To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Kwiecista Łąka - Wrzosowisko

Cecille - 4 Grudzień 2011, 15:42

Ich kroki, choć zdawkowe, acz będące doskonałym tempem do wspólnej pogawędki, nieuchronnie zbliżały ich sylwetki ku obranemu wcześniej celowi. Droga nie była wyboista, ba, skromne wzniesienia terenu, które rzadko kiedy ujawniały swoją obecność nie stanowiły żadnej przeszkody w spokojnym marszu poprzez udeptaną już ścieżkę, czy poziome skrawki gruntu, pokryte usychającą już zielenią. Niestety, jakkolwiek przyjemny i orzeźwiający nie był ich wspólny, uroczo przypadkowy spacer, który mimo towarzyszącej im wówczas pogody, zaliczyć dotychczas mógł się do udanych, perspektywa zbliżającego się punktu kulminacyjnego stanowiła dla Cecylii nie lada szkopuł. Sterczące w oddali, kąsające chmury budynki również nie dostarczały pannicy spokoju ducha, zaś drobne kłamstewka były dalekie od stanu faktycznego ich autorki. Wejście do miasta niosło za sobą przypuszczalne komplikacje, których przynajmniej na chwilę obecną, pragnęła uniknąć. Z drugiej jednak strony, przy teraźniejszym stanie pogodowym, dłuższe przebywanie na świeżym powietrzu również nie wchodziło w grę. Rozterki poczęły szamotać nią w środku, napawając już i tak skonfliktowane wewnętrznie dziewczę, dodatkowymi powikłaniami. Póki jednak czas dotarcia do obrzeży mieściny nadal pozwalał na zacieśnianie interakcji niekoniecznie międzyludzkich, zamierzała go dokładnie i skrupulatnie wykorzystać, nie inaczej.
Uśmiech, który do niedawna zdobił pobladłe czy to od stanu naturalnego, czy może od chłodu towarzyszącej im aury, lico, rozpłynął się subtelnie w nieco zamyślonym grymasie, który choć machinalny, miał być już wkrótce precyzyjnie wycelowany w biednego Williama. Postronny obserwator nie miałby trudności, w przypisaniu tego nagłego spadku optymizmu, zdawkowymi odpowiedziami młodzieńca, które, prawdę powiedziawszy, mogły być dla niemal każdej istoty nie tyle niezrozumiałe, ile niejasne w stopniu co najmniej kłopotliwym. Dlatego też Cecille raz jeszcze, z oczami charakterystycznej dla niej melancholii i pytającego podteksty, spojrzała na błądzącego wzrokiem towarzysza, rozchylając małostkowo wargi, w niepojętym wyrazie. Była to rzecz jasna gra, tak jak i szereg poprzedzających ją, przykładów mimiki i balansowania słowami, choć czy istota daleka od posiadania choć cząstki mocy magicznej, mogłaby to pojąć? No, może profesor psychologii, z odchyłami na proceder kłamstwa, autoprezentacji i interakcji, mających w ukrytym kontekście wyciągnięcie danych profitów, mógłby domyślić się owego niecnego zamysłu, jaki jawił się pod wyzbytą już z dawnej świetności, acz nadal równie uroczą kotarą, niegdyś złotych pukli.
- Porządek, harmonia... nie ma w niech miejsca na ewenementy. Nie uważasz, że to wyjątkowo surowa wizja? Wizja społeczeństwa bez indywidualności, bez ducha, podporządkowanego narzuconym ideom, ubezwłasnowolnionym... zahacza to niemal o faszyzm, drogi Willu.
Westchnęła sentymentalnie, spoglądając na pobliskiego właściciela słomianych pukli z niejaką pobłażliwością. Szczerze nienawidziła szufladkowania, ani żadnych z przejawów wymuszonego porządku. Choć przyznać musiała, ludzie tkwiący w przekonaniu o jedynej słuszności owego zamysłu byli tak podatni na wpływy, jak dziecko zależne jest od woli rodzica, a jakakolwiek perspektywa utraty zagrzanego przezeń stołka była dla nich niczym wyrok śmierci. Wobec możliwości utraty majątku lub "dobrej" opinii gotowi byli spełnić niemal każdą zachciankę, a i z drugiej strony, właśnie dla zdobycia bogactwa i władzy potrafili ulec całkowitemu zezwierzęceniu, o czym zresztą doskonale wiedział jej obecny protektor, nie zwlekający, aby ową przydatną wiedzę systematycznie wykorzystywać.
- Swoją drogą, odrzucenie to paskudny stygmat, czyż nie? Zostaje z nami na całe życie.
Wyraźnie nacisnęła, zauważając łańcuch powiązanych ze sobą reakcji, jaki towarzyszył przy jej uprzedniej wypowiedzi. Intonacja, z jaką wypowiadała te słowa, wskazywać mogła w myśl rozumowania nie tylko ludzkiego na jedno - najwyraźniej i ona dzieliła podobny los. I wcale nie dobiegało to tak dalece od prawdy, warto dodać. Na swoje szczęście, uszy Cecylii błyskawicznie wyłapały kolejny wątek ich rozmowy i natychmiast wypędziły z głowy natłok ordynarnych w swojej szczerości myśli.
- Brutalny rynek nie znosi marzycieli. Choć prawdę powiedziawszy, jestem pełna podziwu. Nie ma nic bardziej zachwycającego i czarującego, od umiejętności konwersacji, jaką szczycili się niegdyś poeci. Hołdowanie humanizmowi jest niesamowicie ponętne, stwierdzi to z pewnością każda, po głębszym wniknięciu w temat.
Wydukała beztrosko, bez większego zaangażowania tematem, jakby wypowiedziane przez wargi słowa miały brzmieć na wzór prośby o rachunek lub życzenia smacznego, a przynajmniej w pierwotnym założeniu, tak właśnie przedstawiał się stosunek niedoszłej blondynki ku swemu autorskiemu wywodowi. Jakkolwiek jednak owy stosunek się nie przedstawiał, William, jako słuchacz mający zmierzyć się z ową salwą słów, mógłby z łatwością doszukać się weń niejakiego podtekstu, być może nutki kokieterii lub zaczepności, a nader wszystko, odczuwalnego szacunku wobec języka nie tylko ojczystego, jaki wręcz z niej kipiał. Pozornie, choć przyznać musiała, niewiele na tym i innym świecie było rzeczy porównywalnych, do dobrego okazu porządnego tomiszcza.
I jakkolwiek obecnie pewna siebie nie była, jak wielkim zapałem nie wykonywała obranych przez siebie celów, których dokładny szkic kaligrafowała pod drobniutkim czerepem... słowa, które na moment odbiły się w powietrzu, wytrącone wcześniej z ust towarzysza, nieznacznie nią wstrząsnęły. Uczucie nieprzyjemne, porównywalne do spostrzeżenia po fakcie absurdalności i lekkomyślności w niewłaściwym ruchu podczas potyczki w szachy. Błąd. Krótkie słowo wypowiedziane jedynie w myślach ścisnęło jej gardło.
- Ah, no tak... no cóż, można powiedzieć, że jestem nieco starej daty, choć obwinić za to mogę jedynie rodziców. Niecnie zaszczepili we mnie różne dziwaczne nawyki.
Wytłumaczyła w trymiga, bez mrugnięcia. Na jedną krótką chwilę zapomniała o całym ogromie technologii, która w życiu ludzkim była czymś nieodłącznym i o paradoksie, pozornie naturalnym. Tak wielce uzależnili się od maszyn, że powoli zatracali to co najcenniejsze, poczucie starań, jakie wykazywać mogła istota druga, miast tego wyręczali się systemem kabli i impulsów elektrycznych. Zgroza, zgroza. Poprawiła ciepły szalik, zaciskając go nieco mocniej wokół smukłej szyi i raz jeszcze zerkając na swego rozmówce, tym razem, nieprzypadkowo badawczym wzrokiem.

