To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Cmentarzysko - Cmentarz

Anonymous - 17 Lipiec 2015, 14:17

Obracanie się z łopatą dookoła i trzymanie jej w sposób zagrażający życiu jego i innym szybko znudziło się Dumie (no dobra, po prostu wystraszył się niewyraźnego gruchotu dobiegającego z miejsca, w którym zgasła lampka), dlatego po następnym zwrocie rozpoczął nerwowy marsz w przeciwnym kierunku - to znaczy... Lunatyk ma bardzo słabą orientację w terenie. Och, już uznawać w ogóle obecność takowej w jego pustym czerepie to poważny błąd, którego nie powinnam popełniać podczas pisania... Toteż możemy przypuścić, że zwracając się w lewo, okrążył kilka grobów i wrócił nie tyle do tego samego miejsca, co stanął obok kryjówki Rebekki, gdzie zdębiał w momencie, w którym do jego uszu dotarł dźwięk odsuwanej nieopodal płyty. Taki mały cmentarz, a tyle się dzieje. Następnym razem znajdź jakiś mniej uczęszczany, dobrze? Zaklął brzydko, ale po krótkiej chwili pobiegł w kierunku, z którego dobiegał dźwięk, kompletnie zapominając o cyrkowej, którą zresztą mógł przez przypadek, startując, ochlapać błotem - pewnie doszedł do wniosku, że lepiej znaleźć się przy osobie, która późno w nocy usiłuje rozpieczętować grób, niż w rękach jakiegoś dozorcy czy policjanta - nieznajomego. Może tego, który otwiera pochówek i Dumę połączy wspólny cel-ucieczka?
Dobre sobie.
Gdy trafił na miejsce ekshumacji siostry Vincenta, odrzucił na bok myśli o paskudnej pogodzie i umorusanych częściach garderoby - pozostały tylko te o dobrej zabawie i o niechybnej śmierci z rąk... łap... bestii. A odruch wymiotny, który jakimś cudem zahamował, spowodowany smrodem rozkładu, sprawił, że Duma prawie stracił równowagę, którą utrzymał dzięki łopacie w ręce. Po jednej "kurwie" i kilku ciężkich wdechach poświęconych na bezczelne wgapianie się się w postać Elyana, wyciągnął w jego kierunku rękę.
Rękę z workiem, oczywiście. Łopatę potraktował jak laskę, o którą oparł się, mrużąc oczy.
- Ten nie jest podziurawiony - wybełkotał, ostatnie słowo akcentując strzepnięciem wody z przedmiotu, który ofiarowywał Schedelowi. To... miał być chyba sposób na uniknięcie skonsumowania Dumki. Przynajmniej nie zje go od razu - najpierw skorzysta z okazji, prawda?
Prawda?

Soph - 17 Lipiec 2015, 18:04

Deszcz się paskudnie wzmógł, a ponure jak groby dookoła niebo przecięła pierwsza, jaskrawa błyskawica. Później następna, niepokojąco blisko rosnących za cmentarnym murem drzew. Pasowałoby się z tym wykopywaniem ciał pośpieszyć, albo za chwilę będziecie je łowić.

