Anonymous - 16 Październik 2011, 16:59 Dziewczyna obserwowała twarz nieznajomego, który przywdział skórę tego, którego kochała całym sercem, a który w tej chwili na pewno nie był prawdziwy. Zbyt dobrze znała wygląd i zachowania Artemisa, by móc dać się zwieść podobnym sztuczkom, co nie równało się temu, że znała go zbyt dobrze. Prawdopodobnie wiedziała o nim jedynie drobny ułamek tego, czego mogłaby się dowiedzieć, ale to nie było jej winą. A może było? Czy wszakże nie przez nią mężczyzna się od niej odsunął? Czy już niedostatecznie go od siebie odizolowała swoim zachowaniem i uczuciami, którymi prawdopodobnie się brzydził? Do dzisiaj pamiętała jego wyraz twarzy, gdy przyzwoliła mu na zabranie wszystkiego, czego pragnie, jakby zawiedziony tym, że trafiła mu się ranna łania, a nie waleczna pantera, która za wszelką cenę chroniłaby to, co nie należało się nikomu, kto nie chciał jej uszanować. Loullie nie była idealna, nie była typem kobiety fatalnej...
Odsuwała się co krok, gdy mężczyzna zbliżał się do niej, wykrzywiając twarz w wyrazie niezadowolenia. Zadrżała. W jego oczach krył się jakiś bliżej nieodgadniony chłód i mrok. Żądza, której nie potrafiłaby okiełznać, a jak widać, nawet jej moc niwelowania złych intencji w tej chwili nie pomagała. Ba! Wydawał się zupełnie na nią nieczuły. Po prostu dążył do tego, czego pragnął, za wszelką cenę. Lou była pewna, że zrobiłby jej krzywdę, gdyby tylko zechciał. Pierwszy raz od dawna zaczęła się kogoś bać! W tej chwili różowe szkiełka zniknęły, niczym zdmuchnięte bezdusznym wiatrem. Mdłości zawładnęły jej żołądkiem, zakręciło się jej w głowie, gdy fałszywy Artemis zaczął zmieniać się na jej włosach. Jego postać falowała delikatnie, skurczyła się, rozrosła w barkach. Kaptur skrył twarz, chociaż nie musiała jej widzieć. Przerażenie odjęło jej mowę, zdolność poruszania się, myślenia. Stanęła, niczym wryta w ziemię, drżąca, drobna dziewczyna na przeciwko wściekłego psa. Błękitne źrenice rozszerzyły się gwałtownie, niemal dominując nad szczerozłotą barwą tęczówek. O Boże! Tylko tyle byłą w stanie pomyśleć, gdy z ust nieznajomego znajomego wydobył się niski, lekko chrapliwy głos zżarty przez tytoń. Wargi Lou drgnęły, gdy mężczyzna ruszył ku niej wolnym, drapieżnym krokiem, wyciągając do niej wstrętne, obrzydliwe łapska.
- Zostaw mnie! - Chciała krzyknąć, ale z jej gardła wydobył się jedynie cienki pisk wystraszonego dziecka. Naraz zalały ją wspomnienia. Był wieczór, czekali z bratem na stacji metra aż przyjedzie ich pociąg. Brat spojrzał na zegarek, a następnie na Lou.
-Poczekaj tutaj chwilkę, pójdę tylko do toalety. Zaraz wracam, Lou! - poczochrał dobrotliwą dłonią różowe włoski siostry i ruszył biegiem do męskiej ubikacji. Dziewczynka została sama na obdrapanym, starym krzesełku. Lampy jarzeniowe mrugały co chwilę, brzęczały, raz gasnąć, raz zapalając się na nowo. Wtedy siedmioletnia dziewczynka, zacisnęła rączki na kolankach, stukając bucikami o obtłuczone kafle, chcąc nieco rozruszać tą złowrogą ciszę. Lou zawsze bała się metra, było takie bezduszne, zimne, przerażające. Wtedy usłyszała kroki. Uniosła główkę, uśmiechając się szeroko, mając nadzieję, że to właśnie Seraphin wraca z toalety. Zawiodła się. Był to jedynie jakiś włóczęga w starym, znoszonym czarnym płaszczu. Kaptur zasłaniał jego twarz. Szedł w jej stronę. Patrzyła na niego ciekawie, na jedną chwilę zapominając o strachu. Współczuła bezdomnym. Nie mieli swoich domów, ani rodzin, które by im pomogły. Byli sami, zdani na łaskę ludzi, lub jedynie własną. Zeskoczyła ze swego miejsce i podeszła do niego.
- Przepraszam, może jakoś panu pomóc? - zapytała naiwnie, wyciągając w jego stronę dłonie. Kulał lekko, garbił się, jakby coś go bolało. Nagle usłyszała ochrypły, przerażający śmiech, a zaraz potem silne uderzenie w głowę powaliło ją na ziemię. Leżała oszołomiona, nie wiedząc, co się dookoła niej dzieje. Widziała popękany sufit, mrugającą jarzeniówkę. Wtedy mężczyzna pochylił się nad nią i ujrzała ciemne, bezlitosne oczy, wpatrujące się w nią z obrzydliwym natężeniem. Uśmiechał się obleśnie, dłońmi próbując ściągnąć kolorowe rajstopki z jej nóg. Ocknęła się i zaczęła wierzgać nogami, krzyczeć.
-Co pan robi! Zostaw mnie!
W odpowiedzi usłyszała śmiech, a zaraz potem kolejne uderzenie odrzuciło ją w tył. Uderzyła głową o ziemię. Ciemne plamy zatańczyły pod jej powiekami. Palce mężczyzny wciskały się pomiędzy jej uda. Walczyła, ale była zbyt słaba. Krzyknęła, gdy poczuła coś gorącego i twardego na swym udzie. Zaczęła płakać.
-Seraphinie! - ale jedyne, co udało się jej wydobyć z ust to niewyraźny dźwięk. Ból ją oszołamiał, przesłaniał gęstą mgłą. Bolało, tak bardzo bolało. Mężczyzna był ciężki. Jego oddech śmierdział papierosami i alkoholem.
- Piękna dziewczynka, piękna -dyszał nad jej uchem. Ból zelżał, już nie czuła jego ciężaru. Ostatnim, co zobaczyła, były piękne, niebieskie oczy brata.
Lou ocknęła się z ponurych wspomnień, czując jak łzy palą ją pod powiekami.
- Nic nie mam! - warknęła, czując, jak wściekłość i strach zlewają się w jedno.
Jego kolejne słowa były niczym zadawane ciosy.
Nie sądzisz, że dostatecznie już się Tobą brzydzi?
Te słowa odcisnęły się w głowie dziewczyny, niczym odciśnięte rozżarzonym do białości prętem. Brzydzi... Czy Artemis się nią brzydzi? Czy była aż tak żałosna? Zagryzła dolną wargę, połykając słone łzy. Po co mu dziewczyna, którą można przycisnąć do ściany i...
