Anonymous - 6 Styczeń 2011, 20:00 Postać na koniu przyciągnęła jego wzrok natychmiast, co jak co, ale w Krainie Luster zwykły, najzwyklejszy, czteronożny koń był jednym z rzadszych wierzchowców. Gigantyczne kury tak, chodzące ważki tak, ale najzwyklejsze w świecie konie? Na palcach obu rąk mógłby policzyć, ile razy widział kogoś jeżdżącego konno w Krainie Luster, normalnie, w siodle. Jego zainteresowanie wzrosło jeszcze bardziej, gdy zauważył, jak jeździec zostawia konia i normalnie, na piechotę, zbliża się w jego stronę. Gdy stało się już oczywistym, że ów elegancko ubrany jegomość najwyraźniej ma do niego jakiś biznes, sztukmistrz wyprostował się nieco - ach, jak czasami tęsknił za tymi czasami, gdy, witając się z kimś, mógł normalnie wstać, bez ryzyka, że wtedy ów ktoś będzie musiał zadzierać głowę... - i uprzejmie skinął mu głową na powitanie, gdy zaś ten się odezwał, odparł mu po chwili:
- I ja witam. Tsai, Dziewięciopalcy, jak zwał, tak zwał, pewien jestem, że pod oboma imionami znany jestem po równo. Proszę wybaczyć, że nie wstaję, acz wtedy pewnie niewygodnie by się rozmawiało. I skądże, nie przeszkadza pan, panie...? - Zawiesił nieco głos, jednoznacznie dając do zrozumienia, że czeka, by i tamten się przedstawił.
Ach, jak zabawnie mu się tak rozmawiało... Jedną z rzeczy, za którą kochał Krainę Luster, był właśnie ten fakt, że raz obracał się w towarzystwie zwykłych mieszkańców, pośród których rozmawiało się, oczywiście, normalnie, by niewiele później trafić między arystokrację i musieć pilnować języka.Tyk - 6 Styczeń 2011, 20:51 Czy wahał się aby zaprosić nieznajomego jeszcze na bal? Można powiedzieć, że nie, choć myślał czy powinien to proponować. Dlaczego od początku było wiadomo, że przekaże zaproszenie? Taki był cel, w którym wyruszył z domu. Teraz na dodatek miał przed sobą kogoś, kto bardzo dobrze pasuje do przyjęcia, które ma być czystą zabawą w najróżniejszych postaciach. W końcu nie jest typowy, a więc sam w sobie będzie ozdobą, choć żeby zrobić z niego balowego błazenka byłoby dobrze, to Tyk wcale takich niecnych planów nie miał. Oczywiście... mimo wielkiej wiedzy na temat istot tu żyjących, która ograniczała się do 3-4 osób, nie znał Tsaia. Dla niego był on osobą całkiem obcą, więc czemu to się dziwić, że zdanie znany po równo" uznał za informacje o braku rozpowszechniania sławy owej persony. Usłyszał jednak pytanie, na które na twarzy jego pojawił się uśmiech, choć oczywiście rozmówca tego nie mógł ujrzeć.
- W tym na razie pozostanę nienazwanym. To prawda, imię powinienem wyjawić, lecz nie bez celu tu przybył, a na nazwę czas przyjdzie. Chciałbym cię zaprosić na bal do domu mojego <tu adres podał>. Na obecność liczę, a teraz już się żegnam. Wszakże innych również trzeba zaprosić.
Po tych słowach ukłonił się wykonując delikatny ukłon wraz ze ściągnięciem swojego kapelusza przyozdobionego piórami. Gdy już skończył po prostu odwrócił się i ruszył ku swojemu wierzchowcowi, który czekał już na skraju placu. Wsiadł na zwierzę i odjechał.
<ZT>Anonymous - 11 Styczeń 2011, 19:45 - Z największą, o tak, największą przyjemnością - wymruczał, śledząc wzrokiem oddalającego się już odeń mężczyznę. Bal? Cudownie. Ileż to czasu minęło, odkąd ostatnio został gdzieś zaproszony... Zazwyczaj to jego dom, o ile można tak nazwać cyrk i okolice, był miejscem rozrywki, tu zaś zapraszano jego, by odłożył na chwilę pracę na bok i przyjemnie spędził wieczór. Nie zamierzał odmawiać, o nie. Czując, jak usta rozciągają mu się w szerokim uśmiechu, podniósł się z ławki i żwawym krokiem ruszył w stronę, z której przyszedł, do cyrku. Zapowiadało się pracowite popołudnie.
