Anonymous - 28 Grudzień 2011, 15:52 Ja nic nie chcę mówić,a le to byłoby już chyba lekkie popadanie w paranoję. Wedle przekonania, że każdy może być szpiegiem MORII istoty magiczne musiałyby się chować w domach przez 2/3 swego życia. A na to Caroline bynajmniej nie miała ochoty. Dla niej wędrówki po równoległych światach były najlepszą możliwą rozrywką. Mogła wtedy do woli rozmawiać i irytować swą osobą napotkane istotki. Czułą się wtedy jak w swoim żywiole. Gdyby nagle została pozbawiona możliwości opuszczania zamku, służba, a także rodzice i Oleander musieliby się liczyć z faktem, że stałaby się jeszcze bardziej nieznośna, niż była. Dosłownie właziłaby wszystkim na głowę, biegała za nimi i rzucała we wszystkich poduszkami, a na to raczej niewiele osób chciałoby się narażać. Dorzućmy jeszcze typowe dla niej odzywki, a otrzymamy wręcz mieszankę wybuchową, lepszą niż kilkaset lasek dynamitu ułożonych w jednym miejscu i podpalonych w tym samym momencie. A gdybyśmy dorzucili do takiego stosiku jeszcze panienkę Roitelette powstałaby bomba nuklearna razy dwa. Wolę nie myśleć, co by się stało, gdyby oprócz niej dołożono tam jeszcze Oleandra. To już byłaby chyba supernowa, aczkolwiek wolę się o tym nie przekonywać.
Na pytanie Brenny tylko uśmiechnęła się uroczo. Może jeszcze nie wracała jej osobowość, ale spotkanie z chłopcem ewidentnie trochę tknęło demoniczną część jej cudnej natury.
Widząc poczynania Brenny, wskoczyła na murek i okręciła się dokoła własnej osi, wybuchając śmiechem.
- Eins, zwei, drei - szepnęła, zdejmując z ręki bransoletkę i podrzucając ją w górę. Ułamek sekundy później pstryknęła palcami. Ozdóbka rozprysnęła się w deszcz maleńkich, ciemnoczerwonych kropelek. Kolejne pstryknięcie - i sznurek z koralikami wylądował znów w dłoni Caroline, nietknięty. Dziewczynka tylko roześmiała się znowu i ponownie wykonała obrót.Anonymous - 28 Grudzień 2011, 16:14 Ano było to paranoiczne spojrzenie na świat, ale Brenna miała zwyczaj popadać w skrajności. A potem inni dziwili się, że nie wychodzi z domu. Wszyscy mówili wtedy, że sobie coś ubzdurała. Może i racja, ale kotka wierzyła swoim przekonaniom, które na przykład podpowiadały jej, że każdy mógł być szpiegiem MORII. No, niestety, ale pod tym względem dziewczyna była niereformowalna. Dlatego czasem rzeczywiście wyczyniała głupoty bez rozsądnego powodu.
Chłopiec nie udawał już dzielnego. W jego oczach można było zobaczyć czyste przerażenie. Ale czemu tu się dziwić, skoro z miłych i nikomu nie przeszkadzających dziewczyn, nieznajome zmieniły się nagle w potwory. Oczywiście według jego punktu widzenia, ale przecież to właśnie on liczył się dla chłopca najbardziej. Jeszcze po kotouchej mógł się tego spodziewać, wszak sam nazwał ją 'żałosną osobą udającą kota', a ona przedstawiła się jako 'Dachowiec', cokolwiek miałoby to znaczyć. Tak więc wyjęcie przez nią noża, a po chwili zniknięcie zaskoczyło go mniej, niż zachowanie 'normalnej'. Niby czerwonooka nic nie zrobiła, a jednak jej sztuczka z bransoletką przeraziła chłopca. Pewnie dlatego, że wyglądała mu na człowieka, którym był on sam, a okazała się... No, na pewno czymś innym. A niewiedza na temat dziewczyn sprawiała, że dziecko bało się ich coraz bardziej.
Brenna natomiast cieszyła się przerażeniem chłopca. Sprawiało jej to czystą przyjemność, co było dość dziwne. Zazwyczaj była przecież pokojową. Ale jak to miała w kociej naturze, miała też swoją godność i zwyczaj o nią walczyć, co też teraz robiła w jej mniemaniu.