Do ziemi, on wtedy przyciskał ją do ziemi... ...Wykorzystać?
Ostatnie słowo spowodowała istną lawinę. Zacisnęła kurczowo palce w pięści, uniosła głowę, by móc spojrzeć mu w twarz. Sięgnęła dłonią w jego stronę, by zedrzeć mu z głowy kaptur.
-Zamknij się! Słyszysz?! Zamknij mordę, ty psie! Wstrętny, zboczony kretynie! Zamknij się!!! - Skrzydła dziewczyny rozpostarły się na całą długość, mieniąc się wszelkimi kolorami tęczy. Zaczęły marszczyć się, topnieć. Gdy machnęła nimi wściekła i przerażona jednocześnie, skrzące się krople wystrzeliły w jego stronę, zamieniając się po drodze w ostre odłamki szła. Zakryła dłonią usta, zbyt porażona tym wszystkim. Odsunęła się, straciła równowagę i upadła.
Niemal dusiła się płaczem, który zatykał jej gardło. Nienawidziła tego mężczyzny całym swym sercem. Nienawidziła go za krzywdę, którą jej zrobił!Żałowała go, gdyż był biednym stworzeniem, samotnym, zbyt pochłoniętym swymi żądzami i mrokiem. . . Bała się. Tak bardzo się bała...Loki - 16 Październik 2011, 22:08 Czymkolwiek była istota próbująca dobrać się do skarbu Loullie, znała jej najskrytsze pragnienia i obawy. Bawiła się nimi jak dziecko zapałkami, poddając niebieskowłosą wymyślnym torturom. Sadyzm psychiczny działał ponoć na kobiety znacznie skuteczniej niż fizyczny. Ponoć jako istoty oswojone z bólem, który jest naturalnym elementem ich funkcjonowania -> porody, bolesne miesiączki i tym podobne, potrafiły go lepiej znosić. Jednak ból psychiczny to całkiem inna sprawa. Był gorszy, a przede wszystkim nie można się go było tak łatwo pozbyć Wydobywał się z naszego wnętrza powołując do życia kolejne wspomnienia. Mężczyzna z satysfakcją przyglądał się ogarniającej jego ofiarę panice. Cóż, gdyby od razu o tym pomyślał, zaoszczędziłby sobie trochę czasu i energii... Niemniej jednak, skrzywił się, gdy ta po raz kolejny zaczęła mu wmawiać, że nie ma jego skarbu. Niech ją szlag jasny trafi. Tyle, że Lou nie była już tą niesforną dziewczynką, którą jakiś zboczeniec próbował zgwałcić na dworcu. Musiał działać bardzo szybko i intensywnie myśleć. Nagle wyłowił z jej wspomnień jeszcze jeden, cenny portret do swojej kolekcji. Gdy więc zdarła z głowy jego kaptur dostrzegła... Seraphina? Tak, jej brat stał przed nią jak żywy, ubrany jedynie w strój gwałciciela z metra.
-Lou zaczekaj!-krzyknął rozpaczliwie jednak było już za późno. Przerażona szklana tęcza wystrzeliła w jego stronę setkami kolorowych szkiełek. Te zaś wbiły się w jego skórę głęboko. Z drobnych ran pociekły stróżki krwi, a Seraphin osunął się na ziemię.
-Lou... Przepraszam... Proszę... Pomóż mi... Louliie... Siostrzyczko...-począł powoli czołgać się w jej stronę pozostawiając za sobą szkarłatne smugi. W końcu, tuż pod jej stopami opadł z sił i przestał się poruszać...
-Lou nie pozwól mi tak odejść...-prosił cicho-Lou... Tylko Ty możesz mi pomóc, tylko Ty... Nie chcesz bym ginął prawda? Moglibyśmy znów być razem... Mógłbym pomóc Ci z tym Twoim ukochanym... Ale tylko Ty masz dla mnie lekarstwo.. Łuska smoka... Odszedłem od Ciebie by przeprowadzić nad nimi badania. Chciałem Cię uprzedzić.. One mają magiczne właściwości, mogą leczyć jednak powodują też omamy u osób nie dość silnych psychicznie... Potrafią sprawić, że widzisz swoje pragnienia i lęki... Chciałem Cię ostrzec, dlatego tu przyszedłem, a teraz... Teraz umrę... Chyba, że mi pomożesz... Loullie błagam Cię daj mi tę łuskę, a wszystko będzie tak jak dawniej... Tak jak dawniej Loullie-uśmiechnął się, a z kącika jego warg pociekła wątła stróżka krwi. Oczy mu gasły. Odchodził. Anonymous - 17 Październik 2011, 12:55 Dziewczyna leżała na ziemi, podpierając się dłońmi, walcząc z tym, by nie osunąć się w otchłań, która sięgała ku niej bezlitosnymi, lodowatymi palcami. Patrzyła wielkimi oczyma na mężczyznę. Obserwował ją, każdy jej gest, odczytywał ukryte pragnienia i lęki, urzeczywistniał wszystko, co skrywała w swym sercu. Patrzyła w jego twarz, w twarz ukochanego człowieka, który porzucił ją w tydzień po wydarzeniach z metra. Tego samego dnia nie tylko utraciła jedną bliską osobę, ale i całą rodzinę. Tego dnia dowiedziała się o śmierci matki i ojca, a także dwóch sióstr. Zatraciła samą siebie, skryła się za powłoką, która miała dać jej schronienie. Mężczyzna podający się za jej brata patrzył na nią. Padł na ziemię, czołgając się w stronę zagubionej dziewczyny. Płakała, widząc ślady karminowej posoki na kryształowym podłożu. Krztusiła się każdym słowem padającym z jego drętwiejących warg. Czyżby to była prawda? Czyżby uśmierciła własnego brata?
Załkała żałośnie, zaciskając palce na krótkich włosach, jakby chciała wyrywać je garściami. Po raz traciła ważną rzecz, po raz kolejny dała się zwieść, zastraszyć, omamić. Była słaba. Była morderczynią, ułudą, która nie powinna istnieć. Łzy zlewały się w potok. Padł koło jej stóp. Chciała uciekać, krzyczeć...
Zbliżyła się do niego na czworakach, łkając rozdzierająco.
- Indianie, Indianinie! Błagam, pomóż mi! Błagam cię, pomóż mi ten ostatni raz! Pomóż jemu! To nie tak miało być! To moje życie miało przepaść, nie jego! - jej krzyk dławił się płaczem. Wiedziała, że t nie jest jej brat. Wiedziała aż nazbyt dobrze! Ale nie chciała jego śmierci! To nie tak miało być. Nie tak...
Ułożyła głowę mężczyzny na swych kolanach, gładząc go po zwichrzonych włosach. Łzy Lou zraszały jego twarz, krwawe, połączone z jestestwem uciekającego od niego życia. Drżącymi palcami starła strużkę cieczy z jego warg. Ucałowała czoło, kiwając się w przód i w tył.