[zt]Anonymous - 19 Styczeń 2011, 10:40 Kroczek po kroczku przwędrowała na plac pod wieżą zegarową. Chyba rzeczywiście nuda dopadła tą dziewczynę, że aż przychodzi w takie miejsce. W dzieciństwie muwiła, że to jest raczej plac nudów, nawet jeśli sama pojawiała się tutaj na różnego rodzaju występy. Kilkakrotnie obeszła cały plac dookoła, aż w końcu postanowiła uśiąść na jednej z ławek.
Co jej da takie samotne siedzenie? Chyba jednak powinna się zająć czymś konkrtnym jak szukanie towarzystwa, jeśli tak bardzo pragnie leniuchować to może wrócić do swojego domku i walnąć się na łóżko. Jednak coś sprawiało, że nadal spędząła ten czas sama.
-Co ja właściwie robię?!-Krzyknęła sama do siebie przyciągając uwagę przechodniów. Trzymała się za głowę i rozwiewała włosy we wszystkie strony.
]Musi być coś co mogłabym robić. Może świat ludzi? Nie to wymaga więcej pracy niż się może wydawać. Chyba, że nagle ktoś by się pojawił i niewiadomo dlaczego chciałby mnie stąd zabrać. Zastanawiała się nad tym co może ją spotkać w każdej chwili.Anonymous - 19 Luty 2011, 22:51 Cisza panująca w tym miejscu już za chwilę miała zostać przerwana. Maszerowała tu bowiem dziwaczna kobiecina. Ręce wbiła głęboko w kieszenie czarnych, dżinsowych spodni i szurając nóżkami, przesuwała się coraz bliżej placu. Jej wygląd wskazywał na to, że osiągnęła już magiczny wiek pełnoletniości. Zachowanie natomiast, cóż… pozostawiało wiele do życzenia. Darła się w niebogłosy, co zapewne miało być odpowiednikiem śpiewania. Niby nie fałszowała, ale też nie było w owym występie nic specjalnie powalającego. Zapewne, gdyby trafił się jej jakiś niecierpliwy towarzysz, zostałaby zbesztana albo uderzona w główkę czymś ciężkim/twardym. Jednak będąc tu bądź co bądź jedyną żywą duszyczką, nie musiała się niczym przejmować.
Zamilkła dopiero, kiedy stanęła przy fontannie. Przyjrzała się jej z miną wielkiego krytyka, by po kilku sekundach westchnąć z rezygnacją. Zdecydowanie liczyła na coś bardziej powalającego. Co prawda ostatnie odwiedziny tego miejsca, odhaczyła już dobrych parę lat temu, ale myślała, że takie bajery dalej będą robić na niej wrażenie. Obróciwszy się wdzięcznie na palcach, przeszła jeszcze kilkanaście kroczków. W międzyczasie ściągnęła ze swojej łepetynki cylinder. Następnie rozwaliła się dość niekulturalnie na pobliskiej ławeczce. Dokładnie rzecz ujmując, po prostu leżała. Nogi miała ugięte w kolanach, by zmieścić się na niezbyt dużej powierzchni. Lewa ręka ułożona pod karkiem robiła za poduszkę. Było prawie idealnie. Do pełni szczęścia brakowało owej pannicy czegoś słodkiego. Ale po cóż tachała ze sobą kapelusz? Tak się złożyło, iż wśród wielu niepotrzebnych śmieci było tam kilka batoników, cukierków i im podobnych. Po omacku wygrzebała ze środka lizaka o smaku truskawkowo-jogurtowym. Wystarczyło, przynajmniej na razie. Usunęła zbędną folię i wpakowała go do buzi. A cylinder? Wylądował ponownie na jej brzuchu, przytrzymywany prawą rękę.
W tym momencie nie miała na co narzekać. Zaczęła nucić coś pod nosem - bardzo cicho - jak na siebie. Trzeba było się znajdować co najmniej w odległości dwóch metrów od niej, aby cokolwiek usłyszeć (wykluczając tych z cudownie 'gumowym' uchem). Zamknęła oczy, żeby całkowicie się odprężyć i rozmarzyła się. Nie miała zamiaru spać, więc wszelakie próby okradania jej skromnej osóbki, z pewnością źle by się skończyły. Ale co tam, uparci niech próbują.Anonymous - 21 Luty 2011, 16:26 Dziwaczna kobiecina, powiadasz? To co powiecie o postaci ekstrawaganckiego marionetkarza, która swoim wyważonym chodem kroczyła przez błonia w asekuracji swojej dżentelmeńskiej laski. Purpurowa peleryna powiewała za nim elegancko dodając mu prezencji mościa z iście wysokich sfer, ale nic poza tym. Chociaż barokowy ubiór nadawał mu wizerunku woskowej kukły, która postanowiła sobie zrobić wolne i przewietrzyć za murami ekspozycji w muzeum, to i tak jego długie, blond włosy dodawały mu tylko figlarskiego, niepoważnego czaru. Marionetkarze - ludzie skryci, dziwni i konserwatywni... A Alfons? Poza tradycyjnym kostiumem z odległej epoki nie reprezentował żadnej z tych cech z wyżej wymienionej triady.
