Archiwum X - Bal Halloweenowy 2011 - rezydencja hrabiego Jacka
Anonymous - 21 Październik 2011, 22:44 Śpieszyła na bal, jak szeregi innych amatorów dobrej zabawy. Już z daleka dostrzegła coś w rodzaju gotyckiej czarnej rezydencji, najpewniej własności jakichś bogaczy. To tu odbędzie się bal, tak? Ruszyła przed siebie, unosząc głowę, gdy przesuwała się pod łukiem bramy. Lubiła tego typu rzeźbienia. I mimo złudnego pierwszego wrażenia, pomyliła się co do potencjalnego wyglądu następnej bramy. Potworza paszcza z pewnością zachęcała tłumy do zapuszczania się w tę okolicę, tak, bez wątpienia. Bez lęku przekroczyła ją, zatrzymując się i przesuwając rękami po strukturze misternie wykonanych zębisk. Nie mogła za długo podziwiać. I tak była już elegancko spóźniona, a i kluczenie w labiryncie raczej nie zapowiadało się na łatwiznę.
Poprawiła włosy, obciągnęła kreację i wytężyła wzrok. Inni chyba nie mieli takiego szczęścia jak ona, urodzić się ze źrenicami kota. Nawet tak niewielka dawka światła księżycowego starczyła, by widziała wszystko w miarę wyraźnie. Gdyby nie buty, stąpałaby znacznie pewniej, no i sprawniej. Zahaczała o kolce, wyciągające się w jej stronę ze złośliwością, traciła orientację w plątaninie korytarzy , i wtedy dojrzała słabiutką żółtawą poświatę, jak się później okaże, należącą do wiszącej w powietrzu dyni. Teraz truchtała, łapiąc za poły spódnicy.
Przejdźmy więc do jej stroju. Sukienka iście demoniczna, doprawdy, a do tego dziwaczna, i jej pomysłodawcę można by przypisać do rasy kapeluszniczej. Dość krótka, ale nie za bardzo, bowiem sięgała do kolan. Nie była wydekoltowana, wyposażono ją w śnieżnobiały kołnierzyk, z lekka poszarpany, zamiast zwyczajnych rękawów bufki, także mlecznej barwy, które były poznaczone śladami noża. Na obszarpanych kawałkach ich materiału widniały kropelki szkarłatnej cieczy, najprawdopodobniej krwi, w imię upiornego nastroju. Od nich ciągnęły się pasy szarawych bandaży, choć może to nie były bandaże, w każdym razie oplatały się wokół rąk pannicy aż do przedramion. Chyba cała była postrzępiona, dowodem były choćby plecy - mnóstwo dziur o zwęglonych krawędziach, zmarnować tak dobry materiał. W oczy rzucał się przede wszystkim silny kontrast głębokiej, ciemnej czerwieni z jej bledziutką cerą i alabastrem włosów. To przydawało jej bardziej wyglądu trupa, niżeby żywej Dachowcy. Spódnica natomiast różniła się diametralnie. Chociaż równie dobrze wyglądałby znów jedwab, jak ten użyty przy górnej części sukni, tutaj zastosowano zwały hebanowego, szeleszczącego tiulu. Nie była to zwykła czerń, ale coś głębszego. Dopasowana kreacja nadmiernie ją wyszczuplała i Feste wydawała się jeszcze drobniejsza, niż w rzeczywistości. Stópki odziała w ciemne pantofelki na obcasach, na których własnoręcznie namalowała srebrzyste pajęczyny.
Włosy były upięte w straszliwie długie końskie ogony, połyskujące srebrem, a dodatkowo poprzeplatane lawendową wstążką, prócz elementu dekoracyjnego, jej rozmiar pozwalał na utrzymanie w ładzie kucyków. Swobodne pasma mimo wszystko zdołały się uwolnić, większość zresztą spływała na calutką połowę twarzy, ukazując tylko jedno oko, a raczej ślepie. Fioletowe, z iskierkami ekscytacji.
Na dłonie wsunięto koronkowe gustowne rękawiczki, jak można się domyślać - białe. Niezbyt dobre połączenie barwne, prawda?
Nie można niestety pominąć najważniejszego elementu jej przebrania. Była to maska, ale jakaż osobliwa. Wykonano ją z fragmentów dwóch, tak, aby odsłaniała tylko poziome centrum twarzy, ukazując zadarty nosek i płowe lica. Zasłaniała ona buźkę od czoła do nich, z niewielkimi otworami na oczy; i od ponownie nich do podbródka. Górna część była ukośnie przedzielona na kolory czerni i karmazynu, dolna natomiast jedynie czarna. Wyróżniały się tylko wyszczerzone zębiska bestyi znanej z bajań, zamiast własnych Fleedzich malinowych warg i kiełków. Obnażona, zaledwie cząstka twarzyczki była poznaczona bliznami i szwami. Interesuje was pewnie, o ile komukolwiek chce się to czytać, co scalało obie połowy: były to srebrne cieniutkie łańcuszki. Może ucharakteryzowała się na jakąś tajemniczą nadobną księżniczkę, która skrywała swe piękno przed światem, bądź po prostu, i bardziej możliwe, sądziła, że przez jej zdaniem umiarkowanie oryginalną maskę zjedna sobie wyborców. Mniejsza, pewną istotną rzeczą jest także fakt, że z jej boku sterczał ostry kawałek bordowego szkła, ale najwyraźniej tak naprawdę w nim nie tkwił, w końcu nie panikowała i nie poruszała się ostrożnie, targana wstrząsami bólu. W błąd wprowadzał nasączony krwią materiał.