Na widok poczynań swojej pani, Brenna zachichotała złowieszczo, co spotęgowała jeszcze tym, że nadal była niewidzialna. Zaczęła też machać sztyletem chłopca przed jego twarzą, nadal go trzymając. Powoli przysuwała broń do skóry chłopca, wzbudzając w nim uczucie grozy.
-Nie! Zostaw mnie! Zostaw! Ratunku!-Zaczął nagle wrzeszczeć chłopiec. Brenna spłoszyła się i puściła go. Potem chwyciła Caroline za rękę i nadal będą niewidzialną, pociągnęła ją za najbliższy krzak. Tam z powrotem się ujawniła, wyglądając zza liści.
-Przepraszam, spanikowałam. Bałam się, że ktoś nas złapie. Nie chciałam panienki narażać, w ogóle nie powinnam tego zaczynać.-Powiedziała, patrząc na Caroline. Było jej teraz głupio. Zdenerwowała się też, bo obawiała się, że dorośli zwrócą uwagę na całe zajście. Ich przyszłość nie była pewna.Anonymous - 28 Grudzień 2011, 19:23 Paranoje nie są fajne. Psychiczność jeszcze można jakoś znieść, ale bezzasadne nieco paranoje to już męka, przynajmniej takie było zdanie Landrynki. Ona sama dość często - czy raczej jej zachowanie - dawało się we znaki najróżniejszym osobom, właśnie przez swoją delikatną psychiczność. Bo Karolinka, chcąc nie chcąc, uchodziła za ciut niepoczytalną sadystkę. Naturalnie, nie była taka dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale tylko wtedy, kiedy komuś udało się ją na prawdę mocno, mocno rozzłościć. Wtedy traciła nad sobą kontrolę i przestawała być tą uroczą dziewczynką, co zazwyczaj. Bo nie zaprzeczycie, mimo tego całego swego egoizmu i zamknięcia na świat, mogła z powodzeniem uchodzić za osóbkę co najmniej uroczą, śliczną, milutką i w ogóle och, ach. Chociaż myśleli tak zazwyczaj ci, którzy jej nie znali. Po zetknięciu się z nią twarzą w twarz i głębszym poznaniu wszechogarniająca aura uroczości znikała jak taka bańka mydlana. No, ale czasami, kiedy miała dobry humor, mogła być tak słodka, że aż mdliło. To tak, jakby zebrać wszystkie słodycze, które aktualnie miała przy sobie, aczkolwiek takie chwile zdarzały się stosunkowo rzadko. Najczęściej wtedy, kiedy musiała coś na kimś wymusić, żeby osiągnąć to, co chciała, uhm.
Kolejne poczynania Brenny zaskoczyły ją nieco, ale dała się pociągnąć za nią. Jakoś tak, postrzegła to wszystko po prostu jako cudownie przyjemną zabawę, jakąś grę czy co tam innego. W każdym razie usiadła sobie spokojnie na ziemi, wpatrując się w Bren.
- Spokojnie, nic takiego się przecież nie stało - zaśmiała się. Och, jej, lepszej rozrywki wymarzyć sobie nie mogła!Anonymous - 29 Grudzień 2011, 13:07 Być może i nie są fajne, ale najczęściej nie dało się z nimi nic zrobić. Oczywiście, psycholodzy, czy tam psychiatrzy - jeden diabeł, twierdzili, że można z tym walczyć. Niektórzy kwalifikowali je jako swego rodzaju chorobę psychiczną. Ale powiedzmy sobie szczerze, trudno poradzić sobie z wewnętrzną obawą, która w sumie ma jakieś tam małe prawdopodobieństwo spełnienia. Ale ma i dlatego nadal się utrzymuje. Gorzej gdyby była nieuzasadniona, jednak ukryty lęk Brit miał powód.
Zachowanie Caroline trochę Brennę zdziwiło. Nie zauważała niebezpieczeństwa, które mogło na nie spaść. Przecież przerażony chłopiec wołający pomocy i dziewczyny uciekające za krzak były wyraźnym znakiem, że coś działo się nie tak. Szczególnie jeśli jedna z nich po prostu zniknęła, a w powietrzu lewitował sztylet. Logicznym było też dla kotki to, że teraz ktoś może ich szukać. A Caroline wyglądała, jakby zauważyła z całego zajścia tylko zabawę, nie przejmując się jej konsekwencjami. W sumie takie podejście pozwalało bardziej cieszyć się z życia.
