dorwać Gawaina Keera, uciąłby wszelkie rozmowy na temat tego, że jeszcze warto posiedzieć i popić herbatkę z agentami Morii i chciałby z całą mocą stąd się ewakuować - przez teleportację. Złapałby dłonią swojego towarzysza za szyję i przeteleportował ich stąd w miejsce, które skojarzyło mu się z raną zadaną sobie na dłoni - z miejscem przed kopalnią, gdzie się jeszcze spotkali, a gdzie <parę postów wcześniej> Kessler zrobił rytuał <który nie był rytuałem, tylko skojarzeniem zadanej sobie rany z symbolem wyrobionym na kamieniu, aby teleportacja pod wpływem stresu związanego z akcją nie skończyła się wylądowaniem w środku jeziora, tylko w miejscu, które pierwotny instynkt załapie, bo sobie to miejsce skojarzy>
Jeśli Keera nie dopadnie to będzie miał wielki wewnętrzny problem, czy go pozostawić, czy zwiać z walki. Stwierdziłby pomimo wszystko, że Tajemniczy da sobie radę i że przede wszystkim należy dbać o własny tyłek - i przeteleportowałby się stąd sam.
Po użyciu umiejętności-kuli grawitacyjnej i teleportacji (gdyby obie próby użycia umiejętności się udały tak, jak sobie zaplanował - a tak na serio nie wiadomo co mogłoby się w tym spieprzyć, chyba że by mu nagle przerwano ) byłby bardzo zmęczony, wyczerpany wręcz.
Użyte w poprzednim poście :
- zniszczenie marzenia
- tworzenie kuli grawitacyjnej Użyte w tym poście :
- rzucenie i uaktywnienie kuli grawitacyjnej
- teleportacjaAnonymous - 8 Październik 2017, 16:07 Wszystko zdarzyło się bardzo szybko, w tempie które Ironman określał jako żelazne. Pierw poczuł jak mięśnie rozrywają mu się w okolicach uda i ramienia. Krew zaczęła wylewać mu się na rany, których nieistniejący pocisk nie mógł zatamować. Dziury na szczęście nie znajdowały się w kluczowych do przetrwania częściach jego ciała, główną przeszkodą którą powodowały był ogromny ból, od którego mężczyzna zdążył się odzwyczaić. Przygryzł wargę na tyle mocno, że poczuł na języku własną juchę. Tej z ust i tak nie było mu szkoda. Jego tętno przyspieszyło, a źrenice powiększyły się chłonąc światło. Z przodu mignął mu dwunożny, człekokształtny kształt. Coś wypadło mu z dłoni i rozbiło się o podłogę wydając dźwięk niszczonego szkła. Głosy karabinów zaś ucichły.
Żołnierz nie czekał aż jego towarzysze wznowią ogień. Rzucił się do przodu w dziki bieg za sylwetką, która zaraz potem też poczęła biec. Zignorował wysuwającą się mu z dłoni siekierę. Nie potrzebował jej by pochwycić ofiarę i obrócić ją w stronę towarzyszy, chroniąc się jej ciałem przed pociskami. Taki był jego plan. Pomysł wrócenia po oręż skutecznie wybiła mu z głowy iskra podróżująca po loncie jakiegoś rzuconego w stronę jego towarzyszy przedmiotu. Nawet nie musiał widzieć płomienia by wiedzieć z czym ma doczynienia. Nie potrzeba było wielkiego umysłu, by stwierdzić że jeśli coś jest rzucone obok celu, to znaczy że wcale nie musi trafić by zabić. Śpioch nie zamierzał pieprzyć się z własną siekierą i dać się złapać w zasięgu wybuchu. Poza tym miał jeszcze kilof, który z jakiegoś powodu spokojnie leżała przywiązana do jego pleców.
Jeśli tylko miał widocznego dwunożnego przeciwnika w zasięgu, dosłownie rzucił się na niego chcąc powalić go na podłogę. W takim wypadku od razu zacząłby dewastować twarz powalonego swoimi pięściami. Wzrokiem zaś szukałby noża, czy innego drobnego oręża u celu który mógłby wykorzystać do skrócenia jego mąk. Albowiem nawet najgorsze kurwy zasługują na to by umrzeć szybko i w miarę bezboleśnie.
