To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Miasto - Boczna Ulica

Anonymous - 24 Czerwiec 2012, 20:50

Z dachu początkowo nie dało się dużo zauważyć. Tak na prawdę Tia przegapiła całe widowisko gdy tylko schowała się z powrotem do klatki.
Jednak rozglądając się, mogła go zauważyć, zaraz po tym jak usłyszała huk i dźwięk łamiącego się drzewa. Dokładnie przed klatką, niebieskofutry jaszczuroczłek uderzyło z wielką siłą o drzewo, dosłownie przelatując przez nie na wylot. Człowiek, prawdopodobnie byłby już całkowicie połamany, jednak jaszczur był o wiele wytrzymalszy od ludzi i tylko to go chyba uratowało. kawałek na wschód od Itzy, stała młoda kobieta trzymają w rękach swoją kilku letnią córkę, obie płakały i były przerażone, bardzo przerażone. Obok nich przebiegł nagle dwu metrowy, brązowy potwór, poruszający się na czterech kończynach. Monstrum było bardzo masywne, a wygląd... Potwór, inaczej nie dało się go opisać WYGLĄD.
Bestia ruszyła na leżącego jeszcze na ziemi jaszczura, ten jednak w ostatniej chwili zdążył skoczyć na bok, wykonując przewrót do przodu przez ramię i lądując na tyłku. Itza zacisnął swe kły, przymrużając na chwilę oczy, powoli podniósł się do góry, a tymczasem napastnik wziął rozbiegł i ponownie ruszył w jego kierunku. Kobieta z dzieckiem przyglądały się przerażone toczącym się wydarzeniom, a tymczasem Itzatec wysunął lewą dłoń do przodu, a prawą sięgnął to pasa przy którym było przypiętych wiele noży do rzucania, chwyciwszy za jeden z nich, wysunął go z dołu tuż obok własnego biodra i puścił, ciskając nim w napastnika. Nie czekając ani chwili aż nóż dosięgnie celu, jaszczurek ruszył biegiem w kierunku atakującego, nóż odbił się od pancerza bestii wyraźnym rykoszetem i upadł na ziemię niedaleko obserwatorów, tymczasem niebieskofutry tuż przed zderzeniem z potworem, wyskoczył do góry, wykonując w powietrzu obrót w przód i lądując za napastnikiem na wyprostowanych nogach, natychmiast obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni w stronę potwora, to samo z resztą uczynił przeciwnik jaszczura, a następnie zamachnął się prawą dłonią, starając się rozerwać pazurami łeb potwora, jednak te podczas uderzenia jedynie zadrapały bestię, która skoczyła do przodu, uderzyła w Itzę łbem, powalając go na plecy, a następnie skoczyła na niego, przygniotła łapą do ziemi i zaatakowała pyskiem łeb jaszczura, ten jednak w ostatnim momencie zasłonił się rękoma, czego skutkiem było chwycenie w kły potwora, lewego przedramienia jaszczura i zaciśnięcie na nim kłów. Itza warknął z bólu bardzo głośno, ukazał potworowi swe kły, a potem już tylko próbował odepchnąć bezskutecznie monstrum od siebie, która nadal na niego napierało. Prawą dłoń, jaszczur położył na czole potwora, a lewą, cóż... Również starał się go odepchnąć, lecz przedramię znajdowało się w pysku bestii, a na domiar złego zaczęła po nim ściekać krew, brudząc samą rękę jak i klatkę piersiową, szyję oraz łeb jaszczura. Wynikało z tego, że musiał zostać ranny, dość poważnie ze względu na ilość krwi która bardzo szybko pokrywała jego ciało, niemniej jednak nie wyglądał na takiego który zaraz miał z tego powodu osłabnąć.

Anonymous - 25 Czerwiec 2012, 20:18

Miasto jak zwykle tętniło życiem. Nieważne, jak późna była pora, zawsze znajdowała się dzielnica, w której muzyka grała na pełnej głośności a ludzie zdawali się funkcjonować jak parę godzin po wstaniu z łóżka i zjedzeniu porządnego śniadania. Właśnie przez taki okręg przeszedł Alvaro, z rozpiętą marynarką i koszulą, acz ta druga była rozpięta skromnie, na poziomie tylko jednego guzika, pod niemalże samą szyją. Dłonie utkwione w kieszeniach, wzrok nieco wyżej ponad chodnik, którym to przyszło mu się przechadzać. Ilu ludzi potrafiło zaczepić białowłosego na ulicy, aby spytać z jakiego sklepu wytrzasnął te rogi. Odpowiedź zwykle była jedna - zrobione własnoręcznie. Po tak krótkim wyjaśnieniu rozmówcy zawsze spotykali się z włączeniem tak zwanego "trybu ignorowania" i odejściem Arystokraty w siną dal.
Przerwa od dość problematycznej istoty, jaką jawiła się Amelia Zwerewa to coś, czego już dość długo potrzebował de Averse. I to nie z powodu samej dziewczynki, acz z powodu lekkiego nadmiaru spraw, którymi należne było się zająć. Teraz, kiedy świeże poranne powietrze otulało całą jego sylwetkę, rogacz mógł się skupić na trzeźwym przemyśleniu tego wszystkiego. Jednak, czy aby na pewno? Ledwie zaczął powolne analizowanie wszystkich faktów sprzed kilkunastu godzin, a tu już słychać jakąś awanturę. Krzyk i odgłosy uderzania o... drzewo? Potem warknięcie z bólu i jakby szarpanie się dwóch oponentów. Białowłosy wychylił się zza rogu i nieopodal zauważył dwa monstra... A przynajmniej jedno monstrum walczące z niebieskim jaszczurem. Ten drugi zdecydowanie potrzebował pomocy, ale de Averse na razie chciał wyłącznie obserwować. Dlatego położył dłoń na pistolecie schowanym w tajnej kieszeni i oparty o ścianę czekał na rozwój wydarzeń.

