Anonymous - 13 Sierpień 2013, 13:07 Ułuda.
Każdy zna to pojęcie, baczy na nie z większego, bądź mniejszego dystansu. Zanurzasz głowę z trwożnie domkniętymi powiekami w morskiej toni i chociaż zdajesz sobie sprawę, że gdzieś dryfujesz… Dźwięk wymyka się spod kontroli, zostaje wgnieciony we wzburzone fale, a do ucha dociera jako niedoskonałe wyciszone plaśnięcie. Czy tak czuł się Duma, ślęcząc tuż obok zbyt pięknej, aby mogła być realną? Ostrożnie z przypuszczeniami, chciałoby się rzec. Lśniące rubinem jabłko może w swoim miąższu chować robactwo. Ja odpowiadając za chaotyczną Kasandrę, odpowiadam za to, czego rozum ludzki nie pojmie bez wcześniejszego prania mózgu, krochmalenia i znów prania. Chociaż w pobliżu brakowało zbiornika, w którym mogłaby się utopić młodociana, to przez dwadzieścia cztery godziny chodziła jak ogłupiona używkami psychopatka, z niewidzialnym kubłem wody na głowie. Dopiero on posiadłszy nadprzyrodzoną moc przywracania wszystkiemu ostrości i kontur, natężenia i jaskrawości, wyciągnął Cass poza tłumiącą doznania barierę. Czy rolę mężczyzny można zatem było uznać za bycie kołem ratunkowym? Bzdura, bo przecież Milczącemu brakowało wiele z okrągłości, wypleniła ja kanciasta męskość. Znacznie bliższe prawdy było tu przyrównanie go do altruistycznego pustelnika wiosłującego po rzece umarłych, który trąciwszy wiosłem kolejnego z kościotrupów zdołał odnaleźć coś, co jeszcze oddychało. Jeśli mówimy zaś o przeszłości, mówmy szeptem, aby jej przypadkiem nie obudzić, nie doprowadzić do tego, aby pięścią z wyrzutów sumienia zaatakowała teraźniejszość. Być może jasnowłosa powinna w trybie natychmiastowym trafić do poszerzającego się prędko grona czubków, aczkolwiek zamiast wstrętu, jaki powinny wzbudzić uczynki nowopoznanego zasługiwał na oklaski. Niby którą ze wysadzanych diamentami ścieżek, rzeknijmy prawych ścieżek, powinien podążać ktoś, komu brakło odpowiedniego wzorca w odpowiednim czasie? Kasandra wręcz solidaryzowała się z tym mężczyzną, oczywiście przy założeniu, że sama miała niemało za uszami. Przeczekała w paraliżującym milczeniu jedną z jego odpowiedzi, potem drugą. Niesamowite, ile kłopotów może sprawić cudza dociekliwość wtedy, kiedy nie ma się do opowiedzenia ckliwej historii o dorastaniu w cukierkowym światku dobrobytu. KŁAM. Ryknął na nią zdrowy rozsądek, który miał jedno pobożne życzenie – nie spieprzyć jedynej zdrowej relacji, jaką sobie zafundowała. Na to pokręciła przecząco głową, rozdarta między dwiema racjami z głupią nadzieją, że Duma nie zauważy tego gestu. A czas ani myślał dawać 11-stce taryfy ulgowej. Sukinsyn wyrywał się jak zresztą zawsze do przodu, jakby po drugiej stronie zegarowej tarczy czekała na niego niesamowita nagroda.
- Duma… Ja… - jestem dziwką, a co najlepsze wybrałam zawód, który lubię? Tysiąckroć łatwiej pogodziłaby się ze staniem przed gronem przypadkowych gapiów, racząc ich wyuzdaną historią ze szczegółami, niż plątać się w zdradzieckich słowach na jego oczach. Na oczach kogoś, kto przy odrobinie szczęścia mógł ją chociaż trochę polubić.
- Po co? – wypaliła zamiast tego z obronną agresją wznieconą w oczach oraz założonymi na piersi rękami. Ot co. Nawet znajdzie się miejsce na nastoletni bunt, jeżeli tylko takie infantylne zachowanie ma ją osłonić przed dociekaniem szczegółów. Uśmiech wykrawany bez wcześniejszej zapowiedzi na ustach mężczyzny ewidentnie nie sprzyjał pracy mózgu, co z kolei uruchamiało mechanizm obronny Kasandry. Ciężka artyleria wyrazów jako jedyna mogła teraz uratować obsadzony na jednym, cienkim włosku wizerunek. – Nie możesz po prostu sobie wziąć czego chcesz i iść dalej? – cienki sopran, odpowiednik podniesionego głosu, doskonale pasował do uniesionych w pierwszorzędnym oburzeniu brwi, które gdyby tylko dostały takie rozkazy musnęłyby czoło. Po raz kolejny przepadła na ułamek sekundy w nicość, żeby wyszarpnąć z głowy lunatyka większą ilość wspomnień. – Albo wziąć czego chcesz i uciekać dalej. – cyniczny akcent spadł na przeprawioną część zdania. Żar wygasał równie prędko, jak i się pojawiał, wyparowywał z każdą groźnie zawieszoną w powietrzu literką. Wreszcie pozostawił wzrok dziewczyny przepraszającym. Takich powinni likwidować w dniu narodzin, jak słowo daję. Głośno zaczerpnęła powietrza na taką skalę obcując z jego ciałem oraz jego… Bezczelnością. Spoczywała nadzwyczaj spokojnie w męskich ramionach do momentu, w którym nie złożył jej jak jakiegoś cholernego dziecka na murawie. Wtedy to można było dopiero dostrzec mrużone w głuchym pomstowaniu oczy. Na dłuższą metę zdumienie odebrało kryształowej pannicy mowę, to i potrafiła jedynie szatkować Dumę spojrzeniem mówiącym „uduszę Cię, jak mi przejdzie”. Z tym, że im dłużej Cassandra zapatrywała się na tę opiekuńczość, zawartą w działaniu bezinteresowność, idiotyczne postrzeganie całej sprawy chowało głowę w piasek, robiąc miejsce dla bardziej odpowiedniej wdzięczności.