Gdy przekroczyła już próg placu, po szalonej wędrówce przez gęstwiny labiryntu, zatrzymała się. Urzeczone spojrzenie zmieniło się w łakome, gdy stadko nietoperzy przemknęło gdzieś nad jej głową, znikając w ciemnościach.
To było dobre miejsce na bal. Prawdę mówiąc, obawiała się, że wszystkich gości właściciel owego zamczyska zamierza uwięzić w jakiejś ciasnej salce, w której z trudem będzie się oddychać i poruszać. Jej kocie instynkty by tego nie zniosły i najpewniej wyskoczyłaby przez najbliższy balkon. Tak to już jest ze stworzeniami zdziczałymi.
Utkwiła wzrok na dłużej w lewitującej dyni. Czy było to dzieło maga? Co ona plecie, po prostu ktoś dobrze parał się mocą. Kolejna seria ciasteczek buchnęła z dyniowej paszczy, spadając na ziemię. Powyginany stwór nieopodal zasyczał, kiedy jedno z nich uderzyło go w któreś odnóże. Na każde wyrzucenie poczęstunku wzdrygała się, umykając w bok niczym spłoszone zwierzę. O ironio.
Na razie osób było niewiele, ale tajemniczy-jegomość-właściciel-zamku już raczył się pojawić. Towarzyszył temu swąd palenizny, wskutek czego jego płaszcz przykuł jej uwagę. Nikt na razie nie wrzeszczał ze strachem o pożarze, a i dyniogłowy nie wydawał się strapiony stanem swego odzienia i pozostawiła to bez echa. Właśnie, mogła pomyśleć o jakiejś pelerynie, a nie skazać się na śmierć z wyziębienia. Grunt, że nikt się tym nie przejmie.
Jego słowa skwitowała pogardliwym wykrzywieniem warg, którego i tak nikt by nie zobaczył - został zastąpiony przez obrazek paszczy mrożącego krew w żyłach zwierzątka.
Stanęła na palcach, chcąc widzieć wskazane przezeń miejsce oddawania głosów. Nie umknął jej dziwaczny rodzaj zająca, a takowe ewenementy najbardziej ją fascynowały. Raczej nie był odpowiednim materiałem na strażnika naczynia. Kto to wie, może znalazł się tam z czystego przypadku i nie uciekał z powodu paraliżu strachem?
Jakoś tak znalazła się przy jednym z licznych straganów, w czym nie było nic dziwnego, lecz ów nęcący aromat zamknął ją w swoich kleszczach i zaprzestała swej tułaczki bez celu. Szczupłymi palcami objęła owalne ciasteczko skąpane w polewie czekoladowej, od którego silnie woniało cynamonem, karmelem i oczywiście eksplozją cukru. Przyjrzała mu się dokładnie, po czym przytknęła do ust, podważając delikatnie tę partię maski. Nie mogła długo rozkoszować się smakiem, przecież niebawem to ciasteczko mogło rozpuścić się i ubrudzić ją jeszcze bardziej. Liznęła okruchy z opuszków na rękawiczce, nie pozostawiając żadnego śladu. Maska opadła na poprzednie miejsce, brzęcząc mile.
- Zabawę czas zacząć, co? - wyszeptała sceptycznie, gładząc miejsce, gdzie zwykle widniały jej normalne, kocie uszy. Teraz wszystko było zniknięte. Splotła ręce za plecami, niepewna, cóż teraz porabiać. Nawet nie łudziła się, że ktoś poprosi ją do tańca, przecież wyglądała jak jakieś zagubione dziecko. No więc, co? Ścian podpierać się za bardzo nie da, toteż na razie wsłuchiwała się w grę orkiestry. Coś wszak musi się wreszcie wydarzyć, od tego są bale, na których winno roić się od intryg. Może zaraz z nieba spadnie trup w garniturze i z motyką w ręce? To by było ciekawe. Zaraz, zaraz, nie motyka, pistolet, taki, jakie mają ludzie. Wtedy grono podejrzanych zawęży się tylko do ich rasy, może nadejdzie nadziewanie głów niewinnych na pal. Och, to zbyt staroświeckie.
Wychwytywała poszczególne osoby w tłumie i przypatrywała im się ze znudzeniem. Doszło do tego, iż ziewnęła, machinalnie przysłaniając ręką wyszczerbione kły. Z lekkim ukłuciem zazdrości patrzyła na tańczących, przecież tak bardzo łatwo się rozgrzać. Złapała za jeszcze jedno podobne ciasteczko i wznowiła niekończącą się przechadzkę. Zerkała na niebo za każdym razem, gdy do jej wrażliwego zmysłu słuchu docierał trzepot skrzydełek. Sporo tu nietoperzy. Stanęła i zaczęła kołysać się na piętach w miejscu. Lekki zefirek podrywający momentalnie kosmyki poprawiał jej widzenie przy ślepiu osłoniętym. Wbiła wzrok w księżyc, skapitulowawszy, skupiając się na nim bez reszty.Anonymous - 22 Październik 2011, 12:21 Lolitte w końcu dotarła do posiadłości, w której odbywał się bal. Pytanie, skąd dziewczyna, która nie udziela się jakoś szczególnie w życiu krainy, dowiedziała się o balu? Cóż, było to dosyć popularne wydarzenie, o którym dużo było słychać, a niemająca nic do roboty w domu blondynka, postanowiła skorzystać z okazji poznania innych mieszkańców tego niezwykłego miejsca. Jak do tej pory, nie zaprzyjaźniła się z żadną istotą z tej krainy i bardzo pragnęła, aby to się zmieniło.
