Anomander - 24 Październik 2017, 16:48 Tego co mówiła Julia, skrzydlaty wysłuchał ze spokojem graniczącym z lenistwem. O tym, że faktycznie słucha tego co mówiła dziewczyna dowodziły delikatne skinienia głową. Odwieczny gest mentorskiego potwierdzenia zaistniałych faktów. Jednakże gdy Julia powiedziała o obietnicy złożonej przez Bane’a brwi Anomandera powędrowały ku górze. Jego umysł ożywił się nieco.
- Bane ma się zmienić? – powiedział to z takim zaskoczeniem jakby właśnie naukowo dowiedziono, że tak naprawdę ziemia jest płaska i spoczywa na grzbietach czterech słoni stojących na ogromnym żółwiu - Cóż, to już jego decyzja.
Upił ostatni łyk kawy z kubka. Szkoda, że wszystko co dobre szybko się kończy. Odstawił puste naczynie na stół i oparł się o ścianę, łącząc dłonie palcami ze sobą na wysokości splotu słonecznego.
- Julio, wydaje mi się, że czegoś w tym wszystkim nie rozumiem. Możliwe, że nadinterpretuję Twoje słowa, możliwe, że jestem zbyt stary tudzież konserwatywny i brak mi współczesnego ducha, ale wyjaśnij mi jedno. Z tego co zrozumiałem, chwilowo jesteście w czymś na kształt separacji. Oznacza to, że wasze kontakty są obecnie na stopie oficjalnej a nie partnerskiej. Zatem, można powiedzieć, że oboje możecie robić na co wam tylko przyjdzie ochota. Włączając w to odbywanie stosunków płciowych z przypadkowymi osobami. Dlaczegóż zatem proponujesz, żeby Bane’owi przydzielić kogoś, kto będzie go kontrolował, hamował i pouczał w razie czego? Nie przeczę, jest to jakaś metoda wychowawcza, możliwe, że nawet ją przemyślę i zastosuję, ale jesteś jeszcze młoda, i wraz z upływem czasu nauczysz się, że światem często rządzi zasada mówiąca hodie mihi, cras tibi czyli to, co dziś mnie, jutro spotka Ciebie. Jesteś zatem pewna, że pewnego dnia Ty chciałabyś mieć kogoś takiego przy sobie? Kogoś kto by sprawdzał dokąd idziesz, z kim, gdzie i po co? Zastanów się zatem, czy przemawia przez ciebie troska o niego czy o siebie. Pomyśl nad tym, czy kieruje tobą rzeczywista chęć pomocy, czy tylko zakamuflowana zazdrość i chęć kontroli. – westchnął głęboko i popatrzył na Julię. Kiepski był z niego pocieszyciel, ale miał nadzieję, że Julia zrozumie o co mu chodzi.
Ostatnim wyskokiem Bane’a faktycznie przegiął przysłowiową pałę i Anomander wiedział, że będzie musiał go ukarać, ale obecnie nie wiedział czy słowa dziewczyny podyktowane są troską o białowłosego czy raczej chęcią sprawowania nad nim kontroli po nadużyciu zasad i zaufania, których się dopuścił. Zdrada, kolejny gwałt, tym razem na pacjentce Kliniki i nadużycie uprawnień zdecydowanie zasługiwały na karę. Skrzydlaty wiedział jednak, że nic tak nie wpływa na człowieka jak odwlekająca się, nieuchronna kara za to co zrobił. Ostatnie minuty przed ogłoszeniem wyroku zawsze są dla człowieka najgorsze. Zwłaszcza gdy wie, jakich przewin się dopuścił, oraz że sędzia, mimo iż sprawiedliwy, nie należy do osób szczególnie łaskawych. Często samo oczekiwanie na karę było swojego rodzaju karą połączoną z torturą psychiczną, ale i w tym trzeba było znaleźć umiar. Ludzka psychika też ma swoją wytrzymałość. Jaźń broni się przez szaleństwem ze strachu doprowadzając do tego, że ofiara gotowa jest zapłacić nawet najwyższą cenę, nie dla tego że ma nadzieję, na szybkie zakończenie sprawy, ale ze względu na to, iż jest mu wszystko jedno. Zatem zbyt długo odkładana kara po pewnym czasie staje się faktem przyjmowanym na zasadzi „co ma być to będzie”.
Jednakże skrzydlaty miał tego świadomość, a osoby świadome tego jakimi kartami grają oraz jakie karty ma oponent raczej nie popełniają błędów. Anomander przewidział dla białowłosego coś innego. W końcu kara bez pokuty i zadośćuczynienia nie miałaby sensu. Wymierzenie komuś kary bez dania mu możliwości odkupienia swoich win byłoby zwyczajną stratą czasu.
Anomander uśmiechnął się do swoich myśli, ale uśmiech ten zniknął szybko pod maska lenistwa i spokoju.
- Co do spania poza Kliniką nie widzę powodu, dla którego miałbym tego zabronić. Jesteś wolną osobą, masz prawo spać tam gdzie chcesz, o ile nie narusza to zasad ani prawa. Jednak nim wyjdziesz z Kliniki by spróbować mieszkania poza nią, może najpierw rozejrzyj się za przyzwoitym, bezpiecznym lokum? Nie chciałbym kiedyś usłyszeć, że moi współpracownicy śpią po chaszczach czy ruderach niczym dzikie zwierzęta. Kiedyś sam tak spałem, możesz mi wierzyć, nic specjalnego. – powiedział spokojnym głosem uśmiechając się lekko, po czym klasnął dwa razy w dłonie dając do zrozumienia, że obsługa ma pospieszyć się w z wydawaniem śniadania - Jeśli zaś chodzi o Twoją siostrę, to czas na decyzję masz do chwili wypisu owego dziecka z Kliniki. Tak swoją drogą, zrobiłaś może wstępny wywiad z tym Znaleziątkiem? Wiesz co jej jest? Wiesz jak ma na imię? Jakieś szczegóły odnośnie tego jak się znalazła na terenie Kliniki?Tulka - 24 Październik 2017, 18:11 Widziała zdziwienie w oczach Anomandera. Znał Bane'a dłużej więc nie zdziwiła ją ta reakcja. Zastanawiała się jednak jak bardzo było to nieprawdopodobne, że Dyrektor zareagował na to tak, a nie inaczej. Ale wolała chyba tego nie dociekać. Jeszcze by się dowiedziała o czym, o czym nie powinna lub o czym nie chciałaby wiedzieć. Czasami lepiej mieć jakieś tajemnice, ale nie za dużo. Sama miała tajemnice przed mężczyznami, ale w sumie było jej to odgórnie narzucone. Chętnie by porozmawiała z białowłosym na temat zabiegu, który przeprowadziła, ale nie mogła i wiedziała, że będzie jej to jeszcze jakiś czas ciążyło.
Słysząc dalsze słowa Opętańca westchnęła ciężko i pokręciła głową - to nie tak, że ja chcę go kontrolować. Nie zabraniam mu się spotykać czy spać z innymi kobietami - westchnęła. W sumie nigdy mu nie zabraniała... była zła za to, że w ogóle z jakąś spał, tylko dlatego, że zachowywał się tak jakby w ogóle nic się nie stało. Do tego zrobił to z pacjentką, która jeszcze znajdowała się na terenie Kliniki. No i na to, że nie potrafił oddzielić pracy od życia prywatnego - dobrze by jednak było, by nie powtórzyła się sytuacja, gdy znów zacznie się dobierać do jakiejś pacjentki. Jak już taka wyjdzie to w porządku, niech robi co chce byle by nie wpadł przez to w kłopoty - jej głos był bez wyrazu. Nie podobało jej się to co mówiła, ale taka była prawda. Nie byli teraz razem. Zamknęła na chwilę oczy i i westchnęła głęboko, by się nie rozpłakać. Teraz nie była na to pora -poza tym...to nie jest mój pomysł. Bane sam o tym powiedział, że chyba z panem o tym porozmawia. Pomyślałam więc, że poruszę ten temat, skoro już z panem rozmawiam - powiedziała trochę niepewnie.
Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością, gdy powiedział, że nie ma nic przeciwko, by spała poza Kliniką -nigdzie się nie ruszę, póki nie znajdę jakieś odpowiedniego miejsca - obiecała -i wiem, że spanie gdzieś po krzakach nie jest takie przyjemne, nie chciałabym tego jednak powtarzać, w szczególności nie z takiego powodu, że pokłóciłam się z kimś, na kim mi zależy - przyznała, zgodnie z prawdą.
Westchnęła smutno - nie miałam za bardzo okazji. Gdy ją przyniosłam była nieprzytomna, a gdy potem przyniosłam jej śniadanie, był z nią Bane- powiedziała -wiem, że ma na imię Abi. Pewnie skrót od Abigail. Nie wiedziała nawet co to jest nazwisko, więc pewnie go nie posiada. Ma wysoką gorączkę i była cała podrapana i poobijana, jakby długo uciekała przed czymś. Miała ze sobą tylko ubrania, które miała na sobie oraz pluszaka. Patrząc na wygląd oraz na zachowanie, ma około siedmiu, może ośmiu lat - powiedziała wszystko co o niej wiedziała - miała chyba nianię, nazywa ją Nana. Musi to być ktoś ze Świata Ludzi. Nie spotkałam nigdy nikogo w Krainie Luster, kto by się modlił albo opowiadał o aniołkach. No jedynie o Anielskiej Klątwie, ale to raczej nie o takie skrzydlate istoty chodzi - spojrzała na Smoka - Abi przed zjedzeniem śniadania odmówiła Ojcze Nasz. Przyznam, że zdziwiło to zarówno mnie jak i Bane'a. A jeśli chodzi o to jak tu trafiła i czy ma kogoś... podejrzewam, że Bane się tym zajął. Był z nią jak przyniosłam śniadanie oraz jak po tym jak już wyszłam z jej pokoju. Pewnie odpowie panu o wiele lepiej na zadane pytania. Dodatkowo dałam pani Alice blok i kredki dla małej, więc możliwe, że narysuje bliskie sobie osoby, albo miejsce gdzie mieszkała. Tak jak ja zrobiłam to na pana prośbę trzy lata temu. - westchnęła i spojrzała na bijące się zwierzaki. Kropka stawała się coraz odważniejsza, w stosunku do Amber i zaczęła ją zaczepiać. Skakać jej na grzbiet i gryźć w ogon. Amber na szczęście miała wyczucie i wiedziała, że nie może przesadzać z siłą przy tym białym maluchu.Anomander - 31 Październik 2017, 22:15 Wysłuchał tego co miała do powiedzenia odnośnie pomysłu Bane’a oraz jej obaw. Też nie chciał by Bane ponownie przysporzył sobie kłopotów. Bardzo nie chciał.
- Jeśli taka sytuacja się powtórzy, to gwarantuję, że już nigdy nie będzie miał żadnych kłopotów i problemów – zaakcentował słowa „nigdy” i „żadnych” a ton jego głosu wskazywał że nie żartuje. W prawdzie żal mu będzie, bo traktując Bane’a jak własnego syna wiązał z nim wielkie nadzieje, ale niestety, czasem trzeba weryfikować poglądy. Nawet jeśli taka weryfikacja boli, pozostawia po sobie smutek i plamy krwi.
Zainteresowało go w prawdzie to, że dziecko ma przyzwyczajenia rodem ze Świata Ludzi, ale nie dał po sobie tego poznać. Błogosławione niech będzie lenistwo i pozbawiona wyrazu twarz. Jedynie gdzieś w odległych zakamarkach umysłu, pewna myśl niespokojnie zakręciła się i zadrżała, niczym zmarznięta ptaszyna przy ogniu. Taki już jest ten świat, że to co dla jednych jest Arką Przymierza a dla innych jest Koniem Trojańskim.
Słuchając o tym że mała Abi nie pamięta prawie nic pokręcił tylko głową.
- Czasem jest tak, że jakaś istota wypiera ze swojego umysłu pewne fakty, słowa i obrazy. Niektóry robią to specjalnie, bo świat, w którym przyszło im żyć nie jest już taki sam – nieznacznie drgnął mu kącik warg - inni zaś, robią to nie do końca świadomie gdy nie mogą już znieść tego co się dzieje. Zmieniają w tedy to co było złe na coś innego – delikatne drgnęła dolna powieka - zamieniają zło na dobro, obraz na obraz, a słowa na słowa. W efekcie tego traumatyczna sytuacja nabiera nowego, znośnego dla mózgu odcienia i znaczenia. – skrzydełka nosa poruszyły się nieznacznie - Możliwe zatem, że Twoje Znaleziątko nie koniecznie wiodło szczęśliwe życie Małej Księżniczki. Kto wie, może przeszła to samo co Ty? Nie jestem dziecięcym psychologiem, ale chętnie z nią porozmawiam. Może się nie wystraszy.
Potarł dłońmi twarz.
Niby wypił kawę, a chciało mu się spać. Cóż, wiek jednak robi swoje.
Usłyszawszy o bloku i kredkach skrzydlaty uśmiechnął się lekko. Nic dziwnego, Anomander podejrzewał jak może wyglądać rysunek małego dziecka. Zakładając oczywiście, że owo Znaleziątko imieniem Abi zostało obdarzone niezwykłym jak na swój wiek talentem plastycznym. Zachował to jednak dla siebie. Papier jest cierpliwy i zniesie wszystko. Skoro nie straszne są mu ociekające westchnieniami epistoły, grafomańskie wiersze natchnionych pajaców uważających się za Wielkich poetów, pełne hipokryzji petycje przeciwko wycince i przetwarzania drewna i urzędowe pisma, w których liczy się nie tyle informacja co objętość, to i artystyczne wariacje małego dziecka na tematy familijno-anatomiczne jakoś dadzą się znieść. Oczyma wyobraźni już widział wielobarwny rysunek przedstawiający rodzinę dziewczynki. Ojca jako radosną, transseksualną ofiarę choroby Heinego-Medina z wielobarwnym owłosieniem, oczami jak wiry lub kłębki splątanej żyłki i łbem jak balon oraz piękną Matkę, szeroką w barach jak kamczacki niedźwiedź i wyglądającą jak spełnienie marzeń chłopców z Hitlerjugend z finezyjną koafiurą na łbie i ustami niczym tyłek pawiana. Czy o czymś zapomniał? No tak! Do tego obowiązkowo oboje muszą mieć rumieńce barwy żółto-czerwonej i trzymać się za łapki. Dla lepszego wrażenia powinni też stać na trawie, nieopodal rosnącego drzewa, przed domem wyglądającym jak zły sen kiepskiego architekta, a nad nimi powinno świecić uśmiechnięte słonko i przepływać obłoczki przypominając pozbawione nóg i głów puchate owieczki. Jeśli to co sobie wyobraził byłoby prawdą, to nawet w tak porąbanym świecie jak Kraina Luster, gdzie z nieba może padać deszcz piłeczek, a stwierdzenie „wilcza zamieć” nabiera zupełnie realnych, zębatych i futrzastych kształtów, znalezienie takich odmieńców nie będzie trudne.
