Anonymous - 12 Marzec 2012, 18:59 Pałętała się gdzieś w Malinowym lesie, zagubiona, trzęsąca się z zimna i wygłodniała. Marzyła o łyku wody i kontakcie z jakąś ludzką, zbudowaną z krwi i kości osóbki, która porozmawiałaby z nią i wyjaśniła jej to wszystko, co kłębiło się w jej umyśle burząc jego wewnętrzny spokój i równowagę.
W tym lesie, ciemnym i dzikim lesie przeklinała dzień, w którym obudziła się na łące ściskając w dłoniach małą czarną książkę oprawioną w skórę. Przeklinała dzień w którym postanowiła coś tam napisać i przeklinała dzień, w którym poszła w gościnę do istoty, którą sama stworzyła.
Podrapała się po karku rozglądając się dookoła a tam, niespodzianka! Coraz więcej i więcej czarnych, posępnych pni starych drzew i krzaków tak strasznie gęstych i odstraszających swym wyglądem, że aż zadrżała mimowolnie.
Jednak musiała iść na przód. Przeklinając, czy też nie przeklinając swojej skromnej istoty i tego, że straciła pamięć podciągnęła do góry swoje kimono swobodnie spływające do ziemi i okalające jej blade stopy odziane w wysokie skórzane buty. Krwiste róże zalśniły, jakby uśmiechając się krwiożerczo kiedy zacisnęła na nich smukłe palce.
Jęknęła cicho i przeskoczyła prze wielki konar wyrastający wprost z zgniłego mchu. O mały włos a by wylądowała twarzą w czarnej ziemi.
-Dosyć! Już mam dość walki.....
Szepnęła cicho a wachlarz czarnych rzęs przysłonił fioletowo żółte, gasnące powoli oczy. Oparła się o korzeń, który całą chwilę temu o mało jej nie zabił i zatopiła się w własnych myślach i we wspomnieniach.
Nie miała ich zbyt dużo, co to to nie! Jęknęła i przygryzła wargę aż strużka czerwonej cieczy popłynęła jej po brodzie i duża czerwona kropla kapnęła na bladą skórę. Dopiero ten drobny ból sprawił, że otworzyła oczy i z determinacją ruszyła przed siebie.
W końcu, przecież ten cholerny las musiał się kiedyś kończyć! Zacisnęła palce na chlebaku przewieszonym przez ramię i pociągnęła go mocno, bo głupek jeden zaczepił się o kolejny strasznie wyglądający w tym mroku konar tak straszliwie znienawidzonego przez pisarkę marzeń drzewa.
Kiedy w końcu uwolniła swój mały tobołek zatoczyła się to tyłu i wpadła chyba w największe krzewy tego lasu. Drapiąc się boleśnie kolcami w ręce, brzuch, twarz i nogi wydała z siebie zduszony okrzyk bólu, po czym jęcząc, warcząc i na powrót przeklinając wszelkie lasy po zmroku z nieukrywaną wściekłością wypadła na jakąś wydeptaną całkiem przyzwoicie ścieżkę.
Wściekła podparła się rękoma i szarpnęła swoje kimono zaplątane w leśnie krzewy. Kiedy w końcu się wyswobodziła jęknęła z ulgą i położyła się na ziemi twarzą do nieba.
Przez chwilę przypomniała sobie jak to cudownie i orzeźwiająco było leżeć sobie nad brzegiem jeziora całkiem nagą i jakie piękne było wtedy niebo poprzecinane gałęziami przyjaznego dębu.
Westchnęła z tęsknoty za tamtą chwilą, po czym wytarła brudną ręką ukradkową łzę płynącą cichutko, jak złodziejaszek po jej białym, zadrapanym policzku i pozostawiając po sobie lekką ciemną smugę brudu.
Nagle znieruchomiała. Wyczuła czyjąś obecność. Czyjeś ciemne, mroczne oczy wlepione w jej białą, lekko zmasakrowaną figurkę. Zakryła ramieniem oczy, że niby nigdy nic. Po czym nagle, bez uprzedzenia cisnęła ognistą kulą w krzaki zapalając je niedbale.
Wrzasnęła i z szybkością światła dopadła płonących liści jakiejś bogu ducha winnej roślinki, z całkiem ładnym kwiatuszkiem.
Zaczęła deptać roślinę swoim skórzanym butem, a skończyła to robić dopiero wtedy, kiedy miała już pewność, że ogień zgasł.
Westchnęła i opadła na ziemię. Jeszcze tego jej brakowało! Nie dość, że sierota i bez przeszłości, to jeszcze podpalaczka lasu i morderczyni biednych króliczków, czy sarenek, czy innych słodkich, pluszowych zwierzątek.
Obejrzała się za siebie a jej fioletowo żółte oczy napotkały na wielkie, zapewne stare jak kraina luster drzewo i zamarła napotykając na jakąś obcą jej istotkę siedzącą sobie beztrosko na drzewku. Jeszcze powinna nóżkami w powietrzu zamachać!
Wciągnęła powietrze napinając mięśnie gotowa do skoku w te ciemne krzaczory, kiedy do jej główki wpłynęła i rozlała się niczym zaraza cudowna myśl.
W końcu spotkała jakąś żywą osobę! W końcu nie stworzyła sobie towarzystwa w którego żyłach płyną atrament!
Zaśmiała się szaleńczo i dosyć głośno zakrywając oczy podrapanymi rękoma.Anonymous - 12 Marzec 2012, 19:54 Gapił się i gapił na tę ścieżkę i dosyć długo nic się działo. Już nawet tracił nadzieję, na to iż cokolwiek interesującego się wydarzy. Na razie tylko w mroku przemknęło parę stworzeń i nic, totalna posucha w tej kwestii. Coraz więcej czerni spowijającej las, coraz więcej pozytywnych reakcji u białowłosego. Bo jak u ludzi światło wydzielało endorfiny, czyli się lepiej, tak u niego jest całkiem na odwrót. Nieco zabawna kwestia bo za normalnego życia tak nie było, ale nie o tym teraz. Czas tamto zapomnieć, żyć na nowo. Co było niestety nie wróci, nie ma co się łudzić.
Jak ona przeklinała dzień w, którym obudziła się na łące tak on klął na to, że zainteresował się czymś takim jak eksperymenty. Przez to strasznie się zmienił, wyglądał jak cyrkowiec chociaż był Dumnym Upiornym Arystokratą z rodziną, z dzieckiem, które kochał nad życie. Coś jednak poszło nie tak, bardzo nie tak. Wszystko przez zamiłowanie do chemii i medycyny. To ono doprowadziło do tego wszystkiego, do jego śmierci i o dziwo nowego paskudnego życia. Po co jednak teraz rozdrapywać stare rany, które ledwie co zagoił?