Uśmiech wpleciony w kąciki ust. Oczy roziskrzone ciekawością świata i łobuzerstwem. I te ruchy laski - ostre i dziarskie, jakby dyrygował całym zastępem orkiestry dętej za swoimi plecami. No i oczywiście nie można pominąć tej złotej czupryny, która dopełniała obraz, stwarzając absolutny kontrast z poważnym ubiorem barokowego jegomościa. Z daleka wyglądał trochę jak wysmukły lew, chociaż każdy kto kiedyś chociaż raz pracował w cyrku - a Alfonsowi się to stety, niestety przydarzyło - wiedział, że są to zwierzęta bardzo leniwe i ospałe.
Uderzyć w głowę tak zacną damę? Nie ma mowy. Za taką zbrodnię winno się uciąć rękę, hm, drugą też na wszelki wypadek, aby się to więcej nie przydarzyło.
Marionetkarz - z natury ekstrawertyczny - nie mógł obojętnie przejść obok - na oko - Kapelusznika.
- Moje uszanowanie, Madame - zdjął przed kobietą czapkę z białym pióropuszem. - Kłaniam się do kolan, żeby nie było, że zaglądam pod sukienkę. Chociaż, widzę, że pani postawiła na futuryzm. Bardzo dobrze. - błysnął szarmanckim uśmiechem i wbił swoją laskę w ziemię, opierając się nań obiema rękami w galanteryjnym geście. Przypatrywał się nieznajomej, wyczekując reakcji - był intruzem, czy wręcz odwrotnie?Anonymous - 21 Luty 2011, 16:26 Musiał w końcu ruszyć się z miejsca bo doprawdy, w innym wypadku chyba by zwariował. Pomijając fakt, że i teraz był już wystarczająco szalony, jednakże... Zresztą, nie ważne - o tym kiedy indziej.
Trzymając się jednak faktów, na placu pojawiły się nagle dziwne herbaciane opary (dla nieuważnych raczej niedostrzegalne) niosące wraz z sobą specyficzny cukierkowy aromat. Z łatwością można było domyślić się, że oto w okolice te przywędrował nie kto inny jak wytrawny kapelusznik (określenia tego używam, bez obaw, w przenośni...) pragnący ruszyć się w końcu z miejsca i gotowy do doświadczenia niesamowitych przygód. Wędrówkę swą rozpoczął właśnie od placu, ale czemu akurat od placu? Ba, nad tym tematem można by snuć kolejne przypuszczenia, ale prawda jest jednak jedyna - w te okolice przyciągnęły go okropne wrzaski, które tak brutalnie wdarły mu się do uszu i narobiły niemałego chaosu w głowie. Co dziwniejsze - wrzaski ustały po pewnym czasie, jednak zdążyły podsycić ciekawość Ramitha, który przywabiony tymi właśnie odgłosami - zjawił się w końcu na placu.
A zdziwił się jeszcze bardziej gdy jego oczom ukazała się dziewczyna, leżąca w spokoju na ławce i nucąca coś pod nosem. (Tak, tak, dostrzegł i to!) Uniósł jedną brew, mimowolnie uśmiechnął się nikle, splątał ręce na plecach i dostojnym krokiem ruszył w jej stronę. A tajemniczy aromat wraz z herbacianami oparami towarzyszył mu caaaały czas.