Dziewczyna była ubrana w piękną, balową sukienkę bez rękawów, w kolorze miętowym, sięgającą do ziemi, z dużą ilością uroczych koronek. Nie sprawiała jednak wrażenie kiczowatej, ponieważ do oryginalnej sukni panienka nie dobrała żadnych dodatków z wyjątkiem białych bucików na delikatnym obcasiku i maski, zakrywającej jej połowę twarzy, zaś długie włosy upięła w pokaźnego koczka. W końcu wybierała się na bal, ta nutka tajemniczości musiała być. Fakt, faktem, że była to pierwsza taka impreza młodej blondynki, więc była troszkę zestresowana. Na domiar złego, nie potrafiła tańczyć w parze. Owszem, występowała kiedyś na scenie, jednakże nigdy nie miała okazji zatańczyć z drugą osobą.
Marionetka spojrzała na labirynt, który był swego rodzaju próbą, dla stworzeń przybyłych na bal. Postanowiła jednak zaryzykować i kierować się własną intuicją. Niestety, jak się okazało, wprowadziła ona Littę w błąd i na początku nieco się zagubiła. Dziewczyna lekko się przestraszyła, jednak po krótki czasie błądzenia, udało jej się dostrzec jakąś pewnie kroczącą przez labirynt kobietę, a więc postanowiła pójść za nią. I udało się. Jej niebieskim oczkom ukazał się doprawdy niesamowity widok. Nie spodziewała się aż tak bogatego balu. Była scena, zastawione pysznie wyglądającym jedzeniem stoły (i gdyby nie to, że nie musiała tak właściwie jeść, zapewne rzuciła by się na nie) i dużo pięknie ubranych stworzeń. Zdawała sobie sprawę, że jest tu wiele ras i to jeszcze bardziej powodowało jej podekscytowanie. Niepewnie pokierowała się w stronę samotnie stojącej dziewczyny (?) o ciemnych włosach, również z maską na twarzy. Postanowiła zagadać, w końcu nie miała nic do stracenia.
-Um...-zaczęła niepewnie-Dobry wieczór.-powiedziała do Miyuko. Miała szczerą nadzieję, że owa istota zechcę z nią porozmawiać. Była nieco nieśmiała i czuła się trochę obco. Ale tłumaczyła sobie, że to przecież dopiero początek imprezy i może potem trochę się rozluźni?Anonymous - 22 Październik 2011, 16:03 Przybywało coraz to więcej osób, robiło się coraz ciekawiej.
Miyuko uniosła głowę do góry; przyglądała się wiszącej nad placem ogromnej dyni, która tylko zdawała się potwierdzać pojawiające w głowie dziewczyny przypuszczenia: a może weszłam do snu?
Długo tak stała pogrążona, zapominając o całym balu, nie zwracając uwagi na to co się dzieje dookoła. Istniała jedynie ogromna dynia, z której buchały co jakiś czas smakołyki lub przeróżne dziwactwa. Nawet głosy wokół, jakby ucichły. Dynia była w tamtej chwili czymś w rodzaju wiszącego pałacu, do którego musi się dostać, co wcale nie jest takie łatwe. A pary tańczące pod nią były tylko tłem, urozmaiceniem… pięknym dodatkiem, lecz nic nie znaczącym.
Skończyło się to delikatną, acz gwałtowna zmianą. Coś wyrwało się z tła, plątaniny koralików nawleczonych na cienką nić. Tło zwróciło na nią uwagę. Przemówiło do niej.
Długo nie odpowiadała wciąż wpatrzona w dynię. Zastanawiała się co też zostało do niej powiedziane. Spojrzała w stronę rozmówczyni i pamięć wróciła.
- Witaj. – uśmiechnęła się delikatnie i odgarnęła niesforny kosmyk włosów z twarzy. – Ty też czujesz się tu nieco zagubiona?
Rozmówczyni nie była człowiekiem. To było widać. Do tej pory znała jedynie Baśniopisarzy, ale słyszała o innych rasach. To była chyba.. tak zwana: Marionetka. Była wyższa od Miyuko, miała jasne włosy związane w koka i śliczną, miętową sukienkę, w której wyglądała doprawdy uroczo.Anonymous - 22 Październik 2011, 16:17 Naszej Melanie odbiło, naprawdę. Nigdy w życiu nie pokazałaby się publicznie ubrana w gotyckich ciuchach. Trzeba przyznać- lubi je, ale nigdy się w nie, nie ubiera. Dlaczego? Bo są zbyt kosztowne. Mel jest biedna jak mysz kościelna i chodzi w ubraniach, jakie znajdzie w szafie, która jest w jej domu, który "odziedziczyła" po poprzednich właścicielach, więc nie są one zbyt szykowne. Uhu! Niech żyją babcine sukienki! No chyba nie. Dziewczyna już woli zarobić na ciuchy niż nosić te, które ma w domu. Oczywiście, jak jest naprawdę źle, to po nie sięga, ale tylko w kryzysowych sytuacjach.
By nazbierać na tę sukienkę i buty musiała występować po parkach, ulicach i gdzie się dało. Tak samo na szminkę w czarnym kolorze. Cienie w domu miała, po babulce, ale taka starucha nie będzie malować ust na czarno, prawda? No więc to też musiała kupić. Z rajstopami nie było tak źle. Znalazła jakieś jednej z licznych szuflad. Podarła je i założyła, ale to nie ma większego sensu, bo i tak ich nie widać. Melanie w całym tym stroju, wygląda jak nie ona. Tak kobieco. Przez ostatnie parę miesięcy Mel ubierała się w męskie, za duże ciuchy. A jak miała coś na sobie kobiecego, to było dużo za duże i podarte. Ale teraz jest śliczna wręcz. Ale oczywiście dziewczyna tak nie uważa. Myśli, że jest brzydka tak czy siak.
