Anonymous - 6 Wrzesień 2011, 17:06 Możliwe, że kot rzeczywiście był ścigany przez samochody. W końcu takich urządzeń nie było w Krainie Luster, jak już zdążyła się zresztą zorientować. Dlatego pewnie to, co ona znała od dzieciństwa i uważała za całkowicie normalne, istoty z tejże Krainy mogły uznawać za straszne i niebezpieczne. I nie oznaczało to wcale, że są w jakiś sposób upośledzone. Nawet ludzie boją się przecież tego, czego nie znają.
Mężczyzna odchylił się do tyłu i widocznie wsłuchiwał się w szum wiatru w trawie. Jakkolwiek miałby to robić. Agnes zauważyła jednak jego reakcję na wspomnienie o parzeniu lepszej herbaty, a gdy zapytała o pracę, bo jakby nie było gospodyni to też robota, on spojrzał na nią czerwonymi(!) oczami. Ich kolor trochę ją zdziwił, ale spotkała już kogoś takiego.
Na pytanie o krew płynącą w jej żyłach, zaczęła się zastanawiać, o co Sępowi chodziło. Nie była żadną arystokratką, nie pochodziła z wielopokoleniowej rodziny.
-Jestem zwykłą ludzką dziewczyną, pochodzę z bogatej rodziny, ale nie takiej, co ma korzenie wśród szlachty.-Powiedziała, wzruszając ramionami. Jej było obojętnie, a jednocześnie dobrze, że pochodziła z rodziny takiej, a nie innej.
Patrzyła wyczekująco na mężczyznę, oczekując odpowiedzi na swoją propozycję. Chciała mieć tę pracę.Anonymous - 6 Wrzesień 2011, 18:03 Ano, dachowce nie znały samochodów, więc szkrab uznał go za potwora. Głupiutki kociaczek.
Sępiradło przeczesało palcami swoją czarną grzywę a potem mrugnął. Więc jednak człowiek! Jak miło spotkać tu kogoś ze swojej rasy! Pałętają się tu całe rzesze różnych potworów co to tylko czekają a żeby cię capnąć.
Pochylił się nagle ku dziewczynie, ujął w ręce obie jej dłonie i zaczął nimi potrząsać.
- Ludzka dziewczyna! Jak miło! - zawołał szczerze rozpromieniony - Ja też jestem człowiekiem. Jeśli szukasz pracy to w sumie rzeczywiście skuszę się na gospodynię. Nieczęsto bywam w domu, więc troszkę podupadł, więc pomoc bardzo się przyda.
Po chwili puścił jej ręce. Na twarzy miał szeroki uśmiech. Sęp w ogóle był dziwną postacią, dla niektórych zimną, dla niektórych całkiem miął. Humory zmieniały mu się jak w kalejdoskopie i niektórzy mogli nazywać go szaleńcem albo coś w ten deseń.
- Skoro masz dla mnie pracować, wypadałoby się przedstawić normalnym imieniem. Bo chyba domyśliłaś się że Sęp to mój pseudonim? - zerknął na nią mrużąc oczy jakby nie był pewien czy rzeczywiście się w tym połapała. - Moje pełne imię to Wolfgang Fiamma Righello von Freiheit.Anonymous - 6 Wrzesień 2011, 18:31 Mężczyzna mrugnął. Agnes nie wiedziała, jak ma interpretować ten gest. Szczególnie, że chwilę później chwycił jej ręce i zaczął nimi potrząsać. Dziewczyna nie musiała się zastanawiać nad znaczeniem tego wszystkiego, bo zostało to wyjaśnione w wypowiedzi Sępa.
Uśmiechnęła się szeroko, słysząc, że mężczyzna też jest człowiekiem. Tak właśnie podejrzewała, jednak pewności nie miała. Wśród istot 'magicznych', jak określała mieszkańców Krainy Luster, można było spotkać też takich osobników, którzy bardzo przypominają ludzi. Jedyną różnicą były tylko moce, których ci drudzy nie posiadali. Jednak nie używano ich często, więc trudno było rozróżnić osoby po wyglądzie.
Dla Baranka Sęp wydawał się miłym człowiekiem. Jak na razie odnosił się do niej z szacunkiem i nie uważał jej za okropne dziecko. To ostatnie najbardziej ją denerwowało, bo często inne osoby właśnie za taką ją uważały - niedojrzałą i dziecinną. A przecież ona dorastała, tylko że własnym tempem. I właśnie przez to czasem stawała się dzieckiem. Okres dorastania przecież właśnie na tym polega, prawda?
Oczywiście, że Agnes zdawała sobie sprawę z tego, iż miano, którym przedstawił się mężczyzna, było zmyślone. No bo kto normalny nazwałby dziecko imieniem Sęp? Prędzej by je przezwali tak z powodu charakteru. Toteż nie zdziwiła się, gdy jej potencjalny pracodawca przedstawił się pełnym imieniem.