- Nic nie mogę ci dać, gdyż nie posiadam nic, co należałoby do ciebie... - wyjęczała, tuląc do siebie twarz osoby, która próbowała ją złamać, oszukać. Zabił ją, zabił część jej duszy. Umierała wraz z nim.
- Wybaczam ci wszystko, co uczyniłeś... Wybacz mi... - szeptała, nucąc przy tym rozdzierającą pieśń. Chciała obdarować go innym skarbem, kolorami, uczuciem.
- Pomocy!
Ten dzień pozostanie w pamięci dziewczyny do końca życia. Zawsze będzie pamiętała, jaką ofiarę przyszło jej złożyć, by zdobyć coś, co nie powinno do niej należeć. Wiedziała również, że już nigdy nie zapoluje, że jeżeli Aureum z nią pozostanie, będzie jedyną nagrodą i przekleństwem, będzie jej karą i pamiątką.Loki - 27 Październik 2011, 09:04 Polowanie okazało się dla Loullie znacznie trudniejszym doświadczeniem, niż mogła się początkowo spodziewać. Toczyła batalię z czymś znacznie bardziej przerażającym niż mityczny stwór. Z samą sobą, z całą gamą własnych lęków i obaw i teraz stanęła twarzą w twarz z jedną z najgorszych wizji. Zabiła własnego brata. Wszystko to było zaledwie iluzją, ale jakże żywą, jakże namacalną i jakże dotkliwą.
Jej rozpaczliwe błagania niesione były echem przez kryształowe ściany ciemnej jaskini. Wbijały się w jej głąb, ale bez żadnej odpowiedzi. Stary człowiek nie odpowiadał na jej wezwanie. Cóż z resztą miałby zrobić? Leczyć jej wyobrażenia? Przecież to nie było prawdziwe. Jednak nawet jeśli coś w podświadomości kazało jej tak myśleć, to trudno opanować gwałtowne emocje, gdy widzi się śmierć tak bliskiej osoby.
Autor całej tej maskarady przyglądał się temu wszystkiemu z niekrytym niesmakiem i niezadowoleniem. Liczył na to, że dostanie tą przeklętą łuskę już przy pierwszym podejściu. Tu zaś okazywało się, że nawet w obliczu śmierci brata ta głupia smarkula upierała się, że nie posiada nic, co mogłoby mu pomóc... Nawet gdy mówił wprost o co chodzi! Zmarszczył brwi i poprawił opatrunek na prawym oku. Czas mu się kończył. Nie mógł już dłużej podtrzymywać tak szczegółowej wizji tak więc stopniowo, począwszy od stóp, krwawiąca postać poczęła się rozwiewać, aż w końcu, nieruchoma głowa spoczywająca na kolanach niebieskowłosej również zniknęła. Przepadły czerwone smugi krwi pozostawione przez czołgającego się rannego. Wszystko rozpłynęło się jakby było jedynie złym snem, koszmarem. Sprawca zaś całego tego zamieszania powoli wyszedł z ukrycia. Cały czas bowiem, skrywał się za jedną z formacji skalnych zdobiących wnętrze jaskini. Był wysokim mężczyzną. Ubrany w szyty na miarę garnitur z zawiązanym na szyi zielonym krawatem. Spinki do mankietów ozdobione szmaragdem podkreślały soczystą zieloność jednego odsłoniętego ślepia, bo drugie było skryte pod bielącym się opatrunkiem. Czarna włosy były dość starannie ułożone i cała postać zdawała się być całkowicie niewrażliwa na panujący upał.
-Tadam-powiedział skłoniwszy się i przywdziewając na twarz dość gorzki uśmiech-Podobało się przedstawienie?-spytał z przekąsem. Trudno byłoby po nim poznać jak bardzo jest w rzeczywistości wściekły. Nie lubił niczego robić we własnej osobie. Zwykle iluzje wystarczały mu do zdobycia tego, czego chciał. W tym jednak przypadku, najwyraźniej, będzie musiał stoczyć osobistą batalię. W obliczu takiej konieczności, błogosławił ów gorąc. W falującym od ukropu powietrzu ciało ludzkie w dość dużych ilościach pozbywało się bijącej w nim wody więc nie będzie problemu z odnalezieniem jej źródła, w razie gdyby dziewczyna chciała walczyć, a odmówiła oddania łuski po dobroci. No i oczywiście zawsze nosił przy sobie butelkę wody... Do innych zdolności wolał się na razie nie uciekać, pozostańmy przy hydrokinezie.
-Nie chciałbym być Twoim bratem... Nie pomogłabyś mu nawet gdy umierał Ci na kolanach. I to tylko dlatego, że chcesz sobie upolować jakiegoś głupiego smoczka. Umówmy się tak, kupię Ci szczeniaka, a Ty oddasz mi po dobroci tę łuskę smoka i wszyscy odejdą zadowoleni... Dobrze? Nie zmuszaj mnie do zrobienia Ci jeszcze kilku zadr... Tym razem na ciele-uśmiechnął się lekko i czekał na jej decyzje. Choć pod skórą czuł, że nie skończy się polubownie. Dojdzie do potyczki pomiędzy nimi. Zastanawiał się tylko jak daleko posunie się by dostać tę cholerną łuskę? Była cenna, tego był pewien i wiedział już nawet co chce z nią zrobić, ale... Wolał z błahych powodów nie uciekać się do Traumaturgii, a nie miał pojęcia jakim arsenałem dysponuje ta głupia, mała, skrzydlata potwora. Ech, dzieci. Jakże on ich nie znosił.Anonymous - 4 Listopad 2011, 21:35 Dziewczę dygotało na całym ciele, chociaż dookoła panował niemal nieznośny skwar, ukrop, który lał się z nieba, a który potęgowały wyrastające, niczym grzyby po deszczu, kryształy. Miała mocno zaciśnięte powieki, oddychała z trudem, łykając słone, dławiące łzy. Ręce Lou drżały, gdy ogarniała z czoła ciemne kosmyki włosów z twarzy Intruza, który podawał się za trzy osoby, które najbardziej napiętnowały zarówno jej duszę, jak i serce i umysł. Zagryzła dolną, malinową wargę, łkając. Wiedziała, czuła to niemal ukrytym zmysłem, że ten ktoś, ktokolwiek, lub cokolwiek, to był, nie był ani Artemisem, ani Napastnikiem z metra, ani nawet jej ukochanym bratem, którego poszukiwała przez te wszystkie lata. Wszelako ten ostatni umarł i nic nie mogło tego odmieć, nic... A mimo to płakała, nie za tym umierającym tworem, a za to, co zostało na nią zesłane, za zło, które czaiło się wszędzie, pragnąc zranić cię najdogłębniej, za tym, co utraciła i czego nikt, ani nic jej nie wróci.