Przerywając te błędne koło spojrzał na księżyc, który już całkiem mocno świecił. Wiadomo, brakuje mu do tego majestatu, jakim chwali się późniejszą porą. Przymrużył oczy i westchnął, myślał, że wszystko potoczy się nudnie. Las jednak o tej porze ma to do siebie, że jest cichy. No można czasem posłyszeć jakieś szelesty, stukania, pukania. Odgłosy poruszania się wszelakich stworzeń, od czasu do czasu nawet pohukiwanie jakiejś sowy. Wiadomym było, że obecność, dosyć głośna innej istoty jak zwierze było niemal jak krzyk. Wrzask mówiący- " Tutaj jestem!". Z zaciekawieniem wychwytywał odgłosy jakie były poświadczeniem obecności właśnie baśniopisarki. Ten krzyk, dosyć głośny odgłos prucia materiału a potem szybko szelest. Całkiem jakby była wściekła, zezłoszczona niczym rozdrażnione kocie. Można by też porównać ją do takiej wkurzonej żmii zygzakowatej, której przerwano wylegiwanie zbezczeszczeniem nogą jej zacnego ciała. Generalnie to lepiej na żmije nie nadepnąć lubią gryźć, a to boli. Jego oczom ukazała się nagle sylwetka, stało się jasne kto naruszał spokój tego miejsca. Nie żeby Belialowi ten fakt przeszkadzał, nawet w sumie lepiej, nikt nie pomyśli nawet, że mogą tutaj leżeć jakieś zwłoki czy też zmasakrowana dziewczyna. Przechylił ciekawsko głowę widząc co się stało, że tak złorzeczyła. Widać po stanie jej kimona, że musiała wpaść w kolące krzaki. Dłońmi podparł się na konarze i przechylił lekko do przodu obserwując. Jedno z jego uszu zadrgało jakby doszedł do niego jeszcze jakiś inny odgłos. W gruncie rzeczy nie o to chodziło, zadziałało coś innego - krew. Czuł tę czerwoną substancję, niejako wprawiającą go w ekstazę. Słodka, czerwona, dająca życie. Jej brak doprowadzał do śmierci, najistotniejsza rzecz jaką mamy, bez krwi nie żyjemy, proste. Sam kiedyś popełnił błąd majstrując przy niej i to chyba właśnie przez to wyzionął ducha owdowiając żonę i osieracając małego bo niespełna kilkuletniego syna. Jego oczy wcale takie ciemne nie są, w końcu świecą, i tylko to w ciemności widać! Gdyby znalazła się bliżej mogłaby stwierdzić, że w istocie białka ma poczerniałe, jednak sama źrenica jest biała i w dodatku świecąca.
Widząc jak posyła kulę ognia lekko szerzej otworzył swoje oczy i z jeszcze większą fascynacją rodzącą się w nich jak i na całej twarzy osobnika patrzył na to co się dzieje. Widząc jaka szopkę odstawia miał ochotę zacząć się śmiać, nawet nie bo najzwyczajniej w świecie rechotać z rozbawienia. Jej szaleńcze skoki na roślince przywodziły mu na myśl jakiś oszalały nieznany taniec. Jakby masajski, indiański, czy bóg wie jaki tam jeszcze. W każdym razie to było tak żałosne, że aż zabawne.
Siedział na drzewie, ale czy tak beztrosko jak ona uważała. Raczej normalnie, przecież trzeba wejść gdzieś wyżej aby jakieś zwierze Cię nie rozszarpało gdy uśniesz, chociaż nie taki cel miał, pomińmy jednak powód dla jakiego się znalazł na ów dębie. Przez chwilę tylko unosił brew nie tracąc jej z oczu. Wziął jeden głęboki wdech. Jednak jej mina gdy go ujrzała była po prostu niezastąpiona, wręcz po prostu go powaliła, nie mógł zareagować inaczej. Wybuchł szaleńczym rechotem, pasującym do naprawdę wytrawnego szaleńca. Taki upiorny, szyderczy mający na celu przerażanie niźli po prostu śmiech zwyczajnego rozbawienia. Jednak teraz tak było, pomimo tego jak brzmiał, Anabel bezsprzecznie poprawiła mu swoim nagłym wtargnięciem humor. No i jeszcze potrafiła się z tego śmiać, to mu jednak chwilowo umknęło. Przechylił się bardziej i natrafił klatką piersiową na konar, więc się na nim położył od tak sobie. Dalej rozbrzmiewał jego opętańczy śmiech. W końcu jednak jak z bicza strzelić umilkł i po prostu na nią patrzył, nóż widelec zaserwuje mu jeszcze coś ciekawego.Anonymous - 12 Marzec 2012, 22:09 To było takie chore i dziwne, siedzieć tam, tuż przy wielkim, starym drzewie i śmiać się wraz z "tą istotą"
Z początku nawet nie usłyszała tego zimnego, przenikającego jej ciało dźwięku. Skupiona bardziej była na tym, aby zdradzieckie łzy nie spłynęły jej z oczu tworząc czystej ścieżki na brudnych od ziemi policzkach.
Kiedy jednak jej poniekąd histeryczny śmiech zelżał zmysły wyostrzyły się, a mięśnie znów się naprężyły gotowe do ucieczki, usłyszała ów perlisty, pełny pogardy śmiech mężczyzny rozciągniętego leniwie na jednym z konarów wiekowego drzewa.
W sumie to nie miała przecież pojęcia kim był. Wyglądał groźnie i troszkę się go bała. Czego mogła się po nim spodziewać? Przymilnej kołysaneczki na dobranoc raczej od niego nie usłyszy.
Zacisnęła usta wsłuchując się w ten jego dosyć chrapliwy śmiech i czując jak miarowe dreszcze przechodzą jej po plecach delikatnie łaskocząc skórę. Dlaczego zawsze musiały spotykać ją takie rzeczy!
Fakt, dużej ilości wspomnień nie posiadała, ale coś tam jednak przeżyła. Najpierw jej własny wytwór szeptał jej czułe słówka do uszka i obdarowywał jej usteczka słodkimi pocałunkami, a teraz jakiś szalony facet śmieje się z jej upokorzenia wyciągając się na drzewie jak jakaś leniwa pantera. O tak moi mili państwo! Pantera! Z białymi, przenikliwymi i mroźnymi źrenicami.
Westchnęła przeciągle, jeśli tak ma wyglądać jej teraźniejsze życie, to już lepiej rzucić się ze skały w objęcia przymilnych chmurek i pomachać na do widzenia ptaszkom.
Umilkła całkowicie przytłumiona ów dźwiękiem. Rzuciła niepewne spojrzenie straszliwej panu strachowi. W jej dziwnej barwy oczach wykwitła dziecięca ciekawość, jednak jej twarz, mimo brudu na policzkach i małych drapań przybrała surowy wyraz wilczej matki spoglądającej na wije małe dzieciaczki wesoło biegające wokół jej łap i podgryzające jej ojczysty ogon.
Warknęła cicho, co przypominało bardziej mruk rozdrażnionego kociaka, niż ryk lwicy.
Jej oczy napotkały białe źrenice. Zaszeleściła materiałem kimona w krwiste róże, teraz zresztą rozdarte i poplamione krwią.
- Strach...
Szepnęła cicho i natychmiast zatkała usta dłonią. Skąd znała to słowo! Przecież nic nie pamiętała... Przeszukała swój umysł, ale oprócz słowa "strach" i jej niedalekiej przeszłości był pusty.
Opuściła bezwładnie dłoń na białe kolana muskając miękki materiał skórzanych butów.
To koniec. Oszalała. Jej umysł pękł nagle rozsadzając głowę promienistym, lepkim bólem. Chwyciła się za głowę wplatając palce w krucze włosy.
Nagle, całkiem niespodziewanie ból odszedł, jak przygodny kochanek, kiedy do spokojnej sypialni powoli wkradały się promienie olśniewającego słońca.
Otworzyła zdziwione oczy i na powrót spojrzała się na swojego cichego, roześmianego towarzysza.
Uśmiechnęła się ironicznie.
-Mogę zadać ci pytanie?- uniosła fioletowo żółte oczęta - Ki diabeł kazał ci włazić na to cholerne stare drzewo?
Jej usta wykrzywiły się beztrosko, jakby słowa, które wydostały się z jej różowych usteczek miały zapach różany i brzmiały dźwięcznie niczym harfa.
-Słodyczko, wyglądasz całkiem jak przyczajona bestia rozochocona zapachem krwi.
Uśmiechnęła się dość okrutnie podnosząc do ust zakrwawioną dłoń i zlizała z niej trochę życiodajnego płynu.
Sprawiało jej to niemałą rozkosz. Tak jakby na światło dzienne, a raczej mroku znów wyszła ta stara dobra Anabelka. Walnięta pani baśniopisarka, lubująca się w marzeniach i zmieniająca je w widmowe majaki.