Anonymous - 5 Grudzień 2011, 00:44

William nie starał się iść ani szybko, ani wolno, ot - tak, aby obojgu było wygodniej. Nie dostrzegł przy tym aby Clementine celowo starała się spowalniać kroku coby tylko rozmowę przedłużyć, lub na odwrót - przyspieszała w celu pozbycia się natręta, stąd po prostu ze spokojem ducha się dostosował, nieszczególnie się nad kwestią zastanawiając. gdy tylko dojrzał budynki przedmieść, zanotował sobie w głowie tylko, że zbliżali się do budynków. Nie kryła się za faktem zresztą żadna głębsza filozofia, li tylko prosty, oczywisty fakt. Kto jak kto bowiem, ale on akurat nie musiał mieć chwilowo dylematów poza tym stygnącym już z lekka, dotyczącym niefortunnej kurtki. Westchnął w myślach, przypomniawszy sobie sprawę, po czym zerknął na kobietę, gdy to skończyła ona wypowiedź o szufladkowaniu ludzi. Ciekawy punkt widzenia. Tak...
- Nowy, wspaniały świat - skwitował to krótko. Potem mrugnął, uśmiechnął się do niej cokolwiek poczciwie i rzekł słowa, w które nigdy nie wierzył:
- Nie, żeby to było bardzo prawdopodobne.
Na swoiste nieszczęście rozmówczyni Will nie był bardzo wrażliwy na wszelkie symptomy zmian w nastroju, wyrażane przez najdrobniejszy cień ekspresji na twarzy, zwyczajnie ich nie dostrzegał. Bardziej takowe przeczuwał, a wtedy, jak dało się dostrzec, dość niefortunnie jego reakcja była wyolbrzymiona. Ot, mały, biedny studencina nie mający pojęcia co też powinien zrobić ze swoją twarzą aby wyszła mu cokolwiek ludzka emocjonalność. Tym niemniej, pobłażliwość dostrzegł i miał przez chwilę wrażenie, że traktowano go jak dziecko. To było w pewnym sensie dziwne ale sprowadził to spojrzenie do kategorii typowych narzędzi erystycznych i przestał o tym myśleć. Proste. Dopiero słowa o odrzuceniu zwróciły jego uwagę, zupełnie jakby Clementine wyczuła tę delikatną zmianę nastrojów i postanowiła ją wykorzystać, czego bynajmniej nie aprobował aczkolwiek mógł się tego spodziewać. A jakże. Ludzie uwielbiają wykorzystywać takie okazje ażeby powiedzieć coś tylko po to, aby sprawdzić jak ktoś zareaguje. Można się w tym momencie tylko domyślać jak niewiele wiary w ludzi William miał w sobie. A to tylko preludium do tego co właściwie mógłby o nich powiedzieć.
- W pewnym sensie tak - odpowiedział najbardziej ciekawie i dyplomatycznie jak chwilowo potrafił. Ach, przypuszczalnie były ku temu lepsze wypowiedzi, ale Doyle do mistrzów gry politycznej nie należał toteż po prostu dla zatuszowania ewentualnych własnych niesnasek (o których nie miał pojęcia czy były widoczne czy nie) ponownie się uśmiechnął. Ach, ależ z niego mistrz przewrotnej gry logicznej zwanej konwersacją.
- Aczkolwiek wiele siedzi w głowie człowieka. Choć na psychologii się nieszczególnie znam, muszę przyznać.
Zrobił zadumaną minę i puknął się lekko palcem wskazującym o brodę. Wtedy właśnie jego stopa natrafiła na twardy grunt chodnika, ciągnącego się wzdłuż jednej z węższych, asfaltowych, zaskakująco wręcz nowych uliczek typowych dla przedmieść miasta. Przystanął, wsłuchując się w wypowiedź o brutalnym rynku jakby tam nagle się pojawiło coś ważnego. Nie, żeby... zaraz zaraz, nie był marzycielem. Był? Lekkie zdziwienie wkradło się na jego twarz trochę niespodziewanie, kiedy układał sobie w głowie odpowiedź podczas samej wypowiedzi Clementine. Nie musiała więc długo czekać.
- Rynek nie lubi ludzi nieprzygotowanych na jego wyzwania - odparł wreszcie to, co już sobie zaplanował chwilę temu. - Wiele zależy więc od rozsądku przy dobieraniu kierunku, jak i siły przebicia w świecie kapitalistycznym. Ech, jak to brzmi. Nie uważam, że studia humanistyczne humanizmowi hołdują. Technik farmaceuta ma święte prawo być lepiej obytym niż ja. Studiowanie jest sprowadzone do formalnego opanowania języka służącego tylko po to aby dostać odpowiedni papierek.
Przerwał na chwilę i spojrzał gdzieś w bok, powoli ruszając wzdłuż chodnika, zupełnie zapomniawszy o tym, że zasadniczo w tym momencie mógłby pannicę pozostawić. To już jednak swoją drogą. W razie czego był przygotowany na skromną odmowę, od początku był bowiem nastawiony na zabranie jej w cieplejsze miejsce. Nie bez przyczyny więc odwrócił od niej wzrok, takowym bowiem zaczął szukać jakiegoś punktu bardzo określonego rodzaju.
- Studia nie uczą chwalebnego humanizmu. Raczej go trywializują i sprowadzają do roli narzędzia.
Lekko wzruszył wtedy ramionami. Cholera, nie orientował się za dobrze w tej okolicy. Potem znalazł, co się akurat skalibrowało z jej wytłumaczeniem własnego zacofania technologicznego. Ponownie stanął, uśmiechnął się zadowolony i serdecznie zaśmiał, słysząc słowo "niecnie". Ponownie skierował na nią wzrok. Dlaczego miał takie dziwne wrażenie, że przebijał się przez jakąś dziwną mgiełkę kiedy na nią spoglądał? Irracjonalne poczucie. Sporo takowych miał ostatnimi czasy.
- Nie powiem, ale przy takich okazjach przydaje się przynajmniej telefon komórkowy. Może herbatę?
Lekko kiwnął głową na swojego Świętego Graala. Potem przez chwilę pomyślał i dodał jeszcze:
- Masz do wyboru to i finalne przyjęcie tej kurtki. Będę to wywlekał. Dżentelmen ma obowiązek dzielić się płaszczem, tymczasem odmowę trudno mi interpretować.

