Anonymous - 9 Grudzień 2010, 10:25 - Nie to nie. - powiedziała i obrażona wyszła z kolejki.
zt
// Przepraszam, przepraszam, naprawdę przepraszam, ale nie mogę porządniej odpisać :_; //Anonymous - 24 Luty 2011, 20:36 Ciemność... Wszystko było nią spowite. Każdy kształt nurzał się w niej, niczym w smole. Wszystko to, co umieszczone było na terenie miasteczka, wyglądało teraz jeszcze bardziej przerażająco, niżeli za dnia. Ale osóbce, która, pomimo pory, była dosyć dobrze widoczna dzięki kolorze swej skóry, włosów i ubrania, najwyraźniej to nie przeszkadzało, ba - właściwie miała nawet ochotę przejść się w takowe miejsce. Ot, chwilowy kaprys rozpieszczonej dziewoi.
Całą swą osobą nijak pasowała do otoczenia. Majestatyczna, w kolorze symbolizującym niewinność i ruchami przesiąkniętymi gracją była wręcz... dziwna, nawet jak na stworzenie spoza ziemskiego wymiaru. Jako panienka z dobrego domu teoretycznie powinna upodobać sobie kolorowe, cukierkowe miejsca. Ale tak się złożyło, iż rodzice wpoili jej (może nieumyślnie) przekonanie, że może robić co chce i nie musi patrzeć na standardy bądź ograniczenia, że nic nie odgradza jej od samodzielności. A jej się to spodobało i wykorzystywała ów przywilej w każdy możliwy sposób, w każdej możliwej chwili, zgodnie ze swą życiową dewizą. Zawsze brała wszystko garściami. Dlań pojęcie "umiar" nie istniało wręcz. Nieważne, co to było, jeśli mogło w jakiś sposób ją uszczęśliwić lub umilić jej czas, zawsze zagarniała tego nadmiar i nikt nie zwracał jej uwagi, że jej to nie przystoi, ze nie powinna. Cóż, jacy są rodzice, takie będzie ich dziecko. Acz jeśli być już do końca skrupulatnym, to Loire byłą dzieckiem jedynie z wyglądu - w rzeczywistości jej narodziny miały miejsce ponad sześćset lat temu. Oczywiście, jako istota ze Szkarłatnej Otchłani, musiała kiedyś utkwić cieleśnie na którymś etapie rozwoju. I traf chciał, że utkwiła na nim w wieku trzynastu, bądź i nawet naciąganych czternastu lat. Odpowiadało jej to, i to jak, nie musiała wszak przejmować się wyglądem, jak to czyni większość przedstawicielek płci pięknej rasy ludzkiej.
Loire smukłą dłonią odgarnęła kosmyk, który łaskotał jej policzek. Była to jedyna z wad posiadania długich przeszło do pół łydek włosów, aczkolwiek czy to w jakiś sposób wpływało na całokształt jej jestestwa? Zdaniem samej zainteresowanej - nie, a przecież jeden ruch nadgarstka nie kosztuje jej przecież nawet odrobinę wysiłku.