Melanie postanowiła, takim dziwnym trafem, wybrać się na bal z okazji Halloween. Jak się o nim dowiedziała? To nie było trudne. Wszyscy teraz o tym mówią. No więc i ona stwierdziła, że się na nim pojawi. Jeśli chodzi o zdanie panny Le Burne, myśli że jest tam osobą pasującą znakomicie, ponieważ ludzie się przebierają za straszydła, a ona nim jest sama w sobie. No bo przecież nie każdy jest ożywionym trupem, prawda? Melanie została zabita podczas I Wojny Światowej( jeśli ktoś nie wie kiedy to było to mówię- 1914-1918). Pif-paf! I na tym się skończyło człowieczeństwo tej dziewczyny, no ale to już inna historia, którą opowiem później.
Dziewczyna nie spodziewała się spotkać kogoś znajomego, ponieważ ona nie ma znajomych, zacznijmy od tego. Illiminate? Wątpiła żeby kiedykolwiek go spotkała. To co się stało w jej domu owego feralnego dnia jest historią i nie ma zamiaru to tego wracać. A, że ten wyszedł i już nie wrócił to nie ważne. Niech nie wraca. Arthur? Być może. Albo ta dziewczyna, która też była w jego domu? Colette czy jakoś tak? No może też. Ale i tak jest małe prawdopodobieństwo, że się spotkają. A nawet jeśli ona nie ma zamiaru pierwsza do nich zagadać.
Mel weszła do rezydencji Hrabiego. Było tu pełno osób. Nagle dostała ataku klaustrofobii. Za dużo... za dużo osób. Jakby mogła toby się udusiła na śmierć. Ugh... niech ją ktoś podpali! Nie może tego znieść... br! A co się stanie, jak będzie w centrum uwagi? Oby nie...!
Oczywiście przywitali ją służący. Zapytali się czy nie chce wina. Wzięła kieliszek i wypiła go jednym duszkiem.
Spokojnie, Melanie, przyszłaś tu po to, by się dobrze bawić. Tak jak za starych, dobrych czasów. Anonymous - 22 Październik 2011, 18:59 Cóż... od tak uroczego stworzonka jakim była Elois szkoda było uciekać! Widać było, że jest to energiczna dziewczynka - także bez obaw, nie było po co uciekać. Nawet gdyby się starała, zapewne Satoko i tak by nie uciekła do niej, bo i po co? No, może jedynie by ją chlasnęła czymś pod ręką, ale nic więcej! Sama chciała postraszyć ludu w okolicy, chociaż wątpiła, aby jej się to udało.
Patrząc jak dziewczynka wrzuca wszystkie cukierki łącznie z papierkami, zaśmiała się głośno i wesoło. Cóż, cukierki bez papierka na pewno byłyby sto razy lepsze niż z papierkami, a z papierkami jedynie tracą ten przepyszny smak. Sato-chan w końcu nie kupowała byle jakich cukierków, a zawsze starannie patrzyła na smak i wygląd opakowania. Z reguły prosiła o spróbowanie i dopiero wtedy brała, nic na "byle jak". Dlatego też skrzywiła minkę, gdy ujrzała miętolone papierki w buźce Elois.
- Smak tych cuksów na pewno byłby o niebo lepszy, gdybyś je pierw rozpakowała~ - nie mogła się po prostu powstrzymać. Sama zawsze delektowała się wszelkiego rodzaju słodyczami, a nigdy nie napychała się przed potrzeby nimi. Delektowanie się jednym cukierkiem czasem zajmowało jej więcej czasu.
Nie zrozumiała prawie w ogóle co powiedziała Elois. Nie, wcale. Tylko jakieś"ram ciam, pam, ciumnkniam" itp itd. Mrugała słodko oczkami i usiłowała zrozumieć choć jedno słowo. Aż dziewczynka połknęła wszystko i odezwała się normalnie, wywołując kolejny wybuch śmiechu u blondynki.
- Wiesz, ja też tutaj przyszłam sama. Możemy razem pochodzić, postraszyć innych. - zaproponowała. Cóż, umysł miała wciąż dziecka, więc takie propozycje szybko jej podchodziły na myśl.
Aż w końcu jej towarzyszka uciekła, a po chwili zaczęła gonić biedną Sat. Ta zaczęła oczywiście ze śmiechem biegać dookoła sali, czasem krzycząc "ratunku, pomocy!". Zrobiła kilka kółek, aż nagle zatrzymała się i zmieniła kurs. Stanęła w miejscu i pokazała język Elois.Anonymous - 22 Październik 2011, 21:21 Temat postu: ....Eloisuus uśmiechnęła się szeroko w stronę Satoko. Do takich ludzi było jej bardzo łatwo się uśmiechać, nie, żeby kiedykolwiek przychodziło jej to z jakąś specjalną trudnością. Słysząc uwagę o cukierkach przyłożyła palec do brody, przybierając wygląd greckiego filozofa, lecz po chwili rzuciła coś w stylu: "Ale jak można nie lubić papierków od słodyczy?" i zaczęły obie biegać dookoła całego miejsca zabawy. Dziewczyna raz po raz podskakiwała wysoko to na jednej, to drugiej nodze, a jej kurteczka łopotała delikatnie niczym peleryna jakiegoś potwornego, nocnego straszydła. Kiedy Satuś rzuciła tę luźną propozycję, ochoczo na nią przystała, nie ma bowiem nic przyjemniejszego od obserwowania reakcji ludzi straszonych... Zazwyczaj jest bardzo ciekawie. Zjadła więc pocky, jakie jej jeszcze pozostały i zabrała się do własnej stylizacji. Wyciągnęła z torby farbki do twarzy i całkowicie pokryła swoje urocze lica zgniłą zielenią, okolice oczek zaś czarną kredką, a granicę czoła srebrzystą pajęczyną. Zaraz też zbliżyła się do towarzyszki i machnęła na jej buzi szaro-beżowe plamy imitujące lamparcią sierść, po czym domalowała jeszcze strużkę krwi "wypływającą" z ust. potem jeszcze poszarpała trochę swoje ubranie, pochlapała je czerwienią i już była gotowa do zgotowania komuś zejścia na zawał <czyżby drugi Kira? O.O>. Oj, chwila! O mało zapomniałaby o swoim dyniowym kapelusiku. Zdjęła go więc na chwilę, wyciągnęła z rękawa pudełko zapałek i wyjmując jedną z nich zapaliła ukrytą w dyni, malutką świeczkę, która podświetliła "groźne" otwory imitujące oczy i paszczę.