//
Szał bojowy - post pierwszyCharles - 8 Październik 2017, 19:54 Raz.
Titus próbuje otworzyć ogień na świecącą kulkę, myląc ją z jakiegoś rodzaju pociskiem. Niestety, jego broń wylatuje mu z rąk. Zdezorientowany, patrzy za tym, co wyprawia Jo. Przywódca drużyny osuwa się na kolana.
Dwa.
Anastiasia kieruje karabin w stronę, z której poleciał dynamit, nie chce go puścić, oddaje kilka strzałów na oślep, zanim moc Kesslera poczęła ciągnąc jej sprzęt w tył. Lądują one w kuszy, rozwalając ją, a urwana cięciwa strzela Gawaina po twarzy - gdyby nie maska, zostałaby po tym ładna pręga. I tak z kołczanu Gawaina wylatują bełty, a z buta sztylet i lecą w stronę kuli - wszystko, to wszystko. Dziewczyna w pierwszym odruchu nie puszcza, skonsternowana leci w tył.
Trzy.
Śpioch łapie Kesslera, jednak tamten nie traci w pełni równowagi, częściowo opierając się o przeciwległą ścianę - ciężko jest przewracać ludzi w ciasnych korytarzach. Gawain może dobrze zobaczyć, jak żołnierz uderza tamtego w maskę z misternie wyrzeźbionym odwróconym sercem, myląc ją z twarzą. Poczują to obaj. Ciężko jest szukać noża na stojąco, jednak po chwili znajduje podłużny krzemień - rzecz lepszą niż pięść.
Cztery.
Z rudowłosego schodzi czar Furora, który biegnie na oślep wokół niego, gnany zwierzęcym przerażeniem - nie nawykł on do huku wystrzałów innych niż te od kuszy. Wykorzystuje to Titus, który zaraz rzuca się w jego kierunku. Mężczyzna nie ma ran, jest szybszy od niego. Wystarczy sięgnąć dłoń, a upadają razem na ziemię. Tuż obok Kessa. Wystarczy im się dotknąć, dotknąć Kessowi twarzy pod maską...
Pięć.
KABOOM.
Kess i Gaw padają na ziemię, tuż przy koniach. Ogłuszeni dosłownie, nie są w stanie się usłyszeć przezz piszczenie, wycieńczeni i ranni. Konie wierzgają kopytami, zadziwione niespotykanym zjawiskiem. Przydałaby się im pomoc i to bardzo - podróż do domu jest zbyt długa bez opatrunku, mogą jej nie przeżyć... Szczególnie jeśli któryś z nich straci przytomność. A Furor leży obok i skomli - Bestia zawsze podąży tam, gdzie odszedł jej pan, nawet magicznie. Tylko tych broni żal, a na niebie kołują ptaki. Ptaki, które kołowały tam kilkanaście godzin temu, kiedy to grupa ludzi wchodziła do kopalni.
Śpioch czuje na plecach palący żywym ogniem podmuch, który odsyła go w głąb jaskini, z której przyszli, jak małą marionetkę. Przeturlowuje się po podłodze, kiedy jaskinia za nim zawala się. Jeszcze żyje, tylko adrenalina trzyma go przy życiu. Ale jak długo? Nadal ma przy sobie Krzyż MORII... ale to oznaczałoby powrót na tarczy.
...nie jestem dobry w sędziowaniu PvP, i dla niektórych mogę wydać się nieuczciwy. Mogę się z tym nawet zgodzić. Jednak jako Mistrz Gry wolę opowiadać historie niż wyciągać konsekwencje, a opowiadanie nie ma sensu bez słuchającej, uważnej widowni. Szczególnie iż przed obydwoma panami istnieje naprawdę wiele cudownych momentów, w których będą mieli szansę zginąć chwalebnie i tragicznie - pod opieką kogoś innego...Kessler - 9 Październik 2017, 02:26 To, co jeszcze paręnaście sekund działo się w jaskini, było dla niego niczym sen. Nie potrafił nawet stwierdzić, czy było to prawdziwe, czy przypadkiem po prostu uderzył się w głowę i spadł z konia. Czy rzeczywiście naprawdę weszli do środka? Widział Keera, poszedł z nim do ludzi i tłukł się z nimi? Tak... strzelali, Gawain rzucił dynamitem i... potem było coś dziwnego, co zakończyło się silnym ciosem w twarz, a właściwie w maskę. Było co czuć, cios nie był zwyczajny. Włożona była w niego jakaś nieludzka siła. To musiało go tak ogłuszyć i zepsuć mu pamięć odnośnie wcześniejszych wydarzeń. Ale zamierzona teleportacja udała się.