Anonymous - 30 Czerwiec 2012, 18:55

//Jako, że Megan skończyła się zajawką na Tię i postać idzie do kasacji, cofam całą związaną z nią fabułę postaci, zostajemy przy motywie walki gdzie dotarł Alvaro.//
Alvaro mógł obserwować bardzo ciekawy przebieg zdarzeń.
Potwór przycisnął jaszszczura jeszcze bardziej do ziemi oraz mocniej zacisnął swe kły na jego ręce, co wyraźnie było widać po grymasie jaki pojawił się na pysku niebieskofutrego. Itzatec nie dał jednak za wygraną, wpierw zaatakował pazurami oczy napastnika, co spowodowało, że poluźnił on lekko nacisk, a następnie odsunął rękę trochę od siebie, a prawą dłoń otoczył cień który szybko uformował się w dziwne, potrójne ostrze, średnicy koła od samochodu. Ostrze o kolorze kości samym swym wyglądem budziło grozę i zdziwienie. Jaszczur trzymał dłonią sam środek ostrza, a następnie zamachnął się nim prosto na pysk napastnika, bez problemu rozcinając pancerz potwora i zostawiając na nim długą i głęboką ranę. Bestia puściła i odskoczyła zaskoczona nagłym obrotem sprawy, a jaszczur nie czekając ani chwili, szarpnął się i wykonał przewrót do tyłu, stając na równych nogach. Ostrze trzymał w prawej - zdrowej ręce. Swój wzrok przeniósł na chwilę na ranną kończynę, a następnie ponownie na potwora. Podniósł lekko wargi, ukazując swe kły, a następnie w niecałą sekundę, rozpłynął się - dosłownie - niczym czarny cień i zniknął gdzieś. Potwór zaczął nerwowo rozglądać się po okolicy, szukając swego celu, jednak jego nie było i nie było. Zamiast niego, zobaczył jednak inną ofiarę... Mężczyznę w marynarce, ukrywającego się za blokiem. Wpierw począł powoli iść w jego stronę, a następnie wziął rozbieg, chcąc dopaść nową ofiarę. Alvaro chyba był teraz sam na sam z bestią...

Anonymous - 30 Czerwiec 2012, 19:05

Obrót zdarzeń był bardzo ciekawy. Zwłaszcza motyw z uciekającym z pułapki jaszczurem. Trochę szkoda, że był takim tchórzem, aby zostawić bestię sam na sam z białowłosym, który teraz niekoniecznie miał humor na jakąkolwiek walkę. Dobrze jednak, że po drodze nie zatrzymał się na żadnego drinka, czy coś w ten deseń. Gdyby tak się stało, teraz byłby ogromny problem z wycelowaniem w łeb potwora, który tak ładnie jego właściciel wystawił. W razie gdyby trzy strzały prosto w ten jakże wielki cel nie poskutkowały, przeskok w przestrzeni powinien załatwić sprawę. A jeśli nie, trzeba będzie uciec się do szóstego zmysłu. W ostateczności, należy uciekać naprawdę, klasycznym sposobem. Chociaż wątpliwą kwestią jest sposobność takiego manewru do sukcesu. Skurczybyk biegł całkiem szybko. Na szczęście palec Alvaro zdążył zacisnąć się na spuście aby wykonać chociaż jeden strzał. Może to wystarczy, któż wie? Ciekawym było tylko, gdzie Itzatec postanowił uciec. A może w ogóle nie uciekł, tylko jest niewidzialny i czai się gdzieś nieopodal, czekając na okazję do ataku? Dobrze byłoby, gdyby jednak nie zwiał. De Averse szukał kogoś, kto mógłby wesprzeć ochronę w jego posiadłości. Najlepiej żeby był to wolny strzelec, a nie armia podległa Agasharrowi Rosarium, który kiedyś może okazać się całkiem potężnym wrogiem. Swoją drogą, może jego siły dotarły już pod posiadłość?
Anonymous - 30 Czerwiec 2012, 19:40