- Czy jest pan gotowy, doktorze Frankenstein?- powiedziała, modulując głos na niski, męski bas.Tyk - 23 Październik 2011, 11:38 Po przemowie na nowo rozeszła się po sali muzyka, lecz wciąż spokojna. W mrokach zapadłych, po całkowitym ustąpieniu słońca z niebios, bawili się goście w rytm nadany im przez orkiestrę. Coś się jednak zmieniło gdy jakby fałszywy dźwięk pojawił się w powietrzu. Wśród ciemności można było usłyszeć śmiech pusty jak ciała, z których został wydobyty. Cała obsługa w postaci szkieletów rozpoczęła koncert, równorzędny do tego orkiestry i równie niepokojący. Śmiech złowieszczy zlewał się z melancholijnym patosem muzyków. Wszystko to sprawiało jakiś niepokój, lecz większość, wciąż w tańcu pogrążona, jedynie poczuć mogła jak między nimi przemykają inni. Inni? Trudno powiedzieć kto. Ich nóg nie dało się dosłyszeć. Ciał nie sposób złapać. Wśród mroków i tłumów jedynie co jakiś czas przemykały ciche jęki zaskoczenia i milkły jakby ktoś porwany do tańca pogrążył się w błogiej zabawie. Niekiedy po ciele tańczących przemknął delikatny materiał, który niósł ze sobą dziwny smutek. Co więcej! Pozostawał niezauważony, bo choćby w dobrym kierunku, choćby drogę rozświetlić to jak wszystko w tłumie znika i się rozmywa. Poza tym trzeba powiedzieć, że gdy do wyboru jest szukanie wśród tłumu nieznanego, a skierowanie oczu na "scenę", którą światło jasno, choć krwawą czerwienią, rozświetliło. Dziwny stwór wkroczył na miejsce niegdyś zajmowane przez gospodarze. Skąd on? Kim on? Tego nie wiedział nikt z gości. Dlatego należy go opisać. Był wysoki, niemal dwa metry ponad ziemią zaczynała się jego głowa, a i ta była niemałą. Prawą rękę miał jakby mechaniczną, widać było stalowe kości pozbawione skóry i metalowe palce w cienkiej rękawiczce. Lewa zaś była już biologiczna, chociaż z samych mięśni i kości złożona. Nie było na niej skóry czy choćby czegoś co przysłoniłoby okropny widok. Nogi ukryte były w spodniach, więc nie wiadomo czy tak samo dziwaczne jak w wypadku rąk. Pryz lekko przydużym brzuchu kończyny wyglądały wręcz komicznie, pomimo swej okropności. Najdziwniejsza była jednak twarz. Pozbawiona nosa,bez nawet jednej dziurki. Uszy duże, jakby skrzydła motyla. Jedno oko całkowicie białe, drugie zaś czarne, lub po prostu nieobecne. Najbardziej osobliwe było jednak umiejscowienie ust, które występowały w liczbie nietypowej. Jedne znajdowały się na prawym policzku, drugie zaś w miejscu gdzie zwykle jest czoło. W wypadku tych wyżej były one zszyte. Ów dziwny stwór zaśmiał się głośno, a na dźwięk ten muzyka grać przestała. Dźwięki wydobywające się z jego gardła przypominały zgrzyt psującej się maszyny. Zatem jakie musiało być zdziwienie gości gdy przemówił łagodnym głosem.
-Witajcie wszystkorki. Macie nieprzyjemność wzięcia udziału w zabawie! A może raczej w przymusowym błazeństwie? - Machnął prawą ręką w powietrzu, a w tym czasie z dyni na niebie wyleciały ciastka, lecz nie spadły. Niezłapane po prostu odfrunęły i w nietoperze się zmieniły. -Waszym celem jest bawić się i nikogo nie ignorować. Tańczcie, pijcie i nawet gińcie.Anonymous - 23 Październik 2011, 13:23 Przez chwilę dziewczyna nie odpowiadała, a więc Lolitte pomyślała, że albo nie usłyszała, albo nie akceptuje marionetek. Wszyscy wiedzą, że w świecie gdzie istniej tyle przeróżnych ras, nie wszystkie pałają miłością do siebie. Miała już odchodzić i poszukać innego towarzysza na dzisiejsze wydarzenie, całe szczęście rozmówczyni rozwiała jej wątpliwości. Można powiedzieć, że odetchnęła z ulgą słysząc jej przyjazny głos.