/koniec akcji MG/

Anonymous - 21 Lipiec 2015, 07:37

Lało jak z cebra. Deszcz sączył się po jej twarzy i dłoniach, pobielałych od ciągłego ściskania łopaty w delikatnie mówiąc, mało komfortowej pozycji. Wydawało się, że przemoczone już od dawna i do suchej nitki włosy wcale jej nie przeszkadzają. Za to wdzierających się za za jej kurtkę, lodowatych kropli już nie zamierzała ignorować, nieważne jak wielka arogantka z niej była. Echo niedoszłego hałasu nadal jeszcze rozdzierało cmentarne powietrze, gęste nie tyle od strug deszczu, ale przede wszystkim przez bawienie się tutejszych paragrafów w kotka i myszkę.
To, co dotarło do jej uszu, a przy okazji wyrwało babkę z rozmyślań, było niczym innym, jak odgłosem cudzych kroków. Na domiar złego, niebezpiecznie bliskich kroków. Ktoś właśnie zmierzał w jej kierunku. Cichy pomruk wydawany przy spotkaniu podeszwy z chroboczącym podłożem powoli stawał się coraz bliższy. Uniosła szpadel ku górze, jak kot, gotowa do skoku. Całe szczęście patrzący wprost na nią intruz mógł jedynie dostrzec mokrą i śliską płytę nagrobną niejakiej Sashy Lebowski. Kroki ucichły, szkoda tylko, że tuż przy niej. Wychyliła lekko posklejaną deszczem czuprynę spod nagrobka i w tym momencie jasny i przerażająco bliski huk rozniósł się z impetem błyskawicy, przy okazji rozjaśniając całą scenerię. Teraz mogła dostrzec maszerującego w całej okazałości. Czy on ma... czy to na jego głowie to cholerna plastikowa siatka?! Cofnęła się na widok łopaty w jego dłoni. Po jaką cholerę była mu łopata? A może to w taki sposób dozorca zabawiał się nocami, biegając po cmentarzu z siatką na głowie i łopatą w dłoniach w nadziei, że kogoś wystraszy na śmierć... ta wersja była mocno naciągana. I jakkolwiek nie wątpić w głupotę ludzką - mało prawdopodobna. Co jeżeli ktoś ją sprzedał? A może to celowy zabieg tej mendy, jej pracodawczyni? Teraz nie było to najważniejsze. Burza się wzmagała, a jej zostało już niewiele czasu. Czekała aż facet się ruszy. I tak zrobił. Widocznie pod wpływem odgłosu z drugiego końca, który dotarł i do jej uszu. Dziwny pomruk, zupełnie jakby ktoś odsuwał nagrobną płytę. Zbieg okoliczności? Nie sądzę.
Wiedziała, że nie może już dłużej zwlekać. Nie była na cmentarzu sama i choć mogła już mniej więcej zlokalizować jedną z hałaśliwych postaci, ta druga, która jeszcze chwilę temu przekraczała cmentarną bramę znajdowała się obecnie w nieznanym jej punkcie. Sądząc po tym, że osoba ta nie siliła się na dyskrecję, można by było wnioskować że to najpewniej stróż. A skoro istniała taka możliwość, jej logika podpowiadała, że prawdopodobieństwo spotkania pierwszego stopnia z obcym należy zminimalizować do zera.
Ważne było za to, że jak tylko chłop się oddalił, ruszyła w te pędy tą samą drogą, nie mogąc już liczyć na pomoc latarki. Trzy nagrobki w lewo i znowu w lewo, tym razem dwa, a później jeszcze trochę w prawo. Powinna być w szóstym rzędzie. Odwróciła się na pięcie i lekko pochyliła, żeby dotknąć nagrobek wierzchem dłoni. Powoli ruszyła naprzód, kierowana przez dotyk i matematykę. Powinna wkroczyć w siódmą alejkę. Już wcześniej liczyła ile grobów znajduje się w jednym z nich, a mianowicie - jakieś dwadzieścia pięć. Wnioskując po niedawnym skrzypnięciu bramy, a raczej po kierunku, z którego dochodziło, była prawie pewna, że jej ciało zwrócone jest w dobrą stronę tj. w lewo. Znowu się schyliła, licząc nagrobki wierzchem dłoni. Przy trzecim od lewej, jej dłoń nie natrafiła kamiennego chłodu, a mokre i lepiące się do jej skóry błoto. Niedawno usypany kopczyk został zredukowany do połowy, a w obecnej sytuacji przypominał bardziej małe bajorko, niż czyjeś miejsce spoczynku. Po jakie licho tak dumała o tym, że niby to będzie pełzać w błocie?! Cholera. Najwyraźniej dokładnie na to się zapowiadało. Plecak runął na ziemię, a łopata tuż obok niego. Po chwili z jego wnętrza wyjęła rolkę plastikowych worków i krótki łom. Następnie chwyciła łopatę i wskoczyła jednym susem w utworzone chwilę temu bajorko, od razu zanurzając w nim swoją łopatę, a błoto wyrzucając zamachami za plecy. Sądząc po głębokości bajora, grób musiał być zakopany płytko.

Elyan - 25 Lipiec 2015, 00:55

Nagłe pojawienie się tajemniczego jegomościa z siatką na głowie nieco speszyło Elyana. W pierwszej chwili zamarł i jedynie przyglądał mu się badawczo. Stwierdził jednak, że nie jest to ktoś, kto sprawiałby groźne wrażenie, zwłaszcza porównując z obecnym wcieleniem młodego Cyrkowca. Zdziwiło go zachowanie mężczyzny, bo któż zdrowy na umyśle tak po prostu zaproponowałby nieznanemu potworowi pomoc w wykradaniu zwłok? I nawet podsunął mu swój worek? Z drugiej strony, kto normalny nosi zatkniętą na łepetynę torbę? Niemniej, skoro ktoś okazał się już tak pomocny i nie zadawał żadnych zbędnych pytań (ba, wydawał się podzielać zainteresowanie Elyana ekshumacją), chłopak postanowił skorzystać. Kiwnął głową na znak, że przyjmuje zaoferowaną pomoc. Wziął w pysk pakunek z ciałem dziewczynki, dziurawiąc kłami folię jeszcze bardziej. Skinął lekko głową na Dumę, mając nadzieję, że ten zorientuje się, iż chodzi mu o to, żeby szerzej otworzył swój worek. Niestety, pod postacią Schedela Elyan nie posiadał narządów mowy przystosowanych do ludzkiego języka. Mógł jedynie wydawać z siebie bliżej nieokreślone warknięcia, bo gdy tylko zaczynał próbować wyartykułować jakieś słowo, dławił się, a dławienie się śliną zmieszaną z trupim jadem nie było przyjemne.
Całkiem sprawnie umieścił spakowane zwłoki Felice w worku trzymanym przez Dumę. Odsunął się kilka kroków w tył, by jak najbardziej uniknąć fali uderzeniowej cmentarnego odoru i powoli zaczął wracać do swojej prawdziwej postaci. Wyglądało to, jakby nagle zaczął się kurczyć. Długi pysk zapadł się, formując w ludzką twarz, a znajdujące się na karku kępki rudawej sierści i przebijające skórę, nadprogramowe kości zmieniły się w burzę białych włosów, która spłynęła chłopakowi po ramionach. Czując zimny deszcz na głowie, czym prędzej naciągnął na nią kaptur, choć nie pomogło to za bardzo, gdyż, czuprynę miał przemoczoną do ostatniego włoska. Gdy stał już przed Dumą w swojej mniej okazałej postaci, względnie przypominającej ludzką, uśmiechnął się. Otrzepał czarną kurtkę i upewniwszy się, że jest na tyle umorusany błotem, że dalsze otrzepywanie się nie ma sensu, gdyż tutaj potrzebne jest po prostu pranie, odebrał z rąk mężczyzny pakunek ze zwłokami.
Pogoda wyraźnie psuła się coraz bardziej. Elyan nie chciał ryzykować, że wykopane ciało rozpłynie mu się, zanim zdoła zanieść je do Dyniowego Miasteczka. Najwyższa pora wyruszać.
Mam kilka pytań do tych zwłok, a słyszałem o miejscu, w którym podobno czasem ożywają. Chcesz iść ze mną? Mógłbyś pomóc mi nieść worek.
Ta mała siksa jest cięższa, niż się wydawało – dokończył w myślach.
Chłopaka niewiele obchodziło czy napotkana istota jest gatunkiem magicznym, czy też człowiekiem. Cóż to dla niego za różnica? Pomoc zawsze mogła mu się przydać.
Zombie to fajna sprawa. Idziesz? – dodał po chwili, chwytając oburącz za wór i próbując przerzucić go sobie przez ramię.
Pomimo podwójnej warstwy folii, truchło Felice Mason okropnie cuchnęło. Elyan czuł, jak żołądek boleśnie skręca mu się w precel, a jego treść podchodzi do gardła. Powoli skierował się ku wyjściu z cmentarza.
    [z/t]