Brinne odetchnęła z ulga, po czym również się zaśmiała.
-No, ale pokazałyśmy temu chłopcu, co znaczy ta tak zwana 'magia'.-Powiedziała z uśmiechem. Rzeczywiście, teraz zaczynały do niej docierać powody zadowolenia panienki. Ona sama też powinna się cieszyć - osiągnęła swój cel, zemściła się na chłopcu. No i tak też zrobiła, odpoczywając.
Nagle zza krzaka wynurzył się rosły mężczyzna. Miał na sobie garnitur, a w ręku trzymał teczkę. Drugą trzymał za dłoń przerażonego chłopca, który wskazał na nie.
-To one, tato.-Powiedział, chowając się za nogami ojca. Brenna prychnęła. Wcześniej taki kozak, a teraz siusiumajtek? I kto tu niby był żałosny, hę?
Już chciała mu to wygarnąć, ale nie zdążyła. Mężczyzna chwycił ją za sukienkę i podniósł w górę. To samo zrobił z Caroline.
-A teraz powiecie mi, dlaczego dręczyłyście mojego syna.-Powiedział stanowczo, patrząc dziewczynom w oczy. Mogły zauważyć iskierkę gniewu i groźby.
Brenna przełknęła ślinę. Spodziewała się, że coś takiego mogło się zdarzyć. Mimo tego była przerażona. Spojrzała błagalnie na Stracha. Miała nadzieję, że jej pani wyplącze je z tej nieprzyjemnej sytuacji. Ona miała w głowie pustkę.Anonymous - 29 Grudzień 2011, 13:41 Owszem, można walczyć, ale tylko, kiedy się tego na prawdę mocno chce. Kiedy chce się stykać co chwila z przedmiotem naszej największej nienawiści i przerażenia. Kiedy ma się na prawdę dużo samozaparcia - w przeciwnym razie niestety tak terapia zakończyłaby się fiaskiem. Od początku trzeba by być zdeterminowanym do osiągnięcia swego celu. Nie jest to najłatwiejsza rzecz pod słońcem, jednak jeśli ktoś ma na tyle siły, aby przezwyciężyć lęki, z pewnością mu się to uda. Caroline właściwie nigdy nie zastanawiała się, czy czegoś się boi. Nie przeszkadzały jej robaki, węże, ani burze - te ostatnie nawet lubiła. Zapytana o swój największy lęk najpewniej zamilkłaby, choć po dłuższym zastanowieniu mogłaby podać odpowiedź, że boi się przegranej. Albo śmierci, choć tę przeżyła już raz. Dobrze pamiętała ten moment. Ostrze przebijające jej skórę, metaliczny, lekko słony smak ciepłej krwi napływającej do ust. I ból. A potem pustka. Najczystszy rodzaj istniejącej pustki. Tylko ciemność. I... Światło. Mały pokoik, należący do poprzedniej właścicielki ciała, w którym się odrodziła. Przez pewien czas żałowała, że musiała nastąpić taka pomyłka, ale jakiś czas później jej męska osobowość w większej części zatarła się, ustępując miejsca nowej. Mimo, że nadal pozostały jej pewne przyzwyczajenia z poprzedniego życia, ale w sumie przywykła do bycia Caroline.
Na stwierdzenie Brenny znowu wybuchnęła śmiechem, po czym odgarnęła z twarzy denerwujący kosmyk jasnych włosów. Jej policzki przybrały lekko różową barwę - zapewne przez emocje.
Zanim zdążyła się obejrzeć, została podniesiona w górę. Zrobiła minę obrażonego dzieciaka i zamachała dyndającymi w powietrzu nogami.
- Ależ my tylko odwdzięczyłyśmy się za to, jak nas nazwał - prychnęła, przekrzywiając głowę w bok. Nie czuła strachu. Wiedziała, że może jednym ciosem wysłać tego mężczyznę na drugi świat. O ile wcześniej zrobi coś, co zazwyczaj zostawiała jako swoją ostatnią kartę atutową.
