Anonymous - 30 Listopad 2011, 20:28 Brennę nieco zdziwiło to, że jej pani zamiast skorzystać z jej emocji, zabrała je małej dziewczynce. Jednak nie była z tego powodu rozczarowana. Wręcz przeciwnie - poczuła ulgę, że udało jej się zaspokoić potrzeby pani, bez zadawania sobie ewentualnego bólu. Tak bólu, bo Brit nie wiedziała co czuje osoba, której wysysane są uczucia. Według niej było to okropne przeżycie, którego za wszelką cenę próbowałaby uniknąć. Dlatego ucieszyła się z decyzji swojej pani.
Gdy dziewczynka była już niepotrzebna, Brenna uśmiechnęła się do niej i popchnęła ją w stronę, w którą szła, zanim użyto jej do tego nieprzyjemnego 'rytuału', jeśli można było to tak nazwać. Dziewczynka uciekła chyba odrobinę oszołomiona, ale cóż się jej dziwić. Brit na jej miejscu zrobiłaby dokładnie to samo. Ale nie mogła. Musiała tam zostać, taki był jej obowiązek.
Kiedy Caroline zaczęła jeść następnego cukierka, Brinne poczuła, że powinna coś zrobić, aby rozbawić dziewczynę. W końcu do tego się zobowiązała, przychodząc do niej na służbę. Czasem żałowała, choć w sumie nie było jakoś wybitnie źle. Mogła przecież trafić na osobę, która traktowałaby ją przedmiotowo. Panienka była w sumie miła, tyle że czasem marudna. Ale to zdarzało się wszystkim i było do przyjęcia.
Nie przychodziło jej do głowy nic, co mogłaby zrobić. Ale żeby nie wyszło to na jaw, odchrząknęła i zaczęła cichutko śpiewać. Dźwięki rozeszły się wokoło. Wszyscy ludzie zaczęli się rozglądać zainteresowani. A Brit zamknęła oczy i śpiewała, mając nadzieję, że zadowoli to jej panią.Anonymous - 1 Grudzień 2011, 20:32 Caroline w życiu nie pomyślałaby o tym, żeby choćby tknąć emocje należące do Brenny. Nigdy w życiu! A wiecie dlaczego? Dlatego, że kocia maskotka zawsze wydawała jej się niewymownie nudna i przeciętna - przynajmniej pod względem uczuć i emocji. A ona nienawidziła przeciętności ze szczerego serca. poza tym, do posilania się potrzeba jej było emocji żywych, płomiennych, w końcu chciała dostać zastrzyk energii, a nie - być przymuloną do końca dnia. Poza tym, jak już wspominałam, dzieciaki miały o wiele bogatszą gamę emocji. Do wyboru, do koloru. A ból? Skądże! Podczas pobierania uczuć z pewnością odczuwało się różne rzeczy, ale ból na pewno nie. Co zatem? Owo przejmujące zimno, o którym mówiłam już wcześniej. Za to następstwami takiego zabiegu były czasowe wahania nastrojów - a przynajmniej takowe zaobserwowała Landrysia, kiedy jej pojedyncze ofiary zdecydowały się spędzić z nią ciut więcej czasu, choć pewnie nie było to regułą.
Kiedy dzieciak w końcu uciekł, Caroline patrzyła na niego jeszcze, po czym uśmiechnęła się w nieco niepokojący sposób, jak to miała w zwyczaju i przyłożyła palec wskazujący do ust, jakby nakazywała ciszę. Chwilę potem zachichotała cicho, w nieco inny sposób, można powiedzieć, że nawet milutki i przyjemny dla ucha. Widać emocje "dawcy" powoli zaczynały na nią działać. To było trochę jak narkotyk - chcąc nie chcąc, poddawała się temu, zresztą, lubiła to uczucie ciepła w całym ciele.