- To tylko chwilowe osłabienie, tak? Po prostu mam za sobą długą drogę, dawno nic nie jadłam i nadużywałam swojej z… energii. – wyłożyła mu, żywo przy tym gestykulując jedną ręką. Chociaż w ten sposób mogła zrekompensować biednemu zielonookiemu przebywanie ze sobą – wyjaśnienie przyczyn jednej z wariacji. – A tak poza tym mógłbyś przecież ich segregować. Ludzi. Masz przecież wygląd boga, prawda? – kąciki warg powędrowały nieznacznie ku górze, a sama zainteresowana zaczęła poważnie się zastanawiać, czy nie uszkodziła którejś, powiedzmy, zdrowej klepki, rozsiadając się wśród traw. Okazywała wielkie zdyscyplinowanie w obcowaniu z osobnikami płci męskiej, a ich komplementowanie według sztywnych zasad uchodziło za największą z możliwych gaf. I tak przecież zawsze byli przekonani o własnej wyższości, do cholery. Po co im dokładać? Rozbite Lustro straciła swoją jedyną możliwość wyjaśnienia znajomemu niezmiernie istotnej roli odgrywanej z oddaniem dzień w dzień przez grzywkę, ponieważ powieki zatrzepotały, zapewne chcąc odpędzić od siebie mgłę, po czym opadły. Kasandra osunęła się zupełnie na podłoże, niczym laleczka tańcząca w nienakręconej pozytywce.
I znów. Znów mamy do czynienia z ułudą.Anonymous - 13 Sierpień 2013, 18:33 Na żadną z jej wypowiedzi nie miał nic w zanadrzu - jedynie wachlarz min, prezentowanych przez Dumę, który koniec końców, zamiast ucieszyć się z powodu ciepłego słowa czy czegoś na temat boskości, wcale a wcale nie był zadowolony. Hej, nawet nie wie, jak ona się nazywa! No i... stąd chyba nie da się po karetkę. Skrzywił się i rozpoczął majstrować pośród myśli, bo... sama wie, że on ucieka. Ale nie mógł jej tutaj zostawić samej... ale musiał! Och, no i co jeszcze? Ma uciec z nią na rękach? To niema sensu, sama powiedziała, że jest zmęczona, więc, więc, więc... Westchnął głęboko, po chwili zastanowienia jednak zdejmując koszulkę i po prostu przykrywając ramiona Kasandry kawałkiem materiału, może i niezbyt czystym, ale przynajmniej będzie jej ciepło. Ciepło... to przecież nie wszystko, prawda? Możemy podyskutować o tych wszystkich piramidach Maslowa... jagód nie zerwałby, bo jeszcze by ją zatruł... Zdecydował się więc na coś, co od początku do końca nie wyglądało dobrze... ale o dziwo nie wahał się ani chwili. Po prostu wyjął zza paska pistolet, ktory położył tuż przy jednej z jej dłoni, unosząc ją i kładąc pod nią zimną broń. No i masz. Właśnie oddałeś jakiejś nieznajomej najcenniejszą rzecz, jaką kiedykolwiek miałeś na własność. I co...?
- Znajdę cię, przepraszam - mruknął, nachylając się do jej ucha i ręką jeszcze poprawił jej włosy, by broń boże grzywka nie odkryła tego, co miała do odkrycia i potruchtał dalej. Cholera. Zimno.
Znajdzie ją. Znajdzie. Musi ją przecież znaleźć. A oddanie jej tego... to była tylko podwójna motywacja.Anonymous - 14 Sierpień 2013, 10:35 Jest w końcu przebudzenie. Przetrząsa spustoszały organizm w poszukiwaniu zaginionych pokładów energii, niczym naiwny chłopiec w nieprzeniknionym mroku porywający się na odszukanie kwiatu paproci, o którym zasłyszał w niekoniecznie prawdziwych baśniach. Zaczepione na ogromnym, granatowym materiale wszechświata gwiazdy zdążyły z bezwładnego ciała wydobyć najprawdziwszą biel, osaczyć je swoim bladym światłem. Zwyżkująca powolnie świadomość to na nowo podupadała, to chciała wyprowadzać Kasandrę z nieprzytomności. Ta nierówna walka trwała, żeby przypadkiem nie nadużywać miary określenia długości czasu... Długo. Sen, chociaż wymuszony, prócz kultowego braku sensu przede wszystkim przynosił ukojenie, uśmierzał zaznane na jawie ranki. Dziewczyna żałowała, że miała tak mało sposobności, aby oddać się mentalnemu nieistnieniu. Jeśli o nią chodziło, co zresztą można było uznać za alarmujące, wolała nieprzytomność niż rzeczywistość. Właśnie dlatego sama z premedytacją doprowadzała się regularnie do stanu, w którym wycieńczone głodem, bezsennością oraz marazmem ciało protestuje przeciwko swojej właścicielce. Chociaż spodziewaliśmy się już tego na podstawie wielowiekowych obserwacji, to i tak zdumienie wzbudził fakt, że horyzont nałożył na swoją rozległą głowę złocistą koronę. Nierówny, dzięki wierzchołkom drzew, z prawdziwą ulgą powitał tym samym nadejście słońca. Różowo-pomarańczowe refleksy poranka otoczyły troskliwie alabastrowe powieki Sheeb, jakby zachęcająco wskazywały na korzyści wynikłe z otworzenia oczu. Pierwszym bodźcem, jaki udanie dotarł do naszej bohaterki było poczucie pod odrętwiałymi palcami zimnej stali. I niewątpliwie dogłębnie odczułaby kujący chłód poranka, gdyby nie jeszcze jeden bardzo zadziwiający czynnik. Tym razem czerwono-fioletowe rejestratory wzroku zareagowały gwałtownie, aby od razu bez wstępnych ceregieli, czujnie jak ważka przetoczyć się po okolicy. Zakończywszy ten nietypowy obchód, skupiła się na tym, co wzbudzało na pewno większe emocje niż polny kamień, a paradoksalnie leżało najbliżej. Dziwny przedmiot wciąż przykryty jej własną dłonią instynktownie wzbudził w 11-stce niepokój. Czy nie wybuchnie, jeśli oddali nadgarstek? Jak w zwolnionym tempie, bez najmniejszego przekonania o słuszności czynionego, zabrała rękę z pistoletu, oddychając przy tym chrapliwie jak jakaś astmatyczka. Zostawiła tymczasowo rzecz numer jeden, przelewając całe skupienie na rzecz numer dwa, która pomimo, że nie była aż tak ekstremalna, wzbudziła w Kasandrze jeszcze żywsze reakcje. Delikatnie ściągnęła z ramion swoje oryginalne nakrycie; przez cały ten czas marszczyła niedowierzająco czoło, jak gdyby to, iż na tej płaskiej powierzchni pojawiają się kolejne bruzdy, mogło rozwiązać wszystkie pozostawione dla niej zagadki. Nie za bardzo współpracując z trzeźwym rozumowaniem, przytuliła machinalnie policzek do koszulki. Chwila, chwila... Szklana nie potrzebowała żadnej magicznej zdolności, żeby dowiedzieć się, kto początkowo był właścicielem ów sprawiającej głupią radość szmatki. Coś tamowało swobodne oddychanie do momentu, w którym najzwyczajniej w świecie tego czegoś nie wypluła na wierzch.