- Awawawa~ - uśmiechnęła się nieoczekiwanie, wyjmując z kieszeni lizaka. Lekko pstryknęła palcami, a lizak zmienił się w srebrzystą, dwumetrową kosę. Machnęła krańcem jej ostrza przed twarzą mężczyzny, nie czyniąc mu jednak krzywdy. Gdyby je puścił, Caroline chwyciłaby Brennę za rękę i puściła się biegiem gdzie nogi poniosą, byle dalej od tego kogoś. A jeśli nie... Cóż~ Trzeba będzie powziąć jakieś inne środki obrony.Anonymous - 29 Grudzień 2011, 16:36 No właśnie, do walki potrzebna była determinacja. Niestety, Brenna takowej nie posiadała. Albo nie zdawała sobie sprawy, że coś takiego w niej istnieje. Lub jeszcze jej nie odkryła. W każdym razie nie miała nic przeciwko swoim lękom. Przecież ludzką rzeczą jest się bać, dlaczego więc ona miała być inna? A było czego się bać, oj było. Tyle że Brit nie umiałaby na tę chwilę wymienić żadnego powodu do lęku. Ale potem w trakcie, pewnie coś by się znalazło.
-Dokładnie.-Poparła swoją panią Brit. O, bała się w tej chwili choćby tego faceta. Czemu ją przerażał? Bo mógł zrobić krzywdę jej i Caroline. A kotka czułaby się potem temu winna. Poza tym Brenna nie chciała nic mówić, ale mężczyzna wyglądał na porządnie wkurzonego, a nie wiadomo, czy nie miał przy sobie broni. W końcu sztylet Brit też był ukryty, prawda?
Kotouchą zaskoczyło zachowanie Stracha. Ona była przerażona, a jej panienka po prostu zawołała jakieś nie-wiadomo-co. Po czym ku zaskoczeniu i lekkiego przerażenia Brenny, lizak zamienił się w kosę.
Mężczyzna też się tego nie spodziewał. Właśnie miał podnieść dziewczęta wyżej i nimi porządnie potrząsnąć, kiedy to przed jego twarzą pojawiło się ostrze. Odskoczył z krzykiem, poluźniając uścisk. Kotka próbowała się wtedy wyrwać, ale facet zorientował się i zacisnął pięść. Jego twarz wykrzywił grymas złości. Był na Brit wściekły za próbę ucieczki, jednak w ten sposób nie zauważył, że uścisk drugiej dłoni nadal był luźny. Caroline miała szansę uciec! Brenna modliła się, żeby sytuację wykorzystała. Ona sama jakoś by sobie poradziła. Chyba.Anonymous - 29 Grudzień 2011, 17:18 Czy Caroline była zdeterminowana, kiedy chciała coś osiągnąć? Eee, a można pozostawić to pytanie bez komentarza? Ona nie była zdeterminowana, tylko najzwyczajniej w świecie upierdliwa. Kiedy czegoś chciała, to nie wahała się przed niczym, a była przy tym tak okropnie irytująca, że... No, to trzeba było zobaczyć, choć z pewnością nie było to najprzyjemniejsze doświadczenie. W każdym razie nie dla tego, kto był wtedy przedmiotem jej uwagi.
Caroline poczuła, jak palce mężczyzny poluźniają swój uścisk. Wobec tego wyrwała się, odsuwając jednocześnie kosę od twarzy mężczyzny. Po chwili niespiesznie położyła ostrze na jego ramieniu, skierowany w kierunku jego szyi. Kraniec srebrzystej kosy drażnił lekko skórę na szyi człowieka. Wyraz jej twarzy był więcej, niżeli beznamiętny. On był po prostu zimny, nieczuły. W każdej chwili mogła go zabić. Nie wahałaby się. Jej oczy przypominały bezkresne, czerwone morze bez dna. Morze krwi.