- Nie sądzę, by miała aż taki talent plastyczny – powiedział skrzydlaty, bo mimo wszystko nie mógł się powstrzymać od komentarza. Julia była zdolną dziewczyną obdarzoną talentem o którym inni mogą jedynie marzyć. Pojawienie się drugiego dziecka obdarzonego podobnym talentem w takim samym stopniu poważnie godziło w rachunek prawdopodobieństwa - Swoją drogą dobrze by było, gdyby Bane przyszedł na śniadanie. Będzie mi potrzebny. – delikatne drgnięcie kącika ust i dolnej powieki - Julio, zrób coś dla mnie – zawiesił wypowiedź na chwilę i przełknął ślinę - zmień swój wygląd. Spraw by z Twojego ciała zniknęły wszystkie zwierzęce elementy, które zniknąć mogą. – zaciśnięcie dłoni na zaciśniętej pięści - Uprzedzając pytania powiem, że muszę coś sprawdzić.
Musiał wszystko dobrze rozegrać i ograniczyć prawdopodobne błędy do absolutnego minimum.Tulka - 1 Listopad 2017, 14:14 Otworzyła szerzej oczy i przełknęła ślinę, słysząc groźbę z ust Dyrektora. Miała coraz większą nadzieję, że Bane jednak się opamięta i nie zrobi już nic tak głupiego. Nie chciała, żeby stałą mu się krzywda. A tym bardziej nie chciała go stracić na dobre. Nie wiedziała co by zrobiła, gdyby zniknął całkiem z jej życia. To prawda, że byli teraz w czymś w rodzaju separacji, ale to nie znaczyło, że nie chciała do niego wrócić, że go już nie kochała.
Westchnęła, słuchając mężczyzny. Początkowo nie zwróciła jednak uwagi na jego dziwne tiki. Gdy już jednak to zauważyła, nie odrywała oczu od twarzy Opętańca. Przytakiwała mu, ale skupiała się na jego zachowaniu. Co było nie tak? Co mu się stało, że nagle ma takie tiki. Drżenie powieki, kącika ust, płatków nosa. Nie umiała jednak do niczego dojść.
- Mam nadzieję, że nie - powiedziała, przełykając ślinę - wiem, że ludzie wyrzucają z pamięci złe wspomnienia, ale jednak chyba coś pozostaje... nie wiem... sama nie potrafię wyrzucić ze swojej głowy tego co się stało, choć naprawdę bym chciała. Bardzo by mi to ułatwiło pracę... - westchnęła smutno. Naprawdę jej strach przed mężczyznami był uciążliwy. Starała się nad nim zapanować, jednak, wątpiła, żeby nikt nie zauważył, że coś jest nie tak - Abi zachowywała się normalnie, jak każde dziecko. Gdy Bane dotknął jej kolan, by wyleczyć jej zadrapania, nawet nie drgnęła. Nie przeszkadzało jej to. Chyba, że aż tak jest przyzwyczajona do męskiego dotyku- przeszedł ją mocny dreszcz. Abi była jeszcze mała. Młodsza niż Julia, gdy pojawiła się w Krainie Luster. Mogła nie wiedzieć, że takie dotykanie jest złe. Miała jednak nadzieję, że Bane wyjaśni więcej niż Pielęgniarka.
-Nie wygląda na tak strachliwą jak ja - powiedziała z delikatnym uśmiechem. Jej oczy jednak się nie uśmiechały. Nie potrafiła tak. Do tego zdała sobie sprawę jak bardzo kłopotliwa musiała być te trzy lata temu, gdy trafiła tutaj po raz pierwszy.
Przytaknęła mu głową, słysząc o talencie plastycznym. To nie tak, że myślała, że każdy umie rysować, skoro sama umiała. Ale nawet z tych dziecięcych bazgrołów dało się wyczytać ważne rzeczy. Poza tym, przynajmniej dziewczynka będzie miała co robić. Nie mogli przy niej siedzieć cały czas, a póki nie wyzdrowieje, nie będzie mogła chodzić do parku, a na pewno nie sama. Nie wiedzieli skąd się wzięła i jeśli ktoś by ją zobaczył i poznał, mógłby chcieć ją zabrać bez wiedzy lekarzy co mogłoby się niezbyt dobrze skończyć.
Poruszyła swoją kitą nerwowo, gdy Dyrektor wspomniał o Białowłosym. Do tego znów te jego tiki. Otworzyła szerzej oczy, gdy usłyszała jego prośbę. Nie zdążyła jednak o nic zapytać. Po co mu to było? Czyżby faktycznie coś kombinował - dobrze - odpowiedziała i zamknęła oczy. Wolałaby tego nie robić. Była osłabiona, a musiała mieć jeszcze siły na resztę dnia, ale jeśli powie o tym Anomanderowi, może ją wywalić z pracy, albo będzie musiała mu tłumaczyć dlaczego w ogóle nie ma na nic sił. Po chwili zniknął jej ogon i uszy, pojawiły się normalne, ludzkie małżowiny. Tulce zakręciło się w głowie, ale nie pokazała nic po sobie i tak miała zamknięte oczy. By nie wzbudzać podejrzeć, przejechała językiem po zębach, sprawdzając czy na pewno wróciły jej zwykłe, ludzkie ząbki.
Gdy już upewniła się, że jest teraz zwykłym Opętańcem, otworzyła oczy i poruszyła delikatnie skrzydłami - umiem schować lub przywołać tylko wszystko co lisie. Próbowała wielokrotnie sprawić by zniknęły skrzydła, ale nie jest to możliwe. No chyba, że zmieniam się całkiem w lisa, ale nie w innym przypadku- wyjaśniła. Nie chciała dodawać, że jej węch i słuch się nie zmieniają. Wolała to sobie zostawić na wszelki wypadek. Nigdy nie wiadomo kiedy może się to przydać, a dodatkowo pan Keer zasiał dziś w umyśle dziewczyny ziarenko niepokoju, które zaczęło kiełkować pod wpływem dziwnego zachowania Dyrektora. Dodatkowo była tak osłabiona. Musiała coś zjeść...i to szybko.Bane - 1 Listopad 2017, 23:47 Kąpiel i zmiana ubrań były dobrym pomysłem. Od razu poczuł się lepiej gdy ubrał czysty, prosty zestaw złożony z białej koszuli, krawata, czarnych, wąskich spodni i klasycznego swetra. Porządnie się uczesał i ponownie skropił ulubionymi, mocnymi perfumami. W takim wydaniu czuł się dobrze, jak profesjonalista. Pewność siebie momentalnie podskoczyła na wyższy poziom, łatwo było też ukryć, że nie spał zbyt długo w nocy.
Szkoda, że zapomniał o zamaskowaniu podłużnej, świeżej blizny przecinającej szyję.
Dzień zapowiadał się na spokojny i dość leniwy,nawet mimo przypadku Abi. Mała Upiorna była przeziębiona ale należało sprawdzić, czy nie złapała jakiejś zarazy od zwłok z którymi przebywała.
Biały kitel zaszeleścił cicho gdy Bane wkroczył pewnym krokiem do Recepcji. Alice jak zwykle posłała mu miły uśmiech a on wsparł się na blacie jej kontuaru i przeczesał długimi palcami skrytymi w czarnych, skórzanych rękawiczkach swoje białe włosy.
- Proszę przekazać Dyrektorowi, że w jedynce leży pacjent którego trzeba poddać kwarantannie. - powiedział rzeczowo nie patrząc na kobietę. Marionetka zamrugała oczami.
- Pan Dyrektor obecnie przebywa w Pokoju Wypoczynkowym. - powiedziała uprzejmie. Bane zrozumiał aluzję, miał iść i sam powiedzieć o Abi Anomanderowi.
Cholera. Jego umysł krzyczał, by unikał Gada jeśli tylko ma możliwość ale z drugiej strony Medyk czuł że musi donieść o Upiornej i... o Bydlaku który go zaatakował w nocy.
- Przyniosę więcej kawy. - dodała po chwili Alice i wyszła by wykonać to o czym mówiła.
Bane nie od razu poszedł do Wypoczynkowego. Przetarł dłonią twarz, przeczesał włosy i poprawił ubranie. Wyglądał jak milion funtów ale czuł się jak podrostek który ma iść na swoją pierwszą w życiu rozmowę o pracę. Wiedział, że Anomander jest na niego zły. Nie wybrał jeszcze kary dla niego i było to niepokojące ale z drugiej strony... Może zapomniał? To ciągłe oczekiwanie na wyrok było męczące ale z każdą godziną Cyrkowiec uświadamiał sobie coraz mocniej, że owa kara jest jeszcze nierealna. Więc równie dobrze może jej nie być.
Skierował swe kroki do Pokoju w którym miał być Anomander. Gdy przekroczył próg zatrzymał się i objął wzrokiem wnętrze, zatrzymując zielono - czarne oczy dłużej zarówno na Smoku jak i Lisicy, bo Tulka też tu była.
Poczuł niepokój ale nie dał nic po sobie poznać. Miał wprawę, w końcu gdy trafił do Krainy Luster jego twarz nie była zdolna do wyrażania uczuć.
Był wyprostowany i nieco spięty. Skinął głową przybywającym w pokoju Opętańcom.
- Dzień dobry Dyrektorze. - powiedział formalnie, sztywno - Witam ponownie, Julio. - dodał grzecznie ale nadal jakoś tak... chłodno.
Podszedł do kanapy i zajął miejsce tam gdzie zawsze, obok Tulki. Ale nie rozwalił się na siedzisku jak panisko. Nie usiadł tak jak robił to zawsze. Dzisiaj usiadł tak, jakby miał kija w dupie. Był wyprostowany i głowę miał wysoko uniesioną.
- Dobrze, że pana spotkałem, Dyrektorze. - powiedział nieświadom, że chwilę temu o nim rozmawiali. Spojrzał ukradkiem na Julię. Nie miała ani uszu, ani ogona, zauważył to już na wejściu ale postanowił nie komentować. Dzięki polepszonej przez mutacje MORII percepcji dostrzegał więcej, czuł więcej i dzięki temu wiedział więcej.
Coś tu śmierdziało ale Bane postanowił chociaż raz zamknąć jadaczkę i zająć się pracą. Przeniósł wzrok na Anomandera i skupił spojrzenie na jego twarzy.
- Zacznę od najważniejszej rzeczy. - stwierdził z powagą - Na terenie Kliniki może przebywać intruz. - obserwował twarz Gada, chcąc wybadać jego reakcję - Wczoraj w nocy zostałem zaatakowany na Dziedzińcu przez jakiegoś... Mutanta. - zmarszczył nieznacznie brwi - Coś jak połączenie człowieka z wielkim ptakiem. O tak. Ogromnym ptakiem. - był śmiertelnie poważny i może dlatego nie zdał sobie sprawy jak idiotycznie to zabrzmiało. W głowie pobrzmiewały mu słowa Alkisa, zwłaszcza fragment który brzmiał jak głos Anomandera.
Dyrektor sprawiał wrażenie zaspanego i właśnie to wzbudziło największe zainteresowanie białowłosego. Przebiegł wzrokiem po jego twarzy i stwierdził, że van Vyvern był dziś jakiś inny. Ale co było tego powodem? Może wymyślił już karę?
Po plecach Cyrkowca przebiegł dreszcz. Wyprostował się jeszcze bardziej i poprawił krawat.
- Druga sprawa to sprawa pacjentki. - powiedział - Mała ma gorączkę, podałem jej lek na zbicie temperatury, wpisałem go w kartę i uzupełniłem luki w informacjach personalnych. - skinął głową Tulce zerkając ostentacyjnie najpierw w jej oczy a potem na miejsce gdzie powinna mieć uszy - Jej opiekunka, Nana, nie żyje a dziewczynka przebywała z jej zwłokami dłuższy czas w jednym miejscu. Zarządziłem kwarantannę. - wrócił spojrzeniem na Dyrektora jakby oczekiwał pochwały.
Do pokoju weszła Alice. Bane od razu rzucił się na kawę. Zdjął rękawiczki, położył je na kolanie po czym ujął w dłonie filiżankę pełną parującego napoju. Smukłe palce zacisnęły się na naczyniu.
Już sam nie wiedział czy był zdenerwowany... czy miał już wszystko gdzieś.Anomander - 2 Listopad 2017, 17:36 Przez chwilę zastanawiał się nad tym, co powiedziała Julia. Znaleziątko nie bało się dotyku, nie było lękliwe i zachowywało się normalnie. Wychodziło na to, że ów dzieciak, znaleziony przed Kliniką był cudownym wyjątkiem w tej krainie. Aż dziw bierze, że nie został jeszcze zgwałcony, okaleczony czy choćby poważnie zmaltretowany. W końcu do tej pory, większość istot, które miał przyjemność poznać skrzydlaty w tej krainie, to albo ofiary eksperymentów, przemocy tudzież gwałtów albo gwałciciele. Wyjątek stanowili Rosemary i Gopnik. Ten stary moczymorda był na tyle odmienny, że nie pasował zasadniczo ani do kręgu ofiar, za wyjątkiem ofiar alkoholizmu, ani do kręgu zgwałconych. Choć gdyby się zastanowić, i połączyć to z Rosemary, to od biedy, warunkowo, mógł zostać podciągnięty pod ekipę gwałcicieli. Rosemary zaś, była gorącą zwolenniczką wszelkiego rodzaju perwersji, zatem z kręgu prawdziwych ofiar dyskwalifikowały ją już jej upodobania. Ciekawym było natomiast to, do jakiej drużyny w przyszłości dołączy Abi?
Aktualnie fakty były następujące. Leczeniem dziecka zajął się Bane, który w świetle ostatnich wydarzeń nieco się zagalopował. Związał się z Julią, którą wcześniej chciał wykorzystać. Istniało zatem prawdopodobieństwo, że Naczelny Nadmijdupa Kliniki zakwalifikuje mała Abi do grona zgwałconych szybciej, niż to ustawa przewiduje. Kto wie, może właśnie w tej chwili, gdy nikt nie patrzy, dokłada wszelkich starań, by owo grono powiększyło się o dodatkową członkinię? Od tak, by Jocelyn i Julia miały towarzystwo.
Stary, zwyrodniały dziadyga Anomander uśmiechnął się do swoich obleśnych myśli. Traf chciał, że uczynił to w chwili gdy Julia zamaskowała lisie cechy.
- Bardzo dobrze. – powiedział, dalej się uśmiechając. To, czy uśmiechał się do swoich myśli, czy z powodu zadowalającego wykonania prośby przez Julię, wiedziała jedna tylko cholera
Popatrzył na Julię jakby z większym zainteresowaniem. Choć po mleczno-błękitnych oczach ciężko było to raczej poznać. Świadczyło o tym głównie lekkie pochylenie tułowia i przekrzywienie głowy w bok.
– Umiesz przemieszczać się pomiędzy Krainą a Światem Ludzi? – zadał pytanie
W chwili, gdy padło to pytanie, do pokoju wszedł Bane.
Wraz z jego wejściem, cała cudna teoria koncepcji założeń na temat zasilania szeregów istot zgwałconych wzięła w łeb. Przecież nie mógł gwałcić, skoro był na dole. Chyba, że już po wszystkim a Julia i Jocelyn mają nową koleżankę w drużynie?
Anomander ponownie uśmiechnął się, i znów wyglądało to, jak uśmiech posłany Julii. Choć tym razem było w nim coś niepokojącego.