- Duma.
Jedno, osamotnione słowa.
Szerokie jak u nocnego miauczącego stróża źrenice skakały od broni do części garderoby, od części garderoby do broni. W zagęszczonej od napięcia ciszy zebrała się na kolana, a umościwszy w koszulkowym zawiniątku pistolet... Odeszła stąd szybko.Anastasia - 8 Czerwiec 2015, 19:23 Po całym porwaniu, męczeniu się z nie do końca współpracującą Amelią i użeraniu z problemami typu Eliot, czuła się całkowicie wyprana z sił. Za dużo emocji, którymi by można spokojnie wykarmić stadko Strachów chyba zaczynało jej szkodzić. Oby tylko nie odłożyły się zapasami w postaci tłuszczu – jego zdecydowanie chciała uniknąć. Tak mało jeszcze wiedziała o rasie, do której już jakiś czas należała, z dnia na dzień będąc zaskakiwaną przez coraz nowe właściwości. Sprawiało to, że dzień przestawał być nudnym, lecz na dłuższą metę nie wróżyło to zbyt dobrze. Wszak nie chciała zostać zaskoczona przez inne stworzenie, które znałoby tych sekretów znacznie więcej i potrafiło je umiejętnie wykorzystać przeciw niej. Szczególnie, jeśli miałby to być jakiś człowiek. Takiemu z pewnością nigdy by nie odpuściła i szukała tylko pierwszej lepszej okazji do zemsty.
Oblizała górną wargę na samą myśl o podjęciu się nowego polowania. Ale zanim to, chciała porządnie wypocząć, zregenerować siły i nieco się wygłodzić, by później chętniej poszukać jakiejś ofiary. Uroczo.
A i okolica do brzydkich nie należała. Choć nad jej głową rozciągało się szkarłatne niebo, to wszystko co widziały oczy było we wszelkich odcieniach zieleni poprzecinanych drobnymi kolorowymi paseczkami. Brzask znów gdzieś pognał przodem, być może znając to miejsce, a ona samotnie, wolnymi krokami zmierzała przed siebie. Nigdzie jej się nie spieszyło, nikt jej nie poganiał, ale zmęczenie wciąż krzyczało w jej myślach. Nie miała zamiaru tak łatwo mu się poddać, więc skutecznie każdy wrzask ignorowała. Musiała się rozeznać i nacieszyć oczęta tymi, jeszcze żywymi, roślinami.
Jak się później okazało, z daleka widziane paski były niczym innym a ogromem drzwi. Tylu rodzajów nie widziała w nawet najlepiej wyposażonym sklepie meblowym. Do czego one służyły i dlaczego akurat tutaj ktoś je umiejscowił – nie wiedziała. Podejrzewała także, że nie uzyska odpowiedzi na swoje pytania, jeśli sama nie zechce się o tym przekonać na własnej skórze. W pobliżu nikogo nie było, a Szkarłatna Otchłań pozostawała obcym tworem.
Strach przed nieznanym o dziwo sparaliżował ją na tyle, że ostatecznie postanowiła samotnie nie sprawdzać, co się stanie gdy jedne z nich otworzy. Za to bacznie je zbadała, obejrzała uważnie z każdej strony, dotknęła by upewnić się, że istnieją, ale nic jej to nie dało. Z jakiegoś powodu na niektórych pagórkach lub w ich dolinach wyrosły drzwi. Kaprysy tych krain nigdy nie przestaną jej zadziwiać.
Brzask w dalszym ciągu nie wracał, obawiała się, że mógł wpaść w jakieś kłopoty, a ona nawet by o tym nie wiedziała i nie mogła mu pomóc. Za nic nie wybaczyłaby sobie, gdyby jej chowańcowi, który nieodzownie towarzyszył jej na każdym kroku i był przy niej, gdy tego potrzebowała, stała się krzywda. Zabiję każdego, komu choćby przez myśl przemknie podniesienie ręki na Brzask. Jednak czekanie nie miało końca, a i nie wiedziała w którą stronę udać się w jego poszukiwaniu. Słońce powoli chowało się za horyzontem, robiło się coraz to chłodniej, przez co powieki mocno zaczynały ciążyć. Uznała, że przenocuje w tej okolicy, a jeśli do rana nie da o sobie znać, wtedy podejmie drastyczniejsze kroki. Wiedział dokąd zmierzała, na pewno miał jej trop, nie było mowy by mógł się zgubić.
Zarzuciła na siebie bluzę, która do tej pory przewiązana była w jej pasie i ukryta w szczelnie zarośniętej jednej z dolin, opatuliła się ogonem wreszcie zasypiając.
Anastasia - 16 Czerwiec 2015, 18:37 - Skarbie, zdajesz sobie sprawę, która to już godzina? Najwyższa pora wstać i zabrać się za śniadanie. Powinnaś się wstydzić, nie tak cię wychowałam.
