Cecille - 10 Grudzień 2011, 20:31 O ile stwierdzenie dotyczące dysputy o gustach było jak najbardziej trafne, nijak obecnie nie mogło zostać przypisane ich podświadomym rozważaniom, które trącały bardziej nieco odmiennymi światopoglądami, ile preferowanymi gustami, wywodzącymi się niechybnie z ich odmiennych sposobów kształceń tudzież wychowań, których przebieg z pewnością miał niewiele cech wspólnych. W jednym miał rację, środowisko, w którym się wychowała należało do czysto arystokratycznych i choć z pewnością uległość przypisana z góry pannom wywodzącym się z dobrych domów, wpisywała się w charakter Cecylii zaledwie szczątkowo, większość całej gamy wad i zalet, jakie kłębiły się w filigranowej skorupie oscylowała prędzej wokół bardziej sprytnych umiejętności, przydatnych podczas niezliczonych intryg, knowań i osiągania prywatnych korzyści, jakie to niewątpliwie wyniosła z domu rodzinnego. Nie wspominała? Jej rodzina wszak musiała w pewien sposób osiągnąć niedoszły sukces, zaś bogactwo i wpływy uzyskiwano poprzez antyczne niemal sposoby i o ile nie były to odgórnie ustawione małżeństwa, tyle zbrodnie, spiski i wszelakie inne działania, zahaczające o sfery z pewnością nieporuszane w towarzystwie, prężnie odbywały się za maskami dobrych manier i szczytnych gestów. Pozory zajmowały większą część jej życia, która bezsprzecznie stanowiła zapalnik ku takim, a nie innym popędom. Bycie żoną-intrygantką lub wdową, systematycznie wykańczającą własnych małżonków. Scenariuszy było wiele, dokładnie tyle, ile scenariuszy bazujących na kłamstwie i konspiracjach, w których odróżnienie prawdy od fikcji, stapiałoby swoją granicę niemal niezauważalnie. Cóż więc zatem jej pozostało? Życie w czyimś cieniu i manifestowanie własnej wolności poprzez zmuszenie męża do odgrywania roli jej marionetki lub co gorsza, przyjęcie roli wyzwolonej femme fatalle? Decyzja została już dawno podjęta, bardziej lub mniej z jej udziału.
Płowe pasma poruszyły się, zaś stosunkowo niewielka główka o urodzie prędzej nimfetki, aniżeli niedoszłej panienki, obróciła się spokojnie i bez pośpiechu, niezliczony już z kolei raz, spoglądając na wtórującego jej rozmówcę. Wydawał się taki pewny siebie, choć ton wzniesiony równie gwałtownie, podobnie jak i towarzyszące mu, neurotyczne prawie działania, świadczyły prędzej o poczuciu zagrożenia, aniżeli pewności siebie i płynącego z ów poczucia, swoistemu spokoju. Nie mniej, dziewczę struchlało, cofając gładko zarysowane pod obcisłym materiałem ramiona, poważniejąc równie nagle i przybierając niejaką, postawę obronną. Zaskoczył ją, widać to było wyraźnie. Zupełnie jak niejasny, acz domyślny cień przestrachu, jaki przemknął po jasnym licu. I choć nie wynikał on z ciskanymi na prawo i lewo rozkazami, przyjęciem postawy dominującej, spodziewać by się można, nie znoszącej nawet słówka sprzeciwu, cóż, przynajmniej nie w większości, prędzej swe korzenie zapuszczał w prostym i konkretnym pytaniu, obawie przypominającej pasożyta, który właśnie wpełzł pod blady czerep w sposób prawdziwie nieznośny.
- Proszę wybaczyć moją uprzednią śmiałość, zrozumiałam, tak jest, wedle Pana życzenia.