Przeniósł jednak spojrzenie na Bane’a, i choć uśmieszek zniknął z jego warg jak zdmuchnięty pyłek, na powitanie kiwnął mu głową.
Gdy Bane zaczął opowiadać o intruzie na terenie Kliniki, Anomander popatrzył na niego, ale oblicze skrzydlatego pozostawało bez wyrazu. Informacja o intruzie zaciekawiła go jednak. Będzie to musiał sprawdzić w wolnej chwili.
Teraz zastanawiało do coś innego, mianowicie stan Bane’a i blizna na szyi.
- Po pierwsze, na terenie Kliniki przebywają Pacjenci, nie Intruzi. – odruchowo poprawił skrzydlaty - Po drugie, przychodzą oni o różnych porach dnia i nocy. Tak jak ongiś Ty z Julią. Po trzecie, jakkolwiek dziwaczna byłaby istota przez Ciebie spotkana, nie możesz nazywać jej mutantem. Miejsce gdzie teraz żyjesz to Kraina Luster i im szybciej do tego przywykniesz tym lepiej. Tu wszystko jest dziwne.
Anomander zobaczywszy kolejny kubek kawy z radością pochwycił go w dłonie. O tak, czarna, gorzka jak śmierć córko szatana, chodź do mnie.
- Jeśli chodzi o Abi, to bardzo dobrze zrobiłeś. Rozumiem, że została porządnie umyta po przyjęciu, a ubrania poddane dezynfekcji? Wykonałeś obdukcję? Czy dziecko ma jakieś obrażenia lub ślady świadczące o ciężkich przeżyciach? Z resztą, po naszym śniadaniu, które mam nadzieję za niedługo zostanie podane, pójdziemy do owego Julkowego Znaleziatka. Pobierze się krew do badań i sprawdzi, czy to tylko przeziębienie, czy może jakaś inna zaraza.
Anomander ponownie oparł się o ścianę składając ręce na piersi i opierając głowę o ścianę.
- Przejdźmy teraz do wydarzeń tej nocy. Bane, rozumiem, że spotkanie owego „mutanta”, człowieka z wielkim, ogromnym ptakiem, mogło wywołać głęboki … szok, ale zanim opowiesz nam o tym, ustalmy pewne niezbędne fakty. – Anomander się nie uśmiechał, mówił zupełnie poważnie choć wewnętrznie rżał ze śmiechu jak koń i stado osłów - Po pierwsze, skąd masz tę bliznę na szyi? To też wina owego „mutanta” z ogromnym ptakiem? Kolejną sprawą jest to, że wróciłeś w nocy z miasta, jak to eufemistycznie ujęła Alice, w stanie wskazującym na zaburzenie procesów poznawczych. Powlokłeś się na piętro i wyłamałeś drzwi do pokoju Julii. Uznajmy, że nie wiem co było dalej, i bardzo chętnie się wszystkiego dowiem. No, dalej, powiedz mi co nawywijałeś?
Ręką dał mu sygnał by zaczął mówić.Tulka - 3 Listopad 2017, 11:23 Zachowanie Dyrektora było niepokojące. Widząc jak się uśmiecha, Julii przeszedł po plecach dreszcz i to niezbyt przyjemny. Słysząc pytanie, już miała na nie odpowiedzieć, gdy do pokoju wszedł Bane i przerwał im rozmowę. Westchnęła więc tylko i uznała, że odpowie na pytanie później. Skinęła głową Ordynatorowi na powitanie. Nie czuła się dobrze, a jeszcze tyle pracy przed nią. Będzie musiała wziąć coś na wzmocnienie, bo nie wytrzyma, a wiedziała, że nie da rady tak zasnąć, choćby bardzo chciała.
Znów przeszedł ją dreszcz bo Skrzydlaty się uśmiechnął jakby do niej, ale jednak nie do końca. Coś było nie tak, ale nie potrafiła powiedzieć co dokładnie. Nie umiała się na tyle skupić. Na pracy owszem, ale nie na domysłach z nią niezwiązanych.
Słuchała uważnie sprawozdania lekarza. A więc naprawdę coś widział? Nie była to tylko jakaś wizja na haju? Przecież wczoraj nie wrócił, w zbyt dobrym stanie do Kliniki. Coś brał, śmierdział jakąś dziwną substancją. Już sam jego zapach był toksyczny, ale to było coś innego. Zapach Bane'a znała aż za dobrze, więc potrafiła powiedzieć, gdy coś było nie tak.
Spojrzała na Białowłosego, gdy ten przeszedł do spraw Abi. Zmarszczyła brwi, słysząc o śmierci opiekunki. Dziewczynka naprawdę mogła być w szoku i dlatego zachowywała się aż tak spokojnie. Mogła do siebie nie dopuszczać tego co się właściwie stało. Mogła też się nie zorientować, że to to. Może myślała, że Nana się źle czuje albo śpi i czekała aż się obudzi? W końcu była jeszcze tak młoda. Tulka sama pamiętała jak zareagowała, słysząc że Arya nie żyje. Że nie udało jej się jej uratować. A przecież była starsza od Abi. Spuściła smutno wzrok, nie zauważając nawet, że mężczyzna obok spogląda w miejsce, gdzie powinny znajdować się jej uszy.
Słuchała uważnie Anomandera i sama rozważała to wszystko. Słysząc znów o tym mutancie czy jak go tam Bane nazwał, zaczęła analizować to co się stało w nocy. Czy był na nim inny zapach poza jego własnym i tym, który miały narkotyki, które wziął. Miała jednak nadzieję, że nie będzie już tego robił. Alkohol jeszcze zniesie, ale to? Raczej nie.
Podniosła nagle wzrok na Dyrektora, gdy ten zaczął wymieniać co powinni zrobić z Abi na start -przepraszam - wtrąciła się -nie została dokładnie umyta, a ubraniami zajęła się pani Alice - powiedziała, spuszczając pokornie wzrok - Bane'a nie było przy przyjęciu, więc to moje niedopatrzenie - przyznała cicho. Powinna o tym pomyśleć, ale nie chciała małej budzić. Pani Alice też nic nie powiedziała. Dodatkowo Julia była wtedy praktycznie nie przytomna, ale nie chciała o tym wspominać Anomanderowi. Jak na razie tylko raz zrobiła dobre wrażenie, gdy zrobiła wywiad z Jocelyn. Ale miała wrażenie, że poza tym tylko daje plamę. Zacisnęła ręce w pięści i tak trwała, załamana swoim niedociągnięciem. Uszy i ogon same się pojawiły tak samo jak lisie zęby. Ta forma była dla niej bardziej naturalna niż postać zwykłego Opętańca.
Słuchała dalszych słów Dyrektora. Nie ruszała się jednak. Uszy miała położone, a skrzydła mocno dociśnięte do pleców. Zastanawiała się ile powie Bane, czy powie prawdę czy nie. Miała jednak nadzieję, że nie będzie próbował kłamać. Coś jej mówiło, że dziś nie jest na to najlepszy dzień.Bane - 5 Listopad 2017, 15:29 Nie czuł się zbyt komfortowo w obecności Anomandera. Może dlatego, że obecnie Gad był kimś na kształt Sędziego i Kata w jednej osobie - Bane musiał czekać na karę. Nie mógł się upomnieć by Stary wymyślił coś szybciej, bo kto normalny dopomina się o ukaranie?
Białowłosy siedział na swoim standardowym miejscu, sztywno i nieco nienaturalnie. Patrzył na Dyrektora swoimi dziwnymi oczami i mrugał spokojnie, chociaż wcale nie czuł się zrelaksowany. Obecność Julii dodatkowo go peszyła. Już sam nie wiedział dlaczego.
Może przez nerwy, może przez niewyspanie poczuł nagle ucisk w głowie. Ból pojawił się nagle i był tępy. Gdyby Cyrkowiec miał go do czegoś porównać, to stwierdziłby, że to kac. Ale przecież nie mógł się upić. Wyglądało więc na to, że po wczorajszym wyskoku z dragami jego ciało jednak postanowiło się zbuntować.
Gdy Anomander zaczął mówić o stworze którego spotkał w nocy Bane, Medyk skrzywił się i uniósł nieco twarz w górę, przez co wyglądał jakby się przyglądał czemuś wyjątkowo brzydkiemu. Wysłuchał jednak skrzydlatego do końca i gdy tamten skończył, białowłosy prychnął. Niezbyt miło.
- Pacjenci... tak? Dyrektorze? - zapytał zaczepnie i poprawił się na siedzisku, prostując się jeszcze bardziej, o ile to w ogóle było możliwe. Wykrzywił usta w złośliwym uśmiechu ściągając przy tym brwi ku dołowi. W jego oczach błysnęło wyzwanie.
Może Anomander zapomniał o karze? Jeśli tak, dla Bane'a tym lepiej. Przyzwyczaił się do bycia bezkarnym, w końcu w Świecie Ludzi mógł wszystko.
- Skoro tak, to radzę trzymać takich "Pacjentów" pod kluczem, Dyrektorze. - powiedział a jego słowa tak ociekały jadem, że gdyby powiedział je do kogoś innego, dostałby już dawno po mordzie. Ale nie od Anomandera. Nie od leniwego, starego Gada, który miał tyle samo za uszami co sam Cyrkowiec. A może i nawet więcej.
- Wydawało mi się, że Izolatki są dobrze zamknięte. - wzruszył ramionami, uśmiechając się złośliwie - Ale może przydałoby się je sprawdzić? - przekrzywił głowę - "Pacjent" który mnie wczoraj zaatakował miał więcej ze zwierzęcia niż z człowieka i pokojowych zamiarów to on raczej nie miał. - uśmiech spełzł mu z twarzy ale brwi nadal pozostawały rozciągnięte.
Dlaczego nikt nie chciał mu uwierzyć? Przecież nie należał do tych co bredzą co im ślina na język przyniesie. No dobrze, zawiódł Dyrektora ale nie znaczy to, że będzie teraz gadał głupoty by zwrócić jego uwagę.
Pochwała była miła ale mimo wszystko Bane wolał zachować dystans. Nie było mu do śmiechu, tym bardziej nie zbierało mu się na żarty. Był trochę urażony tym, że Anomander nie potraktował informacji o Intruzie na poważnie.
- Mała ma gorączkę. - powiedział rzeczowo - Miała też kilka siniaków i otarć na skórze, nie znalazłem większych ran. Stwierdziła, że czuje się dobrze. - dodał - Siniakami już się zająłem, zniknęły jak ręką odjął. Ogólnie rzecz biorąc jest nieco wyziębiona i sprawia wrażenie jakby była w lekkim szoku. - upił łyk gorącej kawy po czym odstawił filiżankę na stolik - Zastanawia mnie też sposób w jaki mówi. Jest Upiorną więc ciężko określić jej wiek ale jeśli przyjąć ludzką miarę, powinna mieć około siedmiu, może ośmiu lat. - zaczął mrużąc oczy - Mówi jednak jak czterolatka. Powiedziała, że jej Opiekunce ktoś zrobił "ała". Wydaje mi się, że siedmiolatek powinien używać już normalnych słów. - zamyślił się na chwilę - Ale może się mylę. Może dla Upiornych czas płynie inaczej i ich dzieci dojrzewają później. - wzruszył ramionami po czym założył ręce na piersi i zamknął oczy, wycofując się całkowicie z rozmowy.
Tulka nie umyła dzieciaka... ale z drugiej strony czy rozsądnym jest myć nieprzytomną? Abi należała do rasy Upiornych Arystokratów a ci potrafią być bardzo niebezpieczni. Nawet we śnie.
Gdy temat zszedł ponownie na Alkisa, Bane prychnął i otworzył oczy. O co mu chodzi? Czyżby wziął sobie dzisiaj za punkt honoru by dopiec młodszemu Medykowi?
- Ha ha. - powiedział ponuro i zgrzytnął zębami - Wystarczy, bo pęknę ze śmiechu. - uwaga o wielkim ptaku i szoku była co najmniej niestosowna. Czarnowłosy chyba dobrze się bawił.
- To nie był człowiek z wielkim ptakiem, tylko wielki człowiek z łbem ptaka. - powiedział z powagą chociaż ręka go świerzbiła, bo Gad zasłużył na strzała w ryj za głupie uwagi - Coś jak... Egipski bóg. Horus czy inszy Ra...
Dalsze słowa Anomandera sprawiły, że po jego plecach przeszedł dreszcz. Hardość gdzieś uleciała a na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie. Odruchowo uniósł rękę do szyi.
Zgromił się w myślach. Jak mógł zapomnieć o tej szramie, gdy się ubierał? Niezłą pamiątkę sobie zostawił po wczorajszej nocy. Nie mógł się przecież przyznać, bo Dyrektor z pewnością by go wyśmiał. Już nie nawet za sam czyn godny Wertera ale za to, że jako Lekarz nie trafił.
Odchrząknął z powagą i zamknął oczy ale zdradzała go jedna brew, która mimowolnie zaczęła delikatnie drgać, z nerwów.
- Cóż... - zaczął - To był wypadek. - stwierdził chowając bliznę przez zaciśnięcie dłoni na szyi - Jeszcze nie do końca radzę sobie z brzytwą. - kłamstwo było tak żałosne, że chyba tylko kretyn by w nie uwierzył. A Bane modlił się by Anomander chociaż raz okazał się być kretynem.
Alice doniosła mu o jego stanie? A to kablara... Hmm, chyba nie miał się co dziwić, w końcu była na jego usługach.
- Poprzedniej nocy byłem... w nocnym klubie. - powiedział zadzierając nosa. Nie będzie się chował jak dzieciak. Kilka faktów pominie bo tak wypada, ale przecież po godzinach pracy wolno mu robić wszystko na co miał ochotę.
- Byłem pod wpływem... środków odurzających. - dodał po chwili naburmuszonym głosem - A drzwi wyłamałem bo wystraszyłem się, że Alkis dopadł Julię. Wołałem ją ale nie odpowiadała a ten sukinsyn, po tym jak go psy wystraszyły, gdzieś poleciał. Martwiłem się, że zrobił jej krzywdę. W końcu... Julia pachnie lisem. - stwierdził nie patrząc na nią nawet. Jego uwaga nie była chamska, po prostu stwierdził fakt. Drapieżniki takie jak Alkis zapewne polują na małe liski, prawda?
- Drogi Dyrektorze... Ostatnio wspominałeś, że jeśli czegoś nie widzisz, nie znaczy że o tym nie wiesz, czyż nie? - zęby zalśniły w złośliwym uśmiechu - Czyżbyś jednak nie wiedział o wszystkim? - błysk w oczach - Nie powiem ci co nawywijałem. - wycedził jadowicie i pochylił się w stronę Anomandera, balansował na bardzo cienkiej linie - Każdy ma prawo mieć swoje tajemnice. A ty wiesz o tym najlepiej, Dyrektorze van Vyvern.Anomander - 6 Listopad 2017, 01:05 Ogień kojąco szumiał i trzaskał w kominku. Muzyka płomieni sprawiała, że czuł się zrelaksowany i wypoczęty a wszystko co złe odchodziło na dalszy plan. O tak, to była ta chwila wypoczynku, której było mi trzeba. Był tak zrelaksowany, że czuł nadpełzająca senność. Delikatne drgnięcia mięśni twarzy stanowiły oznakę, że organizm walczy z sygnałami płynącymi z mózgu i niestety przegrywa. Powieki stawały się co raz cięższe i cięższe.