Kiedy Brenna śpiewała, panienka Roitelette podciągnęła ręce pod brodę i objęła je rękoma. Uśmiechała się przy tym leciutko, kołysząc się w przód i w tył. W tym stanie była jak zupełnie inna osoba - odurzona emocjami.Anonymous - 2 Grudzień 2011, 19:49 Brenna śpiewała, co jednak nie znaczyło, że nie zwracała uwagi na otoczenie. Owszem, najważniejsze dla niej były dźwięki, które wydobywały się z jej ust. Starała się, żeby były łagodne, ale jednocześnie odrobinkę dzikie i nieujarzmione. Ciche i jednocześnie dosadne. Krótko mówiąc: różnorodne, a nie monotonne, jak czasem bywało w piosenkach zasłyszanych przez nią w Świecie Ludzi. Można by powiedzieć, że w tym parku wyglądała, jak tzw. 'dziecko z buszu'. Mimo tego wszyscy wokół słuchali jej z zainteresowaniem, co było dla niej jeszcze większą motywacją.
Kątem oka Dachowiec zauważyła, że jej pani zachowuje się inaczej, niż zwykle. Nie przestając śpiewać zaczęła zastanawiać się, co spowodowało taką zmianę. Bo naprawdę była ona widoczna. Zazwyczaj Caroline zachowywała się poważnie i wybrednie. Jedyny uśmiech, jaki pojawiał się na jej twarzyczce, wprawiał Brit w niepokój. Teraz natomiast chichotała jak dziecko, a śmiechu tym nie było nic niebezpiecznego. Czyżby wyssanie emocji tak na nią wpłynęło?
I jeśli tak, jaki będzie to miało wpływ na jej zachowanie wobec Brenny? Czy coś się zmieni przez ten krótki czas? Niby nie powinno to mieć żadnego znaczenia dla Dachowca, a jednak dziewczyna się tym przejmowała. Wolała być pewna swojej przyszłości, nawet tej bliskiej.
Nagle do głowy kotki wpadł nieprzeciętny pomysł. Nadal śpiewając chwyciła dłonie panienki i pociągnęła ją do siebie. Potem zaczęły wirować w rytm dźwięków, które odpowiednio się zmieniły. Takie oto przedstawienie ludzie mogli oglądać około trzech minut, bo po tym czasie Brenna zwyczajnie się zmęczyła. Cóż, taniec i śpiew, który trwał od dobrej chwili, są trudne nawet dla Dachowca.
Zasapana opadła na fontannę, pociągając za sobą Caroline. Oddychając ciężko, nie zauważyła, że nadal trzyma rękę panienki. A potem serdecznie się roześmiała. Śpiew zawsze wprawiał ją w lepszy humor.Anonymous - 3 Grudzień 2011, 20:53 Caroline owinęła sobie wokół palca długi, aksamitny kosmyk włosów, spływający jej na ramię. Najnormalniejszy w świecie odruch. Gdyby nie niesamowita w ludzkim środowisku, purpurowo-czerwona barwa jej tęczówek, mogłaby uchodzić za najzwyklejszą ludzką nastolatkę w okresie buntu. Jej włosy były długie, owszem, ale nie nieziemsko długie. Cera blada, ale to też można było jakoś wytłumaczyć. A kolor oczu od biedy można było usprawiedliwić soczewkami. Gorzej, jeśli ktoś uparty postanowiłby poprosić ją o zdjęcie owych domniemanych kontaktów, chociaż znając ją, pewnie coś by wymyśliła. Całości dopełniał ubiór, który mimo całej swojej zamierzonej przeciętności i tak był ciut zbyt nietypowy. Krój może jeszcze uszedł w tłoku, ale normalni ludzie w taką pogodę i podczas takiej temperatury ubierali się cieplej. Niemniej, jej to nie obchodziło. Martwych mało co obchodzi, a ona zasadniczo była martwa. Pal licho fakt, że komuś podczas odrodzenia pomyliły się ciała i zmieniła płeć. I to, że nadal mówiła o sobie w rodzaju męskim. Sporadycznie, bo sporadycznie, ale fakt faktem. No, a jedyną rzeczą, jaka ją obchodziła, były nieustające luksusy i stały dopływ słodyczy, nieważne jakich. Dodatkowo miała tę specyficzną cechę, że mimo takiej, a nie innej ilości pochłanianych dziennie słodkości w ogóle nie chciała utyć. Prawdopodobnie mogło się to wiązać z faktem, że normalne jedzenie nie dostarczało jej ani odrobiny energii, przez co jej organizm tak jakby nie wykorzystywał zawartych w nich substancji odżywczych. Do tego potrzebne jej były emocje, a "zwykłe" jedzenie traktowała jedynie jako przyjemność.