//Przepraszam za tak dużo akcji w dość krótkich postach, ale patrząc na nasze nieobecności, musimy trochę przyspieszyć. W tej kolejce możemy już chyba zrobić zt i ruszać dalej.

Anonymous - 29 Lipiec 2015, 00:43

Nie było już czasu na opieszałość. Zegar wybijał prawie północ, a jak się rychło okazało, coraz więcej nieprzewidzianych trudności stawało na jej drodze. Nawet niebo odmawiało swej współpracy, waląc, tłukąc i łomocząc gromami we wszystko, co znajdowało się poza cmentarnym murem. Wydawało się, że wszystko podąża w kierunku sprzecznym z tym objętym przez obecnych tu złodziei. Na szczęście nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Ciemne tęczówki zalśniły dziko, kiedy jedna z błyskawic rąbnęła w jeden z wystających z muru, metalowych prętów nieopodal niej. To przykuło jej uwagę tylko pobieżnie. Spojrzała na unoszący się w powietrzu dym, rozbijany w drobny mak przez grube krople deszczu.
Cholera jasna!
Syknęła pod nosem, uderzając przy tym z impetem szpadlem w podłoże i wyrzucając do tyłu wlewające się na metalową połać błoto. Kopaniu nie było końca, a napływająca do oczu woda wcale nie ułatwiała jej zadania. Mimo to kopała dalej i głębiej, z coraz większym zapałem, zupełnie jakby ilość lejącego się z jej porów potu przekładała się bezpośrednio na efektywność pracy cyrkowej panny. Po dwudziestu minutach musiała odsapnąć i złapać oddech. Mimo, że siłą z jaką kobieta wprawiała w ruch tępe narzędzie była godna podziwu i wielu mogła zdumiewać, zalewające na nowo świeżo wydrążoną jamę błoto nie dawało za wygraną.
W końcu warknęła głośno, padając na kolana. Zdjęła z siebie iluzję, na którą do tej pory marnowała znaczną część swojej energii, obnażając wszystkie, nawet te nadprogramowe kończyny. Wszystkie pary rąk zaczęły desperacko przerzucać garście mazi, ciskając nimi na boki. Przypominało to kołowrotek, albo szybko pracujące trybiki napędzające maszynę, ale o dziwo, okazało się skuteczniejsze od ślamazarnego wymachiwania łopatą. Po jakichś piętnastu minutach poczuła pod palcami miękki dotyk spróchniałego i wilgotnego drewna. Rzuciła się szybko w stronę porzuconego plecaka, łapiąc leżący obok niego łom i w morderczym niemal pośpiechu trzaskając nim w złączenie trumiennej klapy, nie siląc się przy tym chociażby na pozory delikatności, czy taktu. Zamek pod wpływem mechanizmu dźwigni pękł, roztrzaskując się na kilka większych kawałków i uwalniając parę uwiezionych w nim dotąd śrub, które zatonęły szybko w piętrzącym się błocie. Musiała się spieszyć. Złapała za wieko i otworzyła je brutalnie, jednym, choć mocnym pociągnięciem. Zaskoczył ją widok trupa. Nie, żeby nie spodziewała się zwłok we wnętrzu trumny, w końcu to było logiczne i nie pozbawione sensu, ale... ten egzemplarz nie przypominał innych.
Przede wszystkim, nie przypominał trupa! Po ledwie małym kopczyku ziemi i braku solidnej płyty nagrobnej spodziewała się, że należy do rodzaju tych "świeżych", ale w życiu nie przypuszczała, że facet, tak, bo był to ewidentnie nieboszczyk, będzie wyglądał jakby kipnął chwilę temu na zawał, pewnie pod wpływem nagłej pobudki, jaką mu zafundowała. Ba! Co więcej do głowy by jej nie przyszło, że ten wyglądający na grubo ponad trzydziestolatka facet, będzie miał wyrastające z pleców skrzydła! Do tego różowe i puszyste, no, może już nie tak bardzo zważywszy na panujące warunki pogodowe. Wyglądał jak Dwayne „The Rock” Johnson w filmie, w którym grał zębową wróżkę. Jakby tego było mało, był karłem! Na jego widok parsknęła głośnym śmiechem, nie przejmując się tym, że ktoś może ją usłyszeć. - To chyba jakiś żart! - wykrzyczała, trzęsąc się od salw śmiechu i z trudem wygramoliła się z dołu, łapiąc za plecak i najpierw wpychając do niego niepotrzebny już łom, a potem wyciągając kilka plastikowych, próżniowych worków.
Dopiero teraz jej nozdrza zaatakował smrodek powolnego rozkładu. Na szczęście miała mocny żołądek. Lata spędzone wśród ekskrementów i innych wydzielin, a przede wszystkim chemikaliów skutecznie znieczuliły jej powonienie. Rozwarła worki szeroko, pakując jeden w drugi, żeby zawartość nie wydostała się czasem na zewnątrz i ucieszona faktem, że nie będzie musiała nieść na plecach trzykrotnie większej masy, pochyliła się i złapała karła za bark. Poderwała się do tyłu, nadal ściskając dłonie na zastygłym ciele tak, aby jego ciężar sam runął wprost w jej ramiona.
Choć to mało adekwatne stwierdzenie. Ustalmy, że w jej łapy. bo zaczęło się robić zbyt romantycznie. Przytrzymała nieboszczyka i sięgnęła jedną z rąk po worki, naciągając je na zwłoki, poczynając od głowy. Nasuwała plastik na stężałe mięśnie póki nie dosięgnął kostek knypka i wtedy kucnęła, opierając ciężar martwego ciała na ramieniu, po czym zwinnym i gwałtownym susem pociągnęła w górę trzymane dotąd kostki, prostując przy okazji całą sylwetkę. Miała nadzieję, że nie pokiereszowała za bardzo jego skrzydełek kiedy owijała małe cielsko taśmą klejącą i wysysała z wnętrza plastiku powietrze, za pomocą przenośnej ręcznej pompki. Łopata już dawno ugrzęzła w błocie, ale łom, latarka i reszta zabawek spoczywały już bezpiecznie w naciągniętym na barki plecaki. Pozostało tylko zabrać to, po co się tu zjawiła. Złapała oburącz wór z trupem gdzieś mniej więcej w okolicy jego klatki piersiowej i ciągnęła z całych sił, przerzucając zwłoki na ramie i przytrzymując pakunek dwoma parami rąk. Znowu mogła użyć iluzji. Zwłaszcza, że zamierzała zmienić swoje położenie. Ruszyła czym prędzej w stronę, z której dochodził niedawno skrzypiący hałas. Liczyła, że wydały go bramy cmentarza i wcale się nie myliła, już miała wyjść z cienia w światłość latarni, kiedy usłyszała... kroki. Dwójka dziwolągów ją ubiegła i właśnie przekraczała bramę. Schowała się głębiej w ciemność, nasłuchując słów, rzucanych przez nich na wiatr. Jeden wydawał znajomy szelest, a drugiego widziała po raz pierwszy. Bardziej jednak interesował ją bieg prowadzonej przez nich rozmowy. Zwłoki? Worek? Zombie?! Jasne cholera, przecież to nie mogło się dziać naprawdę! Pakunek, łudząco przypominający ten, który spoczywał na jej barkach dał jej wiele do zrozumienia. Musiała się dowiedzieć co knują i czemu do diabła ukradli jej zadanie? Czyżby ta blond latawica chciała się zabawić tylko jej kosztem?! Musiała poznać prawdę. Dlatego kiedy tylko dwójka mężczyzn minęła bramę, kobieta, przypominająca z daleka garbatą ruszyła pędem za nimi, cicho i ostrożnie, tak, aby nie zostać zauważoną.