Zdumiała ją natomiast liczba mian i nazwisko brzmiące bardzo arystokratycznie. Najwyraźniej miała do czynienia z osobą pochodzącą z wielopokoleniowego rodu. Od razu nabrała większego szacunku do mężczyzny.
-Miło mi pana poznać.-Wstała i ukłoniła się. Po chwili dodała:-Wydaje mi się, że pochodzi pan z jakiegoś bogatego rodu. Mnie to szczęście ominęło. Chociaż mi to nie przeszkadza.
Wszystko, co powiedziała, było prawdą. Tak dokładnie myślała.Anonymous - 6 Wrzesień 2011, 20:38 Machnął ręką. Bogaty ród, niebogaty ród. Fakt, pochodził z takiego który posiadał całkiem spory majątek, jednak nie kasa liczyła się dla Sępa najbardziej. No, ale musiał przedstawić się pełnym imieniem, bo gospodyni powinna wiedzieć z kim ma do czynienia.
Sępa jednak często nie było w domu bo był raczej typ podróżnika. Nie potrafił usiedzieć długo w jednym miejscu. Ciągnęło go także na przykład do Krainy Luster, gdzie spotykał takie kreatury że aż strach się bać! A że mogło się to przysłużyć jego rasie, no to pracował dla MORII.
Sęp uwalił się na trawie, zakładając nogę na nogę i podkładając sobie ręce za głowę. Prezentował tym samym raczej mało szlacheckie maniery, ale każdy musi sobie czasem pozwolić na chwilę relaksu, no nie? Nie zawsze trzeba trzymać się etykiety.
Zerknął na nią kątem oka.
- Więc teraz powinienem zabrać cię do mojej rezydencji i pokazać całą posiadłość? - zapytał.Anonymous - 7 Wrzesień 2011, 17:37 Dla niego może kasa się nie liczyła, jednak dla niektórych właśnie to było najważniejsze. Niektórzy ludzie mieli chory nawyk oceniania innych właśnie po jego stanie majątkowym. W takim towarzystwie Agnes nie miała aż tak źle - jej rodzina nie była przecież biedna, a nikt nie musiał wiedzieć, że nie mieszkała już w domu z ojcem. Wiedza, że nie miała lokum na pewno nie była nikomu potrzebna do życia, tego była pewna.
Dziewczyna nie należała do MORII. Zresztą słyszała o niej tylko z opowieści innych. Podobno pośród ścian siedziby tej organizacji działy się rzeczy nieprzyjemne dla istot z Krainy. A Baranek jeszcze nie miała okazji ich spotkać, żadna z nich jej też nie skrzywdziła, więc nic do nich nie miała. Dlaczego więc miałaby być źle do nich nastawiona? Nie było powodu.
Mężczyzna nie zachował się może zbyt kulturalnie i arystokratycznie, ale Agnes to nie przeszkadzało. Sama często lubiła się tak kłaść, było to wygodniejsze od sztywnego siedzenia. A jeżeli było mu wygodniej, to dlaczego by nie miał tak zrobić?
-Prawdopodobnie tak powinien pan zrobić.-Podpowiedziała, jednocześnie odpowiadając na pytanie Sępa. Była ciekawa, jakim domem będzie się zajmować. Musiała przecież znać swoje miejsce pracy, prawda?Anonymous - 8 Wrzesień 2011, 06:35 Słysząc odpowiedź dziewczyny, sięgnął po zawieszony na łańcuszku krzyżyk. Wpatrywał się w niego chwilę a potem westchnął.
- Szkoda, że ten artefakt może przenosić tylko jedną osobę...
Ów krzyżyk działał bowiem jak jej bursztynowy kompas. Przenosił pomiędzy światami, bez konieczności wleczenia tyłka do Karminowych Wrót. Miał taki każdy zwiadowca z MORII. Między innymi dlatego Sęp postanowił zostać szpiegiem a nie, ot, na przykład naukowcem. Był wolnym duchem, biegającym z miejsca na miejsce. Nie usiedziałby w laboratorium.
Wstał i otrzepał kolana z trawy. Potem podał jej rękę.
- A więc panienko Agnes, trzeba się będzie przejść do Karminowych wrót. Chodźmy. Im szybciej ruszymy tym szybciej dojdziemy.