(ps. Przepraszam za ewentualne błędy pisałam z komórki, jutro poprawię :) )Anonymous - 14 Marzec 2012, 11:22 O tak, chore i dziwne. Cała sytuacja w ogóle nie należała do normalnych. W podobny sposób zaczynają się horrory, a przynajmniej ich większość. Biedna ofiara, taki przysłowiowy czerwony kapturek oraz wielki zły wilk. Białowłosy przyglądał się jej z zaciekawieniem nawet wtedy gdy przestał się już tak szaleńczo śmiać. Przyszła kolej na bliższą analizę dziewczyny. Jakże mu się chciało śmiać gdy zobaczył tę brudną twarz i małe zaczątki ścieżek, tak jakby przez chwilę płakała.
Nikt nie miał tak naprawdę pojęcia kim jest, nawet istoty z Krainy Luster zaskoczeni by byli kogo tak naprawdę sobą reprezentuje. Najprędzej padło by hasło - cyrkowiec. Prawda jest jednak inna od wyobrażenia, jakie sobą ukazuje.Tutaj trafnym określeniem by było - potwór. Rzeczywiście swoim wyglądem przeraża, ale nie na każdego to działa. Po drugiej stronie Lustra nie takie dziwy się widywało. Tak więc w pewnym stopniu jej strach był uzasadniony. Nie tylko jego wizualna powłoką, ale także tą dziwną nutą w śmiechu. Słuchając go szło stwierdzić, że jest nieobliczalny i można się spodziewać po nim wszystkiego, dosłownie wszystkiego. Skoro odważył się eksperymentować na własnym ciele to wiadomym jest, że nie ma hamulców, co zatem wiąże się z brakiem kręgosłupa moralnego i etycznego. Anabel tutaj może mieć problem. Pech sprawił, że trafiła na istotkę, jakiej zapewne chciała by nie spotkać.
Zaiste mógł przypominać taką rozleniwioną panterę, ze świecącymi w ciemności oczyskami. W dodatku ów zwierz ja obserwował, czujnie, z zaciekawieniem wymalowanym na twarzy i radosnymi błyskami w oczach, których widać nie było, szkoda. Wyraz twarzy dziewczyny sprawił, że się wygiął kąciki ust ku górze, jednak w jego wykonaniu uśmiech był bardziej lubieżny, prześmiewczy zakropiony pewną dawką ironii i wyższości.
Wyłapał te jedno słowo a jego jedno ucho drgnęło, jak u wylegującego się lwa, wokół, którego pałętają się muchy. Czemu musiała go uznać za stracha, akurat jego? Miał ochotę wydać z siebie gniewne prychnięcie, ale zrezygnował na rzecz przechylenia głowy i wlepienia w nią swych świecących oczu. Jej zachowanie w jego oczach było zabawne, więc czemu nie korzystać i się nie pobawić. Wszak miejsce, pora oraz ofiara odpowiednia. Ciekawość jednak pchnęła go do czegoś, czego w gruncie rzeczy nie miał zamiaru robić. Postanowił spełznąć z ów dębu aby się bliżej jej przyjrzeć.
Trzymając się dłońmi spuścił dolną część ciała. Czując pod stopami drugi konar puścił się pierwszego i tak dalej. Gdy w końcu zbrakło gałęzi to zeskoczył, dało się tylko słyszeć tąpnięcie świadczące, że jego nogi spotkały się z matką ziemią. Kroki pokierował ku niej lecz w pewnym momencie ujrzał ten ironiczny uśmieszek, trzeba przyznać, ze nieco zbił go z tropu, jednak nie odwiódł od zamiaru.
Zadała pytanie, ale wcale nie czekała na jego odpowiedź i od razu zarzuciła kolejnym. Zachowanie niezbyt miłe, jeszcze żeby na coś takiego zwracał uwagę. Nie mówiąc chwilowo nic obszedł ją, oceniał z każdej strony niczym drapieżnik. Właściwie w jego ruchach było coś dzikiego, ten jaki nieujęty w jakiekolwiek ramy "czar". Stanął przed nią i zbliżył swą upiorną twarz a oczy zalśniły jeszcze mocniejszym blaskiem. Nozdrza poruszyły, gdy tak ją obwąchiwał. Dziewczyna zaś miała czas przyjrzeć się jego twarzy. Przede wszystkim w oczy rzuciły się charakterystyczne rogi, biała czupryna teraz wydała dosyć mocno skołtuniona, no i te czarne białka oczu, o których już było wspomniane są idealnie widoczne. Skóra blada, jakby chorowita i zmęczona przez czas. Przechylił głowę a większość białych włosów przechyliła się a ich część spłynęła na ramię.
-Krew
Wymruczał chrapliwie, niczym fascynat, który trafił na wyjątkowy okaz. Trzeba napomknąć, że jednak Anabel nim nie była, bo miał do czynienia z istotami o wiele lepiej pachnącymi, ze słodszą krwią. Jednak gdy jest się od niej uzależnionym to każda budzi podobne zainteresowanie. Nie spodziewał się tylko jednego, że dziewczyna postanowi go zwodzić, mącić mu we łbie. Robić takiego chorego wodzonego za nos narkomana, który będzie błagał wciąż i wciąż o kolejną dawkę, w dodatku go kusiła! Niedobre dziewczę. Następne jej słowa wywołały niecodzienny efekt, stwór zastygł tuż przy jej twarzy, praktycznie stykali się nosami. Nawet przez moment miał wrażenie, że i jego serce zamarło. Okazało się ono złudne bo zaraz ten zczerniały narząd zaczął walić jak oszalały. On i słodycz? Raczyła chyba sobie z niego kpić w żywe oczy. Jednak zabawa trwała, a o dziwo pani Baśnipisarka wywołała w nim takie zaciekawienie, że zaniechał po prostu zwyczajnej zabawy nią. Można wszak czasem odstąpić od rutyny i poznać kogoś dla odmiany. Chwilę ważył w głowie jakimi słowami ją uraczyć. Swoją drogą była bliska prawdy.
- Właściwie można, tak powiedzieć..
Odpowiedział nieco gniewnie mrużąc oczy, Co się wydarzy dalej niezmiernie go ciekawiło, nerwy miał napięte jak postronki. Czyżby w końcu ktoś kto go chociaż w minimalnym stopniu zaskoczył i to go zaczęło fascynować.
[sorka, że wczoraj nie odpisałem, ale nie miałem zbytnio jak]Anonymous - 16 Marzec 2012, 21:58 Horrory, może , ale i tak nic nie mogło przebić jej niby narodzin na środku łąki. Jakby wzięła się z nikąd i tak też zresztą wyglądała. Jak motyl bez skrzydeł wrzucony w sam środek mrowiska. Jej ówczesne życie przypominało horror, więc taka błaha sytuacja jak ta nie zrobiła na niej zbyt wielkiego wrażenia. Wręcz przeciwnie. Zachowa spokój i zimną krew do końca. Tak postanowiła sobie w myślach, i tak zrobi.
Jak ofiara się z pewnością nie czuła, raczej jak warzywo wstawione do gablotki z napisem *można oglądać do 20.00, później zamykamy*. Zatrzęsła się z powodu dreszczu chyłkiem przemykającego jej po plecach. Nienawidziła tego. Nienawidziła być w centrum uwagi, jeszcze nie odkryła dlaczego, ale odczuła, że przed *łąkowymi narodzinami* chodziła wiecznie ukryta w cieniu, nigdy nie rzucająca się w oczy i nie szukająca ani chwały, ani przygody.
Przechyliła głowę lekko w prawo kiedy z ledwością wyłapała zmianę zachowania ów tajemniczego pana, w dodatku pragnę zauważyć, że siedzącego na drzewie, na jedno jedyne, maleńkie słówko. *Strach*. Nie miała zielonego pojęcia, czemu określiła go tym mianem. Może przyjdzie do niej i jak przyjaciółeczka wyszepce na uszko swój największy sekrecik kim jest ów budzący w nim złe emocje *strach*.