z/t

Anonymous - 1 Sierpień 2015, 17:59

Ze stoickim spokojem rozchylił folię, pozwalając drugiemu workowi wpaść do tego trzymanego w jego rękach - zdawałoby się, że nie poczuł przy tym nawet kolejnych nudności!... ale tak naprawdę podjął decyzję o późniejszym zwróceniu jedzenia... na przykład podczas drogi do Dyniowego Miasteczka. Z dala od oczu i uśmierconych, i Elyana.
Patrząc na starania Cyrkowca, który miał na celu doprowadzenie swojej garderoby do porządku, pokręcił tylko głową, lekko rozbawiony. Był już mokry do tego stopnia, że nie przeszkadzał mu deszcz, błoto, brud - przeszkadzał mu tylko ten wszechobecny smród.
Milczeniem zbył również przeistoczenie się wielkiego stworzenia w niewielkiego Elyana - ale cisza ta była niczym wobec zdziwienia wymalowanego na obliczu Dumy, obrazującego więcej niż jakiekolwiek słowa - uniesiona jedna brew, zmarszczony nos, lekkie uchylenie warg... Wyglądał po prostu jak skończony idiota. Co, lekka nietrzeźwość, a tobie już schodzi maska z twarzy...? Po prostu przyznaj się, że nie ma żadnej maski, matole.
Na pytanie znowuż nie użył języka (co mogło być dość interesującą odmianą, zważywszy na to, że zazwyczaj Duma raczej paple namiętnie na tematy absolutnie niezwiązane z, hmh, leitmotivem), a pokiwał głową, uśmiechem pełnym bardzo słabego i niedopracowanego przez niego wyrazu entuzjazmu decydując się na wycieczkę w nieznane z nieznajomym, który przed chwilą z wielkiej bestii zmienił się w zwykłego młodzieńca. I tak nie miał nic lepszego do roboty - zaledwie uczciwą pracę, wykonanie kilku istotnych telefonów, załatwienie kilku spraw z bliskimi znajomymi i rodziną... Nic dziwnego, że poszedł do baru pić. I teraz skończył cały w błocie i wodzie na cmentarzu... Przez chwilę walczył z pokusą wytknięcia Elyanowi faktu, że oczekuje odpowiedzi od trupa, ale kiedy przypomniał sobie o książce od tamtej baśniopisarki i... Strachach, bodajże, darował sobie uszczypliwy komentarz.
Lunatyk również skierował się do wyjścia, chlupocząc u boku swojego nowego towarzysza. Jeszcze raz obrzucił go spojrzeniem od stóp do głów, wciąż idąc, i...
- Masz przy sobie latarkę, prawda? - ..detektyw Duma na tropie. Na wszelki wypadek zrównał krok z chłopakiem, wiedząc, że jako kierownik podróży za szybko do Krainy Luster nie trafią.
Minął furtkę cmentarza i ruszył dalej.