- Witaj! - rzucił w jej stronę, a w jego złotych oczach pojawiły się dwa, nieznane dotąd ogniki. Klęknął przy ławce na której leżała, a właściwie przysiadł, i nie tracąc uśmiechu zaczął się w nią intensywniej wpatrywać. Bo czy to aby nie ona darła się przed chwilą tak przeraźliwie? Hm, w głębi duszy wiedział jednak, że niestosownie było teraz o to pytać.Anonymous - 21 Luty 2011, 16:54 Leżała na owej ławeczce i pewnie w końcu by odleciała w ramiona Morfeusza, gdyby nie jeden fakt. W końcu, ktoś raczył tutaj przybyć i rozwiać aurę nudy, przynajmniej taką miała nadzieję. Jakoś nie zwróciła uwagi ani na kroki, ani nawet na stukot laski. Ocknęła się więc dopiero, kiedy pierwszy z dżentelmenów do niej przemówił. Leniwie uniosła jedną powiekę, aby sprawdzić czy czasem nie ma omamów słuchowych. Nim cokolwiek zrobiła, znów ktoś się odezwał. Tym razem na jej wysokości. Wszystko wskazywało na to, iż ktoś rzeczywiście pojawił się w okolicy. Poderwała się szybciutko, podrzucając przy okazji kapelusz. W ostatniej chwili uratowała go przed upadkiem na ziemię. Teraz przyjrzała się nowo przybyłem. Jeden z nich - pochodził jak się jej wydawało z wyższych sfer. Dla innych wyglądać mógł nawet jak zjawa z innej epoki, ale na Koufuku mało który strój był w stanie zrobić większe wrażenie. Drugi, prezentował się już mniej ekscentrycznie, lecz poczuła jego słodki zapach. Przeniosła wzrok najpierw na ziemię, po czym wstała na chwilę, aby się im się ukłonić. Nie zapomniała o wdzięcznym ruchu dłonią, choć w jej wypadku, wyglądało to raczej jak odganianie muchy (musiała przecież szybko wywalić lizaka z buzi). Kurczę, mogła ubrać sukienkę.
- Witam szanownych Panów - wypowiedziała melodyjnie, mając nadzieję, że udało się trafić we właściwą epokę. Pan z laską w tej chwili nieco bardziej przyciągnął jej uwagę. Jedno pytanie, które czając się gdzieś na końcu języka, od samego początku zaprzątało jej główkę. Musiała je zadać, nie wytrzymała.
- Stylowa laska. Mogę spytać gdzie takową się nabywa? - utrzymała grzeczny ton, a w jej oczach można było dostrzec wielkie zaciekawienie. Z pewnością nie robiła sobie z niego jaj. Usiadła z powrotem na ławeczce, tym razem z brzegu, pozostawiając miejsce koło siebie. Powinni się zmieścić we trójkę, a jak nie, to niech się biją, o.Anonymous - 21 Luty 2011, 17:19 Chwyt psychologiczny: noś się jak pan, a będziesz uznany za pana. Doskonała reklama, aby przyciągnąć zainteresowanych pokazami iluzjonistycznymi i marionetkami z sfer Upiornej Arystokracji.
Pociągnął nozdrzami dyskretnie i obrócił się, aby sprawdzić czy nie nadjeżdża kram perfumiarza, albo farmakologa. Ku jego zdumieniu nadciągał ku nim kolejny Kapelusznik - przesympatyczny na pierwszy rzut oka. Zapewne był to jeden z tych osobników, którzy nawiedzają Herbaciane Łąki, bo cały był przesiąknięty tym cudownym aromatem ziół i przypraw korzennych.
- Witam jegomościa - ponownie się skłonił. - Widzę, że mam przyjemność poznać dwóch Kapeluszników. Wyśmienicie. Alfons von Erdélyi, marionetkarz. - przedstawił się, podrzucając swoją laskę w górę z której miało wylecieć coś w postaci szyldu, ale tylko "pierdnęło" jak stary sterowiec i ponownie skurczyło się jak więdnący płatek kwiatu dematerializując. - A niech to! Drugi raz w tym tygodniu. Ten transparent zawsze niszczy moje wystąpienia, będę musiał wymyślić coś innego. Może marionetki z origami z moim nazwiskiem? - potarł bródkę, mówiąc bardziej do siebie niż rozmówców.
Słysząc zapytanie dziewczyny - niezrażonej najwyraźniej wadliwością jego buławy - uśmiechnął się czarownie.
- Hm, lekarz przypisuje Ci takową jeśli stwierdza, że kulejesz. Nic nadzwyczajnego. Ja noszę ją, bo muszę czymś zająć ręce, lubią płatać figle. Marionetkarze już tak mają z paluszkami - mrugnął filuternie, jakkolwiek jego wypowiedź zabrzmiała. - Z kim mam przyjemność, moi państwo?