- Puścisz ją, albo za chwilę zadrży mi ręka - powiedziała bez najmniejszych emocji w głosie. Żadnej złości, żadnej radości, żadnej diaboliczności. Nic. Tylko to przeraźliwe zimno, tak podobne do tego, jakie odczuwało się po dotknięciu ostrza kosy dłonią...Anonymous - 30 Grudzień 2011, 13:45 O tym wszystkim mógł się właśnie dowiedzieć mężczyzna trzymający Brennę w uścisku. No, może nie do końca. Caroline nie była irytująca. On nawet nie wiedział jak to określić, bo nie mógł przecież powiedzieć, że dziewczynka go przeraziła. A mimo wszystko właśnie to było prawdą. Zresztą umówmy się: kto nie bałby się kosy przyłożonej mu do gardła? Chyba jakiś psychopata. A ten mężczyzna do nich na pewno nie należał.
Mimo wszystko, nie puścił kotki. Zamiast tego wyjął jej sztylet i przyłożył do jej gardła. Brit przełknęła ślinę. Pięknie, grożą jej własną bronią! Po prostu idealnie!
-Jeśli drgnie ci ręka, jej też stanie się krzywda.-Powiedział twardo mężczyzna. W jego oczach można było zobaczyć strach, ale też chorą determinację. Było widać, że chce coś osiągnąć. Tylko co? Pomści cierpienia syna zabijając Dachowca? Raczej nie.
A propos syna, to stał on ciągle za nogami ojca, ale w chwili, gdy ten się potknął, odskoczył w bok. Tak więc widział wszystko z innej perspektywy, niż cała trójka. Co jednak nie znaczy, że go to nie przerażało. Wręcz przeciwnie, płakał ze strachu. Bał się o ojca i tego, co on umiał zrobić. Nie wiedział o tym, że jego tatuś jest taki brutalny.
-Tato, przestań!-Zawołał w pewnej chwili błagalnie. Ojciec odwrócił się w jego stronę i widząc przerażenie w oczach syna, puścił Brennę, która upadła na ziemię. Ale że niefortunnie walnęła głową w ziemię, straciła przytomność, tak więc niewiele mogła w tej chwili zrobić.
A mężczyzna? Stał jak wmurowany w ziemię. Bezbronny, tak więc Caroline spokojnie mogła go skrzywdzić, jeśli by tylko chciała.Anonymous - 30 Grudzień 2011, 20:28 Dobra. Ujmijmy to tak, że Caroline była irytująco psychodeliczna. Temu się już chyba nie da zaprzeczyć, prawda? A z tym, że psychopata nie przeraziłby się po przyłożeniu kosy do gardła się nie zgodzę. Totalna ignorancja na wszystko, co żyje i nie żyje, jest materialne i nie, to nie to samo co psychiczność. No, chyba, że ten ktoś byłby jeszcze masochistą, to zwracam honor, aczkolwiek takie przypadki zdarzają się chyba raz na milion, jak nie rzadziej. Bo w końcu nie każdy niezrównoważony psychicznie, lubiący się wyżywać na ludziach poprzez zadawanie im fizycznego bólu nie musi tego właśnie bólu lubić. Właściwie, to może się to nawet czasem odnosić do tego, że taki oto "psychopata" zadaje innym ból, bo wie, że sam go nie lubi, bo jest nieprzyjemny, czyli - sprawi im tym cierpienie, bo oni też go nie lubią. Aczkolwiek wgłębianie się w psychikę psychopatów to dość żmudne zajęcie, w związku z tym zostawmy to, przynajmniej na razie.
Milczała, nadal wbijając zimny wzrok w mężczyznę. Mogła mu zrobić cokolwiek, a ten nawet nie zdążyłby zadrasnąć skóry na szyi Brenny. Wiedziała o tym. Była o tym przekonana. Mimo wszystko, nie zrobiła tego. Czekała. Może to ze względu na tego chłopca, który w sumie był całkiem uroczy, wbijając w nich to przerażone spojrzenie...
Kątem oka obserwowała upadającą Brennę. Nie przejęła się, jednak zdjęła ostrze kosy z ramienia mężczyzny, po czym oparła się na niej jak na pasterskiej lasce.