// z/t - przepraszam, ale na wyjeździe nie miałam dostępu do czegoś, z czego mogłam napisać posta, a i ten, jak poprzedni, zdecydowanie nie jest dobry - to też mi wybaczcie uu'

Aaron - 5 Sierpień 2015, 17:37

Leciałem w towarzystwie sójki, z minuty na minutę coraz lepiej radząc sobie z kontrolą skrzydeł swojej nowej formy. Zaczepiałem Revi, nazywając to zabawą, utrudniałem lot, jednocześnie dbając o niezderzenie się nas z jakąkolwiek przeszkodą - a te w ciemnościach, zwłaszcza za centrum miasta (które prędko opuściliśmy), były niedostrzegalne. I wpadliśmy też w ulewny deszcz, a pioruny biły wokoło, oświetlając nam czasem przestrzeń wokoło na ułamek sekundy, cenny na tyle, że był jedynym, co pozwalało wiedzieć, na jakiej wysokości jesteśmy - jak daleko od ziemi lecimy.
Myślałem nad tym, co powiedziała o swojej mocy i znalazłem w sobie obawę o padnięcie jej ofiarą. Co mogłaby mi chcieć skasować? Wspomnienia o Camill nadal posiadałem, może zapomnienie o niej wcale nie jest złym pomysłem? Może już wiele o niej zapomniałem, a może pamiętam inaczej, niż zapamiętałem?
Muszę się pogodzić z tym, że jej już nie ma, że już odeszła tak, jak chciałem.
Nie, jest - jest pod nami, w jednej z trumien. Oto lecąc przed siebie w tych rozmyślaniach, dotarłem tutaj, a że Revi najpewniej za mną goniła - i oboje mieliśmy nowość w postaci latania - nie liczył się dla nas cel ani kierunek, ale możliwość lotu.
Cel stał się znaczący, kiedy przysiadłem na jednym z drzew, na gałęzi kilka metrów ponad ziemią. Widzieliśmy przed sobą gromadę skał wyciosanych w pomniki, na których, w zniczach, przysiadały ogniki, a przez szum deszczu przebijały się odgłosy otoczenia... Wśród nich odgłosy zbyt wyraźne, by uznać za nic nieznaczące - ktoś tu był? Najpewniej - ewentualnie coś.
Korzystając z okazji, skrzydłem pogładziłem ją po jej skrzydle. Przemoknięty, nie byłem zbyt skory do dalszego lotu, a patrzenie się w groby wraz z myślą o Camill i o tym, ze gdzieś tu leży, pochłaniało mnie, odcinało od rzeczywistości.

Rello - 5 Sierpień 2015, 18:43

Mimo iż zajęło mi chwilę nim oswoiłam się z swoim nowym opierzonym ciałem, to doznania związane z samym lotem były niesamowite. Jedno z odwiecznych ludzkich pragnień, zazdrość wobec ptaków, które szybując w przestrzeni stały się uosobieniem i jednym z symboli wolności. I rzeczywiście mieli, czego pozazdrościć. Kiedy mój lot stał się na tyle pewny, iż zaczynałam coraz bardziej sprawdzać swe możliwości jak się okazało Aaron również musiał już czuć się całkiem swobodnie w powietrzu, ponieważ zaczął się ze mną droczyć. A to przelatywał mi nagle tuż przed dziobem, a to zagradzał drogę zmuszając do ćwiczenia uników. Było to całkiem zabawne jednocześnie moje próby wzięcia na nim odwetu niewiele dały. Krucze skrzydła były większe i pozwalały na szybszy lot, z kolei moja postać była za to całkiem zwrotna/ zwinna. Niestety przyjemność z lotu zaczęły utrudniać zjawiska atmosferyczne, deszcz i wzmagający się wiatr a jakby tego było mało burza. Co prawda za okna ciepłego pokoju to zjawisko miało swój „elektryzujący” urok, jednak teraz nie wzbudzało mojej sympatii. W takich warunkach ciężko się leciało, dlatego też oboje wylądowaliśmy na pobliskim drzewie. Chciałam pozbyć się deszczu, który osiadł na moich piórach, dlatego spróbowałam je nastroszyć tak jak robią to ptaki, o dziwo udało mi się to bez problemu, dopiero, kiedy starałam się je przywrócić do poprzedniego stanu miałam niewielki problem, to też przez chwilę wyglądałam jak piórkowa kula. W końcu jednak udało mi się okiełznać pierze, wtedy również poczułam delikatne muśnięcie na swoim skrzydle. Białe pióra przesunęły się po nim delikatnie, uśmiechnęłam się w duchu, gdyż inaczej nie mogłam, w końcu nie da się wykrzywić dzióbka. Rozglądałam się po okolicy jednak panujący już zmrok znacznie to utrudniał, dopiero z kolejną błyskawicą zdałam sobie sprawę gdzie się znaleźliśmy… Cmentarz i to jeszcze w burzową noc, klimat rodem z ludzkich horrorów. Kolejny grzmot i ostry błysk sprawił, że aż podskoczyłam na gałęzi… nagle uświadomiłam sobie, że samotne drzewo to marne schronienie podczas burzy, takie punkty w końcu były szczególnie narażone na uderzenie pioruna. Już chciałam przypomnieć o tym fakcie Aaronowi, lecz kiedy odwróciłam się w jego stronę zauważyłam, że jakby zmarkotniał. Zaczęłam się zastanawiać czy wszystko z nim w porządku. Przysunęłam się do niego odrobinę bliżej i dziobkiem dotknęłam jego skrzydła. „Wszystko w porządku?” tak chciałam powiedzieć jednak wydałam z siebie tylko szereg ptasich pisków. Szybko zdałam sobie sprawę, że jeśli i on posługuje się teraz ptasim głosem, to sójka z krukiem raczej się nie dogada… Dlatego też sfrunęłam na ziemię starając się w miarę płynie wylądować, co wyszło mi nie najgorzej. Poczekałam aż i on na powrót przybierze swą realną formę i dopiero wtedy ponownie zwróciłam się z pytaniem.
-Wszystko w porządku?