Spojrzał po przybyszach, wciągając raz jeszcze przyjemną woń zawieszoną w powietrzu.Anonymous - 21 Luty 2011, 17:45 Stał lekko zgarbiony, z oczami jak spodki i niepewnym uśmiechem błąkającym się na twarzy. Ta dwójka wydała mu się dość dziwna i w pewnym sensie... przerażająca! Tak, tak, to właśnie odczuł na widok jegomościa ze złotymi włosami i laską, z która nieustannie wyczyniał jakieś wariacje. Zarówna on jak i owa panienka zwracali się do siebie dość sztywno, co tylko wprawiało biednego Ramitha w zakłopotanie i sprawiało, że "oklapł" jeszcze bardziej. Rzucił złotowłosemu niepewne, pełne przerażenia spojrzenie i jednym zamaszystym ruchem (chcąc mieć to jak najszybciej za sobą) wystrzelił dłoń w jego stronę, uśmiechając się szaleńczo.
- Witam! - rzucił pospiesznie, a obłęd w jego oczach stał się jeszcze bardziej wyraźny. - Cała przyjemność po mojej stronie, drogi Alfonsie! - tu uśmiechnął się nader szeroko i jak spłoszone zwierzę, zgarbiony, usunął się kilka kroków w tył raz po raz rzucając marionetkarzowi niepewne spojrzenie.
Ta chwila słabości nie trwała jednak długo i już po chwili całe wahanie wyparowało z niego niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Stał już nieco pewniej, uniósł nawet jedną brew i z nonszalanckim uśmiechem począł przypatrować się im dokładniej. Zaczął nawet już powoli lubić tę dziwaczną dwójkę, ale i tak doszedł do wniosku, że ktoś kto myśli o "marionetkach z origami" nie może być w zupełności normalny. Może to nawet lepiej? Tak, on też trzymał się tej sławnej zasady, że tylko wariaci są coś warci. No cóż, w każdym razie zrobili na nim pozytywne wrażenie. Wbrew pozorom.
- Ramith - przedstawił się po dłuższej chwili i dygnął niemalże niezauważalnie. Cholera! Musiało to wyglądać dosyć dziwacznie, ale zrobił to mimowolnie - z przyzwyczajenia. Syknął przeciągle jak niezadowolony kociak i nie zważając na to, że go obserwują, uderzył się dłonią w czoło. Tak zwany facepalm.
Zanim zdążył się jednak dokładnie zastanowić co też wyczynia, runął na ławkę tuż obok poznanej dopiero co panienki i podciągnął nogi, moszcząc się na ławeczce niczym w fotelu. I szczerze mówiąc, nie obchodziło go zupełnie co sobie o nim pomyślą. Uśmiechnął się tylko przymilnie i mrugnął porozumiewawczo jakby chciał zapytać "No co?".Anonymous - 21 Luty 2011, 18:16 Pod skórą czuła, że w towarzystwie owych jegomości mogło się zrobić całkiem ciekawie. Przydałaby się jakaś iskra, ażeby uwolnić ich potencjał. Coś na zasadzie: 'uderz w stół, a nożyce się odezwą'. Póki co jednak, przyglądała się im z zainteresowaniem, bawiąc się kokardą wdzięcznie uwiązaną przy kapeluszu. Była z niej bardzo dumna, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, iż rzeczywiście zachowała czystość. Zamyśliła się już nawet, ale spostrzegawczy pan, wymieniając nazwę jej rasy przywrócił ją do świata realnego. Kapelusznik! Cholera, bystry zawodnik się im trafił. Jego godność, sprawiła, iż na twarzy Catherine pojawił się uśmiech. I wcale nie miała dziwacznych skojarzeń z burdelem, przyjemnymi, klejącymi się do innych paniami, czy tego typu rzeczami. Przeciwnie, spodobało jej się w kompozycji z nazwiskiem, bowiem brzmiało dla niej jak 'mleczna czekolada', czyli znakomicie. Miała ochotę znów coś wpałaszować. Przeciągnęła wzrokiem po tym drugim, czekając, aż się przedstawi. Chciała uczynić to ostatnia, by zapamiętali. Ot, taki nawyk i nic się w tej kwestii nie poradzi. Wracając do sedna, drugi kapelusznik wydał się nieco płochliwy. Nie wiedziała czy to gra, czy nie, ale w tym momencie stwierdziła, że nie musi tego rozpracowywać. Zachowywał się w końcu dziwnie, a to z pewnością się jej podobało. Zaśmiała się bezgłośnie, oglądając tę scenkę.
- Catherine Koufuku - rzekła w końcu. Jejku, naprawdę dziwnie brzmiało to w jej ustach, bowiem już od dawna nie przedstawiała się w tak poważny sposób. Czyżby musiała stanowić równowagę dla owych dżentelmenów.
