To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Klinika - Pokój wypoczynkowy

Tulka - 8 Listopad 2017, 02:14

Gdy Anomander nagle znalazł się przy Białowłosym, aż podskoczyła i odsunęła się od nich. Zrobiła to instynktownie, bo przecież nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby przebywać tak blisko rozjuszonego smoka, od którego aż biła żądza mordu. Cała się najeżyła, gotowa w każdej chwili uskoczyć. Amber i Kropka czmychnęły gdzieś w najdalszy kąt, bojąc się gniewu Dyrektora. Julia nie sądziła, że aż tak się zdenerwuje, ale gdy tylko zostali sami i się do niej odezwał, zdawał się być dość spokojny. Raczej smutny i przygnębiony.
Przytaknęła niepewnie głową, dając znać, ze rozumie za co Ordynator został ukarany. W sumie wiedziała o tym od początku, ale wolała się przyznać, że sama miała trochę wspólnego z tym w jakim stanie jest teraz Cyrkowiec. Gdyby nie ona to by się nie ciął, a tym bardziej gdyby nie przyniosła tego noża do pokoju. Naprawdę jednak nawet nie zwróciła uwagi na to, że go ze sobą zabrała z tej szopy.
Gdy jednak smok zaczął opowiadać o tym co znajdowało się w budynku Kliniki, otworzyła szeroko oczy. Zgadzało się to z tym co mówił Dyster. Nie sądziła, że pokryje się to aż tak bardzo. Dodatkowo w głowie znów pojawił się chłopak ze zdjęcia i przyglądając się brunetowi to nawet był do niego podobny. Czyżby...?
- Przedstawił się imieniem Dyster - odpowiedziała na pytanie - miał ze sobą zdjęcie swojego przyjaciela i wydawał się bardzo smutny. Mówił, że ten chłopiec, Eryk, bo tak przedstawił postać na zdjęciu, powiedział mu kiedyś, że nie chce go już nigdy widzieć na oczy, ale Dyster nadal miał nadzieję, że jeśli tu wróci to go zobaczy i może znów będą się razem bawić - wyjaśniła. Nagle przypomniała sobie jedno z imion, które podała Marionetka - czy...czy pana żona nazywała się Anna Klara? - zapytała niepewnie. Nie chciała bardziej smucić mężczyzny, ale skoro już zaczęli ten temat?
- Opowiadał mi, że właśnie kobieta o takim imieniu była jego przyjaciółką i wnuczką jego stwórcy - wyjaśniła od razu, tłumacząc skąd w ogóle takie pytanie się pojawiło - nóż miałam wrażenie, że został u mnie w pokoju....ale gdy byłam tam przed przyjściem tutaj, nie widziałam go...nie wiem więc co się z nim stało, czy ktoś go zabrał... - przyznała, opuszczając wzrok - ale chyba umiałabym go odtworzyć na papierze, choć nie jestem do końca pewna czy się przyjrzałam mu uważnie...pamiętam jednak, że miał na sobie wyryte litery...EvW na rękojeści, ale nie dam sobie za to głowy uciąć - westchnęła smutno - mogę jednak przynieść panu jutro obrazki przedstawiające tę Marionetkę oraz chłopca na zdjęciu, jeśli pan chce - spojrzała znów na Dyrektora.
Milczała chwilę, po czym nasunęło jej się inne pytanie - czy mogę zapytać...Anomander van Vyvern....to nie jest pana prawdziwe imię i nazwisko, prawda? - zapytała niepewnie, kładąc po sobie uszy, w geście niepewności i wycofania. Pamiętała, że Dyster na to nie zareagował, a jeśli Eryk naprawdę był synem Smoka, to pewnie miał on wtedy inne nazwisko.

Anomander - 8 Listopad 2017, 04:31

Anomander popatrzył na Julię gdy zaczęła mówić o tym co ją spotkało, i im dalej ciągnęła się owa opowieść, tym bardziej oczy skrzydlatego się otwierały.
- Owszem, Anna-Klara była moją żoną. Była dla mnie Światłem Świata i Pieśnią mej Drogi. Ona nadawała sens całemu mojemu życiu. Nigdy nie spotkałem tak dobrej, łagodnej, oddanej i kochającej osoby. Mieliśmy razem syna Eryka i córkę Zoe. Moje małe Iskierki, moje Skarby, moje Słoneczka. Zoe była podobna do swojej Mamy, miała mlecznobiałą cerę, oczy jak niezapominajki ale włosy tak samo czarne jak ja. Wszędzie było jej pełno. W stajniach, w psiarni, w ogrodzie, w parku. Była żywym srebrem. Cały nasz dom rozbrzmiewał jej perlistym śmiechem. Non stop przynosiła do naszej posiadłości jakieś zwierzaki prosząc bym je wyleczył. A ja je leczyłem, bo jak mógłbym jej odmówić? – zaśmiał się do swoich wspomnień ale w śmiechu tym dało się wychwycić nutę szaleństwa - Eryk z kolei był podobny do mnie, gdy jeszcze wyglądałem jak człowiek. Wysoki, dobrze zbudowany choć szczupły i bardzo poważny. Razem polowaliśmy i jeździliśmy konno. Pasjonował się sokolnictwem. Zawsze wyprzedzał mnie w wyścigach terenowych na prostej, ale to pewnie ze względu na wagę. – zaśmiał się i pokręcił głową jakby nie dowierzał - Po mojej Annie odziedziczył te same piękne, błękitne oczy, jasną cerę i złote serce. Był wspaniałym młodzieńcem. Jeśli kiedykolwiek musiałbym przejść przez piekło to tylko z nim. Byłem z niego taki dumny … – zamilkł na chwilę bo głos mu się załamał, ale trwało to może sekundę i znowu zaczął mówić - Anna-Klara i Zoe zginęły w wypadku samochodowym pod Amsterdamem. Wracały z wystawy malarstwa mistrzów flamandzkich. Eryka zaś, w niedługi czas później, odebrała mi choroba, na którą nie ma lekarstwa. – powiedziawszy to zwiesił głowę i spoglądał przez chwilę w podłogę - Eryk miał takiego pajacyka imieniem Rido. Dostał go od pradziadka. Nie duży, z czarnymi włosami i pięknymi, lśniącymi bursztynowo-złotymi oczami. Czy tak wyglądał ów Dyster?
Posłuchał informacji o nożu. Inicjały się zgadzały.
- Jeśli możesz to narysuj mi to wszystko. – poprosił cichym głosem - Proszę Cię też jeszcze o jedną rzecz. Nigdy, przenigdy nie mów Alice o tym, że Zoe nie żyje. Alice wierzy, że Zoe wyjechała i ją zostawiła. Tak ma pozostać.
Odetchnął spokojnie.
Cała ta kraina go przytłaczała. Żył tu od ponad trzydziestu lat, a wszystko to dalej do niego powracało. Jak jakiś popieprzony bumerang.
- Anomander van Vyvern? Nie, nie jest, choć pod tym imieniem zna mnie Kraina Luster. Przybrałem je ponad trzydzieści lat temu, w chwili gdy wyrosły mi skrzydła, a ja zacząłem zamieniać się w tą gadzinę, która teraz jestem. Ale dość o tym. Może kiedyś poznasz moje prawdziwe imię i nazwisko, ale jeszcze nie teraz.
Uniósł głowę i przez chwilę nasłuchiwał.
- Zdaje się, że Pacjenci przybyli. Mam nadzieję, że poradzimy sobie bez Bane’a. To co, idziemy ich powitać?
Zapytał wstając ze swojej ławy.
Poczekał aż Julia wyjdzie pierwsza po czym opuścił pokój dając znać marionetkom sprzątającym, że mają zrobić porządek w pokoju.

ZT

Tulka - 8 Listopad 2017, 10:09

Uśmiechała się smutno, słuchając historii o rodzinie dyrektora. Opuściła trochę wzrok i słuchała wszystkiego uważnie - a więc jednak Zoe to pana córka - powiedziała zamyślona, gdy mężczyzna już skończył opowiadać. Podniosła na niego znów wzrok, chcąc wyjaśnić tę nagłą uwagę - pani Alice mnie tak nazwała pierwszego dnia, gdy przybyłam tu z Banem. Pomogła mi wtedy się przebrać, bo przez ból skrzydła miałam problem z tym, żeby rozebrać koszulkę - przyznała, uśmiechając się na to wspomnienie - gdy już zasypiałam powiedziała do mnie właśnie Zoe. Początkowo nie zwróciłam na to uwagi, ale później mnie to zaczęło zastanawiać - przyznała na spokojnie.
Spojrzała w twarz Dyrektora i zamyśliła się na moment. Przechyla głowę w bok i uśmiechnęła się - wczoraj tego nie zauważyłam, przez emocje, które mi towarzyszyły, ale teraz jak patrzę to Eryk naprawdę był podobny do pana - powiedziała i poruszyła delikatnie swoją rudą kitą.
Zamyśliła się na moment, chcąc sobie przypomnieć jak wyglądał Dyster. Naprawdę była roztrzęsiona, ale pamiętała go dokładnie - wyglądał dokładnie tak jak pan go opisał - powiedziała po chwil - z tą różnicą, że oczy już mu nie lśniły, były matowe i strasznie smutne - przyznała, spoglądając mu w oczy. Oczy Dyrektora również były smutne i to bardzo. Widziała, że tęskni za swoją rodziną. Początkowo sama tęskniła, ale było to spowodowane raczej szokiem po tym wszystkim co przeżyła. Teraz jakoś nawet nie chciało jej się o nich myśleć.
- Wieczorem wszystko narysuję i przyniosę panu na śniadanie - obiecała, posyłając mu miły uśmiech - i obiecuję, że nic jej nie powiem - dodała również. Nie chciała, żeby Marionetka chodziła smutna czy przybita. A poza tym mogła się obrazić na Anomandera za to, że nie powiedział jej tak ważnego szczegółu. Że ją okłamał, mówiąc, że Zoe nadal żyje. Choć z drugiej strony miała prawo wiedzieć. To jednak nie było zadanie Lisiczki, żeby ją o tym informować.
Przytaknęła mu głową, że rozumie - nawet nie chciałam o to pytać, po prostu Dyster nie zareagował na pana nazwisko, dlatego doszłam teraz do tego, że wcześniej musiał się pan nazywać inaczej. Ale i tak dziękuję, że mi pan to wszystko powiedział - powiedziała i przytaknęła głową sama sobie.
Wstała zaraz za Dyrektorem i ruszyła w kierunku drzwi. Nim jednak zostały otwarte, złapała bruneta za rękaw i pociągnęła, zmuszając by się cofnął. Gdy tylko to zrobił, przytuliła go mocno do siebie. Może było to dziwne, ale sama tego teraz potrzebowała - widzę, że pan tęskni i widzę, że ich pan kochał. Chyba nawet zazdroszczę pana dzieciom, że miały takiego tatę. - ostatnie zdanie powiedziała cichutko, jakby do siebie - Nie wymagam, żeby pan traktował mnie jak córkę, ale niech pan pamięta, że razem z Banem i panią Alice też tworzymy rodzinę. Trochę popapraną ale zawsze rodzinę - odsunęła się od niego i ponownie uśmiechnęła, po czym wyszła z pokoju, chcąc sprawdzić kto tym razem do nich zawitał.