Kiedy Brenna chwyciła ją za ręce i zaczęła tańczyć, ta trochę się zdziwiła. Trochę, odrobinkę, bowiem trzeba wam wiedzieć, że Caroline nigdy nie dawała się zbić z tropu na długo. A skoro u niej skutki "upicia emocjami" utrzymywały się przez niemal cały dzień z lekkimi odskoczniami od tej zasady, nie zdenerwowała się na kotkę. Wręcz przeciwnie, nadal chichocząc, trzymała ją za dłonie i kręciła się w rytm jej śpiewu. Kiedy natomiast "przedstawienie" się skończyło, Landrynka opadła na murek otaczający fontannę, tuż obok Brit. Nawet nie zwróciła uwagi na fakt, że jej dłoń znajduje się w uścisku służki. Zdawała się być zupełnie inną osobą, choć lepiej by było, żeby Brenna nie przyzwyczajała się do takiego stanu rzeczy. Nazajutrz dziewczynka znowu będzie taka, jak zwykle. Póki co, cieszmy się jednak tą sielską chwilą.
- Co myślisz o tym wymiarze? - zapytała ni z tego, ni z owego, wbijając oczy w szare niebo. Cholernie ponure miejsce, unf.Anonymous - 3 Grudzień 2011, 21:23 Żadnej reprymendy? Żadnej złości? Brak narzekania i marudzenia? Żadnej kary? Brenna była tym niezmiernie zdumiona. Zazwyczaj po takich zachowaniach następowała furia dziewczynki i wykład na temat 'jak to Brenna powinna się zachowywać w obecności swojej pani'. Za każdym razem musiała to ścierpieć i pokornie znieść nietypową karę, wymyśloną przez Caroline. No, czasem uchodziło jej to płazem, ale bardzo rzadko. A teraz? Panienka opadła na murek obok kotki. Nie powiedziała nic na temat jej postępku. Wręcz przeciwnie, wyglądała na zadowoloną! To na pewno nie było normalne i Brit trochę się zaniepokoiła. Ale nie chciała tego okazywać, by nie popsuć humoru Caroline.
Na jej pytanie zamyśliła się. Rozejrzała się wokoło i uśmiechnęła. Potem spojrzała na dziewczynę i uśmiechnęła się.
-Cóż, odbiega od standardów Krainy Luster i być może jest trochę nudny. Ale myślę, że jakby prześledzić życie codzienne tych wszystkich osób, to nie byłoby one inne, niż nasze. Zresztą są tu istoty podobne do nas. Na przykład koty.-Powiedziała, odruchowo ściskając dłoń panienki i wskazując na szylkretowe zwierzę, które przebiegło akurat przed nimi. Uśmiechnęła się i spojrzała w bok.
-Jakby nie było, przyszłam tu na świat.-Powiedziała, wzdychając. Nie było to zbyt przyjemne wspomnienie, ale cóż zrobić. Przeszłości nie zmażesz, możesz ją najwyżej ignorować, choć i to jest często trudne.
Po chwili popatrzyła uważnie na Caroline.
-Jak teraz mam zająć czas panienki?-Zapytała poważnie. Cóż, rola maskotki zobowiązywała.Anonymous - 5 Grudzień 2011, 20:58 Też się dziwię, ale fakt to jednak fakt. A może Brenna wolałaby, żeby jej panienka zachowywała się tak, jak zwykle, kiedy nie jest wstawiona emocjami? Bo ja osobiście wolałabym taki stan rzeczy, choćby na krótki czas, żeby troszeczkę odpocząć od ciągłego maltretowania. No bo kto nie lubi trochę się wyluzować, przestać stresować i odpocząć? Ja osobiście to uwielbiam, ubolewam tylko nad tym, ze mam na to zbyt mało czasu. Co to jest jeden czy dwa dni tygodniowo w obliczu pięciu innych, kiedy trzeba wstawać o wpół do siódmej? Takie właściwie nic, ot. A Brinne mogła się teraz czuć trochę tak, jakby właśnie wzięła płatny urlop, o. Bo niby wciąż Carolince usługiwała, ale miała spokój od jej marudzenia i fochów. Czasowo. W każdym razie, Brit nie powinna się tym niepokoić. Kiedyś przejdzie, ale jednak powinna się przygotować na to, że zazwyczaj po pobraniu emocji będą miały miejsce takie... Scenki. Zazwyczaj, bo równie dobrze kiedyś może nie zadziałać i kotka się "natnie". Czyli bez kija lepiej nie podchodzić.