Z zaciekawieniem patrzyła jak mężczyzna robi coś, czego spodziewałaby się jako ostatniego. Schodził z drzewa. Zwinnie i szybko. Jej oczy zabłysły jednocześnie lekkim strachem i zaciekawieniem, oraz uświadomiła sobie wcześniejsze słowa. O bestii i o krwi. O tym jak go bezdusznie kusiła do siebie i jak on przyszedł do niej. Niczym ćma do światła. Wzdrygnęła się lekko. Jeśli jej niewinne niedomówienie zostanie źle odebrane skończy jako potrawka w winnym sosie na srebrnym talerzyku, albo po prostu zostanie pożarta.
Zmrużyła oczy słysząc głośne tąpnięcie- oznakę tego, że jej jak najwyraźniej przyszły rozmówca wreszcie zszedł na ziemię. I aby coś dołożyć od siebie, to jeszcze podchodzi do niej żwawym, pewnym krokiem. Po raz pierwszy rzeczywiście poczuła się jak warzywko, po raz pierwszy jej ironiczna plątanina myśli zaczęła się sprawdzać i to ją lekko zaskoczyło.
Siedziała nieruchomo wciąż ssąc palca, i wpatrując się w drzewo przed sobą, kiedy on krążył wokół niej i przyglądał jej się bliżej. Jego wygląd nie zrobił na niej znacznego wrażenia. Jeszcze przecież nie miała pojęcia jak wyglądają normalni ludzie w krainie luster, on był pierwszą nie atramentową osobą którą spotkała.
Na krótkie mruknięcie *krew* wzdrygnęła się lekko, uświadamiając sobie, że metaliczny smak w ustach nie bierze się z nikąd. W pośpiechu oderwała rękę od ust i zatrzymała ją na chwilę w powietrzu tuż przed jego twarzą, jak dziecko z grzechotką, które nie za bardzo wie do czego ów zabawka służy.
Zacisnęła zadrapaną dłoń szukając jakiejś reakcji ze strony wpatrującego się w nią białowłosego jakby dawała mu coś do zrozumienia, po czym opuściła swobodnie rękę na kolana.
Cofnęła lekko głowę do tyłu kiedy ten z kolei przybliżył się do niej. Wpatrywała się zaskoczona z szeroko otwartymi oczami w jego oczy. Tak głębokie, jakby bez dna. Białe źrenice lustrowały ją, wierciły w niej dziury, sklejały i na powrót psuły. Przez moment, dosyć krótki, rozchyliła lekko wargi i wyciągnęła ku jego twarzy dłoń. Chciała sprawdzić, czy jest materialny, poczuć jego żywą skórę na swoich palcach i posłuchać bicia serca, czego jej brakowało w wymyślonych przez nią postaciach.
W porę jednak się opamiętała i zatrzymała smukłą dłoń tuż przy skórze stracha, nie dotykając jej jednak. Być może czuł ciepło bijące od opuszków, być może czuł zapach jej krwi przed chwilą tak namiętnie ssanej przez nią samą. Trwała tak z wyciągniętą ręką wpatrując się w jego przymrużone groźne oczy i nawet puściła mimowolnie jego krótko wypowiedziane zdanie.
Po czym po prostu opuściła rękę lekko zażenowana, jednak wciąż patrząc mu się prosto w oczy. Gdyby teraz opuściła wzrok, za pewne uznałby ją za słabą, nie potrafiącą się bronić dziewczynkę i po prostu pożarłby ją, tak jak odczuła, kiedy mówił to swoje chrapliwe *krew*.
-Nie jestem ogromną dynią na jakimś konkursie w cukierkowym miasteczku, wystawioną w gablotce do oglądania przez cały dzień i oceniania.- W końcu odważyła się przerwać tą ujmującą ciszę. Chociaż zdanie które wypowiedziała wcale nie było mądre, jednak zdała sobie z tego sprawę trochę za późno.
Po czym lekko zmieszana nie mówiąc ani słowa uciekła w głąb lasu
<zt>
<przepraszam, że tak późno, ale najzwyczajniej w świecie nie miałam czasu>Anonymous - 20 Marzec 2012, 19:59 Ah, motyl w mrowisku! Co to za widok? Czy ktoś chociaż chwile zastanawiał się jak wygląda takie rozczłonkowywanie owada. To naprawdę iście wspaniały widok, jak mrówki rwą tego owada na strzępy i ładują do spiżarni. Tak, tak.. Dzięki poświęceniu takiego motyla, wiele mrówek może żyć. Dobrze, że dziewczyna zachowała zimną krew, przy drapieżniku nie warto się bać, z pewnością to wykorzysta. Zarejestruje każdą słabość, każdy mały mankament prowadząc do destrukcji danej osoby.
Jaka szkoda, że dziewczyna nie lubi być w centrum uwagi, ale to z reszta jak on. Sam nie lubi być w fleszach wydarzeń czy też gdy o nim mówią. Swego czasu zaś było o nim bardzo głośno, wręcz huczało od plotek, co to on z sobą nie wyprawia, a jego śmierć, wywołała niezłe zamieszanie. Sam nawet wtedy trzymał się w cieniu pomimo iż był Arystokratą, to wolał się nie wychylać, tak było wygodniej. Eksperymenty jakie prowadził jednak nie uchodziły mu, wiele osób o tym słyszało i go nie popierało. Przesadne zainteresowanie jego osoba i rodziny było denerwujące, jakby nie mogli zająć się swoimi własnymi nosami.
Zwinności pozazdrościłby mu niejeden akrobata cyrkowy. Co poradzić, że takie ciało jakie ma pozwalało mu na tak wiele? Ponad to w jego ruchach była jakaś dziko, niezaprzeczalny urok, mogący wprowadzić w niezłe zdumienie. Cała jego osoba z resztą niejednego wprawiłaby w osłupienie, ale niewielu miało okazję go zobaczyć. Nie ulega jednak kwestii fakt iż białowłosy lubi obserwować reakcje innych istot gdy go widzą, to jest takie zabawne. Tak go frapuje, że praktycznie zapomina o całym bożym świecie.
Rzeczywiście, dopadł go efekt "ćmy", ale co poradzić gdy tak go kusiła a on zwyczajnie nie miał ochoty stawiać oporu, dziewczyna nie była dlań wielkim zagrożeniem, no nie licząc tego ognia, który wznieciła. Na samo wspomnienie lekko się wzdrygnął. Wzrok dziewczyny tylko go bardzie4j zachęcił do zjawienia się przy niej. Węszenie, jakie zapewne słyszała powinno być dla niej komplementem, bo rzadko tak właśnie czynił. Pomimo swojego dziwnego zachowania i wyglądu się nie zdziwiła. To bardzo ciekawe, bo.. Nawet jak na krainę luster wygląda niestandardowo. Jeśli tak jest, to zapewne niewiele ją rzeczy zdziwi, ale to już wina chyba jej wybujałej wyobraźni, widocznie potrafi sobie umyślić bardziej niesamowite persony.
Jej gest sprawił, że szybko odsunął się na długość kroku, zamrugał gwałtownie oczami a potem znów wbił w nią wzrok białych świecących tęczówek. Przechylił głowę zastanawiając się co to miało znaczyć. Nieprzychylnie patrzył na jej dłoń dalej deliberując, jakby miał lekko upośledzone myślenie i szybkość reakcji, co było oczywiście bzdurą.
Lecz chwile potem znów udało mu się ją zaskoczyć, samemu zbliżając twarz. Jej reakcja była tak.. cudowna w jego oczach. Po raz kolejny jednak widział jak wyciąga dłoń więc znów się odsunął. Teraz miał pewność, że chce się upewnić co do jego realności. Co do bicia serca to z pewnością by wyczuła, bo gnało one jak stado oszalałych antylop na sawannie.