Cecille - 5 Grudzień 2011, 22:43

Tajemnicą nie było, przynajmniej dla niej samej, jak istotne było wówczas zachowanie takiego, a nie innego pozoru. W końcu dostrzeżenie obawy z jej strony na sam choćby widok kolosalnych drapaczy chmur i innych tworów rąk ludzkich stanowiłoby element działający na jej niewątpliwą niekorzyść i kto wie, mogło wprowadzić dalece negatywne skutki wobec oceny jej osoby, a na owy luksus, niestety w czasie obecnym nie mogła sobie pozwolić. Moment, w którym podłoże z lekko podmokniętego gruntu ustąpiło sztucznemu tworowi, będącemu w istocie przerobionym efektem ropy naftowej lub innej, bardziej lub mniej naturalnej substancji, został trwale odnotowany przez Cecylię. Przewaga jej towarzysza, która właśnie w owej, kluczowej chwili wyraźnie się zarysowała, podłoże swoje opierała na niestety nadal niepełnej zdolności do odnalezienia się wśród masy ludzkiej i z pewnością nieudolnemu przystosowaniu, którego faza socjalizacyjna zdawała się dłużyć w nieskończoność. Choć z drugiej strony, trudno się dziwić jej oporności wobec zgłębiania arkanów zachowań ludzkich, w końcu były to zwierzęta nielogiczne, a mimo to posiadające wolną wolę, zdolność niekoniecznie racjonalnego pojmowania, czy szeroki wachlarz odczuwanych przezeń uczuć i w tej kwestii, nie różnili się nazbyt od przedstawicieli pozostałych światów. Należało tu jednak zwrócić uwagę na sedno całej sprawy, jakim niewątpliwie było samo jądro ich irracjonalnych zachowań. Skąd brała się ich przyczyna? Czemu przyjmowały taką, a nie inną postać? I o bogowie, dlaczego te niedorzeczne istoty podświadomie zwykły dążyć do wszelakich działań mających na celu udaremnienie ich postanowień? Brak logiki w podobnych postulatach wprawił ją w niemałą konsternację, pośpiesznie jednak przerwaną, podobnie jak i cały, nieodpowiedni do sytuacji wywód natury psychologicznej.
- Nie inaczej. Absurd goni absurd, choć to zjawisko niemal nieodłączne naszemu pokoleniu. Życie w paradoksie daje nam poczucie bezpieczeństwa, problem przyjdzie wówczas, kiedy wyczerpane zostaną już wszystkie kłamstwa.
...choć czy to w ogóle było możliwe? Póki istniały istoty żerujące na ufności innych, a i póki właśnie owe narastające sprzeczności nie podsuwały coraz to naiwnych przykładów na kreowanie nonsensów, łapczywie chłoniętych przez mało wymagających słuchaczy, dopóty owa destrukcyjna wizja mogła toczyć swój chory proceder.
Ucieszyła się momentalnie, kątem oka dostrzegając i domyślając się następnie, jak wspaniałomyślnym słuchaczem okazywał się z każdą ich wspólnie spędzoną chwilą, Will. Jego ostentacyjny brak przezorności wobec kobiecych gierek wywołał u niej niemal śmiech, zdławiony szybko przez rząd drobnych ząbków, tłamszących jawnie mimowolny odruch. Bawiła się przednio, badając stopniowo na co może pozwolić sobie w jego obecności, choć mimo wszystko, nadal zachowując okrutną przezorność. Uznać by to można za syndrom "nielegalnego emigranta", jakim to obecnie wybitnie się czuła, zakładając, że póki proces wtopienia się w szarą masę ludzką nie dobiegnie końca, nie może sobie pozwolić na żadne faux pas.
- Nie uważasz, że przeszłe przeżycia trwale na nas wpływają? Że pomimo prób, czy zapewnień, nigdy w pełni nie uda nam się od nich odciąć? Psychologia? Nie, nie, to prędzej... filozofia.
Odparła swobodnie, nieco przekornie, obdarzając od niedawnego czasu pogodne lico jej rozmówcy, równie adekwatnym spojrzeniem, obecnie zaintrygowanych, migoczących ogników goszczących w źrenicach. Czy faktycznie pragnęła wykorzystać ową chwilę słabości, wyczuwalną w tonie Williama? Nie inaczej. Choć prędzej w celach naukowych, typowo badawczych, aniżeli mających przysłużyć się jej samej... ale czy wiedza tak po prawdzie nie miała takiego faktycznego celu? Cóż, tą kwestię, pozostaje przemilczeć, przynajmniej na czas obecny.
Należałoby się natomiast skupić na kolejnej wypowiedzi początkującego mężczyzny, który ku niesłychanemu zaskoczeniu samej Cecylii, po wypowiedzianych w sposób dalece elokwentny, niewątpliwie przemyślany i najpewniej według potencjalnych przypuszczeń dziewczęcia, układany w głowie niczym szkielet kreowanego projektu już jakiś czas temu, słów, począł w zyskiwać w jej oczach obraz... dalece konfliktowy. Przy początkowym założeniu niejakiej wyższości i niezaprzeczalnej klasyfikacji Williama, do gatunku co najmniej podległego, okazywało się, iż zdolny on był do sprostania zadaniu bycia partnerem całkiem owocnej konwersacji, nadzwyczaj poprawnie. W odpowiedzi uniosła nieświadomie dwie, smukłe brwi i raz jeszcze obrzuciła spojrzeniem wątłą sylwetkę młodzieńca... czyżby ciekawił ją z każdą chwilą bardziej? Te i inne pytania oscylujące wokół jego persony, były systematycznie tłumione w połaciach umysłu, co najmniej odległych, spychane pod naporem innych, istotniejszych obecnie priorytetów.
- Wybacz, niestety mam umówione spotkanie, na które najpewniej jestem już mocno spóźniona. Póki jednak pamiętam, zechcesz mi podać swój numer?
Bezczelnie wciskające się przez całą wypowiedzianą frazą, słówko chętnie, zdławione zostało niemal w ułamku sekundy, dzielącej faktyczne myśli i zapędy Cecille od ich całkiem realnego wyjawienia. Niestety, obowiązki poczęły w natłoku coraz intensywniej nękać i tak już pochłoniętą w mętliku głowę, przypominając panience o konieczności zakończenia egoistycznych swawoli i poświęcenia czasu na cele o naturze bardziej przyziemnej. Pokrótce dobyła z torebki niewielki notatnik, stanowiący jeden z jej nowych nabytków, połowicznie wypełniony masą najróżniejszych informacji o barwnej tematyce, błądzącej jednak w granicy gatunku ludzkiego. Dołączyła do tego dość eleganckie pióro i wręczyła oba przedmioty Williamowi, otwierając uprzednio notes na pustej stronnicy. Liczyła, że okaże on swoją ufność i nie weźmie przykładu z bohaterek amerykańskich komedii romantycznych, podających numer dalece nieprawdziwy. Wówczas, jeżeli udzieliłby jej owego kredytu zaufania, z wdzięcznością podziękuje i schowa atrybuty na powrót do torebki, jeżeli natomiast nie... postąpi tak samo, tylko z nieco mniej entuzjastyczną gamą uczuć, jakie towarzyszyć mogą jawnemu zawodowi, pozornie uczciwych i niewinnych chęci. Czas ją gonił, zaś każda chwila daleka od wypełniania obowiązków, stanowiła drobny, acz nagromadzający się pretekst, ku wywołaniu dezaprobaty u pewnej liczącej się, istotnej głównie dla samej oskarżanej, persony. Odwróciła się delikatnie, z zamiarem natychmiastowego oddalenia się z owego miejsca i pożegnania się z dotychczasowym obiektem jej rozrywki, jednak szybko z niego zrezygnowała... na znaczący i nieco zafascynowany moment.
Odwróciła się na wprost młodzieńczej sylwetki, która uparcie trzymała w dłoniach przedmiot ich niedoszłego sporu. Zaśmiała się, nie mogąc już powstrzymać zdawkowej, acz wyraźnej dawki narastającego w niej rozbawienia. Doprawdy był fascynujący, nadal zamierzał stawiać na swoim? Pokiwała niemrawo płową głową i chwyciła gruby materiał w szczupłe, niemal dziecinne w swej wielkości dłonie. Następnie rozchyliła fabryczną tkaninę i zbliżyła się na odległość wybitnie naruszającą daleko pojętą przestrzeń osobistą, w następnej kolejności biorąc szeroki zamach i lokując chroniący przed chłodem wyrób tkacki na smukłych, acz męskich ramionach.
- Innym razem, Will. Obiecuję.
Odparła niemal uroczyście, dłonie umieszczając na krótką zaledwie chwilę, na ramionach wspomnianego powyżej jegomościa, kąciki pobladłych warg unosząc w całkiem okazały, pokrzepiający półksiężyc. Następnie oderwała palce od ściśniętego przezeń materiału i czym prędzej odwróciła się na pięcie, oddalając się z owego miejsca w tempie dalece szybszym od nie tak dawno obranego wraz z nim, unosząc dłoń ku górze i w ramach pożegnania wykonując charakterystyczny, nieskomplikowany gest, zapominając, a przynajmniej nie mając przy tym najmniejszego nawet zamiaru, na dołączenie doń choćby przelotnego spojrzenia. Nie minęła chwila, nim kobieca sylwetka zanurkowała w wąskich uliczkach, stracona z widoku Willa, już na dobre.