Zamrugała kilka razy powiekami z pełnym zdziwienia wyrazem na twarzy, przetarła oczy, rozejrzała się dookoła... To jakiś żart? Nie brała już pod uwagę snu, bo wyraźnie czuła, że właśnie została z niego zbudzona. I to na dodatek przez samą panią Elizabeth. Co tu się do
cholery działo? Gdyby chociaż jeszcze staruszka sprawiała pozory normalności. Ale nie. Patrząc na nią nie mogła wyjść z zaskoczenia już na sam rodzaj formy, w jakiej ta się przed nią prezentowała. Z początku wciąż pozostawała tym samym człowiekiem, jakiego kotka
zapamiętała, z małym, lecz rzucającym się w oczy szkopułem – nie miała nóg. Dosłownie i zarazem w przenośni. Nie była ich całkowicie pozbawiona, a raczej miejsce, gdzie powinny się znajdować było niczym innym jak duchowym dodatkiem, przez co wyglądała jak dżin wyłaniający się z lampy. Czy aby na pewno wciąż jeszcze nie śniła?
Wygramoliła się z dołka, którego wczorajszego wieczora użyła jako niezbyt wygodne łóżko i usiadła na wzgórzu, pocierając dłońmi swoje skronie. Chciała zebrać myśli, jasno przedstawić sobie fakty, ale wciąż czując dygotanie ciała po przeżytym koszmarze, nie była w stanie skupić się na czymkolwiek innym. Zjawa kobiety spoglądała na nią zatroskanym wzrokiem, aż biła na odległość od niej troska i chęć pomocy swojej podopiecznej. Zawsze miały tylko siebie, zawsze się wspierały na ile tylko mogły, nic więc dziwnego, że i teraz uczucie to nie wygasło. Anastasia wciąż miała je w głowie i przekazała na twór, który udało jej się wyśnić. Do końca nie zdawała sobie sprawy, że to za jej zasługą Elizabeth wyrwała się do świata rzeczywistego lub po
prostu nie chciała dopuścić do siebie takiej myśli. Bo wspaniale by było, gdyby kobieta żyła, wróciła do niej i nie planowałaby nigdzie odchodzić. Czy życie jako Strach stałoby się lepsze? Nie chciała się już zmieniać, przecież tak dobrze jej teraz było. A mimo wszystko, atakowana przez wspomnienia, nie potrafiła im się przeciwstawiać. To najokrutniejsza broń, jakiej tylko ktoś mógł na niej użyć.
- Wszystko w porządku?
Dlaczego? Ludzie, dlaczego uparcie za każdym razem pytacie czy wszystko w porządku, kiedy już na pierwszy rzut oka widać, że nic nie jest tak, jak być powinno? Wszystko w jednym momencie się posypało, obróciło w pył i nie było już możliwości stworzenie z tego ponownie wielkiej, szczęśliwej całości. To było tak bardzo niesprawiedliwe. Los drwi sobie z nas, z każdego po kolei, bawi w najlepsze emocjami. Nie zaprzestaje nawet wtedy, gdy już brak sił, gdy błaga się i woła do nieba o litość. Czy on zna takie słowo? Wie czym jest litość? Po co mu to wszystko?...
- Tamtej Anastazji już nie ma. Umarła. Nigdy nie wróci. Nie wiesz, pani, co się przez te lata działo. Jak życie okrutnie doświadczyło twojego kota, nya. Zaatakowało od najbardziej bolesnej strony, wyrwało serce, nie bacząc na to czy zdołam jeszcze przeżyć. Jestem martwa. Pod każdym z możliwych względów. Odebrano mi bezpowrotnie wszystko co kochałam, co ceniłam sobie najmocniej na świecie. Zostałam sama, mając sobie za największego wroga swoje wspomnienia. Tyle czasu modliłam się o ich powrót, a teraz... Nyah. Kiedy już są na właściwym miejscu, nie potrafię ich zaakceptować. Za bardzo wypierają się na pierwszy plan we wszystkich niewłaściwych momentach. I choć chciałabym, żeby chociaż teraz mnie to bolało, to nie czuję już nic. Mam pustkę w sobie, moja pani. W tym uroczym ciele pozostała tylko chęć zemsty, nya.
Uporczywie wpatrywała się w swoją dłoń, która znów, tak jak wtedy, stała się przezroczysta. Gorące strumyki łez spływały po jej bladych polikach, lecz nie zamierzała zwracać na nie uwagi. To już nie bolało, ot było jedną z reakcji organizmu. Powoli sama zaczynała wierzyć, że jej serce ostatecznie przestało bić tamtego dnia na cmentarzu. Pod dotykiem dłoni nie wyczuwała jego rytmu, bicia na pewno musiały ustać, ciało było lodowate jak nigdy wcześniej. Może i serce również przez to zamarzło? Czy powinna szukać choćby drobnego płomyczka, który je ogrzeje, przywróci dawne czynności? Nie... Nie rób tego Anastazjo. Tak ci będzie lepiej. Tak nie będziesz cierpiała już nigdy więcej. Tak staniesz się wolna.
- Co się stało? – Staruszka zjawiła się tuż przy rozchwianej kotce, ujęła jej twarz w swoje pomarszczone dłonie, po czym utuliła ją do siebie. Bez względu na to, co Strach sobie myślał, kobieta nie zamierzała dawać za wygraną, podporządkowywać się przedziwnym przemyśleniom. Tyle, ile zostało w nią tchnięte, tyle chciała jej przekazać.
- Elizabeth. – Powiedziała stanowczo, odsuwając się od opiekunki i złotymi ślepiami wpatrując się w każdą reakcję na kolejne słowa. - Kto cię zabił? Dlaczego to zrobił, nya? Czemu mnie zostawił przy życiu, zabierając daleko od domu? – Musiała wreszcie dowiedzieć się prawdy. Znaleźć odpowiedzi, których tak długo szukała. To znaczy... Poniekąd.
- Ależ... Dziecko. Jeśli ty nie znasz odpowiedzi, to skąd ja bym miała? Jestem stworzona z twojej wiedzy, wszystko ogranicza się do tego, co ty znałaś. Wybacz mi, ale nie potrafię ci pomóc w ten sposób. – Na jej twarzy zagościł rzeczywisty wyraz smutku. Nie udawała, mówiła jej prawdę, choć nie była ona taką, jaką kotka chciałaby znać. Więc czy istniał jakiś sposób, by to zmienić? Sięgając pamięcią wstecz, jedynym co wtedy dostrzegła było oślepiające światło, które wydobyło się po otwarciu drzwi do jej pokoju. Żadnej twarzy lub chociaż zarysu samej postaci. Nic nie potrafiło jej pomóc, nawet zapach nie był jednoznaczny, zatarty już przez upływ czasu. - Może spróbuj jeszcze raz odtworzyć sobie wszystko, co się wtedy wydarzyło. Idź do domu i...