Zapach, ciepło bijące od jej ręki jednak było takie zachęcające. Niemal sam pragnął się pod nią wcisnąć, aby go dotknęła, nikt dawno tego nie robił. Zapomniał jak to już jest czuć dotyk drugiej osoby. Na ustach z wolna pojawił się cień uśmiechu, jak i zaciekawienia, czegoś co nie można było wyjaśnić słowami. Jakby był zadowolony z tego w jaki stan ją wprowadza. Może i ona z nim igrała, ale co w takim wypadku powiedzieć o nim.
-Jesteś czymś o niebo lepszym..
Wymruczał tym swoim lekko chrapliwym głosem i przybliżył do jej polika pocierając o niego nosem. Mogła odczuć nieprzyjemną fakturę skóry stracha, która przypominała papier ścierny. Szorstka i taka sino-biała, niespotykana wręcz u normalnych istot. Powęszył przez chwilę po czym odsunął się i uśmiechając wplótł palce w jej włosy i przybliżył twarz do swojej, jakby dotykał kogoś ważnego w swoim życiu. Nie, nie był brutalny, bynajmniej na tę chwilę. Po czym delikatnie i subtelnie wyplątując je przesunął za tyłem ucha kawałku szyi w końcu szczęce i aż dłoń podpierała jej podbródek.
- Co tutaj robisz, złotko?
Anabel chyba musiała się w coś zapatrzeć, bo nic nie robiła. Strach jednak liczył na coś o wiele ciekawsze niż to, niż zero ruchu. Niezadowolone mlaśnięcie a potem zabrał dłoń. Zakręcił na pięcie i mówiąc tylko.
-Nie ważne,...
Po czym ani chybi wskoczył między drzewa znikając baśnipisarce z oczu, niczym fantom, fatamorgana, która na chwilę ją nawiedziła.
z/t
(wybacz, ale już mam dość czekania D:)Anonymous - 28 Maj 2012, 23:41 W końcu nadszedł ten dzień. Czas powrotu, po męczących poszukiwaniach. O czym mowa? Poszukiwaniach czego? Oczywiście prawdy, tej gorzkiej prawdy, która, aż zamarła słowa na ustach dziewczęcia, Po tylu latach, po powrocie do ludzkiego świata, dowiedziała się dlaczego była świadkiem morderstwa, dlaczego na jej oczach zabito ojca- jej ojca. Jednakże, wcale jej to nie usatysfakcjonowało, gdyż nigdy by nie pomyślała, że był on zdrajcą. Tak pięknie grał - taki przykładny tatko, prawy kapelusznik. Jakże ona się myliła. Dobrze, że chociaż nie była świadoma śmierci swej babki z jego splamionych krwią wielu dłoniach, gdy sama jeszcze była nowo-narodzonym stworzeniem. Tym okrutnie przeklętym, tym którym targało drzemiące w niej od narodzin zło. Co więc dała jej ta wiedza? Kim jest? Zwykłym bękartem, którego matka stała się wariatką, a ojciec był mordercą i zdrajcą. O mało co sama kolejny raz nie stanęła przed obliczem śmierci za swe pochodzenie. Śmieszne co? Zginąć za więzy krwi, za nazwisko, za chwilowe wychowanie pod okiem zdrajcy... zdrajcy stowarzyszenia Czarnej Róży. Czy przez to też była zdrajcą? Czy przez to też szalało w niej pragnienie cudzej krwi? Czy przez to nie miała szans na normalne życie?
Znów tu była. Znów przechadzała się po Malinowym Lesie i znów zmierzyła do ślepej uliczki. Było ciemno, ciężkie krople deszczu obijały się o jej wątłe ciało, wydając jakby z siebie zduszone łkania. Może jednak to nie były krople? Nie... to po policzkach Mon spływały cieniutkie strużki łez, mieszając się z kroplami deszczu, oraz z jej zaciśniętych ust wydawał się ów odgłos. Tłumiła go, lecz wiatr był na tyle uprzejmy, że wiał na tyle, iż z odległości kilku metrów ten był już niedosłyszalny. Jednak zaraz po chwili wszystko ucichło, by deszcz po chwili zaczął lać jak z cebra. Wtem dziewczę upadło, a jej spodnie moczyły się jeszcze bardziej dotkliwie w napotkanej kolanami kałuży. Tym razem nie była to jednak reakcja, która byłaby przewidywana w depresji. Z szeroko rozwartych warg wydobył się śmiech, jednak nie należał on do najprzyjemniejszych. Chociaż był melodyjny, brzmiał jak śmiech szaleńca.... i nim był. Bowiem ona była szalona. Pasowało do niej nawet określenie pomiotu szatana. Jej myśli były przepełnione okropnymi obrazami. Jej zachcianki równały się rangi krwawej kąpieli z rzezi niewiniątek. Tak, ta krew była najlepsza, ale w tym momencie nie była jej dana. Jeszcze nie teraz, może nawet nie w tym wcieleniu, jeśli istnieją kolejne.
Po chwili jednak, pogoda widocznie chciała zaprzestać tej eskapady i chmury rozstąpiły się, po czym Moon została sama, w uciszeniu, u krańca ślepej ścieżki. Emocje przestały nią targać, mozolnie więc powstała wpatrując się w czyste, ciemne niczym otchłań niebo. Nie wiadomo jak i kiedy, wdrapała się na dosyć wysoko osadzoną gałąź jednego z drzew okalających ścieżkę. Z jej ubrań ściekała woda, jednak ona się tym nie przejmowała, przecież znajdowała się tutaj sama, czyż nie? Przynajmniej tak sądziła, bo kto zagęszczał by się w ten skrawek lasu?Anonymous - 29 Maj 2012, 01:04 Ślady, które wydeptywał Jou prowadziły do Malinowego Lasu, w miejsce gdzie zawsze był spokój, cisza. Tam mało kto bywał, dlatego cyrkowiec wybrał te miejsce za idealne dla siebie. Wszak mógł podążyć do swojej kryjówki, do zapleśniałych koców, bądź domu Juna, domu, który na zawsze mu będzie kojarzył się ze stratą brata. Mimo wszystko jednak go nie zostawi, iż czasem tam zajrzy i być może odkryje małą kulkę biegającą po mieszkaniu, kota młodszego z braci. Zapewne się nim zajmie, w tym momencie jednak nie miał pojęcia o istnieniu tego zwierza, co nie ma połowy ogona. Idąc tak leśnymi ścieżkami gdybał na tym co by się stało gdyby rano obudził się, brat byłby u jego boku. może nawet zaparzyłby kolejną ciepłą herbatę. Wyjaśnili by sobie parę kolejnych spraw, nadrobili stracone lata. Kto wie czy ponownie nie przywalili sobie z liścia? W tym momencie czarnowłosy zatrzymał się i zamarł. oczy jakby zaczęły wodzić dookoła, ale tak naprawdę nie zwracać uwagi na otoczenie, tylko jakby coś głęboko go tchnęło. Czy to mogło być tak, że Jun go obwiniał, że naprawdę był tak ściekły iż postanowił odejść, a może tylko wyszedł wszystko przemyśleć. Czy gdyby tak było, zostawiłby mu kartkę z informacją? Wiedział, na pewno dobrze wiedział, jak Tancerz ostrzy mógłby zareagować na jego zniknięcie, co mogłoby stać się ludziom w okolicy. Jaką rozróbę zrobiłby. To przywodziło mu na myśl, że to znowu sprawka MORII, na pewno,okularnik nigdy by go nie zostawił, nie po tym co wtedy mu powiedział, jak przyrzekli sobie.. Jak on przyrzekł bratu, że go już nie zostawi.
