Anonymous - 27 Marzec 2013, 21:33 Dziewczynka dokładnie obejrzała nowo poznaną. Była to dziewczynka ładna, uśmiechnięta. Nikle, ale uśmiechnięta. iI rzeczywiście, nie wyglądała na wiele starszą. Więc podeszła do niej, i wyciągnęła drobną, lekko poranioną od zadrapań lub bóg wie czego dłoń
- Melanie...piękne imię. Ja jestem Sonia, bardzo miło mi cię poznać- odpowiedziała, i uśmiechnęła się promiennie. Nie mogła jej przecież odstraszyć, co z jej wyglądem jest bardzo łatwe. Jednak jedno ją niepokoiło. Co taka dziewczyn jak Melanie robi na cmentarzu o tej porze? Nie wyglądała ani na dresa, ani na emo, ani satanistę czy plastik. Ale w sumie nie jej osądzać. Skoro Sonia może się włóczyć, by znaleźć kwiatka, to ona nie może? Może odwiedza znajomych? Albo idzie na popijawę przez skróty? Tak wiele ludzi, i jeszcze więcej możliwości. A to tylko cmentarz.
- P-pomóc? Jak panienka chce...- odpowiedziała, uśmiechając się jeszcze szerzej. Miło było słyszeć, że jest jeszcze ktoś, kto chce bezinteresownie pomóc, tym bardziej, że każda sekunda się liczy. Tacy ludzie to naprawdę skarb.
-Poszukuję konkretnej rośliny, Datury stramonium. Albo po prostu Bielunia dziędzierzawa - dodała - Taki ładny, biały, jednak bardzo trujący. A co tam, najwyżej zostanę wzięta za wariatkę pomyślała. Miała nadzieję, że informacja o tym, że szuka trującej rośliny nie speszy dziewczyny.Anonymous - 29 Marzec 2013, 19:04 Melanie nie uważała swojego imienia za piękne. Według niej było ono całkowicie zwyczajne, we Francji miała wiele koleżanek o tym samym imieniu. Często się je spotyka, prawdę mówiąc. Jednakże cieszyła się, że nowej koleżance się spodobało. Mel uśmiechnęła się nieco szerzej i podziękowała skinieniem głowy. Uścisnęła jej drobną rączkę. Mogła zauważyć, że jej ręka jest dość umięśniona. Sonia. Jej miano kojarzyło się jej ze słońcem, sama nie wiedziała czemu.
- Nawzajem.
Melanie? Nie, nie była dresem, satanistą, ani plastikiem. Jednakże gdzie jest miejsce Trupa jak nie na cmentarzu, nieprawdaż? Już od dziewięćdziesięciu ośmiu lat powinna na nim leżeć. Nie ma prawa chodzić po tym świecie, a jednak to robi... to takie dziwne. Westchnęła w duchu. Chciałaby się dowiedzieć więcej o człowieku, który ją wskrzesił, ale pewnie już dawno nie żyje.
- Żadna panienka- zaśmiała się... kiedy ona ostatni raz to robiła?
Trujący kwiat? A po co jej on? Zdziwiła się, ale postanowiła pomóc. Rozglądała się bacznie, kiedy nagle zobaczyła jakiś biały kwiatek między nagrobkami. Zawołała Sonię.
- To ten?Anonymous - 31 Marzec 2013, 19:15 Dziewczynka radośnie, niczym dziecko do sklepu z zabawkami, albo student na obiad podbiegła w skazane miejsce i spojrzała na kwiat. Piękny kielich, cienkie łodyżki, lecz rozłożyste liście- tak, to on! Datura stramonium! Nareszcie! Już oczami wyobraźni widziała, jak przygotowuje truciznę, oraz jak podziwiają ją w stowarzyszeniu. Sonia nachyliła się nad kwiatem, następnie z torby wyciągnęła pesetę, probówkę, niewielki słoiczek i rękawiczki. Rękawiczki ubrała na swoje malutkie rączki, by następnie, bardzo delikatnie, zebrać nasiona tego zabójczego kwiatu. Po czym odłożyła probówkę do torby, a kwiat zerwała, również bardzo delikatnie, by żaden z płatków nie uległ zniszczeniu. Następnie wstała, uśmiechnęła się i ukłoniła się Melanie w pas.
-D-dziękuję za pomoc, panienko Melanie! Jak mogę się panience odwdzięczyć? - zapytała. Miała wobec niej wielki dług wdzięczności. Tym samym zastanawiała się, czego ona może chcieć? Pieniędzy? Ma troszkę. Żelków? Kupi, a końcu ma pieniądze. Oprócz tego ma jeszcze probówki, bony na przytulanie...ale to prywatne, tego nie da. O, ma jeszcze kredki i rysownik! No to może jej jeszcze coś namalować. No, gdyby się w sobie zebrała, to może też przecież spełnić jej życzenie! W końcu jest baśniopisarzem, czyż nie? Ale na krótko... szkoda. Dziewczynka spuściła główkę, oczekując na odpowiedź Melanie.Anonymous - 4 Kwiecień 2013, 19:11 Melanie czułą się po raz pierwszy od dawna naprawdę dobrze. Nie miała dołka, nie chciało się jej płakać. Ba! Nawet się delikatnie, ale wesoło uśmiechała. Tak dawni tego nie robiła, że niemal zapomniała, jak to jest. Spoglądała na szczęśliwą Sonię. Nie wiedziała czemu, ale zobaczyła w niej potencjalną przyjaciółkę, której nigdy nie miała. Nawet za życia. Jeszcze, gdy żyła, miała Iana, którego i tak straciła. Od tamtej pory jest sama, nie chce się do nikogo przywiązywać, ale gdy na nią patrzyła, nie mogła powstrzymać chęci poznania jej nieco bliżej.
- Nie nazywaj mnie "panienką". Po prostu Melanie- uśmiechnęła się do niej ciepło.- Dasz się namówić na mały wypad na miasto może, co?- Spojrzała na nią, wyglądała poważnie.
Mel zjadłaby coś niezdrowego, poszła się powygłupiać, byle co. Miała od tak chętkę by porobić coś z nową koleżanką, by mieć w końcu jakiś znajomych. Przecież nie będzie do końca życia sama. Jeżeli kiedykolwiek odważy się rzucić w płomienie.Anonymous - 9 Kwiecień 2013, 18:57 Jakaż radość gościła w sercu Sonii! Znalazła składnik, i na dodatek poznała tak przemiłą osóbkę! To będzie.. tak, pierwsza osóbka, inna od braciszka, rodziców i Róży, z którą rozmawia! To takie fascynujące, nie, ekscytujące! Dziewczynka czuła, jakby zaraz miała wybuchnąć radosnym piskiem niczym dziewięciolatki na widok Biebera, albo czterdziestolatki na widok Johnego Deepa. Dziewczę, gdy usłyszało propozycję Melanie, spojrzało na nią z zdziwieniem w oczach.