Jak będzie chciała to będzie mógł pociągnąć jej te walizkę. Ale chyba ciężka nie była skoro dziewczyna do tej pory dawała sobie świetnie radę sama. Może więc będzie chciała sama ciągnąć swój dobytek.Anonymous - 8 Wrzesień 2011, 16:32 Mężczyzna popatrzył na swój krzyżyk i westchnął. Agnes była ciekawa, co ten wisiorek dawał właścicielowi. Czyżby jakąś moc? A może mógł przywoływać zmarłych? Po chwili jednak Sęp swoimi mimo wszystko dość tajemniczymi słowami, wyjaśnił wszystko. Baranek domyśliła się, że amulet ten działał, jak jej własny Bursztynowy Kompas.
Myśląc o kompasie, odruchowo włożyła rękę do kieszeni spodni i chwyciła go, przy okazji go wyjmując. Potem również westchnęła.
-Gdybym wiedziała, gdzie iść, spotkalibyśmy się na miejscu.-Powiedziała z lekkim uśmiechem, chwytając dłoń podaną jej przez Wolfganga. No nic, trzeba było iść. Do tych tajemniczych Karminowych Wrót.
Nigdy przez nie wcześniej nie przechodziła. Do przenoszenia się między światami używała odkąd pamięta Kompasu. Ale teraz nadszedł ten czas, kiedy to musiała użyć innego środku. Były to te Karminowe Wrota. Słyszała od kogoś, że dla ludzi przechodzenie przez nie jest bardzo nieprzyjemne... Cokolwiek miało to znaczyć.
Chwyciła rączkę swojej walizki i spojrzała na mężczyznę.
-Prowadź!-Powiedziała, przypadkowo przechodząc na 'ty'. Gdy zdała sobie z tego sprawę, miała nadzieję, że jej 'pracodawca' się nie obrazi.Anonymous - 10 Wrzesień 2011, 11:13 Czy było nieprzyjemne? Wolfgang jakoś nie zauważył. Nieczęsto podróżował wrotami w końcu miał artefakt, ale kiedy szli tutaj przez karminowe wrota razem z Kocim Szkrabem jakoś nic specjalnie niemiłego nie odczuł.
Kiedy Agnes chwyciła go za rękę, pomógł jej wstać.
Uniósł lekko brew, słysząc to zejście na "ty" ale nie zrobił żadnego gestu ani nie powiedział nic co wyraziłoby jego dezaprobatę. No, poza tym uniesieniem brwi oczywiście.
Potem odwrócił się i zaczął iść z nią w kierunku Wrót przez które się tutaj dostał.
ztx2Anonymous - 13 Wrzesień 2011, 20:41 Dziś była sobota - oznaczało to, że odmęty Herbacianej Rzeki przybrały smak cytrynowy. Strumień mienił się więc pięknym, herbacianym kolorem z jasnożółtym odcieniem. Od czasu do czasu jego powierzchnie mąciły wpadające doń liście z okolicznych herbacianych drzew lub przebiegające przez rzeczkę zwierzątka, jednak strumień nieprzerwanie płynął. Jego biegu nie zatrzymały nawet drobne, odziane w czarne buciki stópki Vincenzii.
Kroczyła ona bowiem środkiem strumienia, nie zważając na cichy chlupot. Szła w górę rzeki, burząc fale na jej powierzchni i lekko rozchlapując wodę. Nie zwracała uwagi na to, ani na chlupotanie, spowodowane słodką cieczą w jej butach. Od czasu do czasu ślizgała się lekko na kamieniu, aby za chwilę ponownie złapać równowagę i stanąć w pionie.
W końcu marionetka przerwała na chwilę swój marsz. Zaczynała się poważnie obawiać, że nieco herbaty poprzez stawy nalało jej się do kończyn. Miałaby wtedy niezły problem z wylaniem jej! Lepiej potwierdzić bądź zaprzeczyć tym obawom jak najszybciej. Siadła na kamieniu brzegowym, oddzielającym herbaciany strumień od trawiastego brzegu, plecami do wody i zaczęła zdejmować budy, a potem skarpetki.
Nie szło jej to najlepiej, ponieważ był one przemoczone. Zrobiły się przez to lepkie i słodkie, tego ostatniego jednak nie było dane poczuć Vincenzii. Kiedy już się z nimi uporała, przyszła kolej na kończyny. Ostrożnie zdemontowała swoje palce u stóp, potem stopy i na końcu łydki, zostając ze śmiesznymi kikutami u kolan. Każdy porcelanowa fragment, wyskakujący ze stawu z cichym pyknięciem układała na ziemi obok innych części, w idealnym porządku. W końcu nie chciałaby stracić ani jednego kawałka! Jakże by wtedy chodziła?
Jej obawy potwierdziły się - odrobina herbaty dostała się do nóg. Po kilku chwilach przechylania odczepionych już kończyn wydostała się i wylała na ziemię. Vince powtórzyła to również z druga nogą, co nie przyniosło jej większych problemów. Jednakże, aby móc iść dalej, tym razem już nie strumieniem, ale trawą trzeba było zmontować nogi z powrotem, a w tym celu należało poczekać, aż wyschną.