Z trudem otworzył oczy, uniósł lekko głowę i próbował zobaczyć, czy leży tu sam, czy jednak udało mu się dotknąć kompana i 'przybyć' tu wraz z nim. Widział go, leży, tuż niedaleko mnie.
Głowa opadła na ziemię. Leżał tak parędziesiąt sekund, aż postanowił, że należy wstać. Ziemia była bardzo miła i gładka, pomimo że coś wbijało mu się w kolano. Brak sił, użycie kilku umiejętności, próba złapania oddechu - to wszystko sprawiało, że miał ochotę leżeć na tej niewygodnej i nierównej ziemi, gdzie wszędzie były kamienie i skały.
- Czas wstawać. Nie ma co się opierdalać. - powiedział do siebie, sondując jak bardzo jest zmęczony. Słyszał, że słowa jako tako wypowiedział płynnie, mimo że niewyraźnie. Sugerowało to, że nie było tak źle. Poza bolącą twarzą, w którą odbiła się maska przyjmująca cios tamtego Człowieka, oraz piekącą stopą. Mógł podnieść się na nogi, mógł nawet chodzić, aczkolwiek stopa przeszkadzała mu w chodzeniu normalnie, jak do tego zwykł.
Dwa konie, na wielkie szczęście! Znaleźli się więc tu, gdzie powinni. Wypatrzył niedaleko leżący kamień, na którym wyrobił mały symbol, który miał też na ręce. Skojarzenie emocjonalne się udało. Żyjemy, jesteśmy przed jaskinią.
Ciekawe, co stało się z tymi w środku? Jedyne, co wówczas poczuł to mieszanka gromu w głowie po ciosie oraz zimno dotykające ciało wynikające z teleportacji. Miał nadzieję, że tamten dynamit zrobił swoje i skasował ich na zawsze, a misja została wykonana. Jeśli oni nie żyją, a nasza para żyje - to misja chyba została wykonana w 100%.
Miał nadzieję, że żaden z badaczy wysłanych tu zapewne niedługo wraz z eskortą nie przyczepi się faktu, że nie mogą sobie poeksperymentować na ciałach ludzi i ich uzbrojeniu. W tej właśnie kolejności.
Stwierdził, że należy zbadać, co się dzieje z jego towarzyszem. Wydawał się dużo bardziej oberwać. Leżał, był jeszcze bardziej bez sił, dodatkowo bladość jego twarzy, jeszcze większa niż zwykle trochę Marionetkarza przeraziła.
Zanim jeszcze ruszył do niego, stwierdził, że maska teraz bardziej przeszkadza niż pomaga. Lekkie zgięcie powodowało nieprzyjemne odczucie i ciągłe ocieranie się materiału o twarz. Zdjął ją z twarzy, przyjrzał się jej i schował do płaszcza. Chowając stwierdził, że stracił całą broń i ekwipunek poza jedną buteleczką, która do broni się nie zaliczała. Była to buteleczka wzmagająca wydzielanie się adrenaliny na pewien okres z pobudzającym płynem. Coś jak turbokawa. Schował ją znowu.
Wstępnie przyklęknął przy Gawainie i przyjrzał się jego stanowi. Paskudne rany. Musiał dostać w żywą tkankę z tych kul. Przez myśl przeleciała mu myśl, że sam z nich dostał, ale dostał nimi w kamizelkę, co sprawiło, że poczuł tylko odrzut. Przez chwilę zastanowił się, że powinien przyjrzeć się miejscom, w które dostał. Ale gdy ujrzał ból na twarzy kompana oraz krew w okolicach, które dostał, myśli te szybko wyleciały z jego głowy.