Oddychała niepewnie, rwącymi się haustami, gdy wtem poczuła, że twarz, którą obejmowała tak kurczowo, jakby chciała ją wtopić we własne ciało, znika, jej dłonie zapadały się w nią, palce zanurzyły w skroniach, policzkach, oku. Nie krzyczała, nie patrzyła zdziwiona. Obserwowała tajemnicze, niemal upajające spokojem rozmywanie się zwłok. Krew poczęła parować, dopóki nie uniosła się leniwie kilka cali nad ziemią i nie znikła. Na wargach dziewczęcia pojawił się uśmiech i był to jak najbardziej uśmiech niepokojący, zawierający w sobie... jakieś nieokreślone szaleństwo.
Nie poruszała się ani o cal, gdy posłyszała kroki, nawet nie drgnęła, gdy męski głos przemawiał do niej ze wzgardą ukrytą za fałszywym spokojem. Patrzyła w to samo miejsce, gdzie przed chwilą spoczywała głowa nierealnego bytu. Czy wiedziała wcześniej, że to nie mogło się wydarzyć? Prędzej przeczuwała, było tak, jakby zasnęła i poczęła śnić surrealistyczne obrazy, które miały na celu ją zgnębić, otworzyć świeże jeszcze, ale i te zadawnione, rany, które miały wywołać szok, dezorientację, a może coś jeszcze. Obserwowała swe nagie kolana, a także szczupłe, małe rączki o długich palcach ułożone na nich luźno. Uśmiechała się. Ramiona Opętanej poczęły drgać, ale nie ze strachu, nie ze smutku. Śmiała się?
Cichy, narastający śmiech budził się w głębi jej trzewi, narastał, pragnął się uwolnić i tak też się stało. Śmiała się długo, ni to wesoło, ni to pusto, zadzierając do tyłu głowę, ukazując równe, małe perłowe ząbki, błysnęły złote tęczówki przekreślone jaskrawą, błękitną źrenicą.
Cisza. Uniosła wolno prawą dłoń do twarzy i otarła łzy szaleńczej radości niespiesznym gestem. Opuściła głowę, oddychając głęboko, pokręciła nią delikatnie.
-Ach... - westchnęła.
Oparła obie dłonie o nagrzane, kryształowe podłoże, podkuliła nogi i wstała z mozołem. Można było zauważyć zdartą skórę na kolanach, obtarte uda, na których pozostawił ślad Kryształ. Wyprostowała się.
Gdy spojrzała na wysokiego, o wiele wyższego od niej, mężczyznę, nadal uśmiechała się delikatnie, jakby z politowaniem. Zwilżyła wargi językiem, chociaż zabrakło jej do tego śliny. Czuła suchość w gardle, która drapała nienawykłe do tego błony śluzowe. Odgarnęła za długą już grzywkę z czoła. Włosy odrastały jej w zastraszającym tempie, już teraz sięgały ramion. Za kilka tygodni będą muskać plecy. Ach, ta dojrzałość!
- Było bardzo zabawne - przyznała wesoło, chociaż jakaś nieokreślona pustka spozierała z jej ślepi, gdy to mówiła. Uśmiechnęła się ponownie, otrzepując leniwie kurz ze spódnicy. Na jego kolejne słowa zaśmiała się ponownie tym samym, dziwnym głosem. Patrząc na niego, przekrzywiła nieznacznie głowę, jakby obserwowała krnąbrne dziecko.
- Czyż nie każde z nas jest egoistą? Czy nie dążymy do tego, by spełniać jedynie własne zachcianki i potrzeby? Nawet wtedy, gdy pomagamy innym? - wykrzywiła nieco wargi. Były to słowa, które nie wypowiedziałaby 'tamta' Lou, ale najwyraźniej... najwyraźniej nieznajomy podrażnił tą strunę jestestwa, która była w niej od zawsze uśpiona. - Uwierz mi, nie byłbyś dobrym bratem akurat dla mnie, zwłaszcza ktoś taki jak ty, ktoś, kto kryje się za iluzją, ponieważ nie jest na tyle odważny, czy też... chętny, by zawalczyć o swoje we własnej osobie. Chociaż... - tutaj udała, że się zamyśla. -...chociaż może to nadrabiasz.
Ściągnęła łopatki.
- Jak już mówiła trzem wizjom, które zesłałeś, nie mam nic, co mogłoby należeć do ciebie, tak więc, odczep się w końcu, bo widzę, że nie rozumiesz, jak mówi się do ciebie po ludzku. A może trzeba ci to przetłumaczyć?
Można było zauważyć, że dziewczyna straciła swój dziecięcy urok, już nie stała przed nim zaledwie zjawa czternastolatki, ponieważ to oczy pokazywały głębię doświadczeń w nich ukrytych.
- A jeżeli chcesz coś zyskać, spróbuj w tej jaskini, słyszałam od tubylców, że można tam coś znaleźć - syknęła.Loki - 4 Listopad 2011, 22:02 Mężczyzna patrzył na nią chłodno. Wsłuchiwał się w jej pusty śmiech. Śmiech był niesamowity. Potrafił stanowić maskę i wyraz wszystkiego. Maskę dla smutku, wyraz radości, wzruszenia, rozpaczy, obłędu, szyderstwa... W śmiechu przebrzmiewała dusza, był znacznie bardziej wyrazisty niż spojrzenia, o których pisano wiersze. W spojrzeniu można coś ukryć, a śmiech? Niezależnie od tego jak bardzo staramy się, by brzmiał naturalnie, nutka faktycznej emocji zawsze się w nim gdzieś znajdzie. Iluzjonista cierpliwie czekał aż dziewczę podniesie się z podłogi. Poprawił lekko krawat.
-Poliż policzki-powiedział spokojnie, strzepując z ramienia niewidzialny paproch. Następnie spojrzał na nią szmaragdowym ślepiem-Przypomnisz sobie jak bardzo faktycznie było Ci do śmiechu-teraz to on lekko się uśmiechnął. Na zakurzonej i zmęczonej twarzy dwie strugi zdążyły już zaschnąć, ale słony smak łez z całą pewnością wciąż pozostawał na jej skórze. Jej rozpacz nie była iluzją, ale autor obrazów, które ujrzała potrafił doskonale manipulować emocjami, które chciał uzyskać.
-Śmiech nie zawsze jest wyrazem rozbawienia, ale takie dziecko zapewne tego nie zrozumie. Tak samo jak nie rozumie tego, że niemal trzydziestoletni mężczyzna nigdy nie będzie się chciał z nim związać, jak i nie pojmuje tego, że jego ukochany braciszek je zostawił tylko dlatego, że było upierdliwością... A wiesz, może on się tobą brzydził? Zostawia Cię na pięć minut, żeby wyjść do toalety, a ty już uwodzisz jakiegoś przypadkowego faceta... I to mając zaledwie... Ileż to miałaś wtedy lat?-uśmiechnął się krzywo. Lubił grać na czyichś nerwach. Natomiast Lou stanowiła wyjątkowo... Delikatne podłoże. Była jak konsola z masą przycisków, z czego każdy był wrażliwym punktem.