ZT

Thorn - 9 Listopad 2017, 21:00

Na arenie pojawił się nowy, bardzo niebezpieczny gracz. Gdy tylko Dyrektor zbliżył się do Arystokraty, ten wyprostował się by wyglądać na wyższego. Nie chciał by różnica wzrostu była aż tak widoczna a z pewnością skrzydlaty miał więcej centymetrów wzrostu.
Thorn zachowywał się przyjaźnie. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Obserwował dokładnie skrzydlate istoty, oceniał ich wygląd. Nie komentował jednak na głos ich stroju, każdy miał własny gust. On teraz miał na sobie bogaty strój ze zdobną złotą nicią, ale na co dzień ubierał się... mnie ekstrawagancko. Co nie zmienia faktu, że lubił dobrze wyglądać.
Dyrektor nie zdążył się odezwać bo niespodziewanie zza jego skrzydeł wyskoczyła Tulka. Jej atak był nagły i początkowo Thorn nieco odchylił się do tyłu, jakby się bał, że ukąsi go za chwilę jadowita Kobra. Zdębiał a uśmiech spełzł mu z twarzy.
Gapił się na nią zaskoczony przez cały czas w jakim kobieta wyrażała swoje niezadowolenie. Nie przebierała w słowach i w ciągu kilku sekund brwi Upiornego powędrowały lekko ku górze.
Nie spodziewał się, że po tylu latach ona tak na niego naskoczy. Nie zasługiwał na to.
Pojawił się też inny, bardzo istotny problem. On, Aeron Vaele był Arystokratą. Szlachcicem, który mimo iż pozwala mówić do siebie bez używania tytułów, nie przełknie obrazy. Miał swój honor i dumę, która właśnie w tej chwili została mocno urażona.
Gdyby nie to, że znał Julię i lubił tą małą Lisicę... Gdyby ktoś inny stał teraz na jej miejscu i wydzierał się na niego bez opamiętania, dostałby już rękawicą w twarz. Nie godzi się, by zwykły mieszkaniec Krainy Luster tak odzywał się do Szlachcica.
Caius był chyba jeszcze bardziej zaskoczony tą sytuacją. Skulił się i staną za Thornem. Zerkał to na Tulkę, to na swojego Pana. Nie bał się Lisicy, jej groźby były dla niego niczym. Bardziej obawiał się reakcji Arystokraty, bo już trochę go znał i wiedział, że choć młody Vaele był tolerancyjny... to każda tolerancja miała swoje granice.
Na twarzy Upiornego pojawił się lekki uśmieszek, gdy Dyrektor zwrócił jej uwagę. Ach, czyli pan van Vyvern znał się lepiej na kontaktach ze Szlachtą. Dobrze wiedzieć, że Thorn być może trafił na godnego przeciwnika do rozmów.
Gdy Julia umilkła, rogaty odczekał chwilę. Spojrzał najpierw na nią a potem na skrzydlatego. I co dziwne to właśnie na nim zawiesił wzrok.
Uniósł zdrową dłoń do ust i zasłaniając je nieco teatralnie, wybuchnął wdzięcznym, melodyjnym śmiechem. Caius za jego plecami odetchnął cicho i wyprostował się. Powrócił do łypania na Anomandera.
- Ach, doprawdy, zabawna sytuacja. - powiedział ukrywając to, że jest nieco spięty. Julia nie powinna stawiać go w takiej sytuacji. Może jeszcze nie zrozumiała, ale zgotowała mu bardzo ciężki test. Od razu na wejściu, kiedy nie był jeszcze na niego przygotowany.
A gadzie ślepia obserwowały go bacznie. Śledziły każdy ruch. Arystokrata nie mógł pokazać słabości. Nie w momencie gdy wyczuł, że skrzydlaty mężczyzna stojący przed nim ma ogromny autorytet więc zapewne też jest kimś z wyższego stanu. Nawet jeśli nie pochodził ze Świata Ludzi należał mu się szacunek.
Thorn przez chwilę chichotał mrużąc oczy. Dzięki temu spod wachlarzy długich, ciemnych rzęs mógł szybko rozeznać się w sytuacji. Julia była wściekła, Caius stał spokojnie za jego plecami a Anomander? Też wyglądał na odrobinę zakłopotanego. Nie dziwne.
Droga Julio, nawet nie wiesz co tym swoim wybuchem narobiłaś. Chichotał nie tylko na głos ale też i w myślach.
Po chwili uspokoił się jednak i z rozbrajającym uśmiechem zwrócił twarz w stronę Tulki.
- Ja również się cieszę, że udało mi się przytaszczyć tutaj... jak to ujęłaś? - jego uśmiech stał się tajemniczy a głos głębszy, uwodzicielski a zaczął mówić dość wolno - Ach, tak. Arystokratyczny Tyłek. Zabawne określenie. - spojrzał na Anomandera i posłał mu słodki uśmiech po czym ponownie wrócił spojrzeniem do dziewczyny - Nie przypominam sobie jednak, by ktokolwiek wcześniej nazwał mnie idiotą. A przynajmniej nie w obecności innych, kulturalnych, znaczących osób. - dawał Tulce małą wskazówkę, gdzie popełniła błąd - I na koniec: Masz rację. Przełknąłem moją dumę i przybyłem po pomoc. - skłonił się lekko, bardziej Dyrektorowi niż Lisiczce - Ale moja duma ostatnimi dniami jest bardzo... - przerwał i podniósł palec do policzka po którym postukał się w zamyśleniu - Delikatna. Żeby nie powiedzieć drażliwa.
Julia zdecydowała się wyjść, więc tylko skłonił się jej sztywno, zamykając przy tym na chwilę oczy. Cały czas uśmiechał się łagodnie, jak gdyby nigdy nic. Miał nadzieję, że stojący przed nim Anomander odbierze jego reakcję jako pojednawczą. Chciał wyjść z twarzą ale czy w oczach skrzydlatego ją zachował?
Caius przestąpił z nogi na nogę, zaniepokojony poleceniem jakie usłyszał. Jakaś część w jego głowie krzyczała, że musi wykonać rozkaz. Że musi wykazać się posłuszeństwem.
Przesunął spojrzeniem żółtych oczu od Anomandera po Thorna który akurat odwrócił głowę w jego stronę i patrzył na niego. Miał minę pokerzysty ale z pewnością był ciekaw co Wilk zrobi.
Niezręczna cisza przedłużała się dlatego Arystokrata westchnął i machnął ręką dając Caiusowi polecenie, by przestał zachowywać się jak dzikus. Naprawdę... to spotkanie nie miało tak wyglądać.
Upiorny przeniósł wzok tęczowych oczu na Dyrektora i uśmiechnął się, ukazując rząd białych zębów. Skłonił się lekko gdy tamten uścisnął mu rękę. Rogi zalśniły w świetle prezentując tym samym jak bardzo są zadbane.
Anomander zaprosił go do pokoju we wnętrzu pomieszczenia, co zapowiadało, że ich rozmowa zapewne rozwinie się dalej w bardziej przyjacielskiej atmosferze. A może po prostu van pan van Vyvern znał zwyczaje szlachty i wiedział, że nie wypada odmówić gościny wysoko postawionemu gościowi?
Ruszył za nim w głąb budynku. Zanim odpowiedział na zagajenie rozmowy, spojrzał przelotnie na swojego Sługę.
- Caius zostanie tutaj i poczeka na pannę Renard. - powiedział znudzonym głosem. Wilk tylko skinął głową i przeniósł wzrok na leżącego przy ścianie psa.
Teraz, gdy Thorn i Anomander zostali sami, Upiorny mógł pozwolić sobie na przyjazną pogawędkę oczywiście z zachowaniem zasad savoir vivre.
Poczekał aż Gospodarz wejdzie do pomieszczenia po czym ruszył za nim i z uśmiechem zajął jeden z foteli, ten bliżej okna. Usiadł z niewielkim trudem, podpierając się na swojej lśniącej czarnym lakierem i srebrem lasce.
- Jestem zaskoczony, że zna się pan na heraldyce. - skłonił się lekko na znak szacunku i aprobaty - Jeśli można, chciałbym jednak uzupełnić pana informacje. - dodał uprzejmie, uśmiechając się i przechylając lekko głowę przez co jego rogi znowu błysnęły w świetle - W polu fioletowym róża szara zwrócona ku górze... - kiwnął głową powtarzając za Anomanderem - ... otoczona ciernistymi pnączami. - dodał głębokim głosem a w oczach pojawił się tajemniczy błysk.
Przez chwilę patrzył w oczy rozmówcy, które zmieniły barwę na nieco bardziej przyjazną. Z lodowo-niebieskimi wyglądał zdecydowanie lepiej.
- Proszę wybaczyć. - uniósł rękę w geście przeprosin - Nie znam jednak pańskiego herbu. Z mojej strony to nie tyle ignorancja, co zwyczajnie dość stare wyposażenie domowej biblioteczki. Herbarze które posiadam mają już parę ładnych stuleci.
Uwaga o jego Matce była ciekawa i Thorn spiął się nieco. Nie dał tego po sobie poznać, w końcu nie bez powodu w niektórych kręgach nazywano go Subtelnym Kłamcą.
- Co do tego nie mam pewności. - powiedział wymijająco aczkolwiek nadal uprzejmie - Niestety, nie zapytam jej ponieważ ona nie żyje od dłuższego czasu. - brwi ułożyły się tak, że samym kształtem przepraszały Anomandera - Jestem ostatnim, żyjącym męskim potomkiem rodu Vaele. To dało mi prawo do zmodyfikowania herbu, wyprzedzając pana ewentualne pytania o cierniste pnącza. - i znowu błysk w oku.
Propozycja napicia się czegoś z Dyrektorem była kusząca ale Thorn jeszcze nie ufał skrzydlatemu na tyle, by przyjmować od niego jakikolwiek trunek. Dlatego podziękował grzecznie. Może i Anomander nie miał złych zamiarów względem niego, ale fortuna jaką posiadał Arystokrata, a którą bez wątpienia posiadał, była smacznym kąskiem. Najpierw Aeron musiał więc wybadać z kim ma do czynienia.
- Proszę wybaczyć mojemu Słudze. - powiedział nagle zmienionym głosem, wyrażającym żal - Bywa porywczy. Jest jednak świetnym Kucharzem. Może kiedyś w ramach rekompensaty da się pan zaprosić na kolację, do mojej Rezydencji? - uniósł nieco wyżej twarz i posłał mu szeroki uśmiech - Będę szczęśliwy i zaszczycony móc pana ugościć.
Był ciekaw, czy Anomander również i teraz wykaże się obyciem. Co należało zrobić? Cóż, pracująca tu Julia, było nie było, jest kimś w rodzaju Sługi pana van Vyverna. A wyszło na to, że Sługa obraził Szlachcica. Caius też nie był bez winy za co oczywiście młody Vaele przeprosił, ale czy to samo zrobi Dyrektor Kliniki?
Nie wypadało też odmówić. Nie co dzień zostaje się zaproszonym do Rezydencji Rodowej już na pierwszym spotkaniu. Czyż nie?