- Do domu? – Wtrąciła się w jej słowa. Przez głowę znów przewinął się koszmar minionej nocy. To była myśl do zrealizowania, do sprawdzenia. Tak. - Nyahahaha. Cudownie, chodźmy.
ztVega - 15 Listopad 2015, 18:03 Po wyjściu ze swojego laboratorium, skierowała się na odludne tereny leśne, gdzie użyła Kompasu słowami: poprowadź mnie do jakichś ciekawych drzwi!
I spodziewała się raczej wylądowania przed jakimś budynkiem, mieszkalnym albo opuszczonym, ale trafiła na miejsce, gdzie drzwi panoszył się cały ogrom, rosnąc randomowo na pagórku zieleni, a szkarłat nieba sączył się beznamiętnie nad tym leśnym padołem.
- Super! Chciej jedne, dostaniesz tysiące! - burknęła, w duchu uradowana z niecodziennego miejsca jak na jej wizyty w Lustrze... a nie, spostrzegła już, że to Otchłań.
Rozejrzała się po okolicy, wątpiąc, że te tysiące drzwi są liczbą skończoną. Oczywiście, nie próbowała otwierać którychkolwiek z nich - przecież wybieranie tych pierwszych jest takie kłopotliwe!
No, dobra, to wymówka przed nieznanym.
Posiadała na sobie kurtkę taką samą, jakiej oryginalnie używa Lightning Farron. Pod nią znajdowała się cienka bluzka czarna z długim rękawem, a dłonie pokrywały ciemne rękawice taktyczne. Spodnie były wykonane z tkaniny nomeksowej, a obuwie stanowiły buty podobne do glanów (choć ich górna część była podobna jak na avatarze obok, będąc nałożoną na tkaninę spodni). Broń palną posiadała na pasku wraz z dodatkowymi magazynkami oraz urządzeniami elektronicznymi, który to ukryty był pod kurtką - uzbrojenia tego nie było widać. Z tyłu zaś, na krzyżu pod plecakiem, posiadała duże ostrze w pokrowcu.
Wyjęła ostrze i spacerowała pomiędzy ciasno rosnącymi drzwiami, będąc przygotowaną na spotkanie jakiejś wrażliwej zwierzyny bądź człekokształtnej osobistości. Takiej nie zawahałaby się postraszyć, choć na celu ma jedynie zwiedzanie nowej lokacji. Choć odrobiną magii nie pogardzi. Twarz była widoczna jedynie częściowo, bo ułożona na szyi kominiarka zasłaniała jej nos, usta oraz częściowo lica. Róż włosów zgrywał się zatem z niebem, próbując dowieść, że jest lepszej barwy.Anonymous - 15 Listopad 2015, 22:35 Kasztanowłosa Arystokratka już od dłuższego czasu przebywała w Szkarłatnej Otchłani. Z pewnością nie bez powodu, bo komu chciałoby się marnować ta bardzo cenny czas? Z pewnością nie temu osobnikowi. Tak więc wracała z nieokreślonego miejsca z krótkiego spotkania z niezidentyfikowaną osobistością, bo po co komu takie szczegóły znać? Tylko zanudzać.
Powracając do tematu; odziana w jedną z swoich skromniejszych a zarazem podkreślających jej bladą cerę, suknię której górna część stanowił biały gorset wiązany na czerwoną kokardę przechadzała się między drzwiami napawając się szkarłatem nieba. Gdyby nie fakt, że to ubóstwiana przez Irinę barwa tak żywo przypominająca ciecz która wydobywa się przy zranieniu kruchego, ludzkiego ciałka <i innych stworzeń też> to nikłe byłyby szansę, że spacerowałaby teraz, jak to już było określone ''marnując cenny czas''. Westchnęła głęboko w myślach snując przemyślenia na te różnorodne tematy począwszy od pytania ''czym tak naprawdę jest śmierć'' do samych wizji śmierci. No bo czym tak naprawdę jest śmierć? Tyle razy to przerabiać i dalej nie być pewnym tej jedynej, poprawnej odpowiedzi? Cóż, śmierć to z pewnością uwolnienie swojej duszy z więzienia, z klatki którym jest ograniczające ciało. I w dodatku takie łatwe do zniszczenia. Ale to nie była odpowiedź która zadowoliłaby Irinę Moonrose. Nie. Ona musiała wysnuć nowe pojęcia dla zjawiska jakim jest śmierć by wracając do swojej wygodnej posiadłości zapisać kolejny poetycki zwrot w notatniku. Któż wie, może kiedyś zasłynie jako autorka ''1000 określeń śmierci''?
Z wiru przemyśleń wybawił ją widok czyjeś sylwetki. Już z daleka wykluczyła parę ras. Bo w końcu ani rogów, ani skrzydeł, ani drugiej głowy. Nic z tych rzeczy. Ewentualnie rogi które były gdzieś w różowatych włosach. Różowych? Niby nic nowego w Krainie Luster, taka barwa, ale po prostu różu nie da się zbytnio lubić. Bo to takie jakby ''ograniczenie'' dla barwy jakim jest głęboka czerwień. No dobrze, przyznać trzeba się, że niekiedy przyodziana jest w różowe ubiory, ale ta barwa nie współgrała w jej oczach z szkarłatem nieba. Szła nieśpiesznie, a postać zbliżała się do niej. Wyszli sobie naprzeciw mimo iż dzielił ich jeszcze spory kawałek. I od razu w głowie kasztanowłosej zapaliła się lampka, bo po prostu musiał być to człowiek. Ale skąd? Niby człowiek w takim miejscu to też nie nowość chodź bardziej rzadki widok. I od razu zebrało się w niej obrzydzenie. Ludzie są tacy...tacy ohydni. Poczuła, że mogła teraz wytrzeć kurz z szafy, bowiem ludzi nazywała nieczystością i brudem tego i innych światów. Sięgnęła ręką do pochwy która przywiązana była za pomocą czerwonego sznurka wokół talii kobiety. Powietrze świstnęło, a sama Irina stanęła w pozycji ni to atakującej ale i nie ''normalnej''. Można by powiedzieć, że stała na leciutko ugiętych nogach, czujna i gotowa na każdy ruch z strony nieznajomej. Zadarła głowę i spojrzała beznamiętnie na człowieka.