-Czy nie cytujesz teraz swojego niedoszłego narzeczonego?-spytał unosząc nieznacznie jedną brew. Wspomnienie kłótni z Artemisem było wciąż dość wyraźne w jej głowie, stąd też napastnik, telepata, mógł wiedzieć o czym rozmawiali. W ogóle, Loullie miała sporo dość żywych wspomnień, na których mógł żerować i tworzyć swoje iluzje.
-A teraz ja Ci coś opowiem. Po pierwsze, nie powiedziałem, że to czego chcę należy do mnie. Co więcej, fakt że tego chcę sugeruje raczej odwrotność tego zjawiska... Więc może ty po prostu grzecznie mi oddaj tę łuskę i każde z nas pójdzie spokojnie w swoją stronę?-wyciągnął rękę-Bo jakbyś jeszcze nie zauważyła, czytam w twoich myślach i wspomnienie sprzed pięciu minut wciąż jest dość świeże-dodał w końcu by dała sobie spokój z tymi kłamstwami. Była bezbronna w walce z nim. Teoretycznie. Może jednak potrafiłaby zrobić coś, by chociaż go rozproszyć? Uciec? Hm... Trudny orzech do zgryzienia. Anonymous - 5 Listopad 2011, 22:47 To prawda, śmiech był o wiele bardziej pełen wielu, wielokrotnie sprzecznych ze sobą, przekazów. Dziewczę od zawsze wiedziało, że jeżeli chciała coś przekazać, to musiała użyć śmiechu, gdyż posiadał on mnogie barwy, znużenie, sarkazm, niedowierzanie, radość, niepewność, ból, poczucie beznadziejności, wszystko, a spojrzenie... spojrzenie myliło, nie ukazywało nic więcej poza tym, co chcieliśmy komuś ukazać. Dlatego też nic dziwnego, że Lou poczęła się śmiać, a nie był to, broń Boże, śmiech wesoły, zaraźliwy, a przepełniony smutkiem, gorzkim posmakiem żałości, beznadziejności, złości i frustracji, ukazywała swą duszę, gdyż nie potrafiła inaczej. Zawsze mówiła t, co miała do powiedzenia, nie kłamała, nawet w najbardziej wymagających warunkach. Chociaż, gdyby się nad tym dogłębniej zastanowić, to połowa jej życia była jedynie wielką, nic nie znaczącą iluzją. Wszakże kto zatrzymuje swój wiek, kto przechowuje swą duszę w ciele ledwie dziesięcioletniej dziewczynki? Nie będziemy się rozwijać, jakie były ku temu powody, ponieważ było ich wiele i nie starczyłoby czasu, by wszystkie je wyłuszczyć.
-Śmiech jest odzwierciedleniem stanu ducha, nie zawsze musi ukazywać radość - odrzekła wolno, pocierając wierzchem dłoni prawy policzek.
Lou czuła, że ten nieznajomy Iluzjonista starał się jedynie wyprowadzić ją z równowagi, zranić ją, jak najbardziej potrafił, ale szło mu to z marnym skutkiem, ponieważ to, co mówił, było jedynie powtórką sprzed około kilku minut, gdy zabawiał się jej uczuciami w tak niegodny sposób.
- Mylisz się, Iluzjonisto. Nie wiem, co cię w życiu spotkało, nie mam bladego pojęcia, co aż tak bardzo zbrukało twą duszę i delikatność, ale się mylisz. Wszystko co mówisz jest jedynie powtarzaniem się, owszem, sprawiasz mi ból, ale nie większy, niż przeżyłam w rzeczywistości. Baw się dalej w Pana Idealnego Co To Wszystko Wie, proszę bardzo, ale nie osiągniesz nic więcej, niż to, że cię wysłucham - westchnęła.
Cała ta sytuacja była naszpikowana absurdalnością. Kto wie, być może pół godziny temu, gdyby spotkała go na swej drodze, ugościłaby go swą wesołością i zabawnością, być może dopadłaby do niego, zadając mnóstwo pytań, ale w tej chwili psychika dziewczęcia nie pozwalała jej na podobne fanaberie, była zmęczona, zarówno fizycznie, jak i mentalnie.
Mruknęła coś pod nosem, jakby westchnęła.
-Pięknie ci z uśmiechem na twarzy, szkoda, że jest tak bardzo nieprawdziwy. A może jest prawdziwszy od niejednego uśmiechu? - odezwała się wolno, jakby z zamyśleniem.
- Owszem, właśnie jego cytuję, ponieważ w jego słowach kryła się płytka prawda, chociaż nie do końca określająca moją osobę - wzruszyła lekko szczupłymi ramionkami.
Wsłuchała się w jego monotonny głos, uśmiechając się życzliwie.
- To teraz ty mnie posłuchaj. Oddaj mi swą duszę, a być może będzie to na tyle cenne i godne, bym mogła dać ci tą łuskę, ale wątpię, by i to mnie przekonało. Z tą... rzeczą, wiąże się o wiele więcej, niż sam mógłbyś mi zaproponować, jest to na tyle ważne, że na pewno nie oddałabym tego komukolwiek, ani Artemisowi, ani memu nieżyjącemu bratu, ani matce, ani ojcu, nikomu. - pokręciła lekko głową. - Na pewno czytasz, w to akurat nie wątpię. Chcesz, mogę pokazać ci więcej, nie mam nic do ukrycia i tak to wszystko przepadnie któregoś dnia, gdy skryje mnie ziemia.
Mówiąc to, otworzyła szerzej swój umysł, niemal go w nim pochłaniając, miała bardzo wiele wspomnień, wiele wesołych. Iluzjonista mógł ujrzeć wszystkie drogie jej twarze, siostrę, brata, matkę, ojca, przyjaciół, Artemisa, zwierząt, miejsca, które zwiedziła, a które miały swą ukrytą historię. Czy obawiała się, że wykorzysta to przeciwko niej? Być może, ale tak na prawdę to się nie liczyło, ponieważ sama na chwilkę zatopiła się w radosnych marach, ojciec całujący matkę, przekomarzanie się Serpahina z jej siostrzyczką, Rolf, mały kundelek o czekoladowej sierści goniący kotka i wiele, wiele innych.
- Proszę, pozwól mi odejść. Nie oddam ci łuski, zrozum to... - wyszpetała.Loki - 6 Listopad 2011, 00:18 Poszukiwacz skarbu, bo tak można chyba nazwać kogoś, kto w ślad za pogłoskami o ukrytym gdzieś na Kryształowym Pustkowiu skarbie przybył tutaj chcąc go wykraść małej dziewczynce, przyglądał się jej poczynaniom. Zachowywał chłodny dystans i patrzył na nią zimno jednym, szmaragdowym ślepiem. Zastanawiał się właściwie, czy nie powinien ułatwić sobie sprawy. Poziom drugi jego specjalnej zdolności z całą pewnością odebrałby jej wszelką możliwość obrony. A biorąc pod uwagę niedawny posiłek, mógł sobie w zasadzie pozwolić na drobne szaleństwo. Z drugiej strony, marnotrawienie energii na kogoś z kim szybko upora się i bez tego, wydawało mu się bez sensu. Wsunął ręce do kieszeni eleganckich spodni i na moment wyłączył się, całkowicie wyciszając jej wywód. Do jego uszu dochodziły po prawdzie jakiejś irytujące dźwięki, ale nie układały się już w konkretne zdania, czy słowa. Usiłował się skupić i pomyśleć. Jak powinien postąpić dalej? Angażowanie się w bezowocną batalię na słowa nie miało najwyraźniej sensu, bo to dziewczę odmawiało współpracy z istnym uporem maniaka. Rozchylił powieki dopiero gdy zaczęła zalewać go obrazami. Nie znosił podobnych zagrywek. Cofnął się o krok i szybko wyłączył swoją moc. Nie chciał zbędnych informacji, które mogłyby mu potem nieźle namieszać. A był na to zdecydowanie za stary.