Pociski małego kalibru dosłownie odbiły się rykoszetem od pancerza potwora, który nadal szarżował na białowłosego. Potwór biegł dalej aż do momentu, gdy potrójne ostrze uderzyło z lewej strony w jego szyję, prawie dosięgając krtani i wytwarzając kolejną poważną ranę. Bestia przewróciła się i ryknęła z bólu, a nie mogąc dostrzec nigdzie napastnika, podniosła się do góry, a następnie odwróciła i zaczęła uciekać. Dwie porządne rany najwyraźniej wystarczyły temu agresorowi.
Tymczasem kilka metrów od Alvaro pojawił się niebieskofutry jaszczur z zakrwawioną i poszarpaną lewą ręką. W prawej dłoni trzymał swoje ostrze. Rozejrzał się uważnie po okolicy, a następnie skierował i zatrzymał swój wzrok na białowłosym. Mężczyzna miał pistolet i nie wyglądał tak jakby chciał go w tym momencie odłożyć - przynajmniej takie wrażenie sprawiał dla jaszczura, co bardzo mu się nie podobało. Nie lubił, gdy ludzie trzymali broń, byli zbyt spontaniczni i niebezpieczni. Zacisnął więc mocniej prawą dłoń na ostrzu, a następnie zaczął czekać. Z lewej ręki jaszczura nadal skapywała krew - całe przedramię i dłoń były nią pokryte, Itzatec zdawał się jednak wytrzymywać chwilowo ten ból.

Anonymous - 1 Lipiec 2012, 08:52

Niedobrze. Wszystkie trzy pociski zrykoszetowały, nie zostawiając nawet jednej małej rysy na łbie potwora. Zaczęło się robić strasznie gorąco, gdy ten już prawie skakał na Alvaro. Ciało rogacza zaczęło się rozszczepiać na cząsteczki, aby za chwilę przenieść się w oddalony o dwadzieścia metrów fragment ulicy, widoczny za ramieniem przerażającego stworzenia, kiedy nagle... Bestia ucieka, raniona potrójnym ostrzem niebieskofutrego, który po chwili ujawnia się nieopodal panicza de Averse. To było jasne, że stał się niewidzialny. Alvek gdzieś już słyszał powiedzenie "To nie magia czyni człowieka niewidzialnym, tylko cienie" a że właśnie w cieniach rozpłynęła się sylwetka jaszczura, skojarzenia przyszły same z siebie. Chłopak nie był do końca świadom trzymania broni wycelowanej w Itzateca. Po prostu stracił na pewien czas możliwość trzeźwego myślenia. Było to spowodowane niemożnością obronienia się. Zdecydowanie trzeba będzie wyciągnąć większy kaliber z szafki ukrytej w posiadłości. Westchnąwszy cicho, Alvaro schował broń do ukrytej kieszeni.
- Myślę, że powinienem ci teraz podziękować. Jestem Alvaro de Averse. - powiedział spokojnie białowłosy, jakby na razie nie przejmując się raną wybawcy. Skoro wytrzymał tak długo, to wytrzyma jeszcze trochę, ale na pewno trzeba będzie dać go do opieki medycznej w najbliższym czasie. Dziwne, że akurat w takim okresie rogacz znajduje osoby podobne Itzatecowi, silne i zdecydowane, które potrafią walczyć lepiej od wyspecjalizowanej armii, stojącej teraz u bram posiadłości panicza de Averse. Właśnie w takich czasach byli mu potrzebni ludzie, którzy będą w stanie walczyć do ostatniej kropli krwi w imię idei, która została w pewnym momencie wymyślona i rzucona ot tak, na wiatr. Czerwonooki nie chciał mówić rzeczy oczywistej, ale należało uświadomić zębatemu, że Arystokrata chce dla niego dobrze.
- Chodź ze mną. Zabiorę cię na jakiś czas do szpitala, aby ktoś obejrzał tą rękę. Co ty na to? - spytał spokojnie chłopak, zapinając guziki przy marynarce.

Anonymous - 1 Lipiec 2012, 20:47

Jaszczur obserwował uważnie każdy najmniejszy ruch mężczyzny, zwłaszcza dłoni która dzierżyła pistolet. Gdy Alvaro począł odkładać pistolet, Itzatec to samo zrobił ze swym ostrzem, przypinając je z tyłu do pasa. Przyjrzał się teraz uważniej mężczyźnie, przysłuchał jego słowom, skinął łbem w odpowiedzi, a następnie odparł:
-Itzatec.
To rzekłszy rozejrzał się po otoczeniu, szukając swej czarnej szaty którą zrzucił z siebie tuż przed walką z potworem. Szybko znalazł ją pod drzewem, podszedł do niej żwawym krokiem, a następnie podniósł prawą ręką. W tym momencie nieznajomy przypomniał mu o jego ranie. Jaszczur kucnął, a następnie odłożył szatę, po czym sięgnął do pasa, mówiąc:
-Z moim wyglądem? Dziękuję ale nie. Ludzie z natury boją się nieznanego, a to co jest dla nich straszne - w ich mniemaniu jest zagrożeniem. Niszczą więc to.
Odparł, chwytając za sporą torbę przypiętą do pasa, czarny schowek który miał na sobie czerwony krzyż, osobisty zestaw pierwszej pomocy. Otworzył go jedną ręką, a następnie wyjął z niego jeden, bardzo długi bandaż, dwoma palcami zasunął apteczkę, po czym przyłożył bandaż do rannej ręki, owijając ją nim dokładnie w następstwie. Trwało to około dwie minuty, zanim lewe przedramię jaszczura pokrył na całej szerokości rany, długi - biały bandaż, który chwilowo musiał mu najwyraźniej wystarczyć.
Teraz ponownie chwycił za czarną szatę, a następnie założył ją szybko na siebie, zakrywając głowę kapturem, a praktycznie całe swe ciało ukrywając przed światem. Wtedy to podniósł się, wyprostował i skierował wzrok na Alvaro, czekając.