Anomander - 10 Listopad 2017, 00:07

Przez trzydzieści z górą lat nie miał okazji prowadzić tak zwanych dworskich gierek. Rodzaju szlacheckiej tradycyjnej rozgrywki, można by powiedzieć niemal honorowej, toczonej jedynie pomiędzy przedstawicielami wpływowych rodów. W prawdzie większość drobnej szlachty też się w to bawiła, ale ich gry przypominały walenie się piąchami po ryjach na zasadzie „Uga buga Ja cię SIU!”. Zero finezji. Ich rozgrywka wyglądał jak gra w pokera z podmiejskiej spelunie. Wchodzili do Sali, brali karty do rak, ciskali je na podłogę i dalejże prać się po kufach. Ale jak oczekiwać finezji od kogoś kto o honorze, dumie i szlacheckiej naturze słyszał jedynie z bajań starców? Nie od dziś wiadomo, że każda gra polityczna w której nie ma honoru, dumy, szlachetności musi przerodzić się w zwykły, ordynarny mord.
Rozgrywki wielkich rodów były nieco inne. Przypominały grę w pokera, w szachy, w tenisa, szermierkę, taniec klasyczny i sztukę krasomówczą. Wszystko to w jednym momencie i na przyspieszonych obrotach. Nie ma czegoś takiego jak zapis stanu gry. Ta rozgrywka nie dawała j szans na pauzę ani odegranie się. Jeśli przegrałeś, to upadałeś, a gdy upadłeś to przestawałeś znaczyć cokolwiek. Ot, ludzki śmieć choć z majątkiem. Mimo tego majątku, żaden magnat nie chciał patrzeć na takiego partnera do pertraktacji. Wielu podzieliło taki los. Wielu zostało drobnymi szlachetkami choć zaczynali jako magnaci i wielcy Panowie. Najbardziej widoczna była ta gra przy okazji zawierania małżeństwa. Dwie panny z wysokich domów jeden bogaty kawaler. Wygra nie ta, która jest najładniejsza, ale ta której reprezentant najlepiej zdyskredytuje przeciwniczkę i która przy okazji ma najwięcej pieniędzy. Czasami to, jak brutalnie toczyła się o niego gra zależało od kandydata i jego sposobu bycia. To przypomina anegdotę o pannie i bajecznie bogatym acz rozwiązłym kawalerze. Kawaler ów zakochał się w dziewczynie bez pamięci. Nigdy jej nie widział, ale z opowieści wynikało, że to najpiękniejsza panna Starej Ziemi. Wysyłał posłów z podarkami, heroldów z zaproszeniami, gońców z liścikami, malarzy by wykonali jej portret a także swatów oraz swatki. Gdy malarz i swat wrócili, każdy z nich przekazał informację. Malarz portret wyjątkowo pięknej dziewczyny o oczach lśniących jak brylanty, ustach jak maliny i dłoniach tak subtelnych, iż wydawało się że róża ma przy nich grube płatki. Swat zaś powiedział, że owa panna jest piękna jak marzenie senne, inteligentna, oczytana, biegle włada czterema językami obcymi a na dodatek potrafi grać na instrumentach muzycznych. Miała tylko jedną wadę, była potwornie uparta. Kawaler zapytał się „cóż z tego że uparta? Co ten upór ma do rzeczy?” Proszę sobie wyobrazić, powiedział swat, że owa panna uparła się, że za nic w świecie Jaśnie Pana nie poślubi.
Tak właśnie to wyglądało. Dyplomacja ponad wszystko.
Gdy mężczyźni weszli do pokoju, Cierń zajął zewnętrzny fotel. Ten skierowany plecami w stronę okna.
Dobra decyzja – pomyślał Anomander - Pierwszy ruch na rozpoznanie wroga.
Anomander uśmiechnął się grzecznie do gościa, podszedł i usiadł na sąsiednim fotelu, tym skierowanym oparciem w stronę drzwi. Oba fotele stały koło siebie, ale ich ustawienie było odmienne. Mógł usiąść na jednej z kanap, ale ich zajęcie oznaczałoby stwarzanie dystansu lub brak zaufania między nimi. Nie obaj byli przedstawicielami szlachty i nim nie wyjdzie oficjalnie na jaw kto stoi wyżej, obaj co do zasady są braćmi. Zajęcie miejsca na ławo skrzyni odpadało, bo skrzydlaty postawił by się w pozycji podległej. Ale fotel plecami do drzwi dawał pole do popisu. Po pierwsze odgradzał gościa symbolicznie własnym ciałem od ewentualnego zamachu i jako gospodarz był na trasie „wylotowej” by w razie potrzeby usłużyć gościowi.
I co Ty na to?
Wzmianka o heraldyce sprawiła, że przekrzywił życzliwie głowę, odsłoniętą tętnicą szyjna w stronę rozmówcy zamieniając się w słuch. Słysząc o cierniach uśmiechnął nieznacznie i kiwnął głową ze zrozumieniem choć nic nie powiedział.
- Bardzo dziękuję za tę cenną uwagę Panie Cierń. Z nieukrywaną radością odnotuję ją w kronice. – powiedział nalewając sobie do kieliszka miodu, który przed chwilą wniosła marionetka służebna.
Z lubością pociągnął łyk. Dobry stary miód półtorak. Czuć było subtelne nuty malin i kwiatów gryki. Postarały się pszczółki.
- Proszę się nie przejmować, herb mojego rodu istnieje jedynie od 1200 roku. Wtedy bowiem pojawia się o nim pierwsza wzmianka w kronikach. – powiedział upijając kolejny łyk - Doprawdy, polecam ten miód i zachęcam by Pan spróbował. Czuć w nim subtelną woń malin i kwiatów gryki. Trunek pochodzi bowiem ze Świata Ludzi.
Powiedziawszy to pochylił się nieznacznie w stronę butelki gotowy osobiście napełnić pucharek miodem.
No to teraz do Ciebie piłeczka
Na informację o Matce Anomander kiwnął jedynie głową. Nie składał kondolencji. Nie wypadało w takich okolicznościach.
Oczywiście że, miałeś prawo sobie dodać cokolwiek do herbu chłopcze – Anomander pomyślał o młodzieńcu jak o chłopaku choć równie dobrze jego interlokutor mógł mieć 50 albo i 500 lat - Ciernie uszczerbiają figurę. Nikt normalny nie zmieniałby herbu swojego rodu. A zatem jesteś bękartem.
Mimo wszystko musiał pamiętać o jednym. Bękart nie bękart, ale niejednokrotnie taki bękart stał wyżej niż możny pan. Dla przykładu Jean de Dunois zwany Bękartem Orleańskim. Niby bękart a otrzymał tytuł Odnowiciela Królestwa i miano głównodowodzącego wojsk przy czym ustępował ranga jedynie konstablowi. To nie był zwykły Bękart. To był Jaśnie Pan Bękart.
- Proszę wybaczyć również Julii. To dla niej dość ciężki i stresujący czas. W końcu z nastoletniego dziewczęcia staje się z wolna młodą kobietą. Mam nadzieję, że wybaczy jej Pan ten wygłup? – mówiąc to uśmiechnął się przepraszająco w stylu „Sam rozumiesz Stary jakie są te dzisiejsze baby”. Uśmiech ten niósł jeszcze jedną informację. Przesłanie jasne jak słońce, ale tylko dla klasy wyższej. Niewypowiedziane słowa „Hodie mihi cras tibi” czyli co dziś mnie jutro spotka ciebie zawisły w powietrzu jak gradowa chmura.
Tym razem, to ponownie Anomander zaszachował Aerona. Ultimatum było jasne. Jeśli nie wybaczysz, ukarzę Julię zgodnie z zasadami etykiety lub Twoim życzeniem, ale w zamian będę domagał się łba Twojego kundla na srebrnej tacy, który siedzi teraz w recepcji, albowiem uczynił mi despekt nazywając mnie gadem.
Piłeczka odbita w formie zaproszenia do rezydencji była dobrym ruchem.
Prawdziwym szachem dyplomatycznym w pałacowych rozgrywkach.
Prostacy powiedzieli by że Aeron Veale nie pierdolił się w tańcu i teraz to on zaszachował Anomandera.
Stara zasada mówiła, że czyj dach tego zasady i w przypadku rewizyty stawiała Anomandera nie tylko na pozycji gościa, ale także wymagała by ten zabrał odpowiednią do statusu świtę. Julii nie mógł zabrać, bo kolejne buńczuczne zachowanie tego dzieciaka mogło się zakończyć krwawą łaźnią, jeśli tylko Pan domu poczułby się urażony.
To taka stara sztuczka. Podobna do tej z poselstwem i głowami.
Otóż poseł nie miał prawa zaatakować ani obrazić monarchy w żaden sposób, chyba że ten godził w jego władcę i kraj. Zbierało się zatem najstraszniejszych rębajłów i morderców i w przebraniu ambasadorów wysyłało na dwór ościennego państwa. Jako prezent wieźli głowę np. ambasadora albo członka rodziny tamtejszego monarchy zatopioną w moczu albo z fekaliami w ustach i wyłupionymi oczami. Jakikolwiek despekt słowny na przykład okrzyk „Wy dzikusy” lub „Wy psy” był uznawany za uczyniony krajowi lub monarsze i dawał pretekst do ataku. Restę robili mordercy w przebraniach. Wielu władców krainy w Świecie Ludzi określanej bliskim wschodem skończyło w ten sposób. Oto jak przejąć władzę bez toczenia długiej i kosztownej wojny.
Kolejną opcją był Bane. białowłosy był inteligentny, ale nie znał się na intrygach i grze. Wyciągnęli by z niego wszystko, a ten byłby dumny, że tak zgrabnie udało mu się odpowiedzieć na zadawane pytania. Nie oznaczało to że był głupi. Po prostu rozmawiał ze sprytniejszymi od siebie.
Zostawał mu Jan Sebastian i Alice. Zarówno on jak i ona byli marionetkami. Ich zabranie świadczyłoby o tym, że Anomander nie ma kogo zabrać ze sobą a zatem jego status wcale nie jest wysoki.
Jednak Anomander nie był głupcem. Z niejednego pieca już chleb jadł.
- Z miłą chęcią przybędę. Ponadto będę zaszczycony mogąc przyjąć Pańskie zaproszenie. Jednakowoż, jako jedyna placówka medyczna w Krainie Luster mamy aktualnie wielu pacjentów zatem nie mogę w danym momencie dokładnie określić daty wizyty. Wierzę, że Pan to rozumie, Pan też, jako Dowódca Arcyksiążęcej Gwardii z pewnością ma wiele obowiązków. Ponadto sądząc po sposobie w jaki się Pan porusza, Pan również nie prędko zawita ponownie w progi swojego domostwa.
Anomander był z siebie zadowolony. Piękna odpowiedź, zmuszająca rozmówcę do przyznania racji i wybijająca karty z ręki jak cios kijem baseballowym w nadgarstek.
Nie mógł jednak popadać w samo-zachwyt. Musiał być ostrożny. Gran ie dobiegł końca, choć pierwsze karty i ciosy zostały wymienione.
- Proszę mi powiedzieć, cóż się Panu stało i jakie miał pan obrażenia. – oparł się wygodnie w fotelu, ułożył dłonie w piramidkę i spojrzał na Aerona - Proszę się nie krępować i mówić prawdę. Kto pana opatrywał? Czy ból utrzymuje się od dawna? W którym rejonie kręgosłupa odczuwa go Pan najdotkliwiej?

Amomander musiał przeprowadzić przyspieszony wywiad. Miał nadzieję, że operacja nie będzie konieczna. Bane był „wczorajszy” a Julia sama sobie nie poradzi z leczeniem ran. W przypadku gdyby konieczna była operacja będzie musiał przełożyć ją na dzień następny gdy będzie dysponował w pełni zdolnym do pracy personelem.
Miał też nadzieję, że pokój numer trzy został już przygotowany bowiem po zebraniu wywiadu udadzą się bezpośrednio na górę.
- W związku z tym, że będziemy musieli przeprowadzić badania w tym badanie RTG kręgosłupa do którego konieczne jest przygotowanie, będzie Pan zmuszony zostać przynajmniej na jedną noc w Klinice. Proszę zatem wysłać umyślnego z wiadomością do kogo trzeba. – Anomander powiedział to poważnym niemal urzędowym tonem. Widać było, że jeśli chodzi o zdrowie pacjentów skrzydlaty traktuje sprawę bardzo poważnie. - Gdyby aktualnie nie dysponował pan umyślnym oferuję swoich ludzi ewentualnie ptaki.
Informację o umyślnym Anomander dodał celowo. Nie musiał tego mówić, w końcu gdy ktoś idzie do szpitala to wie, że raczej tam zostanie przynajmniej na czas badań. Chodziło o to by młody Arystokrata nie czuł się zagrożony lub niepewny. W prawdzie był gościem, a to znaczy, że to na gospodarzu spoczywa obowiązek zapewnienia mu bezpieczeństwa, ale lepiej dmuchać na zimne. Skrzydlaty nie znał jego przeszłości arystokraty, ale zakładał że bękarty, zwłaszcza wśród konserwatywnych magnatów nie mają łatwego życia. Może i Cierń był bękartem, o czym świadczył uszczerbiony herb, ale tak samo jak zwykli ludzie bał się o swoje życie. Ponadto jako szlachcic dysponował fortuną, której rozmiar Anomander określił wstępnie po worku złota w recepcji jako opłacie za leczenie. Majątek był znaczny. Wielokrotnie większy niż ten należący do niego. Zatem skoro fortuna była znaczna to i osób oczekujących nagłych przekształceń majątkowych ewentualnie niespodziewanej prywatyzacji jego części lub całości musiało być odpowiednio wielu. Reasumując, im więcej osób dowie się gdzie aktualnie przebywa, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś zechce go po cichu wyeliminować.
Anomander popatrzył na rogatego szlachcica i pokiwał głową.
Taka niema wymiana informacji i zapewnień.

Tulka - 10 Listopad 2017, 17:57

Wkurzona Tulka opuściła wzrok i już nic nie mówiła, gdy dostawała naganę od obu mężczyzn. Anomander tylko zwrócił jej uwagę, ale Cierń roześmiał się i zaczął tłumaczyć na spokojnie co zrobiła źle.
Zamknęła się w magazynie i usiadła na podłodze, opierając się od drzwi. Złapał się za głowę i załkała. Co się z nią działo? Dlaczego tak wyskoczyła. Nie była teraz w rezydencji Vaele tylko z Ciernem i jego służbą, żeby aż tak na niego naskakiwać. Była w pracy obok stał Anomander, a ona obraziła Arystokratę. Niezależnie od tego czy się znali czy nie i tego jakie relacje ich dzielą nie powinna na niego tak naskakiwać. Łzy płynęły jej po policzkach, nie umiała tego powstrzymać. Wiedziała, ze musi ale nie było to takie proste. Co się z nią działo? Nie potrafiła tego wyjaśnić nie umiała się skupić. Nie wiedziała czy to przez zmęczenie, stres czy może po spotkaniu z Dysterem coś się zmieniło. Gdy zobaczyła kolejną bliską jej osobę, poważnie ranną, po prostu ne wytrzymała. Nie mogła tego tak długo utrzymywać. Dopiero zaczął się dzień, a ona już go miała dość.
Wstała i ogarnęła się. Wytarła nos i łzy, choć oczy nadal miała zaczerwienione. Przebrała się w turkusowy komplet do pracy. Stała w magazynie jeszcze chwilę by na pewno nad sobą panować gdy znów stanie przed mężczyznami. Nie mogła sobie pozwolić na płacz przed nimi. Nie tego ją uczono. To naprawdę nie był najlepszy czas, żeby Cierń się tutaj pokazywał, nie w takim stanie. Musi go przeprosić, tak samo jak Anomandera. Ale nie może Upiornego przeprosić jak brata, nie tym razem. Musiała przeprosić go na stopie oficjalnej, tak jak ją tego uczono.
Westchnęła ciężko i wyszła z magazynu. Wróciła do poczekalni, nieświadomie masując zabandażowaną dłoń. Nadal jeszcze jej trochę dokuczała. Z nogą było lepiej.
Stanęła niepewnie widząc, że bruneci gdzieś poszli. Alice przekazał Julii, gdzie się udali, ale został tutaj Caius. Przełknęła ślinę i podeszła do niego - Caius....przepraszam... - powiedziała cicho. Opuściła wzrok, nie chciała patrzeć mu w oczy, nie chciała by widział, że są zaczerwienione. Tak bardzo chciałaby żeby ją przytulił. Ktokolwiek. Czuła się po prostu beznadziejnie.
Niezależnie od tego co zrobił Wilk, ruszyła do wypoczynkowego - chyba powinniśmy do nich dołączyć - powiedziała tylko cicho. Wiedziała jednak, że Kucharz ją słyszy. Zatrzymała się tuż przed drzwiami i zawahała się. Bała się co zrobi Cierń. Czy będzie wkurzony czy jej wybaczy. Wiedziała, że jeśli jej nie wybaczy to będzie ukarana, w zależności od Upiornego, przez niego samego lub przez Dyrektora. Nie mogła teraz już na to nic poradzić. Musiała przeprosić bo bez tego może być tylko gorzej.
Wzięła głęboki oddech na uspokojenie się i zapukała. Nacisnęła niepewnie klamkę i weszła do środka. Szybko odnalazła wzrokiem obu mężczyzn i jeśli tylko otrzymała pozwolenie to zbliżyła się do nich, tak by obaj ją widzieli. Caius wszedł zaraz za nią.
Gdy stanęła w miejscu, gdzie obaj mężczyźni ją widzieli ale za to nie stała też za blisko nich, pochyliła się do przodu. Uszy miała położone, a ogon lekko podkulony, w oznace poddaństwa - ja...chciałam panów bardzo przeprosić - zaczęła i zwróciła się do Ciernia - panie Vaele bardzo pana przepraszam za mój brak szacunku. Przepraszam, że na pana naskoczyłam. Nie ma usprawiedliwienia na moje zachowanie oraz obrazę - zwróciła się do Anomandera - pana również przepraszam, Dyrektorze van Vyvern, że jako pana podopieczna, zachowałam się tak nieodpowiedzialnie i naraziłam dobre imię pana jak i tej placówki - zmieniła pozycję tak by zwracać się do obu brunetów naraz - jestem gotowa ponieść konsekwencje swojego zachowania - dodała i wyprostowała się. Unikała jednak ich wzroku. Nie chciała by widzieli, ze płakała. To nie było miejsce ani czas żeby się nad sobą użalać.
Jeśli tylko jej pozwolili usiadła na kanapie. Lekko pociągnęła za rękaw również Caiusa, dając mu tym samym znać, żeby zajął miejsce obok niej. Usiadła prosto. Nic nie mówiła przez całą rozmowę, chyba, że została o coś zapytana.
W trakcie rozmowy, do Caiusa podszedł nieśmiało Amber i złapała w ząbki jego nogawkę. Szarpnęła kilka razy, chcąc dać znać, ze chce się przywitać. Była tylko zwierzakiem, nie dało jej się wytłumaczyć, że nie czas na to. Kropka chyba nadal się gdzieś chowała albo myszkowała w poszukiwaniu przygód.
Julia skupiła się na rozmowie, gdy Anomander zaczął wypytywać o zdrowie Upiornego. Podniosła uszy oraz wzrok, unikając jednak wzroku mężczyzn. Chciała jak najwięcej zapamiętać z tego wywiadu. Można chyba spokojnie powiedzieć, ze pełniła teraz rolę dyktafonu i musiała zapamiętać wszystko dokładnie, bo nie widziała, żeby Dyrektor miał ze sobą coś do pisania. To też pozwoli jej się skupić w końcu na pracy, a nie na tym co przed chwilą wybaraniła.