Szła więc nadal swobodnym, spacerowym krokiem, oczekując spotkania jakiejś istoty, choć w obecnym miejscu i czasie była to dość wątpliwa nadzieja.Anonymous - 24 Luty 2011, 21:09 Wszędzie ciemno, głucho i strasznie. Aż Bell’owi nie chciało się wierzyć, że tak wesołe miejsce można zmienić w coś tak upiornego, że dreszcze przechodzą po plecach od samego nań patrzenia. A już taką robił sobie nadzieję na przejażdżki karuzelami, samochodziki, watę cukrową i tony innego, słodkiego jedzonka, jakie to zazwyczaj widuje się w takich miejscówkach. No, ale niestety. Rzeczywistość nawet w najmniejszym stopniu nie sprostała oczekiwaniom chłopca, gdyż miast miłego zapachu pełnego tłuszczu, cukru i innych potwornie niezdrowych składników, acz nadzwyczajnie smacznego jedzenia, wesołych melodyjek płynących z okolic karuzeli i przeróżnych stoisk powitał go tylko mrok oraz dziwne, przerażające odgłosy niewiadomego pochodzenia. A na dodatek brak żywej duszy. Nosz, co za paskudne, okropne Miasteczko! Dla Belisaria takie miejsca powinny być pełne kolorowych światełek, smacznych rzeczy i miłych ludzi, a nie budzić przerażenie w każdym, kto odważy się tam wejść. On także nijak do otoczenia nie pasował, lecz w zupełnie innym sensie. Nie tylko z wyglądu, ale i z niezwykle uroczego wręcz usposobienia. Cóż, dzieciństwo miał chłopak tak beztroskie, o jakim poniektórzy mogli sobie co najwyżej pomarzyć. Można powiedzieć, że rodzice odwalili kawał dobrej roboty, wychowując go na tak dobrego, miłego chłopca, choć z drugiej strony, cechowała go także iście dziecięca niewinność i naiwność, przez co trudno było mu odnaleźć się wśród wszystkich tych złych, okropniastych ludzi, którzy to tylko myśleli, jakby go do tego czy tamtego wykorzystać. Dobrym ludziom nigdy nie było łatwo. Albo chłopak nauczy się być twardszy albo go „zjedzą”, choć w przypadku Bell’a bardziej prawdopodobne było już to drugie. On po prostu nie potrafił być zły i już.
Gdy tak rozglądał się dookoła, a przed jego oczami stanął olbrzymi diabelski młyn wyglądający, jak wyjęty z najgorszych koszmarów sennych, w głowie chłopaka obijała się tylko jedna i ta sama myśl: „Chcę już stąd iść!” Wtem jego uwagę zwróciła jakaś biała istotka, wyraźnie odznaczająca się wśród całego tego mroku i szarości. W tym oświetleniu (czy bardziej jego braku) przypominała Belisariowi ducha. Bądź też aniołka, choć takiego bez skrzydełek. W każdym razie, nie wyglądała mu na krwiożerczego potwora, przed którym powinien się gdzieś schować, a każde towarzystwo było dobre w miejscu takim jak to. Dużo lepsze, niżeli włóczenie się całkiem samemu. Tak więc cichutko zbliżył się do dziewczyny.
- C-cześć. – wymamrotał niepewnym, wręcz lekko zawstydzonym głosikiem, posyłając jej jednocześnie słodki, zakłopotany uśmiech.Anonymous - 24 Luty 2011, 21:24 Prócz odgłosu własnych kroków i cichutkiego, przypominającego łagodny, a zarazem upiorny szept szelestu wiatru nie słyszała nic. Trudno wszak było o odgłosy w opuszczonym, przeżartym przez rdzę i omotanym odstraszającymi opowieściami miasteczku, które w pierwotnym zamierzeniu miało bawić i radować. Problem tkwił w przemijaniu. W fakcie, że wszystko ma swoje pięć minut, a tym, co po nich przychodzi, jest zapomnienie, nostalgiczne wspominanie czasów świetności, choć w przypadku miejsc własna osobowość jest wątpliwa - no, chyba, jeśli brać pod uwagę domy z tanich, tandetnych i nudnych horrorów Świata Ludzi, których panienka nie miała okazji i ochoty widzieć na oczy, acz przechadzając się uliczkami niektórych miast czasami udało jej się usłyszeć coś niecoś na ów temat.
Nagle jednak zorientowała się, że nie jest w owym miejscu sama. W jednej chwili jej umysł przepełniła euforia, ale i instynkt nie pozostał bierny. Na wszelki wypadek zacisnęła palce na krótkiej rękojeści sztyletu, nie wyjmując go jednak - a nuż ów "ktoś" przybył w pokojowych zamiarach?
Odwróciła się, posłyszawszy coraz bliższe kroki i jej oczom ukazał się niewysoki chłopiec o jasnych włosach. Odetchnęła nieco głębiej zimnym powietrzem, po czym puściła sztylet, i splotła palce dłoni, uśmiechając się całkiem sympatycznie. Uznała, że w towarzystwie kogoś takiego może się nieco odprężyć i na moment (bo w końcu przy tych kilkuset lat istnienia czas przebywania z chłopcem był zaledwie ulotną chwilką) odrzucić dumne usposobienie i wyniosłość względem innych.