Aby nie usnąć, i przy okazji nie obrazić swoich rozmówców, podniósł się ze swojego siedziska i przeszedł po pokoju. Gdy Julia przyznała się do tego, że nie umyła dziecka jak należy podszedł do niej i położył jej rękę na łowie
- Trudno. Stało się. Na to już nie mamy wpływu. – powiedział spokojnym głosem delikatnie przesuwając dłonią po jej głowie - Następnym razem się poprawisz i będziesz pamiętała, prawda?
Był wyrozumiały. Zwrócenie jej uwagi, wytknięcie że po raz kolejny skopała sprawę, nie poprawiłoby jej stanu. Ponadto Julię w najbliższym czasie czekało coś o wiele bardziej stresującego.
Ponownie usiadł na swoim stałym miejscu i wtedy Bane rozpoczął tyradę. Anomander czekał cierpliwie i spokojnie. Słuchał i czekał, albowiem jak wszyscy wiedzą, gady mają to do siebie, że potrafią czekać bardzo długo. Zwłaszcza na tę jedną chwilę, w której mogą zaatakować i zadać ostateczny cios.
- Jeśli chodzi o Abi, to sposób w jaki mówi może być oznaką stresu. Małe dzieci tak czasem mają. Uwsteczniają się i „pieszczą” ze słownictwem. Może też być oznaką niedorozwoju umysłowego, ale póki nie zobaczymy dziecka nie będę wyrokował. Może być też tak, że osoba opiekująca się dzieckiem była debilem. W takim wypadku dziecko nabiera manier i poziomu intelektualnego opiekuna. Jeśli zaś chodzi o rozwój, to popełniłeś błąd w rozumowaniu, nie powiem Ci gdzie. Sam do tego dojdź.
Podniósł kubek kawy do ust i upił łyk.
- Bane, kto jak kto, ale Ty doskonale wiesz, jak dostać się do izolatek. Mało tego, ostatnimi czasy byłeś tam częściej niż ja. Pewnie i bawiłeś się lepiej, ale in summa, te wycieczki raczej nie wyszły Ci na dobre, co? Czemu zatem nie pójdziesz i nie sprawdzisz sam, jakież okropieństwa kryją się w tych pokojach? Przecież masz klucze. – skrzydlaty uśmiechnął się lekko - A może nie pamiętasz drogi?
Pochylił się w stronę Bane’a. Jego oczy w dalszym ciągu miały swój zwykły, lodowo-błękitny kolor. Nie denerwował się.
- Oj Bane, Bane … – powiedział tonem takim, jakim za zwyczaj przemawia rodzic zmartwiony głupotą swojego potomka - To jest Kraina Luster. Mieszkam tu już tyle lat a w dalszym ciągu nie poznałem całej lokalnej fauny i flory. Ty jesteś tu bez mała trzech i pół roku. Nie wiem na co się, natknąłeś przed Kliniką. Mógł to być jakiś dziwostwór, dopler, harpia czy inny chujwiecołak. Równie dobrze mógł być to ktoś pokroju Twojego przyjaciela Grega … tylko mniej udany albo zdecydowanie bardziej skrzywdzony. Niemniej widzę, że zawarliście znajomość i nawet jesteście na „Ty”. Zatem całkiem dziki to on nie był. – przeniósł wzrok na okno i lekko zmrużył oczy - Poza tym, skoro zaatakowały go psy, to raczej masz pewność, że to żaden, z jak to zasugerowałeś, moich podopiecznych.
Ponownie łyknął kawy z kubka i odstawił go na stół. Popatrzył w sufit i przez chwilę milczał po czym, nie odrywając oczu od żyrandola, zaczął mówić.
- Powiem Ci coś o patkach drapieżnych. Wszystkie ptaki drapieżne należą do rzędu szponiastych. Od tego rzędu wychodzą trzy rodziny: sekretarze, jastrzębiowate i rybołowy. Najliczniejsze są jastrzębiowate, które dzielą się na podrodziny kaniuków, jastrzębi i orłosępów. Następny podział to plemiona takie jak circaetini, accipitrini oraz gypini. To ostatnie plemię nieodmiennie kojarzy mi się z Gipingiem, ale wracając do rzeczy, z tych plemion wychodzą dopiero rodzaje i gatunki. Z faktu, że osobnik ten napadł Cię na terenie Kliniki, zatem w środowisku obcym, wnioskuję, że to przedstawiciel plemienia accipitrini. Dziwnym jest że zrobił to nocą. Większość z nich nocą śpi ale za dnia jest cholernie ciekawska i agresywna. Wabi je to, co jest im nieznane. Ot, błyszczący materiał, folia aluminiowa, kolorowa płachta na kiju, kawałek futra na barwnej piłce, słowem wszystko co nietypowe. Jeśli tak jak mówisz, większość tego czegoś stanowił ptak, to prawdopodobnie zainteresował się czymś co robiłeś albo miałeś. Mogły to być ubrania, dziwny chód, białe włosy. Cokolwiek. Jeśli mi go dokładniej opiszesz możliwe, że uda się ustalić gatunek albo choćby przybliżony habitat.
Ponownie popatrzył na Bane’a, z wyraźną niechęcią porzucając temat ptaków drapieżnych.
- Rozumiem, że według Ciebie jestem troglodytą, który na gówno woła „ŁOOO!” a całe dnie spędza siedząc na dupie i waląc mrówki kamieniem, ale jesteś pewny, że golisz się brzytwą a nie, dla przykładu, sierpem albo łopatą? – uśmiechnął się i złożył ręce w piramidkę mówcy - Ostrze podstawowej brzytwy do gęstego zarostu zazwyczaj jest wklęsłe 1/1, czyli tak zwany pełny szlif, o rozmiarze 6/8. Czoło może kwadratowe, zaokrąglone, półokrągłe, haczykowate, francuskie, hiszpańskie itd. Ostrzona na kamieniu lub za pomocą pasty i polerowana na skórzanym pasie brzytwa, nie ma zadziorów ani wżerów, krawędź tnąca jest gładka i ostrością dorównuje skalpelowi, a przy dobrej jakości stali, nawet świeżo odłupanemu krzemieniowi. Rana zadana brzytwą jest wąska, głęboka, gładka i równa. Nic, tylko zszywać. Ale to zapewne wiesz, w końcu jesteś chirurgiem. Blizna po takim cięciu jest prosta, cienka i niemal niewidoczna. To też powinieneś wiedzieć. Zatem zweryfikuj jeszcze raz jakiego narzędzia używasz do golenia. – pokręcił głową na boki jakby było mu wstyd rozmawiać z idiotą - Swoją droga nie zaobserwowałeś ostatnio wzmożonego apetytu na surowe mięcho lub nagłego wzrostu owłosienia w czasie pełni? Pytam, bo sądząc po umiejscowieniu blizny powstałej przy próbie golenia, możesz być wilkołakiem. W tym miejscu broda raczej u Ciebie nie rośnie.
Przeniósł wzrok na Julię i pokręcił głową
- Jak pragnę zdrowia … a to Ci się subtelny komplement trafił Julio. Bane zawsze jest taki romantyczny, czy tylko dziś jego szare komórki mają ślizgawkę na obu półkulach? – wypuścił powietrze przez nos wydając przy tym dźwięk przypominający prychnięcie lub parsknięcie - Bane, nie wiem czy wiesz, ale lisy mają dość specyficzny i bardzo intensywny zapach. Zatem nie wiem, czy stwierdzenie, że Julia pachnie lisem, jest tym co zazwyczaj toruje drogę do serca kobiety. Choć nieumyty facet też wyjątkowo samczo pachnie to jednak nie chciałbyś usłyszeć, komplementu w stylu „ Och Facet! Bierz mnie gdzie chcesz, albowiem pachniesz jak dorodny cap!”
Uśmiechał się przez chwilę, ale uśmiech zniknął z twarzy Anomandera tak samo szybko jak się na niej pojawił. Skrzydlaty w dalszym ciągu nie był zły ani zirytowany. Zachowanie wskazywało, że podchodzi do tego jak do rozmowy z niesfornym dzieckiem. Małym, głupim urwisem, któremu należy pokazać gdzie jego miejsce. Zanim przyleje mu się pasem po dupie lub kijem po gębie.
- Nie wiem, czy Twoja buta i chamskie zachowanie to oznaka strachu przed nieuchronną karą za to co zrobiłeś, czy może chęć pokazania przysłowiowych pazurków. Jeśli to drugie to dam Ci pierwsze i ostatnie ostrzeżenie, nie rób tego. To zazwyczaj nie kończy się dobrze. Żal byłoby tracić dobrego lekarza z tak błahego powodu.
Anomander w prawdzie czasem używał archaizmów w swoich wypowiedziach, ale słowo „tracić” zabrzmiało wyjątkowo wieloznacznie.
- Jakież jak mogę mieć przed wami sekrety Bane? Przecież możecie chodzić gdzie chcecie, ty masz klucze do placówki. Sprawdzajcie, szukajcie, a jak znajdziecie, to dajcie znać. Jeśli chodzi Ci o Gipinga, to on sam i jego los nie stanowi żadnego sekretu. Wiedział dużo a ja potrzebowałem tej wiedzy. Wymieniliśmy się. Ot, prosta wymiana. On przekazał mi wiedzę a ja w zamian spełniłem jego marzenie. – ponownie się uśmiechnął choć uśmiech ten był wyjątkowo gadzi i nie wiedzieć czemu skierowany do Bane’a - Zatem proszę, szukaj moich sekretów.
Wstał i podszedł do kominka by dołożyć drew do ognia. Widać było, że cała sytuacja z Bane’em bardziej go bawi niż denerwuje.
Ponownie wrócił na swoje miejsce.
Właśnie wnoszono jedzenie.
- Skoro już powarczałeś i nie zrobiłeś na nikim wrażenia, to może powiesz mi o co Ci chodzi?
Powiedział patrząc na kawał soczystego mięcha, tylko z lekka podpieczonego, leżący na jego talerzu.Tulka - 6 Listopad 2017, 14:27 Widziała, że Anomander jest zmęczony, bo oczy mu się usilnie próbowały zamknąć. Prowadził teraz swoją prywatną walkę ze snem.
Siedziała lekko załamana tym, że nie dopilnowała wszystkiego, gdy Dyrektor do niej podszedł. Czując jego dłoń na głowie spięła się, ale słysząc słowa, podniosła na niego wzrok - tak panie Dyrektorze. Dziękuję- powiedziała ponownie opuszczając wzrok. Trochę jej ulżyło, że starszy Opętaniec nie jest na nią zły. Ale naprawdę nie była wtedy w stanie normalnie myśleć. Najważniejsze było, by jak najszybciej przenieść dzieciaka do środka i się nim zająć. W szczególności, że nie było wiadome co jej w ogóle jest.
Słuchała wymiany zdań lekarzy. Z zaskoczeniem słuchała słów białowłosego. Skąd w nim nagle tyle agresji. Zaczął atakować bruneta znikąd. Słuchała uważnie, nie chcąc nic stracić. Wróciła nawet do swojej prawdziwej formy. Pojawiły się uszy i ogon, a jej kły lekko wydłużyły. Sapnęła przy tym cicho. No gdzie to cholerne śniadanie!?
Spojrzała na Anomadnera, gdy zaczął mówić o ptakach drapieżnych. Było to dość ciekawe i sama zaczęła się zastanawiać czym był ten wspomniany wcześniej intruz, o którym Bane mówi od ich spotkania w nocy.
Opuściła głowę i uśmiechnęła się, rozbawiona. Chciała to jednak ukryć to za białą grzywką, która luźno opadała jej na twarz. Początek był zabawny, ale niedługo potem uśmiech zniknął z jej twarzy. Bane chyba nie myślał, że nabierze Anomandera na to, że zaciął się przy goleniu. Ta blizna naprawdę nie pasowała do brzytwy. Była zadana starym nożem, który Julia przyniosła ze sobą z parku. Nawet o nim nie pamiętała, nie zauważyła, że miała go w ręce. W ogóle miała taki dziwny mętlik z tego co się działo po tym jak Dyster opuścił szopę. Nie do końca umiała sobie poukładać co się wtedy działo. Dokładnie pamiętała dopiero od rozmowy z Banem. Dokładnie pamiętała moment, w którym ciął się nożem.
Spojrzała na Dyrektora, a następnie na Ordynatora, gdy skrzydlaty mężczyzna wspomniał o byciu wilkołakiem. Spojrzała na Białowłosego z dziwnym wyrazem twarzy po czym parsknęła rozbawiona - przepraszam- wysapała, próbując powstrzymać śmieć. Wyobraziła sobie Cyrkowca jako takiego wilkołaka. Nie wiedzieć czemu jednak w jej głowie pojawił się dość cudaczny obraz, przez co nie mogła się powstrzymać przed śmiechem. W szczególności, że ją można było uznać za skrzydlatego lisołaka i umiała się też zmienić częściowo przez co wyglądała jak wilkołak. Tylko, że taki dość rudy.
Westchnęła, słysząc jak Dyrektor żartuje z "komplementu" młodszego lekarza - to słyszałam po raz pierwszy- powiedziała, zerkając na Białowłosego. Wcześniej mówił, że pachnie słońcem, a teraz nagle że pachnie lisem. To była prawda, że jej zapach był podobny do lisiego, w końcu miała lisie elementy oraz zamieniała się w takiego futrzaka. Na szczęście ten zapach nie był aż tak intensywny. Bo musiałaby się psikać litrami perfum, a nie przepadała za nimi bo drażniły jej nos.
Słysząc, że Dyrektor znów w pewnym sensie grozi młodszego lekarzowi, trochę nieświadomie złapał niepewnie dłoń białowłosego i uścisnęła ją. Spojrzała na niego też kątem oka, jakby chcąc mu dodać otuchy. Widziała, że się stresuje. Słysząc, że Opętaniec skończył znów uścisnęła dłoń mężczyzny obok i zabrała rękę.
Postawiła wysoko uszy, widząc swoje gofry. Z wielkim trudem powstrzymywała się, żeby nie rzucić się na nie. Nie miała apetytu ani nie była specjalnie głodna, ale jej organizm tak bardzo domagał się energii. Była z niej po prostu wyssana to nieprzespanej nocy i leczeniu zarówno Bane'a jak i operacji, którą była zmuszona poprowadzić całkowicie sama. Nie zacznie jednak póki nie zrobi tego Anomander, lub póki nie da znaku, że można już zaczynać.Bane - 6 Listopad 2017, 21:30 W obecnej chwili był zły. Bardzo zły. Sam nie wiedział do końca dlaczego, ale czuł przemożną chęć żeby dopiec Anomanderowi. Za to, że nie brał na poważnie słów o Alkisie. Za to, że jeszcze nie wymyślił kary. Za to, że tak sennie przymykał te swoje ślepia. Za to, że... Nie zwracał na niego uwagi. A Bane właśnie w tej chwili bardzo jej potrzebował. Wiedział, że nabroił ale niczym butny nastolatek stawiał się jemu jak ojcu, by van Vyvern coś z tym zrobił. Cokolwiek. Ale żeby w końcu poświęcił mu uwagę.