Anonymous - 2 Lipiec 2012, 12:28

Atmosfera wreszcie się trochę rozluźniła. Alvaro zakładał, że tak zostanie przez dłuższy czas, o ile ranna bestia nie zdecyduje się wrócić. Na szczęście nie zanosiło się na nic takiego, więc myśli białowłosego skupiły się tylko wokół Itzateca i rany, którą naprawdę należało się zająć. Nie zważając na wygląd jaszczura, szczerze mówiąc. Co prawda niebieskofutry miał całkowitą rację, jeśli chodzi o ludzką naturę, no ale... Wyjątki się zdarzają, czyż nie?
- Skoro aż tak się nimi przejmujesz, mam inny pomysł. Mam w posiadłości kucharza, który jest weteranem wojny Krainy Luster ze Światem Ludzi. Chwalił się, że był najlepszym medykiem tamtych czasów. Myślę, że warto dać mu szansę wykazania się, nie sądzisz? - spytał spokojnie de Averse, obserwując poczynania jaszczura. Widać było od razu, że ów stwór poradzi sobie w każdej trudnej sytuacji, a takich właśnie ludzi było potrzeba białowłosemu, jeśli kiedykolwiek miał osiągnąć swój cel. Rogacz przeanalizował wzrokiem szatę Itzateca. Praktyczne, zasłaniające całe ciało, tak jak chciał Cyrkowiec. Alvaro oprócz jakiejś magii transmutującej nie widział innego wyjścia. A przydałoby się, chociażby dla wygody futrzastego. Teraz trzeba było uważać, aby nie zrujnować sobie pierwszego wrażenia, które miało ogromne znaczenie w tej niecodziennej znajomości. Aby przeciągnąć Itzę na swoją stronę, czerwonooki musiał mu jakoś pomóc, aby oczekiwać tego samego z drugiego frontu. Tylko czy mu się uda, ot pytanie.

Anonymous - 2 Lipiec 2012, 15:42

-Kraina luster...
Powtórzył szeptem, kierując swój wzrok na chwilę ku niebu. Wrócił wzrokiem na mężczyznę, a następnie rozejrzał się jeszcze dookoła dla pewności.
-Prowadź więc do... Krainy luster.
Objaśnił, podchodząc bliżej mężczyzny. Dzieliło ich co najmniej dziesięć centymetrów różnicy wzrostu, nie wspominając już o budowie ciała, z resztą co on teraz porównywał, był eksperymentem szalonego naukowca, a nie człowiek - dla takich jak on na pewno istniały inne skale, nie wliczając w to ludzi. Chodź ten facet tutaj chyba człowiekiem nie był, o czym świadczyły rogi wystające z jego głowy. Itzatec przyjrzał się z bliska uważniej Alvaro, szukając przy nim bardziej broni aniżeli czegokolwiek innego. Na tym się znał - na metodach ukrywania różnego rodzaju oręża, jednak przy tym "człowieku" raczej nie znajdywało się nic innego aniżeli ten pistolet. Ostrożności nigdy za wiele. Skinął więc łbem na znak, że jest gotowy do drogi.
[zt obaj]