- Cześć - odrzekła swobodnie, przymykając powieki i leciutko poszerzając uśmiech. Ciekawiło ja doprawdy, kim ów chłopiec mógł być? Od razu odrzuciła od siebie przypuszczenie, że jest człowiekiem. Wątpliwym było, by ktoś rasy ludzkiej zapragnął przedostać się na "drugą stronę" i trafił akurat na nią. Marionetki i cyrkowcy również nie wchodzili w grę - przedstawiciele tych ras byli zbyt charakterystyczni. A marionetkarze? Cóż, od pewnego czasu miała do nich lekki uraz. Póki co, zaprzestała rozmyślania o pochodzeniu towarzysza. W sumie, czy to było takie istotne?
Przechyliła głowę w oczekiwaniu, iż chłopiec zdobędzie się na odwagę, by cokolwiek jeszcze powiedzieć.Anonymous - 25 Luty 2011, 19:05 Chłopakowi wręcz kamień spadł z serca, gdy dziewczyna odpowiedziała mu miłym głosem, a nie okazała się być jakimś potwornym duchem nawiedzającym to stare wesołe miasteczko. Bo i tak przecież mogło się okazać. Już nie raz Belisario miał tę niebywałą przyjemność poznać okropne potwory, przed którymi musiał się potem chować po jakiś ciasnych kątach. Nic przyjemnego. A jednak teraz patrzył na śliczne oblicze dziewczynki z krwi i kości, mniej-więcej w jego wieku (fizycznym). Bo Bell również miał za sobą dużo więcej wiosen, niżeli widać to po jego doczesnym ciele. Choć zdecydowanie kilkaset lat mniej niżeli jego rozmówczyni. Tak, w porównaniu z nią naprawdę niewiele jeszcze widział i przeżył. No, ale może i jemu będzie dane pożyć tak długo. Któż to wie. Mimo rzeczywistego wieku, który ludzie uznaliby prawie za starczy, Belisario nadal zachowywał się jak małe, beztroskie dziecko. Nie zwróciłby za nic w świecie uwagi na sztylet, który najpierw wyciągnęła, a potem ukryła nieznajoma. Niektórzy mogliby go wypatrzeć, bądź usłyszeć szelest, ale nie on. Zbytnia ufność względem innych należała chyba do jego największych wad. Bo mimo, iż nie raz miał okazję przekonać się własnej skórze, jaki to świat potrafi być okrutny, wciąż w swej dziecinnej naiwności (czy może niewinnej głupocie) wierzył, że wszyscy ludzie są dobrzy.
Wesoły uśmieszek na ustach chłopca z każdą sekundą stawał się wręcz głupawy. Być może dlatego, że nie miał bladego pojęcia o czym mógłby zagadnąć do uroczej istotki w błękicie, a skoro już się przywitał to wypadałoby jakoś rozmowę podtrzymać. Wprawiało go to tylko w coraz większe zakłopotanie.
- Ne... Masz jakieś cukierki? – spytał całkiem odruchowo, wlepiając w dziewczynę zaciekawione spojrzenie.
Winę za tak głupie pytanie ponosiła właściwie jego profesja, bo ostatecznie przybył tu właśnie dla słodyczy. Przecież jako ich znany kolekcjoner musiał stale poszerzać obszary poszukiwań. A piękna nieznajoma mogła być posiadaczką jakiegoś wyjątkowego okazu, którego nie miał okazji jeszcze zobaczyć.
// Przepraszam, że tak długo to trwało i post wyszedł troszku krótki, ale tak jakoś wena mi się urywa. ;_;Anonymous - 25 Luty 2011, 19:39 Przerzuciła dłonie za siebie i ponownie splotła ich palce. Miała taką dziwną przypadłość - nie mogła, po prostu nie umiała utrzymać ich w miejscu. To bawiła się pasemkami włosów, to kręciła młynka kciukami, a bywały i takie momenty, gdy pedantycznie wygładzała fałdy sukienki, lub niczym osoba z jakimiś tikami nerwowymi zginała stawy palców. To ostatnie miało miejsce najczęściej, gdy była czymś głęboko zaskoczona. Mimo wszystko, nie uważała tego za jakąś swoją wadę. Przeciwnie wręcz, jej zdaniem dodawało jej to dziecięcego uroku. Ale kto tam wie, co myślało jej najbliższe otoczenie tudzież dopiero co poznane osoby, takie, jak na przykład obecny towarzysz? Nie miała okazji się przekonać, bo nikt nigdy nie zwrócił jej uwagi, że ma przestać, bo to co najmniej denerwujące, taka miejscowa nadpobudliwość i to jeszcze kończyn, które mogą pochwycić coś ostrego i zacząć tym dziko wywijać, skutkiem czego mogło być w najlepszym wypadku lekkie zadrapanie, a w najgorszym trwałe kalectwo.