- Tylko odsuń się na parę metrów jak będzie przechodzić, nieczystości. - bąknęła niezbyt przyjaźnie, ale i nie złowrogo. Po prostu nie miała ochoty do rozmów z tym stworzeniem mogąc go zabić.Vega - 15 Listopad 2015, 23:30 Mijając jedne ze drzwi spostrzegła dziewczynę z rogami we włosach i szabelką pod ręką. Co pomyślała? Magiczny rogacz! I nie ugięła się pod jej naporem, a dalej podejmowała swój spacer jakby zobaczyła, nie wiem, jeża. Zbyt pewna siebie? Lekceważąca zagrożenie? Głupia? Żadne z tego, bynajmniej żadne wedle jej granic pojmowania. A czy Vega ma granice? A czy gwiazdy mają granice?
Z pewnej odległości posłyszała prowokujące słowa, a w odwecie swoją broń ustawiła bardziej wojowniczo niż jakby miała być jej tylko laską. Odsunęła kominiarkę z twarzy i poprawiła zakręcony kosmyk włosów.
- Gdzie ten syf ci łazi? Sama sobie rzeczesz, o Rogato-Upiorno?
Tak dla pogardy, tak dla bezczelności, tak dla prowokacji. Ale przecież tak pięknie ją nazwała, czy można obwiniać różowowłosą za jakiś nietakt?! Przecież jednak nie wychowała się na arystokratkę, nie oczekujmy zaraz dobrych manier i częstowania herbatą.
Nic jej nie przeszkodziło w zbliżeniu się na dwa, może trzy kroki i spojrzenia w oczy domagającej się dużej przestrzeni osobistej, kobiety.
- Mówiłaś o centymetrach, prawda? - udała niedosłyszącą, parszywie się uśmiechając i stawiając jeszcze malutki kroczek w kierunku szabelką władnej. Zabawa w podchody? Bardzo proszę!Anonymous - 15 Listopad 2015, 23:59 Zerknęła na jej oręż. Cóż, jeśli to coś potrafiło się nią posługiwać; brawo! A potem usłyszała odpowiedź. Kąciki jej ust wygięły się mimowolnie w lekkim uśmiechu.
- Wątpię by istota Twojego pokroju była czyściejsza ode mnie, a co dopiero bielsza od śniegu. - odpowiedziała spokojnie, ale mimo to łagodnym ruchem dłoni poprawiając opadające na prawe oko włosy w geście poirytowania. Cóż za niewychowane ''dziecko''. Tak, tak określiła w myślach istotę która szukała zabawy próbując zirytować Upiorną. Miała cierpliwość. Mogła grać jak aktorka. Ale czy nie łatwiej po prostu zahipnotyzować, zmusić tego człowieka by ją najzwyczajniej w świecie zostawił? Cóż, mały problem, łatwe i proste rozwiązanie. Ale może i z chęcią poprzygląda się temu wybrykowi natury.
- Cóż, z pewnością nie mówiłam nic o przybliżaniu się. - odpowiedziała nazbyt spokojnie, nawet zbyt spokojnie po czym odsunęła się o krok tak by wyprostować prawą rękę w której trzymana była szabla. - Co robi stworzenie o tak niskiej wartości jak Ty w tym świecie? - uśmiechnęła się szerzej uginając nogi w kolanach, ale mimo to sprawiając wrażenie dumnej.Vega - 16 Listopad 2015, 00:16 Co się czyni, kiedy nie posiada się wystarczających dowodów w sprzyjającej sprawie, a trzeba prędko udowodnić swoją rację?
Krzyczy: co złego to nie ja! - Zawiadamiam z przykrością, że istoty mojego pokroju bywają brudasami, ale... ja się do nich nie przyznaję.
Oczywiście, Gwiazdko, święta, grzeczna i złote dziecko z Ciebie. Tylku przytupu ci jeszcze brakło w profanacji swojej racji. Wyjaśnij więc zatem, czemu rzucasz w ta miłą Panią błotem? I tylko nie mów, że ona zaczęła pierwsza!
Okej, ma Pani racje, zachowuje się jak dziecko. Ale nie tylko ona spośród waszej dwójki - i do takiego samego werdyktu, w podobny sposób, Vega również doszła.
Wydęła na moment usta, jak gdyby wielce nieszczęśliwa, że o przybliżaniu się nie było mowy. Ale jak to?! - Może Ty masz niską wartość, że się tak mnie obawiasz? Ja zazwyczaj wyrywam chwasta jak mi przeszkadza, a nie pozwalam mu dalej rosnąć. Więc jak będzie, dasz się pogłaskać po rogach?
Wyciągnęła przed siebie wolną, lewą rękę na wysokość jej twarzy, próbując przekonać do siebie to zdziczałe zwierze. A gdy słodki uśmiech zawitał na jej ustach, to z wrażenia pobliskie drzwi swojej pordzewiałej klamki się powstydziły.
- Nie każ się prosić... - dodała cichszym głosem, jak gdyby wymawiała życzenie, które ma się spełnić.Anonymous - 16 Listopad 2015, 17:10 - Zdradzasz w pewien sposób swoją rasę. Mimo iż jesteś nieczystym człowiekiem nie uważasz, że nie...egh, więc do kogo się przyznajesz, hę? - zerknęła w miarę chłodnym spojrzeniem. Bo po co miałaby okazywać jakieś większe emocje człowiekowi, albo grać przy takim osobniku inną osobę? Szczerze to zdanie ludzi z tamtego świata wcale, a wcale ją nie obchodziło. W końcu i tak kiedyś dojdzie do kolejnej wojny, a wtedy będą przegrani, miejmy nadzieje.