Caroline podkuliła nogi pod brodę i przechyliła głowę, przyglądając się Brennie uważnie. Spodziewała się takiej odpowiedzi, a tamto pytanie zadała praktycznie tylko po to, żeby zabić ciszę.
- Mhm, też tak uważam - potaknęła krótko. - A masz jakiś pomysł? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. Osobiście nie miała żadnego. Akurat teraz opuściła ją wena, nosz.Anonymous - 6 Grudzień 2011, 20:05 O, nie, Brenna mimo swojego zdziwienia cieszyła się z tej sytuacji. Właśnie dlatego, że mogła czuć się naprawdę sobą. Nie musiała martwić się o to, że panienkę obrazi lub nie zaspokoi jej wymagań. Bo w tej chwili były naprawdę niewielkie.
Cóż, Caroline wyglądała, jakby w ogóle nie słuchała tego, co mówiła Brit. Czyżby to było aż tak nudne? W sumie możliwe. Przecież oczywiste było, że kotka tak właśnie odpowie na pytanie. Prawdopodobnie samo pytanie może mieć tylko tą odpowiedź. Być może panienka zadała je tylko po to, żeby zabić ciszę? Było to bardzo możliwe.
Brenna zamyśliła się. Nie chciała już śpiewać, ani tańczyć. Potrzebowała jeszcze trochę odpoczynku. W takim razie co mogła zrobić? Stać się niewidzialną? I jaka w tym zabawa? Żadna!
W końcu zmieniła się w kota i zaczęła się ocierać o nogi pani. Po chwili wskoczyła jej na kolana i zaczęła pocierać głową o jej szyję. A potem ułożyła się wygodnie i zamknęła oczy. Uśmiechnęła się, kiedy wcześniej zobaczyła zdumione miny ludzi. Ależ oni byli niemądrzy!Anonymous - 8 Grudzień 2011, 21:11 Faktycznie, na co dzień Caroline była osóbką cholernie kapryśną i wymagającą więcej, niż normalny człowiek (tudzież inny stwór) był w stanie zrobić. Jednakowoż zasadniczym plusem służby u niej było całkiem przyzwoite wynagrodzenie pieniężne. Ród Roitelette uchodził za znamienity, toteż łatwo jest się domyślić, że nie chciał uchodzić za taki, któremu brakuje pieniędzy. A w rodowym skarbcu takowych była aż nadwyżka, toteż - nie musieli martwić się niczym. Po części jednak również z tego powodu Caroline była taka, jaka była - rozpieszczona. Wychowywano ją w luksusach, od maleńkości spełniano każdą, nawet najdrobniejszą jej zachciankę - toteż nie dziwota, że dorastała w poczuciu, że wszystko jej się należy i niczego nie musi sobie żałować. A rodzice nie robili jej z tego tytułu najmniejszych wyrzutów. Jej braciszkowi również, bo niby z jakiego powodu mieliby? Dlaczego mieliby faworyzować bardziej jedno dziecko? Oj, Oleander za nic by im tego nie darował. Znała go aż zbyt dobrze i doskonale wiedziała, jaki potrafił być. W gruncie rzeczy byli całkiem podobni, jeśli brać pod uwagę charakterek. Bądź co bądź jednak byli rodzeństwem, wychowywanym na tych samych zasadach.