Ciąg, nie... potok słów, jaki wydarł się z ciasnego gardła, które z łatwością mogłoby być ściśnięte w dwie dłonie mężczyzny wydarł się w intonacji nad wyraz uległej, służebnej, nie inaczej, co było niemal zaskakujące, dla nowo obranej sylwetki dziewczęcia. No i to nagłe przejście na "Pan"... było wielce wymowne. Plecy natychmiast podniosły się do perfekcyjnego pionu, podobnie jak i uniesiona i zaciśnięta przez sztywną przeponę talia, nadająca całej sylwetce prędzej wyraz salutującego żołnierza, aniżeli pozornie kruchej i subtelnej kobiety. Spięcie jakie od niej wypływało, było niemal wyczuwalne w atmosferze. Nastrój, który dotąd panował pomiędzy dwójką zmienił się diametralnie, zaś powietrze w maleńkiej loży zdawało się gęstnieć z każdą chwilą, stopniowo przemieniając się w więżący ich cement. Czuła się nienaturalnie, podobnie jak i zmuszone do nagłego spięcia członki, obecnie zwrócone wprost na drażniącą srogością, męską pozę. A zatem miała tydzień. Tydzień na wyśledzenie, przeanalizowanie i zdobycie ufności jej nowego celu. Był aż tak surowy? Owszem, zdawała sobie doskonale sprawę, że czas ich gonił, a mimo to... głosy w jej głowie zamilkły nagle i grobowo, zupełnie jak i te, ubierane w słowa, których nieme pokrzyki jedynie upewniły duet w panującej wokół, mosiężnej ciszy. Cichy, którą szturmował jedynie zdławiony, chaotyczny rytm, przyspieszonego bicia serca, jaki obecnie niemal kołatał drobnym ciałem... kobiecym ciałem. Odetchnęła cicho, niemal oburzona własną słabością, jaka niewątpliwie obecnie zarysowała się w czujnym spojrzeniu jej towarzysza. Maleńki ptak, który zdawał się szamotać pod kośćmi żeber i fałdami tkanek nie prędko zdawał się zostać obłaskawionym, podobnie jak i nerwowy, subtelnie drżący oddech, który ulatywał teraz skąpo, spod nieco zaróżowionych od zdenerwowania warg. Nie patrzyła mu w oczy, była zbyt wypłoszona i niepewna na to, choć nieugięta postawa i wysoko wzniesiona twarz mogły wcale o tym nie świadczyć. Panika, tak, to ona mocno wybiła się pod zmąconym minimalnymi pęknięciami czołem. I choć grasującego w piersiach stwora, nijak nie dało się obecnie powstrzymać, należało dołożyć wszelkich starań, aby nie dopuścić do wyjawienia tego i wielu innych, obciążających ją zarzutów przed piekielni bystrym obserwatorem, który najpewniej obecnie, bacznie śledził jej wszystkie reakcje. Niech to! Przygryzła język i odchrząknęła nagle, unosząc śmielej wzrok i lokując go w okolicach jarzącej zieleni jego krawatu, zatrzymując go tam na dobrą chwilę.
Miliony myśli na powrót wbiły się ostrzami w każdy nerw i komórkę, paraliżując je własną niekompetencją. Zatem pozwoliła sobie na zbyt wiele? Tego się obawiała. I choć był to zarzut jak najbardziej obciążający, nie lękała się kary, ni nagany ze strony swego protektora ile uczucia, jakim obecnie, zdawał ją się obdarzać. Cóż za egoizm bił z białogłowej. W istocie nawet nie przejęła się tym, że postąpiła w taki, a nie inny sposób, ni żadnym ze słów, jakie wypowiedziała. Strachem napełniała ją jedynie świadomość, iż w jego oczach czaiła się pogarda i to pogarda, kierowana do niej. Tego nie potrafiła znieść, zaś każda z myśli i przypuszczeń czających się pod jasną kopułą, która na to jasno wskazywała, jedynie owy trwożliwy stan pogłębiała. Raz, drugi, dziesiąty... zaklinała w myślach samą siebie. Trzeba było trzymać jeżyk za zębami i jedynie grzecznie potakiwać. Nie, to by było dla niej jeszcze gorsze, aniżeli stan obecny, choć czy mogłoby być coś gorszego nad obecnie wżynające się w bladą skórę uczucie? Loki nie szczędził od pionków, których jedną z umiejętności było wspomniane już kiwanie pustą przyłbicą na każdy rozkaz, ona zaś... uznajmy, że w swych licznych kompetencjach, owej wątpliwej umiejętności nie posiadała. Kto wie, być może właśnie dzięki niej nigdy nie przypasowała się arystokratycznej śmietance? Kąciki warg uniosły się niemrawo na ową ironiczną myśl, szybko jednak spełzając z nadal płochliwego lica. Kolejne skarcenie w myślach, tuż po tym, jak zrozumiała, w jakim stopniu owa reakcja jest jej obca. Co jak co, ale czy kiedykolwiek czuła przed kimś tak wielką trwogę? Na dodatek na same słowa towarzyszącej jej persony.