-Oddaj duszę?-powtórzył mimowolnie. No to było dość ironiczne zagadnienie. Uśmiechnął się więc lekko-Mogłabyś mieć niestrawności-zapewnił ją spokojnie, ponownie otrzepując garnitur.-Skoro tak się upierasz, przejdźmy już do tych rękoczynów-zabawne, bo w zasadzie nie zamierzał używać rąk. Zsunął z ramion marynarkę, którą odwiesił na jednym z wystających kryształów. Następnie podwinął rękawy białej koszuli do łokci. Odgarnął włosy z czoła, po to by następnie ostrożnie odjąć od oka bielący się w słońcu opatrunek. Wszystko to robił z pedantyczną starannością, tak jakby zupełnie nie obawiał się, że dziewczyna spróbuje go skrzywdzić, bądź uciec. Spojrzał na nią teraz już dwójką oczu. To do tej pory zakryte było barwy soczystej, krwistej czerwieni, z dziwnymi, czarnymi symbolami na karmazynowej tęczówce. Z trudem hamował ekscytację. Nie miał jeszcze do tej pory okazji korzystać ze swojej nowej umiejętności, a teraz będzie mógł to zrobić całkiem bezkarnie. Bez żadnych świadków, tylko on i ta jedna, mała, bezbronna dziewczyna... To niemal nieludzkie z jego strony, ale krzywy grymas na jego twarzy zdradzał, że w tej chwili w cale nie czuł się człowiekiem. Wystarczyło, że złapał jej złociste spojrzenie swoim, już była jego. Czarne znamiona na otoczonej wyraźnie równie czarną obwódką tęczówce przemieściły się i połączyły, tworząc nowy symbol. Pod jej stopami, strumień czerwonego światła naznaczył okrąg wewnątrz którego kilkoma zdecydowanymi kreskami zarysował się połyskujący pentagram. W ciasnej obręczy zamigotały runy i tajemnicze symbole. Po chwili zaś, cały ten złowieszczy spektakl będący być może jedynie iluzją, a może nieodłącznym elementem użycia magii krwi, wygasł, a dziewczyna mogła poczuć jak gną się pod nią nogi, jak zalewa ją fala gorącego bólu. Zgięta nagłym odruchem wymiotnym wyrzuciła z siebie całkiem sporą ilość czerwonej posoki, o dość gęstej konsystencji, która mozolnie spływała w dół, po śliskim podłożu w kryształowej jaskini. Zaraz potem nastąpił kolejny skurcz i dziewczyna raz jeszcze zwymiotowała krwią, teraz upadając już na kolana. Można było zauważyć jak wyraźnie jaśnieje i szarzeje jej skóra, ciało słabnie w wyniku gwałtownej utraty krwi. Napastnik uśmiechnął się zadowolony z efektów swojej pracy. Znamiona na oku iluzjonisty wróciły na swoje wcześniejsze miejsce, gdy ten powoli, z wyrazem lekkiego obrzydzenia na twarzy omijał dość sporą kałużę krwi, by ukucnąć przy dziewczynie i położyć jej dłoń na ramieniu.
-Możesz mi później podziękować, że cię nie zabiłem... A teraz, daj mi tę przeklętą łuskę-powiedział cichym, niemal ojcowskim tonem.Anonymous - 6 Listopad 2011, 16:15 Loullie obserwowała przybysza bystrymi, złotymi ślepiami. Błękitne źrenice zwężyły się, gdy zabłąkany, silniejszy promień słońca zalał jej oczy. Zmrużyła powieki, oddychając spokojnie, chociaż czuła pod skórą rodzący się, mrowiący niepokój, który przyspieszał bicie serca. Przełknęła ciężko ślinę. Nie wiedzieć czemu, ale miała ochotę odwrócić się na pięcie i począć uciekać najszybciej, jak tylko potrafiła. Oddech przyspieszył, dłonie pokryły się wilgotną warstewką potu. Zamknęła na chwilkę oczy, pragnąc się uspokoić, ale nie mogła i to wprawiało ją w jeszcze większe przerażenie. Zacisnęła długie palce w pięście. Zamilkła, nie mogła wydobyć z siebie głosu.
Odchyliła wolno głowę do tyłu, a spojrzenie jej jasnych ślepi spoczęło na jaskrawym, kobaltowym firmamencie nieba. W pole widzenia wkradały się ostre czubki kryształowych kolców, poczuła piekące łzy w kącikach. Uśmiechnęła się krzywo. Czymże sobie zasłużyła na to wszystko? Kogo tam w górze rozgniewała swym zachowaniem, że postanowił zesłać na nią te męki?
Iluzjonista nic nie mówił, zamiast tego z przymkniętymi powiekami, zaczął ściągać z siebie szytą na miarę marynarkę garnituru. Rysy jego stężały. Podwijał z pedantyczną starannością rękawy śnieżnej koszuli.
Lou drgnęła, gdy upuścił ramiona.
Umysł dziewczęcia dosłownie zmroził się i nic to, że ten bydlak cofnął macki swej jaźni od niej. To nie było ważne. Obserwowała, jak sięga do twarzy, zdzierając bielącą się w blasku słońca opaskę. Zacisnęła malinowe wargi w determinacji. Nie podda się, nie miała zamiaru mu ustąpić i nie ważne, czego spróbuje. Nie podda się, nie ugnie przed nim karku. Wtedy mężczyzna spojrzał na nią i tylko starannym wysiłkiem woli powstrzymała wzrastający w jej piersi niemy krzyk. Mimowolnie cofnęła się o krok, gdy dwubarwne tęczówki uwięziły ją w hipnotycznych sidłach. Skupiała się niebezpiecznie na niesamowitym, soczyście karminowym oku, które wypełnione było czarnymi runami. Spuściła wzrok, ale była już dla niej za późno. Krwisty blask padł na jej zbladłe policzki, gdy pod jej stopami zarysował się pentagram, a zaraz potem zniknął, jakby był jedynie iluzją, wspomnieniem.