Gdy skrzydlaty wstał i podszedł do Julii a następnie położył na jej głowie dłoń, Cyrkowiec odwrócił wzrok. Jakby się obraził. W głębi serca czuł ogromną potrzebę aby jego Mentor, Anomander van Vyvern to jego pochwalił. A nie ciągle ją. Co z tego, że była młodsza i była kobietą? Bane nigdy nie miał Ojca i podświadomie łaknął uwagi kogoś, kto Ojca mógłby zastąpić. A przez trzy lata zżył się z czarnowłosym na tyle, by się przywiązać.
Dalsze słowa Dyrektora sprawiły, że zacisnął szczękę i pięści, ukrywając je jednak, by Gad nie zauważył jak białowłosy był teraz zły. A może nie tyle zły co... rozżalony? Anomander nie wyznaczył mu jeszcze kary - Bane powinien się z tego cieszyć, prawda? A jednak miał wrażenie, że skrzydlaty jeszcze jej nie wyznaczył bo... miał go zwyczajnie w dupie. Dobrze się dogadywali - do czasu.
Słuchał wywodu starszego Medyka ale nie patrzył mu w oczy. Swoje miał spuszczone. Usta miał zamknięte ale zgrzytał zębami i bardzo powstrzymywał się, by nie zacząć pyskować. Dlaczego złapał takiego agresora? Bo nienawidził zawieszenia. Tej niepewności, oczekiwania na karę. Nie wiedział też jaki stosunek ma do niego van Vyvern. I to go wkurzało.
Znowu Anomander zmieszał go z błotem. Bane zacisnął mocno oczy. Zrobiło mu się bardzo głupio i... źle. Był jak upominany gnojek który słucha jak ochrzania go jego Stary. Ha. Bane Blackburn, prawie czterdziestoletni, dorosły facet... a zachciało mu się ryczeć, bo ostatnio od Dyrektora dostaje jedynie przysłowiowy OPR.
- Chciał... wyłupić mi oczy. - powiedział tak cicho, że zabrzmiało to tak, jakby się tego wstydził. Nagle pewność siebie gdzieś z niego uleciała. Tylko Anomander potrafił tak szybko sprowadzić go na ziemię tym swoim... spokojem. Spojrzenie jego jasnoniebieskich oczu mroziło i skutecznie zatrzymywało jakiekolwiek agresywne zapędy.
Bane lubił to spojrzenie. Było inteligentne i chłodne. Anomander przyglądał się i analizował ale nie oceniał. Jego otwarty umysł i tolerancja były czymś na wagę złota nie tylko w Świecie Ludzi ale i w Krainie Luster. Gad miał to, czego Cyrkowiec nigdy miał nie będzie. Wrodzoną cierpliwość.
Jeszcze przed chwilą chciał opowiedzieć wszystko co wiedział na temat Alkisa ale teraz, po wywodzie van Vyverna na temat ptaków i ich gatunków uznał, że jego tłumaczenie będzie zwyczajnie niestosowne. Nie znał się na zwierzętach. Mógł opisać kolor piór, ale w ciemnościach ciężko było określić, czy były żółte czy brązowe. Mógł powiedzieć o zakrzywionym dziobie ale jakie to miało znaczenie, skoro Alkis miał w nim zęby? Żaden ptak nie ma w dziobie zębów!
Teraz, gdy spojrzał na to na trzeźwo... może miał urojenia?
Siedział ze spuszczonym wzrokiem i wpatrywał się w swoje ręce, złożone na kolanach. Otworzył je i wpatrywał się w ich wnętrze. Widział każdą bliznę, każdy ślad po spartaczonym wkłuciu - każdą pamiątkę jaką zostawiła mu MORIA.
Podniósł wzrok dopiero wtedy, gdy Anomander powiedział o bliźnie i jej umiejscowieniu. Wbił spojrzenie swoich zielono-czarnych oczu w lodowe oczy Dyrektora. Przez chwilę milczał, jakby chciał by Gad sam odczytał z jego oczu co naprawdę się stało.
Stwierdzenie, że Tulka pachniała lisem nie było złośliwe. A może było? Ale nie miało być! Gdy skrzydlaty zwrócił na to uwagę Bane skrzywił się nieładnie.
- Oj nie o to mi chodziło. - żachnął się, ale już jakoś tak... bez przekonania - Po prostu przestraszyłem się, że tamten stwór może zainteresować się kimś kto jest w jakiejś części lisem. Jak to drapieżnik... - uciekł wzrokiem w bok - Z resztą... nieważne.
Pewność siebie uleciała z niego tak szybko, jak powietrze z przebitego balonika. Albo woda z dziurawego kubła. Było mu wstyd za siebie bo faktycznie nie powinien reagować tak agresywnie. Zwłaszcza, że Anomander był Panem jego życia i śmierci. Bo to on dyktował co się stanie z białowłosym, jaką karę otrzyma.
Nie zdziwił się gdy Dyrektor zmienił ton i zaczął go ostrzegać. Poczuł uścisk dłoni Julii i odwrócił się lekko w jej stronę ale nie spojrzał jej w oczy. Zawiesił tępe spojrzenie gdzieś w okolicy jej kolan. Zupełnie bezrefleksyjnie.
Zmrużył oczy. Byłoby głupio gdyby Anomander zobaczył, że szklą mu się oczy, prawda?
Uznał, że nadszedł czas by ukryć emocje za znajomą Maską, z którą przybył do Krainy Luster. Maską tak znajomą, że aż dziw, że przez te kilka la udało mu się odłożyć ją na bok.
Uścisnął rękę dziewczyny, może trochę za mocno po czym puścił ją. Chciał dać znać, że jest wdzięczny za ten ruch ale poradzi sobie z Anomanderem. W końcu to on naważył piwa, wypada by je teraz wypił. Sam.
Ostatnie pytanie starszego Medyka zawisło w powietrzu niczym ostrze topora kata, który w ostatniej chwili otrzymał rozkaz by zatrzymano egzekucję. Było gorzkie niczym piołun i białowłosy musiał się mocno powstrzymywać, by nie wykrzyczeć skrzydlatemu prawdziwego powodu jego dziecinnego rozwydrzenia. Nie mógł przecież przyznać się, że chce jego uwagi. Że jest zazdrosny o nią odkąd w Klinice pojawiła się... Tulka.
Podniósł wzrok. Bardzo powoli, aż nienaturalnie powoli. Jego twarz, wcześniej zdobna w złośliwy uśmieszek, teraz była wygładzona i spokojna. Upiornie spokojna. Jedynie oczy zdradzały cień emocji które nim targały bo błyszczały usypianym z wolna gniewem i pretensją do starszego lekarza.
- Wczorajszy wieczór spędziłem w nocnym klubie. Piłem z Gopnikiem jego spirytus. - powiedział siląc się na powagę, ale głos mu nieco drżał. Kolejny zdrajca, donoszący o wzburzeniu Cyrkowca.
Do pokoju wniesiono właśnie jedzenie dlatego białowłosy zrobił pauzę. Nie chciał mówić przy personelu który nie miał żadnego związku ze sprawą. Przed nim postawiono talerz z daniem podobnym do tego, które dostał Anomander. Stek był jednak nieco bardziej wysmażony.
Bane zawiesił wzrok na twarzy skrzydlatego, wwiercając spojrzenie w jego oczy.
- Po opróżnieniu kilku butelek przyczepiły się do nas Panienki. - powiedział - Gopnik zajął się dwiema, nie trudno chyba zgadnąć w jaki sposób. - wzruszył ramionami - Ta, która przylepiła się do mnie okazała się być moją dawną pacjentką, jeszcze ze Świata Ludzi. Właściwie nie uprawiałem z nią seksu, dałem jej tylko to co chciała, przy użyciu... hmm. Właściwie dwóch palców. - podniósł dłoń demonstrując owe palce, o których mówił - Przed 'zabawą' podały mi jednak narkotyk. Nie powiem, zadziałał fantastycznie. - kącik ust zadrżał mu jakby chciał się uśmiechnąć - Pochodna LSD, tak sądzę. Miałem lekkie omamy wzrokowe i dostałem kopa energii. Jakbym wychlał kilka litrów energetyka. - skrzyżował ręce na piersi - Wracając do Kliniki byłem naćpany, ale w dalszym ciągu nie były to godziny pracy. - zmarszczył lekko brwi - Na dziedzińcu zaatakował mnie Alkis, mieszanka człowieka i orła. Miał wielkie skrzydła, ludzki korpus i łeb ptaka. I co najważniejsze... - zrobił pauzę żeby zaznaczyć ważny fragment - Naśladował zasłyszane głosy. Odezwał się do mnie tym, co wcześniej usłyszał ode mnie, gdy zmierzałem w stronę budynku. Dobierał jednak zasłyszane słowa tak, że z grubsza miały sens. - powiedział - Na przykład postraszył mnie jakimś cytatem z Biblii czy inszej świętej księgi. - machnął ręką niedbale - I... użył też twojego głosu. - dodał grobowym tonem, celowo nie dodając formy grzecznościowej. Byli przecież z Anomanderem na 'ty'. Bane zwyczajowo mówił do niego na 'Pan' bo wypadało zachować kulturę przy Pacjentach.
- Pobiegłem do Julii. Wyważyłem drzwi za co oczywiście zapłacę z własnej kiesy. - kiwnął głową - Nie zastałem jej. Byłem w dalszym ciągu naćpany więc spadłem ze schodów. Właśnie w takim stanie mnie znalazła. - spojrzał na dziewczynę. W jego oczach mogła zauważyć chłód i błysk... wstydu.
Ponownie zrobił pauzę. Musiał teraz bardzo uważać na słowa. Odsunął od siebie stek przesuwając go w stronę Dyrektora i dając w ten sposób znak, że jeśli ten chce, może go sobie zjeść.
- W szyję skaleczyłem się zardzewiałym nożem. Podobnie jak w ramię. - skłamał, pomijając rolę Tulki - Nie wiem właściwie co chciałem zrobić. Naćpany człowiek ma różne myśli. - wzruszył ramionami, dziwnie beztrosko - Może chciałem to zakończyć? Bo przestaję sobie radzić a głupio mi prosić o pomoc? - powiedział z krzywym uśmiechem, jakby opowiadał nieśmieszny dowcip - Szkoda, że błędnik mi szalał i nie trafiłem. - podniósł filiżankę do ust i wypił pozostałą w niej kawę. Odstawił naczynie na stół i spojrzał w oczy Dyrektora.
Nie miał ochoty nic więcej dodawać. Wiedział, że Anomander uzna go za żałosnego. Ale w myślach przesyłał mu zupełnie inną wiadomość - być może, że Gad umie czytać w głowach i odbierze komunikat. A był on prosty: "Spójrz na mnie tak jak patrzyłeś jeszcze kilka dni temu. Jak Mentor na swego jedynego Ucznia. Jak Ojciec na swego jedynego Syna."Anomander - 7 Listopad 2017, 09:44 Anomander słuchał tego co mówił Bane, ale nie odzywał się nawet słowem. Wiedział, że gdy ów skończy będzie miał czas na zadawanie pytań i wyciąganie odpowiedzi. Kiwał tylko nieznacznie głową i w pamięci notował sobie, poszczególne elementy, w stosunku do których będzie prosił o wyjaśnienia lub rozwinięcie myśli. To była jego niemal odwieczna taktyka. Czekać spokojnie aż interlokutor wyrzuci z siebie wszystko niejednokrotnie chybiając wątku niczym karabin maszynowy, a on sam, niczym strzelec wyborowy, będzie mógł wyjść na pole dyskusji i oddać kilka celnych, bolesnych i zabójczych strzałów. Z resztą miał w sobie coś z gada. A czyż gady nie potrafią czekać i nie są cholernie uparte?
- Co do oczu, to możliwym jest, że zainteresowały go Twoje źrenice. Mają nietypowy kolor a gdy są rozszerzone mogą wyglądać naprawdę intrygująco. – przesunął dłonią po kościach zaciśniętej pięści - Powiedz mi, cóż takiego ów stwór powiedział moim głosem? – oczywistym było, że ta cześć ciekawiła go najbardziej - Muszę Ci powiedzieć, że dziwi mnie fakt, iż ptak drapieżny, a raczej jego mieszaniec, naśladował i powtarzał zasłyszane głosy. Żadne ze szponiastych nie należą do grupy ptaków mimetycznych. Widzisz, w prawdzie ptaki nie posiadają strun głosowych tak jak ssaki, ale mają za to krtań dolną, która umieszczona jest pomiędzy tchawicą a oskrzelami. W niej znajdują się błony, które napinane są przy wydechu powietrza i dzięki temu ptak może na przykład śpiewać czy imitować dźwięki. Problem w tym, że u ptaków drapieżnych błony te są ograniczone do niezbędnego minimum. – popatrzył w okno i przygryzł czubek kciuka prawej dłoni uprzednio wsunąwszy go lekko do ust. Klasyczny gest wykonywany przez kogoś kto bardzo intensywnie myśli i przetwarza ogrom informacji - Czy widziałeś jakieś inne nietypowe cechy tego stwora? Opisz mi dokładnie przebieg spotkania z nim.
Anomander potrząsnął głową wracając do świata żywych. Ewidentnie o czymś myślał. O czymś czego chwilowo nie wyjawił.
W międzyczasie na stole pojawiło się śniadanie. Anomander skinął wszystkim głową i zabrał się za jedzenie. Głód grał mu na kiszkach marsza, zatem nie specjalnie przejmował się tym by jeść powoli i elegancko. Poza tym był wśród swoich, mógł sobie pozwolić na lekką nieobyczajność. Dosłownie pochłonął swój kawał mięsa i zabrał się za kolejny. Pewnie w podobny sposób biblijny wieloryb pochłonął Jonasza. Po stekach, już ze zdecydowanie mniejszym zapałem zabrał się za tatara. Ruchem głowy podziękował za stek Bane’a. Był zbyt wypieczony.
Kiedy już się posilili ponownie popatrzył na Bane’a. Jego sprawozdanie z wykorzystania wolnego czasu było bardzo dokładne. Zbyt dokładne, jeśli brać pod uwagę obecność Julii. Uwadze skrzydlatego nie umknął gest wsparcia wykonany przez Julię. To było takie słodkie, że nawet drgnął mu kącik warg, niejako zdradzając objawy dobrotliwego uśmiechu. Jednak już za chwilę objaw dobrotliwego uśmiechu zniknął jak sen jaki złoty, albowiem to, co teraz robił Bane zasługiwało na znanego i praktykowanego z wielkim oddaniem we wszystkich kulturach świata kopa w ryj. Takiego subtelnego kuksańca kolanem prosto w zęby i nos z wyskoku. Takiego kuksańca znanego z vale tudo czy tajskiego boksu, po którym nie ma co zbierać. Zasadniczo Anomandera niewiele obchodziło to, kto i ile panienek obskoczył w ciągu jednej nocy. Nie wnikał nawet w to, czy złapali jakieś choroby weneryczne czy też nie. Zwisało mu dorodnym kalafiorem to, ile palców zmieściło się do środka każdej z pań nim odczuła płynącą z tego rozkosz i uzyskała stosowną satysfakcję zwaną orgazmem. Tak samo niewiele obchodziło go to, czy panowie okazali się przesławnymi jebakami, za którymi od rana do nocy wzdychały dziewki sprzedajne, panny płoche, wdowy skromne i mężatki cnotliwe czy tez smętnymi, krótkodystansowymi kutasinami z przerostem ego. Jego interesował savoir vivre prowadzenia rozmowy. Taki towarzyski protokół dyplomatyczny.