Ponieważ na razie Vincia przykuta była do kamienia, na którym siedziała, zaczynało jej się nudzić. Postanowiłą urozmaicić krajobraz naokoło niej za pomocą kilku kolorów.
Szybko swoim drobnym paluszkiem dotknęła trawy i zmieniła ją na różową w promieniu kilku metrów. Gdy podłoże wyglądało już jak guma balonowa, przyszedł czas na kamienie. Wszystkie, zgodnie z jej wolą stały się błękitne, pienie drzew zielone, a ich liście szybko zaczęły mienić się wszelkimi kolorami świata. Kilka drobnych kwiatów w poszyciu mogło teraz szczycić się złotą i srebrną barwą. Wszystko stało się ładne i kolorowe. Aby przypasować się do nowej sytuacji, Vincia zmieniła kolor swych włosów na błękitny, a porcelanowy odpowiednik skóry na jasnożółty.
Już niedługo wszystko miało stracić swe kolory i wrócić do normy, jednak na razie marionetka bez obaw cieszyła się i klaskała w ręce, malując kolejne rzeczy wedle uznania. Podobało jej się, gdy świat stanowił dla niej sztalugi. Czuła się wtedy taka silna, jakby mogła wszystko. A jeśli nie wszystko, to na pewno wszystko pomalować! Tak! Nie ważne, kto się do niej zbliży, oberwie teraz różem, albowiem tak jej podpowiada humor.Anonymous - 29 Wrzesień 2011, 14:29
Hm... moja wyobraźnia po takim wielkim zastoju, jak liczba dni przez które mnie nie było, jest kompletnie rozbita i nie umiem jej poskładać do kupy, ale się postaram, żeby nie było.
Wysoki mężczyzna odziany w czarny, zniszczony płaszcz i równie zniszczony cylinder spoczywający na głowie, szedł sobie Herbacianymi Łąkami bez żadnego pośpiechu, bo po co komu on? Szczególnie w tej pięknej, spokojnej Krainie...
Wróć! Spokojna i piękna była ona tylko z pozoru, bo były i miejsca spowite przez wieczny mrok. I jeszcze te wszystkie organizacje, ojejciu. Jakby się nie nauczyli z tego co się dzieje w świecie ludzi. Walka o władzę psuje wszystko. Jakby już nie starczała władza nad własnym życiem... Ale nie, trzeba jeszcze władać nad innymi. I ja się pytam po co..?
Nie lepiej by było żyć nie wchodząc sobie w drogę, egzystując niczym w raju? Przecież to by było cudowne, chociaż... z czasem mogło by stać się nudne, ale to pomińmy. Zaradziłoby się temu.
Nie będę się już więcej rozpisywać na owy temat, bo tak można bez końca, za to oznajmię iż niebo się delikatnie rozchmurzyło i słoneczko zaczęło wysyłać promienie ku Łące, a także odbijać się od Herbacianej Rzeki, w której dziś powinna, zgodnie z rozkładem, płynąć jabłkowa herbatka. I dowiemy się, czy jabłkowa, ponieważ Mel przyszedł tu nie bez przyczyny. Zechciało mu się herbatki, a jako, że nie posiadał domu to ciężko było znaleźć ot tak na swojej drodze czajniczek pełny cieplusiej herbatki.
Anonymous - 6 Czerwiec 2012, 19:11 Wprost z posiadłości Melanie, cyrkowiec postanowił udać się na Herbaciane Łąki. Nie miał jakiegoś większego powodu by tutaj się pojawić, więc poruszał się raczej dość chaotycznie, często i gęsto zmieniając kierunek w którym szedł. W końcu dotarł jednak do Herbacianej Rzeki i najwyraźniej na razie mu to wystarczyło.
Tym razem nie zamierzał jednak siadać, a jedynie zatrzymał się w bezpiecznej odległości od strumienia po czym przeciągnął się, prostując kolejno wszystkie mięśnie. Humor miał dziś chwilowo dobry, pewnie dlatego nie udał się wprost do siedlisk pełnych ludzi, a czmychnął raczej gdzieś dalej, w głąb Krainy i postawił na samotne spędzanie czasu. Taki sobie mały dziw, ale podczas całkiem znośnego nastroju wolał pobyć odludkiem. No cóż, a przynajmniej w założeniu miało być samotne.