z/w

Anonymous - 9 Grudzień 2011, 14:17

Am... William w tym momencie mógłby mieć istotny wyrzut o ten nacisk, którego jednak na głos nie potrafiłby sprecyzować. Oczywiście mógłby skazać się na oczywistą ocenę, rzucając koszmarnie prostą kwestię jak "nieważne" czy "nie obchodzi mnie to", co też oznaczałoby dokładnie odwrotną tendencję w jego głowie. Tymczasem, jeśli czegoś zdołał się o Clementine dowiedzieć to ni mniej ni więcej jak tego, że potrafiłaby wyśledzić choćby najmniejsze drżenie w jego głosie i je wykorzystać. Intuicja mu podpowiadała, że pewnie pełnił podczas rozmowy funkcję taniego idioty, duma - że powinien być niejako urażony własnym, niskim intelektem, a ambicja dążyła ku temu aby...
Apatia zdusiła wszystkie podmioty w niecałe trzy sekundy, sprawiła, że na twarzy mężczyzny pojawił się zręczny, pozbawiony jednak głębszego wyrazu uśmiech, kiedy odpowiadał:
- Przeszłość determinuje przyszłość. To najbardziej oczywiste prawidło historyków.
Nie miał pojęcia co też innego miałby jej odpowiedzieć, nie miał nawet pomysłu na zgrabne wybrnięcie z sytuacji w słodkim przeświadczeniu, że udało mu się coś ugrać. Zadbał o to aby celowo nie zwalniać ani nie przyspieszać do momentu przystanięcia, ażeby nie okazać niczego ponad wyraz sugestywnego. Po chwili zadumy nad takim stanem rzeczy uznał jednak, że ten akurat aspekt sytuacji był ponuro codzienny. Mógłby więc nad nim się pouśmiechać trochę więcej, czyż nie? Może dlatego spokojnie okazał bardzo, bardzo delikatny zawód i wziął ten kalendarzyk aby wpisać tamże swój numer. Nie no, prawdziwy. Gdyby uznał, że nie chce się dzielić czymś tak trywialnym jak telefon, po prostu by odmówił. cyferki stawił szybko, niewielkie i średnio czytelne, finezyjnie jednak kończone czego cudnym przykładem mogła być siódemka na końcu z dość fantazyjną pętelką. Dla niego czynność wyszła strasznie jednak mechanicznie, oddał więc kalendarzyk i rzekł kulturalnie:
- Proszę bardzo. I przepraszam, jeśli za bardzo ci zająłem czas - Kiedy sobie uzmysłowił, że przypuszczalnie nieźle kobietę spowolnił, z zakłopotaniem się podrapał po głowie jak bardzo miły aczkolwiek wstydliwy szympans. Przynajmniej jemu własna postawa nie inaczej niż tak się kojarzyła, kiedy to sobie przypomniał, że potrzebował kilkudziesięciu sekund wpisywania tego cholernego numeru aby sobie uzmysłowić, że powinien odczuć lekkie wyrzuty sumienia. Cóż, nieważne, przypuszczał, że przeprosiny zostały przyjęte skoro niekoniecznie już nieznajoma osoba postanowiła mu oddać szalik w takim a nie innym geście. Odpowiedziało jej lekko zdziwione spojrzenie i wtedy to William uznał, że chyba jest w porządku.
- Oczywiście - rzekł po chwili pauzy, następnie zaś nie mógł zrobić nic więcej aniżeli tylko odprowadzić ją wzrokiem i owinąć się na powrót własnym szalikiem. I to by było na tyle. Zadumał się momentalnie tak, że po jakichś trzech minutach stania i gapienia się w jeden punkt można było powiedzieć, że połowicznie o całym, specyficznym przecież spotkaniu, zapomniał. W zasadzie takie sytuacje się zdarzały, nie zanotował niczego, nie zakochał się, można było iść dalej. No to poszedł - po prostu ruszył przed siebie aby wylądować na przystanku autobusowym.
Ławeczka zachęcała do siadania na niej. Dostrzegł to na samym początku, miała oparcie, wyglądała na wygodną a on się wybitnie nie wyspał. Dlatego może z lekka zmęczony sobie na niej usiadł, rozparł się wygodnie, spojrzał w niebo, zakręciło mu się w głowie i...
William zasnął w obcej okolicy snem niespokojnego człowieka.