Raz jeszcze odchrząknęła, krzyżując dłonie przed sobą, w iście obronnym i w myśl mowy ciała, zamkniętym geście. Napięła się wyraźnie i zrobiła dwa, maleńkie kroczki, z powolnością i wyważeniem, zbliżając się do mężczyzny zdawać by się mogło, niebezpiecznie blisko.
- Uraziłam Cię czymś?
Cichy głos był nie tyle komentarzem do ostatniej wypowiedzi czarnowłosego, ile do całej jego reakcji razem wziętej. Jedynie na pytanie dotyczące papierosów, niemrawo pokręciła głową na wznak odpowiedzi przeczącej. Stała teraz tuż przed nim, może w odległości kilkunastu centymetrów, zaskakująco nawet dla siebie samej. Spojrzenie było pewne, niemal śmiałe, a swoją pozycję z gładkiej połaci szmaragdu, przeniosło na inny odcień tejże barwy, głębszy i wyraźniejszy, ignorując jakby jego szkarłatny odpowiednik, po drugiej stronie nieco pochmurnego lica. Wybladłe brwi zmarszczyły się nieco, a cała twarz obrała sobie wyraz pomiędzy zakłopotaniem, a wyraźną niepewnością, po równi pozowany, jak i szczery. Nie widać w niej było już speszenia, prędzej obawę, mocno przeżywane poczucie zawodu jaki mu sprawiła. Właśnie tego się obawiała. Podobnie jak i wątpliwości, które uczepiły się owego uczucia i dywagowały nad faktyczną istotą więzi, jaką czuła ku stojącej na wprost osobie. Czy gdyby był jej obojętny, jak nawiasem powinien właśnie być, odczuwałaby tak przeraźliwie podobne rozterki? A może po prostu to jej lojalność nakazywała jej tak mocne karanie się za wszelakie troski, które mu sprawi? Oczy, właśnie te kłopotliwe, grynszpanowe oczy zdawały się płakać, pomimo suchych policzków i braku jakiejkolwiek oznaki bytujących na skrzącym się bladością obliczu, łez. Były rozdzierające. Zupełnie jak i czysta esencja oddania, wyraźnie brzmiąca w samym pytaniu dziewczyny. Czekała na odpowiedź, którą mógł, choć nie musiał udzielić.Loki - 10 Grudzień 2011, 23:04 Różne sposoby kształceń? Jeśli by się nad tym zastanowić, to Loki na dobrą sprawę nigdy, żadnego konkretnego wykształcenia nie otrzymał... Czy raczej wychowania, bo do szkół to uczęszczał, a jakże. Jednak w domu nikt nigdy nie próbował mu mówić co ma robić, a raczej, jedyne wskazówki jakie otrzymywał brzmiały 'Popatrz na Ludwiga, bądź taki jak on!', 'Dlaczego nie możesz być taki jak Ludwig?' i tym podobne. Nikt jednak nigdy nie powiedział mu jak w życiu dąży się do sukcesu, rodzice, a w szczególności matka próbowali go jedynie notorycznie ściągać na dno. Ojciec nie udzielał się zbytnio. Całymi dniami przesiadywał w pracowni rzeźbiąc kolejne produkty, z aspiracją na zostanie Obsydianowym twórcą lub marionetkarzem o podobnym statusie. Jednak co tu dużo kryć, natura nie obdarzyła go specjalnym talentem. Większość jego marionetek nadawała się jedynie do stosowań militarnych, bo zazwyczaj z sobie tylko znanych przyczyn faszerował je przeróżnymi rodzajami broni. Jednej nawet, którą mały Amadeusz zapamiętał doskonale, bo o mało nie pozbawiła go życia, przyprawił karabin zamiast nogi. W dodatku dusza, którą w nią tchnął była raczej... Krwiożercza. Aż trudno uwierzyć, że żądza mordu może się tak żywo palić w parze teoretycznie martwych i sztucznych oczu. Gdy więc zaledwie kilkuletni chłopczyk wkradł się do ojcowskiego pokoju, celem zmuszenia go do chociażby kilku minut zabawy, został dość brutalnie zaatakowany przez twór. Do dzisiaj miał na ciele kilka zabliźnionych zadraśnięć, bo jak się okazało, kukiełka nie została obdarzona dobrym wyczuciem celu, toteż kilkanaście pocisków wystrzelonych w jego stronę minęło się z ciałem, a zaledwie pięciu udało się go zadrapać. Od tamtego czasu mężczyzna gabinet swojego rodziciela szerokim łukiem i mógłby przysiąc, że kilka razy widział nutkę żalu w spojrzeniu matki... Tak jakby ubolewała nad faktem, że te kule ominęły ciała jej rodzonego syna. Dziwna to była rodzina, ale w sztuce kłamstwa i dążenia do celu poprzez snucie nikczemnych intryg, Loki był samoukiem. Jednak zdolności w pojmowaniu nigdy nie można mu było odmówić toteż fakt iż odniósł w tym polu taki sukces, nie powinien nikogo dziwić.