Kiedy tak cyrkowiec stał z łapkami wsuniętymi do kieszeni, uprzednio stawiając puszkę na ziemi, naszło go na rozmyślania. Zdecydowanie zaczął się ostatnio zmieniać i dopiero teraz to dostrzegał. Wzbierała się w nim złość - było okej, był sobą, lecz kiedy był w miarę spokojny to stawał się zbyt normalny. Choć może to dlatego, że do Melanie zdążył się już przyzwyczaić? Nie znał na to odpowiedzi. Albinos sięgnął lewą dłonią do białych włosów i zmierzwił je powoli i z rozmysłem. Zaczynał się powoli bać, że zbyt przyzwyczai się do ludzi i innych stworzeń. Nie chciał ich akceptować, ani ich akceptacji uzyskiwać. Bycie indywidualną, prawie samotnie kroczącą przez życie jednostką to było coś co było mu potrzebne. Inaczej nie potrafił sam siebie znieść.
Szkarłatne ślepia posłały twarde spojrzenie rzece, zupełnie jakby ta była mu coś winna. Musiał coś ze sobą zrobić i to szybko. Takie sobie postanowienie, które wyjątkowo zamierzał wypełnić. Stał nieruchomo, nadal pogrążony w myślach.Anonymous - 6 Czerwiec 2012, 23:54 Od chwili gdy wspomniał Vondur na temat swojej rezydencji czuł się dziwnie, bowiem wróciły wszystkie wspomnienia z okresu dzieciństwa, których nie chciał pamiętać. Gdyby mógł zakopał by je gdzieś głęboko na dnie umysłu, nie pozwalając wydostać na wierzch. Ten niepotrzebny balast wciąż mu ciążył w sercu i w głowie jakby nie było. Lecz nie mając wspomnień stajemy się puści, istotami bez przeszłości a to zasadniczo także do dobrych rzeczy nie należy. Wciąż jednak nie potrafił pogodzić się z tym co zaszło dawniej a pozornie radosna przykrywka charakteru w chwilach samotności, zwłaszcza takich niejako zanikała. Nie podobało mu się to. Nienawidzi też się smucić, jak babcię kocham!
Zwykle uśmiechnięty, sypiący żartami jak z rękawa, nienawidzący smętniaków i wszystkiego co się źle kojarzy, czuły, lojalny, wierny i bardzo, ale to bardzo naiwny. Mimo tego, co rodzice chcieli z nim zrobić i bynajmniej wcale nie byli tego świadomi. Chociaż w życiu doznał wiele krzywd, wcale nie uważa, że świat jest zły, wręcz przeciwnie w każdym stara się dopatrzeć czegoś dobrego, tego co mówi o tym, że dana osoba ma też dobre uczucia, chociażby nie wiadomo na jak złą pozowała. W końcu takie istoty nie rodzą się bo chcą takie być, to w ich życiu stało się coś co odmieniło w tak znacznym stopniu. Zaczął się też zastanawiać gdzie w tym co działo się w rezydencji Red Rose jest jego wina, bo musiała takowa być (innej opcji głupek nie przyjmował do siebie). Nawet fakt, że gdzieś tam wśród drzew stoją groby jego rodziców i jego własny, a oni nadal żyją, nawet jeśli trochę zmienieni świadczy o tym, że jednak nie tylko zło na tym świecie jest , ale trzeba wiele wysiłku by więcej jednak było tego dobrego. Nie zgorzkniał, nie popadł w paranoję z tego powodu, wciąż jest tylko piętnastolatkiem z wielkimi ambicjami, wielkimi pokładami optymizmu, lecz i wątpliwości co do powrotu do rodzinnego domu i stanięcia twarzą w twarz z tym co tam się dzieje. Nie był już tam dobre pięć lat, od kiedy uciekł ze strachu, jak ponownie chciano go zabić i wcielić do armii sennych zjaw wtedy spędzałby godziny na budowaniu, w imię chorej wizji jednej z przywódców. Mimo wszystko udało mu się uciec przed łapskami Czarnej Dalii, efektem tego spotkania jest znamię szpecące jego oko i nienaturalny biały kolor włosów. Kroki przywiodły go nad herbacianą rzekę, gdzie po drodze chwycił jeden z kamieni, dosyć płaski i owalny, idealny do zrobienia kaczki. Nawet jeśli był kilka kroków od ów akwenu wodnego wypuścił go tak by chociaż chwile poskakał na powierzchni nim zatonął pozostawiając po sobie tylko ślady na wodzie, które po chwili zanikły. Jakby nigdy nic wody nie zmąciło. Kucnął przy brzegu i spojrzał na swoje odbicie, nawet jeśli przez kolor wody nie widział go dokładnie miał świadomość, jak szpeci go te znamię, i nagle je znienawidził, właściwie to od dawna go nie znosił, nauczył jednak z nim żyć, choć bardzo przypominała mu te czasy, co chciał zapomnieć.