- Do.... miasta...? - zapytała cichutko - Takiego.... z ludziami? Braciszek mówił, że takie miejsca są niebezpieczne dla takich jak ja... - dodała równie cicho, po czym na jej ustach pojawił się ogromny uśmiech, i radośnie krzyknęła
-To na co czekamy?! Z górę serca, i idziemy! - i chwyciła Melanie za rękę, ciągnąc ją w stronę wyjścia z cmentarza.
- Ale ty kierujesz, bo ja nie wiem gdzie to jest...- rzekła po chwili, a uśmiech nie schodził jej z ust. Taki wspaniały dzień! I jeszcze miasto zwiedzi! A może... nawet coś zje! Albo jeszcze lepiej... zobaczy braciszka, taaak! Wtedy to by chyba płakała, że dzień się skończył. A jak na razie szła niespokojnie, nie mogąc się doczekać.
[zt x2]Anastasia - 26 Luty 2015, 18:16 Oh, wow, lovely.
Jedyne słowa jakie w tym momencie krążyły po głowie kotki i zdawały się być ze swojej obecności bardzo dumne, wręcz przepełnione swojego rodzaju radością. Tak, znów wylądowała w miejscu, które na jej liście odwiedzin figurowało gdzieś na szarym końcu – cmentarz. Dużo jeszcze takich sympatycznych niespodzianek od losu ją spotka? A może jednak były one z góry przeznaczone dla Przytulanek, które słynąc ze swego uroku, jako nieliczne potrafiły dodać tu nieco ze swojej cechy. Jakakolwiek by poprawna odpowiedź nie była, nic nie zmieniało faktu, że czuła się tu nieswojo i w dużym stopniu obawiała o swoje bezpieczeństwo lub co ważniejsze, życie. Czyżby słusznie?
Lecz skoro nadarzyła się okazja, a czas ją nie gonił, pozbawione części bramy wejście tylko (o zgrozo!) zachęcało do choćby zajrzenia na parę minut. W końcu to w tym świecie teraz planowała, właściwie musiała się zadomowić przez wzgląd na miejsce zamieszkania, więc dobrym pomysłem byłoby jego dokładniejsze zapoznanie na wypadek różnych, niespodziewanych ewentualności.
W dalszym ciągu na jej głowie pozostawał obszerny kaptur czarnego płaszcza, również w ramach bycia przezorną. Teraz swoim zachowaniem mogła niepotrzebnie wplątać osoby trzecie – mając na myśli oczywiście swojego pana – lub mu się narazić. Nie wiedziała, która opcja dla niej samej miała okrutniejszy wydźwięk, jednak ani trochę nie pragnęła się o tym przekonywać, tym razem zachowując jak najwięcej środków ostrożności. Cmentarz sam w sobie także nie wyglądał na w tym momencie odwiedzany, bowiem wiele alejek, które już zdążyła przejść było pustych. Słyszała tylko swoje kroki i ciche oddechy, widziała tylko swoją postać, choć do nosa zewsząd docierały zapachy charakterystyczne dla tego miejsca, to jednak nie wyczuwała żywej istoty. A może deszcz, który właśnie się rozpadał na dobre skutecznie jej to uniemożliwiał zacierając wszelkie ślady i ułatwiając działanie czyhającemu na nią Złu?
Po przemierzonej kolejnej wąskiej dróżce między nagrobkami, jeden ewidentnie odwiedzany, co wnioskowała po jego zadbaniu, szczególnie jej się spodobał. Tylko czy wypada mówić tu o podobaniu się miejsca, w którym pochowano kogoś zmarłego? W każdym razie wiele świeżych kwiatów, a także zapalony znicz uroczo rozjaśniały tę szarówkę, nie było już tak martwo, więc sama postanowiła pozwolić sobie na chwilkę zadumy siadając na niewielkiej ławce znajdującej się naprzeciwko. Żałowała tylko, że sama się tu wybrała pozostawiając swojego chowańca dość daleko za nią i dając wolną rękę. Przecież i Brzask okolicę poznać musiał na swój własny sposób, mniej ludzki niż ten Hebi.Noritoshi - 18 Marzec 2015, 17:45 Wiesz, czego oczekujesz? Oczekiwania są okropną rzeczą. Ich wymiar zna tylko jedna osoba. Spełniając czyjeś oczekiwania, można poczuć się złotą rybką. One spełniają życzenia, które nierzadko stanowią równocześnie największe marzenia. Mimo to, ciężko im spełnić je, bo każdy ma swoje wyobrażenia na daną sytuację. Jedno zdanie to za mało na wielkie życzenie i jedna próba mało kiedy wystarczy na realizacje oczekiwania.
Wiesz, czego oczekujesz? Nowy rozdział, dobrze. Coś jeszcze? Nie, nie przerwiemy tego przesłuchania, a Ty stąd nie wyjdziesz póty, póki nie doczekamy końca. Doskonale, że wzajemnie się rozumiemy, a twoje wierzganie się na krześle równie mało mnie obchodzi co krzywda, która w ten sposób ci się dzieje.
A teraz posłuchamy, co w twojej głowie się dzieje.
W dzień mnie tu nie ma - nocą zaglądam gwiazdom w oczy. Dzień mnie tutaj nie dotyka, nocą jestem w ciemni, zakryty płaszczem, spoglądam z ukrycia. Dni tutaj mijają beze mnie, za dnia spoglądam na inne ulice. Nocą dzieją się dziwne rzeczy, nocą błądzę po tych alejkach.
I budzę się znowu. I usypiam przy ognisku. Żarzy się węgiel, rano jest chłodnym; rano nie wiem, gdzie jestem; nocą odnajduję tylko siebie. I wszystko co widzę, to tylko sen. To tylko sen.
A jej twarz jakby przykrywał rozmaryn, jej twarz rozmywa się w mglistych obłokach, jej twarz jest tutaj, jest znowu, jest mi bliska...
Nocą jej nie widzę tak wyraziście jak widywałem kiedyś za dnia, za dnia jej nie umiem rozpoznać, za dnia jej nie spotykam. Nocą jest inna, jest nieziemska - sen dekoruje ją promieniami, a mnie nakrywa emocjami.