- Co powiedziałby pan na układ? Zapomnimy o wszystkim i rozejdziemy się? - spytała bez cienia emocji. Była gotowa ich zostawić, gdyby tylko się na to zgodzili. Jeśli nie, niestety, kosa pójdzie w ruch.Anonymous - 31 Grudzień 2011, 15:00 Cóż, ja się tam na psychopatach nie znam, na szczęście nie miałam z nimi jeszcze styczności i mam nadzieję nigdy nie mieć. Tak więc niewiele o nich wiem, a praktycznie tylko tyle, co wywnioskowałam z szerzących się po świecie horrorze o zabitym psie oraz innych tego typu opowieści od moich koleżanek (tak, wiem, mam super znajomości). A tych historyjek też nie jest mało, bo w klasie mam koleżankę, której nawet numer komórkowy zaczyna się na 666... Tak więc na zielonej szkole groza siała się gęsto.
Mężczyźnie stanowczo nie podobała się ta sytuacja. Najpierw straszą jego syna, teraz grożą jemu. W między czasie lizak zmienia się w kosę, a wszystko za sprawą trzynastoletniej dziewczynki. Mimo wszelkim dziwom na tym świecie, nie było to dla niego normalne. Tak, dziewczyny trafiły na szczęśliwie dotąd nieuświadomionego człowieka, co to nie wie, że istnieje Kraina Luster. Dla niego abstrakcją było drastyczne podniesienie podatków. Tak więc teraz był całkowicie zszokowany.
-Em... Dobrze.-Powiedział do Caroline z wyłączonym wzrokiem, po czym wziął chłopca za rękę.-Chodź, idziemy.-Powiedział i razem skierowali się w stronę fontanny. Po chwili zniknęli z pola widzenia, więc dziewczęta mogły być już spokojne.
Właśnie... Brenna po chwili odzyskała przytomność i z głuchym stęknięciem usiadła. Rozejrzała się, zdziwiona, że nie towarzyszy im już ten człowiek.
-Coś mnie ominęło?-Spytała, wstając i otrzepując sukienkę z kurzu. Zupełnie umknęło jej uwadze to, że ziemia jest brudna. Czasem zapominała o tak przyziemnych sprawach.
A co do Equesa (bo o nim zupełnie zapomniałam o.o") to odpoczywał on sobie pod jakimś krzaczkiem. Dzieci się nim zainteresowały, ale że nie robiły mu krzywdy, strzygł tylko uszami, nasłuchując, czy nic mu nie grozi. Skubał sobie spokojnie trawkę, nie zdając sobie sprawy, co działo się z jego panią. I może lepiej.Anonymous - 6 Styczeń 2012, 21:37 No, faktycznie lepiej nie musieć mieć do czynienia z psychopatami. Co innego wyobrażać sobie, jak w starciu z takim dajemy z siebie 101% możliwości i nokautujemy go łamiąc mu nos, to jeszcze jest znośne. Ale co innego teoria, a co innego praktyka, tfu. A ja też mam kumpla, którego numer komórki zaczyna się trzema szóstkami, ve, ve~ A najlepsze było, jak wychowawczyni rozdała kartki z ocenami i zobaczyłam, że w polu "Religia - oceny A" mam stojące sobie samotnie trzy szóstki pod rząd. Ciekawe, że akurat tam, a nie gdzieś indziej... Czyżby nasza katechetka była opętana? Ja nic nie chcę mówić, ale kobieta jest o tyle specyficzna, że wszystko określa słowem "wersja" i na początku lekcji modli się tyłem do krzyża. Jeszcze nie miałam odwagi jej tego wypomnieć, bo pewnie zabiłaby mnie gołymi rękami. Albo lepiej. Naskarżyłaby na mnie księdzu i nie mogłabym być bierzmowana. W najłagodniejszej wersji pytałaby mnie na każdej lekcji, apfu.
Karolinka uśmiechnęła się szeroko widząc, że ojciec z synem odchodzą w swoją stronę. No i widzicie, obyło się bez zbędnego rozlewu krwi i rozegraliśmy sprawę pokojowo! I do tego jeszcze z naszej panienki Roitelette zrobił się dyplomata. No bo jak nie siłą argumentu, to argumentem siły - zawsze jest jakiś wybór!
Pstryknęła palcami, sprawiając, że kosa na powrót stała się lizakiem. Zdjęła ze słodkości papierek i jakby nigdy nic wsadziła truskawkowego lizaka do buzi. Widząc budzącą się Brennę posłała jej uroczy uśmieszek.