Zdziwić mógł jednak nagły przypływ surowości, która wdarła się niczym słona morska fala do każdego jego gestu i suchego słowa. Mimika też przeszła dziwną transformację pozostawiając na jasnej twarzy jedynie pusty, może nieco wręcz wojskowy wyraz. To może jednak nie było najbardziej fortunne porównanie. Wojsko kojarzyło się Odinsonowi ze zgrają bezmózgich, napakowanych mięśniami laleczek, gdzie jedynie na wyższych szczeblach w ich główkach tliły się iskierki myśli. Może jednak był takim właśnie generałem? Generał, czy nie, z całą pewnością był przywódcą. Przywódcą czegoś, czemu sam nadał początek, co ukształtował i czemu towarzyszył od narodzin. Przeprowadził Pajęczynę przez okres niemowlęcy aż do raczkowania, obserwował i prowadził ją za rękę gdy stawiała pierwsze kroczki, a teraz jak dumny rodzic obserwował jak jego dzieciątko zbiera kolejne dyplomy na renomowanych uczelniach. Myśl, że może ryzykować jasność własnych poglądów, że może coś co wychował i ukształtował zwieźć z powodu emocji tkwiła w jego głowie jak drzazga, drażniąc, a jednak nie pozwalając się wyciągnąć. Patrzył chłodno na dziewczynę, która nagle poczęła się wyraźnie wycofywać. Analizował mimowolnie każdy jej gest. To było zdaje się już skrzywienie zawodowe. A może tak to sobie tłumaczył? Własne zainteresowanie wszystkim co tylko jej dotyczyło? Co by to nie było, nie odrywał spojrzenia od jej postaci, która to nagle wyprężyła się niczym struna, od twarzy, której dwa diamentowe ozdobniki sunęły gdzieś po parkiecie dopiero po chwili odnajdując swoje lokum w okolicach jego krawatu, a jednak wciąż nie ośmielając się skierować wyżej, ku surowym rysom. Mężczyzna niczym nie skomentował jej słów. Ciągnął teatr spokoju i powagi choć zdawał sobie sprawę, że sama gwałtowność przyjęcia takiej, a nie innej roli zdradzała emocjonalność kryjącą się za każdym gestem. Być może ten fakt umknął by mniej spostrzegawczemu obserwatorowi, ale bez wątpienia nie Cecille. W związku z tym, odwdzięczał jej się pięknym za nadobne. Świdrował ją spojrzeniem, zupełnie tak jakby starał się samą jedynie siłą woli przełamać blokującą jej myśli barierę, wedrzeć się brutalnie do każdego zakątka jej duszy i poznać ją od podszewki. Nie musiałby nawet scalać jej z sobą, odrywać od ciała. Z resztą, nie zrobiłby jej tego. Miał w sobie te ostatnie pierwiastki człowieczeństwa, które zapewne zahamowałyby go nawet w chwili największego głodu... A co jeśli nie? Co jeżeli wycieńczony przekroczył by tę granicę. Drgnął minimalnie pod wpływem tej wizji. Przerażenie jakie ogarnęło go na myśl, że mógłby zrobić coś podobnego z siłą przypływu ugasiło ogień zazdrości jaki roznieciły wcześniejsze rozważania o jej domniemanej, przyszłej relacji z Viperem. Nie