Czy Bane w ogóle brał pod uwagę to, jak poczuje się Julia po tym jego opisie? Pewnie nie. W końcu Bane to Bane. Zazwyczaj patrzy tylko na siebie i swoje uczucia. Tak było i teraz. Anomander nie wiedział, czy kiedykolwiek uda mu się zmienić to w białowłosym. Wiele razy już próbował, ale Bane był egocentrykiem i tak widocznie miało pozostać.
Anomander spojrzał na Julię, ale było już za późno na jakąkolwiek reakcję. Co miałby teraz zrobić? Kazać jej wyjść? Nie, to nie było to. Zastosował zatem technikę znaną z protokołu dyplomatycznego.
- Jako dyrektor Kliniki, przepraszam Cię Julio za to co powiedział i jak się zachował Bane. Jego zachowanie podyktowane jest zapewne powódkami osobistymi związanymi ze mną a Ty dostałaś ogniem odbitym. Myślę że powiedział to, by zrobić mi na złość i mnie sprowokować, ale nie przemyślał tego, że przy okazji może zranić też Ciebie. Nie miej mu tego za złe. – do samego końca bronił swoich podopiecznych. Taka jest jego rola.
Powiedziawszy to Anomander przeniósł oczy na Bane’a.
W spojrzeniu tym nie było groźby, wzgardy czy przygany. Był tam jeden komunikat, coś w rodzaju cichego „Szach mat Synku”.
Anomander westchnął. Gdzież się podziały te stare dobre czasy gdzie pracodawca mógł bezkarnie lać swojego pracownika po pysku? Odeszły w niebyt. Pochły, cholera, w zapomnienie do lamusa historii. Wtedy nie było takiego chamstwa jak teraz. Wtedy każdy podchodził do szefa z szacunkiem a do współpracowników z sympatią, zrozumieniem i oddaniem. Ech, signum temporis, psia go mać. Pokiwał głową i jeszcze raz westchnął. Przeniósł wzrok na kominek i płonący w nim ogień.
Przez chwilę wpatrywał się w płomienie szalejące po szczapach niedawno dołożonego drewna. Dla Anomandera, ów najczystszy z żywiołów, był ulubionym z czterech podstawowych elementów. Szybki, agresywny, niespokojny, wiecznie łaknący więcej, zdecydowany, brnący zawsze do przodu i nie oglądający się za siebie. Zawsze chciał być jak ogień, ale jego natura sprzeciwiała się temu. Był szybki, agresywny, zawsze łaknął więcej i więcej, był zdecydowany, zawsze brnął do przodu choćby i po trupach, ale nie potrafił pozbyć się lodowatego spokoju i skłonności do dokładnej analizy problemu, z którym przyszło mu się mierzyć. Fakt, tak jak wszystkim zdarzało mu się wpadać w gniew czy złość, ale powody, które go do tego skłoniły musiały być znaczące. Skrzydlaty nie potrafił też nie oglądać się za siebie. Sprawiało to, że co jakiś czas na nowo przeżywał koszmar każdej straty. Najpierw ukochanej żony i córeczki a później syna, z którego był dumny i z którym wiązał wielkie nadzieje. Później przyszedł kres kariery naukowej a na koniec nawet utrata większości ludzkich cech. Czasami, gdy myśli te były szczególnie natrętne i nieubłaganie wdzierały się do jego umysłu pobudzając czarną jak noc naturę drzemiącej w nim Bestii, nawet on musiał korzystać różnorakich substancji lub ich mieszanek. Musiał, inaczej zacząłby zabijać na oślep zanim skończyłby sam ze sobą. Rozumiał zatem Bane’a. Cóż, temu tylko godzi się rzucać kamieniem, kto sam jest bez winy. Nie mógł jednak pozwolić na to by jego dzieci, współpracownicy, jego personel, ćpał po spelunach i burdelach.
- Jeśli chodzi o używki to myślę, że wiesz ile czasu utrzymują się one we krwi i moczu, prawda? W przeciwieństwie do mnie, niedoświadczonego troglodyty i abderyty, jesteś bowiem człowiekiem doświadczonym, inteligentnym, światłym i bywałym. Nie będę zatem mówił o tak oczywistych sprawach jak to, że dietyloamid kwasu lizergowego, lub jeśli wolisz C20H25N3O, w moczu jest do wykrycia przez okres do trzech dni, a sama metylowa pochodna 2-fenyloetyloaminy lub C9H13N we krwi pozostaje przez dwanaście godzin. Przecież Ty to wiesz, Mądra Głowo. Narkotyki w wielu przypadkach są jak alkohol, ale do tego za chwilę dojdę. Popatrz, teraz siedzisz tu z nami, jakby nigdy nic, a chwilę wcześniej zajmowałeś się małą pacjentką. Przyjmowałeś pacjentkę będąc pod wpływem. Tak, pod wpływem, bo mylisz się, jeśli myślisz, że jesteś już czysty. Otóż nie, nie jesteś. Z narkotykami jest jak z alkoholem. Nawet jeśli jesteś „wczorajszy” to DALEJ jesteś pod wpływem. – zaakcentował słowo „dalej” - Rozumiem, że klub i zabawa. Rozumiem, że towarzystwo i dziewczyny. Rozumiem wiele rzeczy, bo z moją Ukochaną Żoną nie takie rzeczy robiliśmy. – wspomnienie uśmiechniętej buzi Anny – Klary dotkliwie zapiekło gdzieś na samym dnie serca, w miejscu gdzie nosi się najskrytsze sekrety - ale powiem Ci, że zawiodłem się na Tobie Bane. Zawiodłem się, bo wydawało mi się, że wiesz, że do mnie zawsze możesz przyjść i powiedzieć „Chcę się naćpać. Chcę się najebać. Chcę być napierdolony jak sowiecki szpadel.” Wtedy zdjąłbym Cię z dyżuru, zabrał do gabinetu, dał strzykawki i inne pierdoły i powiedział „Wolę byś robił to w domu, niż po krzakach lub burdelach jak jakiś łach”. Ty zapewne uśmiechnąłbyś się, zaaplikował sobie iniekcję, a później znów wyznawał byś mi miłość. Znów niósłbym Cię do pokoju i kładł do łóżka. Znowu wpadlibyśmy na drzwi i byłoby śmiesznie. A tak? Fakt, zrobiłeś to poza godzinami pracy, ale skutki tego co zrobiłeś są odczuwalne dalej w trakcie jej trwania.
Westchnął głęboko i przesunął dłonią po twarzy. Przypominał teraz stroskanego ojca, któremu syn przysparza samych problemów. Kochał Bane’a jak syna, a Julię jak córkę, ale wiedział, że oto odezwała się odwieczna zasada mówiąca, że ten kto chce mieć miękkie serce musi mieć żelazną dupę. Jeszcze raz westchnął głęboko.
- Bane, podjąłem już decyzję odnośnie Twojej kary. – powiedział głosem ostrym i chłodnym. To już nie był stary dobry Anomander. Teraz przemawiał sędzia wydający wyrok a jego głos był jak topór w rękach kata. Ostry, pełen powagi i bardzo nieprzyjemny.
- Niniejszym zwalniam Cię. – zawiesił na chwilę głos by powaga tego co powiedział dotarła do białowłosego - Jednakże warunkowo, ze względu na fakt iż do tej pory dobrze pełniłeś swoje obowiązki, zawieszam wykonanie tej kary na okres próby lat trzech. Jeśli w tym okresie popełnisz jeszcze raz JAKIEKOLWIEK, zaznaczam JAKIEKOLWIEK poważniejsze wykroczenie, na zawsze pożegnasz się nie tylko ze stanowiskiem ordynatora ale też z pracą w Klinice. Aby powstrzymać Cię od ewentualnych pokus, na chwilę obecną wyznaczam ci kuratora. Będzie on towarzyszył Ci niemal na każdym kroku i sporządzał szczegółowe raporty, które będzie przekazywał mnie. Jesteś już dorosły, a zatem sami ustalicie warunki współpracy.
Anomander zaklaskał w ręce i do pokoju sprężystym krokiem wszedł wysoki, szczupły i elegancko ubrany mężczyzna o czarnych włosach i świecących czerwonych oczach. Już samo oblicze zdradzało, że nie należy on do najsympatyczniejszych Marionetek. Był typem urzędnika i to takiego, który ponad wszelką wątpliwość lubi się wykazywać oddaniem i pracowitością.
- Przedstawiam wam Jana Sebastiana. Jest wyjątkowo skrupulatny, oddany i uczciwy. Poza tym jest Marionetką, zatem idealnie nada się na kuratora. – skrzydlaty popatrzył na białowłosego - Jan Sebastian będzie Ci towarzyszył niemal cały czas aż do odwołania. Co tydzień będzie mi składał zbiorczy, ale z pewnością cholernie szczegółowy raport z tego jak się zachowywałeś w danym okresie. Nie próbuj uciekać bo Cię znajdzie choćbyś schował się w piekle. Jan Sebastian raczej nie posiada poczucia humoru a i wszelka zabawa jest mu obca. Słowem, facet ma kija w dupie, ale za to jest prawdziwym postrachem urzędów skarbowych i innych organów kontroli. Mama nadzieję, że się wzajemnie zaakceptujecie, bo o zaprzyjaźnieniu się nie ma co mówić.
Powiedziawszy to, Anomander przemówił do Marionetki. Przez chwilę obaj rozmawiali w dziwnym języku, brzmiącym jak mieszaniec niemieckiego i francuskiego. Jak nie trudno się domyślić był to język niderlandzki. Gdy tylko Anomander powiedział ostatnie słowa Jan Sebastian uniósł głowę i ukłonił się. Najpierw Julii a następnie Bane’owi po czym poszedł do kąta i tam sobie usiadł na małym krzesełku.
- Bane, dziś masz wolne. Nie mogę pozwolić byś przyjmował pacjentów będąc choćby pod minimalnym wpływem środków odurzających. Idź, gdzie chcesz i rób co chcesz. – powiedziawszy to popatrzył na białowłosego - Chyba, że chcesz jeszcze o czymś ze mną porozmawiać lub coś ustalić nim przejmie nad Tobą opiekę Jan Sebastian?Bane - 7 Listopad 2017, 11:42 Anomander nie dał się wyprowadzić z równowagi dlatego Bane zdecydował się na zmianę taktyki. Nie było sensu by grać teraz pewnego siebie gdy owa pewność siebie opuściła go, machając łapką i wołając z oddali "Pa pa!". Gad był jak zwykle do przesady spokojny. Czasem denerwował białowłosego tą swoją cierpliwością bo chwilami był aż nienaturalny. No, chyba że faktycznie taka była jego natura, że najpierw grzecznie wysłuchiwał co miał do powiedzenia rozmówca by potem przywalić z grubej rury. Oczywiście zachowując przy tym piękny, niemal poetycki język i kulturę wypowiedzi.
Van Vyvern miał to, czego Bane nie miał i nigdy mieć nie będzie. Ogładę. Był ułożony, możliwe, że wpływał na to wiek bo czarnowłosy z pewnością był grubo starszy. A Cyrkowiec? Wił się jak piskorz, rzucał jak szczeniak w trakcie swojego pierwszego spaceru na smyczy. O ile początkowo pokornie słuchał swojego Mentora tak teraz złościł się, bo zauważył, że Anomander podchodzi do niego... obojętnie. Mechanicznie. A przynajmniej tak się czuł młodszy Medyk. Jakby... już się nie liczył. Był kolejną z wielu kręcących się po Klinice Marionetek, z tym, że z wykształceniem.
Anomander zainteresował się stworem. No nie mogło być inaczej! Miał w dupie, czy Bane nie został pokaleczony w starciu z Alkisem. W prawdzie zapytał o to wcześniej ale trochę jakby od niechcenia. Czy to świadczyło o tym, że Gadowi naprawdę było obojętne, czy jego Chirurg ma się dobrze?
Bo nie miał się dobrze i gdyby nie ochota na to by wszystko Opętańcowi opowiedzieć, Bane poszedłby w pizdu z tego pokoju i zabrał się na pracę.
- "Bo życie, jak spojrzeć nań chłodno — To żart jest pusty i głupi." - zacytował. Dokładnie pamiętał te słowa, bo wyryły mu się w pamięci głębokimi bruzdami. Alkis tak bardzo zaskoczył nimi Bane'a, że Cyrkowiec prawie zachłysnął się własną śliną.
- Trudno określić jakiego koloru miał pióra. Może były żółte, może jasnobrązowe. Było dość ciemno. - wzruszył ramionami - Miał ogromne skrzydła, potężne, muskularne ciało i... piękne, złote oczy. - zmarszczył brwi przypominając sobie stwora - Patrzył... mądrze. Nie zaatakował od razu, chyba próbował się ze mną porozumieć ale ciężko rozmawiać z kimś, kto tylko powtarza zasłyszane frazy. - zamyślił się na chwilę - Chciał zabrać mi oczy a gdy się odsuwałem, powiedział dziecinnym głosem bym mu je oddał, bo powie tacie. - uśmiechnął się lekko do myśli bo jeśli dobrze pamiętał, głosik jakiego wtedy użył Alkis był przesłodki, mimo, że naburmuszony - Jak teraz o tym pomyślę... Nie wyglądał na zwyczajnego mieszkańca Krainy Luster. Myślę, że ktoś go skrzywdził, jak mnie czy Gregorego. Ktoś... czyli MORIA. - podniósł wzrok na Anomandera - To może być kolejny Cyrkowiec.
Gdy opowiadał co robił poprzedniego wieczora i w nocy, nie miał ochoty nikogo krzywdzić. Tulka wiedziała, że był na Panienkach, wyczuła to u niego, mimo, że nie doszło do klasycznego stosunku. Można powiedzieć nawet, że z jej strony wyszła chęć przebaczenia gdy Bane okazał skruchę. A było mu wstyd, a jakże! To, że Anomander krzywił się i zaczął przepraszać za białowłosego wcale nie polepszało sprawy.
Bane uniósł dłonie w geście poddania i spojrzał to na Tulkę, to na Anomandera.
- Chwileczkę. - powiedział z powagą - Opowiedziałem tylko co było. Julia sama domyśliła się co się ze mną działo gdy wczoraj mnie spotkała. Nie zapominaj Dyrektorze, że ma świetny węch a ja musiałem wczoraj nieźle dawać po nosach. - wskazał na Tulkę a potem na siebie - Wyjaśniliśmy sobie wszystko i obiecałem poprawę. I zamierzam dotrzymać słowa. - dodał trochę pewniej - A moje słowa nie były żadnym atakiem. Poprosiłeś bym wyjaśnił co się stało, spełniłem więc prośbę. Skoro nie ma sensu kłamać, to chyba lepiej powiedzieć CAŁĄ prawdę, mylę się?
Już nie próbował być butny ale nie zamierzał siedzieć cicho gdy Anomander źle interpretował jego zachowanie w czasie opowiadania co porabiał w nocy.