- Nie wyszło? - mruknęła z rezygnacją w głosie. Chciała zobaczyć coś choć trochę przypominającego magię, ale nie w stylu zaklęć czy uroków. Liczyła na coś przepełnionego tandetą. Nikt chyba nie powinien mieć kłopotów, z wyobrażeniem sobie jej miny, w chwili gdy laska Alfonsa odmówiła mu posłuszeństwa? Gorycz ujawniona w każdym skrawku twarzyczki. Na szczęście, szybko minęła.
- Nóżki mam jeszcze sprawne, ale mogę poćwiczyć takie dziwaczne chodzenie, o! - wstała na moment, zaprezentowała kilka kroków. Ciągnęła za sobą prawą nogę, co dawało całkiem przyzwoity obraz... głupoty. Po tym znów usiadła. - Obawiam się jednak, że nie otrzymam takiej zapomogi. Lekarze obrazili się za słodkie łapówki.
Kolega Ramith w końcu odważył się koło niej usiąść, aczkolwiek ona zajęła się w tym czasie swoimi słabostkami. Sięgnęła do cylindra i mrucząc coś pod nosem, zaczęła w nim grzebać. Ze środka posypały się różności. Papierki, ołówek, królik, nożyk, zapalniczka, znów ołówek, aż w końcu wyciągnęła dwie paczki żelków.
- O, proszę bardzo! - rzuciła, jedną wpychając w ręce Alfonsowi, drugą natomiast kapelusznikowi.Anonymous - 21 Luty 2011, 18:49 Nareszcie zauważył to czego szukał: zaciekawienie. Ramith dawał z początku wrażenie spłoszonego - czemu nie dziwił się zbytnio - ale szybko zaczął przyzwyczajać się do sytuacji i hałasu - co pozwoliło Alfonsowi odetchnąć z ulgą, bo nie będzie musiał hamować swojego spektakularnego (tak z pewnością, to słowo pasowało idealnie) charakterku. Po prostu - jako show man - kocha interakcję. Lubił jak coś było głośne, było kolorowe, a kiedy już mrygało światełkami i ruszało się, to był absolutnie wniebowzięty. Mężczyźni to wzrokowcy - zwłaszcza iluzjoniści, balansujący między sztukmistrzem, a artystą - przecież Alfons traktował swój fach jako prawdziwe, kreatywne rzemiosło.
Przyjrzał się z rozbawieniem "facepalmowi" Kapelusznika. Osobiści uważał, że jego dygnięcie było arcy... urocze. Ale nie, nie dajmy się zwariować orientacji Marionetkarza.
Alfons zadecydował, że postoi jak przystało na gentlemana.
- Miło mi Was poznać. Hm, zawsze fascynowały mnie Wasze... cylindry - przyjrzał się ruchom Catherine, która zaczęła inwentaryzację swojego kapelusza, wyraźnie czegoś poszukując. Już wkrótce został poczęstowany paczką różnokolorowych żelków. Podziękował za uprzejmość i skosztował jednego... miśka?
- Mógłbym zapytać Szanowne Towarzystwo... Bardzo mnie to interesuje jak działają pańskie kapelusze? Macie jakiś limit pojemności? Kupujecie cylindry na miarę czy sami je robicie? Ale oczywiście, jeśli to tajemnica to zrozumiem. Mnie samemu nie wolno wyjawiać tajemnicy cyzelowania marionetek. - skierował pytanie do nich obu, spozierając z zainteresowaniem. Sam uwielbiał nosić coś na głowie - najlepiej gdy było duże, pozłacane, wysadzane kamyczkami lub/i udekorowane pióropuszem. - Bo potrzebowałbym jeden gustowny na jutrzejszy pokaz iluzjonistyczny. Czegoś ekstrawaganckiego, krzyczącego: Tak, tak, dzieło kapelusznika. A, i nie popieram dodawania do niego takich gadżetów, jak ten nieszczęsny transparent, który pierdnął przed chwilą nad naszymi czerepami. Anonymous - 21 Luty 2011, 19:07 - Och, żelki! - niemal nie zaklaskał w dłonie, gdy tylko ta urocza panienka podała mu kolorowe opakowanie. Powstrzymał się jednak szybko i obdarzył ją najsłodszym uśmiechem na jaki tylko był w stanie się zdobyć. - Dziękuję!
Nie musiał czekać na zachętę by od razu rozerwać torebeczkę i wpakować sobie garść tych kolorowych, żelkowych stworzonek do buzi. Co by nie mówić, sprawiało mu to ogromną frajdę i raz po raz rzucał Catherine spojrzenie pełne wdzięczności.