Przez cały ten czas z jej twarzy nie schodził subtelny uśmieszek, z oblicza wyglądała prawie, że jak posąg, a jedynymi dowodami, że jest to stwierdzenie błędne, były kręcące się palce dłoni i rytmicznie unosząca się i opadająca w oddechu klatka piersiowa. No, ale mniejsza z tym. Posłyszawszy pytanie chłopca rada była, iż w ogóle się ozwał, mimo, iż jego pytanie było dość... nietypowe. Pierwszą myślą Loire była ta, iż chłopiec być może jest głodny, a sam niczego przy sobie nie ma. Pomimo uśmieszku, prawa jej brew nieznacznie się obniżyła w akcie niemego zdziwienia, acz w ciemności trudno było tak drobny ruch dojrzeć. Tak, czy siak, natychmiast przywołała ją do poprzedniego położenia, jednocześnie lekko przechylając głowę w lewo i przykładając lewy palec wskazujący do policzka, tak dla lepszego efektu, bowiem odpowiedź na owo pytanie dobrze znała.
- Jedynie czekoladę - odpowiedziała, sięgając dłonią do kieszonki i wydobywając zeń jak najbardziej świeżą tabliczkę czekolady, owiniętej w ciemnogranatowy papierek, opatrzony napisami informującymi o jej smaku. Pytającym gestem wyciągnęła rękę, w której trzymała smakołyk w stronę chłopca, ponownie przechylając głowę w lewo. Nie wiedziała, czy chodziło mu tylko i wyłącznie o cukierki, czy też był w stanie zadowolić się także czymś innym, byle by było jak najbardziej słodkie i niezdrowe.Anonymous - 26 Luty 2011, 14:39 Och, na takie drobnostki Belisario nawet uwagi nie zwracał! A już tym bardziej dlatego, że sam czasem miewał dziwną nadpobudliwość ruchową, o ile można to tak określić. To bezwiednie splatał ręce za głową, to wciąż przestępował z miejsca na miejsce, to obracał w palcach jakiegoś cukierka czy też odruchowo grzebał w kieszeniach płaszcza, choć bynajmniej chodziło mu o znalezienie tam jakiegoś konkretnego przedmiotu. Dochodziły tu jeszcze niekontrolowane wybuchy śmiechu (tak, Bell’a śmieszy prawie wszystko), głupawe uśmieszki, robienie dziwnych min za czyimiś plecami, rzucanie się na ludzi w przyjacielskim uścisku, nawet na tych, których ledwo znał. Przypadłości chłopca zdecydowanie były dużo bardziej irytujące dla otoczenia i jemu wielokrotnie zwracano na to uwagę, choć jakoś do tej pory niezbyt przejął się wszelaką krytyką swego „karygodnego zachowania”. Także drobna przypadłość Loire zupełnie mu nie przeszkadzała, a i nawet przez myśl by mu nie przeszło, żeby zwrócić panience na to uwagę.
W pierwszej chwili chłopcu przeszło przez myśl, że rozmówczyni wzięła go za dziwaka, co także czasem się zdarzało. Słysząc jednak jej odpowiedź uśmiechnął się wesoło, choć z pewnością uśmiech byłby bardziej szczery, gdyby zamiast czekolady wyciągnęła z kieszeni cukierki. Jednak jako „znanemu” kolekcjonerowi cukierków i wielkiemu znawcy słodyczy zdarzało się też zbierać inne łakocie – batoniki, ciasteczka, torty, lizaki czy też właśnie tabliczki czekolady. Zaraz się nad nią nachylił i ciekawskim wzrokiem zlustrował opakowanie.