Za dnia nie umiem zapomnieć, nocą czuję się jakbym dotąd nie pamiętał.
Nocą zaglądam w te opuszczone grobowce, opuszczone jak ja - przez twarz, jej twarz, jej osobę.
Jest piękna. Wiem to, wiem na pewno: jest piękna.
Nie mam wiele, nie wiem czym jest wielkość dopóki na wieżowce nie spojrzę. Mam siebie, mam życie, mam wspomnienia. >>Whisky, żono moja, suko pierdolona; powiedź tylko słowo, a przeklęta będzie dusza moja.<<. Znowu piję, jeszcze wiem gdzie jestem; znowu wypiję i zapomnę gdzie jestem. Karafka w dłoni, wargi z gardłem palą się od trunku. Dłonie chłodne, kaptur zakrywa mnie, ciemny mam ubiór. Nocy, wiem, jest tak pięknie, zagrajmy w pokera. Rozkładam karty, zaglądam w nie, mrok znaki zaciera. Dogasa płomień, kona na mych oczach. Niewiele dostrzegam, jestem sam, jestem niczym #metamorfoza. I idę, wzdłuż ściany, plecak mi plecy obciąża. Gdziekolwiek lśnią gwiazdy - głowę przekrzywiam. I nic nie ma, i w sumie jest wszystko. Karta w talii, As Pik, noc będzie moja #morderstwo.
Metamorfoza, nabieram nowego znaczenia. A ja nabrałem nowego znaczenia - stan nietrzeźwości i rozmarzenia.
Knebel cię przeraża? A nie powinien. Przestań! Będzie mniej boleśnie gdy mi ulegniesz. Nie potrafisz, nie chcesz, czy już to uczyniłeś? Nie wiesz kim jestem, nie masz pojęcia kim być mogę. A Ty nikim będziesz i tylko tyle po tobie zostanie.
Nie trzymasz kroku, konasz, jesteś w amoku. Garść prochu, parę zniczy – to po tobie zostanie.
I ile dni tak błądzić będziesz? Wiele. W tygodnie przejdą, nawet w pełny miesiąc się zbiorą. Wymrzesz zupełnie w swoim ciele. I kiedy znów będziesz myślał o oczekiwaniach wobec siebie, zrozumiesz już, że są nie do spełnienia, a cokolwiek w ich kierunku uczynisz, będzie wbrew twojej woli.
Dobranoc, Norithshi.
Dzień Dobry, Noritoshi.
Cmentarze. Od kilkunastu dni do nich zachodzę. Czuję więzi z takimi miejscami. Bardzo mocną, nierozerwalną, jakby nadana mi od narodzenia. Bliskość jaką dzielę z umarłymi jest niepojęta. Każdy grób, każdy nadruk, a w konsekwencji – każda istota niegdyś żywa, zdolna być takim kimś, jak ja. To moi bracia i moje siostry. Rodzina. Nieożywiona rodzina. Poległa w katakumbach. Ja mam dar, ja jestem poza czasem, poza życiem i poza śmiercią. Oni niewiele znaczą – ja nową ścieżkę znaczę.
Róże. Znowu je tu widzę. Czarne jak heban. Za każdym razem gdy spotykam je na grobie, żądam by były mi spowiednikiem. Myślę o nich jako marynarzu, a ja staję się butelką z listem na błękitnym oceanie. Marynarz utracił kompas, pogubił mapy, zerwane ma żagle. Nie wiem, dokąd zmierza, nie wiem dokąd ja zmierzam. Co nas różni? On miał dotrzeć do celu, ja miałem tylko z przypadku kogoś spotkać. Trafiam do was i oboje jesteśmy tylko rozpadem w zawistnym sztormie.
Róże. Zrywam płatek, przykładam kolec do żył. Powiedz, czy mi ufasz? Płatku, powiedz; kolcu – uwierz! Zagryzam cię w zębach, łodygi kruszą się. Wypuszczam i rozlatujesz się w zapędzonym wichurą wietrze. Nic z Ciebie już nie będzie. Nie będzie. Nie mów, że boli, ten ból potrafi pocieszać, kiedy wokoło wszystkiemu koniec doskwiera.
Kolce. Zebrałem was w obie garści i wrzuciłem do kieszeni. Deszcz ogarnął to miejsce. Wyczułem zbliżającą się postać. Po co mi kolce? Czemu mam deszcz? Co to za pytania? A to? I kolejne. Jedno za drugim, maszeruje obłędnie. Przecieram czoło, wykrzywiam szyję, kręcę głową. Niedowierzam, ale tego też się spodziewałem. Idę ku siedzącej na ławce magicznej istocie. Przybył Dachowiec rozczulić się na ludzkim padole? Nie. Odczuwa niepewność i niewiedze. Nie pochowany przed nią zajmuje jej umysł, albo robi to inaczej niż rozpaczą i tęsknotą. A więc może tutaj siedzieć przez przypadek, a pochówek być całkiem jej obcym.
Ruszyłem w jej stronę. Krok za krokiem po mokrej trawie, nękanej przydługim płaszczem. Również czarny, również ogarniający całą moją postać. Zmierzam ku posiłkowi, którego od wielu tygodni jest mi zbyt mało, za którym poczułbym tęsknotę, gdybym samemu mógł emocje produkować. Czuję tylko ból i głód, razem, w duecie mrożącym me ciało.
- Przemija tak, jak ja przeminąłem. – Głos mi niepodobny. Niczym średniowieczny wampir, pozbawiony jakiejkolwiek, choćby udawanej, miłości do ludzi.
Zerwał się chłodny wiatr po okolicy, będący moim dziełem. Ciągły, krążący między nami w coraz bardziej powtarzalnym kształcie. Jakby śmigło pracowało między nami.
- Kiedyś i Ty przeminiesz.- dopowiedziałem w formie groźby, wskazując personę wyciągniętą dłonią, której palce nieśmiało wyjawiały się z rękawa. O długich, zaniedbanych i zakrzywionych pazurach, bladych jak cały ja. Jak Śmierć.
Jak Śmierć.Anastasia - 19 Marzec 2015, 12:27 Krople deszczu miarowo uderzały o wszystko, co tylko napotkały na swojej drodze, swobodnie spływając coraz to niżej, aż w końcu gdy znalazły się na ziemi, łączyły się w wąski strumyczek i razem uciekały jak najdalej tylko mogły. Wsłuchiwanie się w te odgłosy pozwalały kotce nie zaprzątać sobie myśli miejscem, w jakim się właśnie znajduje, a odpłynąć gdzieś daleko, być może wraz z deszczowymi potoczkami.