- Tylko tyle, że wynegocjowałam, aby nas zostawili - odparła całkiem niewinnie, splatając ręce za plecami i poczynając kołysać się na piętach w przód i w tył.Anonymous - 7 Styczeń 2012, 13:16 W wyobrażeniach wszystko jest inne. Każdy walczy i oczywiście wygrywa. Natomiast gdyby taka sytuacja zdarzyłaby się w rzeczywistości, to po pierwsze ludzie by spanikowali, a co za tym idzie po prostu byliby z góry na przegranej pozycji. Co do religii, to ja też zazwyczaj właśnie tam miałam szóstki. Rzeczywiście to zabawne, iż jest to tak łatwy przedmiot, że w końcu zbliżamy się przez niego do diabła. Dziwne, dziwne.
Brenna zerknęła na oddalającą się parę i odetchnęła z ulgą. Miała nadzieję, że już nigdy się nie spotkają. Kto wie, co zrobiłby ten mężczyzna, gdyby zobaczyli się raz jeszcze w zupełnie innych warunkach... Na pewno nie byłby tak 'miły' jak teraz, a gdyby Brenna spotkała go sam na sam... O, wtedy byłoby z nią krucho. W końcu to Caroline obroniła ją przed niechybną śmiercią. No, może chłopczyk też miał w tym jakiś wkład. W każdym razie sama mogłaby nie dać sobie z nim rady.
Kotka patrzyła ze zdumieniem, jak panienka zjada lizaka. Sama zmiana kosy w słodycz ją nie zdziwiła, w końcu w Krainie Luster spotykało się naprawdę różne rodzaje mocy. Ale żeby jeść coś, co przed chwilą było ostrą bronią, to było dla niej odrobinkę dziwne. Ona sama nigdy by tego nie zrobiła, nawet gdyby wiedziała, że lizak nadal ma swoje właściwości. Miałaby po prostu wstręt. No, ale najwyraźniej Caroline to nie przeszkadzało.
-Wolę nie wiedzieć jakim sposobem.-Powiedziała Brenna uśmiechając się. Oczywiście podejrzewała, jak to zrobiła - mimo wszystko kosa była dość dużą podpowiedzią. Łącząc fakty można było wywnioskować, że panienka pogroziła mężczyźnie narzędziem i ten ze strachu postanowił odejść. Bo o bardziej brutalnej wersji Brit wolała nie myśleć.
W pewnym momencie przypomniała sobie o Equesie. Przecież przyszedł z nią do parku, a teraz nie było go przy niej. A co, jeśli mu się coś stało? To nie byłoby przyjemne.
-Mystique!-Zawołała donośnie, zwracając na siebie uwagi. Zignorowała to jednak, bo po krótkiej chwili jednorożec przybiegł do niej. Pogłaskała go po grzywie i uśmiechnęła się.
Potem popatrzyła na panią.
-To co panienka chciałaby zrobić teraz?-Zapytała uprzejmie. W końcu jako jej pokorna służka musiała bez względu an wszystko wykonywać jej polecenia. Do jej zadań należało również zapewnienie rozrywki, lecz po uśmiechu Caroline i z wiedzy o jej upodobaniach stwierdziła, że chyba dostarczyła jej już wystarczająco.Anonymous - 12 Styczeń 2012, 18:56 Ach, wyobraźnia to doprawdy piękna rzecz. Po tych upływie tych wszystkich szarych, zwyczajnych dni zawsze możemy przysiąść i wyobrazić sobie, co by było gdyby... Choć rzeczywistość również potrafi być urokliwa, niewątpliwie. Trzeba umieć cieszyć się z drobnych, subtelnych przyjemności, jakie życie nam daje, bo inaczej nie pozostanie nam nic innego, jak tylko stwierdzić, że nasze życie nie ma żadnej wartości - a tego chyba nie chciałby żaden z nas. Każdy potrzebuje pewnego urozmaicenia i nie musi się ono przejawiać spektakularnie. Wystarczy, że zdołamy je dostrzec w takich drobnostkach, jak na przykład ładna pogoda, ulubione danie na obiad, radość bliskiej nam osoby i tym podobne - bo największe szczęście niekiedy potrafią dać właśnie te delikatne, spontaniczne i niespodziewane uśmiechy losu.