- Huh? Zwykła truskawkowa? Nie, to ja ślicznie dziękuję. Wolę bardziej unikalne, te o smaku nibymalin, jagodotruskawek albo wiśni herbacianych. Wygląda na sprowadzoną ze świata ludzi. Oni mają bardzo wąską gamę smaków, ne? – zaczął wywód przyglądając się tabliczce czekolady jakby była jakimś niezwykle cennym znaleziskiem.
Po chwili wyprostował się i eleganckim ruchem poprawił kapelusz. Widząc czekoladę na myśl przyszły mu te, które widywał po najróżniejszych zakamarkach Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani.
- Kapelusznicy robią świetną czekoladę. Na ich łąkach rośnie dużo wyjątkowych owoców, z których robią nadzienie. Te zdecydowanie mają największą wartość, choć cukierki i tak są najdoskonalszymi ze słodyczy, ot co. – wyrzucał z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, nie bardzo zdając sobie sprawę, że cały ten monolog wygłasza na głos.
Dopiero po chwili się opamiętał spojrzał przepraszająco na dziewczynę i wykonał znany gest, jakby zapinał usta na suwak.
- Już milczę. – dodał, uśmiechając się do niej z lekkim zażenowaniem.Anonymous - 26 Luty 2011, 15:38 Wywód chłopca nieco ją zaskoczył, widać w dziedzinie słodyczy był niemałym znawcą. Najwidoczniej nie chodziło mu więc o posiłek, czyli miał w tym jakiś "głębszy interes". Loire na słodycze nigdy nie patrzyła tak, jak na coś interesującego. Ot, dlań były to takie małe poprawiacze humoru, noszone ze sobą na czarną godzinę. Najbardziej lubiła te owocowe, choć nie musiały być aż tak wyszukane, jak to opisywał towarzysz. Czasami wyżebrała coś od kogoś "na urok osobisty" w Świecie Ludzi, albo na krótki czas zatrudniała się do jakiejś niezbyt wymagającej pracy, by zarobić kilka groszy na ulubione słodycze, o których ograniczeniu smakowym rzadko kiedy myślała. Potaknęła jednak skinieniem głowy, z powrotem wsuwając tabliczkę do kieszeni - na razie nie miała na nią ochoty. Tym razem jednak nie schowała dłoni za siebie, a trzymała je z przodu, jak wyuczona dobrych manier osóbka. Wyglądała nawet na lekko zaciekawioną wywodem chłopca, gdyż wszytko było lepsze od tej przejmującej ciszy - nawet, jeśli musiała tylko milczeć, podczas, gdy on mówił. Najwidoczniej jednak szybko uznał, że ów temat ją nudzi, przy czym też nie daje jej nic powiedzieć, toteż zamilkł, pozostawiając jej pole do popisu. Ta jednak, z wiecznym uśmiechem (o którym wspominanie robi się już monotonne i mdłe), odrzekła krótko, zwięźle i na temat:
- Ależ nie musisz, to było całkiem ciekawe. Choć ja sama osobiście bardziej wolę czekoladę - popatrzyła przy tym w zielone tęczówki towarzysza. No tak, rozmawiali o słodyczach, a tymczasem Loire nie wiedziała nawet, jak ma się do chłopca zwracać, zresztą on także nie poznał dotąd jej imienia, mimo, iż wymówienie go trwało zaledwie króciutką chwilkę i nie łączyło się z żadnym, nawet najmniejszym wysiłkiem, czy to psychicznym, czy fizycznym.