Aaron - 5 Sierpień 2015, 18:47

Zdecydowanie ne było szans na dogadanie się, a nawet były ogromne. Bo nie tylko słowem można się porozumieć, a gesty w ptasiej formie są ilościowo ograniczone i jednocześnie łatwo dostrzegalne - można się poznać na nich dość dobrze, są wyraziste. Jest jednak różnica między gestem, a słowem - znacząca.
A, niestety, ja potrzebowałem olśnienia, wyrwania z monotonii rozmyślań, a temu doskonale przeciwdziała słowo, najlepiej złączone ze zmianą stanu rzeczy, zauważalną zmianą.
Obejrzałem się w jej stronę i również sfrunąłem na ziemię, zamieniając się w ludzką formę. Powróciła nieprzyjemna ciężkość poobijanego ciała. Wyglądałem jak wcześniej, posiadając taki sam, ubogi ekwipunek. Ubranie miałem jednak przemoknięte, bo deszcz nadal siąpił z nieba. Ale już podczas lotu przyzwyczaiłem się do niego.
- Tak, w porządku. Wiesz, gdzie jesteśmy? Zapewne nigdy tu nie byłaś i... nie było moim celem tutaj zalecieć. Tutaj.. chyba domyślasz się już, kto spoczywa, prawda?
Starałem się mówić delikatnie, powoli. W końcu nie chciałem, aby moje zaskoczenie i myślowe anomalie wzięły górę nad głosem, zaczęły sugerować rzeczy odrębne, niż powiedzieć chciałem.
- Możemy zawrócić, jeśli chcesz. - zaproponowałem drogę odwrotu, jeszcze z przyzwyczajenia chcąc jak skrzydłem zamachnąć ramieniem, ale wyszło mi to dość niezgrabnie.
I błysk, a w nim rzędy pomników.

Rello - 5 Sierpień 2015, 19:10

Stale lejący się z nieba deszcz sprawiał, że zaczynałam żałować, iż przed tym nocnym lotem nie włożyłam na siebie dodatkowo choćby cienkiego płaszcza. Kiedy to moje myśli kłębiły się wokół garderoby nagle zdałam sobie sprawę, że w szafie nadal mam marynarkę Aarona. Zabrałam ją w noc, kiedy to uciekłam z jego snów, to nie była przyjemna noc, ponieważ rzeczywistość, mimo iż z jednej strony zdawała się fascynująca to z drugiej napawała mnie lękiem, potrzebowałam czasu, aby oswoić się z życiem. Było wtedy zimno stąd też potrzeba mojej pierwszej i jak na razie ostatniej kradzieży, ponadto stanowiła dla mnie również pewnego rodzaju pamiątkę… Czy powinnam zwrócić ją prawowitemu właścicielowi? Nie zdążyłam odpowiedzieć sobie na to pytanie, ponieważ ważniejsze właśnie zostało do mnie skierowane. Spochmurniałam nieco słysząc jego dalsze słowa, ponownie z wola rozejrzałam się po skrytej w mroku okolicy.
-Tak, wiem. I masz rację nigdy tu nie byłam, chociaż kilka razy przeszło mi przez myśl by się tu pojawić… jednak bałam się. Nie wiem, co bym zrobiła gdyby spotkał mnie tu ktoś z jej bliskich, jej rodziny… Wolałam nie ryzykować, że sprawię komuś ból albo dam fałszywe nadzieje samym swym istnieniem.
Na chwilę spuściłam wzrok wbijając go w tworzącą się na ziemi kałużę, której powierzchnię mąciły spadające krople deszczu. Prawdę mówiąc taki strach ciągle we mnie był, nawet mając świadomość, że mogłabym potem usunąć pamięć o tym spotkaniu z cudzej pamięci… oni by o tym zapomnieli, ale ja nie mogłabym. Czemu więc nie postąpiłam tak wobec Aarona?
-Ale skoro już się tu znaleźliśmy to warto „ją” odwiedzić.
Zaproponowałam, mimo iż nie wiedziałam czy było to dobrym pomysłem. Nigdy nie miałam okazji poznać Camill a mimo to dobrze znałam ją z wspomnień Aarona. Była ciepłą i dobrą osobą, miała tyle wspaniałych planów i marzeń, przyszłość u boku ukochanego jednak to wszystko przekreśliła śmierć, kostucha upomniała się o nią zdecydowanie za szybko…