Potem się obudził.
Przytłumiony przez własną, powoli budzącą się do życia świadomość, spostrzegł wilgoć na powiekach dopiero gdy jego ciało przeszył zimny dreszcz wywołany otaczającym go chłodem. Wtedy to skromny obszar pod oczami, nieco zsiniały od zmęczenia i cokolwiek zapadnięty w ramach specyficznej, ponoć typowej dla niektórych ludzi "niewyspanej" urody, niemalże zapiekł od chłodu. Wyczuł wtedy, że miał zapchany nieco nos, a gdy przetarł wreszcie oczy, na palcach pozostała mu słona, chłodna już ciecz. Kiedy to było, co...?
Z początku mgliście kojarzył otoczenie, dla niego niefortunnie mniej znajome niż takie, w którym wolałby się znaleźć - jego własne, ciepłe, bezpieczne mieszkanie. Potrzebował solidnej chwili czasu aby więc przypomnieć sobie, w jakim właściwie interesie znalazł się w tej jakże egzotycznej dla niego okolicy, wtedy przypomniał sobie marsz, wrzosowisko i odmawiającą założenia kurtki pannicę. Studentka. Mrugnął. Powątpiewał. Dlaczego? Nieważne. Nie wnikał. Ociężale, jakby go ten sen raczej złamał wpół i nieumiejętnie poskładał z powrotem aniżeli dał mężczyźnie odpoczynek, uniósł się na ławce przynajmniej do pozycji siedzącej, po czym przetarł dłońmi ramiona. Dostrzegł, jak bardzo były skostniałe, to jednak z opóźnieniem, notując w głowie jedynie nieartykułowane uczucie bardzo przejmującego chłodu. Istotnie, jego organizm zbyt silny nie był i nie miał najmniejszej ochoty reagować pozytywnie na drzemki na przystanku autobusowym. Nie pozostawało więc nic innego jak szczelnie owinąć się szalikiem, może w ramach wątpliwego temperamentu zakląć w myślach na zbyt chłodną kurtkę (zapominając, że przed snem była optymalna), dopiąć kołnierzyk i wsadzić ręce w kieszenie, lekko się kuląc w oczekiwaniu na autobus. Przedtem jednak ten skromny osobnik płci męskiej wysunął komórkę, po czym sprawdził która była godzina. Jęknął. Znowu musiał otrzeć łzy. Nieważne. Zajrzał na rozkład starając się bardzo uporczywie aby jego wzrok był obojętny i przerodził się w delikatną irytację na widok tego co ujrzał, w praktyce niestety błagał spojrzeniem o to aby autobus był za kilka minut. Ani chybi się... pomylił. Pół godziny. Ociężale wstał i pociągnął nosem, po czym sięgnął do Sakwy i odkrył, że wśród wszystkich użytecznych przedmiotów jakie zwykł kupować, na coś tak trywialnego jak chusteczki zabrakło miejsca w jego wadliwej, ludzkiej pamięci. Ponownie musiał pociągnąć nosem aby brzydko nie kichnąć, przy okazji odkaszlnął. Obejrzał się jeszcze na łączkę, wraz z nią zaś - na rozległe, wysokie wrzosowisko, po czym nieco przygarbiony od samego uczucia chłodu powolnym, ospałym krokiem skierował się w stronę miasta.
- Przypuszczalnie ten spóźniony minie mnie za kilka minut... - jęknął pesymistycznie. Już po chwili mógł obserwować toporną sylwetkę autobusu przejeżdżającą obok a następnie znikającą za jednym z budynków. Westchnął donośnie i po prostu ruszył dalej, od czasu do czasu cicho pokasłując. Dlaczego.

[zt]

Anonymous - 28 Luty 2012, 11:38

W domu nie mógł znaleźć sobie miejsca. Łaził z kąta w kąt z jakimś pomrukami przekleństw na braci, którzy ewidentnie mieli dobry humor. Teoretycznie jego też zły nie był, ale mimo wszystko panujący zgiełk w domu nie pozwalał mu zebrać ani myśli, ani też się pouczyć do szkoły. Ruszył więc zatem na czekoladę. Nie miał jednak zamiaru pić jej w lokalu. Tam było zbyt ludzi i czuł się niezbyt dobrze. Starał się ograniczyć z nimi kontakty. Tak więc chadzał dzierżąc w wielkim kubku ciepły napój, Jak dobrze, że nie ucieka z niego tak szybko ciepło, chwali się. Chuchał chwilę i stanął aby wziąć kilka łyków. Na ustach aż zagościł wesoły uśmiech i gdyby miał ogon to by nim zamerdał. Na szczęście kasy od rodzicieli na nią nie musiał żebrać, dorabia sobie, o. Tak więc mógł pozwolić na taką ekstrawagancję jaką jest prawie litrowy kubeł słodkiej i ciepłej czekolady. Gdy w końcu uniósł znad tego kubełka twarz z zaskoczeniem stwierdził, że zawędrował na wrzosowisko, znaczy latem to było wrzosowisko czy inną porą roku. Teraz kawał polany pokryty białym puchem - śniegiem. Tym razem cieplej się ubrał, założył nawet rękawiczki! O tych zwykle zapominał. Jednak chyba siedzenie pod wierzbą czegoś go nauczyło.
Rozejrzał się do okola ale ani żywej duszy. Dobrze, bardzo dobrze. Nikt nie będzie mu truł o nie wiadomo czym, nieprawdaż? Zrobił kilka kroków w przód i westchnął, nie było gdzie usiąść a ponowne moczenie tyłka śniegiem nie wchodziło w rachubę. Na szczęście miał torbę, co zarejestrował dopiero po chwili, w niej zaś nic konkretnego na co miałby uważać. tak więc gdy zajdzie taka potrzeba użyje jej jako swoistego rodzaju ławeczki, czy tam krzesła, jak kto woli. Wzdrygnął się gdy zawiał zimny wiatr. Za chwilę ponownie przystanął i zamoczył usta w czekoladzie z uśmiechem, naprawdę lubi ten płyn.

Anonymous - 28 Luty 2012, 13:27

Cesar swoim zwyczajem szedł przed siebie nie poświęcając zbytnio uwagi na obserwacje otoczenia. Dobrze, że Ivan przed przyjściem do świata ludzi przypomniał mu o kurtce, w samej koszuli pewnie zmarłby ździebko. Zresztą rawnar schował się pod nią przy pierwszym chłodniejszym podmuchu wiatru. Jednak iść tak bez celu nie da się na dłuższą metę. Zawsze znajdzie się jakaś przeszkoda. Tym razem to szczurek wystawił łepek spod niedopiętej kurtki i poruszał przez chwilę wąsikami.
Czekolada - usłyszał kotowaty jego głosik w swojej głowie - gorąca czekolada
W tych kilku słowach kryło się łakomstwo gryzonia. Od tej strony Cez już na początku go poznał. Ivan był delikatnie mówiąc maniakiem czekolady w każdej postaci. Potrafił wyniuchać choćby okruszek.
Cez westchnął i rozejrzał się wokół. Byli na jakiejś polanie, a parę kroków od nich chłopiec z wielgachnym kubkiem.
- Uspokój się. Nie teraz. - powiedział na głos do gryzonia, a następnie uśmiechnął się do chłopca przepraszająco - wystarczy delikatny zapach czekolady, by mój mały przyjaciel dostał kręćka.
Rozpiął suwak trochę bardziej, złapał zwierzaka za grzbiet i uniósł by spojrzeć mu w oczy
Czekolada będzie później. jak się nie uspokoisz to będziesz biegał po śniegu sam i zmarzną ci łapki - pogroził Ivanowi żartobliwie i schował go spowrotem, jednak głowa rawnara wystawała ponad suwak, a oczka wpatrywały się chciwie w kubek chłopca. Poza tym jednak był już spokojny.
Cesar jestem - Dachowiec znów się uśmiechnął. Ostatnio jakoś często to robił nawet bez przyczyny. Ale kto by się przejmował drobiazgami.
Pewnie dlatego nawet nie zauważył jak zaczął machinalnie głaskać szczurzy łepek.