okazał tego w żaden sposób, choć pod gęstą czernią rozgrywała się istna batalia myśli i rozważań. Niepewność własnych limitów męczyła go potwornie. Czuł, że czasy w których mógł wszystko z łatwością przewidzieć pozostawił za sobą. To było dość logiczne. Nie można mieć czegoś za nic. On w zamian za niepojętą wręcz moc, musiał oddać cząstkę siebie. Tą stabilność, która do tej pory była gwarantem sukcesu. Dlatego tak bardzo potrzebował Cecille. Kogoś, kto w takich chwilach zadałby odpowiednie pytanie. Dawniej wrodzona niepewność siebie nie pozwoliłaby mu przecież na tak jasne zarysowanie wersji zdarzeń z kompletnym wykluczeniem pozostałych opcji. Dawniej i bez sugestii blondynki sprawdziłby wszystko po kilkakroć. Teraz jednak zrobił się dumny jak paw, a jednocześnie tak cholernie niepewny. Niepewny tego jak zareaguje za chwilę, co zrobi w danej sytuacji. Jak odpowie na pytanie? No właśnie.
Spojrzał na stojącą przed nim, filigranową postać. Dostrzegł, nagle rozgarniając mgławicę myśli, parę rozedrganych, jasnych tęczówek. Pełnych wątpliwości i przerażenia, których nie powinno tam być. Przecież zdarza się kogoś rozczarować. Zwłaszcza pracodawcę. To nie powód do strachu, ani do rozpaczy. To motywacja do lepszego działania...
Mężczyzna drgnął lekko i zmarszczył brwi, by cicho westchnąć, tak jakby to westchnienie miało być odpowiedzią na jej pytanie. Czy go uraziła? Nie, skąd, dotknęła go raczej w inny sposób. Przekrzywił lekko głowę, nie przerywając ciążącego pomiędzy nimi milczenia. W cichej skrytości czarnych kieszeni płaszcza zacisnął obie dłonie w pięści starając się powstrzymać zalewający go gorąc, jednak zupełnie bezskutecznie. W końcu wyjął prawą dłoń z jej bezpiecznej kryjówki, by ulokować ją na jasnym poliku, wcześniej jednak odgarniając perłowe pasmo za zaczerwienione nieznacznie ucho. Uśmiechnął się przy tym w sposób dość enigmatyczny, po to by za chwilę pochylić się i pocałować delikatnie rozchylone, dwa różowe płatki róż ułożone w łezkę na jej jasnym obliczu. Całował je niemal nabożnie i pieszczotliwie, by po chwili odsunąć się ze świadomością, że zamknął oczy, rozchylić powieki i raz jeszcze się uśmiechnąć...
-Czy to odpowiada na Twoje pytanie?-zapytał cicho.
Mężczyzna drgnął lekko wyrwany z wizji dźwiękiem własnego głosu, który rozniósł się echem po całych jego myślach. Wrócił do grynszpanowego spojrzenia i wzruszył ramionami.
-Nie.-odpowiedział spokojnie-Skąd ten pomysł-nienawidził się. Chciał jedynie zapalić papierosa, a potem zniknąć z powierzchni ziemi. Dawno tak bardzo nie marzył o tym, by stać się niematerialnym bytem, pozbawionym cząstek trzymających go fizycznie przy ziemi. Czuł, że grawitacja była w tej chwili największym jego przekleństwem.