- Oj no, nie przesadzaj! Nic im nie zrobiłam. Tym razem załatwiłam sprawę pokojowo... Mniej więcej - na początku zrobiła minę obrażonego dziecka. Żeby Brenna zrozumiała, co mówi, wyjęła lizaka z ust, bo zazwyczaj kiedy mówiła coś ze słodyczami w ustach, ludzie prosili ją, żeby powtórzyła im swoje słowa - a za tym niestety nie przepadała. Dla większego efektu pomachała tym właśnie lizakiem, jakby groziła Bren, a zważywszy na to, w co mógł się on zmienić, groźba ta byłaby całkiem realna. Za chwilę jednak uśmiechnęła się łobuzersko i znów wetknęła słodycz do ust. Jednocześnie wepchnęła dłonie do kieszeni, co tylko nadało jej wygląd buntowniczej nastolatki.
Na pytanie Bren wzruszyła ramionami.
- Wiesz, na dziś mam już dość rozrywki... - odparła. Właściwie, to mogłaby wstąpić do jakiejś kawiarenki albo ewentualnie wrócić do zamku, było jej wszystko jedno.Anonymous - 31 Styczeń 2012, 16:20 Tak, racja. Radość z drobnostek jest przepisem na szczęśliwe życie. Stwierdzono to dawno temu, ale każdy stwierdzał to w odpowiednim dla siebie czasie. Wszystko zależało od nastawienia jednostki lub splotu zdarzeń. Trzeba też dojrzeć, żeby to zrozumieć. Ale to tam.~
Brenna uśmiechnęła się pod nosem. Wiedziała, że jej pani ma trochę inne spojrzenie na pewno sprawy. Ogólnie wszystko, co się do niej mówiło, odbierała w trochę inny sposób. Tak więc dla niej 'pokojowe załatwienie sprawy' w rzeczywistości mogło być bardzo niebezpieczne dla otoczenia. Brennie należało się tylko cieszyć, że umiejętności panienki nie były wymierzone przeciw niej. Choć poczuła leciutko smak tego, kiedy groziła jej lizakiem. Niby to tylko słodycz, a jednak przeszedł ją dreszcz, gdyż wiedziała, w co może się zmienić.
-W takim razie panienka pozwoli, że ją opuszczę. Życzę miłego dnia!-Skłoniła się nisko, po czym uśmiechnęła się szeroko. Następnie kiwnęła ręką na Equesa i razem zaczęli się oddalać. W końcu zniknęli z pola widzenia.
[zt]Anonymous - 31 Styczeń 2012, 17:21 Caroline raczej kwalifikowała się do tego typu ludzi, którzy nie zachwycali się każdą drobną rzeczą. Wręcz przeciwnie, bardzo trudno było ją usatysfakcjonować. Właściwie, to cholernie trudno, o ile się jej nie znało bardzo dobrze - ale ona nie pozwalała się poznać. Jeśli jednak znało się ją choć trochę, można było ją przekupić najzwyklejszymi słodyczami. Dużą ilością słodyczy. Zawsze jednak istniała możliwość, że zamieni któregoś cukierka w kosę i poderżnie ofiarodawcy gardło, po czym zgarnie wszystkie słodkości dla siebie, dlatego też wrogom czy też osobom, które ją zirytowały raczej nie polecam takiego rozwiązywania sprawy - tym sposobem sami dajecie jej broń do ręki. Bardzo śmiercionośną broń, uhm.
Zrobiła minkę dziecka, któremu odmówiono słodyczy. W jej przypadku była to mina tak doskonale dopracowana, że aż serduszko topniało. Tyle razy źli, niedobrzy ludzie nie chcieli dać jej słodkości, że nauczyła się przywdziewać taki wyraz twarzy perfekcyjnie nieomalże. Taka mała szantażystka.
- Oj, no doobrze. Do zobaczenia. - odparła zawiedzionym, nieco naburmuszonym głosikiem, celowo przeciągając sylaby. Następnie odwróciła się na pięcie, naciągnęła na głowę kaptur, który jakimś cudem zsunął się jej z główki i pomaszerowała chodnikiem. Gdzieś, gdziekolwiek. Nie obchodziło jej, gdzie zawędruje. Gdzie nogi poniosą, ot!