Zamyślił się do tego stopnia, że nie zauważył cyrkowca na drugim brzegu i nawet właściwie nie interesował tym co tam się dzieje. Bardziej pochłonięty swoimi myślami, niż tym co się wokół dzieje. To nie było dobre, bo potencjalnie każdy mógł zaatakować, ale kto by na taki plan w ogóle wpadł z reszta oko, ono by go ostrzegło, może nie koniecznie w czas, ale jednak.
- Co do cholery mam zrobić? Co robić..
Zadał sobie pytanie, na które od dłuższego czasu szukał odpowiedzi, i klucze w kieszeni nagle takie ciężkie się zrobiły. Jakby szeptały mu - "Wróć". Nie łudził się jednak, że zostanie mile przyjęty, wiedział iż będzie powtórka z rozrywki, dlatego się bał wracać, jak diabli. Nie można jednak uciekać wiecznie, to nie ma sensu.Anonymous - 8 Czerwiec 2012, 09:03 Białowłosy trwał w zupełnym bezruchu, zaś jego wzrok był skierowany na płynącą żwawo rzekę. Myślał o przeszłości i przyszłości zarazem. Rozpamiętywał wszystko co się działo w jego życiu i następnie wyciągał z tego wnioski na przyszłość, ale jeśli się nie dało to po prostu konsekwentnie psuł sobie humor rozdrapywaniem dawno już zagojonych ran. Było to nawet dla niego korzystne, jeśli weźmie się pod uwagę jak nieznośnie ludzki potrafił być w nastoju z jakim tutaj przybył. Jak Boga nie kochał nie chciał taki być.
Wojna. W oczach cyrkowca coś się zmieniło. Wyglądały jakby nagle pociemniały, gdyż ich właściciel wpadł w zadumę. Widział siebie wiele lat temu i aż zdziwiło go to, że ma aż tak dobrą pamięć. Kojarzył bowiem rozstawienie przedmiotów w sali, w jakiej się znajdował. Zimne, metalowe łóżko nie było dość wygodną dla jego pleców powierzchnią, dlatego wkrótce przypomniał sobie także ból w okolicach łopatek. To było jednak nic, w porównaniu z tym co działo się później. Z początku było spokojnie. Nikt go nie dotykał, nie podchodził przez wiele długich godzin, tak długo, że leżenie w bezruchu zaczynało go nużyć. Nie miał jednak jak tego zmienić. Nie posiadał kończyn, poza lewą ręką, którą i tak bał się poruszyć. Nie chciał wyczuć tego czego się obawiał, dlatego pozwalał jej swobodnie leżeć na chłodnej powierzchni, odliczając w myślach sekundy składające się na minuty, godziny i może nawet dni. W końcu usłyszał kroki, a potem odgłos naciskanej klamki i do pomieszczenia wszedł co najmniej tuzin mężczyzn. To, że im się przygląda nie wydawało się być dla nich czymś dziwnym czy nowym. Zgromadzili się dookoła jego łóżka i w jedyną rękę powciskali mu rurki, drugostronnie wpięte w maszyny. Potem zaczęli się bawić.
Ogień zapłonął w szkarłatnych oczach mężczyzny, który zdecydował się wreszcie kucnąć. Dłonie ułożył na szyi. Czuł je. Przez materiał jakim oplecionym miał tę część ciała dało się wyczuć ślady po szyciu. Dość nieumiejętnym swoją drogą.
Pierwszą rzeczą jaką zrobiono było zwyczajne oderwanie mu głowy. Całe szczęście w tamtej chwili stracił świadomość. Odzyskiwał ją jednak za każdym razem kiedy tylko wyczuł dotyk chłodnej igły na swej skórze. Potem był już wszystkiego świadom. Każde nakłucie na ciele wręcz odzywało się alarmem w dopiero co szytej główce. Rozmów naukowców nawet nie rejestrował. Nie miał jak, zbyt skupiony na sobie. Może to i nic, zwykłe szycie, pomyślałby każdy. Wyobraźcie sobie jednak wyjątkowo dużą i paskudną igłę i ból towarzyszący łączeniu się ze sobą nerwów i tkanek. Każda poprawka, jaką medyk w białym kitlu chciał nanieść była wyraźnie zaznaczona krzykiem w komórkach nerwowych białowłosego. Rany bowiem goiły się na nim błyskawicznie, a więc by nałożyć takowe zmiany należało znowuż kawałek ciała rozpruć. W ten sposób przeżył jeszcze jedno pozbawienie głowy, przyszycie barku i dolnej partii ciała. Był po wszystkim tak zmęczony, że nie potrafił nawet trzeźwo myśleć. Nie dano mu jednak zbyt dużo czasu na odpoczynek…
Illuminate zacisnął mocno palce na szyi, lecz dość szybko rozluźnił chwyt. Nie chciał przypominać sobie dalszych części opowieści. Krew i pot, śmierć i stal plus naprawdę bardzo dużo cierpienia. Po prostu chciał zapomnieć, choć wiedział, że niestety tak się nie da. W postawionej raz klepsydrze piasek płynie jedynie w jedną stronę i w dodatku tylko jeden raz tak samo. Nawet gdyby miał możliwość przesypania piasku z powrotem to by tego nie zrobił. Wbrew jakiejkolwiek logice, jeśli ma się świadomość, że białowłosy wie jaki jest, wolał nadal pozostać sobą. Mdliło go na samą myśl, że mógłby być kimś lepszym dla świata.