Aaron - 5 Sierpień 2015, 19:55

Możliwe nawet, że zaginięcia marynarki bym nie spostrzegł, ale w tym przypadku po prostu uznałem ją za zaginioną w nieokreślonych okolicznościach.
Czasem, kradzież nie jest kradzieżą - to tylko niesfinalizowana transakcja długoterminowej pożyczki bez obustronnej zgody.
Dobrze byłoby jednak wiedzieć, że ta marynarka, którą przypadkiem zabrałem bratu, się odnalazła. Dawne czasy, dawny ja, marynarka nadal się dobrze trzyma... Trzymała - teraz jest niewiadomą, a może nawet spopielona na opał? Prawowitemu więc właścicielowi może być problem zwrócić ten nabytek, choć nawet byłoby to możliwe. Szukaj Pani sprzedawcy w warzywniaku, sprawiającego wrażenie bardziej ogarniającego niż jest.
Oczywiście nie wiem, że tutaj włoszczyzną handluje! Buahaha, nadworny sprzedawca rzodkiewek.
- Wydaje mi się, że prędko nie spotykasz się z jej rodziną. Nie miała jej zbyt wielkiej - parę osób.
Nie pamiętam, gdzie ją pochowano, nie było mnie na pogrzebie. Właściwie raz ją tutaj odwiedziłem. Dawno, zbyt krótko, zbyt niedbale.
Czy ja ją w ogóle kochałem?
Oczywiście! Na swój osób.
Rozejrzałem się wokoło w poszukiwaniu drzew będących drogowskazami.
- To w tamtej alejce. - czyli nieopodal grobu, który Elyan zbezcześcił.

Rello - 5 Sierpień 2015, 20:31

Nie znałam aktualnej godziny, jednak zegarek, który został porzucony na półce koło książek wskazywał, iż właśnie wybiła północ. Dokładnie w tym momencie, kiedy deszcz zdarzył złagodnieć a my przemierzaliśmy cmentarz stało się coś niezwykłego. Nagle w tym samym momencie wokół niektórych z grobów zaczęły lewitować niewielkie ogniki. Świeciły żółto-zielonkawym jasnym światłem. Jeden z takich ogników pojawił się koło grobu tuż obok mnie i Aarona, przyglądałam mu się z niepokojem, ale i ciekawością w końcu wyciągnęłam dłoń w kierunku tajemniczego zjawiska. Nie czułam ciepła za do ognik na chwilę się rozproszył na dziesiątki mniejszych, po chwili z powrotem zebrały się w jedną grupkę.
-Czy to świetliki? Skąd one wzięły się tu tak nagle?
Skierowałam pytanie do Aarona ponownie przyglądając się świecącym punktom rozsianym po niemal całym cmentarzu. Lunatyk jednak nie zdążył odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ ktoś go ubiegł. Tuż za nami niczym cień wyłonił się nagle wysoki mężczyzna o długich białych włosach, odziany w ciemny strój, którego zwieńczenie stanowił wysoki cylinder, którego rondo obsiadły świetliki, kilkanaście tych stworzonek latało wokół mężczyzny.
-Zgadza się Panienko to świetliki, ale nie takie zwyczajne, to moi mali przyjaciele, dziś pomagają również tym, którzy szukają utrapionych dusz. Zgaduję, że i wy pojawiliście się w tym celu, aby im pomóc, no, bo cóż innego sprowadziłoby was na cmentarz, w nocy na dodatek w tak paskudną pogodę? Taka pogoda bywa niebezpieczna, spójrzcie tylko na ten bałagan.
Nieznajomy wskazał na przewrócone drzewo, którego korona połamała tablice wielu z nagrobków z kolei wyrwane korzenie sprawiły, że kilka grobów zostało uszkodzone na tyle, że spod sterty błota można było dostrzec fragmenty trumien…
-Więc tak jak i ja bawicie się w „duchowe wsparcie”. Ach! Gdzie moje maniery! Zwę się Lysander.
Nie wiedziałam, o czym mówił ten cały Lysander, zauważyłam za to że spod ronda kapelusza pobłyskują dwie różnokolorowe źrenica, jedna miała jadeitową barwę druga zaś cytrynową, jego spojrzenie było dziwne… Niepewnie zerkałam na Aarona, wolałam na razie milczeć, nie wiedząc co on sądzi o tym wszystkim.