Anonymous - 11 Luty 2016, 09:40

Todd trzymał w ręku zjedzoną do połowy zapiekankę. Była nieduża, pieczarki wyglądały co jakiś czas spod warstwy sera, a drobiny bułki kruszyły się na strony. Sos czosnkowy wymieszany był z ketchupem i tworzył równiutki, zygzakowaty szlak, który kończył się w momencie nadgryzienia. W drugiej dłoni psychoterapeuty znajdowała się paczka gum do żucia, żeby później zabić zapach sosów. Gapił się tak na zapiekankę i starał ułożyć myśli w ciąg rozumowania. Na końcu szlaku z sosów ujrzał lufę pistoletu. Potrząsnął głową, a broń zniknęła. Doskonale wiedział, że to nie jest rzeczywiste, a mimo to obraz docierał do jego świadomości. Skłamałby, gdyby powiedział, że w tamtym momencie nie był przerażony. Dokończył powoli zapiekankę.
- Muszę w jakiś sposób zabrać trochę rzeczy z domu - odezwał się w końcu.
Rozejrzał się dookoła, głównie w dwie strony uliczki, ale nie nadchodził nikt podejrzany. Czasami ktoś ich mijał, ale jedynymi stałymi bywalcami kawałka chodnika była ta dziwna trójka - on, Nikov i jej wierny towarzysz. Co prawda nie przepadał za fast-foodami, ale musieli coś po wszystkim zjeść. Wyjął z kieszeni płaszcza zamykany kubek jednorazowy. Było w nim cappuccino. Uchylił pokrywkę i upił parę łyków.
- A może uważasz, że nie powinniśmy się tam pokazywać? Myślę, że najciemniej jest pod latarnią i raczej by nas tam nie szukali. Przynajmniej nie od razu. Mógłbym też zabrać więcej pieniędzy, a to by pomogło nam odnaleźć bezpieczniejszą kryjówkę.
Znowu przechylił kubek w stronę ust. Do tej pory cały czas patrzył gdzies przed siebie, na drugą stronę ulicy, ale w tej chwili spojrzał na Nikov.
- Wybacz, że wymagam od ciebie planowania... po... po wszystkim, co się stało, ale... No cóż, siedzimy w tym razem. Możemy tu zostać i się załamywać. Jak chcesz możesz też wrócić do domu - zakpił wyraźnie mówiąc to ostatnie - ale nie sądzę, abyś zamierzała. Nie po tym, co zrobiłaś George'owi.
Znów skupił wzrok na ulicy. Mogłaby wrócić i zmierzyć się z ojcem. Pewnie nie raz się z nim mierzyła. Ale nie mogłaby zapewne spojrzeć swojemu ochroniarzowi w oczy, po tym co zrobiła. Nie mogłaby, bo wyglądali w oczach Todda na przyjaciół. A przyjaciół nie odrzuca się w taki sposób. A jeśli już trzeba to uczynić, to stara się im nie patrzeć prosto w oczy... przynajmniej przez jakiś czas.

Anonymous - 11 Luty 2016, 19:34

Przeszli zaledwie kawałek, a Todd już zdążył „wyłowić” jakąś zapiekankę. „Cholera, czy faceci myślą tylko o jedzeniu?” – takie pytanie pojawiło się w głowie dziewczyny, gdy przyglądała się konsumpcji psychoterapeuty. Ona sama nie miała na to ochoty. Po wszystkim, co wydarzyło się zaledwie kilka chwil wcześniej żołądek podchodził jej do gardła. Jak miałaby jeść w takiej sytuacji? Gdy przystanęli w jednej z bocznych uliczek, zrzuciła z ramion torbę i przykucnęła przy swoim pupilu. Zaczęła go głaskać i zachwycać się nim samym. Nie skąpiła również pieszczot, które Drago uwielbiał. Chciała po prostu sprawić, by ten wieczór wcale nie był taki zły. Chciała Umilić go dla nich obojga chociaż trochę. Słuchała też, co takiego ma do powiedzenia Todd. Wyglądało na to, że wciąż nie zamierzał od tego wszystkiego uciec, a wręcz przeciwnie. Pchał się prosto w paszczę lwa z tak głupiego powodu, jakim była ciekawość. Niki wciąż nie mogła tego zrozumieć. Gdy skończył zadawać pytania uśmiechnęła się do psa, po czym wstała i odwróciła swą twarz ku Toddowi.
- Nie ma żadnego my… Wracasz do domu, szybko zabierasz rodzinę, najpotrzebniejsze rzeczy i wyjeżdżasz na jakiś czas! Jeśli sprzyja ci szczęście to jeszcze cię nie odwiedzili. Masz ułożone życie więc sobie tego nie psuj! – zarówno twarz, jak i ton głosu Niki wskazywał na spokój, jednak dla kogoś takiego jak Todd nie powinno stanowić problemu wyczucie w nim ukrywanej złości. Była zła na samą siebie, na tych, którzy skrzywdzili jej przyjaciela i na los, który zafundował jej takie wrażenia. Ból ręki również dopinał swego.
– Nie możesz się ze mną szlajać. Jeśli to zobaczą pogorszysz nie tylko swoją sytuację, a moją też. Dam sobie radę sama. – O jakże sprzeczne były te wszystkie słowa z jej myślami, odczuciami! Nie chciała, by Todd odchodził. Wolałaby, gdyby został i jej pomógł. Jeśli odejdzie, ona zostanie całkiem sama. Miała Drago, to prawda. Problem tkwił w tym, że nawet jej najlepszy przyjaciel był bezradny, jeśli chodziło o te „ludzkie” sprawy. Chciała mieć obok siebie kogoś, na kim mogłaby polegać. Przynajmniej w jakimś stopniu. W końcu wyszła z domu w świat, który był dla niej nieznany. Jak miałaby sobie w nim poradzić? Ale jak to kobieta – myśli jedno, mówi drugie.
- Tak po prawdzie… to miło było cię spotkać. Chociaż jesteś straszne chamidło. – po tym ostatnim uśmiechnęła się do niego niewinnie. Sięgnęła do swojej torebki i wyjęła pistolet, który do niego należał. Przyjrzała mu się jeszcze raz, po czym odwróciła lufę w swoją stronę i wyciągnęła do terapeuty rękę, by zwrócić broń.
- Masz. Nie chcę wiedzieć, skąd u psychiatry colt. Mam tylko nadzieję, że nie pomyliłam się co do ciebie i nie zaoferujesz mi kulki w łeb, gdy się odwrócę. – po tym również na jej twarzy zawitał lekki uśmiech, który wyrażał bardziej smutek, aniżeli radość.