Zdławiony krzyk wyrwał się z jej gardła, gdy niesamowity, niemal nieludzki, ból zalał jej członki, całe ciało, pulsując wraz z krwią nabiegającą do głowy, do piersi. Serce waliło szybko, niczym szamocący się koliber, który pragnął wydostać się z klatki. Zgięła się w puł, czując, jak żółć podchodzi jej do gardła, rozwarła małe usteczka i... zwymiotowała. To, co ujrzała potem, wprawiło ją w osłupienie. Struga gęstej, ciemnej krwi rozbryzgała się na kryształowej powierzchni jaskini, tworząc makabryczne wzory, skupiające się w jedną kałużę. Łzy popłynęły bezwiednie po jej policzkach, mieszając się z krwawą śliną. Złapała ciężki haust powietrza, gdy w tym samym czasie osunęła się na kolana, opierając skostniałe nagle dłonie o podłoże. Kolejna fala bolesnych mdłości zalała jej żołądek. Chciała nabrać tchu, ale nie mogła, czuła, jak się dusi, jak coś wyrywa z niej życiodajną energetyczną, płynną ciecz. Zacisnęła palce w pięści, a wtedy, pomimo walki, wyrzuciła z siebie swą własną posokę. Rozległ się świst, to powietrze przedarło się przez falę bólu do jej płuc. Splunęła. Ślina była gęsta, ciągła się, opadając niczym pajęcza nić ku dołowi. Ciężki oddech unosił jej klatkę piersiową, drżała z bezsilnej złości. Siły puszczały jej ciało w zastraszającym tempie. Wiedziała, że jeszcze kilka takich skurczów wymiotnych, a wypluje całą swą krew, umrze na tym pustkowiu za coś... co było tylko rzeczą, ale rzeczą, od której zależało życie tych niemal wymarłych istot. A więc była to dobra cena, jednakże co z tego, skoro, nim ostygnie jej trup, ten facet zabierze to, co chciała chronić?
Kroki napastnika odbijały się głuchym, zwielokrotnionym echem w uszach Lou. Skrzydła zadźwięczały, gdy poruszyła nimi delikatnie. Czarne raz czerwone punkciki mąciły ostrość widzenia. Gdy bezduszna dłoń położyła się na jej ramieniu, z wysiłkiem uniosła swą, strzepując nieprzyjemny członek ze swej skóry. Brzydziła się nim.
- Nie dam... - warknęła ochrypłym głosem. Z ledwością podciągnęła się, by usiąść na piętach, wyprostować plecy, by móc spojrzeć w jego twarz. - Choćbyś torturował mnie całą noc i cały dzień, nie dam!
Lou czuła nieprzyjemne mrowienie w kryształowej powłoce skrzydeł, które poczęły się marszczyć, rozpływać. Kilka wielobarwnych kropel opadło na ziemię, roztrzaskując się. - Zostaw mnie w spo-okoju - syknęła.Loki - 6 Listopad 2011, 18:38 Mężczyzna przyglądał się efektom swojego działania w niemym zachwycie. Dawniej miałby problem z uwierzeniem, że tak małym nakładem wysiłku można uzyskać takie efekty! Oczywiście, niosło to za sobą pewne konsekwencje, ale jeśli wziąć pod uwagę tylko tu i teraz to energia, którą włożył w zaklęcie i wykonanie go była stosunkowo... Niewielka. Choć w rzeczywistości ilość esencji z duszy spożyta na samym przekształceniu run w oku, które to później prowadziło do fizycznej hm... eksploatacji ciała przeciwnika była dość spora. Iluzjonista poczuł to już chwilę później, gdy rozpierająca do tej pory każdą cząstkę jego ciała siła poczęła stopniowo ustępować. Nie był jeszcze głodny, ale uczuł ten gwałtowny brak i chciał go czymś szybko zastąpić. Dlatego też, gdy znalazł się tak blisko dziewczyny i położył dłoń na jej ramieniu miał wielką ochotę wyrwać jej byt astralny i zasymilować ze swoim, by znów poczuć to narkotyczne upojenie. Powstrzymał się jednak. W takim stanie, przerażenia i wycieńczenia, dostarczyłaby mu niewiele energii. Jej dusza była stłamszona i osobiście przez niego zdeptana więc byłoby to po prostu czystym marnotrawstwem. Był nieco zaskoczony, że miała jeszcze siłę unieść rękę i sam zabrał swoją zanim oplutą i zakrwawioną dłonią dotknie jego skóry. A i tak zapobiegawczo wytarł rękę w spodnie.
-Nie dasz?-uniósł brwi jeszcze nieco wyżej. Spodziewał się po niej uporu, ale teraz po prostu popisywała się godną podziwu głupotą i zawziętością. Nie miała szans w starciu z nim, dlaczego więc brnęła dalej w zaparte? Tak bardzo zależało jej na tym głupim, chciwym stworzeniu? Przyglądał się w milczeniu poturbowanemu wraku osoby jaką była i w końcu westchnął z rezygnacją.
-Jak chcesz, twój upór jest nawet imponujący.-wzruszył ramionami, wyminął ją i ruszył w stronę wyjścia. Złapał za marynarkę i odwrócił się na pięcie, by spojrzeć na nią ostatni raz.
-Przy naszym następnym spotkaniu nie będę już dla ciebie taki miły. Dobrze pamiętam moich wrogów.-zapewnił ją z lekkim uśmiechem-Do zobaczenia-tymi słowy wyciągnął rękę w bok, a jego postać została z wolna rozwiana przez kilka podmuchów wiatru. Kolejna iluzja. Loki chyba zatracił umiejętność normalnego odchodzenia. Pozer.
Tak, czy owak, po tej trudnej potyczce Loullie została sama, z łuską w garści i drogą wolną do odnalezienia Aureum. Z tym, że... No właśnie, wciąż jeszcze musiała je znaleźć, a teraz jej siły były mocno nadwyrężone. Minie trochę czasu zanim będzie w stanie się w ogóle normalnie poruszać. Jednak, po tym wszystkim, czy naprawdę pozwoli się powstrzymać własnemu ciału?Anonymous - 6 Listopad 2011, 21:22 Dziewczę oddychało z wielkim trudem. Nigdy nie była nazbyt wytrzymała fizycznie, zwłaszcza, jeżeli chodziło o wytrzymałość na zadawany ból. Inna sprawa miała się z psychiką, tutaj nadrabiała uporem, czasami inteligencją, dobrą wolą, która nie była najsłabsza...
Odetchnęła mocno, dotleniając płuca, pozostałą w jej żyłach krew. Nie straciła zbyt wiele, ale wystarczająco, by osłabić jej organizm, który w chaotycznych spazmach odczuwał jej brak. Zacisnęła kurczowo szczęki, powstrzymując ataki mdłości, tym razem, a może raczej prawdopodobnie, nie pochodzące od przerażającej mocy nieznajomego. Zadławiła się śliną, więc poczęła kaszleć. Każdy skurcz mięśni, przepony, wywoływał nieznośny, szarpiący trzewia paroksyzm. Zgięła się raz jeszcze w pół, oplatając tors wątłymi, szczupłymi ramionami, dociskając drobne, rodzące się piersi do siebie. Błękitne, w tej chwili zmatowiałe włosy, ukryły jej twarz, poszarzałą skórę, wpadnięte oczy. Łzy bezsilnej męki skapywały na gładki, zimny kryształ, mieszając się z gęstą, nienaturalnie wręcz ciemną posoką.