No przecież jej słuchała! Stawiam mały palec, że wyglądała jak zaciekawiony dzieciak, ale być może było to tylko i wyłącznie sprytną grą aktorską i niczym więcej. Bo kogo ciekawi to, co już wie? No i odpowiedź Brit wcale nie była tak oczywista. "Wolna wola" chyba nie jest tylko pustym i nic niewartym pojęciem, prawda?... Prawda?
Widząc Brennę w kociej postaci, zachichotała cichutko i zaczęła gładzić ją po aksamitnym futerku. Koty! Od zawsze uważała, że to dobrodziejstwo tego padołu. Za psami raczej nie przepadała.Anonymous - 9 Grudzień 2011, 19:31 Brenna natomiast miała zupełne inne warunki życia, zarówno obecnego, jak i przeszłego. Dorastała przecież jako kot. Przez pierwsze pięć lat pałętała się właśnie w tej części wszechświata, towarzysząc swojej matce, która raczej uważała ją za towarzyszkę. Miłość poznała po tym czasie, kiedy to przygarnęła ją staruszka. Za długo to nie trwało, bo przedostała się do Krainy Luster. Tam jacyś Dachowce wzięli ją pod opiekę, ale tylko tymczasową. Ogólnie musiała radzić sobie sama. A spała w ciasnym domku wraz z pięcioma innymi pół-kotami. Największym luksusem była samotna noc na w miarę wygodnym drzewem. Łał!
Swoją drogą Brit zawsze była ciekawa tego, jak żyją arystokraci. Wyobrażała sobie, że ich schronieniem jest wielka rezydencja o wielu obszernych pokojach, gdzie każda ściana była rzeźbiona i pozłacana. W oknach wisiały zawsze zasłony z drogiego luksusowego materiału, a każdy mebel był zdobiony i robiony na zamówienie. Oprócz tego według niej każdy dom musiał mieć galerię obrazów i salon z pianinem. Jednak to wszystko było tylko domyśleniami Brinne, bowiem nigdy w takim domu nie była. Nie odwiedzała nawet swojej pani, co mogłoby wydać się dziwne. Ale ona po prostu nie widziała takiej potrzeby.
Kiedy Caroline zaczęła ją głaskać, kotka zaczęła mruczeć. Po chwili przeciągnęła się, po czym zwinęła w kłębek. Co jakiś czas odruchowo poruszała uchem. Było jej naprawdę przyjemnie.
Po chwili mruczenie zaczęło układać się w łagodną melodię. W pewnym momencie przeszło ono w nucenie. Wtedy ogon kotki zaczął kiwać się w rytm odgłosów. Po jakimś czasie dołączyła do niego też głowa. Chwilę później kotka po prostu zaczęła tańczyć na kolanach panienki. Oczywiście w kociej postaci. Musiało wyglądać to chyba śmiesznie, ale jej to nie obchodziło. W końcu najważniejsza była jej radość, nieprawdaż?Anonymous - 11 Grudzień 2011, 21:13 Jej w sumie zapewniano wszelkie luksusy nawet nie tyle z miłości, co ze zwykłej potrzeby afiszowania się ze swoim bogactwem, swoją rzekomą potęgą. Bo Caroline zawsze mogła powiedzieć "a ja mam to i to, a ty nie masz, więc jesteś gorszy", zresztą również rodzice dość często wypowiadali kwestie pokroju "nasze dzieci mają wszystko, czego chcą, a wasze nie". Typowy snobizm. Mimo tego całego zaniedbania pod względem uczuciowym, panienka Roitelette zdawała się przekładać dobra materialne ponad wszyściuteńko inne, nauczyła się znieczulać na wszelkie przejawy ignorancji ze strony innych... No, przynajmniej większości, bo zdecydowanie nie tolerowała traktowania jej osoby jak powietrze przez przedstawicieli tak zwanego "plebsu", który w pierwotnym mniemaniu miał wręcz wielbić ją na klęczkach, a w praktyce tylko mijał ją z ostentacyjnie zobojętniałym wyrazem buziek. To było po prostu nie do wybaczenia, chyba, że Caroline akurat była w dobrym humorze czytaj wstawiona przez emocje, tak jak teraz. Bo w innych przypadkach nie odpuściłaby za nic, nawet, gdyby ofiarowywano jej na absolutnie nieograniczoną własność wszyściutkie tereny należące do niegdysiejszego ZSRR.