Gdy tylko Alfons wspomniał o Kapeluszu, ręka Ramitha mimowolnie powędrowała ku głowie i żeby upewnić się, że napewno wszystko jest w porządku - złapała brzeg kapelusza i nasunęła bardziej na czoło. O, teraz miał pewność, że napewno cylinder znajdował się na swoim miejscu i nie zgubił go podczas podróży, co niestety było prawdopodobne. Ale co to byłby za Kapelusznik bez swego nakrycia głowy?! Wolał więc nie wspominać o swym roztargnieniu i szybko cofnął rękę, uśmiechając się niewinnie.
- Limit pojemności? - powtórzył jak w transie, choć w rzeczywistości wolał poprostu uniknąć odpowiedzi. Skoro marionetkarze mają swe tajemnice, czemu Kapelusznicy mieliby ich nie mieć? Hm, nie słyszał co prawda by zabraniano zdradzać tajemnic Kapeluszy, ale zostawianie tej sprawy owianej tajemnicą sprawiało mu ogromną przyjemność i szczerze mówiąc, działało również tak, że chciał zdradzić jak najmniej. Uśmiechnął się więc zuchwale, a jego złociste oczy zabłysły chytrze. Zadziwiające, ilu różnych Ramithów kryło się w jednym ciele! - Och, z tymi cylindrami to chyba różnie bywa. Ja osobiście swego ani nie kupiłem, ani nie zrobiłem. Znalazłem, zwyczajnie. - tu uśmiechnął się czarująco i odwrócił wzrok. Kłamał czy mówił prawdę? Bez znaczenia. Wrażenie jest fajniejsze jak nikt o tym nie wie, ot.
- Ja niestety na produkcji kapeluszy nie znam się zupełnie - ton jego głosu nabrał nieco znudzonej barwy i spod przymrużonych powiek rzucił Catherine znaczące spojrzenie. - Ale byc może ta urocza panienka będzie ci w stanie bardziej pomóc, hm?
I wpakował sobie kolejną garść żelek do buzi.Anonymous - 21 Luty 2011, 21:12 Pozazdrościła im tych żelków, dlatego sobie wyciągnęła batonika. Zanim zabrała się za konsumpcję, pozbierała śmieci, które wysypała. Tylko ten cholerny królik zdążył jej zwiać. No cóż, widocznie poczuł zew wolności, czy coś w tym stylu. Hakuna matata i do przodu. Nie miała zamiaru się za nim uganiać. Pomachała mu jedynie, wierząc, że w głębi duszy nie miał jej za złe, że więziła go w swoim cylindrze. I to całkiem samego! Cóż, zaczynała mu współczuć, więc szybko zmieniła punkt swoich przemyśleń. Przez chwilę z szerokim uśmiechem wyrysowanym na twarzy, patrzyła na Ramcia (tak, zdążyła już zdrobnić jego imię). Chyba trafiła w gusta jego kubeczków smakowych, ach. Zresztą, rzadko się zdarzało, aby było inaczej.
- Jeśli będziecie chcieli więcej, coś się wymyśli - wygruchała słodko, machając przy tym ręką. Cylinder elegancko nałożyła na swą główeczkę i skupiła się na słowach Marionetkarza. Hah, zazdrościł im chyba takiej zabaweczki, ale to dobrze, przecież miał czego. Taki gadżecik to przy jego lasce cud techniki. Nie wnikała czemu akurat nazwał ich kapelusze w tak brutalny sposób - cylindry - przecież trafiały się różnorakie w tym berety, kaszkiety, czapki marynarskie. Wybór nie był specjalnie ograniczony. Na drodze stała jedynie wyobraźnia użytkownika. Nie miała jednak zamiaru prostować tego błędu. Stwierdziła, że zwyczajnie się pomylił albo nie wyraził do końca swej myśli. W przypływie weny, postanowiła się zabawić.
- Różnie bywa z tą pojemnością. W poniedziałek jest to zaledwie pół litra, we wtorek 10 kilogramów, w środę 5 metrów. Z czwartkiem jest inaczej, w ogóle niknie w oczach. W piątek, dzień karmienia, pożera wszystko, stąd te słodycze. W sobotę i w niedzielę ma wolne, chyba że jest służącym - wyrecytowała wykład, wymachując wyprostowanym palcem wskazujących z miną filozofa. Ten stek bzdur, który jakimś cudem wydostał się z jej ust, mógł okazać się zgubny, ale wierzyła w poczucie humoru rozmówcy. Rozejrzała się dookoła, jakby czegoś szukając.