Gdy pozostali zajęli się jedzeniem, on jedynie dolał sobie kawy z dzbanka. Stracił apetyt, nie wyobrażał sobie by cokolwiek przeszło mu przez gardło właśnie teraz, gdy musiał przynajmniej udawać, że ma trzeźwy, niczym innym nie zajęty umysł. Van Vyvern pochłaniał swoją porcję, po czym zjadł jeszcze i jego i tatara. Ten widok jakoś tak... uspokoił białowłosego. Westchnął cicho a jego spojrzenie złagodniało. Anomander wreszcie jadł coś na śniadanie. Bane nie przypominał sobie by kiedykolwiek wcześniej miało to miejsce, zazwyczaj Dyrektor na śniadanie raczył się tylko kawą. Jak on teraz.
Obraz nieco go rozbawił bo w tej scenie role się odwróciły. Teraz to Anomander jadł wszystko co mu pod paszczę podłożono a Cyrkowiec sączył kawusię z dobrotliwym uśmiechem. Oczywiście Chirurg ograniczył ten uśmiech do nieznacznego uniesienie kącików ust, ale to wystarczyło. Nie mógł zdradzić, że cieszy się z takiej błahostki jak apetyt Dyrektora.
Kątem oka spojrzał też na Julię i korzystając z tego, że Gad był zajęty, musnął delikatnie wierzch jej dłoni. Nie chciał jej atakować. Może faktycznie źle dobrał słowa, ale uznał, że jeśli wszystko dokładnie opowie Anomanderowi to ten się od niego odczepi, zejdzie na przyjemniejsze tematy i zacznie w końcu traktować młodszego Lekarza tak jak... kiedyś.
Van Vyvern znowu miał rację. Wykład o substancjach aktywnych właściwie był niepotrzebny ale był wygłoszony chyba tylko po to, by jeszcze białowłosemu dowalić. Bane uniósł dłonie do twarzy i na chwilę schował ją w nich, słuchając wywodu skrzydlatego.
Oczywiście, że wiedział, że 'na kacu' nie powinien pracować. Ale chciał, łudził się, że gdy dzisiaj wstanie i wykaże się pracowitością, wszystko wróci do normy. Czuł się całkiem nieźle. A przynajmniej fizycznie.
Gdy padły słowa o zawodzie, Cyrkowiec powoli odjął ręce od twarzy i spojrzał na Mentora wzrokiem pełnym niedowierzania. Zrobiło mu się nagle tak źle, że wypuścił powietrze tak, że brzmiało to dziwnie, jak szloch. Zmarszczył jednak brwi, ale przez nerwy które ponownie w nim wezbrały, zaczęły one drgać. Dłonie trzymał nadal uniesione w połowie drogi do twarzy ale gdy zaczęły trząść się pod wpływem emocji, opuścił je na stół, kładąc je płasko na blacie. Gapił się z niedowierzaniem i niemą pretensją na Anomandera i nieznacznie kręcił głową, jakby chciał by to wszystko było żartem.
Gdy skrzydlaty skończył, Bane ponownie wyrzucił z siebie dziwny dźwięk. Głos mu drżał.
- Dlaczego kłamiesz? - zapytał a głos mu się załamał. Poczuł w sercu znajomy ból, zupełnie taki sam jak odczuwał zaraz po przybyciu do Krainy Luster, kiedy jego serce musiało poradzić sobie ze świeżą toksyną i świeżymi wspomnieniami.
- Nie zrobiłbyś czegoś takiego. - pokręcił powoli głową a jego źrenice nieznacznie się rozszerzyły. Z każdą minutą wydawał się coraz mniej nad sobą panować ale nie wzbierała w nim agresja, jak przedtem a żal. Przed wybuchem hamowało go tylko to, że przecież na Anomandera nie podziała taki pokaz rozżalenia. Nic na niego nie podziała bo facet nie ma uczuć!
- Gdy wtedy poprosiłem o to, byś mnie upił, powiedziałeś, że jest to pierwszy i ostatni raz. Że już nigdy mi tego nie zrobisz. - głos coraz częściej mu się łamał i dodatkowo stawał coraz głośniejszy, dobitniejszy - Dlaczego więc teraz opowiadasz takie głupoty? - wyrzucił, podrywając się na równe nogi. Oparł się dłońmi o blat stolika przez co był mocno pochylony w stronę Dyrektora. Patrzył mu w oczy. Jego zielono-czarne błyszczały teraz zaszklone, ale nie ryczał bo przecież nie będzie z siebie robił pośmiewiska. Z tej sytuacji nie dało się wyjść z twarzą ale przynajmniej mógł oszczędzić wybuchu niczym w nędznym melodramacie.
Machinalnie, nawet o tym nie myśląc uniósł dłoń do serca i ścisnął sweter i koszulę w miejscu gdzie się znajdowało. Już dawno nie czuł tak silnego, znajomego bólu który towarzyszył mu w pierwszych dniach wędrówki po Krainie Luster.
- Dlaczego... Masz w dupie, że nie radzę sobie z własnym życiem? Że wspomnienia mieszają mi w głowie i mimo tego, że chcę się zmienić, nie pozwalają mi na to? - zapytał ciszej ale dobitniej, mrużąc oczy - Dlaczego nie interesuje cię to, że potrzebuję Przewodnika? Mentora który poprowadzi mnie dobrą ścieżką, że pomoże mi się doskonalić i zapomnieć o tym kim byłem kiedyś? - dodał jeszcze ciszej i powoli opadł na kanapę, opuszczając wzrok z rezygnacją - Że potrzebuję Ojca, który kiedy trzeba da mi w dupę ale będzie ze mną niezależnie, czy robię dobrze czy źle? - zapytał, kierując pytanie do samego siebie. Na chwilę zamilkł gapiąc się tępo w filiżankę do której przed chwilą dolał sobie kawy.
Po kilku sekundach odetchnął i wyprostował się. Na twarzy pojawił się spokój i tylko ręce swoim drżeniem zdradzały, że Cyrkowiec jeszcze nie ochłonął. Uniósł filiżankę do ust.
Wybrał zły moment. Moment w którym Anomander zawyrokował, że wymyślił karę. Bane akurat upijał łyk gdy starszy Medyk wypowiedział słowa, które momentalnie otrzeźwiły białowłosego i zmroziły go, paraliżując całe ciało. Szybko przełknął kawę a gdy padła decyzja o zwolnieniu, jego oczy rozszerzyły się do granic możliwości.
Upuścił naczynie. Zawartość prysnęła na jego kolana, brudząc ciemne spodnie ale kawy nie było na tyle dużo by sprawiło to jakiś większy problem. Z resztą Bane i tak o tym teraz nie myślał.
Czas jakby spowolnił. Filiżanka upadła na podłogę z brzękiem roztrzaskując się na kilka większych kawałków.
W głowie Cyrkowca pojawiła się irracjonalna myśl: "Ale ta porcelana nietrwała!"
Gdy Anomander zrobił pauzę Bane popatrzył na niego zaskoczony i chyba zapomniał o oddechu, bo zamarł w bezruchu. Nie mógł uwierzyć w to co usłyszał! Poczuł jak jego ciałem wstrząsa nieprzyjemny dreszcz a ból w sercu uderzył z taką siłą, że gdyby nie dobra kondycja którą starał się utrzymywać ten prawie czterdziestoletni mężczyzna, Bane pomyślałby, że właśnie ma zawał.
Dopiero gdy Dyrektor zaczął tłumaczyć o zawieszeniu kary, białowłosy zaczął oddychać. Ale robił to zbyt gwałtownie i szybko, doprowadzając do hiperwentylacji.
Zrobiło mu się nagle gorąco i ciasno. Spojrzał z paniką w oczach na Julię, potem na Anomandera, potem na gogusia który wszedł do pokoju. Van Vyvern coś tam gadał o umiejętnościach Marionetki, która miała od tej pory pilnować niepokornego Chirurga, ale Banie nie słuchał.
Poczuł się jak zaszczute zwierzę. Tego było już za wiele!
Chwytając się ponownie za serce i dysząc, z przerażeniem w oczach rzucił się na kanapie jak bite, dzikie stworzenie. Poderwał się i wyciągnął w obie strony ręce, jakby się chciał odgrodzić od wygłodniałych bestii, które go otaczały.
W dalszym ciągu hiperwentylował. Zaczął cofać się w tyłem w stronę drzwi, gapiąc się na Anomandera jak na ducha. Był śmiertelnie przerażony tym co usłyszał.
Trzy lata. Kurator. Zwolnienie z pracy. Zawiódł się... Ma w dupie! Znowu ma w dupie!
Chciał coś powiedzieć ale otworzył jedynie usta, oddychając głośno a strużka śliny pociekła mu po brodzie. Zerknął na Marionetkę nazwaną pięknie Janem Sebastianem i wykonał w jego stronę ruch ręką, oskarżycielsko wyciągając ku niemu palec.
- Ty! - wydyszał - Nie zbliżaj się do mnie! Nie zbliżaj się bo poczujesz na własnej, sztucznej skórze czym jest Venenosis! - był o krok od użycia mocy, której jeszcze prawie nigdy nie miał okazji użyć a której nie znał ani Anomander, ani Tulka. Przeniósł wzrok na skrzydlatego ale gdy tylko ujrzał jego twarz, wykrzywił swoją w żałości, robiąc grymas niczym maska z teatru tragicznego.
- Znowu to robisz. - wyrzucił - A ja chciałem tylko uwagi! Twojej uwagi, van Vyvern! Chciałem być narzędziem w twoich rękach! Byś polegał na mnie zawsze i wszędzie! - zmiął koszulę. Miał tendencje do dramatyzowania, już taki był, co poradzić. Wybuchy agresji czy właśnie żalu nie zdarzały mu się często, ale jak już przywaliły to ze zdwojoną siłą.
- Porzucone narzędzie się tępi, przecież doskonale o tym wiesz! A ty? Zamiast je naostrzyć, wyrzucasz je w kąt. - zaśmiał się chociaż wcale nie było mu do śmiechu - Chciałem... byś mnie dostrzegł. Pochwalił. Żebyś i mnie położył swoją gadzią łapę na głowie, jak Julii. Byś i mnie zaproponował wspólny lot. Zapytał czasem jak się czuję, bo chujowo się czuję! - ostatnie przekleństwo prawie wykrzyczał, ale zadbał by nie usłyszała go cała Klinika.
Chwycił się ściany bo zakręciło mu się w głowie od tego całego dyszenia jak zwierz i emocji.
- Tak niewiele było trzeba, by zamknąć mi mordę i patrzeć jak grzecznie wykonuję każdy twój rozkaz. - dodał ciszej, z rezygnacją w głosie. Skrzywił się, bo nadal bolało go serce.
Spojrzał na Julię. Jej nie winił. Nawet mu to do głowy nie przyszło. Gdy jego oczy spotkały jej, różnobarwne, posłał niemy komunikat: "Wybacz mi wszystko."
Na Jana Sebastiana nie patrzył. Rzygać mu się chciało gdy widział tą mordę urzędasa, martwe oczy i okulary, które tak wkurwiająco co chwilę poprawiał.
Ponownie spojrzał na Anomandera.
- Wiem, że masz to w dupie, jak z resztą wszystko co nie jest bezpośrednio z tobą związane, panie Dyrektorze. - nie mówił złośliwie, stwierdzał znany sobie fakt - Ale nie, nie mam zawału, chociaż szarpię się za pierś. Wszystko jest w najlepszym porządku! Dziękuję za troskę! - dodał gorzko - Skoro mam wolne, idę do siebie. Drzwi będą otwarte, chociaż mam dziwne wrażenie, że nie zainteresujesz się co porabiam, mylę się? - oddech z wolna mu się uspokajał. Patrzył na Gada szeroko otwartymi oczami ale umysł powoli wracał do normalnego działania.
Wyprostował się i zerknął na Jana Sebastiana a potem na Dyrektora.
- Kiedyś może jeszcze uda mi się sprawić, byś był ze mnie dumny. - powiedział i skierował się ku drzwiom, trzymając się ściany - Miłego dnia, Dyrektorze van Vyvern. Miłego dnia Julciu. - dodał i wyszedł, nie dbając czy idzie za nim Marionetka czy nie. Poszedł prosto do swojej kwatery, szybkim, sprężystym krokiem, niemal na wstrzymanym oddechu bo kręciło mu się we łbie.
Skoro tak, to Bane będzie od tej pory grzeczny. Jeśli Anomander chciał mieć kolejną, bezduszną Marionetkę o umiejętnościach Chirurga... to taką Marionetkę dostanie.
z/tTulka - 7 Listopad 2017, 15:25 Słuchała dokładnie co mężczyźni mieli do powiedzenia na temat tego tajemniczego stwora, który zaatakował Ordynatora. Anomander znał się na zwierzętach, więc nie było w tym nic dziwnego, że tak wypytywał, chcąc się dowiedzieć co to tak właściwie było.
Słysząc, ze stwór przemówił głosem Dyrektora, zmarszczyła brwi. Musiał gdzieś go słyszeć. Czyli musieli się spotkać. Może nie stanąć twarzą w twarz, ale mógł być gdzieś w pobliżu smoka. Ale Opętaniec raczej by zauważył wielkie, dziwne ptaszysko. Miała pewne podejrzenia, kilka scenariuszy z tym związanych, ale na razie nie miała siły nad tym myśleć. Nie mogła się w pełni skupić na takich sprawach. Jak już się uspokoi to wtedy na spokojnie wszystko przeanalizuje.
Gdy Dyrektor zabrał się za jedzenie, sama również prawie rzuciła się na swoje gofry. Tak bardzo jej organizm domagał się energii, tak bardzo potrzebowała czegokolwiek żeby dotrwać do końca tego dnia, który w sumie dopiero co się zaczął. Starała się jeść kulturalnie, jednak nie potrafiła tego zrobić powoli.
Serce ponownie jej się ścisnęło, gdy usłyszała opowieść białowłosego. Może i wiedziała, że był na panienkach, ale to nie znaczyło, że chciała wiedzieć jakie były szczegóły. Zacisnęła mocno zęby. Spojrzała zaskoczona, na Dyrektora, gdy ten ją zaczął przepraszać. Pokręciła głową i już miała coś powiedzieć, gdy Bane się wtrącił. Zawarczała na niego ostrzegawczo, jak pies, który nie życzy sobie bliskości człowieka - nie jesteśmy razem więc mam to gdzieś czy chodzi na panienki - powiedziała do Dyrektora, po czym przeniosła wzrok na dziwnookiego -ale to nie znaczy, że chcę wiedzieć co i jak z nimi robisz, a tym bardziej, że są Twoimi byłymi pacjentkami- nie odrywała od niego wzroku, a uszy miała położone. Sama była byłą pacjentką Bane'a więc naprawdę nie chciała o czymś takim słuchać. Było to zbyt podobne do jej historii, przez co bolało jeszcze bardziej.
Do tego nie powiedział całej prawdy, z czym czuła się źle. Cyrkowiec nie zranił się w ramię, ona go tam cięła nożem. To ona w ogóle przyniosła nóż, do tego powiedziała tyle raniących słów w jego kierunku, więc to była również jej wina. Nie wiedziała jednak jak ma się za to zabrać. Nie miała teraz aż takiej odwagi, a dodatkowo mężczyźni kontynuowali swoją rozmowę, która nie należała do tych, których słucha się z przyjemnością. W szczególności dla Tulki, która martwiła się o wszystkich wokół.