Gregory - 11 Luty 2016, 21:57

Gregory szedł przed siebie. Nie szedł w żadne konkretne miejsce, ani nie przychodził z takowego - po prostu nie mógł sobie pozwolić na wegetację w jednym miejscu. Na żadnym ze światów nie istniały dla niego bezpieczne lokacje, nawet jego własny dom był zaledwie znośny pod tym względem, więc nie należało zbyt długo przesiadywać na tyłku, jeśli chciał mieć jakiekolwiek szanse, czyż nie?. Obecnie przechodził właśnie przez Glassville niespecjalnie szybkim krokiem, nie myśląc zbytnio, jak dzisiaj spędzi swój dzień. Z zamówieniami było krucho, choć może leżało to w kwestii niechęci do reklamowania swojej osoby, a kolejne przedstawienie w Cyrku dopiero w sobotę. Wytworzyła się przez to pustka, która powinno się czymś wypełnić. Gregory wypełniał ją właśnie chodzeniem. Może wieczorem wpadnie się do jakiejś knajpy - takiej, w której nie podaje się prawie tylko słodyczy i herbaty. W tej kwestii Świat Ludzi bił na głowę Lusterland. Z kolei to w Krainie najłatwiej było zdobyć jakieś dragi - wystarczyło wsadzić se w dziób cokolwiek, co rosło przy drodze, aby zapewnić sobie wycieczkę w jeszcze ciekawsze miejsca.
Jego ucho poruszyło się lekko, kiedy wyłapał dźwięk kroków za sobą. Śledzą go, zapewne. Para... dwie pary ludzkich stóp, cztery łapy. Oddechy niespokojne, chyba się spieszą, jeden z nich czymś przytłumiony. Jedzenie? Obolały ząb? Pięść w ustach? Papieros? Ten przytłumiony coś ględził. Facet na 100%. Kurwa, mów wyraźniej, człowieku! Nie da się podsłuchiwać. Najwidoczniej nie zależało im na specjalnym kryciu się. Lezą za nim jak parada różowych słoni, amatorzy. Zgubić? Nie ma gdzie. Zabić? Na środku ulicy, w biały dzień? Nie dziękuję, ale nie, dziękuję, jeszcze się zrobi raban i zlecą się mundurowi. Może później, kiedy dojdą już za miasto, gdzie mało ludzi mogłoby cokolwiek obczaić...
Nie, stop, nie ma ich. Zaniepokoiło to Grega. To nie był dobry znak, ponieważ uciekał on znanym Gregoremu schematom. Zrezygnowali? Ukryli się? Bo zwykłymi przechodniami nie byli, nie ma "zwykłych" przechodniów. Oczywiście, mógłby odejść dalej, ale nie wybaczyłby sobie, gdyby nie zaspokoił swej ciekawości. Stanął powoli, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w odwrotnym kierunku, przystając przy jednej z bocznych uliczek. Pozwolił sobie dyskretnie zajrzeć w jej głąb. Facet, niespecjalnie stary, i nastoletnie dziunia, i... pies. Na jego widok zjeżył się cały, a na jego twarzy objawił się zły grymas. Fakt bycia w 33% kotem i 33% chmarą ptaków sprawiał, że każdy pies doprowadzał go niekiedy do skrajnych stanów - od ślepej paniki, po niekontrolowany szał. Tamta też coś ględzi, grzebie, wyciąga... spluwę i daje tamtemu. Ochocho! Tak sie nie bawimy z wujkiem Gryfem. Trzeba było działać, zanim zdadzą sobie sprawę, że ich obserwuje. Nie było czasu na subtelności - natychmiast wystrzelił jak z procy, minął dziewczynę i przygwoździł tamtego do ściany - przy ich różnicy wzrostu wyglądało to trochę komicznie i uniemożliwiało charczenie mu prosto w twarz, co było trochę smutne. Dlatego dla wygody własnej przyłożył mu kolanem w krocze. Kiedy jego twarz znalazła sie na odpowiednim poziomie, zawarczał:
- Kto cie na mnie nasłał? - częściowo ignorując Niki i jej zwierzęcego przyjaciela. Gregory bowiem był szowinistą pierwszej wody i nie sądził, aby dziewczyna stanowiła dla niego jakiekolwiek zagrożenie.