Nietrudno jest się domyślić, że i on nie spostrzegł drugiej osoby, jaka teraz znajdowała się w pobliżu. Zmieniło się to jednak, gdy do jego uszu dobiegł głos. Słowa zlały się jednak w jedną całość, aczkolwiek dość skutecznie go otrzeźwiły. Przeszłość poszła w kąt, tak samo jak pozycja, w której się znajdował, gdyż najzwyczajniej w świecie klapnął jednak na tyłek, siadając skrzyżnie. Badawcze spojrzenie rzucane przez czerwone ślepka zostało skierowana na Huntera. Poza tym jednym, cyrkowiec nie pokazał w żaden inny sposób, że jest świadom jego obecności.Anonymous - 9 Czerwiec 2012, 09:58 Tak kucając i gapiąc się w odbicie jaki sroka w gnat można by pomyśleć, że białowłosy popadł w samouwielbienie czy coś w tym guście. Mylne to jednak wrażenie bo czegoś takiego Hunter nie zna, na szczęście, ale chyba nie o tym mowa. znamię na oku przywróciło kolejną dawkę wspomnień z pokroju tych niefajnych, które na zawsze wyplewił by ze swojego umysłu, nie ma jednak tak dobrze, drążą go jak kornik od środka i wcale nie mają zamiaru przestać. Gdyby komuś dane było obserwować teraz oczy Klucznika, to zapewne widziałby w nich smutek, rozgoryczenie, żal i kilka pochodnych, ale i też iskrę świadczącą o 5tym, że młodzik jednak walczy nie chcąc stać się kolejną bezduszną istotą, jakiś multum teraz stąpa po wszystkich światach. Ta herbaciana woda ma chyba jakieś właściwości magiczne polegające na wyciąganiu z głębi umysłu wspomnień. Niedobra rzeka, zła rzeka.
Tamten dzień z pozoru był jak wszystkie inne, ale to z pozoru. Dano mu normalnie zjeść śniadanie, potem przebrać i pobawić, nie spodziewał się niczego złego, naprawdę. Toteż gdy siedział w hali luster i grał na pianinie, które stało gdzieś przy oknie i poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu drgnął i chciał podskoczyć niczym oparzony. Kobieta, którą zobaczył uśmiechała się a jej kasztanowe włosy spływały falą po plecach i ramionach, była piękna. Na ustach młodego Michaela zagościł wesoły uśmiech i z zapałem zaczął grać, chciał by była z niego dumna, nawet jeśli kiedyś popełniała błędy. Niewiele z resztą rozumiał wtedy się bał, co ni9e znaczy iż nie ufał rodzicom, nie. Zawsze uważał, że wiedzą co dla niego najlepsze, nawet jeśli mu się to nie podobało. mimo, że przeżył dopiero dziesięć lat i jest nadal dzieckiem, to wiele rzeczy już rozumiał, nie wszystkie dzieci miały możliwość dowiedzenia się tego co on, bo rodzice naprawdę przykładali się do jego wykształcenia, ale kto mógł przewidzieć, że z nich wszystkich los tak zakpi. Jego matka także miała szare oczy, jak on, to dodatkowo wbijało kolejne szpilki w serce chłopaka. Wraz z ostatnią nutą piosenki poczuł na karku przejmujący chłód a potem został pociągnięty do tyłu. Nie przez nikogo innego jak własną matkę, to zaowocowało gigantycznym zdziwieniem na licu chłopaka, myślał, że już im przeszło, że.. mógł mieć znów mieć normalnych rodziców, jednak chyba się mylił. W kolejnej chwili drzwi od Sali Luster rozwarły się z hukiem a do środka wszedł ojciec chłopaka, oni ani trochę do siebie nie byli podobni. Ojciec Edwarda, to typowy rosły mężczyzna, mocno zbudowany, z czarnymi krótko przyciętymi włosami i niezbadanymi granicami siły, upartości, władczej iskry, której nijak nie da się przypisać uroczemu Michelowi, który chyba i z delikatnością wrodził się w matkę. Młody Curwood przełknął ślinę, co było oznaką zdenerwowania. Co ciekawe po za myślami zrobił to samo, co przywróciło go do świata "kontaktujących". A kamień i wypowiedziane słowa tylko mu w tym pomogły. Nie ma co rozdrapywać blizn.