- Co do produkcji też nie mam pojęcia jak powstają, ale stawiam, że rosną na specjalnych drzewach. Zawsze tak jest z tego typu bajerami - oświadczyła pewnie, kiwając przy tym głową, jakby na potwierdzenie. Szczerze mówiąc, pojęcia nie miała na czym polega tajemnica tej magicznej części garderoby. Wystarczyła jej satysfakcja z bycia posiadaczką jednej z takich zabaweczek. Postanowiła zmienić temat. Iluzja i marionetkarz, a to dobre. Zawsze miała ich za sztywniaków, może dlatego, iż znała niewielu.
- Lalki i iluzja? To się kupy nie trzyma. Co nie znaczy, że mi przeszkadza - wymruczała, patrząc na blondwłosego panicza. Wlepiała swoje gałki oczne w jego twarzyczkę. Pytający ton wręcz bił z mimiki jej twarzy.Anonymous - 22 Luty 2011, 14:53 Zauważył, że Kapelusznicy nie są zbyt chętni w wyjaśnieniach, więc wywnioskował, że najwyraźniej jest to jakaś tajemnica. Dżentelmenowi nie wypada naciskać, więc zwyczajnie zaniechał dalszym pytaniom.
W sumie zdziwił go fakt, że nie znają się na produkcji kapeluszy, poczuł się lekko zawiedziony - już myślał, że natrafił na jakieś 'cenne' kontakty, które może jakoś niecnie wykorzystać w stylu: "gratis po znajomości". No trudno.
Hm, ten cylinder był po prostu synonimem kapelusza, nie chciałem się powtarzać, poza tym w moim mniemaniu Kapelusznicy noszą głównie owe cudeńka - stereotyp zapewne.
- Widzę, że kapryśne są jak właściciele. To zapewne ich urok, ale to musi być męczące - chcąc wybrać się na dłuższą podróż, nie móc wcisnąć całego dobytku i być zmuszonym wziąć walizkę, tylko dlatego, że jest weekend - wywnioskował. Faktycznie, jego laska to nic, w porównaniu z ich ekstrabonusem, jednakże sam Alfons nigdy nie uważał, że jest ona czymś nadzwyczajnym. Po prostu z sentymentu ją lubił. - Zgaduję, że ich właściwości są zależne od upodobań i charakterku właściciela.
Wysłuchał w spokoju dwójki i potarł w zamyśleniu bródkę. Enigmatyczne osoby. Od razu widać, że lubią zagadki i łamigłówki, które wprawiają w impas rozmówcę.
- Marionetki są naszymi asystentami przy magicznych sztuczkach. Poza tym... iluzje i lalki mają ze sobą wiele wspólnego. - mówiąc to wbił laskę w ziemię, tak by sama trzymała się pionowo, a sam zabrał ręce z buławy, by móc nimi manipulować. - Obie z pozoru są całkiem statyczne. Nieruchome. Bez życia. - wysypał na dłoni paczkę żelków, drugą ręką zaś manewrował nad nimi poruszając palcami tak, jakby grał w powietrzu na niewidzialnym pianinie, dzierżąc na nich niewidzialne żyłki. W rzeczywistości ich tam nie było. - W iluzji nie możesz być pewien czy złudzeniem jesteś ty, sala, twój rozmówca czy może ja sam. Być może wszystko jest tam tylko złudzeniem, ale być może nic... Wizja musi się płynnie przemieszczać. Być ciągła i zwinna. Stale zaskakiwać.
Gumowe misie na jego aksamitnej rękawiczce zaczęły drgać, a po chwili wszystkie zupełnie ożywione wstawały na równe nogi. Z cichym piskiem kolorowa armia żelków zaczęła się kłaniać przed Kapelusznikami, popisując w najróżniejszy sposób - jeden z co niegrzeczniejszych misiów wypiął się nieelegancko i machał swoim różowym kuperkiem przed gośćmi. - Jak widać lalki i iluzje mają wiele wspólnego.
Tymczasem niesforne żelki rozpoczęły budowę prowizorycznej "katapulty". Dwa ludziki złapały trzeciego pobratymca i rozciągnęły go tak mocno, by czwarty mógł jak z procy wystrzelić się wprost na nos Cath.
- Ups! Przepraszam najmocniej, Madame! - wyskoczył z przeprosinami Alfons. - Przedmioty martwe mają najróżniejsze charakterki. Gumowe misie są bardzo skoczne jak widać.