Anonymous - 14 Luty 2016, 14:53

Może się co do niej odrobinę pomylił. Była przykładną nastolatką, sprzeczną, nieco awanturniczą. Bała się pokazać, że odczuwa lęk, strach i ulega swoim słabościom. Zycie nie było wojną, więc nie trzeba było tego wszystkiego ukrywać... chyba. Bo co jeśli cala idea miasta jest wadliwa? Wtedy ten pokój, który panuje pomiędzy ludźmi, sojusz ludzi przeciwko siłom natury i ich osobistym demonom, jest największą ułudą, jaką zbudowano. Czemu dziwić się jego przemyśleniom, kiedy właśnie miał chwycić po broń. Czy w świecie pokoju, wspólnego organizmu, kooperacji, zwykły obywatel naprawdę musi chwycić po broń. Co to za świat, w którym musiał zdobyć broń.
Kiwnął głową w podzięce i uśmiechnął się lekko, po czym ostrożnie odebrał swoją własność.
- Mylisz się co do mnie - powiedział nie odwracając od Nikov wzroku - Nie mam rodziny, którą mógłbym ze sobą zabrać. Inaczej już by mnie pewnie tu nie było. Ludzie, którzy mają rodziny, którym na prawdę zależy na tych rodzinach, nie pchają się w kłopo-
Myślisz, że jesteś bezpieczny. Chowasz broń. Powoli. Odkładasz ją do kryjówki tuż przy sobie, na wypadek, gdyby była potrzebna. Przecież miasto jest bezpieczne, prawda? Prawda? Tyle myśli przebiegło Toddowi przez głowę, wszystkie naraz, jak w wirze, zakrzywieniu grawitacyjnym, błyskawicznie w świecie realnym, z wolna w świecie umysłu, zbiegły się w centrum zakrzywienia. Zastąpił je potworny ból. Mógł tylko żałować, że był mężczyzną. W tej jednej chwili chyba lepiej byłoby być kobietą.
Pistolet jeszcze chwilę wcześniej zawirował, zakręcił się, runął na ziemię i podążył ku Niki, jakby miał własną wolę i chciał znów przynależeć do dziewczyny. Lufa skierowana była ku agresorowi. Przypadek, zwykła gra grawitacji i świateł? A może jednak te siły miały w sobie jakąś boskość. A jeśli tak, to czemu tak chętnie podpowiadały, co czynić? To nie tak, że brały czyjąś stronę. Chyba po prostu chciały widzieć akcję, dramaturgię. Jak w dobrym show.
- Zapewniam... że nie... - wydyszał Todd, bardziej z bólu w miejscu intymnym, niż z powodu przyduszenia.
Ten mężczyzna był silny. Psychoterapeuta złapał dłońmi za rękę, która go przygwoździła i starał się sprawdzić, czy jest w stanie ją odrzucić, ale ta ani drgnęła. Spojrzał swojego aktualnego oponenta. Był dobrze zbudowany, ale nie był maszyną, powinien choćby drgnąć pod naciskiem. Jego twarz... męska, ale nienaturalnie gładka. Siła, niecodzienny wygląd... Coś świtało w głowie Todda. Czy to było możliwe? W środku spokojnego osiedla, na ulicy... INNY?
- Jesteśmy ubrani... jak dżentelmeni, więc... może porozmawiamy? - zaproponował Todd naiwnie i uśmiechnął się blado oraz niepewnie. Starał się nie uciekać wzrokiem. Nie chciał dać poznać, że się wystraszył.

Anonymous - 16 Luty 2016, 02:16

Być może Todd nie był osobą, której dziewczyna powinna ufać, ale czy miała wybór? W tej sytuacji musiała coś zrobić. Nie mogła zostać sama. Nie zamierzała dalej przekonywać go do wyjazdu. Wyglądało na to, że jest człowiekiem, który nie ma nic do stracenia. „To dobrze. Łatwiej będzie zatrzymać go przy sobie” – pomyślała. Już zamierzała przystać na propozycję i udać się do domu terapeuty, gdy nagle Drago zaczął robić się niespokojny. Jego powarkiwania w stronę jednego z końców uliczki przerywały rytmiczne szczeknięcia, nie mogące oznaczać nic dobrego. Niki spojrzała w stronę, którą wskazywał jej przyjaciel i ujrzała szybko nadbiegającego chłopaka. Jasnowłosa nawet nie zdążyła zareagować. Skrzywiła się tylko, gdy zauważyła ten cios poniżej pasa. Nigdy tego nie rozumiała, ale widząc reakcję chłopców za każdym razem, stwierdzała, że to naprawdę musi być ich słaby punkt. Nawet Drago widząc to zachowanie przycichł i wycofał się nieco. Czyżby wyczuwał coś, czego na pierwszy rzut oka nie było widać? Dziewczyna objęła go zdrową ręką i odezwała się łagodnym, lecz nieco zniżonym tonem:
- Zapomniałeś już, co ci mówiłam? Nie pozwolę, by ktoś cię skrzywdził. Nie bój się. – zaraz po tym chwyciła broń Todda, która upadła idealnie przed nią i przyjrzała się chłopakowi. Zastanawiało ją, kim jest, skoro taki pies jak Drago wolał z nim nie zadzierać. Nie wyglądał jednak na nikogo szczególnego. Jeśli nie liczyć jego siły. Mimo usilnych starań, Todd nie był w stanie wyrwać się z uścisku. Przybity do ściany z trudem wypowiadał pojedyncze słowa. Niki stwierdziła również, że chłopak jest uroczy, a rzadko kiedy któryś z rówieśników zwracał na siebie w ten sposób jej uwagę. Nie dała się jednak omamić gładką buźką. Ze słów przybysza wynikało, że Todd nie jest niewinny. Ktoś go na niego nasłał? Tylko kto? Na Niki też miał zlecenie? Ona w tej chwili nie ufała już żadnemu z nich. Trzymała tę broń i nie wiedziała, w kogo powinna wycelować. Kto jest przeciwnikiem, a kto sprzymierzeńcem? Psychoterapeucie łatwo przychodzi udawać kogoś, kim nie jest. A ten drugi? Jaką pewność miała, że nie będzie kolejnym jego celem?
- Tak… porozmawiajcie, a ja sobie posłucham… - szepnęła do samej siebie, po czym odsunęła się na kilka kroków razem ze swoim psem. Miała nadzieję, że rozmowa dwóch panów nieco rozjaśni i tak już pokręconą sytuację. Broń trzymała w pogotowiu. Jeśli nieznajomy wykona choć jeden podejrzany ruch w jej stronę, wystrzeli bez wahania, celując w jego lewą nogę. Jeśli natomiast agresor będzie miał zamiar zranić poważniej terapeutę, Niki będzie starała się postrzelić go prosto w serce. W obu przypadkach nie zaprzestanie swych działań, póki nie trafi do celu lub też magazynek nie okaże się pusty.