Czuł jednak w kościach, że coś się dzieje, nie potrafił tego wytłumaczyć, lecz w jakiś niewytłumaczalny dlań na tą chwilę impuls rozkazał mu się nerwowo rozejrzeć dookoła. Tak też uczynił wstając i lekko rozcierając ramiona. Gdy w końcu jego szare oczy spoczęły na sylwetce Illuminate'a zastygł w bezruchu. Widząc taką osobę można w wiele rzeczy wątpić, ale na pewno nie w to, że miała łatwe życie. Widząc te paskudne blizny po szyciu stwierdził, że on w porównaniu z nim miał łatwiutkie życie. Sam nie wiedział nawet czemu, ale uśmiechnął się w jego kierunku. Nie było w tym nic złośliwego, nic co miałoby na celu zdenerwować cyrkowca, ot zwykły ciepły uśmiech, nic więcej. Wciągnął powietrze do płuc a potem głęboko odetchnął.Anonymous - 11 Czerwiec 2012, 14:06 Cyrkowiec wlepiał spojrzenie w Michaela przez bliżej nieokreślony czas. Analizował bowiem po kolei każdy fragment ciała jaki widział, lecz głównie obserwował spojrzenie. Nieznajomy wyglądał w tym momencie bardzo podobnie do niego przed chwilą. Jedyną różnicą może było to, że on był wściekły, a ten 'mały' wyglądał raczej na zasmuconego. Poza tym ewidentnie obydwaj rozpamiętywali coś nieprzyjemnego. Illuminate nie miał jednak okazji zbyt długo, aż tak bezczelnie, przyglądać się Hunterowi, gdyż wkrótce wstał on i rozejrzał się. Dostrzegłszy go wyraźnie zesztywniał, nieruchomiejąc. Taka reakcja była poniekąd balsamem na duszę białowłosego. W pewnym sensie zaskoczenie czy takie chwilowe wybicie z normalnego rytmu dawały mu swego rodzaju satysfakcje, w przeciwieństwie do uśmiechów. Nienawidził ich szczerze, choć także zdarzało mu się uśmiechać. Była jednak zasadnicza różnica pomiędzy ciepłym uśmiechem piętnastolatka, który właśnie uderzał Połykacza Ognia w jego szkarłatne ślepia, a, z braku lepszego słowa, grymasem satysfakcji ewentualnie tajemniczą bądź pełną grozy miną. On nie potrafił z głębi serca się czymkolwiek cieszyć, więc jak tak naprawdę mógłby potrafić szczerze się uśmiechnąć? Po co próbować opanować tę sztukę skoro i tak się z nowo nabytych umiejętności nie skorzysta nigdy? No właśnie.
W ramach odpowiedzi na uśmiech, Illuminate jedynie odwrócił spojrzenie. Nie chciał pokazywać jak bardzo wolałby by na twarzy chłopca ukazał się strach bądź ewentualnie poprzedzające śmierć cierpienie i po prostu skoncentrował znowu spojrzenie na płynącej rzece. Lewą łapką sięgnął do bandaża na szyi i zacisnął go mocniej, tak aby nie zsunął się podczas byle jakiego ruchu, jednocześnie drugą ręką dobywając puszki. Musiał coś chwycić, gdyż aż świerzbiły go palce. Jednocześnie miał ochotę na zrobienie komuś krzywdy, jak i nie chciał tego robić. Postanowił więc wyżyć się na aluminiowej puszcze, którą zaczął na razie znowu obracać w palcach. Zastanawiał się co z nią zrobić. Zgnieść czy może po prostu miotnąć nią w herbatę? Opcja numer dwa bardzo mu się podobała. Zamach z odpowiednią siłą doprowadziłby przecież do pięknego wyrzucenia napoju w powietrze, co z kolei mogłoby zamoczyć ubrania uśmiechniętego młodzieńca. W związku z tym nie trzeba było długo czekać na ostateczną decyzję. Białowłosy podniósł tyłek z ziemi i lekko zbyt mocno ściskając puszkę, która ugięła się pod naciskiem bladych palców rzucił nią w rzeczkę. Efekt nie był tak spektakularny jak w wyobraźni cyrkowca, ale wystarczająco ciekawy, by musiał się on cofnąć szybko o kilka kroków, aby nie zamoczyć ubrań. W ten sposób jeden pomysł z pozycji szczeniackich zajęć został dziś wprowadzony w życie. Wargi Illa wygięły się w coś w rodzaju uśmiechu, co dla innych mogło stanowić właśnie taki sobie grymas zadowolenia, zaś ślepia ponownie skoncentrowały spojrzenie na Hunterze.