Nie znał się zupełnie na medycynie czy chirurgii.
- Ciekawe, czy mają jakiegoś medyka na posterunku. A jeśli nie... mam nadzieję, że wytrwasz mi do bazy. - mówił do siebie pod nosem, biorąc pod uwagę fakt, że Keer jest tak wyczerpany albo ogłuszony, że nawet nie będzie wiedział o czym się do niego mówi.
Daniel wstał, zakręcił się na pięcie i podszedł do koni agentów. Zaczął przeszukiwać w jukach/innych bagażach jakichkolwiek rzeczy nadających się na bandaże czy inne medykamenty pierwszej pomocy. Znalazł co nie co.
- Maestro w medycynie może ze mnie nie jest, ale chociaż się nie wykrwawi... - powiedział znowu do siebie. Zastanawiał się, skąd bierze się jego siła. W tym, że miał ochotę pomóc przeżyć tamtemu gościowi, którego nazywał per "Mroczny"? Że pomimo okoliczności miło było w jego towarzystwie słaniać się przed ostrzałem z karabinów maszynowych? Nie wiadomo. Coś mu mówiło, że nie był jedynym, który przygotował do wysłania listy w razie braku powrotu.
Odwrócił się od koni i zaczął iść do leżącego Keera, którego wstępnie planował opatrzeć i zatamować krwotok, przynajmniej w taki sposób, w jaki potrafi. w trakcie udzielania pierwszej pomocy przeszła mu przez głowę druga myśl. Tamci ludzie, z którymi miała miejsce ta potyczka... nawet nie próbowaliśmy się z nimi porozumieć. Ani oni z nami. Tak, jakbyśmy byli dla siebie zupełnie dzikimi zwierzętami. Tak w sumie nam kazano. Jednakże... tam być może też ktoś pozostawił po sobie list...
- Sentymentalne pierdolenie! - przeklął. Chciał tym uciąć sobie głupie myśli na tematy, na które nie powinno było się myśleć. Nie w takich warunkach, nie teraz, nie tu.
Zastanawiał się, czy działać, czy poczekać, aż kompan uzyska świadomość.
Stwierdził, że najlepszym pomysłem byłoby zaaplikowanie sobie dawki adrenaliny, przeniesienie ekwipunku z jednego konia do drugiego (większego i bardziej rączego), klepnięcie mniejszego, aby dał stąd nogę i wrócił do posterunku albo przynajmniej gdzieś zwiał, następnie jakimś cudem usiąść wraz z Keerem na jednego konia, podtrzymywać go silnym uściskiem, a przy okazji dać do zrozumienia koniowi, aby wracał czym prędzej do bazy. W razie gdyby byli za ciężcy stwierdziłby, że należy część ekwipunku mimo wszystko pozostawić tamtemu koniowi. Wolał mieć kompana pod ręką. Był względem niego większy i masywniejszy, co dałoby mu nad nim kontrolę i gwarancję, że nigdzie nie zleci.
Spojrzał na sznur.
Mógł oczywiście go też przywiązać do drugiego konia i jakoś próbować gnać w jedną stronę, ale nie ufał temu rozwiązaniu.
Gdyby Gawain się obudził Kessler sam byłby ciekawy, jak jego kompan to widzi. Najważniejsze było dotarcie do posterunku. A czy jeźdźcy wrócą na jednym koniu, czy dwóch, czy tak, że jeden trzyma drugiego, by nie spadł, czy tak, że jeden będzie do konia przywiązany - to już miało drugorzędne znaczenie.Gawain Keer - 9 Październik 2017, 03:40 Cisza. Spokój. Jakieś ptaki nad nim, światło rozbijające się na kryształach wokół, Kessler, który coś kombinował... i ten jebany ból w ramieniu i w nodze, który zdawał się płynąć niekończącym się strumieniem i wlewać do jego umysłu myśl, że wystarczy, że trzeba odpocząć. A zaraz potem pysk pełen zębów, który zaczął go lisać po twarzy, skomląc ile wlezie. A więc żyli. - Furor! Kurwa! - Keer prychnął zarówno wkurzony jak i rozbawiony tym faktem i wyswobodził się z pomiędzy łap wielkiego lisa.