Cóż, zapewne długo by jeszcze tak pozostało, gdyby nie malutki dreszcz wstrząsający jej ciałem. Jeden, drugi... A ostatecznie fale przechodziły przez nią jak i kiedy tylko chciały, ani odrobinę nie oszczędzając. To boleśnie dało jej znać o tym, że chłód przemokniętego płaszcza nie da za wygraną, a ona stałocieplną istotą nie była.
Westchnęła głośno dłońmi wyciskając wodę z długich, czarnych kosmyków.
Kroki.
Naprawdę je usłyszała? Rozejrzała się dookoła, jednak w tym momencie nikogo nie udało jej się dostrzec. Czy to dziwne, że ktoś przyszedł na groby zmarłych mu bliskich? Nie... Skończ z tą wieczną paranoją. Wzrok przeniósł się na ponów na marmurową płytę, jednak nieodparte wrażenie zbliżających się odgłosów, które uparcie starała się ignorować, wyrzucić z myśli i nie zaprzątać nimi głowy. Dlaczego miała wrażenie, że jeśli tego nie zrobi, że jeśli pozwoli im do siebie dotrzeć... I ten zapach. Dlaczego? Coraz płytsze i szybsze oddechy ani trochę nie ułatwiały zdobywania spokoju. Czyżby świat dookoła zaczynał wirować?
I pustka. Każdy jeden z objawów ustąpił, kurczowo zaciskające się na brzegu ławki dłonie, teraz swobodnie z niej opadały. Cisza przed końcem.
Kroki ucichły, a rozbrzmiał głos, tak obcy, a jednocześnie z nutką czegoś, co tak bardzo uwielbiała. Skurczone do granic możliwości źrenice skierowały się w stronę mówcy, sama chyba zbyt pośpiesznie podnosząc się z ławki, bo z trudem udało jej się utrzymać równowagę, lecz już chwilę później stała niczym sparaliżowana. Kim był?
- Przeminąłeś? – Cicho zapytała nie wiedzieć kogo, choć zdziwiona, że w ogóle udało jej się cokolwiek z siebie w tym momencie wykrztusić.
Doigrała się chodzenia po tego typu miejscach. Nie zawsze przecież uda jej się trafić na przedziwną Ymel, czy... Noritoshiego. Wiatr się zerwał, przez co deszcz zacinał w jej twarz jeszcze mocniej, jednak chłód przez nią odczuwany nagle zniknął, dreszcze przestały przechodzić ciało. Było coraz straszniej. I wydawało jej się, czy rzeczywiście przez chwilę mignęły jej czerwone ślepia tego... Olbrzyma? Dopiero teraz uświadomiła sobie jak drobna musiała się przy nim wydawać. O ironio, niczym Kostucha ze swoim małym Kostuszątkiem. A gdzie kosa?
Nie chciała słuchać jego dalszych słów. Co to niby miało znaczyć? Jakim prawem zwracał się do niej w tych słowach i do tego takim tonem. Dłonie zacisnęły się w pięści, usta w jedną cienką linię. Spodziewała się, że w razie czego, jej szanse mogą być marne, ale dlaczego miałaby pokazać po sobie jak bardzo się boi? Nie podda się tak łatwo. Widmo poirytowanego Wilka jakąkolwiek zmianą w jej wyglądzie był wystarczającym powodem, by wziąć się w garść.
- Kim ty niby jesteś, że tak doskonale są ci znane moje losy, nya? – Lekkiego poirytowanie także nie miała zamiaru ukrywać, prychając na widok wyciągniętej w jej stronę dłoni.
A wicherek dalej nieustannie między nimi biegał w swoim radosnym tańcu. I przez niego niesforny czarny materiał poderwał się w ruch, tym samym ukazując część jej twarzy wraz z jednym kocim uchem. Było źle. Natychmiast chwyciła kaptur, z powrotem naciągając go szczelnie na swoją głowę, tym razem pilnując, aby nie postanowił ponownej ucieczki z miejsca, sama jednak wycofując się o krok.Noritoshi - 26 Marzec 2015, 00:56 Zadziwiające, że tak podporządkowywała się mym słowom. Taka uwagę im poświęcała, tak niedbale z ławki się podnosiła. Nie jak na Kotkę przystało. Ale jest Kotką. I istnieje coś, co sprawia że jeszcze jej nie przeraziłem. Ale boi się. Krok w tył, palce w pieści, oczy obserwują.
- Jesteśmy przyszłością. Nigdzie indziej Nas nie ma.
Przestrzeń wokoło naświetlił błysk by po paru sekundach pozwolić grzmieniu rozejść się po okolicy. Nie był naturalnym - był zjawiskiem wymuszonym przeze mnie. W przerwie między światłem a dźwiękiem, wypowiedziałem powyższe słowa. I jak na zawołanie, wcześniejszy okrężny ruch powietrza wokoło nas ustał. Niebo poczerniało, chmury zebrały się nad nami. Postąpiłem ku mojej Wybrańce, poznając w niej Cień. Zmieniła się i w ten nowy sposób ja inaczej rozumiałem jej obecność. Jako Cień. Blasku dodało mi kolejne mignięcie błyskawicy między chmurami, ale moja twarz wciąż pozostawała w półukryciu kaptura. Wcześniej wymierzona dłoń, teraz w pełnej okazałości wypełzła z rękawa, ukazując swoje wnętrze. Krok za krokiem, by zjawić się bardzo blisko dachowca. Ale powoli, postępowo. Nie chcemy nikogo spłoszyć.
- Czyżby świat już przyćmiło słońce na zawsze, że dane mi cię spotkać dopiero tutaj? Pomarli już wszyscy godni służby i zostali tylko opiekunowie grobów? Niechże zatem z grobów powstaną i na powrót zasiedlą ziemię!
Cisza. Żadna z płyt grobowych się nie poruszyła, żaden kwiat nie opadł.
Nie ma ich, nie słyszą? Albo nie ma odważnych. A zatem ktoś musi spełnić to zadanie. Ktoś musi wypełnić przepowiednie, ktoś musi, ktoś musi…
I tym razem piorun huknął zadziwiająco blisko. Trafione nim drzewo zapłonęło kilkanaście alejek stąd. Rzęsisty deszcz lunął bez poprzedzającego go ostrzeżenia – tak po prostu, nagle, przybrał na sile.
- Kocie. Bądź gotów, zechciej ze mną wypełnić to, co wieki temu zapisano temu światowi. To nic nie ma z zagłady jaką upodobali sobie dawni pismacy. To całkiem nowy rozdział, to kolej ewolucji. To… Ach, to przebudzenie!