Zasadniczo wyobrażenia Brit nie różniły się tak bardzo od rzeczywistości. Pałac Roitelettów wręcz emanował przepychem. Wielki zamek z bogato zdobionymi, obszernymi komnatami, którego nie powstydziłby się żaden król czy królowa. Ale... Serio. Sługa powinien mieć przynajmniej ogólne pojęcie, gdzie i w jakich warunkach żyje jego pracodawca.
Widząc koci taniec, Landrysia tylko roześmiała się uroczo, niczym małe dziecko, co chwila gładząc głowę Brenny. Niesamowite, co takie jedno wyssanie emocjo mogło z nią zrobić.Anonymous - 17 Grudzień 2011, 16:38 Dużo było takich osób, które wszystko robiły na pokaz. Pomagali, żeby popisać się swoją rzekomą dobrocią. Dawali datki na cele charytatywne, ale w taki sposób, aby wszyscy widzieli, że to robią. W ten sposób teoretycznie zyskiwali pozycję w społeczeństwie. Brenna nienawidziła czegoś takiego. Według niej snobizm i fałszywość były dwoma najgorszymi w świecie cechami. Dziwne było tylko to, że poszła na służbę do osoby z właśnie takiej rodziny. Niestety albo i stety, było już za późno na jakiekolwiek pretensję. Zresztą kotka się już przyzwyczaiła.
Rzeczywiście, Brit powinna wiedzieć, gdzie mieszka jej właścicielka. Na razie jednak nie było okazji do poznania domu i reszty jego mieszkańców. Kiedyś pewnie taka się trafi, teraz Dachowiec musiała żyć w nieświadomości. Co też jej nie przeszkadzało.
W pewnym momencie kotka przestała tańczyć na kolanach właścicielki i zaczęła wpatrywać się w dziecko, które stało przed nimi i patrzyło na nie z otwartą buzią. Jego oczy były dość duże w porównaniu do ich zwykłego rozmiaru. Lizak, którego jadł upadł na ziemię.
-Kim wy jesteście?-Zapytał z ciekawością i lekkim przerażeniem w głosie. Widać było, że ta sytuacja nie była dla niego normalna.
Brenna postanowiła zmienić się w swoją 'normalną' postać, jak zwykła nazywać tę, w której pokazywała się najczęściej. Nie schodząc z kolan Caroline, popatrzyła się na chłopca i uśmiechnęła się.
-Ja jestem Dachowcem.-Powiedziała. Być może nie było to zbyt rozsądne, biorąc pod uwagę otoczenie, w którym się znajdowała. W końcu wokoło mógł być przynajmniej jeden przedstawiciel MORII, prawda? Jednak Brit o tym nie pomyślała.Anonymous - 17 Grudzień 2011, 20:21 Dużo, oj, dużo. A Caroline niestety była jedną z nich. Brenna zdążyła się w ciągu całej swojej służby przekonać o tym aż zbyt dobrze. Przekonać o tym, jaka była ona i o tym, że jej rodzina wcale nie była lepsza. Szczególnie szanowny braciszek, pfu. Ten to w ogóle bił wszelkie rekordy w tej jednej dziedzinie na głowę. Serio, wszelkie. W snobizmie, w miłości do królików, w byciu sadystycznym i właśnie w robieniu wszystkiego na pokaz. Zresztą, tych wszystkich dziedzin było o wiele, wiele więcej, ale nie chciało jej się liczyć. No i Oleasiek pewnie miał świadomość swojej arcykróliczkowości. Bez tego swojego otwartego egoizmu nie byłby tak na prawdę Oleandrem de Roitelette, tylko zwykłym, przeciętnym, szarym człowieczkiem - a na to nigdy by sobie nie pozwolił. Caroline zresztą również nie chciała wtapiać się w tłum. Chciała, żeby ją podziwiano, mówiono o niej. Jak to mówi refren pewnej piosenki, nie przejmuję się, o czym myślisz, tak długo, jak jest to o mnie. W dużym przybliżeniu światopogląd Landrynki wyglądał mniej więcej tak.