Aaron - 5 Sierpień 2015, 20:34

Pojawienie się ognikowych stworzonek było dla mnie zaskakujące. To nie jest miejsce, gdzie magia samoistnie winna się pojawiać; to jest miejsce w którym jej siła rośnie wykładniczo. Kiedy więc Moja Miła sięgnęła dłonią do magicznego światełka, ja stałem tuż obok z właściwym mi sceptycyzmem. Kiedy sięgnęła, ono, jak bańka mydlana i jak wiele kropel w jedną - najpierw się rozpadł, potem przybrał, na powrót, większą formę.
Że świetliki? Nie, zdecydowanie nie takie zwyczajne...
A jednak świetliki.
Czekaj, on tak nagle za nami, teraz, wraz z tymi świetli-kami?
-Uno momento, co to ma znaczyć? - pytał właściwie o wszystko, bo wyliczanka zdarzeń, które zaszły i zachodzą, brzmiała jakby sprowokowały ją magiczne moce. - Skąd Twoja pewność, Lysanderze, że ta dusza wymaga wsparcia, że w ogóle po to tutaj przybyliśmy?
Nie miałem ochoty podawać swojego imienia, ale wobec podania niczyjego nie miałem przeciwwskazań. Powiedzmy zatem, że...
- Jestem Richard Moore.
Nazwisko jest nieprzypadkowym - to ksiądz z filmu o egzorcyzmach. Po co? Na wypadek gdyby jegomość czytał w myślach albo był fanem wszystkiego o... Egzorcyzmach; niechaj wie, że go w kunia robię.

Rello - 5 Sierpień 2015, 20:37

Zerknęłam z ukosu na Aarona, który właśnie przedstawił się fałszywymi personaliami. Dlaczego? Może zwyczajnie nie ufał Cmentarnemu zaklinaczowi świetlików, właściwie nie trudno było się mu dziwić. Czy w takim razie i ja powinnam podać fałszywe imię? Moje nic nie znaczyło nie figurowało w żadnych dokumentach, raczej ciężko było mnie po nim znaleźć, jednak Aaronowi się to udało wspominał też, iż Lunatycy potrafią szukać…, więc może lepiej nie kusić losu. Spojrzenie dwu kolorowych oczu ponagliło mnie do udzielenia odpowiedzi.
-Jestem Iria.
Przedstawiłam się i ponownie zapadła cisza, czekałam aż Cmentarnik odpowie na pytanie Aarona. Mężczyzna przez chwilę przyglądał nam się uważnie, po czym nie przejmując się iż wszystko dookoła było skąpane w deszczu przysiadł na jednym z pomników opierając się o spory kamienny krzyż. Mężczyzna zadarł rondo cylindra, z którego odleciało kilka robaczków szybko jednak wróciły na swoje miejsce, widać było im tam wygodnie.
-A, więc wy ich nie słyszycie? Jaka szkoda… liczyłem, iż w końcu przysłano mi pomocników. Mimo wszystko wiem że jesteście związani z panienką pogrzebaną tu jakieś… 434 dni temu, co do tego nie mam wątpliwości. A skąd ma pewność Richardzie? Ja słyszę łkanie i błaganie tych nieszczęśliwych duszyczek. Słyszę i czuję wiele, wiele rzeczy, o których inni nie mają pojęcia, dlatego też wielu zowie mnie wariatem, śmieszne prawda?
Mężczyzna poderwał się energicznie z miejsca, co mnie zaniepokoiło a szczególnie to iż jego z jego oczu zaczęło świecić… jakby nagle włączył w nim funkcję latarki. Miałam coraz gorsze przeczucia, dlatego coraz częściej swe zaniepokojone szmaragdowe oczy zwracałam ku Lunatykowi.
-Która to, nic nie mówcie… ah tak! Camill Adagio, biedne dziewczę odejść tak młodo i to w dzień swych zaręczyn, a teraz nawet sama natura wyraźnie daje znaki, iż jej sen spokojnym nie jest. Ale wasza dwójka może to zmienić z moją niewielką pomocą!
Nie wiedziałam, co się dzieję, czy ten mężczyzna naprawdę słyszał Camill z zaświatów? W przeciwnym razi skąd znał okoliczności oraz czas jej śmierci? A może to sztuczka? Może podobnie jak i ja umiał zakraść się do cudzej pamięci? Nie było wiele czasu do namysłu z głębokich kieszeni płaszcza Lysander wyciągnął trzy niewielkie kryształy, jeden położył na wystającej z ziemi trumnie zaś dwa pozostałe rzucił w naszym kierunku. Nie zastanowiłam się za bardzo nad tym, co robię i w czystym odruchu złapałam zmierzający ku mnie przedmiot.
-Ale to nie może się odbyć tutaj! A ja nic więcej powiedzieć nie mogę, nie tutaj, takie są zasady!

Aaron - 5 Sierpień 2015, 20:57

434 dni. Przeliczyłem to na miesiące i uznałem, że liczba się w miarę zgadza, choć przecież wystarczy zerknąć na datę śmierci wypisaną na nagrobku. Podobnie by poznać imię i nazwisko. Jednakże szczegóły śmierci nie były już nigdzie wypisane, choć nie problem zdobyć te informacje. A to, że nasza dwójka ten grób obrała na odwiedziny - cóż, być może był to trafny strzał mężczyzny, a może po prostu to wie, podobnie jak inne rzeczy - wie dzięki magicznym umiejętnościom?
No tak, świecący latarnik, czyli witaj magio.
Dzień Dobry Aaronie.
- Nie zaprzeczę, że nie masz racji. Wyjaśnij jednak, jak miałbyś pomóc tej duszy, czemu w ogóle to chcesz uczynić i dlaczego chcesz w tym celu naszej pomocy?
Nie żebym wątpił w prawdomówność Lysandera, czy nawet nie chciał wspomóc duszy Camill - ja jednak najpierw dążę do wiedzy, a później z niej korzystam.
- Irio, co tak właściwie myślisz o tym wszystkim? - zapytałem ją, łapiąc w locie przesyłkę.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group