-Tak, czuję się tu troszkę nieswojo...-przyznała lekko zakłopotana, gdyby nie to, że jest marionetką, na jej twarzy wystąpiłby pewnie uroczy rumieniec. Wyciągnęła rękę w kierunku kobiety;
-Jestem Lolitte.-powiedziała. Nie była pewna jej rasy, ponieważ blondynka nie była zbyt dobra w ustalaniu na pierwszy rzut oka, jaką istotą jest dany osobnik. Nie lubiła "szufladkować" stworzeń, jednakże nie zmieniało to faktu, że nieco ją to ciekawiło. Postanowiła jednak zostawić to pytanie na potem.
W tym też momencie uwagę wszystkich gości zwrócił dziwaczny potwór. Dziewczyna skierowała swoje oczka w jego stronę. Był przerażający i... odrażający. Nigdy nie widziała czegoś podobnego, dlatego też ma początku się przestraszyła. W końcu nigdy nie wiadomo, co może zrobić coś, co tak wygląda. Kiedy jednak się odezwał, jej niechęć do dziwadła nieco złagodniała. W końcu nie należy oceniać książki po okładce, a owe stworzenie nie zachowywało się, jakby miało się zaraz na nich wszystkich rzucić.
-Gospodarz?-rzuciła w stronę rozmówczyni Lolitte.Anonymous - 23 Październik 2011, 18:59 Gości z każdą chwilą przybywało, co sprawiło, że biedna Charlotte znowu pomyślała o Niku. Strasznie żałowała, że jednak nie przyszedł. Kiedy szefostwo nie zgodziło się na wysłanie innej osoby w jej zastępstwie, próbowała chociaż ubłagać ich, żeby pozwolili jej zabrać kogoś do pomocy. Niestety, nie dało się. Jako Zwiadowców zarówno jej, jak i jego zdanie niezbyt się liczyło, a jednak wolała tę posadę bardziej, niż krojenie istot zza drugiej strony lustra albo opatrywanie rannych członków organizacji. Zresztą, sama już nie wiedziała, co dokładnie ma o tym chłopaku myśleć. Kiedyś, z jakiegoś niejasnego powodu jej się uczepił i tak już zostało. Początkowo miała ochotę go czymś zbyć, ba, kilka razy odważyła się na taką próbę, jednak on nie poddawał się. Ciągle się za nią włóczył i bywało to na prawdę irytujące. Aż w końcu, po wielu, wielu rozmowach, kilku momentach utraty cierpliwości przez panienkę Lethan, kilku razach, kiedy niemal miała chęć wykopać gościa za drzwi, przywykła. Zaakceptowała jego regularne wizyty, jego samego. teoretycznie zostali przyjaciółmi, a jednak dziewoja "mam-zaburzoną-wiarę-w-ludzi" nadal traktowała go z leciutkim dystansem. Czasami jeszcze bywały takie dni, kiedy miała gorszy humor i dawała mu odczuć, że ją irytuje. Czasami wmawiała sobie, ze na prawdę tak jest, a jednak oboje podświadomie wiedzieli, że są przyjaciółmi. Całkiem dobrymi, choć nie było jeszcze okazji, by zademonstrować tę więź. Może porę razy wstawiła się za chłopakiem, kiedy przeskrobał coś i szefostwo się troszkę wpieniło, ale nic poza tym. Kto wie, może niebawem będzie taka okazja? Albo zdarzy się cud i Niko wbrew zakazom "góry" przyplącze się do labiryntu. To byłaby niewątpliwie miła niespodzianka, choć oczywiście Szarlotka zachowałaby choć pozory obojętności. Wiadomo, że nie rzuciłaby mu się z nagła na szyję i nie pocałowała w policzek. Raz, że była od niego niższa o jakieś dziesięć centymetrów, a dwa, że uznawała coś podobnego za mniejszą czy większą oznakę słabości. Albo po prostu wstydziła się manifestować swoje uczucia. Albo nawet nie wiedziała, co dokładnie czuje, bo kilka lat temu jej światopogląd gwałtownie runął, a wszystkie podstawowe definicje egzystencjalnych pojęć albo się zatarły, albo zmieniły sens. Z jakiego powodu - nikt jeszcze nie zdołał się dowiedzieć. Tak samo, jak nie wiedziała, dlaczego pan włóczykij się nią zainteresował. Sama nie postrzegała siebie jako osoby właściwiej, by powiedzieć jej choćby kilka osobistych słów, a co dopiero okazywać jej taką serdeczność, jak to robił ten amator wszystkich wycieczek.
Sączyła sok wiśniowy raczej powoli, niespiesznie, dlatego też z każdym jej łykiem z naczynia ubywało tyle, że nie sposób było stwierdzić, czy faktycznie popija ów napój, czy tylko moczy w nim usta. Nie dziwne, w końcu panienka Negatywka, jak to wdzięcznie określał ją Nikuś, jednakowoż bez jej wiedzy, nie była szczególnie gwałtowną osobą. Sprawiała wrażenie raczej opanowanej, a impulsywność ujawniała się u niej jedynie wtedy, kiedy chodziło o jej reputację i godność. Niestety, zważywszy na jej wiek i wzrost, ludzie aż nazbyt często brali ją za smarkulę, która jeszcze nic o życiu nie wie. Zazwyczaj takie osoby stawały się jej prywatnymi obiektami zemsty. Na nic nie reagowała tak gwałtownie, jak na niezbyt pochlebne stwierdzenia na temat siebie samej, no, może czasami trochę przygadała temu, kto ośmielił się wyśmiać również Nika, a jednak zdawała się sama przed sobą do tego nie przyznawać.