"Moja krew... moja..." Pomyślała i nie wiedziała, co dokładniej czuła w tym momencie. Wydawało się, że nie jest zdolna do żadnych uczuć. Była otępiała z braku sił, zmęczenia, które paraliżowało każdą najmniejszą komórkę, dotlenianą z mozołem przez krwinki. Oblizała umazane śliną, żółcią oraz krwią usta, krzywiąc się z niesmakiem. Nienawidziła widoku, a także smaku krwi. Dziw brał, że nie zemdlała, być może lata badań nad tą specyficzną substancją nieco ją uodporniły.
Nie zwróciła uwagi na pełen obrzydzenia gest Iluzjonisty. To nie miało najmniejszego znaczenia.
Na retoryczne pytanie zadane przez upiornego mężczyznę, demona chyba, pokręciła przecząco głową, nie mając wystarczająco siły, by zmusić język do ułożenia się w odpowiednie słowa.
Być może i była to głupota z jej strony, ale jedynie dzięki swemu uporowi doszła tak daleko i nie zmieni tego nikt, ani on, ani pesymistyczne nastawienie Artemisa, nic...
Nie odpowiedziała również na jego kolejne słowa, nie było takiej potrzeby, wszystko zostało już powiedziane. Gdy odszedł, nie odprowadziła go wzrokiem. Klęczała, opatulając się rękoma, dodając sobie otuchy. Z trudem uniosła głowę, by rozejrzeć się błędnym wzrokiem po wnętrzu jaskini, a także ku jej wyjściu. Chciała wstać, ale nie mogła. Była taka słaba... Zapłakała żałośnie, ukrywając twarz w dłoniach, które trzęsły się niemiłosiernie. Nagle, prawdopodobnie wystraszona, zsunęła prawą rękę, by dotknąć lewej piersi, gdzie w wewnętrznej kieszonce znajdowała się rzecz, o którą zawalczyła, a której nie zdobył ten... ten... potwór.
Była prawie u celu. Tak nie wiele jej pozostało... Czy właśnie teraz miała się poddać, zdjęta brakiem siły, zmęczeniem?
Oparła głowę o zimne podłoże, nurzając czoło w gęstej cieszy. Westchnęła, a kałuża, którą miała koło siebie, zmarszczyła się delikatnie.
Zacisnęła raz jeszcze kurczowo szczęki, wolno, jakby walczyła sama ze sobą, wysunęła ręce i podparła się na nich. Potem dała z siebie jeszcze więcej, by podciągnąć się do pozycji klęczącej. Wszystkie mięśnie drżały z wyczerpania, powieki zamykały się. Tak bardzo chciało się jej spać, tak bardzo... Wystarczyło jedynie położyć się i zasnąć.
Nie!
Ów sprzeciw pochodził z głębi jestestwa dziewczyny, był zaprzeczeniem wszystkiego, czego pragnęła, strachu...
Wstała, chwiejąc się na szczupłych nogach. Chwilę zabrało Lou złapanie równowagi. Rozłożyła ręce na boki, by sobie pomóc. Kręciło jej się w głowie.
Odetchnęła i postąpiła niepewny krok ku wyjściu z jaskini. Była na samej jej krawędzi, wystarczyło tylko przestawić prawą, a potem lewą nogę. I znowu. I znowu. I jeszcze raz.
Blask słońca skąpał ją w swych gorących promieniach. Zgięła się w pół, wypluwając z ust żółć. Oparła jedną rękę o gładką powierzchnię kryształowego słupa.
- Na wszystkie światy... Dopomóż mi, Panie... - szepnęła łamiącym się głosem.
I ruszyła dalej, powoli, ale z upartością maniaka. Nie podda się. Cokolwiek ją czeka, nie podda się. Jeżeli nie uzyska względów Aureum, to chociaż odda mu pod opiekę łuskę smoka. Chociaż tyle.Loki - 6 Listopad 2011, 22:34 Upór Loullie naprawdę mógł budzić podziw. Podziw nie tylko jednego, nie do końca zrównoważonego mężczyzny, ale całej rzeszy mieszkańców tego łez padołu. Wielu ludzi powinno jej zazdrościć tej determinacji, bo to właśnie zaangażowanie i praca były dwoma kołami, które pchały naprzód i pozwalały osiągnąć cele. Trudno więc powiedzieć, czy to Wszechświat, czy los, czy jakaś inna tajemnicza siła uśmiechnęła się do niebieskowłosej, opadającej z sił dziewczyny. Bo zaledwie kawałek po tym, jak opuściła chwiejnym krokiem jaskinię, tuż przed nią wylądował wąż, którego poszukiwała. Stanął na czterech mocnych, silnie umięśnionych łapach, które na ziemi pozostawiły potężne i głębokie żłobienia. Bestia potrząsnęła złocisto-piaskową grzywą, która zamigotała w promieniach zalewającego ich upałem słońca. Naraz zwrócił spojrzenie dwóch, czarnych i pozornie bezdennych oczodołów w stronę dziewczyny. Jego rogi bieliły się wyraziście. Błękitne łuski pokrywające całość ciała drżały lekko. Smok węszył chyba, bo trudno powiedzieć jednoznacznie. Wyciągnął łeb w stronę dziewczyny, która to prawdopodobnie pachniała tak intensywnie. Jednak najwidoczniej to nie woń jej krwi i inne nieprzyjemne zapachy zwróciły uwagę stwora. Trącił ją lekko łbem, po czym złapał zębami za kieszeń ulokowaną na lewej, nieukształtowanej jeszcze piersi Lou. Szarpnął mocno, rozrywając materiał. Połyskująca metalicznie smocza łuska potoczyła się po podłodze. Zwierzę złapało ją potężną łapą i poczęło się przyglądać z wyraźną lubością odnalezionemu obiektowi. Następnie zaś opuścił szyję i chwyciwszy w szpony swój skarb, umieścił go w grzywie, po to by następnie zamachać energicznie skrzydłami, jakby planował odlecieć. Wydał przy tym z siebie przeszywający okrzyk. Uniósł się kawałek nad ziemię, po czym znów wylądował naprzeciwko Lou. Podszedł do niej i ułożył przed nią szyję, tak jakby zapraszał ją do przejażdżki na swoim grzbiecie. Gdy dziewczę z mozołem podjęło próbę wspięcia się na zwierzę, pomimo wycieńczenia, smok pomógł jej się na siebie wdrapać, a następnie raz jeszcze zamachał skrzydłami i wzniósł się w powietrze. Radzę mocno się trzymać złocistego włosia, w którym z pewnością można znaleźć jeszcze inne skarby... Polowanie zakończone.