-Chodźmy już po te papiery-zaproponował i odsunął się od niej. Skierował się w stronę wyjścia, jednak czekał wyraźnie na jej ostatnie słowo, albo na kroki? Na jakiś gest z jej strony.Cecille - 11 Grudzień 2011, 00:28 Ona zaś takowe otrzymała niemal w nadmiarze. O ile tak abstrakcyjne pojęcie w ogóle mogło mieć swoje miejsce. I choć rodzina nie cieszyła się zbyt długim żywotem, przynajmniej jej część senioralna, a także rodzice Cecylii i Lysandra oraz ich bracia i siostry, którzy w swoim uroczym zaangażowaniu wojowaniem, a raczej knuciem kolejnych intryg dotyczących łączenia interesów i bratania się to z ludźmi, to z istotami magicznymi, w myśl związanych z tym profitów, a także nieustannej żonglerki układami i cichymi zmowami, na celu mającymi nic innego, jak wykończenie strony drugiej... nie można im było odmówić gruntownego wkładu w edukację najmłodszej odnogi rodziny. Można by śmiało orzec, że wyrachowanie znali od podszewki, podobnie jak i obmierzłość i interesowność, bez której młodzi Tichy nie wyobrażali sobie niemal życia. Było to dla nich równie naturalne, jak oddychanie i odbywało się prawie tak samo machinalnie, niemal bez cząstki świadomości. U brata, biedaka, ukierunkowało się to w czystej perwersji wobec gałek ocznych, u niej natomiast, w nieco mniej ostentacyjnej, acz na wskroś inwazyjnego, niemal pasożytniczego przekonania co do powierzonej jej misji troski nad bratem, ale i przedłużenia rodzinnych korzeni, aby w końcu powielić los swych przodków w sposób równie naturalny i bezpardonowy, jaki tylko znała. Przerażająca wizja nagle nawiedziła jej myśli. Widziała siebie, nobliwą staruszkę, zasiadającą w masywnym fotelu podobnym do tego, którego nie tak dawno faktycznie zajmowała... fusy w parującej herbacie wirowały pod naciskiem jej wzroku, a jedynym dźwiękiem jaki towarzyszył tej pozornie łagodnej scence, był przeszywający, kobiecy krzyk służącej, powalonej w kącie na drugim krańcu tego samego pomieszczenia. Wrzeszczała niemiłosiernie, pod kolejnymi ciosami zgarbionego blondyna, który w następnej sekundzie pochylał się nad powykrzywianym w konwulsjach ciałem, w dłoni ściskając parę zakrwawionych gałek ocznych... to był jej brat, jej Lysander. Po chwili spokojnie odwrócił się w jej stronę, ukazując własne, przyozdobione lepkim szkarłatem oblicze, a następnie wykrzywił je w potwornym uśmiechu. Wyciągnął ku niej dłoń, prezentując swój najnowszy skarb... krzyk nagle ucichł, a przed jej oczami raz jeszcze ukazała się elegancka filiżanka, już nie pełna brunatnej herbaty, a karminowej, parującej cieczy, która zdawała się kipieć w jej dłoniach, pełnych zmarszczeń i wkutych nań przez czas gęstych, błękitnych smug.
Zacisnęła mocno powieki, rozwierając je gwałtownie i spoglądając wprost na wysokiego mężczyznę przed nią. Śniła? Nie, z pewnością wizja nie trwała długo, być może ułamek chwili, nie dłużej. Zmarszczyła mocno brwi, wspominając prawdopodobnie proroczą scenkę, jaka rozegrała się w jej myślach i łagodnie wypuściła dotąd uwięzione w płucach powietrze, z ulgą zdając sobie sprawę co do nierealności tego koszmarnego wydarzenia. Następnie przyszły kolejne, nieco odmienne myśli, negujące przyczynę tak nagłego natłoku nieprzyjemnych dla niej domniemań. Czyżby doświadczała tych szkaradnych myśli przez niego? Właśnie przez niego, stojącego tu zuchwale, spoglądającego na nią tak chłodno, że realna temperatura panująca wokół nich w istocie dotknęła jej ciało, wprawiając smukłą sylwetkę w drobne, chaotyczne dreszcze. Czuła jak jej ciało powoli się zapada, niemal nalegając na zgięcie się w pół, bezskutecznie. Wola nadal pozostawała nieugięta, pomimo słabości ogarniającej każdy z członków, paraliżującą mięśnie równie