Thorn - 10 Listopad 2017, 22:56

Wyglądało na to, że Thorn trafił na wyjątkowo dobrego Gracza. Już dawno nie musiał aż tak pilnować każdego wypowiedzianego słowa, już dawno nie musiał grać maleńkimi gestami by wybadać grunt. Rozmowa z Anomanderem, choć pozornie błaha, była starciem dwóch strategów. Diabelnie dobrych strategów.
Z każdym słowem Dyrektora, każdym jego gestem czuł podekscytowanie. Chyba jeszcze nie zapomniał wszystkich sztuczek? Nie próbował wygrać ze skrzydlatym ale walka o to by wyjść z twarzą była zaciekła! Anomander nie dał się podejść tak łatwo.
Thorn celowo wybrał akurat ten fotem. Zastanawiało go, czy drugi mężczyzna zwróci na to uwagę. Usiadł sztywno ale oparł plecy o oparcie, ostrożnie jednak, by nie sprawiać sobie dodatkowego bólu. W czasie gdy tamten zajmował miejsce obok niego, Upiorny uśmiechał się uprzejmie. Nie spuszczał z niego wzroku swoich tęczowych oczu.
Dobór miejsca również i w tym wypadku nie był przypadkowy. Mimo, że Dyrektor w jakiś sposób odciął mu ewentualną drogę ucieczki, zachowywał się nad wyraz przyjaźnie i otwarcie. Rogaty miał nadzieję, że odczytał niemy przekaz jaki przesłał siadając na fotelu pod oknem. A sądząc po przenikliwym spojrzeniu i kurtuazyjnym uśmiechu... Anomander doskonale wiedział jak czuje się jego gość.
Do pomieszczenie weszła Marionetka. Po czym Upiorny to poznał? Cóż, może po tym, że nie miała twarzy. Postawiła tacę z karafką i dwoma pucharami.
Mężczyzna przyjrzał się niepewnie zawartości naczynia. Nie ukrywał dystansu, przekrzywił bowiem głowę i powoli przeniósł wzrok z karafki na Gospodarza. Akurat wtedy gdy ten sięgnął po napitek i nalał sobie złotawej cieczy do połowy pucharu. Thorn posłał mu niepewny uśmiech.
Wystarczył jeden, maleńki gest by przesłać Anomanderowi co myślał Arystokrata. I na odwrót, trafił bowiem swój na swego. A przynajmniej tyle wywnioskował Thorn.
Gdyby Upiorny miał kiedyś sposobność porozmawiać z Dyrektorem na osobności i bez trzymania się ściśle protokołu dyplomatycznego, pochwaliłby go za piękny, iście schematyczny przebieg tej rozmowy. Aeron już dawno tak dobrze nie bawił się przy okazji zwykłej wymiany zdań.
- Ach, ze Świata Ludzi? - zapytał nagle, nie kryjąc entuzjazmu. Skrzydlaty mocno zaciekawił młodego Vaele. Nie od dziś Arystokrata bowiem reagował niczym Sroka na błyskotkę, gdy pojawiała się jakakolwiek wzmianka o równoległym świecie.
Pochylił się z szerokim, szczerym uśmiechem. Jego oczy śmiały się, wyglądał na rozluźnionego ale zarówno jego strój jak i całe jestestwo wręcz epatowało elegancją. Nie przesadzoną. Wszak nie trzeba obwieszać się błyskotkami by dowieść swojej wartości.
- Muszę przyznać, szanowny Dyrektorze, że taka zachęta nie pozwala mi odmówić. Może pana zaskoczę, ale żywo interesuję się Światem Ludzi. Nigdy w nim nie byłem, ale zgłębianie wszelakiej wiedzy dotyczącej tego świata, sprawia mi ogromną przyjemność. - powiedział gładko - To będzie zaszczyt móc skosztować trunku z tamtych stron. Zaiste, jestem szalenie ciekaw wszystkiego co mi nieznane. - zmrużył nieco oczy, pogłębiając uśmiech. Jeśli Anomander napełnił jego puchar, Thorn podziękował skinieniem głowy i skosztował alkoholu, ale dopiero wtedy gdy Gospodarz zrobił to po raz kolejny.
Smak był niesamowity. Thorn w jednej chwili poczuł się oszołomiony słodyczą jaka spłynęła po jego języku i ścieżką ciepła jakie napój pozostawił po sobie. Zaskoczony tym doznaniem spojrzał na Dyrektora i przez chwilę skrzydlaty mógł zauważyć w jego oczach ekscytację, graniczącą z dziecięcą radością gdy podlotek odkryje coś niespotykanego. Po tym też rozmówca poznał, że Thorn mimo aparycji i dość dawnej daty urodzenia, jest jeszcze młodym Upiornym.
- Doprawdy, fantastyczne doznanie smakowe. - skomplementował i skinął głową z uznaniem, chwaląc gust mężczyzny.
Anomander poniekąd wymusił na Thornie by ten wybaczył Tulce jej wygłup. Nie musiał tego robić, bowiem Aeron znał porywczą dziewczynę i przyjaźnił się z nią w pewien sposób. Ale o tym Dyrektor nie wiedział i chwilowo nie mógł się dowiedzieć. Szlachcic nie przyzna się do związków ze Sługą drugiego Szlachcica, w obecności tegoż wysoko urodzonego. A było nie było taki był obecny status Julii.
Dyrektor próbował też zaszachować młodego Vaele, z czego rogaty wbrew pozorom bardzo się cieszył. Rozmowa ta stanowiła nie lada wyzwanie dla szarych komórek, Upiorny musiał trzymać się ściśle zasad. Był nieco obolały i tym samym w nie najlepszej formie, dlatego starał się dodatkowo pilnować by nie powiedzieć czegoś niestosownego.
- Jak raczyła zauważyć panna Renard, schowałem męską dumę i przybyłem do pana placówki po pomoc. - powiedział patrząc Anomanderowi w oczy - Myślę, że i w tym przypadku zwyczajnie udam, że cała ta kłopotliwa sytuacja nie miała miejsca. - posłał mu miły uśmiech przekrzywiając nieco głowę w bok - Ufam, że i pan okaże się podobną wyrozumiałością?
Złoty napój popijany przez rogatego przyjemnie grzał podniebienie. Był tak niewymownie cudowny w smaku, że Arystokrata zapragnął poprosić Dyrektora o udostępnienie mu choć jednej beczułki owego napitku. Uznał jednak, że jeszcze przyjdzie na to pora.
Przez myśl Aerona przebiegła jedna bardzo ważna uwaga - skrzydlaty świetnie odnalazłby się na dworze, gdzie intrygi były na porządku dziennym. Tak finezyjnie rozgrywał swoją kolejkę, że gdy kończył ruch Vaele uśmiechał się w duchu z satysfakcją i oklaskiwał świetne posunięcia.
Ich małą grę można było porównać do partyjki szachów. Albo i nie, bardziej do szermierki. Wolnej, leniwej szermierki gdzie nie liczy się szybkość ruchów a precyzja. Obserwowali się wzajemnie i szukali słabych punktów, ale każdy wiedział, że nie może zadać bezpośredniego ciosu. Istniała bowiem niepisana zasada, że wygra nie ten który uderzy z całą siłą i rozgromi przeciwnika jednym, potężnych ciosem a ten, który pojedynczymi, pozornie delikatnymi kuksańcami da drugiemu do zrozumienia kto jest lepszy. Dlatego gry prowadzono zazwyczaj nie po to by się wzajemnie upokorzyć ale dla czystej rozrywki. Po co używać siły mięśni, gdy można użyć siły umysłu i jeszcze tak świetnie się przy tym bawić?

Caius czekał posłusznie na Tulkę i gdy ta pojawiła się na horyzoncie, podszedł do niej pospiesznie. Wyglądał na zakłopotanego. Nie patrzył jej w oczy.
- Nie przepraszaj. - powiedział i zamknął swoje potężne ramiona wokół wątłego ciała dziewczyny, przyciskając ją do siebie w braterskim uścisku - Oboje daliśmy popalić. - zaśmiał się ale nie było w tym śmiechu jego zwyczajowej radości - Sam nie wiem co we mnie wstąpiło. Przyniosłem mu wstyd. - dodał cicho, opierając podbródek na czubku głowy Tulki - Tak, chodźmy. - dodał cicho i poszedł na dziewczyną.
Gdy przekroczyli próg, Caius zgarbił się. Wyglądał tak jakby chciał zniknąć.
Gdy Tulka zaczęła mówić, zrobiło mu się nagle gorąco. Uciekł wzrokiem. Nie znał układów między nią a skrzydlatym, wielkim mężczyzną, ale... jeśli Gad był Szlachcicem, jak Thorn... cóż, jej szczerość mogła być odebrana na dwa sposoby - albo mężczyźni dobrotliwie kiwną na to głową udając, że zapominają o całej sprawie albo ustalą między sobą co stanie się z ich 'podopiecznymi'. I kara w obu przypadkach nie będzie miła.
Mimo wszystko Caius czuł, że i tak zbierze swoje od Thorna. Mogli być dla siebie jak bracia, ale w miejscach publicznych musieli zachować pozory. Tulka najwidoczniej jeszcze nie znała Gry Szlachty. Chyba trzeba będzie ją dyskretnie podszkolić.
Pociągnął ją dyskretnie za rękaw, dając znać, że nie miejsce i czas by przypominała swoimi przeprosinami o tym co się stało. Lepiej unikać rozmowy na drażliwe tematy, czyż nie? Modlił się, by Thorn i w tym wypadku wyszedł z sytuacji z twarzą bo jeśli nie... Oj Wilkowi się oberwie. Za wszelkie zło tego świata. I nie mowa tutaj o karze fizycznej, o nie. Aeron nie zniża się do bicia czy ograniczania swobód Służby. Wybiera zawsze z pozoru łagodne, ale ostatecznie dotkliwsze kary.
Tulka w końcu zdecydowała się usiąść a on zrobił to samo, pokornie zajmując miejsce w cieniu swojego Pana. Nie miał zamiaru wychylać się, gdy Szlachta prowadzi rozmowę.