Anonymous - 28 Luty 2012, 13:59

Stał i delektował się smakiem gorącej czekolady. Jakoś wybitnie za słodyczami to nie przepada, ale akurat ten napój jest tym co lubi bardzo zwłaszcza w zimowe dni. Nastraja pozytywnie, odpręża i wygania wszelkie złe myśli zastępując je słodkim błogim lenistwem. Ciało wtedy wydaje się rozkosznie ciężkie a powieki przymykają, błogość. Nikogo się tutaj blondyn nie spodziewał, przecież komu w zimę chciałoby się łazić po takich miejscach. toteż widząc chłopaka lekko się zdziwił. Nie miał też pojęcia, że jego czekolada sprawi iż ów jegomość postanowi uraczyć go rozmową. Tym bardziej zdziwienie było większe. No i te dziwne oczy nieznajomego nieco go zastanawiały. Nie miał zamiaru jednak wypytywać ( ogona jeszcze nie zarejestrował o ile jest w ogóle widoczny, Cez mógł go schować). Słysząc słowa nieco przechylił głowę mocniej zaciskając palce na kubku, niebieskie oczy utkwił w chłopaku a potem przeniósł na zwierzaka. Nie bardzo wiedział co ma powiedzieć, postawił na prostotę więc. Żadnych większych dywagacji.
- Nic się nie stało, nie dziwię się mu też ją uwielbiam..
Gdy mógł lepiej zobaczyć szczura uśmiechnął się. Wiele osób uważało je za szkodniki, paskudne stworzenia, które przenoszą zarazki. Syou jednak do tych osób nie należy. Można powiedzieć, że nawet lubi te zwierzęta, są bardzo sprytne, pomysłowe i potrafią bardzo dużo przetrwać. Słysząc jak dachowiec skarcił swojego towarzysza blondyn zachichotał, bardzo dziewczęco z resztą co wiele razy go irytowało, ale inaczej nie umiał o zgrozo.
- To naprawdę musi być maniak czekolady..
Stwierdził widząc jak kaprawe ślepka Rawnara się wpatrują w jego kubek. To była poniekąd zabawna sytuacja zwłaszcza w oczach studenta informatyki. Gdy nieznajomy się przedstawił to i człowiek gorszy być nie mógł i uczynił to samo.
- Nathaniel, ale zwykle mówią na mnie Syou
Także się uśmiechnął , nie miał powodu tego nie robić. Jakoś specjalnie się nie uprzedzał, jednak do najmilszych osób nie należy. Przyglądając się tak szczurkowi wpadł na pewien pomysł. Nie wiedział na ile poskutkuje, ale można spróbować. Jako, że czekolada już nie jest tak bardzo gorąca nalał jej trochę na dłoń z, której uczynił coś na wzór łódki. Potem podsunął pod nos zwierzaka. No co poradzi, że lubi takie stworzonka. Zanim to zrobił, to rzecz jasna zdjął rękawiczkę.

Anonymous - 28 Luty 2012, 14:28

Słysząc śmiech chłopca, jakby nagle sobie przypomniał gdzie jest i poprawił owinięty w pasie ogon pod kurtką, by przypadkiem rozmówca go nie zobaczył. Ostatni człowiek jakiego spotkał okazał się delikatnie mówiąc niezbyt przyjazny. Ethan owszem, co nieco mu opowiedział, ale potem... Jednak nie ma co rozpamiętywać, wielbiciel czekolady jest za młody na Morię. Chyba. Kto wie, co za śmiertelne zabawki ma pod kurtką. Nie, to niedorzeczne. Cez odgonił ponure myśli. Nawet jeśli, to jakoś sobie poradzi.
Zresztą w powrocie do rzeczywistości pomógł mu rawnar. Otóż widząc, co Syou zamierza odbił się mocno od brzucha dachowca łapkami i wylądował w śniegu obok nowo poznanego, Cez zaś zaskoczony ruchem i siłą przyjaciela poleciał do tyłu i dość boleśnie sobie usiadł. Zmarszczył czoło i już miał powiedzieć coś złośliwego Ivanowi, ale widząc jak ten z błagalnym wzrokiem patrzy na blondyna zaczął się śmiać, tak, że po chwili już leżał w śniegu rechocząc jakby go coś opętało.
Ivan nie zważając na niego skorzystał z poczęstunku, wylizując dłoń nastolatka do czysta. W tym czasie Cesar uspokoił się wreszcie i wrócił do siadu. Przez ten upadek niestety machinalnie ogon odwinął się i był doskonale widoczny w śniegu. Dachowiec miał ochotę zakląć, ale co się stało, to się stało, nic nie poradzi.
Maniak to dość łagodne określenie - burknął na szczura, lecz ten nie zwrócił na niego uwagi. Ledwie skończył czekoladę oddalił się trochę, stanął na tylnych łapkach i ukłonił łebkiem w podzięce. Mógł zrobić to telepatycznie, ale będąc samemu nie mógł czytać umysłów i sprawdzić podejrzeń Cesara, które mimo woli w swojej głowie słyszał. Kilka Rawnarów dało by radę, ale w obecnej sytuacji lepiej nie ryzykować.
Cesar wstał otrzepując się ze śniegu. Ivan będzie chciał wrócić pod kurtkę dopiero jak porządnie zmarznie, albo skończy się czekolada.
Nie ma jak cieszyć się przysmakiem w samotności. Przeszkodziliśmy ci w tym, wybacz - powiedział wyciągając fajkę i paczuszkę tytoniu - Masz coś przeciw? Zapytał zanim zabrał się do nabijania. Może sobie mieć ochotę zapalić, ale jeśli komuś z towarzystwa dym przeszkadza, to zrezygnuje. Veis mu już raz pokazał czym to grozi i nie miał ochoty na powtórkę.

Anonymous - 28 Luty 2012, 14:52

Tak, ludzie potrafią być brutalni, nawet bardzo. Syou już o tym nie raz się przekonał. Zwłaszcza ludzkie nastolatki to paskudne istoty. Zabawek śmiertelnych pod kurtką żadnych nie miał i nie widział potrzeby noszenia czegokolwiek takiego. Zwyczajnie po prostu nigdy nie przytrafiło mu się coś takie, że musiałby się bronić.
Reakcja zwierzaka go zaskoczyła, myślał, że odbędzie się to trochę spokojniej. Tak zdecydowanie spokojnie. Rawnaer jednak swoją energicznością przewrócił nawet na ziemię. Co spotkało się z chichotem, kolejnym z resztą ze strony Syou. Jednak to co nastąpiło chwilę potem, sprawiło iż oczy blondyna skrzyły się radośnie a oczy szczura po prostu tak go urzekły, że nie mógł inaczej. W dodatku ten rechot nieznajomego, który sprawił iż brew człowieka nieco się zmarszczyła, ale zaczął mu wtórować także się śmiejąc do rozpuku. Trzeba też dodać iż język zwierza trochę go łaskotał, co dodatkowo potęgowało reakcje blondyna. Chwilowo nastolatek nie patrzył na dachowca bardziej zainteresowany tym co robi jego towarzysz. Te kaprawe oczka strasznie mu przypadły do gustu. Takie paciorkowate i błyszczące. Nie wiedział jak zwierze zareaguje na to co chce robić. Jednak wysunął w jego kierunku dłoń z wystawionymi dwoma palcami i pocochał pod brodą., ciekaw reakcji szczurzyny.
- No cóż, chyba każdy ma jakieś manie, to nic dziwnego.
Dopiero teraz spojrzał na Cesara i zauważył ogon, który sprawił, że mimowolnie się cofnął, tak o krok i zmrużył niebieskie oczęta. Przechylił głowę i powiedział radośnie.
Ej! Nie wiedziałem, że cosplayujesz jakąś postać, zawalisty ogon!
W słowach było wiele wesołości, no i poniekąd zaskoczenia, że też dopiero teraz zauważył ten ogon. Nie brał go jednak za prawdziwego. Nie miał pojęcia o żądnej krainie luster ani tym bardziej jakiś organizacji. Jest zwykłym nastolatkiem nie wmieszanym w ten dziwny świat. Zainteresowanie znowu przeszło na szczurka, do którego chłopak się uśmiechnął. Upił trochę czekolady aby się trochę rozgrzać po czym postawił kubek na ziemi kucając. Przechylił go w stronę rawnara i powiedział łagodnie.
- Częstuj się ..
Z zainteresowaniem przyglądał się poczynaniom zwierzęcia, nie mając pojęcia, że w jakiś sposób jest ono niezwykłe. Wszak o bestiach także pojęcia zielonego to nie ma. Z tej czynności wyrwało go zapytanie nowo poznanego. Przez chwile się zastanowił, chociaż słowa tego nie wymagały.
- Nie przejmuj się, nic przecież takiego się nie stało. Czasem też warto pobyć trochę w towarzystwie...
Ostatnio coś doskwierała mu samotność, chociaż to się zwykle nie zdarzało. Nie miał jednak ochoty na zagłębianie się w te zjawisko i żył po prostu dniem jak głosi pewna dewiza życiowa - Carpe Diem. Co do kolejnego pytania po prostu kiwnął głową zgadzając się na to aby chłopak sobie zapalił, nic przeciw temu nie miał.