Z ust Jou wydostał się nerwowy chichot pomieszany z niedowierzaniem. Jakoś to jeszcze do niego nie docierało. Szedł i szedł i coraz bardziej miał ochotę po prostu walnąć się na ziemie i nie wstać, póki te dziwne otępienie nie minie, póki nie zabierze go śmierć. Dosyć już miał tego pieprzonego życia. Doszła do niego groza sytuacji, że jak to znowu MORIA to czy da radę ponownie uratować brata z ich łapsk, a czy przeciwnie ten nie chce mieć z nim nie wspólnego, dlatego odszedł pozostawiając wszystko jak było. Najgorsza jednak była niewiedza, niepewność, która zżera go od środka. No i weź tu nie bądź egoistą. Swoją drogą przecież nim nie był, Jun wiedział co może się stać po tym jak oddał się w łapska tych dziwnych lekarzyn w kitlach. Pięć procent przeżywalności, o ironio, że znalazł się właśnie w nim. Swoją droga tego nie wiedział, to zostało powiedziane jego bratu, który tą wiadomością został niemal powalony z nóg. Los po raz kolejny zakpił sobie z braci, po raz kolejny roztrzaskał duszę Jou na kawałki. Tym razem już jednak nie pojawi się Viper i go nie uratuje, nikt nie jest w stanie uratować jego psychiki, już nikt, jedyną nadzieją był okularnik. Który rozpłynął się niczym mgła.
Znów ogarnął go efekt zwiotczenia, niechęci do czegokolwiek, po prostu usiadł pod jednym z drzew a z kieszeni wydobył klucze.. Katana i klucze to jedyne co zostało z jego dawnego życia. Katana symbolizowała wspomnienia jego dzieciństwa, wesołego dobrego, spędzonego wraz z bratem na treningach szkole, radościach życia nastolatków także, baa. Pamiętał wiele bójek, które stoczył bo młodszy Ozawa dawał sobą czasem pomiatać, co starszemu się nie podobało. Teraz to była tylko kupa mocnych acz, chyba już niewiele znaczących wspomnień. Zaś klucze, było symbolem ich kolejnego burzliwego spotkania, przywalili sobie w twarz, wygarnęli niemało, cyrkowiec przepłacił życiem prawie wędrówkę do świata ludzi. Mało brakowało a zmarzł by na kość. To już był jednak koniec, te przedmioty powinny być tylko nimi, a to co związane z nimi trzeba zapomnieć, chociaż czy zdoła, czy będzie miał tyle siły by znowu wszystko co związane z bratem zepchnąć na dno serca. Rozejrzał się nieco mętnym wzrokiem po otoczeniu, znowu widział drzewa. Miał ochotę w coś przywalić, w coś wbić palce. Szybko więc podszedł do jednego z nich, wbił paznokcie i mocno rąbnął głową, prawie ptaszki zaćwierkały nad nią. To nie było ważne, że chwilę potem spłynęła cienka stróżka krwi, nie ważne iż czuł pulsujący ból. Istotnym było to, że czuł coś innego jak rozdzierająca rozpacz i niemoc.Anonymous - 29 Maj 2012, 09:51 Rodzeństwo? Rozpacz? Strata? Mon tego nie znała, nie chciała, znać nie mogła. Nawet jeśli jej ból po stracie jako maleństwu był wielki, teraz pozostała obojętna. Może nawet targało nią obrzydzenie do własnego ojca? Nienawiść za zgotowany jej los? Nikt tego nie wiedział, a ona nie lubiła prezentować swych odczuć, tak jak często robiła to z rządkiem swoich białych zębów. Oczywiście jej psychika dawała wiele do życzenia. Matka zaraz po narodzinach zwariowała. Uznała, że dziewczynka jest pomiotem diabła, gdyż ma włosy jak z jej proroczego snu, który ukazywał sceny mordu. Kolejne wydarzenie? Śmierć babki z rąk ojca i ,, uratowanie'' dziecka z rąk ludzi - ludzi, którzy nic nie rozumieją i rozumieć nie będą. Jeszcze później? Śmierć ojca, brutalna wręcz na jej oczach, gdy miała 3 latka. Urocze czyż nie? Wtedy też pierwszy raz przeszła przez portal, no bardziej została wciągnięta, i znalazła się w Krainie Luster. Tam się wychowała, wyszkoliła...oraz zdziczała. Jej ukochana służka nigdy nie mogła jej okiełznać i chyba na zawsze tak zostanie. Jeśli już mówić o Morii, której cyrkowcy tak nienawidzą, to dziewczyna tez ma do nich żal. Dokładniej - przez tą organizację czyha na nią Stowarzyszenie Czarnej Róży. Jej ojcem był podwójnym szpiegiem. Dostarczał wiadomości z jednej organizacji do drugiej i na odwrót. Czarna Róża jednak zdążyła go szybciej dorwać i z wiedzą o jego potomstwie szukają de Foresta. Szczęście na tyle, że Moria nie miała jego prawdziwych danym i nie doszła do jego rodziny, co owocuje brak pogoni za kapelusznicą. Gdyby nie ten fakt, musiała by jeszcze bardziej uważać na siebie.
Na szczęście teraz gdy dowiedziała się prawdy kto na nią poluje i dlaczego, czuła się lepiej.Znów znalazła się też w swoim ulubionym miejscu. Sama... Może jednak nie? Coś zmąciło jej spokój, po chwili usłyszała jakiś głos. Próbowała to zignorować, może sobie pójdzie tak szybko jak przyszedł? Niestety nie. Tą osobą targały emocje, było je czuć. Mon od razu wyszczerzyła swoje ząbki i poprawiła kapelusz, który lekko nachodził jej na oczy. Los chciał, że drzewo w które przywalił, było tym na którym siedziało dziewczę. Ta, jeszcze bardziej się radowała widząc minę chłopaka oraz strużki krwi. Cudowny widok, przepełniony goryczą, większą niż ona odczuwała. Po chwili Jou mógł poczuć na sobie krople wody, które ściekały z ubrań dziewczyny. Na początku może to mu się skojarzyć z początkiem deszcze lecz jeśli zadrze głowę do góry, zauważy rozradowaną, różowo-włosom dziewczynę z kapeluszem przekrzywionym na czoło w dosyć komiczny sposób. Na pierwszy rzut oka, Moon wydaje się sympatyczna, ale kto w to uwierzy? Może jednak, Jou? Jeśli chłopak nie zdecyduje się na ten wyraz ciekawości, dziewczę dostąpi zaszczytu spektakularnego zejścia i przyciągnięcia jego uwagi, co może się też inaczej potoczyć.Anonymous - 31 Maj 2012, 02:59 Żeby to była tylko strata brata, osoby co była centrum całego świata Jou. Stracił więcej, rodzinę, normalne życie, nawet samego siebie a chyba nawet i przede wszystkim. Już nie jest tym samym buntowniczym chłopakiem co niegdyś. Prawdziwy Jou Ozawa umarł w dniu, gdy położono go na stół, w dniu kiedy poczuł niemal zabijający ból w skroniach. Nic dziwnego, że chwile potem ogarnęła go czerń i odleciał. po znieczuleniu doktorek, nawet nie wpadł by poczekać aż zacznie ono działać, a przecież oddał się dobrowolnie, fakt iż z brata, lecz z własnej woli. Chyba był mu to Nathaniel winny jednak postanowił olać i robić na żywce. Teraz jest Wild, dziki, nieokrzesany, zabijający z zimną krwią. Egoista, dupek, materialista i jeszcze kilka przymiotów można by dopasować, obrazuje to jednak jak bardzo się zmienił, jak przez ten czas zdziczał. Zamknął w sobie i sabotuje MORIĘ, co stało się jego swoistym hobby. Teraz już jednak nie ma czasu na rozpaczanie, trzeba żyć i zabijać. Nie poddawać żądnym dobrym emocjom, bo one prędzej czy później zabiją i ból wróci zwielokrotniony, taki co powali na kolana.