Thorn uniósł puchar do ust i upił łyk cudownego, złocistego płynu. Alkohol powoli spłynął po języku, gardle. Otulił przełyk swoim ciepłem by niespiesznie dotrzeć wreszcie do żołądka. Atmosfera w tym pomieszczeniu była tak przyjazna i miła, że na chwilę zapomniał o bólu.
Gdy odejmował naczynie od ust, do pokoju weszła Julia a za nią skulony pokornie Caius. Thorn powolnym ruchem głowy przeniósł na nich spojrzenie swoich tęczowych, nieco błyszczących od emocji oczu i zamrugał nimi leniwie. Dwa wachlarze gęstych rzęs na chwilę przesłoniły tęczę.
Arystokrata spojrzał najpierw na dziewczynę, potem na Caiusa, szukając na jego twarzy odpowiedzi. Kucharz jednak unikał jego wzroku, dlatego rogaty powrócił do Tulki.
Z każdym jej kolejnym słowem czuł się coraz bardziej zakłopotany. Pewność siebie jaką zyskał dzięki ukłonom Anomandera, jakie ten czynił co chwilę w jego stronę, nagle schowała się.
Lisiczka była niesamowita w tym, co robiła. Co prawda pamiętał ją jako małą, nieśmiałą, skorą do wybuchów emocji dziewczynkę, ale sądził, że Mała z tego wyrośnie. Przecież... spędziła kilka lat w Wieży a Wieża zmienia każdego. Czyżby nie nauczyli jej podstawowych zasad postępowania z Arystokratami?
Tulka po raz kolejny wpędziła go w kozi róg. W duszy był wdzięczny za przeprosiny i gdyby tylko znaleźli się gdzieś sami, wyściskałby ją i powiedział, że tak naprawdę nie gniewa się na nią. Ale byli w Klinice, na terenie Dyrektora van Vyverna który lodowym spojrzeniem rejestrował każdy, nawet maleńki ruch Thorna. I jak to na szlachcica przystało, oczekiwał od Upiornego adekwatnego zachowania.
Dziewczyna stawiała też swojego Przełożonego w niekomfortowej sytuacji. Thorn miał nadzieję, że Anomander nie ukarze jej zbyt surowo...
Vaele, gdy tylko lisia dziewczyna skończyła mówić i ruszyła by zająć miejsce, spojrzał porozumiewawczo na Dyrektora.
- Taak... - mruknął. Uśmiech na chwilę zniknął mu z ust, gdy przesyłał czarnowłosemu niemą wiadomość. Jego twarzy była spokojna, jakby chciał powiedzieć: "Zignorujmy to. Obaj wiemy, że dziewczyna robi to w dobrej wierze, by się jakoś wykaraskać."
Po chwili jednak uśmiechnął się, bardziej do skrzydlatego niż pozostałych i powrócił do popijania zaserwowanego mu alkoholu. Był wyrozumiały. Ale musiał trzymać się protokołu i prowadzić Grę.
- Oczywiście. - powiedział i kiwnął powoli głową, gdy niebieskooki odpowiedział na zaproszenie na kolację. Wybrnął z tego po mistrzowsku i Thorn z trudem powstrzymał się by nie złożyć Gospodarzowi owacji na stojąco. Zaznaczenie, że obecnie jest bardzo zajęty z jednoczesnym dodaniem, że wierzy, że również i Dowódca Gwardii jest zajętą istotą, było bardzo ładnym zagraniem. I miłym, zwłaszcza po tym, kiedy Tulka określiła jego pracę jako patrolowanie ulic i gromienie nowych rekrutów.
- Zaproszenie pozostaje jednak aktualne, bezterminowo. - dodał grzecznym tonem - Jak powiedziałem, będę zaszczycony. - powtórzył, choć nie musiał. Uznał jednak, że jeśli ponownie zaznaczy swoje podejście do sprawy, Anomander nabierze pewności co do jego przyjaznych zamiarów.
Kolejne słowa zmartwiły rogatego. Uśmiech na chwilę spełzł mu z ust, zastąpił go smutek. Nie wiadomo czy Upiorny świetnie grał, czy faktycznie tak podziałała na niego informacja jaką usłyszał od Medyka.
- Ach, przykro mi to słyszeć. - powiedział - Mimo wszystko, pokładam w panu ogromne nadzieje. - dodał skłaniając lekko głowę na znak szacunku - Wierzę, że dzięki pana umiejętnościom na powrót będę mógł wskoczyć w siodło i poczuć wiatr na twarzy, w pełnym galopie. - uśmiechnął się do swoich myśli - Brakuje mi tego, prawie tak samo jak treningów szermierczych. Ból niestety uniemożliwia mi korzystanie z życia pełną piersią.
Delikatne pochwalenie się umiejętnościami chyba nie powinno zostać odebrane źle. Thorn nie tyle chciał zaimponować rozmówcy co zwrócić uwagę, że prowadzi dość aktywny tryb życia. W przeciwieństwie do większości Arystokratów, których jedyną rozrywką jest liczenie majątku. I zarządzanie dobrami.
Gdy Dyrektor zadał pytanie, Aeron nie odpowiedział od razu. Na chwilę zamyślił się. Właściwie nie chciał okłamywać Medyka. Musiał jedynie wszystko ładnie ułożyć w głowie. Wypadek miał miejsce jakiś czas temu.
- Nie mogę zdradzić szczegółów. - powiedział ostrożnie a jego spojrzenie diametralnie się zmieniło, pojawiła się w nim powaga - Jak pan z pewnością wie, moja pozycja wiążę się nie tylko z ogromną odpowiedzialnością za podległe mi wojsko, ale również stawia przede mną poważniejsze wyzwania. - stwierdził słowem wstępu - Mówiąc wprost, przeceniłem nieco swoje możliwości i podjąłem się jednego z zadań w pojedynkę. Wymagało sprytu, wmieszania się w Półświatek i delikatności. - kącik ust drgnął w lekkim uśmiechu a w oczach pojawił się tajemniczy błysk - Cóż, właśnie tego ostatniego ostatecznie mi zabrakło. Miałem do czynienia z wyjątkowo... dziką istotą, kobietą. - uśmiechnął się nagle radośnie, jakby czuł, że Anomander zrozumie dowcip - Owa kobieta, bardzo silna swoją drogą, zaatakowała mnie doprowadzając mnie na skraj życia i śmierci. Z ogromną prędkością i impetem uderzyłem plecami o pień drzewa, na znacznej wysokości. Nie sądziłem, że ciało może wygiąć się w tak nieanatomiczny sposób. - uśmiech znowu zniknął a brwi nieco się zmarszczyły gdy na chwilę zamilkł - Upadłem z wysokości na tyle nieszczęśliwie, że złamałem rękę. Przyznam się, że nie znam się na Medycynie, ale uraz chyba był poważny bo moja własna kość wystrzeliła spod skóry jakby była suchą gałązką. A kości mam raczej grube, nie pierwszy raz coś złamałem. - patrzył w oczy czarnowłosemu - Wracając do kobiety-napastnika. Chyba zrobiło jej się mnie szkoda, bo zabrała mnie do swoich Medyków. Niestety nie potrafię powiedzieć gdzie jest ich siedziba, byłem nieprzytomny. - westchnął cicho - Gdy się obudziłem, poinformowali mnie, że rękę mam już poskładaną i ogólnie zostałem poskładany. Wróciłem do swojej Rezydencji i faktycznie po jakimś czasie poczułem się lepiej. Ręka chyba dobrze się zrosła, cały czas miałem na niej ten szkielet. - uniósł nieco wyżej stelaż - Jednak nie mnie oceniać. - skłonił się Anomanderowi z grzecznym uśmiechem - Jedyne co pozostało i w jakimś stopniu nawet się wzmogło, to ból kręgosłupa. Chwilami... jest nie do wytrzymania. - zmarszczył brwi a w jego oczach pojawiła się niema prośba o pomoc - To upokarzające, nie móc się ubrać, bez pomocy Służby. - dodał cicho, jakby do siebie, z irytacją w głosie.
Pan van Vyvern mógł to odebrać jak chciał. Albo jako dobrą grę aktorską, ale faktycznie zły stan Pacjenta. Prawda była taka, że Thorn zwyczajnie miał dość bólu i tego, że wszyscy musieli go niańczyć. Dlatego pozwolił sobie na ostatnią uwagę. Miał nadzieję, że w siedzącym na przeciw niego jest chociaż odrobina empatii i solidarności by zrozumieć zdenerwowanie.
- Boli w dolnym odcinku, tam najsilniej. Ból momentami paraliżuje. - powiedział rzeczowo - Drugie ognisko bólu to kark.
Nie rozumiał czym jest RTG o którym wspomniał Medyk. Poczuł się nieco niepewnie, wolał jednak wiedzieć co go czeka, ale nie zapytał o przebieg badania. Chyba będzie miał jeszcze okazję, czyż nie?
Vaele kiwnął powoli głową, gdy skrzydlaty powiedział, że konieczne będzie poinformowanie wszystkich zainteresowanych. Coś w oczach czarnowłosego zapewniło Thorna, że znalazł się w dobrych rękach.
Młody Arystokrata przeniósł wzrok na Caiusa, który aktualnie chyba był zaczepiany przez Amber. Wymienił z nim spojrzenia. Byli przygotowani na taką ewentualność, może nie na tyle by przybyć do Kliniki z torbą ubrań na zmianę, ale by w razie czego Kucharz pojechał po kilka niezbędnych rzeczy dla swojego Pana.
- Caiusie. - powiedział sztywno rogaty mężczyzna - Powiadom Rezydencję o mojej nieobecności. Przekaż Aldenowi, by udał się z podobną wieścią do Koszar i Dowództwa. Sam spakuj niezbędne rzeczy i wróć z nimi niezwłocznie do Kliniki Pana van Vyverna.
Wilk wstał i bez słowa skłonił się nisko po czym wyszedł. Wróci z zaopatrzeniem dla Thorna.
Arystokrata uśmiechnął się odprowadzając go wzrokiem. Gdy ten wyszedł, Upiorny wrócił spojrzeniem na skrzydlatego. Celowo zaznaczył do kogo należy placówka. Komu należy się największy szacunek, w razie gdyby niepokorny Wilk postanowił ponownie o tym zapomnieć.
- Bardzo dziękuję, panie Dyrektorze. - powiedział przyjaźnie - Ze swojej strony obiecuję być posłusznym Pacjentem i spełniać wszystkie zalecenia lekarskie. - dodał żartobliwie - Wierzę, że składając swe zdrowie w pańskie ręce, podejmuję jedną z lepszych decyzji.