Kolejny błysk, ale jego piorun uciekł gdzieś w dal, rozproszył się. Moja moc była ogromną, starałem się skupić ciskane grzmoty na postaci czarnowłosej, ale takiej doskonałości mi jeszcze brakowało. Porazić ją piorunem chciałem. I spróbowałbym wszystkiego by uległa mojej mocy. Bo zapisano: Nie lękaj się ten, któremu dane będzie zabić. Bo nie zabije, a przebudzi sobie podobną istotę, która jak on, uniknie śmierci. Lękaj się ten, kto skona, bo mordercą nie został wysłannik Bogów."
I kolejny krok, a moje czerwieńsze od pobliskich kwiatów czerwonych oczy, obłędnie domagały się by nie utrudniała zmniejszania dystansu do minimum. Moja świadomość leżała za mgłą ambicji, ukryta pod szkarłatnym niebem arterii mojego ciała, oczekując na powstanie. A póki co, byłem tylko uosobieniem pożądania. Żądałem ofiar, które zaspokoją mój głód.Anastasia - 26 Marzec 2015, 13:36 Przymrużyła lekko powieki, a na czole pojawiła się pojedyncza zmarszczka. I nie był to wcale efekt przecięcia nieba przez błyskawicę, choć i to kątem oka dostrzegła, w myślach niestety zadając sobie pytanie za ile pojawi się ten znienawidzony dźwięk. Coraz intensywniej zaczynała się zastanawiać, o co tak naprawdę tutaj chodzi i dlaczego ta osoba kierowała do niej te słowa. O co właściwie w nich chodziło? Jaki miały mieć przekaz?
Nie wierzyła, że wszystko to działo się przypadkiem, że pojawił się on, a chwilę później pogoda oszalała, co rusz płatając nowe figle, które z każdą chwilą mniej kotce się podobały. Widok ciemnych chmur nie mógł zwiastować niczego dobrego, a już na pewno nie świadczył o przyjaznych zamiarach Pana Wielkoluda, choć kto go tam wie...
I wszystko byłoby we względnym porządku, gdyby nie uczucie odbierania jej przestrzeni, na której jeszcze było jej bezpiecznie. Kroki, znów te same kroki nieustannie zmniejszające między nimi dystans, a strach może się wyzwolić i powoli, lecz skutecznie opanowywać jej ciało. Nie, nie, nie... Przecież miała z tym walczyć – z tym, co ją spotka, ale przede wszystkim sama ze sobą.
Nabrała więcej powietrza w płuca, chcąc tym samym trochę ochłonąć, uspokoić się i z pewnością wymalowaną na twarzy ponownie na niego spojrzeć. Ale ona gdzieś zniknęła, a zamiast tego mimika nie wyrażała nic więcej poza zdziwieniem, być może z nutką delikatnego, choć bardzo wątpliwego szczęścia. Przecież koci węch nie mógł jej zwodzić jak mu się żywnie podobało, wszystko zaczynałoby się łączyć w jedną spójną całość. Tylko, czy aby na pewno?
- Strachu, nya?... – Zapytała dość niepewnie, wyczekująco na niego patrząc i mimo, że słyszała ignorowała każde wypowiadane słowo, nie potrafiła dość przyczyny tych wypowiedzi. Czy to możliwe, że znów zrządzeniem zupełnych przypadków uda jej się go spotkać? Ha, w głowie nie miała żadnego planu, by go w tym świecie odnaleźć, a los sprawia jej taką niespodziankę!
A od przemyśleń i pary czerwonych ślepi odciągnął ją huk, może bardziej trzask rozlegający się gdzieś nieopodal. Momentalnie w tamtym właśnie kierunku zwróciła swoje spojrzenie, lecz widok ten spowodował tylko większy mętlik. Jeśli to jego sprawka, dlaczego do tego wszystkiego doprowadzał? Znów przechodziły ją dreszcze jeden za drugim, deszcz się nasilał, wiatr ustawał, czekać tylko aż się rozchoruje...
- Strachu. – Tym razem odważniej. I z tym samym uczuciem w całej niej, nie uciekła, a sama podeszła bliżej niego, na tyle, że już nic nie mogłoby się między nimi przecisnąć, choćby uparcie próbowało. Wpinając się lekko na palcach, objęła go swoimi drobnymi dłońmi, lecz jedną z nich chwilę później skierowała ku jego twarzy, by pozbawić go kaptura i zatrzymać ją w ostateczności na jego poliku. - Mój Strachu, o czym ty mówisz? Wiesz, że zrobię wszystko, ale... Co się stało? Dlaczego mówisz w ten sposób, inaczej wyglądasz. Wszystko w porządku? Wydajesz się być jeszcze bardziej straszny, nya. Tak bardzo tęskniłam...
I bez względu na to, co on myślał, co chciał teraz zrobić, ona cieszyła się jak głupia, że w końcu udało jej się go zobaczyć, nie chciała nawet dopuścić do siebie myśli, że cokolwiek mogłoby to popsuć, że obierze jej te malutkie chwile radości, których ostatnimi czasy bardzo jej brakowało. Martwiła się widząc go w takim stanie, ale czy mogła to oceniać, skoro nie dane było im widzieć się na tyle, by z niepokojem mogła to uznać za odstępstwo. Do czego był zdolny – wiedziała, miała tego przerażającą świadomość, ale nie na tym chciała się skupiać, wciąż mając nadzieję, że za chwilkę znów wróci tamten Noritoshi.Noritoshi - 26 Marzec 2015, 22:56 Strachu...
Czemu nie reagujesz, przecież tak cię nazwała.
Strachu.
To twoje dziedzictwo, zapomniałeś.
Strachu?
Tak, jesteś dla niej kimś więcej.
Strachu?
Strachu!
W końcu się do mnie zbliżyła. Była. Blisko, w zasięgu moich ramion. Była. Dotyk można kupić za sto złotych, ale nie taki. Ten jest wyjątkowy, zniewalający. Była. Coś we mnie drgnęło, Poczułem jak wydobywa się ze mnie światło. Światło, oczywiście, choć nie tylko przez sunięty z mojej twarzy kaptur. Był jeszcze jeden rodzaj światła który mnie naświetlił. Światło. Położyłem dłonie na jej ramionach, dotknąłem nimi pleców w kolistych sentencjach. Była, tutaj, teraz, ze mną. Światło.
- Najdroższa... - wyszeptałem, gładząc ją po policzku - Znowu cię spotykam, tak blisko, ponownie jesteś ze mną.