Kiedy padły słowa o dotykaniu JEJ ROGÓW w oczach Upiornej pojawił się błysk gniewu. Bo jakim prawem to coś miało ją dotykać?! Nie miało najmniejszego prawa! Zdjęła na moment swoją kamienną twarz by wykrzywić ją w grymasie wściekłości którą pokazywała każdym swoim gestem. Czy ona chciała dostąpić tego zaszczytu i zostać tymi pięknymi rogami, co do ozdób nie tylko należą, przedziurawiona, a w dodatku pociachana przez szabelkę ukochaną? No ba! Na miejscu Vegi każdy by chciał zostać oznaczony w ten przepiękny sposób. Niech więc poleje się krew! Och, tak! Niech piękny szkarłat niczym to niebo nad ich głowami rozleje się pod ich stopami, oznaczy drzwi w pobliżu tej dwójki by wzbudzać ciekawość w przybyszach co tędy będą przechodzić.
- By mnie dotykać potrzebujesz zaświadczenia o braku chorób zakaźnych i specjalnego zezwolenia! - odrzuciła głowę do tyłu, cofnęła się prawie uderzając o drzwi za nimi. Jej noga zostawiła na ziemi wyryty ślad, jakby ktoś spojrzał w dół, spowodowany gwałtownym ruchem. Różowowłosa mogła spostrzec jak Arystokratka przymierza się do ataku, a po chwili wykonała poziomy cios szablą chcąc zranić kobietę w ową zachłanną dłoń która chciała dotykać ozdoby jej głowy. Dotyk człowieka jest niczym zaraza. Tak traktowała to Irina. Nigdy z własnej woli nie pozwoli dotknąć się takiej istoty.Vega - 16 Listopad 2015, 18:05 - Jestem czyściutka, więc nie wrzucaj mnie do worka z syfem, bo tam nie chcę! - postanowiła przekuć się przez chłód jej spojrzenia. Nie będzie jej ktoś mówił, że nie jest czysta, nie mając przy tym na myśli ziemi, w której Vega czasem - wróć, zawsze - lubi pogrzebać! Pędzelek, łopatka i pół dnia w dole, mając na sobie więcej związków organicznych niż tkaniny z ubioru.
Vega była tutaj po to, by do wojny nie doprowadzić, ze sposobami, które wojną jednak... groziły. Wkroczyła na drażliwy temat, zresztą tak jak się tego spodziewała - rogów nie miała w ofercie handlowej ta Pani przed nią, niestety.
- To wytwór naskórka czy skóry właściwej? - zapytała specyficznym, naukowym tonem, niejako ignorując wezwanie o wniosek formalny, tfu zaświadczenie o chorobach.
Gdy szabelka zagrzmiała w powietrzu, Vega doprowadziła do skrzyżowania się ich ostrzy, zabierając atakowaną dłoń ze strefy zagrożenia i wykorzystując ją do pozyskiwania lepszej równowagi w tym bloku.
- Zapewniam, potrafię o siebie zadbać. W każdej sytuacji. - Teraz i jej towarzyszył ton niecierpiący sprzeciwu. Walka z magiczną istotą nie jest jednak dobrym wyborem - skąd mam wiedzieć, czym zostanę zaskoczona?- Chcesz się wypróbować, czy liczysz, że prysnę ci w twarz całą gamą szkarłatu, jaki tylko w moich arteriach płynie? A może błękit w nich krąży? - dodała z niecnym uśmieszkiem.
W przypadku dalszej agresji ze strony Upiornej, Gwiazda dbałaby o niedopuszczenie do zranienia, stawiając na obronę przez dalsze blokowanie ataków.Anonymous - 16 Listopad 2015, 20:25 Musiała iść, czas leci tik tak tik tak! Nie miała czasu na głupiutkie zabawy z tą ludzką kobietą dlatego też ostrze szabli ześlizgnęło się po boku jej oręża. Wyprostowała się i głęboko spojrzała w jej oczy.
- Nie wątpię, że potrafisz. Słuchaj, śpieszy mi się, więc wybacz, ale dzisiaj nie będę mogła dać Ci zaszczytu uwolnienia Twojej marnej duszyczki z twego ciała. - na końcu westchnęła głęboko po czym zaczęła swój ulubiony repertuar .
- [...]
Stłumię krzyk, zdławię bunt, prowodyra znajdę i
Wokół szyi sznur okręcę
(Nie wychyli się już nikt!)
Szczęście wam może dać ten, kto sznurki władzy ma
I wie jak nie poplątać ich!
[...]
Sznurki w tył, sznurki w przód!
Marionetki wprawiam w ruch!
I, o dziwo, nawet cesarz podryguje pośród sług!
Tańczcie więc!
Bawcie się!
I swobodą cieszcie się!
Nikt z was nie musi myśleć sam!
- melodyjny głos wypełnił las drzwi echem roznosząc się po nim. W ten oto śpiewający sposób aktywowała swoją hipnozę na Vedze <dobrze? xD>. Śpiewająco, bo to o wiele lepiej wychodzi niż zwykły tekst, ale na wszelki wypadek dodała - Odłóż proszę swoją broń, bo mimo swoich umiejętności nie masz teraz ze mną prowadzić Dance Macabre. Przeprosisz mnie też za swoje nieodpowiednie zachowanie i pokłonisz się mi, tak...Pokłonisz, a potem wrócisz do swojego Świata. - dalej hipnotyzowała człowieka dając tym samym rozkaz. Tak dla upewnienia. Uśmiechnęła się potem szeroko czekając na reakacje zahipnotyzowanej <tak, już ustalone było <3>. Kochała, ubóstwiała swoje marionetki. Lubowała się w władaniu. Tak bardzo ubóstwiała rozdawanie rozkazów jak samą lepką juchę {krew}! Nie mogła odebrać sobie przyjemności z tego. Nawet jeśli człowiek miał to zapamiętać, bo było takie ryzyko. Ale i to dobrze. Niech wie jak to jest się pokłonić Upiornej Arystokratce. A po tym wszystkim skierowała się do swojej rezydencji w Krainie Luster.
{z.t po twoim poście :3 }Vega - 16 Listopad 2015, 20:50 Była gotowa walczyć, już chciała odnaleźć słaby punkt i uderzyć przy najbliższej okazji. Rozczarowanie przybyło wraz z zanikającym naporem.