Anomander - 11 Listopad 2017, 03:56

Pokój wypoczynkowy miał to do siebie, że ani trochę nie przywodził na myśl klinicznego pomieszczenia. Był tak cudownie inny od wszystkich szpitalnych sal i pokoi, że stanowił prawdziwy ewenement w tym dość hermetycznym i surowym świecie norm i przepisów, gdzie ludzkie życie i śmierć ciągle stoją na szalach wagi. Przypominał raczej niewielki domek myśliwski zamknięty w ogromie istoty szpitala. To pomieszczenie, poza byciem wydzieloną częścią Kliniki, miało również swoją własną duszę. To właśnie ta dusza czyniła go tak niezwykłym. Ogień płonący w kominku, subtelny zapach starego ale konserwowanego drewna, aromat dobrze wyprawionej skóry oraz światło, za dnia dawane przez wpadające przez okna promienie słońca a wieczorami przez masywne żyrandole z poroży, wszystko to sprawiało, że pokój ten stał się ulubionym pomieszczeniem Anomandera.
Teraz też atmosfera pomieszczenia działała na korzyść wzajemnych relacji. Nie zależnie od tego, jak zbudowany jest świat, za wynik rozmów czy pertraktacji, i to ile się z nich wynosi, zwykle w lwiej części odpowiada atmosfera pokoju lub miejsca gdzie dzieje się akcja. Przypomnij sobie jakiś ważny moment swojego życia. Coś co zajmuje szczególne miejsce w Twoim sercu, a teraz zwróć uwagę na jedną rzecz, jesteś w stanie odtworzyć wygląd pomieszczenia lub miejsca a nawet stopień oświetlenia. Bowiem to miejsce i atmosfera w nim panująca w znacznej mierze wpływa na to jak prowadzone są negocjacje i ile informacji zostaje zapamiętane.
Anomander uśmiechnął się widząc szczere zainteresowanie swojego rozmówcy Światem Ludzi. Co raz częściej zauważał, że mieszkańcy Krainy Luster nie różnili się od ludzi. Też byli ciekawi tego, co ich otacza. Też mieli w sobie tę żyłkę hazardu i żądzę przygody. Też uważali, że przysłowiowe słodsze i dorodniejsze jabłka rosną po przeciwnej stronie miedzy, u sąsiada.
- Skoro tak bardzo Pana interesuje Świat Ludzi, to po wykonaniu wstępnych badań i podaniu leków, które pozwolą Panu przynajmniej przez pewien czas bez bólu funkcjonować, zapraszam Pana do biblioteki. Z pewnością znajdzie Pan coś dla siebie – wykonał otwartą skierowaną wnętrzem ku górze dłonią gest podkreślający szerokość i dowolność wyboru - Są tam książki o różnorodnej tematyce związanej ze Światem Ludzi. Począwszy od jego geografii, biologii i historii a skończywszy na mitach, legendach i przesądach. Przeszło 2200 egzemplarzy, w tym, co może Pana szczególnie zainteresować, podręczniki taktyki wojskowej, techniki operacyjnej czy szkoły przetrwania.
Skrzydlaty złapał się na tym, że naprawdę chciałby by ten sympatyczny, młody arystokrata przynajmniej poczytał sobie o Świecie Ludzi skoro nie ma innej szansy by mógł go zobaczyć w bezpieczny sposób.
- Cieszę się, że Panu smakuje. Śmiem twierdzić, ze to jeden z najlepszych miodów pitnych jakie w ogóle istnieją. Co ciekawe wytwarza się go w krainie, gdzie zimy są dość mroźne a lata upalne. Pszczoły zbierają nektar z polnych kwiatów, stąd ta słodycz. W Świecie Ludzi zwą ów miód „Półtorakiem” albowiem składa się z jednej części miodu i połowy części wody. Proces jego produkcji jest wieloetapowy, a sam trunek już po fermentacji która trwa do sześciu tygodni, przez minimum trzy lata leżakuje w beczkach. Stara zasada mówi, że im dłużej leżakuje tym lepiej bo nabiera koloru i smaku. Ten, który teraz pijemy, leżakował w beczce przez piętnaście lat. Co ciekawe, ten malinowy aromat uzyskał nie dzięki malinom, jak mogłoby się wydawać lecz dzięki przechowywaniu go w beczce z opalanego dębu i drzewa różanego zwanego palisandrem. – uśmiechnął się pogodnie, cieszył się, że znalazł kogoś z kim można porozmawiać jak równy z równym - Mam nadzieję, że zechce Pan zabrać sobie jedną lub dwie beczułki na później?
Co ciekawe pytanie skrzydlatego było obezwładniająco szczere zatem albo dysponował on bajeczną fortuną albo miał swoje źródło zaopatrzenia i oddanie dwóch beczek trunku, którego wartość w Krainie Luster była znaczna nie stanowiło dla niego większej straty.
Słysząc pytanie o wyrozumiałość Anomander uśmiechnął się. A zatem miły Ci Twój sługa? Cóż, maska wymaga by ją trzymać ale w gruncie rzeczy i Ty wiesz i ja wiem, że ów Caius jest bardziej Twoim przyjacielem niż sługą. pomyślał skrzydlaty.
- Ależ oczywiście. Prawdę mówiąc już o niej zapomniałem. – choć mógłby teraz zachować się jak świnia i zażądać ścięcia Caiusa za despekt, którego ów się dopuścił stawiając jednocześnie młodzieńca w sytuacji patowej, bo zdania zmienić nie mógł nie będąc odsączony od czci i wiary za zawistność, trzymanie z plebsem i brak kręgosłupa moralnego - co więcej, mam pewną prośbę, oczywiście oddaję ją Panu pod rozwagę. Ostateczna decyzja i tak należy do Pana. Z pewnością Pan wie, że dzisiaj dobry sługa jest na wagę złota albo i droższy. A dobry i lojalny sługa jest rzadszy nawet od jednorożca i to chodzącego na tylnych nogach. Caius z pewnością taki jest. To rzadki przykład oddanego pomocnika. Żalem prawdziwym, było by karać oddanego sługę za to, że zareagował odruchowo. Przywykłem już do tego, że ludzie zazwyczaj na mój widok reagują strachem. W końcu nie co dzień spotyka się gada w ludzkiej postaci. Proszę zatem nie karać go nawet po opuszczeniu Kliniki. Przekonany jestem, że zrobił to by Pana ostrzec przed ewentualnym zagrożeniem. Przecież nie mógł wiedzieć, że należę do tych dobrych gadów. – zaśmiał się szczerze. Tak dawno nie śmiał się w ten sposób. On i dobry gad. To ewidentnie nie szło w parze. Ba, co bardziej zabawny uczony mógłby używać tego stwierdzenia jako oksymoronu, ale jakby nie patrzeć ze złem jest jak z bólem. zależy od punktu widzenia i subiektywnych odczuć.
Jako, że był odwrócony plecami do drzwi nie zarejestrował wejścia Julii i Cajusa do pokoju, zatem dwójka mogła słyszeć prośbę Anomandera o odpuszczenie niebieskowłosemu potencjalnej kary.
Anomander liczył, że Julia przyszła tu usiąść i słuchać, tymczasem ona postanowiła otworzyć gębę bez pozwolenia i wylać z siebie ten potok słów, stawiając obu szlachetnie urodzonych w sytuacji niezręcznej a nawet kłopotliwej.
Obaj odpuścili już przewiny i przeszli dalej. Kawalerski obyczaj nakazywał by nie wracać do tego co było złe, jeśli oczywiście zostało to odpuszczone. A cóż uczyniła Boska Julia? Weszła do pokoju, w prawdzie zapukała ale nie zmienia to faktu ze weszła, i zaczęła na własną rękę przepraszać. Kto to widział, by ktoś niższego stanu, bez pozwolenia, ośmielał się, nie tyle przepraszać, co insynuować narażenie dobrego imienia kogoś szlachetnie urodzonego na szwank? Poza tym, w chwili, gdy ich mózgi pracowały na przyspieszonych obrotach rozgrywając partię społeczno-politycznych szachów, te słowa brzmiały jak bełkot debila. Do kroćset fur beczek! „Naskoczyłam”? A co Ty, kobyła albo krowa jesteś, że naskakujesz? „Nie ma usprawiedliwienia na moje zachowanie oraz obrazę”? Nikt nie oczekuje usprawiedliwiania Twojej obrazy czymkolwiek ona jest i gdziekolwiek ja trzymasz. Jeszcze to idiotyczne, wiernopoddańcze oświadczenie o gotowości poddania się karze. Kurwa mać, gdzie ona się tego nauczyła i co za debil ją tego uczył?
Anomander zacisnął szczęki aż zgrzytnęły zęby. Zmrużył oczy które natychmiast zamieniły się w gadzie ślepia. W tych oczach był niemy komunikat. Czemu nie możesz brać przykładu z Caiusa i milczeć?!
- Taaak … - powiedział patrząc na Julię jakby zapowiadał jej tysiąc lat nieopisywalnych mąk w najgłębszych otchłaniach piekieł. Palcem nieznacznie wskazał na siedzisko – Cóż … na czym to my skończyliśmy? – pytanie retoryczne, użył typowego słowa klucza by uciec od niezręcznej sytuacji. Jego oczy ponownie wróciły do koloru lodowego. Widząc uśmiech rogatego skrzydlaty też się uśmiechnął.
- W takim razie pozwalam sobie je przyjąć bez zbędnej zwłoki. Zjawię się z pewnością, ma Pan moje słowo. – powiedział z wdzięcznością skłaniając nieznacznie głowę i unosząc pucharek trunku - Proszę się nie obawiać, zrobię wszystko co w mojej mocy by przywrócić Pana do zdrowia choć może to zając kilka dni.
Wsłuchał się uważnie w opis zdarzenia. Nie wymagał szczegółów i nie pytał o nie. Obchodziła go tylko etiologia obrażeń. Zatem jakieś starcie, ktoś udzielił pomocy ale generalnie boli. Sprawa była jasna jak słońce.
W chwili gdy już miał powiedzieć pacjentowi jak będzie wyglądało leczenie zobaczył a lisica Julii zaczęła szarpać nogawkę Caiusa. Rozumiał że to dzikie zwierzę, rozumiał że lisy są ciekawskie, ale do jasnej cholery, w chwili ważnego spotkania, które być może zaważy na przyszłości Kliniki i ma szansę ją wypromować wśród arystokracji zapewniając dodatkowe źródło dochodu, Julia nie potrafiła nawet własnego zwierzęcia upilnować?! Jeśli to się powtórzy to rzuci tego kandydata na kołnierz psom do zabawy albo zwyczajnie zastrzeli.
- Julio, – skrzydlaty mówił jak do konia, stanowczo ale łagodnie - zabierz swoje podopieczne i sprawdź co u Abi. . Nie musiał dodawać, że nie jest to prośba a polecenie z rygorem natychmiastowego wykonania. Julia nie była głupia.
Gdy Julia opuściła pokój razem ze swoim zwierzyńcem, o ile oczywiście zwierzęta dały się wyprowadzić, Anomander postanowił kontynuować
- Już prawie z pewnością wiem co Panu dolega, choć badanie jeszcze musi to potwierdzić – powiedział po chwili namysłu. Nie było w nim cienia uśmiechu, czysta powaga. Widać było, że kiedy się śmieją, wtedy się śmieją, ale gdy przychodzi czas pracy, skrzydlaty zmienia się nie do poznania. - Jeśli chodzi o leczenie to na początek zobaczymy czy kość, która uległa złamaniu otwartemu zrosła się prawidłowo. Zobaczymy też, czy nie pojawiło się jakiekolwiek ognisko zapalne w okolicach kości i okostnej. Na wszelki wypadek dostanie Pan zastrzyk przeciwzapalny i rozkurczowy. Później zajmiemy się kręgosłupem. Zobaczymy czy nie ma kompresyjnego pęknięci kręgów i czy któreś kręgi odcinka lędźwiowego nie naciskają na rdzeń kręgowy. Pański niedowład spowodowany może być tym, że jeden z krążków międzykręgowych naciska na główny kanał przewodzący impulsy nerwowe z mózgu. Prawdę powiedziawszy podejrzewam jednak bolesne choć stosunkowo łatwe do wyleczenia skręcenie kręgosłupa lędźwiowego z ewentualnym pęknięciem kręgu i jego silne stłuczenie. Następnym celem będzie kręgosłup szyjny. Sprawdzimy czy nie na jakiejś deformacji w tym obszarze, choć tu również mogło dojść do skręcenia lub pęknięcia. Jeśli moja diagnoza się potwierdzi, to czeka Pana dość długi okres odpoczynku w pozycji leżącej. Chyba, że bardzo się Panu bardzo spieszy, wtedy rozważymy inne metody szybkiego przywrócenia Pana do pełni sił.
Widząc, że młody Arystokrata oddelegował Caiusa uśmiechnął się do niego. To było bardzo miłe. Odesłał swojego towarzysza, który z pewnością pełnił tez funkcję ochroniarza i oddał się w ręce Anomandera.
Słysząc zapewnienia o tym, że Cierń będzie dobrym pacjentem Anomander uśmiechnął się. Nie mniej przyszła pora by zaprowadzić Pacjenta do pokoju. Gdy zostaną przywiezione ubrania i niezbędne rzeczy wówczas zacznie się proces leczenia. Teraz należało pokazać Cierniowi jego pokój. Być może chciałby się położyć i odpocząć.
- Pozwolę sobie teraz zaprowadzić Pana do pokoju. Będzie Pan miał czas by odpocząć i przygotować się do pierwszych badań. Pragnę poinformować Pana, że badania są bezbolesne zatem nie ma się czego obawiać. Choć sądząc po sposobie w jaki się Pan porusza, nawet najbardziej bolesne badanie byłoby lepsze niż ten ból.
Podał Cierniowi rękę pomagając mu wstać i asekurując w taki sposób, by nie było widać, że arystokrata jest prowadzony i wspierany przy każdym kroku skierował się do windy. Tej we wnętrzu korytarza. Tej, przy której nie ma wścibskich oczu mogących zobaczyć chwilową niedyspozycję szlachcica. Jednocześnie skrzydłami dyskretnie zasłaniał swojego pacjenta przed wzrokiem innych obecnych w placówce medycznej.
Szlachecka maskarada zobowiązuje.
W końcu co by się stało, gdyby ktoś poinformował, że Dowódca Gwardii jest niedysponowany i nikt nie zarządza ludźmi?
Nie mógł do tego dopuścić. Nie tyle ze względu na porządek społeczny na okolicznych ziemiach, co na Aerona Vaele’a.
Ten chłopak, nawet jeśli miał tysiąc lat, w oczach Anomandera dalej pozostawał młodym chłopakiem, w swoim życiu bękarta zapewne wycierpiał dostatecznie wiele, a awans w Gwardii Arcyksięcia, dla kogoś z jego statusem społecznym, był możliwy tylko dzięki ciężkiej pracy. Zasługiwał na to by mu pomóc.

2 x ZT - > Pokój nr 3

Tulka - 11 Listopad 2017, 12:14

Westchnęła z ulgą, gdy Caius ją do siebie przytulił. Wtuliła się w niego i najlepiej nie puszczała. Dość nietypowy widok, bo od kiedy to Julia, tak ufnie pozwala się przytulać facetom? Ale kto też może wiedzieć, że Caius jest wilkiem. Pachnie wilkiem i do tego nigdy nie zrobił jej krzywdy, ani nawet nie dał jej nawet cienia obawy, że jej coś zrobi. Do tego znali się już od jakiegoś czasu. Nie był jej całkowicie obcy. Chciałaby tak zostać, ale powinni chyba dołączyć do Ciernia i Anomandera.

Wilk za późno chciał dziewczynie pomóc i dać znać by się nie odzywała. Słysząc reakcję mężczyzn oraz widząc wzrok Dyrektora, serce jej się boleśnie ścisnęło. Znowu popełniła błąd. Znowu się wygłupiła. Usiadła posłusznie na kanapie.
Słyszała co mówili gdy wchodzili, jednak nie zareagowała na to. Co się z nią działo? Była uczona jak postępować z Upiornymi, a mimo to popełniła taką gafę. I do tego rozzłościła Anomandera. A przed chwilą jeszcze rozmawiali ze sobą na spokojnie. Teraz dawała tylko popis swojej niewiedzy oraz złego zachowania. Było jej z tym naprawdę źle.
Nie zdążyła zareagować na zachowanie Amber. Słysząc głos oraz to jakim zwraca się do niej Dyrektor, przeszedł jej dreszcz po plecach. Znowu zawaliła...
- Weź kropkę - powiedziała cicho do Amber, po francusku i wstała. Skłoniła się jeszcze przed mężczyznami na pożegnanie i ruszył do wyjścia. Amber wzięła Niechniurkę w zęby, jak jakiegoś niesfornego szczeniaka i poszła za swoją panią. Julia wzięła je na ręce, by nie drażniły Sama wyszła z pokoju.
Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, oparła się o nie i przytuliła do siebie Amber - jestem beznadziejna - wyszeptała. Odetchnęła smutno, na co lisiczka polizała ją po policzku i ruszyła w kierunku pokoju, w którym znajdowała się Abi. Wpierw jednak wzięła czystą piżamę, pościel oraz sprzęt do pobierania krwi. Poprosiła też Alice, by przyniosła za chwilę kakao do pokoju małej. Nie wiedziała jak zareaguje na pobieranie krwi, a wolała jej nie zbierać z podłogi, bo znów by uznano, że nic nie potrafi.
Była załamana. Nie mogła w to uwierzyć, że mimo iż się starała to tak zawaliła. Nie zdziwiłaby się jakby Anomander wywalił ją teraz z pracy. W końcu po co mu pielęgniarka, która nic nie potrafi? Nawet zachować się przy Arystokracji? Najchętniej to zapadłaby się teraz pod ziemię. Zniknęła by. I tak nikt za nią by nie tęsknił, sprawiała tylko problemy. Znów była całkiem sama. Tylko zwierzęta od zawsze dotrzymywały jej towarzystwa. Tylko one się od niej nie odwracały....