Teraz nową rodziną dla niego są cyrkowcy, po raz wtóry z resztą po próbie powrotu do brata i tego co ludzkie. nie udało się, okularnik znikł, a Jou nie miał pojęcia gdzie go szukać, czy w ogóle jeszcze ma kogo szukać.. Może Mon czuła się lepiej to Tancerz Ostrzy jednak nie, z nim było coraz gorzej, wciąż zapadał się w otchłań rozpaczy i beznadziei na próżno próbując wydostać na powierzchnię, Gdy tak stał z głową przytkniętą do kory, a paznokcie wbijały coraz głębiej już było mu wszystko jedno, teraz chyba nawet gdyby ktoś go zaatakował, zapewne miałby problemy z obroną. Kilka łez spłynęło na jego poliki, wydrążyły mokry ślad i zniknęły gdzieś w ubraniu cyrkowca. Gdy spadły na niego krople, myślał iż do deszcz i odlepił się od drzewa, bo jednak to dziwne by pod nim padało. To zwróciło jego uwagę i gdy uniósł wzrok zobaczył różowo włose dziewczę, które było uradowane jakby co najmniej na loterii wygrało. Zrobił dwa kroki w tył i zerkając spod byka otarł oczy a potem czoło. Trochę go zezłościło, że ktoś był śiatkiem jego rozpaczy, jego własnej małej wojny toczonej we wnętrzu, tego iż kompletnie sobie nie radzi z kłębiącymi się uczuciami więc w chwili obecnej ona bardziej powinna uważać niż on, chociaż może oboje na równi? Swoją drogą czy dosyć wysoki chłopak, o raczej szczupłej aparycji, całkiem rozchwiany emocjonalnie może być groźny? W oczach ma tylko smutek, w sercu gorycz i nawet jego ogon smętni zwisa zamiast poruszać czy być owiniętym w pasie. Istny kłębek nieszczęścia, niczego więcej. Zmierzwione włosy, zdawały się także przeczyć sile tego osobnika, wyglądał jak słabiutka i niedołężna istotka. Gdyby tylko nie ta katana na plecach, to byłby całkiem bezbronny. Ta, na pewno a świstak zawija je w te sreberka i tak dalej. Chociaż fakt, kto by powiedział iż ten chłopak niegdyś miał możliwość walczyć o kolejny poziom czarnego pasa w kendo? Prawie został mistrzem, ale jak wiadomo prawie robi wielka różnicę, a przez pewne zdarzenie, całe życie bliźniaków odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni.Anonymous - 19 Lipiec 2012, 14:58 Zauważył ją. Nie dostąpiła więc zaszczytu zwrócenia na siebie uwagi, gdyż tą została uradowana w bardzo szybkim czasie. Wystarczyło tylko kilka kropel z jej przesiąkniętych deszczem ubrań i męczennik zadarł głowę do góry by ujrzeć jej rozradowane oblicze. Czym się tak cieszyła? Któż to wie? Wariat zawsze zostanie wariatem. Wypełniający był dla niej wyraz jego smutku,rozpaczy. Nie obchodziło jej jednak jak i dlaczego. Radowało to, iż on cierpiał. Cierpiał bardziej od niej. Jednak czuła też z tego powodu żal. Z tego powodu, że był na tyle silny by to ukazać. By ukazać swój ból. Ona nie potrafiła. Uczucia były dla niej czymś obcym. Bazowała na instynktach, pierwotnych instynktach. Tylko w pewnych momencie ukazywały się i to nawet bez jej zezwolenia. Bez tych momentów można by było wziąć ją na szklaną kukłę. Było to jednak dla niej lepsze. Nikt jej nie mógł zranić, na nikim jej nie zależało. Nawet na własnym życiu. Może nawet chciała by się go pozbawić? Jeśli, to tylko w spektakularny sposób.
W danym momencie szczerząc się jeszcze bardziej zeskoczyła z drzewa by znaleźć się przy jej obcym wybryku natury. Spojrzała mu głęboko w oczy, po czym prychnęła.
-Ciesz się uczuciem rozpaczy, dopóty one jeszcze w Tobie tkwi. - wiatr poniósł ku jemu jej szept gdy ta już odchodziła. Po krótkich sekundach zlała się z tłem i jej postać znikła sprzed oblicza Jou.
z/t
( przepraszam za przetrzymanie, teraz jednak opuszczam temat )Aaron - 2 Czerwiec 2016, 14:01 Siła pchnięcia spowodowała upadek Anastasii na miękką glebę, a z rzadka porośniętą trawą. Wokoło znajdowało się wiele drzew i krzewów, a ten przed nią był identyczny z tym, za którym to znikło poroże bestii. Usłyszała dźwięki wydawane przez bestie, które można było zinterpretować jako gniewną urazę. Najprawdopodobniej zbudziło się ze snu. Dźwięk trzeszczących o siebie kości oznaczał, że bestia wykonywała pomniejsze ruchy.
Po ścieżce nie było najmniejszego śladu w jej zasięgu wzroku. Bezkresna gęstwina zarośli - oto, gdzie się znalazła. Pochmurne niebo pozwalało widzieć wiele - dzień trwał.
Co zrobisz? Konik? Gzie konik?
Koło Ciebie znajdowało się parę kawałków potarganego płótna, całkiem białego, nieskażonego ani kroplą farby. A przecież jeszcze niedawno posiadało malunek.
Anastasia - 2 Czerwiec 2016, 19:30 Nijak nie potrafiła skutecznie odpędzić się od napastliwego zająca. Nie spodziewała się, że jej bajka wywoła zupełnie odwrotny od zamierzonego efekt, ale wcale też nie miała zamiaru przerywać jej opowiadania, bez względu na ilość popchnięć, ani świadomość, jak bardzo może sobie tym grabić. Gdyby miała przejmować się każdym takim swoim zachowaniem, nie byłaby przecież tym, kim jest naprawdę, a co gorsza wróciłaby do swojej dawnej, uroczej do porzygu osobowości. Nie kryła, choć z wielkim trudem przed sobą się do tego przyznawała, iż momentami tęskno jej było do tamtej Hebi; roześmianej, beztroskiej, ułożonej, a także potrafiącej się właściwie zachować. Teraz nie zawsze myślała racjonalnie, a kierowała się, jeśli nie instynktami, to obcymi, nie należącymi do niej emocjami. Nie miała nic swojego poza ciałem. Pokrywą, która wewnątrz zdawała się gościć kogoś innego. Nie było Anastasi, więc kto pozostał?
Przez to pozostała obojętna na słowa, być może nawet obelgi, które w jej stronę były kierowane. Nie baczyła na to, znów zapadając w wewnętrzny marazm. Mogłaby nawet umrzeć, a i tak by tego nie zauważyła. Nuż tym razem miałaby na tyle szczęścia, że nigdy już nie spojrzałaby na ten obrzydliwy świat?
Wpadła i zarazem wypadła bezwiednie przez obraz, lądując na czymś stosunkowo miękkim, a już na pewno nie tak twardym jak skalne podłoże, na którym niedawno dane jej było przesiadywać. Wpadła w obraz? Tak, chyba tak… Zając mówił, że przechodzenie przez obrazy działa tylko w jedną stronę – nie mogła więc wrócić, albo było to tylko bujdą niespełna rozumu zwierzęcia. Rozejrzała się dookoła próbując określić swoje położenie. To chyba naprawdę miejsce namalowane na płótnie, ale… Ono nie istniało?