Anonymous - 28 Luty 2012, 15:24

Cosple... co? - No proszę dowiedział się właśnie, że w świecie ludzi jakoś można wyjaśnić posiadanie ogona, a swoją drogą pomachał końcówką swojego na boki nieznacznie, takie kocie okazywanie zainteresowania - Pierwsze słyszę. Na czym to polega?
Taka informacja mogłaby mu się kiedyś przydać, a blondyn, jest w jego wieku i raczej wygląda na niegroźnego. Ludzie lubiący szczury raczej tacy nie są, tak się zdawało przynajmniej Cesarowi. Rozluźnił się więc, nabił fajkę tytoniem i zmarnował kilka zapałek zanim mógł zaciągnąć się dymem. Tak, nie powinien się zaciągać, to przy fajce nie wskazane, ale lubił podczas pykania od czasu do czasu poczuć trochę dymu w płucach. Ten zaś aromatyzowano pomarańczą i odrobiną wanilii. Przyjemna kompozycja.
To że Ivan lubi drapanie pod brodą, to sam wiedział. Jeszcze trochę i szczur pójdzie na całość pomyślał dachowiec. A już zaczynał lubić gryzonia.
Nazywam go Ivan - powiedział pomiędzy chmurkami dymu - Wiesz, że normalnie zwierzęta nie mają imion, dopiero ludzie i inni im je nadają. A ty przestań się zgrywać, sami tu jesteśmy
Ostatnie zdanie było do Ivana.
Nie zgrywam się, jestem ostrożny - brzmiała telepatyczna odpowiedź, lecz tym razem Syou również ją słyszał - Nie wystarczy kitę schować. Ciemne okulary sobie kup
No tak, przez jakiś czas musiał się Cesarem opiekować, to teraz zrobił się trochę złośliwy, ale kot był pewien, ze mu za jakiś czas przejdzie. Mimo wszystko był ciekaw reakcji chłopaka na telepatię.
- To nie jest jakiś tam szczur tylko Rawnar - wyjaśnił uprzejmym tonem. Słyszenie głosów mogło blondyna wystarczająco wystraszyć, lepiej nie pogarszać sprawy i co nieco wyjaśnić - Z ogonem się urodziłem. Jestem Dachowcem. Wiesz coś o nich?

Anonymous - 28 Luty 2012, 15:53

Dalej by brał ogon za efekt cosplayu, gdyby nie fakt, że chłopak się zdziwił. Potem zaś zarejestrował, że ów element ciała się poruszył. Oczy rozwarły szeroko i aż usiadł na tyłku z wielkim zdziwieniem w niebieskich tęczówkach. Nie było teraz mowy o normalnym rozmawianiu, gdy Syou jest w takim a nie innym stanie. Jednak jakoś wydukał odpowiedź.
- To upodobnianie się do ulubionych postaci z anime, tudzież mangi.. Takie jakby kopiowanie wizerunku..
Przełknął ślinę i wziął głęboki wdech. *Tylko spokojnie, on nie jest niebezpieczny, nic Ci nie zrobi..* Niczym głupek z miną WTF spoglądał to na szczurowatego to na nowo poznanego-Cesara. Kubek się przewrócił i teraz resztka czekolady rozlała się i wsiąknęła w śnieg. Naprawdę się wystraszył, nie rozumiał co jest grane. *to jest, to jest jakiś pieprzony sen*
Zamknął oczy i starał się wybudził, nawet uniósł dłoń i uszczypnął w policzek. To spowodowało, że syknął siarczyście i otworzył oczy, potem pisk. Oni dalej tu byli. To jednak nie był sen. Nie rozumiał, nie czaił tego motywu, ani trochę. Kolejne słowa starał się przyjąć ze spokojem. Raz po raz biorąc głębokie uspokajające wdechy. Nie wierzył w to co usłyszał.
- Ivan.. Rozumiem.. Ivan
Mruknął nieco niepewnie wsuwając dłoń w blond czuprynę. Wtedy usłyszał telepatyczne słowa, ewidentnie mówił je Ivan. Syou aż podskoczył jak oparzony..
- O kur!
Nie potrafił tego wytłumaczyć, przełknął gorzko ślinę i poczynił kilka kroków, właściwie wyglądało to jak "pajączek", taki śmieszny rodzaj chodzenia na czterech kończynach, którym męczą na lekcjach W-F. Na kolejne słowa szczęka mu opadła. Juz kompletnie nie wiedział co ma zrobić, co powiedzieć, mruknął tylko.
- Ja chcę się obudzić.. tyle wiem, chrzanisz od rzeczy.. Jaki Rawnar jaki dachowiec, co to kurwa za przedstawienie?
Naprawdę jest w niezłym szoku i normalne myślenie w tej chwili nie było możliwe. No cóż Cesar sam tego chciał, ot.

Anonymous - 28 Luty 2012, 16:32

Ivan widząc marnującą się czekoladę psiknął i zaraz zajął się jej "ratowaniem" wylizując to co nie zdążyło wsiąknąć w śnieg czy wyparować.
Obawiam się, że to nie jest przedstawienie - odpowiedział spokojnie Cesar kucając przy Ivanie i przeklinając w duchu. Trafił mu się całkiem nie świadomy rozmówca. Szlag by to. Ale skoro już zaczął, trzeba pociągnąć to dalej.
Jeden Rawnar nie jest groźniejszy od zwykłego szczura, jedynie potrafi porozumiewać się telepatycznie z innymi istotami. Zresztą Ivan nie skrzywdzi kogoś, kto dał mu czekolady, no chyba że w obronie własnej. Nie może czytać w myślach, jedynie mówić do ciebie - wyjaśnił najbardziej uspokajającym tonem na jaki było go stać. - Dachowiec zaś to coś w rodzaju połączenia kota i człowieka. Widzę w ciemności jak koty, mam tak samo dobry węch, słuch i inne zmysły. Ja mam tylko ogon i oczy, a są tacy, co też kocie uszy mają, albo są pokryci sierścią.
Wydawało mu się, że tymi wyjaśnieniami choć trochę chłopaka uspokoi. Jednak o "nadnaturalnych" zdolnościach wolał na razie nie wspominać. Przynajmniej póki chłopak nie zapyta o nie. Sam pewnie zareagowałby podobnie na jego miejscu. Szczęściem Ivan więcej się nie odzywał, a gdy skończył czekoladę podszedł do Cesara i smutno przyglądał się blondynowi, jakby chciał przeprosić, że go wystraszył.
Obawiam się, że to nie jest sen - podjął dachowiec - Widać jesteś jednym z tych, co do tej pory żyli w błogiej nieświadomości. Ale chyba lepiej spotkać kogoś niezwykłego u siebie, kto może na pytania odpowiedzieć, niż wdepnąć w przypadkowy portal, co? Nawet ja nie wiem wszystkiego, ale postaram się odpowiedzieć na pytania, jeśli jakieś masz
Mówiąc ponownie schował ogon pod kurtkę, by zbytnio nie rozpraszał Syou. By bardziej go nie drażnić nie ruszał się z miejsca, a jedynie przyglądał człowiekowi.