ZT

Gawain Keer - 30 Listopad 2017, 07:29

Wyszedł z umywalni niezwykle niechętnie, patrząc na Yako. Miał nadzieję, że jeszcze go zobaczy. Usłyszy jego głos. Nie znał jednak bogów, do których mógłby się modlić, bo w żadnego nie wierzył. Nie znał żadnych zaklęć. Nie potrafił czynić uroków. Był tylko podrzędnym balwierzem.
Uważaj czego sobie życzysz, bo może się spełnić, mawiają. Usłyszał głos. Jęk, syk, krzyk. Mroziłyby krew w żyłach, gdyby nie to, że ta w Keerze właśnie się zagotowała. Obrócił się w stronę drzwi. Oddychał szybko, a twarz ściągniętą miał w czystej, zwierzęcej wściekłości. Jednak powstrzymał się przed wtargnięciem do umywalni. Musiał wytrzymać swoją część. Zazgrzytał mocno zębami i zacisnął powieki, spuszczając głowę w dół. Przytknął łokcie do uszu i wyciszył wszystko. Co tylko się da! Byleby tego nie słyszeć! Niczego! Nikogo! Żeby nikt nikogo już nie słyszał!
Poczuł jak słabnie, ale cisza jaka wypełniła jego otoczenie była silniejsza niż kiedykolwiek. Zza drzwi nie docierał do niego żaden dźwięk. Nadal oddychał szybko i głęboko, ale brak oznak bólu ze strony Yako pozwolił mu się uspokoić i odejść.
Odszedł od drzwi i dopiero gdy znalazł się wystarczająco daleko, zdjął barierę. Poprosił któregoś z pracowników Kliniki o wskazanie drogi do łazienki i jakiś ręcznik. Nawet nie wiedział kogo, bo Marionetka nie miała twarzy. Mył ręce jak chirurg przed operacją. Zawsze to robił, gdy uświnił się czymś obrzydliwym. Fekalia nieznanego pochodzenia zdecydowanie znajdowały się na liście substancji, których nienawidził dotykać, wąchać i widzieć. Nie wiedział, ile tak moczył i szorował dłonie. Miał po prostu nadzieję, że czas przeminie szybciej niż normalnie i będzie mógł wrócić z Lisem do domu. Niestety to tak nie działało i w końcu musiał wyjść z łazienki.
Poszedł do pokoju wypoczynkowego jak mu polecono. Wystrój wnętrza w ogóle nie pasował do reszty budynku. Poczuł się nieswojo. Nie chciał wygód. Nie teraz, gdy jego wybranek tak cierpiał. Zdjął kuszę i położył ją na stole. Usiadł na jednej z kanap, bo byłby tylko problemem, gdyby snuł się po budynku. Pochylił się i ukrył twarz w dłoniach.
Zrobił co tylko mógł w tak krótkim czasie, ale i tak czuł się bezradny. Zupełnie jak przed laty, gdy klęczał w wysokiej, wysuszonej trawie i obserwował sylwetki żołnierzy wyprowadzających jego rodziców na zewnątrz. Pamiętał wycelowaną w nich broń. Krzyki pełne desperacji oraz nerwowo wydawane rozkazy. Wiedział, że spełnił wolę ojca i matki. Chcieli by żył, ale nie potrafił sobie wybaczyć bezczynności. Znów czuł, że kogoś traci. Mógł tylko siedzieć i czekać. Beznadzieja.
Noga latała mu z nerwów, miął w palcach rude włosy. Znów zaczął się stresować i dodatkowo wszystko analizować. Czy wszystko zrobił jak trzeba? Czy nie popełnił błędu? Czy powiedział wszystko, co powinien? Powtarzał w myślach swoje odpowiedzi na pytania lekarza raz, drugi, trzeci. Przywołał obraz rannego Yako. Te wszystkie rany, złamaną nogę, czerwone oczy, gdy już zsiadł z konia i mógł na niego spojrzeć.
Cień zamarł i wstrzymał oddech. - Ja pierdolę... - wyszeptał i przytknął palce do ust. Przygryzł opuszek kciuka i wpatrywał się przed siebie, po czym poderwał się z miejsca i ruszył ku drzwiom. Otworzył je i wybiegł na korytarz. Nie wiedział, gdzie może być teraz Lis, bo pewnie już go gdzieś przenieśli. Gdzie iść? Dokąd się udać? - Kurwa, przecież on tam umrze albo załatwi któregoś z lekarzy! - wyszeptał łapiąc się za głowę i przymknął na moment oczy. Ruszył do recepcji, powtarzając rymowankę w myślach.
Nawet porządnie do niej nie wszedł. Wystarczyło, że zobaczył jasny materiał błękitno-białej sukienki Marionetki za ladą, by jego umysł pojął błąd.
Czerwony dobry, niebieski zły. To było takie proste. Keer niepewnie i powoli cofnął sięo krok i wrócił do wypoczynkowego. Cicho zamknął za sobą drzwi, po czym oparł się o nie i odetchnął. Oby to nie było majaczenie stetryczałego dziada, Yako, bo wykopię Cię z grobu i obedrę ze skóry - pomyślał skołowany, zły i zmęczony, po czym zaśmiał się krótko, lecz głośno. Otarł samotną łzę, która spłynęła mu po policzku.
Znów usiadł na kanapie i wziął kuszę na kolana. Delikatnie pogładził grawer. Jastrząb zawsze był za Lisem. Czujny i gotowy. Przesuwał palcem po wypalonym rysunku w taką czułością, jakby nie miał pod nim kawała drewna, a żywe ciało. Sercem był przy ukochanym. Trwał w milczeniu i oczekiwaniu, mając nadzieję, że Yako mówił prawdę oraz że on sam wszystko dobrze usłyszał i spamiętał. Nie chciał zdradzać tak zazdrośnie strzeżonej tajemnicy. W zasadzie czasem zapominał o tym, że Yako nie je, bo upływ energii był dla niego bezbolesny i niejednokrotnie przyjemny, ale rozumiał powody kierujące Demonem.

Głucha cisza [1/1]

Anomander - 30 Listopad 2017, 19:58

Alice


Wpadł do Kliniki jak burza, był zdenerwowany. Widać to było od razu. Miał przy sobie broń ale Marionetka nie bała się, że przybysz jej użyje. Nawet jeśli, była w końcu Marionetką, nie zrobiłby jej wielkiej krzywdy. Gorzej, że gdyby dowiedział się o tym Dyrektor...
Alice odczekała chwilę aż Gość przejdzie do Pokoju Wypoczynkowego. Chciała jakoś mu ulżyć, uspokoić go. Postanowiła więc wspomóc się Medykamentami. Pan van Vyvern nie będzie zły, jeśli wyjaśni mu potem dlaczego to zrobiła. Nie mogła tak po prostu stać w Recepcji kiedy w pomieszczeniu obok zapewne od zmysłów odchodził rudowłosy mężczyzna.
Zanim jednak poszła do niego, zaparzyła herbaty. Może głupi gest, ale nauczyła się, że większość Istot zamieszkujących Krainę Luster pozytywnie reagowała na napar w chwilach zdenerwowania. Zalała więc mieszankę pachnących ziół w których dominowała Melisa, ustawiła na ładnej, srebrnej tacy jedną filiżankę i mały imbryczek oraz na maleńkim spodeczku dwie zielone tabletki, po czym przeszła do Pokoju Wypoczynkowego.
Próg przekroczyła powoli. Spojrzała na mężczyznę i jeśli ten na nią popatrzył, mógł zobaczyć miły uśmiech. Podeszła do stolika i ustawiła na nim wszystko. Wyprostowała się ale nie siadała przy rudowłosym. Była w końcu Służącą, Recepcjonistką. Nie mogła w trakcie pracy tak po prostu usiąść z Gościem, zaniedbując swoje obowiązki.
- Proszę się nie martwić. - powiedziała łagodnym głosem - Pana towarzysz jest w najlepszych rękach. - dodała przekrzywiając głowę by lepiej przyjrzeć się jego oczom. Były niespotykane i nawet wiekowa Marionetka zwróciła na to uwagę.
Wskazała na herbatę i tabletki.
- To Melisa. I środek na uspokojenie. - wyjaśniła - Może pomogą się panu rozluźnić. - uśmiechnęła się do niego ciepło - Może mogę w czymś pomóc? Coś przynieść? W Klinice mamy Bibliotekę, mogę posłać po kilka książek by zajął pan czymś głowę. - stwierdziła wprost. Widziała, że mężczyzna się denerwuje. Lecz nerwy nikomu w tej chwili nie pomagały, niczego nie zmieniały.
Alice i tak pewnie za jakiś czas otrzyma informacje, co dzieje się na Sali Operacyjnej. Teraz należało jedynie czekać.
Patrzyła na niego z góry, dłonie miała splecione z przodu. Uśmiechała się ciepło, z troską. Naprawdę chciała mu jakoś pomóc. W końcu zajmowanie się Gośćmi to w pierwszej kolejności obowiązek Recepcjonistki.

Gawain Keer - 30 Listopad 2017, 21:06

Odwrócił się, gdy tylko usłyszał ciche stęknięcie naciskanej klamki. W drzwiach stanęła recepcjonistka, niosąc coś dla niego. Odłożył kuszę na bok, ale nie kładł jej na stół, by nie zajmować miejsca Marionetce.
Było w niej coś matczynego. Wyglądała pogodnie, taka uśmiechnięta. Wyglądała jak porcelanowa lalka ze swoimi ciemnymi, pokręconymi włosami i ciepłymi oczyma. Głos również miała spokojny i przyjemny dla ucha. Spokojnie i bez wstydu mogłaby uchodzić za pozytywkową figurkę. Była zgrabna i może to śmieszne, ale wydawała się być lekka. Gawain bez problemu potrafił wyobrazić sobie kobietę w pozie godnej prima baleriny. Piękno zaklęte w budulcu. Uśmiechnął się kącikami ust. Starała się go pocieszyć, ale Keer stąpał po ziemi dość twardo.
- Dlatego tu jesteśmy. Wątpię, by jakikolwiek inny zespół lekarzy podołałby takiemu wyzwaniu - odparł i zaraz spojrzał w bok onieśmielony. Marionetka przyglądała się jego oczom. W świecie zwierząt takie gapienie się oznacza wrogość i nieufność. Czyli rzeczy, do których Gawain został przyzwyczajony. Wiedział jednak, że kobietą kieruje zwykła ciekawość, jak nie jedną osobę przed nią. Przyjął ją z wyrozumiałością, bo nie była zbyt nachalna.
Podążył wzrokiem za jej dłonią. Melisa i tabletki. Tak naprawdę to wolałby się teraz schlać, ale brał silne leki przeciwbólowe i wolał być gotów do akcji, gdyby jego pomoc okazała się potrzebna. Nie potrafiłby wychylić nawet kieliszka. Gapiłby się w niego tępo, aż nie byłoby po wszystkim i zamieniłby picie do lustra w uroczysty toast.
- Dziękuję. To miłe z pani strony - odpowiedział cicho i schylił się, by sięgnąć do torby. Wyciągnął z niej blister, który dostał od pani Renard i podał go Marionetce - Mogłaby mi pani powiedzieć, czy mogę wziąć te tabletki z tymi? - zapytał. Zbliżał się czas kolejnej dawki. Gdy wypije melisę i zażyje środki uspokajające wróci ból. Nawet teraz czuł słabe pulsowanie w miejscu rozcięcia na głowie, a w nodze zaczynało go rwać przez tę szaleńczą eskapadę. Niezależnie od odpowiedzi, odłożył leki na bok. Nie lubił ich brać, jeśli nie było takiej potrzeby.
Zastanowił się, czy jest jeszcze coś, o co mógłby prosić, ale czytać nie miał ochoty. Sam wybór gatunku go teraz przerastał. - Nie przyjechałem tu tylko z jednym lisem. W torbie, przy koniu, schowany był szczeniak. Pan Foxsoul chciał, żebym się nim zajął, a miałem tylko chwilę, by na niego spojrzeć - tłumaczył, lecz czuł się nieswojo, gdy kobieta tak nad nim stała. Do tego zdawał sobie sprawę, że prośba jest dość nietypowa i prawdopodobnie łamie któryś z punktów regulaminu placówki. - Nie wiem, czy można trzymać tu zwierzęta, ale jeśli mogłaby pani go przynieść albo chociaż wskazać mi drogę do stajni... - nie dopowiedział i zamilkł, z nadzieję patrząc jej w oczy. Chciał spełnić prośbę Demona, któremu tak bardzo zależało na losie puchatego zwierzaka, choć Cień nie rozumiał dlaczego.