- Jestem Loire - odezwała się po dłuższej chwili, lekko pochylając głowę w geście mniejszej czy większej, wpajanej od początku uświadomienia w istnieniu na tym świecie uprzejmości. O tak, panience nie można było w żadnym stopniu zarzucić braku dobrych manier w towarzystwie. W owej dziedzinie była doskonale obyta, a rezygnowała zeń tylko wtedy, gdy była na prawdę zirytowana czyimś zachowaniem. W sumie zdarzało się to dosyć rzadko, bardziej wolała ironizować z lodowatym uśmieszkiem tańczącym w kącikach ust i szyderczo przymrużonymi oczętami. No, ale to nie dziś, dziś miała wyjątkowy humor, częściowo także ze względu nastawienia obecnego rozmówcy, a częściowo dlatego, że długo już z nikim nie rozmawiała, czego nie znosiła prawie tak, jak naśmiewania się z kierunku jej egzystencji.Anonymous - 4 Marzec 2011, 22:30 Zaś dla Bell’a słodycze przestały być jedynie pocieszeniem w cięższych chwilach już za czasów wczesnego dzieciństwa. Kiedy zaczął w nich widzieć coś więcej niż przekąskę czy deser. Żył już wystarczająco długo, by móc rozeznać się w kwestii tych najsmaczniejszych, ich najlepszych materiałów czy najrzadszych egzemplarzy. Natura Belisaria także obdarzyła urokiem osobistym, jednak jego wyżebrane na „piękne oczy” cukierki nie zawsze satysfakcjonowały. Szczególnie, gdy były to takie pochodzące ze świata ludzi, o nieoryginalnym smaku, jak taka truskawka. Gdyby to był smak Coli to co innego! Przecież czegoś takiego nie produkuje się w Krainie Luster, toteż dla Belisaria była prawdziwym rarytasem. Wciąż miał jeszcze w domu lizaki o tym smaku, które kiedyś obiecał dać siostrze. Szkoda, że nie zdążył tego zrobić zanim zniknęła...
- Ne~ Naprawdę? Bo... BoJaNiechcęCięZanudzać! – powiedział, ostatnie słowa wyrzucając z siebie z prędkością karabinu maszynowego.
Belisario jakoś nigdy specjalnej wagi do etykiety nie przywiązywał, a wręcz przeciwnie. Wszystkie te nudne zasady dla sztywniaków były dla niego katorgą, więc wcale nie sprawiał wrażenia dziecka, które wychowało się w zamożnej rodzinie. Toteż sposób w jaki się wysławiał, gestykulował czy w ogóle zachowywał bardzo odróżniał go od dziewczyny wykonującej każdy gest z taką gracją.
Bell’owi w zasadzie nie przeszkadzało, że nie zna imienia rozmówczyni. Zwracanie się do kogoś ‘ej ty’ wcale mu nie przeszkadzało, nawet, gdy to do niego tak mówiono. A zdarzało się to dość często, bo imię chłopca do najprostszych w zapamiętaniu nie należało. Choć w gruncie rzeczy i tak nie przywiązywał wagi do tego, jak go nazywano. Mogło być pierwsze imię (choć zdecydowanie wolał drugie), drugie imię, wszelkie zdrobnienia, a nawet „chłopak od cukierków”.
- Bardzo mi miło. – powiedział i ukłonił się, zdejmując kapelusz.
Tak, to zdecydowanie jeden z niewielu eleganckich odruchów jakie sobie wyrobił.
- Belisario, ale możesz mówić Bell. Albo w ogóle, mów jak tylko chcesz! Mi jest obojętne. – powiedział, uśmiechając się nieporadnie.
Kapelusz powędrował z powrotem na jego głowę, a uśmiech stał się trochę bardziej pewny. Chłopak odruchowo splótł ręce za plecami, co zwykle mu się zdarzało gdy czuł się choć trochę speszony. A cóż, nic nie peszy bardziej chłopca niż obecność pięknego dziewczęcia, prawda?Anonymous - 5 Marzec 2011, 11:43 Jak widać chłopiec pewną wagę przywiązywał do upodobań rozmówcy, związanych z tematami rozmów. Loire nawet się to podobało, gdyż nie lubiła ludzi ględzących w kółko o tym samym i nie widzących świata poza tym, choć z drugiej strony przesadna dbałość o samopoczucie rozmówcy też nie jest czymś zbawczym, wręcz przeciwnie - takie postępowanie jest dla dyskusji zabójcze, ot. Czasami można, wręcz trzeba wyrzucić z siebie coś egoistycznego, tak dla utrzymania naturalnej równowagi pomiędzy swoim alter ego a sobą samym.