Zaczęła panikować, już czuła, jak zaciskająca się w lęku krtań nie tylko skutecznie uniemożliwia swobodne przełykanie śliny, lecz także i oddychanie. Łzy same napływały do jej oczu, przez co po chwili zaczęła łkać niczym małe dziecko gubiące drogę z dala od swojego rodzica. Nawet ich nie ocierała, pozwalała spływać po polikach, gdzie pozostawiały nieprzyjemnie piekące strużki.
- M-Mamo... – Z trudem cokolwiek przecisnęła przez gardło. Ból słowa, nie tylko ten fizyczny, wzmógł łkanie. Skuliła się podsuwając zgięte w kolanach nogi do klatki piersiowej oraz obejmując je szczelnie dłońmi i ogonem. Tak trwała, nie wiedzieć ile czasu. Wewnętrznie umierała. Dopóki nie wyciągnęła sprawnej ręki, chwytając kępę wysokorosnącej tu trawy, której użyła do przeciągnięcia się dalej. Czołgała się tak, nie mając siły nawet wstać. I być może natrafiła po drodze na leżącą gdzieś bestię, na konika. Może starając się wtulić w inne ciepłe ciało, zrezygnowała z dalszej podróży.Aaron - 11 Czerwiec 2016, 12:48 Faliste wstęgi futra, ułożone w jednej linii wraz z włosami i porożem. Te dwa ostatnie wytwory kontrastowały z małą twarzyczką, z której emanowały swoją wielkością; a ten pierwszy element wyrażał potęgę drobnego, kobiecego ciała. Wiele barw mieniło się w sekwencji czerwieni, bieli, żółci i grafitów. Kolorowe spirale, zawinięte w kłębek, ułożone w trawie pomiędzy krzakami pełnym owoców.
Oto Sarena, oto piękno mrocznej wyspy.
Bestia spała, choć odgłosy otoczenia zostały przez moment stłumione upadkiem Anastasii, a wkrótce potem wzmocnione poprzez jej mozolne poruszanie się, łkanie i błądzenie jakby po omacku. Bestia poruszyła się niespokojnie, uciekając od pierwszego jak i drugiego dotyku. Przy trzecim trwała. Otworzyła oczy i skierowała swoją zdumioną twarz na Straszkę. Dla Anastasii ten obraz mógł trwać w zatrzymaniu, jakby czas stanął tylko dla tej jednej chwili, jednej wymiany spojrzeń. O ile jakkolwiek była zainteresowana tą konfrontacją, czyli jeśli poszukiwanie ciepła nie zabrało w pełni jej zmysłów.
Ale bez względu na to, czy patrzyła czy też próbowała odebrać temperaturę, posłyszała głos, który miał prawo wytrącać z emocjonalnej równowagi (albo z emocjonalnej pustki?).
- Córko! Tu jestem!
To nie mogła być ona, przecież nie żyje(?). To musiała być ona, przecież to ten sam głos. Ten sam? Na ile go pamiętasz, czy w ogóle go pamiętasz; czy w ogóle kiedykolwiek słyszałaś?Te i wiele innych wątpliwości miało prawo Tobą zawładnąć.
- Córko!
I ponownie ta jedna, konkretna barwa, jeśli głos jest Kotce dobrze znany. Albo kolejna podobna barwa do tej, która zgodna jest z wyobrażeniami o dawnej, matczynej melodii.
Czy to konik woła, czy to woła przestrzeń? Jak bardzo pragniesz, tak bestia będzie swoją twarzą matkę przypominać - zarówno rysami twarzy jak i ruchami warg, i w wynoszącym się ze strun głosowych, głosie.
Lecz cokolwiek się stanie, wszystko będzie tylko i aż wytworem wyobraźni, poddanej hipnozie wygrywanej z kościanej trąbki o prostych kształtach.
- Córko Moja. Nikt jak Ty.
Byłaś jedyna.
Tkwisz w tym jak w pajęczej sieci czy tkwisz jednie jak pod wodą? Wydostaniesz się z trudem z tej plątaniny czy zwyczajnie wypłyniesz ku górze? Na ile potrafisz ulec wyobrażeniom i tęsknocie? A jak bardzo potrafisz uciec od nawet najbardziej przyjaznej monotonii?
To tylko hipnoza i wyobraźnia, czy może także i sen?
Anastasia - 13 Czerwiec 2016, 12:39 Miękkie futerko, do którego Anastasia ostatecznie się doczołgała, okazało się nie być tak uprzejme, jakby to sobie wyobrażała. Uciekało przed dotykiem, wyrywało się i grymasiło, a tym, co ostatecznie zawiodło kotkę, było rozpoczęcie rozmowy. Sama nie chciała jej kontynuować, gdy wypowiadała jedno słowo pod wpływem odruchowego impulsu. Jednak cała seria dialogów była czymś zgoła innym, przez co jej rozpacz już nie była tak dramatyczna. Znalazł się ktoś, kto może chciał pomóc. Niech zdycha, przeklęty! Głupie nawoływania, głupie rozmowy miały istnieć wyłącznie w jej chorej, kociej głowie, nigdzie poza! A tu nagle głosy się wyrywają, zaczynają żyć własnym życiem, mówić coś, do czego ona ich nie zmuszała. Zaraz… To wcześniej zmuszała?
Matka. Gdzie była przez te wszystkie lata, gdy Topielica potrzebowała jej najbardziej? Dlaczego niby miałaby przychodzić teraz, kiedy już wcale jej nie potrzebuje, prawda? Bo nie potrzebowała! Stała się samowystarczalna, nyaha! Patrz świecie, nie, klękaj świecie, oto dorosła Anastasia!
Straszka natychmiast zebrała się z ziemi, niemalże odskoczyła niczym oparzona od czegoś, co do niej mówiło. Prychnęła, nastroszyła sierść na ogonie i rozejrzała się niespokojnie, obawiając się kolejnych cudów-wianków – nigdy nic nie wiadomo. Niepokój w niej wzmagał, tym bardziej, że została pozbawiona łączności ze swoją bestią. Gdzie była? Co tu się działo? Czy jeszcze właściwie pamiętała cel swojej podróży? Za bardzo roztkliwiała się nad rozchwianymi emocjami, którymi rzucała we wszystko i wszystkich na prawo i lewo, a przecież nie o to chodziło.
- Mamo, nya. Nie chcę cię tu mamo. Mamo! Chcę konika, daj mi konika, mamo. Jedyną rzecz od siebie, podaruj mi go. – Wciąż trzymała dystans, choć głos widocznie jej się łamał. Nie panowała nad nim i niespecjalnie też starała się to robić. - Chcę już wrócić. Nie chcę tu być, nya. Gdzie Brzask, jego też ukradli? Mamo, przynieś mi ich!
Chwiejnie stanęła na nogach. Czym był ten wytwór, jaki miała przed sobą? Gdzie podział się konik, którego przecież tu widziała. Może… Może to jej własna matka go porwała? Zabiła? Więc straciła ostatnią nadzieję na odzyskanie skradzionej jej własności? Nie, tak nie mogło być. W takim razie należało pomścić konika. Krew za krew.
Szybko dobyła swojego sztyletu schowanego w Bezdennej sakwie, po czym zamiast jednej Anastazji, było ich już łącznie sześć. Sześć rozgoryczonych kotek, które ustawione w kręgu otaczającym przyczynę halucynacji, w jednym momencie zaczęły się do niej gwałtownie zbliżać. Sześć. Ale tylko jedna prawdziwa, tylko jedna mogłaby uderzyć. Sarena dostała lustrzaną odpowiedź, dosłownie i w przenośni. Iluzja za halucynację.
Może jednak bestia zna się na urojeniach bardziej, niż Hebi się to wydawało? A może wyzna szybko prawdę i wszystko potoczy się zupełnie innym biegiem. To chyba najrozsądniejsze rozwiązanie, bestyjko nie bądź głupia, nie utrudniaj już niczego. Choć jeśli nie… Czy wtedy kotce uda się zranić stworzenie?