Anomander - 1 Grudzień 2017, 21:38

Alice


Marionetka uśmiechnęła się ciepło. Gdyby istniała moc, pozwalająca wlać miód do serc strapionych, Alice ową moc by posiadała. Jak na Lalkę była bardzo empatyczna. Zupełnie nie pasowała do reszty personelu, Kukiełek bez twarzy. No, był jeszcze Jan Sebastian ale jego powinno się pomijać w zestawieniach. Nie dlatego, że coś z nim nie tak. Zwyczajnie Urzędnik mógłby zaniżyć statystyki, bo charakter miał... specyficzny.
Przyglądała mu się z troską wypisaną na marionetkowej twarzy. Nie mogła zrobić więcej, nie była uczona by narzucać się Gościom. Nawet jeśli czuła, że powinna coś zrobić. Coś więcej, by tylko sprawić, że rudowłosy mężczyzna przestałby się tak martwić.
Miał naprawdę piękne oczy. Gdyby mogła, wpatrywałaby się w nie godzinami. Jak w przepiękny obraz, najlepsze dzieło wybitnego malarza. Wirtuoza pędzla.
Gdy podał jej blister przyjrzała mu się z zaciekawieniem. Rozpoznała tabletki. Pochodziły z Kliniki, przecież Marionetki tłoczyły je osobiście. Postanowiła jednak nie powiedzieć wszystkiego.
- Skąd pan je ma? - zapytała łagodnie i ponownie posłała mu uśmiech - To dość silne leki przeciwbólowe. Nie wydawane bez zalecenia Lekarza bądź Pielęgniarki. - przekrzywiła głowę a jej kasztanowe loki spłynęły po ramieniu.
I tak będzie musiała o wszystkim powiedzieć Dyrektorowi. Jak zawsze.
- Te które przyniosłam są na bazie ziół. - powiedziała wskazując na spodeczek - Obecnie w Klinice nie mamy w pełni wykształconego Farmaceuty, polegamy więc na Marionetkach które zbierają wskazane im zioła i mieszają je w proporcjach ściśle określonych w podręcznikach. - dodała gwoli wyjaśnienia - Skład bazuje więc na ziołach powszechnie znanych jak melisa czy kozłek lekarski. Nie mieszamy ziół stricte pochodzących z Krainy Luster a nieopisanych w recepturach. - zmrużyła oczy pogłębiając uśmiech - Jak wspomniałam, brakuje nam Aptekarza. Kogoś kto się na tym zna. Zarówno Dyrektor jak i Ordynator mają co prawda rozległą wiedzę medyczną i ogromne umiejętności lekarskie, ale brakuje im wiedzy na temat tutejszych ziół.
Oddała mu blister i kiwnęła głową, zachęcając by przyjął leki.
- Mogłabym wiedzieć, co panu dolega? - zapytała jeszcze.
Gdy wspomniał o zwierzęciu Alice zamrugała dużymi oczyma. Jakby na znak, do pokoju weszła jedna z Marionetek bez twarzy i wręczyła kobiecie ciężką torbę. Alice spojrzała na nią zdziwiona po czym oddała ją mężczyźnie.
- To ta torba? - zapytała kontrolnie - Klinika niesie również pomoc weterynaryjną, proszę pana. - powiedziała uprzejmie - Każda istota jest tu mile widziana. - lekko się skłoniła, nie wiedzieć czemu. Zaczęła cofać się do wyjścia, nie odwracając się jednak do niego tyłem.
- Przyniosę panu coś na poprawę nastroju. Naprawdę, nie trzeba się martwić.
I wyszła na chwilę. Gawain mógł się spodziewać, że za chwilę wróci, jak obiecała.

Gawain Keer - 1 Grudzień 2017, 22:58

Nie było dreszczy, nie było niepokoju. Jedynie delikatny, ledwo zauważalny dyskomfort wywołany spojrzeniem Marionetki. Nie spodziewał się nadchodzącego z jej strony pytania. Julio, ty tragicznie głupia kobieto. Któregoś dnia wpędzisz nas wszystkich do grobu - pomyślał, uśmiechając się uprzejmie, choć w jego wnętrzu wezbrała fala obrzydzenia. Nienawidził kłamstwa. Czemu? Bo było niebezpieczne i zwyczajnie ohydne. nawet milczenie byłoby lepsze. Nie czytał w myślach, więc nie mógł zweryfikować informacji posiadanych przez interlokutorkę. Jednocześnie nie chciał sprawiać problemów pani Renard, choć nauczka przydałaby się jej bardziej niż krycie jej. To mógł jej wygarnąć później. Był jednak członkiem Stowarzyszenia Czarnej Róży. To im miał być posłuszny w pierwszej kolejności, później sobie, a dopiero na końcu reszcie świata i istotom go zamieszkującym.
- Nie wiem kim była osoba, która mi je dała. Byłem ledwo przytomny, a przewijało się przede mną wiele twarzy - odpowiedział, ze wszystkich sił przywołując obrazy ze Świata Ludzi. Obrazy prawdziwe, autentyczne, by kłamstwo wydawało się prawdą. Zrobił co mógł, ale reszta czynników, na jakie zwyczajnie nie miał wpływu, zadecydują o losie Julii i jego własnym.
Z ciekawością przyjrzał się lekom przyniesionym przez recepcjonistkę. Temat zszedł na zainteresowania i tę spokojniejszą profesję Gawaina. - Z pewnością zadziałają, choć wiele ziół ma takie działanie. Likwor, berberys, czarny bez i chmiel też potrafią zdziałać cuda. Dodatkowo można aromatyzować pomieszczenie lawendą, a na zwiększone napięcie mięśniowe zaparzyć herbatę z kocimiętki - praktycznie wciął się w jej wypowiedź. Był spragniony rozmowy, uwagi, która odciągnęłaby go od zmartwień. Teraz mógł grzebać w informacjach, jakie trzymał pod kopułą czaszki i po prostu wylewał je z siebie jak na egzaminie. Sięgnął po tabletki i popił je melisą. Nie zaszkodzą, ale zioła miały to do siebie, że działały dość wolno i słabo. Oczywiście odczuje różnicę, ale o ile wysokie dawki stężonych substancji zaczynały wpływać na organizm w ciągu parunastu minut, to zioła niejednokrotnie potrzebowały podwojonego czasu.
- Nie lepiej sprowadzać leki ze Świata Ludzi? Mają ich mnóstwo. Co prawda u nich to nielegalne, ale jeśli nam pomaga, to koszt opłaca się wszystkim, a państwo na tym właśnie zarabiacie. Nie mam racji? - podsumował sporą część swojego życia. Parał się głównie przemytem, ściąganiem długów oraz eskortowaniem panienek o wątpliwym instynkcie samozachowawczym. Przerzucanie towaru między światami było o tyle prostsze, że konkurencja nie była specjalnie duża, gdyż popyt nigdy nie malał. Ba! Zwykle stale, choć powoli wzrastał. Drugą sprawą była zainteresowanie Keera osobą Dyrektora. Ktoś musiał być jego dostawcą, więc pewnie posiadał bezpieczny kontakt po drugiej stronie lustra.
Och, jasne, że możesz. Nie musisz, ale jestem tu Gościem. Wbił w nią spojrzenie bursztynu tonącego w czerni. - Postrzelone ramię i udo. Miałem sporo szczęścia i dużo znajomych lekarzy, ale mięśnie i nerwy nadal mam podrażnione. Stąd leki właśnie - odpowiedział już pewniejszym i nieco donośniejszym głosem.
Obrócił się na kanapie, gdy kolejna Marionetka weszła do pomieszczenia. Ile ich tu było? Psy, Marionetki... obstawione z każdej strony. Placówka zabezpieczona pewnie perfekcyjnie. Nic dziwnego, że stoi i dobrze się trzyma.
- Tak! To ta! - odpowiedział wyraźnie podekscytowany i poruszony. Wyciągnął ręce przez opacie i przyjął ją, dziękując. Wyciągnął z niej szczeniaka, choć ten był już sporawy. Miało pierzasty ogon, a futro wyglądało jak szpileczki. - Dobrze wiedzieć, że tak niedaleko od siebie zawsze znajdę pomoc - ponownie posłał Marionetce uprzejmy uśmiech. Normalnie był brany za gburowatego, ale jeśli chodziło o profesjonalne stosunki to potrafił się zachować. Odrobina błyszczenia ząbkami i łagodniejszy głos otwierały niejedne drzwi. Do tego słowo "zioła" padło dzisiejszego wieczora chyba z tysiąc razy, dlatego dał się złapać na ten mały psychologiczny zabieg. Wypytaj o ogóły, nie zadając pytań, a potem przejdź do spraw bardziej osobistych. Żongluj i mąć, dopóki rozmówca wpadnie w sieć. Aż tak bardzo pachnę ziołami? Czy ona w ogóle ma zmysł powonienia?
Skinął głową na znak, że usłyszał i rozumie. Nie odprowadził Marionetki wzrokiem, bo ten był zafiksowany na szczeniaku. Był chłodny w dotyku. Chwilę się rozglądał i wąchał Cienia, popiskując i chowając pierzasty ogon pod siebie, ale czuł Yako i konia, więc niepewnie nim zamerdał. Fala czerwieni, fioletu i błękitu. Czyżby to dlatego Kitsune zabrał go ze sobą? Zwierzak był sporawy, ale łapy wskazywały na jego krótkie życie. Młodzik stanął na nogach i kichnął głośno posyłając w powietrze lodowe igiełki, po czym zupełnie rozpłaszczył się na kanapie.
Rudzielec podskoczył w miejscu i zastygł czując nieprzyjemne kłucie. Sople przedarły się przez gęsty materiał swetra, ostre krawędzie drażniły bladą skórę rudzielca. Jeden uderzył go w żuchwę, a kolejny zatarł go na policzku. Wyciągnął je pojedynczo z pomiędzy splotów czarnego materiału i odłożył na bok, po czym nakrył lodowego lisa swoim płaszczem. W pomieszczeniu było wystarczająco ciepło, by nie zmarzł, ale pod futerkiem Schnee, o których Gawain jedynie słyszał, dało się wyczuć żebra. Był wychudzony i zaniedbany. Tkanka tłuszczowa, która winna chronić go przed zimnem, prawie nie istniała. No i płaszcz ochroni go przed kolejną salwą, jeśli ta kiedykolwiek nadejdzie. Keer zauważył ciasną obrożę. Lis drapał się w szyję. Gdy Cień ją ściągnął ujrzał wykruszoną krótką sierść i zatartą skórę. Malec był podobny do Furora. Może się dogadają. Taka socjalizacja mogłaby poprawić ich samopoczucie.
Schnee podniósł się i zbliżył do niego. Owinął się ciasno ogonem. Był zaskakująco ufny. Źle i dobrze jednocześnie. Wszystko zależało od tego, w których świecie lis odnajdzie się lepiej. Zwierzęcy był dość nieprzyjazny, a ten należący do dwunogów podstępny. - Taki ładny, ale taki słaby. Obyś był inteligentny, bo inaczej krucho z tobą bracie - mruknął do niego i zaczął go gładzić i drapać za uszami. Uspokajało go to. Zresztą nie tylko niego, bo bestię również. Żółtą i fioletową tęczówkę przykryły powieki. Gawain usiadł wygodnie na kanapie i wbił spojrzenie w płomienie buchające w kominku. Nawet nie zauważył kiedy lis oparł głowę o jego udo, a po jakimś czasie zaczął skubać i memłać jego sweter między zębami, doszczętnie go śliniąc.
Cień myślał teraz o wszystkim co zaszło. Od dawna nie zażył takiej ilości przygód, a obecność kogoś na kim mu zależało należała do nowości. Po raz pierwszy w życiu był wdzięczny Losowi za ten jeden wyjątkowy dzień. Gdyby Otome go nie spowolniła, gdyby znalazł żywiciela podróżując przez Krainą Snów, to pewnie nie byłby dziś tutaj. Wiele, pozornie nic nieznaczących, wydarzeń składało się na jego codzienność. Miał tylko nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. Chciałby uwierzyć w słowa kasztanowłosej Marionetki, ale wiedział, że zdrowie i życie Yako zależy od lekarzy. Demon już spał. Czuł to głęboko w sobie, ale wiedział, że ten sen różnił się od innych. Gdyby teraz wkroczył najprawdopodobniej ujrzałby kolorowe mgły i nic więcej. Pozostało jedynie czekać na wieści.

Anomander - 2 Grudzień 2017, 12:55

Alice


Marionetka wysłuchała słów pana Gawaina, ale nie odezwała się w odpowiedzi już na żadne z pytań. Gdy zaczepił o dostarczanie leków ze Świata Ludzi, uśmiechnęła się tylko tajemniczo ale nie odezwała. Nie było jego sprawą skąd biorą leki, prawda? Nie miała więc obowiązku by informować go o kanałach dystrybucji. Z resztą znał je tylko Dyrektor. Jeśli pan Keer będzie chciał o tym z nim porozmawiać, będzie miał okazję bo Alice przekaże mu, że rudowłosy cierpi z powodu pewnych dolegliwości. Jak już pofatygował się do Kliniki ze swoim towarzyszem i czeka na niego, to jego też mogą obejrzeć. O ile będą mieli w ogóle siłę na cokolwiek, po operacji.
Wyszła tylko na chwilę, jak obiecała. Niosła w dłoniach tacę na której stał mały spodeczek z mlekiem dla Bestii oraz czekoladowa muffinka dla mężczyzny.
Skąd miała wiedzieć, że Gawain nie je normalnego jedzenia? Przecież nie wiedziała, że jest Cieniem. Miała dobre zamiary, czekolada zawsze poprawiała humor. Alice chciała dobrze.
Postawiła wszystko na stoliku i uśmiechnęła się do rudowłosego.
- To dla... malucha. - powiedziała po czym nagle na jej twarzy wymalowała się troska, usta zmieniły w podkówkę - To Shnee, prawda? - zagadnęła pochylając się nieco nad zwierzęciem, które wyglądało na wykończone - Mleko jest dla niego, babeczka dla pana. Powiem panu Dyrektorowi by po operacji pana Foxsoula przyjrzał się temu stworzeniu. Nie wygląda dobrze.
Wyprostowała się bo właśnie w tej chwili do pokoju weszła kolejna beztwarzowa Marionetka z informacją, że w Recepcji czeka Służący jednego z Pacjentów. Alice poprosiła, by został przyprowadzony do Pokoju Wypoczynkowego i by ktoś poinformował jego Pana o przybyciu Sługi.
- Zostawię teraz pana w spokoju. - powiedziała Marionetka do rudowłosego - Wrócę do swoich zajęć. Miłego popołudnia, w razie potrzeby będę w Recepcji. Proszę się nie krępować i wołać.
I wyszła. Gawain jednak nie będzie w pokoju sam, bo przecież za chwilę wejdzie tutaj przybyły Służący. Istniało raczej małe prawdopodobieństwo, że się znają, ale kto to może wiedzieć. Kraina Luster wcale nie była aż taka wielka.


ZT



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group