Caroline wlepiła zdumione, różowo-czerwone ślepka w stojące przed nimi dziecko. Jaki normalny dzieciak podchodziłby do dwóch nieznajomych dziewcząt i ot tak pytał, kim są? Ta śmiałość trochę zbiła ją z pantałyku, toteż jeszcze chwilę po odpowiedzi Brenny panowała cisza. Panienka Roitelette nawet nie zwróciła uwagi na to, że jej maskotka zmieniła się znów w "normalnego" Dachowca, a do tego siedziała jej na kolanach. Straszydełko z tego wszystkiego wciąż trzymało rękę na głowie swojej służącej, jakby nadal chciało głaskać jej futerko.
Nagle jednak uśmiechnęła się.
- O, nikim szczególnym - mimo wszystko jakiś rozsądek miała i nie chciała się, broń Boże, o ile w ogóle istniejesz, narażać na pobyt w siedzibie MORII.Anonymous - 17 Grudzień 2011, 21:07 Tyle że snobizm często rodził nienawiść. Co prawda ludzie najczęściej ukrywali to uczucie tylko po to, żeby nie mieć potem problemów. Jakby nie było większość egoistów było bogaczami i miało szerokie wpływy w społeczeństwie. Przez to nie można było nic o nich powiedzieć złego, bo kłopoty murowane! Brenna starała się unikać takich osób, ale nie zawsze się jej to udawało. Cóż, takie życie...
Dzieci z założenia bywały wścibskie i ciekawskie. Zupełnie jak Brenna - pewnie dlatego czasem tak dobrze się z nimi rozumiała. Stąd też wynikała jej całkowita ufność wobec chłopca, a co za tym idzie zdradzenie swojej rasy. Nawet nie pomyślała o tym, że mógł zostać wysłany jako szpieg - co mimo wszystko też było możliwe. Nie wpadła też na to, że wokół mogła się czaić MORIA. Ot tak bezpośrednio zdradziła najważniejszą informację o sobie. I jakoś nie miała z tym problemu.
Chłopiec popatrzył się na Caroline. Zmrużył oczy i zmierzył ją od stóp do głów przenikliwym spojrzeniem - aż dziw, że dziecko takie posiadało. Potem spojrzał znów na Brennę, ponownie na Stracha i skrzyżował ręce.
-Ty wyglądasz normalnie.-Powiedział, wskazując na Caroline. Potem przeniósł palec w kierunku Brit.-A ty jak jakaś dorosła udająca słodką dziewczynkę przebraną za kotka. Żałosne.-Skwitował, po czym prychnął.
Brenna wytrzeszczyła oczy. Ona żałosna? No nie, tak to nie będzie. Jakieś dziecko nie może jej pyskować. Wstała i gwałtownie złapała chłopca za koszulkę. Spojrzała mu groźnie w oczy, po czym przeniosła wzrok na Caroline.
-Nie ma czasem panienka ochoty na trochę emocji?-Spytała, tak naprawdę nie wiadomo po co. Była wściekła i chciała coś zrobić smarkaczowi. Cokolwiek. Wysysanie emocji według niej było dobrą karą. A przynajmniej idealnym sposobem na przestraszenie chłopca.
//Jakby coś było nie tak, to pisz. Ponoszą mnie wodze fantazji. ^.^Anonymous - 27 Grudzień 2011, 19:11 Ten dzieciak w MORII? Ha, Zarządca musiałby chyba na prawdę zgłupieć, żeby kogoś takiego przyjąć w szeregi swojej organizacji. W końcu, co taki małoletni chłopczyk może zrobić? Rzucić w kogoś lizakiem? Nie żeby coś, Caroline często wyładowywała w ten sposób emocje na służących, aczkolwiek przy wykonywaniu arcy-ważnej misji dla organizacji, która bądź co bądź jest jedną z czterech pociągających za sznurki w tym świecie i która może zrobić z tobą co tylko zechcesz, jeśli nie wywiążesz się z zadania i nikt oprawców za to nie ukarze, byłoby to nieco kłopotliwe. Przynajmniej z mojego punktu widzenia, kiedy nie umiem zrobić nic więcej, niż znokautować kogoś mojego wzrostu pięścią tudzież otwartą dłonią (jeden z moich kolegów wie to z autopsji), plus teoretycznie wiem, jak złamać komuś nos, ale jeszcze tego nie próbowałam. No i na tym właściwie kończą się moje możliwości obronne, uhm.