Cały czas wodziła oczami po gościach. Raczej nic ciekawego, przebywając tyle czasu w Krainie Luster sądziła, że już nic nie może jej zdziwić. Nadal trzymając kieliszek z sokiem w jednej dłoni, drugą sięgnęła po czekoladowe ciastko z obfitą posypką, po czym stwierdziwszy, że raczej nic jej ze strony owego smakołyku nie grozi, zaczęła je wolno chrupać.Anonymous - 23 Październik 2011, 21:03 Fu,fu,fu. Papierki od cukierków były niedobre! Jak można je w ogóle jeść? Przecież wtedy cukierek traci ten niepowtarzalny smak. Satoko mogłaby dać Elois kolejnego cukierka, tym razem poprosić, aby wyrzuciła papierek, ale obawiała się, że ta ją zignoruje i kolejny zmarnowany cukierek pójdzie. Zmarnowany? Cóż, z papierkiem nie poczujesz tego pysznego smaku np. cytryn~
Założyła rączki na bioderka i pokazała drugi raz język z bananem na buźce. Ten bal halloweenowy zanosił się na bardzo ciekawy. W dodatku zaraz obydwie dziewczynki polecą robić psikusy innym, wyłudzać cukierki od młodszych (o ile tacy się znajdą, mówimy tutaj o wieku wizualnym, bo w końcu nikt się nie domyśli, że takie dziecko jest od kogoś np. o 50 lat starsze, prawda/), bawić się wszystkim co popadnie i może porozwalać kilka rzeczy.
Kiedy tak towarzyszka zaczęła jej coś rysować na mordce, ta jedynie zastanawiała się co to będzie. Widać było nawet starannie to robiła, więc żadnych głupich rzeczy nie miała na twarzy, ale z miłą chęcią podeszłaby teraz do lusterka i spojrzała na siebie.
- Co mi namalowałaś? Masz lusterko? - nie zaszkodziło zapytać, bowiem sama nie miała tego co by chciała.
- Ależ oczywiście, mademoiselle Elois. - spróbowała również powiedzieć to tak samo jak jej nowa koleżanka - niskim, męskim basem.Tyk - 23 Październik 2011, 21:24 Dla tej co nie chce wyjść na stronniczą !
Obserwując otoczenie czasem zdarza się samemu zostać obiektem czyjegoś zainteresowania. Tak też okazało się być z dziewczyn(k)ą, która właśnie konsumowała wesoło ciastko. Chwile błogiego pojenia się czekoladą przerwał głos i dotyk dłoni jakby okrytych delikatnym materiałem rękawiczek. Na swoich włosach człowieczek mógł poczuć oddech chłodny, chociaż spokojny i równy. Jednak chwile po nim do jej uszu doszedł dźwięk. Głos istoty za nią był dziwny. Z jednej strony wydawał się być jakby oderwanym od wszystkich dźwięków napływających z zewnątrz. Jednocześnie był to głos, który mimowolnie wywoływał dreszcz słuchaczy. Słowa wypowiedziane przez niego nie były jednak niepokojące.
-Czy zechcesz ze mną zatańczyć?
Jeszcze wspomnę, że ani rąk, ani też po obróceniu się ciała, ów osoby nie sposób było dostrzec. W pierwszym wypadku dlatego, że oko nie sięgało na tę część ramion tuż przy szyi, w drugim nie wiadomo dlaczego. Może ten człowiek po prostu ucieka czując obrót?
Wybacz długość i jakość... Tzn posty mg będą krótkie, ale mnie w połowie dopadła choroba i nie dam rady nic porządnego napisać.
Reszta dostanie posty gdy wasi rozmówcy odpiszą~!Anonymous - 24 Październik 2011, 19:23 Stwór przedziwny zwrócił jej uwagę. Pojawił się na scenie, przyciągając spojrzenia swym odmiennym wyglądem. Różniej także kilkoma upiornymi słowami, które mimo wszystko zachęciły jedynie do dalszej zabawy. Skąd on się tu wziął? Czyżby wiązało go coś z gospodarzem, którego odejście, Miyuko miała okazję zobaczyć? Czy, tu w Krainie luster było więcej takich jak on?
Jakiż był dziwny! Wielki i jakby na wpół maszyną, w dodatku te usta, zaszyte na czole! Podążała za nim wzrokiem, do momentu, gdy zbliżył się do jakiejś panienki. Co też zamierzał zrobić?
Słysząc znów słowa nowo poznanej, odwróciła się w jej stronę, wreszcie racząc długim spojrzeniem, którego od tego momentu uważnie ją badało, kiedy tylko nie patrzyła!
- Miło mi, Lolitte. Ładne imię. – rzekła uśmiechając się.
Uścisnęła jej dłoń delikatnie, mechanicznie dygając. Swojego imienia jednak nie zdradziła. Nie, jeszcze było za wcześnie. Jeszcze nie była pewna, czy może.
Roześmiała się cicho znów spoglądając na stwora, ale tylko przez ułamek sekundy.
- Gospodarz już raczył zgromadzonych swoją obecnością. Ja jednak załapałam się jedynie na jego odejście. Nie mam pojęcia kim jest ten stwór.
Tyk - 24 Październik 2011, 19:36 Wiecie kto !