Obtarł twarz i podniósł się do siadu z zaskoczeniem zauważając, że nie ma maski na twarzy i jego ranami, ktoś się już zajął. Co prawda w niezbyt fachowy sposób, bo wyglądało to okropnie, ale doceniał gest. Takiego kompana ze świecą szukać. W końcu nie musiał tego robić. Nie musiał go nawet stamtąd zabierać. Zrozumiałby. Ratowałby swoją skórę, ale postąpił inaczej. Ściągnął rękawice i drżącymi dłońmi zaczął poprawiać opatrunki, ale tego na ramieniu nie ruszał, bo nie miał nawet jak.
Nie myślał o tym, co zaszło na dole. Nie tak do końca. Wiedział, że na to będzie miał mnóstwo czasu. Wspomnienia wrócą niczym rzucony bumerang, gdy tylko ruszą w podróż powrotną lub znajdzie się sam w pustym pokoju wieży i spróbuje zasnąć, a udręczone ciało nadal będzie usiłowało mu zakomunikować, że bezpieczeństwo jeszcze nie minęło. Teraz liczyło się to, że przeżył. I Daniel również. Miał też nadzieję, że reszta dokona lub dokonała żywota. Niech sobie mądre głowy z posterunku to sprawdzają. To ich rewir, już dość zawalili. Niech się czymś wykażą.
Zabrał maskę i przyciągnął do siebie plecak. Trza było zabierać stąd swoje dupsko. Nie miał zamiaru tam wracać. To nie było tego warte. Wychylił jedną buteleczkę adrenalinowego kopa, zacisnął zęby i wspierając się na Furorze, dał radę wstać. Dobrze, że futrzakowi nic nie było. Gdyby nie jego niewidzialność, to miałby w sobie więcej dziur niż tarcza strzelnicza. No właśnie... kusza. Znów ją stracił. To Yako mu ją dał. Chodziła bez zarzutu i w ogóle. Szkoda takiego cacka.
Powoli, starając się nie opierać całego ciężaru ciała na zranionej nodze, jakoś dotarł do Daniela kombinującego coś przy koniach. - Wypierdalajmy stąd... - warknął pod nosem. Na jego twarzy malował się ból i potworne zmęczenie. - Rozumiem... wszystko kurwa byłbym w stanie zrozumieć... - mamrotał do siebie szykując konia. Nagle skrzywił się mocno i odruchowo zasłonił oczy dłonią, zapominając, że ściągnął rękawice. - Niech to szlag. - dodał do rosnącej powoli wiązanki, wulkanu, który mógł wybuchnąć w każdej chwili. Wyciągnął kawałek węgla, którym wcześniej bazgrał po papierze i rozsmarował go sobie na powiekach i pod oczami, a potem naciągnął na głowę kaptur. O wiele lepiej. Światło nie drażniło już rozszerzonych przez eliksir źrenic.