Spojrzała na chłopca, lekko mrużąc ślepka i uśmiechając się. Powiem tylko, że chyba zaczynała jej powolutku wracać osobowość, bo uśmiech ten był nieco niepokojący. A może po prostu chciała się trochę z tym dzieciakiem pobawić, nadal będąc względnie miła dla Brenny, któż wie.
Normalnie? Z tym kolorem oczu? Chyba, że dzieciak już wie o tej cudownej rzeczy, jaką są soczewki kontaktowe, wtedy zwracam honor.
Caroline niespiesznie wstała z murku, splatając łapki na plecach i pochylając się w przód, żeby jej głowa znalazła się mniej więcej na wysokości głowy dziecka. Ułożyła usta w dzióbek, jak obrażony przedszkolak.
- Oj, moja droga, nie bądź aż tak okrutna! - powiedziała z udawanym wyrzutem. Sztuczność było od niej czuć na kilometr. Po chwili roześmiała się perliście, na powrót się prostując.Anonymous - 27 Grudzień 2011, 19:42 Wysłannikiem MORII niekoniecznie musiałby być ten chłopiec, który rzeczywiście nic nie mógł im zrobić. Jednak kto wie, czy pośród tych spacerujących i rozmawiających ludzi nie było żadnego szpiega? Przecież na pewno nie chodziłby uzbrojony od stóp do głów, bo tak zwracałby na siebie uwagę wszystkich dookoła. Możliwe, że miała być to na przykład elegancka pani siedząca na przeciwko dziewczyn i pozornie oglądająca się w lusterku, podczas gdy tak naprawdę śledziła wszystkie ich poczynania. Oczywiście, mogło się też okazać, że nie, ale czy można było być tego pewnym? Nie.
Widać było, że chłopiec odrobinę się zdenerwował, mimo że próbował to dzielnie ukrywać. Brit musiała przyznać, że nie robił tego aż tak źle. W swoim życiu widziała gorsze aktorstwo, naprawdę. Do tego nie można było nie usłyszeć cichego westchnienia ulgi, kiedy to Caroline się roześmiała. Jednak szczerość dzieci, to szczerość dzieci, nic więcej.
Brenna westchnęła. Nie podobała jej się decyzja jej pani. Niestety, nie mogła nic na to poradzić. Musiała być jej posłuszna, taki był jej obowiązek. Mimo wszystko nie mogła wygonić ze swojego umysłu myśli o zemście. Niekoniecznie musiała być to zemsta okrutna, wprawiająca dziecko w cierpienie. Jakakolwiek, choćby przestraszenie go do płaczu. To by jej wystarczyło.
-To w takim razie co zrobimy z tym delikwentem?-Spytała, wpatrując się w oczy Caroline. Jednocześnie zauważyła, że odzyskały one ten charakterystyczny odrobinę demoniczny błysk, co uświadomiło ją, że panience wracają jej 'naturalne' cechy. Dzięki temu też wiedziała, że teraz musi zachowywać się stosowniej. W końcu nie chciała się narazić swojej pani, która miała naprawdę duże wpływy w społeczeństwie.
W pewnym momencie jej ręka zanurkowała pod sukienkę. Kiedy wróciła, trzymała sztylet. Brenna zaczęła nim delikatnie przejeżdżać po koszulce chłopca. Nie robiła mu krzywdy, no, może w niektórych miejscach ubranie się rozdarło, ale nic poza tym.
-Tylko nie krzycz. Nic ci to nie da.-Szepnęła do chłopca, po czym zachichotała i... Zniknęła. Przynajmniej z jego perspektywy, bo tak naprawdę po prostu stała się niewidzialna. Wiedziała, że nie może w tej postaci mówić, ale nie przeszkadzało jej to w dalszym jeżdżeniu sztyletem po ciele chłopca.