- Jeśli zaczniesz przynudzać, powiadomię cię to tym - panienka zachichotała cicho, na moment zamykając powieki i przykładając dłoń do ust. Nieco rozbawiła ją prędkość, z jaką rozmówca wyrzucił z siebie wytłumaczenie. Zaraz jednak ponownie spojrzała w jego twarz, oczekując poznania jego imienia. Ona wręcz przeciwnie - chciała, by zwracano się doń jej jedynym imieniem, bądź ewentualnie zdrobnieniami, choć nie była do końca pewna, czy skracanie tak prostego do zapamiętania miana ma jakikolwiek sens. Bardziej jednak przychylała się ku odpowiedzi przeczącej.
- Mi również - odrzekła na pierwszą partię jego słów, choć właściwie było to całkiem oczywiste, prawda? Inaczej nie rozmawiałaby z nim teraz tak serdecznie i wesoło.
- Zostańmy więc przy Bell'u - powiedziała uroczym, entuzjastycznym głosem, zaczynając się bawić jednym z cienkich warkoczyków, które były wplecione w jej białe - czy też błękitne, już nie wiadomo dokładnie - włosy. To była jej taka druga obsesja, tuż po kręceniu placów - zabawa włosami. Choć z drugiej strony pewnie większość dziewczyn się tak zachowuje, nieprawdaż? W zdenerwowaniu nie panują nad sobą i muszą skupić się na czymś innym, by nie myśleć o obecnej sytuacji. Chłopcy niestety mają z tym troszkę gorzej, gdyż w większości są posiadaczami krótkich włosów, a nie - sięgających do ziemi niemalże, jak to było w przypadku błękitnej panienki.
Loire zdawała sobie sprawę z tego, iż Bell może czuć w jej towarzystwie niezręcznie, jednak nie przywiązywała do tego wielkiej wagi. Cóż, przywykła już do tego, że co poniektórzy najchętniej schowaliby się w kącie ze wstydu, widząc ją, aczkolwiek dotyczyło do raczej zdecydowanej mniejszości z płci przeciwnej - większości zapewne bardziej odpowiadała kulturalna rozmowa. A przynajmniej większości tych, których miała okazję poznać w ciągu swego życia, co w przeliczeniu na kilkaset lat równa się kilkuset, a nawet nieco ponad to, poznanym istotom.Anonymous - 6 Marzec 2011, 16:45 Może i faktycznie byłoby to zabójcze dla rozmowy, acz trudno oczekiwać bóg wie czego od osoby pokroju tego chłopca. Przesadnie miłej, nienaturalnie uroczej, która zawsze najpierw myśli o cukierkach, potem o innych, a na końcu o sobie. Toteż dużo bardziej obchodziło go, czy aby nie zanudza swojej rozmówczyni niżeli to, czy aby nie „uśmierci” rozmowy swoim milczeniem. Niby chwaliło mu się, że starał się (czy raczej był) taki miły, ale cała ta jego dziecięca nieporadność... Może jeszcze kiedyś z niej wyrośnie. Jednak póki co, mógł przez swoje zachowanie wydać się wszelakim osobom postronnym dużo młodszym niżeli na to wygląda. Nic zatem dziwnego, że krępował się w towarzystwie dziewczynki wizualnie w jego wieku, która zdecydowanie była o niebo od niego doroślejsza i dojrzalsza, więc równie dobrze mógł wydać się jej głupim, naiwnym dzieciakiem z watą cukrową zamiast mózgu. Jak to go już wdzięcznie niektórzy określali.
- Mhm. – odmruknął tylko, a na jego usta znów powędrował zakłopotany uśmiech, gdy próbował dokładniej przyjrzeć się Loire.
Także uroda dziewczyny onieśmielała go, bo bez wątpienia była istotką bardzo piękną. Nawet, jeśli Bell nie myślał jeszcze o dziewczętach w ten sposób, w jaki zaczynali już myśleć chłopcy w jego (wizualnym) wieku.
- Dobrze. A... ‘Loire’ to twoje pełne imię czy zdrobnienie? Bo nieco przypomina mi ‘Loirane’, ‘Lorraine’ czy ‘Lorelei’... – palnął zupełnie bez zastanowienia podczas zakodowywania w pamięci imienia rozmówczyni.
