Archiwum X - Blok nr 14 -> Klatka C -> mieszkanie 13
Faust - 8 Czerwiec 2012, 19:11
Przez dłuższą chwile jedynym co do niego docierało było własne, bijące donośnie serce. Był to dojmujący, zatrważająco potężny odgłos, niskie, miarowe dudnienie, jak gdyby odległy dzwięk potężnego, tajemniczego bębna tudzież gongu wydobywało się w samego środka nieprzebytej głuszy. Właśnie taki był ten dźwięk - pierwotny, dziki, potężny. Ogłuszał go niemal, a jednak z każdym kolejnym drgnięciem czuł jak gdyby jakaś moc napływała w jego ciało, przebiegała wzdłuż członków stawiając pionowo każdy nawet najmniejszy włosek na skórze i skupiała się, mrowiąc, w koniuszkach palców.
Był zaskoczony płynna przemową Giselle w równym stopniu jak jej nagłym zniknięciem. Nie wiedział ile to trwało, gdy stał, jak ogłuszony, mierząc się z tym co zdawało się, obudzone na dobre, szaleć w jego wnętrzu. A jednak ta chwila dała mu dość czasu, by chociażby uspokoić rozpędzony, świszczący w nozdrzach oddech aż do jego głowy ponownie zaczęły napływać i klarować się myśli. Ogarnęła go w jednej chwili jakaś niepohamowana, ponura wesołość, aż niemal sam się roześmiał.
- Oto bogowie kpią ze mnie poprzez usta mojej siostry - stwierdził nie do końca nawet świadom słów, które nijak się miały wobec idei, jaka właśnie nawiedziła jego głowę.
Rację, miała rację! A on, doprawdy, nigdy jeszcze w życiu nie mylił się tak bardzo! I jak to się stało, że przemówiła do niego z taka łatwością, że dopiero teraz docierać do niego zaczęły prawdy które winny być dla niego oczywiste?
Dlaczego właściwie od dłuższego czasu zaprzeczał własnej naturze? Bo miał ją za delikatną i kruchą, bo wmówił sobie że musi ją bronić przed sobą, podczas gdy od dawna już zadbał pieczołowicie o to, by stała się zakładniczką jego woli? Do diabła, nawet Loki to widział. Czymże były zasady, moralność czy świętość wobec popędliwego mroku jego duszy, który od tak dawna skłaniał go czynnej apostazji wobec wszelkich praw boskich czy ludzkich? Sam w sobie wszak stanowił zaprzeczenie wszystkiego co naturalne i jak jeszcze mógł myśleć o sobie, jak o człowieku, skoro już nawet ciało nie czyniło go doń podobnym? Była to ścieżka na którą zdecydował się wiele lat temu i to właśnie ona, po raz kolejny udowodniła mu, że jest jedyną jaką może i pragnie podążyć. Wraz ze świadomością tego faktu spłynęło na niego dawne poczucie siły i niezachwianej pewności jaką zawsze żywił odnośnie własnych wyborów. A więc tak to się miało rozwiązać. Być może było tak, że sprawa przesądzona została w momencie, w którym dziewczyna zjawiła się na jego progu. Ostatecznie nie był typem uznającym kompromisy, a Giselle pozostawała wszak krwią z jego krwi i nie było rozsądnym mniemać, iż zgodzi się podzielić nią z kimkolwiek, kiedykolwiek. Gdyby tylko przyznał się do tego przed sobą od razu, być może wszystko wyglądałoby teraz inaczej... Nie mniej nie było tak, że żałował. Nigdy nie żałował, a już zwłaszcza gdy ostatecznie sprawy potoczyły się tak, iż ostatecznie zawiodły go do zamierzonego celu. Ostatecznie, zawsze dostawał to, czego pragnął. I nie tylko Giselle, nie tylko Loki, ale cały świat przekona się o tym, jeszcze wiele razy.
A jednak teraz uciekła od niego (czy też od siebie samej?). Nie winił jej, być może nawet jakąś częścią siebie świetnie to rozumiał. Nie zmieniało to jednak faktu iż w tej chwili w jego piersi rozgorzał płomień pewnego gniewu i roztrząsanie kolejnych faktów było ostatnim, co miał zamiar uczynić. Zamiast tego podążył za siostrą. Zatrzymał się na progu pokoju jedynie na krótką chwilę, nie dłuższą niż dwa uderzenia serca. Przekraczając go, czuł jakby przerwał jakąś barierę, która do tej pory zawsze trzymała go na dystans, zarówno od tego miejsca jak i od niej. I z pewnym nie do końca uświadomionym zdumieniem uzmysłowił sobie, jak w istocie to było łatwe. Wystarczało się tylko poważyć, a on wszak był obrazoburcą. Z autodestrukcyjną radością przyszło mu więc zniweczenie świętości własnego, prywatnego sacrum i było to tak, jakby dopiero teraz pewne elementy jego percepcji wskoczyły na właściwie miejsca. Loki mawiał, że jedynym sposobem by pozbyć się pokusy, jest ulec jej. Nie można mu było odmówić racji zwłaszcza w tum momencie, w którym Faust z dojmującą pewnością uzmysłowił sobie fakt iż do tej pory był po prostu najzupełniej chory od wstrzymywanej żądzy.
Oparł kolano o brzeg łóżka i opadł nań, podpierając się dłońmi po obu stronach ciała leżącej poniżej blondynki. Długie, czarne włosy prześlizgnęły mu się przez ramię i zawisły w powietrzy niemal stykając się z jej jasną skórą. W nachylającej się nad nią, pociągłej twarzy mężczyzny gorzała jasno para jaskrawych, błękitnych oczu, przywodząc na myśl niepokojąco sprzeczny obraz - niegasnące, chłodne płomienie.
Tylko na moment przysłoniły je blade powieki, nim Vamoose ponownie utkwił spojrzenie w twarzy Giselle.
- Jestem mężczyzną, nie możesz mnie więc zwodzić w ten sposób - z jego gardła wydobył się stosunkowo cichy, a jednak głęboki i niski ton - i oczekiwać, że będę powstrzymywał się jeszcze choćby chwilę po tym, co powiedziałaś.
W zasadzie nie dał jej czasu na odpowiedź. W chwili gdy skończył mówić, jego długie palce zacisnęły się drapieżnie na wątłych ramionach dziewczyny a sam Vamoose wpił się w jej usta z niespotykaną do tej pory, wygłodniałą zachłannością, wobec której niewiele już było miejsca na delikatną czułość. Na to, być może, przyjdzie pora później. W tej chwili jednak nie chciał - a może nie był w stanie - dłużej się hamować.
|
|
|