W czasie gdy wasze oczy zajęte był sceną zbliżyła się do was istota zwykle budząca przerażenie. Kto normalny przywykł bowiem do poruszających się kości. Jednak taca z czajniczkiem, oraz nieco przyduży kapelusz kucharski odbierały nieco grozy temu zjawisku. Człowiek z kości zwrócił waszą uwagę głośnym trzaskiem zamykanej szczęki. Co dziwniejsze jednak to nie on mówił, a czajniczek, który był na wyciągniętej tacy. Dość zabawnie wyglądał skacząc z jednego końca na drugi swym czerwonym okiem mierząc osoby przed nim. Gdy w końcu powiedział słowa, jego głos był jakby przytłumiony, chociaż głośny i wyraźny. Był to też głos ciepły, ale może nieco nazbyt. Jego powitanie oraz każde kolejne słowo mogło wydać się po prostu sztucznymi.
-Proponuje wam najwyśmienitszą herbatę jaką tylko można tutaj dostać. Czy chcecie spróbować? Anonymous - 25 Październik 2011, 16:15 Abstracte błąkała się od kilku godzin w poszukiwaniu jedzenie. Niestety zgubiła drogę do cyrku i obecnie nie wiedziała gdzie jest. Jedynym pocieszeniem było to, że towarzyszył jej Eques o imieniu Pierrot (Nadała mu je po pajacyku). Lecz niestety on nie mógł zrobić tego, by dziewczynka przestała być głodna. Więc po kilku godzinach wałęsania się to tu to tam, znalazła się przed wielką rezydencją Sam jej wygląd nie zrobił na panience Surreal większego wrażenia, w swoim życiu widziała już straszniejsze rzeczy. Pierwszą myślą która zrodziła się w głowie dziewczynki było powybijanie wszystkich gości i zwianie z jedzeniem, ale po chwili pomyślała, że może zwędzić jedzenie bez wyczerpującej walki. Była tak naprawdę zmęczona i nie miała ochoty na żadne bijatyki. Powoli weszła do wielkiej sali balowej przedtem zabijając jakąś małą dziewczynkę i odbierając jej sukienkę. Samo ciało gdzieś ukryła a strój leżał na niej wymienicie. Przecież kto normalny wpuściłby ją w starej podartej sukieneczce na której było pełno błota i kurzu. No więc, z chęcią tego by prezentować się przyzwoicie popełniła ten okrutny czyn. Oczywiście dla niej nie było to nic wielkiego. Rozglądając się po sali w poszukiwaniu bufetu zauważyła paru dziwnie ubranych gości. Dekoracje na sali też nie zachwyciły brązowowłosej. Może to z głodu bądź innego spojrzenia na świat. Przecież każdy miał swój gust i nie każdemu będzie się coś podobało. Ale mimo wszystko ludzie byli uczuleni na kicz i umieli go rozróżnić od innym rzeczy. Wystrój tutaj nie był tandetny co na pewno dobrze mówiło o właścicielu. Po chwili jej oczy odnalazły ziemię obiecaną w postaci stołu nakrytego różnorodnymi przysmakami, które na pewno pozwolą się najeść dziewczynce w przeciwieństwie do przystawek serwowanych przez kelnerów. Nie minęła nawet chwila a limonka już znalazła się przy tacy z ciastkami, pochłaniając po kolei jej zawartość. Brak manier, ogólnego obycia, na pierwszy rzut oka było widać, że dziewczyna jest tą niższego stanu. Ale niezbyt ją interesowało zdanie innych, teraz jej priorytetem było zniwelować skurcze w żołądku przy pomocy ciast i innych smakołyków. Zresztą nie miała zamiaru tu długo przebywać, w końcu jej Eques został na dworze sam, a goście patrzyli na nią nie przychylnie. I to o niej mówią, że na wszystko patrzy z drwiną, jeszcze czego!Anonymous - 26 Październik 2011, 15:47 Temat postu: ....Kiwnęła ochoczo główką, po czym pogrzebała chwilę w torbie, zanurzając rękę po same ramię i wyciągając z niej małe, ręcznie zdobione lusterko. W górnym prawym rogu <jeśli można tak powiedzieć, ponieważ miało kształt owalny> widniało delikatne pęknięcie. Ostrożnie podała przedmiot koleżance, w międzyczasie sprawdzając jeszcze, czy nie schrzaniła czegoś we własnym "make up'ie". Pajęczyna lekko się rozmazała, ale co tam, ważne że jest. Śledziła chwilę wzrokiem stworzenia przebywające obecnie na balu, ale większość wyglądała, dorośle, poważne i jakoś tak... nudno. Cholernie nudno - pomyślała z rozczarowaniem. Chociaż w sumie, z takich ludziów właśnie najfajniej jest się ponabijać. Z trzeciej jednak strony wyglądają dosyć groźnie. Lecz z czwartej z kolei mogą co najwyżej rozszarpać na strzępy, wypruć flaki, pokiereszować kości i mózg.... Nic wielkiego, gorsze rzeczy można zobaczyć na konwencie podczas gdy zabraknie przypinek... <tak tak, w krainie luster nie ma konwentów -.-'> W każdym razie zanim zdecydowała, co należy w takiej sytuacji zrobić, zaszła ponowna potrzeba wcielenia się w psychopatycznego doktorka, bowiem doszły do jej uszu, a co za tym idzie, do komórek mózgowych (o dziwo trochę jej jeszcze zostało) słowa osoby tu towarzyszącej.
- Zatem chodźmy rozpocząć nową erę w świetle naukowego geniuszu, mój wierny pomocniku...
biedna nie zdawałą sobie sprawy, iż to raczej Satusiowy Frankenstein miał przyzwolenie, predyspozycje i prawo do rządzenia się, ale była to kolejna rzecz zbędna dla niepojętej, chodzącej zajebistości jaka się w jej egzystencji objawiała.
//Gomene, za oczywisty przerost formy nad treścią i ambicją, ale nie mam grama weny i w ogóle się nie zanosi, iż by miało być inaczej przez następne parę dni...