Anonymous - 28 Luty 2012, 17:38

Słowa uderzyły w niego niczym obuchem. to nie było przedstawienie tylko najprawdziwsza sytuacja. Realistyczna, tak prawdziwa jak on i jego czekolada. Nie potrafił pojąć czegoś takiego, czemu dopiero teraz dowiaduje się o istnieniu takich istot? Uspokoił się jednak i wstał z ziemi. Niepewnie patrząc na nich i słuchając wyjaśnień dachowca. Cesar miał pecha bowiem Syou nie ma pojęcia o czymś takim jak Kraina luster, ani tym bardziej przedstawicielach z stamtąd pochodzących. Jednak to co powiedział mu nowo poznany znajomy go uspokoił. Zaczął to wszystko trawić i po raz kolejny przełknął ślinę. Spojrzał na szura, który wydawał się być zmartwiony faktem, że go wystraszył. Zamrugał więc powiekami zerkając na niego. W końcu mimo wszystko polubił zwierzaka. Jego reakcja nie była spowodowana tym, że się go bał, po prostu zaskoczono taką a nie inną informacją.
- Przepraszam za moje zachowanie, ale po prostu to brzmi jak Since fiction, nie przywykłem do takich informacji..
Zrobił lekko skruszoną minę, już się jednak nie bywał. Miał pytać, o moce? No chyba sobie, z niego żartują. Przecież nie ma pojęcia o mocach więc jak mógł o nie pytać? Wziął głęboki wdech i powiedział tym razem do szczura.
- Przepraszam Ivan jeśli uraziłem, Ciebie też Cesar...
O dziwo mówił jak najbardziej szczerze, Nie było w tym obłudy, kłamstwa czy jakiegokolwiek innego złego wydźwięku. Kolejny monolog dachowca został przyjęty już z większym spokojem i nawet zastanawiał się blondyn nad tymi słowami. Miał też jedno pytanie więc je zadał niepewnie, ale jednak musiał.
- Jakie portale?
Zamrugał powiekami, to było interesujące, jakiś innymi wymiar? Może inne światy za nimi są. Pierwszy raz od kiedy dowiedział się o istnieniu innych ras wydał się być tym zaintrygowany.

Anonymous - 28 Luty 2012, 21:48

Casar wypuścił powietrze z ulgą. Zaciekawił rówieśnika, (no prawie rówieśnika, ale o wiek nie pytał, to nie może tego wiedzieć) padło pierwsze pytanie.
Nie Ivan, ja mu powiem - zwrócił się do Rawnara zanim ten choćby spróbował nawiązać telepatyczne połączenie Usiadł wygodniej i odwrócił się do chłopaka.
Czasami Ivan mówi za szybko. Wszystko zrozumiesz, każde słowo, ale przekazuje nawał informacji w krótkim czasie aż łeb pęka. - zaczął od wyjaśnienia - Czasem można natknąć się na portal do Karminowych Wrót. To miejsce w jakby innym świecie zwanym Szkarłatną Otchłanią. Z Karminowych Wrót można dostać się stałymi portalami w różne części Świata Ludzi i Krainy Luster. Z tej ostatniej pochodzimy.
Wskazał fajką siebie i rawnara by nie było wątpliwości, chociaż pewnie nie musiał.
Ale zdarzają się spontaniczne portale, takie co pojawiają się na jakiś czas i znikają. Tak ja trafiłem tam po raz pierwszy. Wychowałem się tu, wśród ludzi. Tam nie ma samochodów, internetu i telewizji, za to mieszkańcy są różni, nie tylko Dachowce. I jak wszędzie są istoty dobre, złe i takie gdzieś po środku... - przerwał i ponownie zapalił fajkę, bo przygasła, a tytoniu w niej jeszcze sporo było i jakąś chwilę palił w milczeniu. Czekał, aż Syou o coś zapyta, bo nie chciał pleść o czymś, co go nie będzie interesowało.

Anonymous - 29 Luty 2012, 11:17

W momencie gdy Cesar się wypowiadał Syou spoglądał to na niego to na Rawnara. Rzeczywiście to było niezwykłe, lecz wiedział, że oboje z niego nie kpią. Musiał więc przyjąć do wiadomości fakt, że dachowiec mówi prawdę. Coś w tym jest. Chociaż dalej na jego ustach widniało niedowierzanie to prawda była taka, że wierzył w jego słowa. Dalej mógłby ciągnąć tę farsę i sprzeciwiać się słowom ciemnowłosego. Jaki jednak miałby w tym cel? Odcinać się od prawdy? Dalej tkwić w przeświadczeniu, że na świecie takie rzeczy jak z opowieści since fiction się nie zdarzają ? To byłoby tylko jawne oszukiwanie samego siebie.
- Karminowe wrota, Otchłań, Kraina Luster.. Brzmi to jak jakaś bajka dla dzieci..
Mruknął tak jakby sam do siebie, trawiąc tę informację. Istniały więc też inne rasy, inne światy. To przyprawiało go o zawrót głowy. Wszystko w żołądku przewróciło się dając znać co sądzi o tej rewelacji. Syou chwilę milczał, nie wiedział jak ma wyrazić to co chce powiedzieć. Nie ogarniał sytuacji tak jakby chciał. Dalsza część wypowiedzi już go nie zdziwiła, skoro istnieją stałe portale, to i zapewne te spontaniczne, nagłe i sprawiające, że taka osoba jest w niezłym szoku. Jakby blondyn zareagował gdyby znalazł się w innym wymiarze? Zapewne byłby nieźle zdekoncentrowany, wystraszony i nie wiedział co dalej zrobić. Zamartwiałby się tylko i błądził z duszą na ramieniu. Tymczasem siedział bezpiecznie w ludzkim świecie i przygryzał wargę przyglądając się Ivanowi. Niezwykłe z nich stworzenia, bo także i Cesar nie jest codziennym widokiem dla oczu blondyna.
- Może kiedyś pokażesz mi tę krainę Luster co? Chętnie bym ją zobaczył z bliska? Bardzo ciekawy jestem..
Wyciągnął dłonie ku szczurowatemu tak aby na nie wszedł. Tak, chciał go popieścić i pogłaskać, takie przeprosiny za swoje zachowanie, o. Miał nadzieję, że ten skorzysta, jeśli nie to trudno, naciskać nie miał zamiaru. W głowie obijały się tysiące pytań jakie chciałby zadać lecz chwilowo się wstrzymał. Przecież nie będzie nimi strzelał jak z procy. z resztą, jeszcze nie do końca wyszedł z szoku. Dalej w jego sercu jak i umyśle tkwiła mała zadra mówią - "On kłamie". Starał się jednak ignorować bo wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazywały na to, że dwójka nowych znajomych nie kłamie.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group