W końcu spojrzał na Kesslera. Z nim też miał do pogadania, ale to nie teraz. Naprawdę musieli się stąd zabrać. - Pięknie wyglądasz... może nawet wyrwiesz jakąś pannicę na tę buźkę - skwitował stan jego twarzy. - Ale ząbkami chyba możesz świecić dalej, prawda? - dodał, po czym zaparł się w sobie i zaczął wdrapywać na konia. Nienajlepszy pokaz zręczności, ale podołał, choć siedziało mu się ciężko. Udo opierało się o koński grzbiet, a on sam był zlany zimnym potem. Do tego ramię także nie pomagało. Całe go mrowiło, a gdy tylko chciał się na nim choć odrobinę oprzeć promieniowało na całą kończynę i bark. Spojrzał na rozciągające się przed nim pustkowia. - Pierdolone wypizdowo. Nie wiem, czy tak dojadę... - westchnął i na chwilę przymknął oczy. W ustach miał pył, krew i pełno śliny, która napłynęła w momencie, gdy zrobiło mu się słabo i niedobrze. No Wain! Męska duma na bok! Chcesz dojechać, to przełknij ją jak posłuszna dziwka i zepnij poślady, bo szmat drogi przed tobą! I przełknął wszystko, co miał w ustach wraz ze swoją dumą i półprzytomnie spojrzał na Kesslera. - Ja... jedźmy na jednym wierzchowcu... jakbym usnął... tak prawie na dobre, to się nie martw. Odstaw mnie do naszych, do wieży. Nie chcę się wykrwawić, a to mi na to nie pozwoli... tak szybko... - wybełkotał łapiąc się za mundur na piersi i docisnął do siebie medalion skryty pod ubraniem. Wierzchowiec powinien wytrzymać. W najgorszym wypadku Daniel mógł go przywiązać, a sam przesiąść się na drugiego. - Dobrze widzieć cię żywego - dodał jeszcze uśmiechając się samymi kącikami ust. Jedźmy już, błagam.Kessler - 9 Październik 2017, 13:40 - Gdyby nie to, że jesteś przedziurawionym balonem, który brudzi opatrunki to byłoby całkiem wesoło. - odrzekł i spojrzał, jak ten drugi niezręcznie i z bólem wchodzi na konia i próbuje się na nim jakoś ułożyć. Nie ma co czekać, czas ruszać. Jeden koń - Kessler ucieszył się, że półprzytomny Keer zgodził się z jego propozycją i długo nie czekając postanowił ruszać. Gdy tamten był już na koniu i jako tako znalazł sobie dogodną pozycję, Marionetkarz sprawdził jeszcze raz, czy wszystko zabrał z drugiego konia. Zdał sobie sprawę, że jeśli chce w miarę szybko dotrzeć, to nie wchodzi w rachubę prowadzenie drugiego konia i dbanie o jego samopoczucie. Podszedł więc do niego i klepnął go soczyście w dupsko, dając do zrozumienia, żeby stąd odjeżdżał. Czy koń pojedzie do posterunku, skąd został zabrany, czy stanie się wolny do momentu, aż ktoś znowu go usidli - o tym Daniel już nie myślał. Po prostu cokolwiek wyjdzie z tej jaskini to lepiej, aby nie miało gotowego i wypoczętego wierzchowca, który pokieruje go gdzie mu się tylko będzie marzyć. Plus trzeba przynajmniej nie zdradzać się, że okolica ta jest warta wypoczynku. Niech jedzie - powiedział, patrząc jak koń w sposób pełen gracji oddala się.
Potem wsiadł na konia, na którym był już Gawain. Wyciągnął z juki kawałek sznura. Podał go Keerowi, o ile jeszcze nie zasnął.
- Nie będę się zatrzymywał. Pierwszy przystanek dopiero na posterunku. Wiem, że jesteś ranny. Jeśli w trakcie jazdy będzie bardzo boleć, a nie zemdlejesz, to po prostu gryź ten sznur. Lepiej nie jechać w tych niegościnnych terenach krzycząc w niebogłosy. - podał mu i uśmiechnął się sadystycznie, mimo że wcale nie zamierzał.
Po prostu chęć najszybszego dojechania do bazy przypomniało mu sytuację, gdy na balu, na którym poznał Gawaina i zaczęła się jego przygoda z Organizacją ujrzał po środku sali pewnego arystokratę. Arystokrata ten szczelnie był otoczony innymi arystokratami, a wszyscy tańczyli piękny taniec, na który cała sala spoglądała - kwestia honoru i prestiżu, by dobrze wypaść. Po twarzy szlachetnie urodzonego wyraźnie było jednak widać, że śpieszno mu do toalety, a nie mógł się do niej w żaden sposób dostać. Twarz miał czerwoną jak burak i Daniel tylko mógł wyobrażać sobie, jak bardzo tamten o błękitnej krwi chciał zniknąć ze świata i spędzić resztę dnia w kiblu.
Sam nie wiedział, dlaczego skojarzyło mu się to z Rudym. On krwawi i wszystko go boli. Ale chęć niebycia tutaj i spędzenia reszty dnia w lazarecie czy pod profesjonalną opieką łączyły te dwie sytuacje.