Spojrzała znów na Dyrektora, gdy ten zaczął swój wykład na temat używek. Zamknęła oczy i po prostu słuchała. Nie miała tu nic do powiedzenia. Wpatrywała się w podłogę przed sobą. Trochę się wyłączyła.
Otrzeźwiły ją słowa o tym, że Anomander wymyślił już karę. Otworzyła szeroko oczy i spojrzała na bruneta, gdy ten powiedział o zwolnieniu. Odetchnęła jednak, słysząc, że Cyrkowiec ma jeszcze szanse się jakoś z tego wygrzebać. Zaskoczona zerknęła ponownie na Dyrektora, gdy ten miał zamiar przedstawić kuratora, który będzie pilnował Ordynatora. Początkowo nawet nie zauważyła, stłuczonej filiżanki.
Spojrzała na mężczyznę, który wszedł do pokoju. Naprawdę wyglądał jakby miał kij w tyłku. Gdy się jej skłonił, zrobiła to samo, z samej grzeczności.
Słysząc jak białowłosy wylewa swoje żale, opuściła wzrok i dopiero teraz zauważyła naczynie. Nic jednak na razie z tym nie robiła. Czuła się winna temu wszystkiemu. Gdyby tu nie przyszła to pewnie Anomander nadal poświęcałby swoja uwagę Bane'owi a nie jej. Może wtedy nie doszłoby do tego wszystkiego? Gdyby po prostu o niej zapomnieli. Ale teraz nie dało się już tego odwrócić. Nie dało się z tym chyba nic zrobić. Nie mogła zrezygnować. Tak bardzo nie chciała zostać uwięziona w Wieży i Pałacu. Tak bardzo chciała tu pracować.
Przycisnęła dłoń do serca i lekko się skuliła. Miała ochotę po prostu zniknąć. Przycisnęła skrzydła mocniej do pleców. Nawet nie spojrzała na Cyrkowca, gdy ten wyszedł z Wypoczynkowego. Nie odprowadziła też wzrokiem Marionetki, która podążyła za białowłosym.
Gdy zostali w końcu sami, siedziała jeszcze chwilę w ciszy, po czym, przeniosła się na podłogę, by pozbierać kawałki filiżanki. Może nie musiała tego robić, ale wolała, żeby dziewczynki się nie pokaleczyły. W szczególności, że oba zwierzaki były teraz mocno wystraszone.
Gdy pozbierała już ile mogła, odłożyła to na tacę, która znajdowała się na stole i ponownie zajęła swoje miejsce. Siedziała przez chwilę, nie wiedząc w ogóle co powiedzieć. W końcu jednak odetchnęła i spojrzała na Dyrektora - Bane nie powiedział całej prawdy na temat tego co się stało w nocy - powiedziała niepewnie, ale wiedziała, że jak się nie przyzna to będzie ją to dręczyć - Bane nie zastał mnie w pokoju, ponieważ spędziłam noc w parku. Świeże powietrze zawsze mnie uspokaja, a dodatkowo w moim pokoju zapach Bane'a jest zbyt intensywny więc i tak nie mogłabym zasnąć. Chciałam przenocować w Szopie, spanie pod gwiazdami nie jest dla mnie niczym nowy - wyjaśniła -tam spotkałam chłopca...Marionetkę, który powiedział, że ten budynek był kiedyś domem jego Stwórcy - spojrzała niepewnie na bruneta -przyszedł z nadzieją, że w końcu spotka swojego przyjaciela, z którym spędzał tutaj dużo czasu. Dlatego, mam prośbę, czy mógłby mi pan kiedyś opowiedzieć co tutaj się znajdowało zanim powstała Klinika?- zapytała - ale wracając do tematu. Gdy wychodził z szopy, dając mi wcześniej do ręki stary nóż i mówiąc, że mam pokazać tym co mnie skrzywdzili, jaki ból czułam, poczułam nagle straszny smutek i ból w sercu....ocknęłam się na podłodze i wróciłam do pokoju, nie zauważając, że wzięłam ten nóż ze sobą. Tam zastałam Bane'a, w stanie w jakim opisywał wcześniej - wróciła do opowiadania -to ja go raniłam w ramie. Byłam jak w jakimś transie. Powiedziałam wiele nieprzyjemnych rzeczy. To skłoniło go to tego, że spróbował ze sobą skończyć. Na szczęście nie trafił...- opuściła wzrok - opatrzyłam go, zaszyłam rany i choć trochę zasklepiłam. Wyjaśniliśmy sobie kilka spraw, a gdy wrócił do siebie, ja wróciłam się do parku, po klucze, które wypadły mi z kieszeni i wtedy znalazłam Abi.... - zakończyła opowieść.
Milczała znów przez chwilę, po czym znów spojrzała na Dyrektora -Bane nie jest tutaj jedynym winnym tych wszystkich wydarzeń, więc proszę...niech pan się na niego nie gniewa za mocno, ponieważ, wtedy powinien być pan również zły na mnie - powiedziała pokornie. Nie chciała uciekać. Jeśli mężczyzna uzna, że chce ją ukarać przyjmie to bez marudzenia.Anomander - 7 Listopad 2017, 20:01 Wysłuchał tego co Bane mówił o ptakopodobnym intruzie.
- To fragment wiersza Lermontowa, a choć bardzo lubię tego poetę, to nie przypominam sobie bym używał tych słów ani wypowiadał je na głos kiedykolwiek. – zaciekawiło go to do tego stopnia że przysiągł sobie, iż w wolnej chwili spróbuje odnaleźć stwora lub też pozwoli się odnaleźć jemu.
Wyłączył się na chwilę i pogrążył w rozważaniach na temat tego, ów Alkis może być kolejnym cyrkowcem. Przerwała mu wypowiedź Bane’a o mówieniu całej prawdy, a dalej już się potoczyło niejako bez udziału woli.
Bane osiągnął sukces.
Zrealizował to, do czego od początku ich spotkania dążył z takim oślim uporem. To właśnie za owo niemal heroiczne osiągnięcie miał w przyszłości zapłacić słoną cenę. Bowiem tak, w tym kluczowym momencie, przysiągł sobie czarnowłosy.
Baneowi udało się wkurwić Anomandera, a tego nikt i nigdy nie robi bezkarnie.
Pionowa zmarszczka pojawiła się pomiędzy brwiami skrzydlatego, a Dyrektor wstał z miejsca i wyprostował się. To już nie był opiekuńczy i wyrozumiały Anomander podchodzący do pod-knięć swoich podopiecznych ze zrozumieniem. Teraz stał przed Banem Pan Dyrektor Ano-mander, który za dobre wynagradza a za złe karze. I to karze surowo.
Obserwował cyrk, bo nie umiał inaczej nazwać zachowania Bane’a, spod lekko przymkniętych powiek.
- Bo zachowywałeś się jak jęcząca cipa, Bane – powiedział ostrzej niż zwykle - Jęczałeś tak, że nie wiedzieliśmy czy mamy cię dobić czy leczyć. Dlatego stwierdziłem, że więcej tego nie zrobię, ale gdybyś obiecał, że będziesz zachowywał się jak prawdziwy mężczyzna a nie histeryczna cipa, być może zmieniłbym zdanie.
Włożył ręce do kieszeni w ten sposób że kciuki wystawały na zewnątrz. Był pewny siebie i aż emanował aurą władzy i potęgi.
- Gówno wartym jest mentor, który daje podopiecznemu wszystko pod nos. Nauczyciel ma uczyć a nie służyć. Przez ten cały czas starałem się nauczyć Cię tego, że aby coś osiągnąć trzeba się starać i walczyć o to, ale widać, że zabrakło Ci hartu ducha. – skrzywił usta tak jakby zaraz miał splunąć. Nie zrobił tego jednak choć grymas pozostał - Gdybyś jeszcze tego nie dostrzegł, to jestem z Tobą cały czas. Kiedy zasługujesz na nagrodę, to ją dostajesz, choćby w formie wynagrodzenia za pracę czy pochwały. Teraz jednak przyszła pora na karę, którą muszę Ci wymierzyć.
Odetchnął głęboko a jego twarz wróciła do normy.
Dopiero gdy Bane zaczął ponownie odstawiać teatr jednego aktora i grozić jakimś Venonosis, o które Anomander będzie musiał w wolnej chwili go podpytać, skrzydlaty nie wytrzymał. Wyjął ręce z kieszeni, machnął potężnie skrzydłami i w mgnieniu oka znalazł się naprzeciw Bane’a rozgniatając nogą kawałek rozbitej porcelany.
Miał przemożną ochotę wyrwać mu serce i wypruć jelita. Żądza mordu płonęła w nim niczym stos, na którym płonął człowiek. Zacisnął z całej siły pięści.
Zapłaci mu za to. Zapłaci.
Jak on śmiał! Przecież wszystko co do tej pory robił, było skoncentrowane między innymi na nim. Chronił go przed całym złem obu światów, zapewnił pracę i godziwe zarobki, dał mu mieszkanie, uczył go tego co sam umiał i nie wymagał niczego ponad siły. A teraz usłyszał, że ma go w dupie?
Nie, tego było już zbyt wiele.
- Nigdy nie traktowałem Cię jak narzędzia. Zawsze byłeś dla mnie człowiekiem, ale skoro tego chcesz, będziesz moim narzędziem. Wiesz co robi się ze zużytymi narzędziami? Niszczy się je, przetapia i kształtuje na nowo – skrzydlaty aż promieniował złością, agresją i czymś jeszcze. Czymś ciężkim do zidentyfikowania - Uwierz mi, nie chcesz bym uformował Cię na nowo. Bardzo nie chcesz.
Bane dalej pajacował i stawiał się na pozycji ofiary. No tak, zgwałcił dziewczynę w świecie ludzi ale stał się ofiarą Morii. Zgwałcił pacjentkę w Klinice i przyjal postawę skrzywdzonego dziecka, które rozpaczliwie pragnie uwagi.
Anomander miał dość. Ostatkami sił powstrzymywał się od tego, by nie strzelić białowłosego pięścią w ten jego żałosny, jęczący i podciekający łzami ryj.
Powstrzymał się jednak.
- Zamknij się … – warknał Anomander a jego oczy zmieniły się w gadzie ślepia - Zamknij się i odejdź do pokoju czy gdzie tam sobie chcesz, ale zrób to szybko, bo nie ręczę za siebie. Dziś już dałeś popis i znalazłeś się w centrum uwagi. Brawo, jestem pod wrażeniem. Udało Ci się to co nie udało się nikomu od dawien dawna., a teraz wypierdalaj stad w podskokach. – powiedział wściekły Anomander i odwrócił się placami do Bane’a.
Odszedł na swoją ławę i usiadł.
Gdy Bane wyszedł, skrzydlaty ciężko oparł się łokciami na kolanach i ukrył twarz w dłoniach.
Oddychał spokojnie, ale przeświadczenie o tym, że kiedyś Bane odczuje na sobie jego zemstę paliło jak ogień i zmuszało do kilku głębszych oddechów.
Nie widział jak Julia sprzątała stłuczoną filiżankę. Z ochronnego kokonu wyrwała go dopiero wypowiedź Julii.
Kiedy Julia zaczęła opowiadać o nocy i o spotkaniu, Anomander popatrzył na nią. Gadzie oczy już zniknęły ale twarz skrzydlatego była smutna.
- Bane nie ponosi kary za wydarzenia ostatniej nocy. Ponosi karę za gwałt na pacjentce. Twoje działania nie mają z tym nic wspólnego i nie mam powodu się na ciebie złościć. Jesteś jeszcze dzieckiem, i niektórych rzeczy możesz nie rozumieć, ale w tym wypadku nie ponosisz za nic winy. – powiedział głosem w którym brzmiały nuty smutku i żalu - Wcześniej w tym domu mieszkał Dziadek mojej Żony. Był marionetkarzem, choć ja uważałem go zawsze za starego dziwaka. Tak gdzie teraz jest ta stara szopa był jego warsztat. Gdy się tu wprowadziłem znalazłem tam sporo śladów po dziecięcych zabawach. Widzisz, moja Żona często przyjeżdżała tu z naszymi dziećmi na wakacje. Możliwie, że ów chłopiec-marionetka mógł być przyjacielem mojego Syna tak jak Alice była marionetką mojej Córki – powiedział i zamyślił się - Powiedz mi, jak się nazywał ten malec? Masz może ten nóż?
Gdzieś w głębi duszy zamigotała maleńka iskierka nadziei.
Pamiętał jak przez mgłę, że Eryk dostał kiedyś od Dziadka małego pajacyka – marionetkę o czarnych włosach i bursztynowych oczach.
Ów pajacyk nazywał się ... Rido.
Gdyby tylko Anomander wtedy wiedział, że owa marionetka nie była zwykła dziecinną zabawką, a arcydziełem sztuki marionetkarskiej obdarzonym życiem. Jednakże Rido nigdy mu tego nie pokazał. Udawał, że jest zwykła zabawką, bowiem zawsze, gdy wchodził do pokoju Eryka Rido pozostawał w absolutnym bezruchu. Tylko Anna-Klara wiedziała o wszystkim, ale by nie niepokoić męża grała swoją ludzką rolę w wielkiej sztuce teatralnej zwanej życiem, a zachowania dzieci, które też wiedziały o wszystkim, tłumaczyła mu jako "dziecięcą wyobraźnię".
A on wierzył w to, bo w końcu naukowcowi nie przystoi wiara w coś, co każe sobie istnieć bez naukowych podstaw.
Pokręcił głową i uśmiechnął się do swoich myśli. Jakże mu ich brakowało. Tak bardzo za nimi tęsknił.
Zatonął we wspomnieniach.
Pierwszą marionetką, którą poznał była Alice. Kiedyś, gdy wrócił do domu znalazł ją w kuchni na podłodze. Połamaną i zepsutą. Włożył ja do pudła i wstawił do schowka. Po tym, gdy zamieszkał na dobre w krainie luster przyniósł ją do tego domu, w którym urządził Klinikę. Na jego prośbę lokalny marionetkarz naprawił ją.
Chciał mieć pamiątkę, coś co przypominałoby mu o córce.
Wtedy Alice ożyła. Przypomniał sobie jak podskoczył ze strachu gdy usłyszał jej cichy głos. Pokazała mu wtedy, że tak naprawdę nie jest zwykła wielką lalką, za którą ja uważał.
Przez te wszystkie lata pocieszali się wzajemnie, ale Anomander nigdy nie powiedział jej o śmierci córki i żony w wypadku. To było jedyne poważne kłamstwo jakiego się dopuścił w całym swoim życiu. Powiedział, że wyjechały, a mała Zoe zostawiła Alice.
Nie mógł powiedzieć jej prawdy.
Płacząca marionetka jest widokiem tyleż nietypowym co rozdzierającym serce.
Alice tez nigdy nie powiedziała mu jak to się stało, że znalazł ją zepsutą na podłodze w kuchni. Cóż, widocznie oboje mieli swoje sekrety i za wszelką cenę usiłowali się wzajemnie chronić.