Dotknąłem jej uszu, przekonując się o ich prawdziwości. Ale to było dla mnie zbyt mało. Spojrzałem w jej oczy, odnalazłem w nich swoje odbicie. Ale to było dla mnie zbyt mało. To nie działo się na prawdę, tu czegoś brakowało aby takim być mogło.
Była. Światło. To dla mnie zbyt mało...
Zbyt mało czego?
Była. Światło. To dla mnie zbyt mało...
Szczegółów?
Była. Światło. To dla mnie zbyt mało...
Poznania?
Była. Światło. To dla mnie zbyt mało...
Przyszłości?
Osiągnąłem werdykt i szeptem zaplotłem go wokoło swoich ust:
- To wszystko jak sen. To wszystko snem. To tylko mary senne dyktowane moim umysłem. Musze się przebudzić, odnaleźć wyjście. I zrozumieć, gdzie tak właściwie jestem...
Nie wierzyłem w to, co dostrzegałem swoimi zmysłami. To wszystko było niezgodne ze sobą, nie odbierałem tego należycie. Byłem w świecie, którym zawładnęły pioruny tak bardzo, jak częstym jest bicie kilku serc. Świat destrukcji, chłonięty przez samego siebie niczym uroboros, zaklęty w swojej beznadziejnej formie tylko dlatego, że namiastką perpetuum mobile zechciał być. Ale jest tylko skończonością, która za pewien czas całkowicie siebie pożre i nic nie zostawi. A w nim ja. Uwięziony.
- Musze się wydostać, muszę... Musisz mi pomóc... Musze się przebudzić.
Ucałowałem ją, namiętnie. Ale po paru sekundach przerwałem tę piękną chwilę. Odepchnąłem ją od siebie, Zamachnąłem powietrze między nami tak silnie, że odleciała jeszcze parę metrów dalej.
Coś mi ją zabierało, coś okropnego, siedzącego we mnie. Więc ku niej popędziłem.
Znów pojawiłem się przy niej i uczyniłem to samo - odepchnąłem ścianą powietrza. A wiatr huczał bardziej niż drzwi na zawiasach. Wielka była moc tej burzy. Wielka była moc we mnie, tłumiona przez lata, znalazła ze mnie ujście.
- Ta pogoda jest przekleństwem?.. - zapytałem, sam nie wiem kogo, a raczej: dlaczego.
I ruszyłem po raz kolejny w kierunku Kotki.Anastasia - 27 Marzec 2015, 13:09 Jeszcze szerszy uśmiech, w pełni prezentujący jej kocie ząbki zagościł na jej twarzy, a w oczach tańczyły iskierki radości, serce biło coraz szybciej, a wszystko to za sprawą słów jej ukochanego Stracha. Jednak o niej nie zapomniał, nie było to tylko wyimaginowane uczucie w jej głowie, ale coś prawdziwego. A przynajmniej w ten sposób pragnęła odbierać te słowa. Jego bliskość już całkowicie pozbawiła Dachowca wszelkich obaw czy lęków, przy nim była bezpieczna, nic złego już nie mogło się wydarzyć. Naiwne. Czy ukochaną osobę można skrzywdzić? Byłbyś do tego zdolny, Strachu?
- Jestem i przez długi czas się stąd nigdzie nie wybieram. – I mimo że jego dotyk, głos, zapach; każda z tych rzeczy składała się na utwierdzanie tylko o jego obecności tutaj, miała wrażenie, że to nie jej Noritoshi stoi tuż przed nią. Że jest inny, zamieniony, choć jakby zewnętrznie stwarzał pozory wciąż tego samego. A jednak i to wątpliwości w niej zasiewało. - Martwię się o ciebie, nya.
Znów ta bezradność, kiedy chciała pomóc tak bliskiemu człowiekowi. Ha, bycie Przytulanką chyba rzeczywiście było dla niej niejakim przekleństwem, bez względu na wszystko nie pozwalającym się jej odnaleźć w tej funkcji. Bycie uroczą to nie wszystko. Niestety.
A radość z każdą chwilą ustępowała miejsca smutkowi, który coraz mocniej w sobie utwierdzał, pogrążał przynosząc możliwie najczarniejsze myśli.
- Hej, Strachu...! – Niepewność. Spojrzała prosto w jego oczy, a jego twarz ujęła w swoje dłonie. - Jestem tu, nie myśl inaczej. To prawda, rzeczywistość, nya. Ty nie śnisz lub oboje znajdujemy się w tym samym śnie. Lecz... Lecz jeśli tak właśnie jest, to nigdy nie chcę się z niego wybudzić. Co ci się stało...? – Bardziej pytała siebie samą niż jego, tylko że sama sobie odpowiedzieć nie potrafiła, a i on konkretnych odpowiedzi jej nie udzielał.
Bała się. Bardzo. Z każdą chwilą mocniej. Nie o własne życie, bała się przemiany jaka w mężczyźnie zaszła, być może też jej konsekwencji, lecz ich chyba prawa znać nie miała. Tak samo jak przyczyna wciąż pozostawała owiana tajemnicą. Może po prostu...
Nie miała okazji dłużej nad tym rozmyślać. Tym co skupiło na sobie w tym momencie całą uwagę, były wydarzenia jakich by się nie spodziewała. Pocałunek.... Choć nim zdążyła oprzytomnieć i zacząć cieszyć się z takiego obrotu spraw, znalazła się już w znacznej odległości od ukochanego, ledwo utrzymując równowagę. Dlaczego? Pytanie świdrowało jej umysł, odbijając się echem i nie wracając z żadną konkretną odpowiedzią. Czyżby naprawdę nie chciał wierzyć, że nie kto inny, a Hebi właśnie ma przed sobą? Coraz mniej z tego rozumiała.
- Noritoshi... – Panika. Ach, ileż różnorodności w pokarmie miałby ten Strach gdyby tylko zechciał. Oczami nieustannie wodziła po jego sylwetce, widząc jak znów się do niej zbliża. Nie panował nad sobą. Tak, to chyba było najtrafniejsze z możliwych. I tym przerażał ją najbardziej. Lecz słowa utknęły w gardle, osuszonym i zwężonym do granic możliwości. Chyba jeszcze wciąż oddychała, przynajmniej tak jej się wydawało. Nim sama zrobiła kilka kroków w tył, Strach ponownie jej w tym pomógł. Tym razem już nie dała rady ustać, a chcąc zahamować siłę z jaką była odrzucona pazury wbiła w ziemię, zostawiając na niej długie ślady. Zerknęła w tył – ha, jeszcze jedna powtórka, a bez wątpienia wyląduje na sporym pniu pobliskiego drzewa.