sprawnie, jak najskuteczniejsza z trucizn... czuła się bezsilna. Zupełnie jak dziecko w obliczu nagany dorosłego, mogącego jedynie zamanifestować swój sprzeciw w bucie i arogancji, choć w jej przypadku tragizm leżał w braku nawet takich możliwości. Mogła jedynie stać i patrzeć na niego tym pełnym wyrzutu wzrokiem, przesiąkniętym napełniającą i ją, melancholią. Ciało nadal stało nieruchome, było prędzej posągiem, niż żywą materią, niewzruszone i ostateczne, a mała dziewczynka, która samotnie tkwiła w jej wnętrzu, zdawała się wylewać łzy żarliwsze od samej Niobe. Wiedziała, że każda z jej odczuwanych słabostek stanie się obiektem jego badań, nie umykając nawet na chwilę drapieżnemu wzroku, wiedziała i nawet nie dławiła pełnych żalu spojrzeń, rozdzierający oddechów, czy skąpej mimiki dwóch, zaczerwienionych pasm aksamitu poniżej czubka swojego nosa, w nich skupiając cały ogrom emocji, jaki nią targał. Gdyby na to nie pozwalała, nic nie dzieliłoby jej przed ukazaniem całemu światu stanu faktycznego, w jaki wpędziły ją słowa mężczyzny, a wówczas ani powalona na kolana, dotąd niezachwiana sylwetka, ani pełny trwogi potok gorących łez nie mógłby obejść się bez jego uwagi. Nie, na to nie mogła sobie za nic pozwolić, usilnie trzymając się swojej wewnętrznej konfrontacji. Oczyściła nagle umysł, wypychając niemal natłok donośnych wątpliwości i zmagań z nabrzmiałej od nich czaszki. Wolała prędzej się wyłączyć, przestać myśleć o czymkolwiek, aniżeli przez chwilę jeszcze odczuwać równe rozdarcie. Gdyby to w ogóle było możliwe...
Ulga, choć ulotna, przeobraziła się w serię niewygodnych dla niej samej pytań. Nie należała w końcu do istot wylewnych, ni nazbyt emocjonalnych, a wszelako pojęta ambiwalencja zdawała się obecnie niemal nią sterować, nakazując taki, a nie inny potok działań i myśli. Na pierwsze miejsce wysunęło się dociekanie, co tak właściwie czuła wobec jego osoby, skoro pozornie błahy afekt, odebrała jako poryw na jej honor i dalece pojętą dumę? Miała ochotę zdusić w sobie cały ogrom niepewności, każde z uczuć, wymuszając tym samym na sobie ich całkowitą eliminację. Po stokroć wolałaby nie czuć nic, być obecnie jednym z całej masy jego pionków, aniżeli znosić równe tortury. Czuła wstręt wobec własnej bezradności, wobec uczuć jakie odczuwała z niemal zdwojoną siła. Jak w ogóle śmiał wzbudzać w niej coś podobnego? Po co wszczynał pomiędzy nimi taką relację? Wolałaby, żeby nigdy nie wpuszczał jej w sferę prywatną, żeby tym co ich jedynie by łączyło, była praca i czysty interes, nic ponadto. Zaufanie sprowadzało ze sobą zaangażowanie, a to stanowiło niemałe niebezpieczeństwo, najpewniej dla nich obojga.
- Tak... chodźmy.
Urwała gardłowo, niemal drżącym tonem. Odczuła jak kłębione i skrupulatnie dławione wewnątrz przemyślenia i gwałtownie hamowane emocje znajdują powoli swoje ujście w kącikach dwóch, skrzących się grynszpanem luster na jasnej twarzy, formując się w duet niewielkich kropli. Nie na długo, gdyż moment ich narodzin minął w czasie równie szybkim, jaki był niezbędny na gwałtowne i całkowicie raptowne obrócenie się kobiecej sylwetki tyłem do dotychczasowego rozmówcy, uchwycenie w dłonie płaszcza i powtórne owinięcie nim swojej sylwetki. Bezzwłocznie ruszyła z impetem w stronę drzwi loży, nie odwracając się za siebie, ufając tym samym, że Loki sam uzna za stosowne podążanie za nią. Opuszczając salę ich niedoszłego pojedynku, skierowała się najkrótszą drogą ku wyjściu z teatru, wysuwając w międzyczasie maskę z torebki i nakładając ją pośpiesznie na twarz, raz jeszcze przybierając oblicze kogoś nieznanego, ostatecznie popełniając zbrodnię na wszelkich wyjawionych w starym gmachu uczuciach, owym tragicznym gestem.