- Uciekasz? Sądziłam, że rogate są bardziej honorowe - odparła zaczepnie, oburzona chowaniem broni, samej wciąż pozostając w gotowości.
Oczekiwała jakiejś konstruktywnej krytyki bądź nagłego ataku w ramach zaskoczenia. W zamian otrzymała... piosenkę.
- No co Ty, w teatrze jesteś?! - wytrąciła Vegę z pojmowania sytuacji ta melodia bardziej, niż sądziła, że to jest możliwe. Poddała się działaniu mocy.
A powinna wziąć ją za głupią, powinna przerwać ten śpiew, być irytującym hałasem, nieznoszącym konkurencji zbiorowiskiem dźwięków z otoczenia. A przede wszystkim, żądać dalszej walki jak na zaciekłe babki przystało.
A zaczęła gubić poczucie samokontroli, mimowolnie przystając na prośby czarującej ją Upiornej. Vega złożyła broń, chowając ją w pokrowcu, spełniając rozkazy dokładnie jak marionetka pozbawiona własnej woli:
- Wybaczysz mi irytującej postawy - odparła w ramach przeprosin, pochylając się nieznacznie przed hipnotyzującą, bowiem pokłony zdecydowanie nie były w naturze Gwiazdki.
W tym momencie ujęła klamkę pobliskich drzwi, przybliżając je do siebie, a w ich ramie pojawiła się zawartość ludzkiego padołu.
- Spotkamy się jeszcze, powinniśmy... Tak. - Odparła niepewnie w ramach pożegnania.
Jeszcze gdy jedną stopą była tutaj, poczuła, że robi coś wbrew swoim planom, że nie taki miał być jej dzisiejszy dzień. A gdy stąd zniknęła...
z/tAnonymous - 22 Marzec 2016, 10:38 Przemykał przez tereny Otchłani raczej niezauważony, starając się obserwować wszystko (i ewentualnie wszystkich) wokół, zapamiętując jak najwięcej potrzebnych, czy też wręcz przeciwnie — zupełnie nieistotych informacji. Szkarłatna Otchłań chyba nigdy mu się nie znudzi, właściwie to mu się nigdy nic nie nudzi! W każdym miejscu potrafił na nowo odnaleźć coś, co przykuwało ponownie uwagę jego dwubarwnych tęczówek. I chociaż pozostawał w sferze schematycznych wyobrażeń — przez swoją niechęć do poznawania czegokolwiek w inny sposób — dotykiem, nie mógł narzekać na brak zabawy.
Zatrzymał się momentalnie, spoglądając na jedną z najbliżej położonych par drzwi, nie był nimi na dłużej zainteresowany. Ot co. Jako obserwator jedynie spojrzał na nie kątem oka, bo wzrok zaraz powędrował w dół, na jego nagie, trochę już brudne stopy, na których ilość materiału bandaża wynosiła równe zero. A dopiero co zakładał nowy, który dostał (ukradł) od wcześniej spotkanej medyczki! Musiała być medyczką skoro nosiła przy sobie bandaż, a on, jako istota o dość nienaturalnej skórze na nogach, dostał rozkaz by ów materiału używać jako odzienia okrywającego całą powierzchnię, która ozdobiona była łuskami krokodyla. W domniemaniu Jhin'a wszystko to, co znajdowało się na ziemi należało do niego — jeżeli nie trzymasz czegoś przy sobie, to znaczy, że tego nie potrzebujesz, a Jhin ma prawo to sobie przywłaszczyć! Może dlatego tak często był karany przez swojego Lorda? Cóż, niewątpliwe, wszakże nikt nie chce trzymać pod swoim dachem gadającego psa, który dotyka wszystko, co znajdowało się na ziemi. Pewniej czułby się jedząc (choć pożywienie nie jest mu do życia potrzebne) coś z ziemi, niżeli ze stołu — wątpię w ogóle by Olek kiedykolwiek zachęcił go, czy pozwolił na jedzenie w tak cywilizowany sposób. Taki nawyk, którego wyuczył się podczas wielu lat spędzonych bezpańsko. Apropos samego przedstawiciela rodu de Roitelette — chociaż od ostatniego spotkania z Oleandrem minęło trochę czasu, na jego ciele znajdowało się kilka ran, a to od poparzeń, a to z innych cielesnych kar jakich doświadczył. Rany i blizny nie będące śladem po użyciu jego mocy deformacji goiły się znacznie wolnej. Wszystko jednak zostało przykryte przez czarną, szczelnie zapiętą pod samą szyję — płachtę. Nie wykazywał żadnych większych uczuć względem nowo nabytych skaz, choć pod skórzaną maska, na jego twarzy widniał szeroki — ze względu na swoje naturalne uzębienie - mało atrakcyjny uśmiech. Usłyszał kiedyś jakoby dotyk drugiej osoby świadczył o tym, że jej na Tobie zależy. W takim razie Sennej Zjawie nie pozostawało nic innego jak radować się z tego powodu i oczekiwać większej ilości dotyku, nieważne w jakiej postaci. Co innego jeżeli kontakt fizyczny dotyczył kogoś innego niż jego Pana, Właściciela, Protektora — czy jakkolwiek inaczej nazywał Oleandra. Wtedy sprawy się miały inaczej. Zupełnie inaczej. Bo o ile sama Poczwara pozwalała Paniczowi robić ze swoim ciałem wszystko co tylko chciał (włączając w to tortury, po których tracił przytomność), tak względem innych zachowywał wcześniej obliczoną odległość. W przypadku kiedy potencjalny rozmówca, czy też mimochodem spotkana istota chciała przekroczyć wyznaczoną wcześniej granice — tracił nad sobą kontrolę.
Przystanął na jednym z pagórków, opierając się plecami o framugę drzwi. Odchylił głowę, pozwalając jej w mało delikatny sposób na zderzenie z drewnianym materiałem. Zmrużył oczy, jak gdyby pozwalając sobie na chwilę odpoczynku (którego właściwie nie potrzebował), jednocześnie pozostając nadal czujnym. Wolną ręką, którą nie dociskał do siebie słoika, sprawdził zapięcie maski z tyłu głowy, trwając w takiej pozycji na dłużej.