Gregory - 16 Luty 2016, 21:13

No nie wierzę! Co to ma być za beksa? Dał się zaskoczyć i przycisnąć do ściany jak kompletny amator. A jeszcze jak skomli! W niczym nie różni się od tamtego husky'ego. Wszystkie jego żałosne próby negocjacji tylko go denerwowały.
- Może spróbuj wcisnąć krokodyla w gajer i pogadać z nim o niepodległej Szkocji, to zadziała, uwierz mi - zawarczał w jego stronę. Szczerze mówiąc, chciałby wyrzucić to wszystkie konwenanse, przybrać swoją normalną postać i rozszarpać ich na kawałki, ale zostawianie niewyjaśnionych spraw naprawdę nie pozwalało mu spać. Nie ze względu na wyrzuty sumienia.
Na dźwięk głosu małej odwrócił się w jej stronę - miał chwilę, aby się jej lepiej przyjrzeć. Nastolatka wzięła go na celownik, spoglądając na nich obu z pewną konsternacją - najwidoczniej nie całkiem ufała swojemu partnerowi. Pistolet paradoksalnie zadziałał na Grega uspokajająco, przynajmniej miał pewność, że zagrożenie istnieje zamiast gubić się w domysłach. Czuł się już na tyle pewnie, że był wstanie zdobyć się na żarcik, nawet taki na poziomie rynsztokowym:
- Widzę, Niunia: Model Bojowy - wyszczerzył się do niej paskudnie. W sumie wyglądała całkiem nieźle, ładna, zgrabna blondynka, wyglądająca całkiem... znajomo. Kurde, gdzieś już widział tę buzię. W żadnym barze, pod latarnią też nie. No miał to na końcu języka...
- Czekaj! Ty jesteś córa ta... no, tego... Kalasha, nie? Raczej się nie mylę? - a więc to Roger Kalash stał za całą tą akcją. No, to było pewne novum, ostatnie zlecenie dostał od niego... z półtora roku temu? Wszystko zostało załatwione szybko, sprawnie i po cichu, i nie było powodu, aby go akurat teraz zabijać. No chyba, że Roger postanowił z jakiś powodów spalić za sobą wszystkie mosty. Może toczą przeciw niemu postępowanie? Cóż, warto będzie to zasygnalizować na głos, może dowie się czegoś więcej - Nigdy nie byłem z twoim starym wielce zaprzyjaźniony, ale nie spodziewałem się, że do zabicia mnie naśle nie tylko kompletnego mazgaja, ale i własną córeczkę. W sumie to czuje się tym urażony. - dodał teatralnie, lekko odpychając się od przyciskanego do ściany terapeuty, rozluźniając uścisk. Czego on się spodziewał? Przecież wiedział, że jakiekolwiek uciszanie Gregorego zmieni potencjalnych uciszaczy w marmoladę. A jednak posyłać na taką akcje jedyne dziecko? No, Kalash skurwielem był, trzeba przyznać, ale to chyba wykraczało poza jego możliwości. A to oznaczało tylko jedno. (Oni)... to znaczy, znowu się pomylił. Ale tamta podawała mu gnata! Coś musiało być na rzeczy...
- Dobra, może rzeczywiście pogadamy jak dżentelmeni, o ile wyjaśnisz mi, po cholerę ci jest ta spluwa? - rzekł z pewnym zniechęceniem, spoglądając leniwie to na dziewczynę, to na niego, a to na jej @#$#&@ kundla. To wszystko mogła być pułapka, oni tylko liczyli, aż spuści gardę, aby zaatakować. No ale raz się żyje, przynajmniej może będzie zabawnie.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group