Gdy już byli na koniu, przejechał językiem po zębach. Wszystkie były na miejscu, nic nie było wybite. Ale policzek, na którym odgniotła się uderzona maska bolał. I zdawał się boleć, swędzieć i puchnąć.
- Jazda. - powiedział do konia i dał mu znak, by ruszał.
Jedną ręką trzymał lejce, drugą mocno trzymał swojego towarzysza, aby mu nie spadł. Marionetkarz był wyższy i bardziej masywny, więc nie było problemu z czymś, co można określić lekkim wtuleniem się do pleców i zachowaniem równowagi. Jeżeli się wypierdolą, to we dwóch.
Koń ruszył. Jechał średnim tempem. Nie chciał, by było to zbyt wolna jazda, ponieważ równie dobrze mogliby usiąść i czekać aż umrą. W przypadku pełnego galopu obawiał się, że koń na dłuższą metę nie da rady. A trochę do posterunku było.
Jechali, a Danielowi towarzyszyła tylko jedna myśl. "Nie wypierdol się".
Po pewnym czasie dotarli do posterunku, z którego jeszcze nie tak dawno wyruszyli na misję. Kessler był zbyt zmęczony, by w ogóle rozróżniać, co się dzieje. Widział jakieś oczy wpatrzone w niego i kompana, jakieś pytania; nie przejmował się nimi.
Gdy dowiedział się, że na posterunku nie ma medyka, a pełniący jego obowiązki najwyżej wymieniłby opatrunki, Daniel zaklął i nakazał wysłać ptasiego emisariusza do bazy, by przygotowali tam kogoś kompetentnego do zajmowania się ranami. Powiedział też, a raczej już lekko zamajaczył, by przygotowane przed wyjazdem listy pożegnalne wrzucić do kominka. Nie były one już w sumie potrzebne, bo o całej sytuacji można będzie opowiedzieć osobiście.
Wyłapał z potoku słów pytanie o to, co się stało. Nie miał siły i chęci odpowiadać, rzekł tylko jeszcze, że zadanie wykonane i żeby ktoś pomógł mu i Keerowi przesiąść się na drugiego, bardziej wypoczętego konia. Zobaczył ptaka, który leciał już z wiadomością w kierunku bazy.
Był już tak słaby, że po czasie nie pamiętał tej sytuacji, jak to wszystko się udało. Resztkami sił zażył jeszcze ampułkę adrenaliny schowaną pod płaszczem i dzięki czasowej dawce siły i energii po kilkudziesięciu minutach znowu był w siodle razem z Keerem.
Teraz tylko dojechać do bazy i niech tam się nami zajmują.
Marionetkarz słyszał, jak za nimi jedzie co najmniej dwóch jeźdźców - prawdopodobnie posterunek podzielił się swoimi ludźmi i postanowił eskortować swoich agentów do bazy, aby w razie czego mogli im pomóc.
Na podziwianie krajobrazów nie starczyło sił.
Przeszło mu przez myśl, że jeśli nie rozpadną się w trakcie jazdy, to powinno być w miarę dobrze.
W drodze do bazy Daniel czuł tylko obecność swojego towarzysza siedzącego przed nim, ból tyłka od ciągłej jazdy i stopy, słabnące siły, puchnący policzek i wierzganie konia, który gnał, by jak najszybciej dostarczyć ich na miejsce.
<z/t>Gawain Keer - 9 Październik 2017, 20:01 Dla dziwnookiego Cienia było wesoło. Najbardziej jak się w tej chwili dało. Towarzysz widocznie nie lubił humoru tego typu, ale może jeszcze się niego przekona, gdy przeżyje parę przygód więcej. Gdy jego dłonie zanurzą się w posoce poległych, a on będzie nadal w stanie cieszyć się słoneczkiem, prawdopodobnie zmieni podejście. W tej profesji... tak to już działało. Bo inaczej? Keer nie potrafił zobaczyć tego w inny sposób. Był przekonany, że wtedy Kessler po prostu zapadłby się w sobie i załamał. Gdy zaoferowano mu sznur, po prostu parsknął rozbawiony, choć szykował się na ból, jaki miał nadejść, gdy koń ruszy przed siebie.