I on znów kierował się w jej stronę. Nie, nie, nie, nie tym razem. Podniosła się szybko do pionu, również ruszając w jego stronę. Niepewne kroki, jednak ostrożnie stawiane nabierały na prędkości, by zdążyć mocno chwycić jego dłonie, nim ponownie zareaguje. Złapała je mocno, być może zbyt mocno, nie kontrolowała tego. Chciała utrudnić mu pozbycie się jej, choć będąc tak drobną jak ona, nie miałoby to większych skutków.
- Przestań, nya! – Niemalże na niego warknęła, a podniesionego głosu nie zdarzało jej się zbyt często używać. Jak go powstrzymać? Czy cokolwiek da radę, skoro bycie przy nim niczego nie ułatwiało? - Uspokój się, zanim... – Zanim co? – Zanim pożałujesz co się stało.Noritoshi - 31 Marzec 2015, 19:07 Była tu, była przy mnie, czułem ją. Ale nie czułem aby było to wszystko właściwe. Tutaj było przekłamanie, tutaj jej nie było. Nie potrafiłem się w tym odnaleźć. Magnetyzm Ziemi był dla mnie niewyczuwalny, wiatry nieoznakowane, ciążenie obce, pogoda zbyt bardzo mnie podporządkowana, ale od reszty odizolowana. Brakowało tutaj zgodności.
- Nie ma cię, masz nagrobek dwie alejki stąd... - Z pełną pewnością siebie podejmowałem się dalszych słów zawiłej, tajemniczej i groźnej opowieści.
Zjawiła się przy mnie, ujęła dłonie, kazała przestać. Mózg to rejestrował, ale nakazywał dostrzegać całkiem co inne. Że to fałszywe, że tego dotyku nie odczuwam, a jej rozkaz jest wart tyle, co zwiędłe róże na grobie obok.
Grób obok. Sięgnąłem tam wzrokiem. Dostrzegłem ogromną szklaną płytę. Szkło, szkło.
Szkło!
- Szklana pogoda... - wymamrotałem bezsensownie.
Moje oczy na powrót zdawały się prowadzić do rozumnej, oświeconej części umysłu. Mimo wszystko, jej bliska obecność przypominała mojemu ciału, kim jest ta osoba i moje ciało samo obdarzało ją należna miłością. Delikatnie ułożyłem dłonie na jej ramionach, przygarnąłem do siebie. Odwróciłem ją, z pomocą dłoni, plecami do siebie. Pogładziłem po policzku, dotykałem po przedramionach, szyi, czy też po brzuszku. Moje dłonie ją poznawały, moje dłonie jej chciały.
Ale umysł miał inne zdanie na ten temat.
- Nie. To nie jest możliwe. - stwierdziłem z pełnym przekonaniem, zaprzestając bliskości. Podszedłem pod grób wcześniej wspominany i pogładziłem fakturę szkła palcami. Deszcz przestawał padać, ale niebo wciąż od czasu do czasu błyszczało.
- Po sztormie skarby się wyłaniają... Po szkle nie ma nic.
Jednym ruchem wytargałem szybę niczym obrus z zastawionego porcelaną stołu, zostawiając te elementy - w przypadku grobowca, kwiaty i znicze - na swoim miejscu. Postawiłem szybę przed sobą pionowo, Zebrałem w sobie siłę i cisnąłem szkłem z olbrzymią prędkością w stronę swojej ukochanej. Jeśli trafiłem, cała jej osoba powinna zostać z tej strony poraniona drobnymi odłamkami szkła, na które zamieniła się owa szyba pod wpływem zderzenia.
- Po szkle nic nie zostanie... - Trwałem w tej myśli, idąc w stronę Kotki.
To wszystko było chore, temu wszystkiemu nie wiem, czy jest coś w stanie zaradzić. Ja mógłbym, gdybym był obecny bardziej niż pasywnie z ledwie małymi przebłyskami aktywności.Anastasia - 31 Marzec 2015, 20:04 Wątpiła, choć miała olbrzymią nadzieję, że słowa przez nią wypowiadane w jakikolwiek sposób do niego dotrą. Bała się wszystkich konsekwencji jakie może nieść jego obecny stan – a z tego co już sobie uświadomiła nie był on najlepszy, wręcz chyba jeden z gorszych. Próbowała doszukać się w jego rysach czegokolwiek, najmniejszej nawet wskazówki, która nakieruje ją na najszybszą drogę prowadzącą do pomocy. Na próżno. Nic w nich nie dostrzegała, nawet ledwo co Stracha, którego poznała. Czy on dalej tam był?
Nie. Nie było już Noritoshiego. Tego ukochanego pana wielkoluda. Ostrzegał ją przed sobą, a teraz usilnie starała się to wyprzeć. Bo nigdy nie mógłby tak powiedzieć, prawda? Nie mógłby...
Uścisk stracił na sile, dłonie zjeżdżając po materiale jego płaszcza runęły w dół, zupełnie bezwiednie, całkowicie pozbawione chęci do dalszego działania. Tak samo czuła się i ona.
- Jak możesz tak mówić? – Rozpacz. Nieustannie spływające strużki z czasem przeradzające się w dwa wielkie potoki, spływały niekontrolowanie po jej polikach. Krople deszczu porywały je wraz ze sobą, by chociaż one nie czuły się tak bardzo osamotnione. Ciche łkanie, które starała się kontrolować i tłumić nie dawało za wygraną, starając się by choćby tylko wstrząsnąć jej ciałem. Wszystkie siły, jakie zebrała w przeciągu całego nie tak odległego czasu całkowicie uleciały w jednym momencie. Nie było już szansy na ich powrót, nie było już dla nich miejsca.
Jedyną rzeczą na jaką teraz miała ochotę, to uciec stąd jak najdalej. By nie musieć patrzeć na te czerwone ślepia, które teraz zamiast uśmiechu wywoływały w niej jedynie strach. Ale czy dałaby radę ruszyć się z miejsca o choćby milimetr i mieć pewność, że nie padnie kilka kroków dalej wycieńczona każdą jedną emocją?
Jakby na tę myśl, mężczyzna złapał ja i wedle własnych widzimisię potraktował, a cała ona wzdrygnęła się i spięła coraz mocniej przepełniona obawą o własne życie. Jeszcze chwilę temu z niemałą radością przystałaby na takie poczynania, ba, sama nawet nie będąc bierną. Teraz jednak modliła się, by jak najszybciej przestał, a cały koszmar się zakończył.