I ruszyli. Gawain mocno zacisnął dłonie i powieki. Ból rozchodził się falami za każdym razem, gdy zwierzę dotykało kopytami ziemi, a on lekko podskakiwał w siodle i obijał się o nie udami. Jednak adrenalina pozwalała mu jeszcze na moment zachować trzeźwość umysłu. - Niech to wszystko szlag... - powiedział, pozwalając emocjom znaleźć ujście po cyrku, jaki rozegrał się pod powierzchnią ziemi. - Wysłali nas na pewną śmierć! To miał być, kurwa... zwiad! Pełny, uzbrojony oddział... to nie jacyś badacze czy górnicy! Zjebali jedyną robotę, jaką im dano! Kurwa, nikt nic tu nie robi na tym pierdolonym pustkowiu! Lepiej wysłać dwie sieroty, co to jak nie wrócą, to nikomu nie żal! - cedził przez zęby, co jakiś czas stękając i powarkując z bólu. - A ty mogłeś powiedzieć o swojej drugiej mocy... inaczej bym to wtedy zaplanował. Miałbym co planować. - powiedział już trochę spokojniej, ale nie miał zamiaru pozostawiać tak rażącego uchybienia bez komentarza. Teraz Keer widział, jak pięknie działa to wszystko! O kant dupy rozbić i nie ma czego zbierać! Żadnych procedur, żadnej organizacji. Jedynie szkielet mający je udawać, a w środku, pod płaszczykiem profesjonalizmu, nic. Kurwa wielkie NIC.
Cień jeszcze bzuczył i marudził coś pod nosem o zniszczonej kuszy, o tym, że nie mają pewności, czy wszystkie cele zostały wyeliminowane i raportach, które czekają na napisanie. Stopniowo cichł, by w końcu umilknąć i faktycznie w pewnym momencie wgryzł się w sznur skucząc i skomląc niczym ranne zwierzę. Lekko oparł się za mur za sobą. Daniel był postawny. I ciepły. Żywy. Mirażem na pustyni. Obietnicą, że zaraz będzie lepiej, zaraz będzie dobrze. Jeszcze tylko troszeczkę. Rudzielec oddychał płytko i półprzytomnie śledził ich wędrówkę. Wybrał bardziej charakterystycznie wyglądający kamień lub kryształ i śledził ich wędrówkę ku niemu, a gdy go minęli, wybierał następny. I tak aż do posterunku.
Gawain, zupełnie pozbawiony sił, nie przejmował się, czy na miejscu jest medyk, czy nie. I tak nie kontaktował już z rzeczywistością. Kessler coś robił, ale nie był w stanie stwierdzić, co i do kogo mówił. Obraz rozjeżdżał się we wszystkie strony, świat wirował, a dźwięki i światło drażniły prawie do porzygu. Jechali dalej.
- Kess. Kessler. Nie umarłem. Nie umarłem. - majaczył. Miał wrażenie, że otwiera usta, ale żadne słowo ich nie opuszcza, choć w rzeczywistości było inaczej. Lekarze zawsze mówili, by zostać z nimi, by nie odpływać. Gówno wiedzą. Keer wie lepiej. Keer weźmie i zaśnie. Bo jeśli nie, to nie obudzi się już nigdy.
Nagle powieki Cienia opadły. Z dłoni wysunął się trzymany przez niego sznur. Wszystko ucichło. Ciemność otuliła go swym chłodnym, ale przyjemnym płaszczem. Jednak dla siedzącego za nim Daniela wyglądało to jakby właśnie wyzionął ducha. Zrobił się zimny, bledszy niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić. Bez ruchu i życia. Puls był niewyczuwalne przez taką warstwę ubrań, a oddech tak powolny, że Daniel potrzebowałby dłuższej chwili i kompletnej ciszy, by go zarejestrować. Jego nogi i ręce podskakiwały jak u szmacianej lalki w rytm jazdy, ale po jakimś czasie rudzielec kompletnie zesztywniał. To, co dla innych było stężeniem pośmiertnym, dla Keera było ochroną jego układów. Dzięki temu nie dusił się przez dziwne ułożenie albo nie łamał sobie karku, gdyż mięśnie trzymały wszystko na swoim miejscu.