Dotyk zniknął, Noritoshi znajdował się już przy pobliskim grobie. Tak, to była idealna okazja. Jeden, drugi, trzeci krok w przód; powolne, chwiejne i ani odrobinę pewne. Żaden z nich się nie zmieniał, a słysząc bliżej nieokreślone dźwięki, wręcz zamarły. Szybko przeniosła wzrok za siebie, jednak widok lecącego w jej stronę szkła wywołał u niej taki szok, jakiego by się nigdy nie spodziewała. W ostatnim momencie zdążyła ramionami osłonić swoją twarz, przyjmując na siebie całą szybę.
Czy minęła sekunda, czy paręnaście dobrych minut, nie umiała tego określić, nawet nie chciała się nad tym zastanawiać. Świadomość wróciła do niej w momencie, gdy na ciele wyczuła małe piekące punkciki, a później nieprzyjemne smyranie spływających strużek. Do nozdrzy dotarł zapach krwi. Wiedziała, że jej stan może być teraz opłakany, jednak nie na tym się skupiała, mając nadzieję, że wszystko zregeneruje się na tyle szybko, że nie będzie to miało wielkich skutków ubocznych.
- Idioto, co ci strzeliło do głowy, nya?! – Krzyknęła ile tylko siły miała w płucach, choć zdawała sobie sprawę, że powinna oszczędzać ją na ważniejsze sprawy. Więcej nie chciała mu przekazać, właściwie to nie chciała mówić mu już nic, a mieć spokój. Raz na zawsze. Nigdy nie będzie już tak samo.
Widząc znów zmierzającego Stracha w jej stronę, tym razem bez wahania rzuciła się do drogi, nogi same się porwały, biegnąc jak tylko szybko mogły, aby uciec przez oprawcą.
Lecz paręnaście metrów dalej obraz zaczął się rozmazywać. Łzy już nie miały na to większego wpływu, jednak spora utrata krwi dała się we znaki. Potknęła się zapewne o powietrze, choć wcale nie chciała sobie tego uświadamiać i runęła na ziemię, nawet się nie asekurując. Od tego szumu w głowie całkowicie zrezygnowała. Nie miała szans, a w myślach przeklinała dzień, w którym dane było jej go poznać.Noritoshi - 31 Marzec 2015, 23:14 Jak mogłem tak mówić? Nie wiem. Jak mogłem tak mówić? Najwidoczniej mogłem. Nigdy sobie pewnie tego nie wybaczę. Bycie Strachem jest przekleństwem. Rani się każdego, nawet gdy się tego nie chce. Wszyscy cierpią, a ja mam znieczulicę. Czuję tylko gdy się pożywiam; pożywiając się, ranię; raniąc, zabieram z siebie ostatnie resztki człowieczeństwa zwane rozumem.
Gdybym tylko wiedział, co czynię. Gdybym. Gdybym umiał gdybać w takich sytuacjach, to może bym już dawno siebie zabił. Przynajmniej bym zrobił to, co powinno się ze mną stać, a innych bym nie ranił. Siebie to potrafię ranić bardzo, jaszcze bardziej zadziwiam siebie tym, że potrafię z tym funkcjonować. Ta rasa to jest coś, co nie powinno się wydarzyć.
Tymczasem Cmentarz.
Szkło poraniło moją Najdroższą. W takim stanie nigdy jej nie widziałem, tak bardzo była na mnie zła, a ja kompletnie sobie nic z tego nie robiłem. Nie brałem jej za prawdziwą Hebi, w ogóle nawet z tą Kotką nie wiązałem jej obecności. Była jak powietrze, jak złe powietrze. A wraz z tym przeplatały mi się myśli, że to jednak jest ta moja Kotka i że to, co robię, jest słuszne. Dwa różne podejścia do jednego morderstwa. I zbrodnia, której żadne z naszej dwójki by nie chciało - pewnie wolałoby każde samemu zginąć z rąk własnych niż do tego dopuścić.
Uciekała i padła na mokrą od deszczu ziemię, porośniętą trawą. Podszedłem spokojnym krokiem, trzymając w ręku sztylet, choć mając go przy sobie i w ukryciu. Specjalnie dla Przebudzenia zakupiony. Nie - znaleziony. Los mi go podesłał, tak, los. Przeznaczenie, przepowiednia.
- Kiedy już się przebudzisz, zrozumiesz, że czyniłem najlepiej dla Nas. Spośród tych grobów wokoło, jeden musi opuścić właściciel. na zawsze. Jak ja. Jak ci przed nami.
Padłem na kolana i pogładziłem ją po włosach. Musi się przebudzić, przestać tak leżeć, musi nabrać sił... musisz!
- Z miłości to czynię, na pohybel złym wiatrom północy. Dzisiaj przemijasz, jutro jesteśmy przyszłością.
Pogładziłem jej krtań, ciepłą, zakrwawioną, z drobinkami szkła. Przetarłem ją ręką i przystawiłem sztylet. Pięknie wyglądała, gdy tak leżała, ale nie byłą sobą. Pięknie wygląda moja ukochana, ale ta tutaj nie jest jeszcze tą, która być powinna. Dwie wizje łączy jedno, dwie wizję mają teraz swój finał.
- Uwolnię cię od tego, co nam przeszkadza, aby nadać nam to, co się należy. To, co zapisano w przepowiedniach. Niech cały cmentarz milczy na wieki, skoro dotąd nie przemówił.
Przekułem tętnicę szyjną, krew wypłynęła, ostrze wbiłem na kilka dobrych centymetrów. Umierasz, oddajesz ostatnie tchnienie, jesteś już tutaj, gdzie ja, już wkrótce przebudzisz się w pełni. Twoja krew wygląda soczyście, okala moje palce. Piję z powstałej rany niczym wampir. Twoja krew przelewa się przez moje ciało, jest dla mnie wielkim skarbem. Ona nas złączy, moja krew także nas złączy. Moja. Moja, bowiem wypływa z naciętych żył na nadgarstku, które właśnie teraz otwarłem nad twoja twarzą, który przystawiłem do twoich ust. Pij, tak jak i ja piję. Dzisiaj zasypiamy, jutro się budzimy. I w prawdzie, opadłem z sił i zasnąłem, tuląc cię, wiedząc, że już jesteś moją Doskonałą Najdroższą - taką, jaką być powinnaś. A gdy się przebudzę, świadomość mi już w pełni powróci, umysł mi się wyklaruje, a złe myśli odejdą raz, a na zawsze.
Raz, a na zawsze!