Dodatkowe wypowiedzenie go na głos dawało większą gwarancję, że w swym roztrzepaniu nie wyleci mu ono z głowy w momencie, w którym będzie musiał go użyć i wyjdzie na takiego, co to nawet jednego, króciutkiego imienia nie potrafi zapamiętać.
Coż, włosy Belisaria do najkrótszych też nie należały. Chłopak zwykle przycinał je na taką długość, by spokojnie dały się związać w krótki kucyk, ale jednocześnie nie były na tyle długie, by mu w czymkolwiek przeszkadzać. Niby to zdecydowanie zbyt długa grzywka, zasłaniająca nawet teraz jego wielkie, zielone oczy przeszkadzała tu najbardziej, ale i tak za żadne skarby świata niedbały jej skrócić. Bywa czasem, że on także okręcał wokół palca co dłuższy kosmyk złotych włosków przy wszystkich tych swoich zbędnych ruchach i nawykach, które sprawiały wrażenie, jakby cierpiał na jakąś straszną nadpobudliwość.Anonymous - 7 Marzec 2011, 17:21 Zarówno ona, jak i Bell musieli wyglądać dziwacznie, przynajmniej w obecnej scenerii i czasie. Bo czy normalnym jest widok dwójki "dzieci", a przynajmniej dzieci z wyglądu przebywających nocą w osnutym ciemnością i wyniszczonym przez czas wesołym miasteczku? Pomimo swego realistycznego, choć z dużej mierze także idealistycznego podejścia do świata, dla panienki coś takiego byłoby najnormalniejsze na świecie. Bo czy świat musi być stereotypowym, nudnym i szarym miejscem? Gdyby tak właśnie się prezentował, Loire zorganizowałaby natychmiastową przeprowadzkę do innego wymiaru. Przecież w takim miejscu nie dałoby się czerpać z uroków życia, a to właśnie było dla niej najważniejszym z najważniejszych priorytetów - swoboda ducha, radość, zabawa, ot, co. I nie danie się stłamsić ponurakom, pesymistom i sztywniakom, podchodzące wręcz pod szerzenie własnej, odrębnej religii. Choć wszechmocna to ona nie była, a i do czynienia cudów miała więcej niż kilka marnych kroczków na drodze nauki... Raczej kilkaset lat świetlnych w obie strony od Ziemi do Słońca, o.
- Nie, to zdecydowanie moje pełne imię, no, chyba, ze o czymś mi nie powiedziano - tak było w istocie. Nigdy nie lubiła przydługich imion, podobnie jak jej świętej (choć to znajduje się pod wielgachnym znakiem zapytania) pamięci rodziciele, o których właśnie od dłuższego czasu miała okazję pomyśleć pod jakimkolwiek pretekstem. Było, minęło, ona tamtych ran (czy też, w jej przypadku, lekkich otarć) nie ma obowiązku nosić i co chwila pogłębiać, aż sięgnęłyby dna rowu oceanicznego. Mógłby się wydawać dziwny sposób, w jaki bez traumy przechodziła panienka przez wszystko, co ją spotkało - śmierć rodziców, wojnę z ludźmi. Czy jej to nie obchodziło? Być może przekonanie o słuszności życiowej dewizy w jej przypadku było odrobinkę zbyt trwałe.
Przerzuciła wzrok na stary diabelski młyn, stojący nieopodal, a którego nazwa miała teraz znaczenie więcej, niżeli po prostu dosłowne. Patrzyła na stalowe pręty, przeżarte przez rdzę, na kabiny pasażerów, które, gdyby miały osobowość, zapewne pamiętałyby setki uśmiechniętych twarzy - ogółem - na całą stalową konstrukcję, smętną teraz i wydającą skarżyć się na swą niedolę.
- Dziwne, ze coś może się tak zmienić, prawda? - mruknęła zaintrygowana, podpierając brodę palcem i mrużąc oczęta z wymalowanymi pośrodku jaskrawo różowymi tęczówkami, w których teraz jaśniało coś jakby na kształt delikatnej iskierki. Dla dziewczęcia, które od kilkuset lat tkwi w jednym ciele i z niezmiennym charakterem była to rzeczywiście czysta abstrakcja, nieosiągalny szczyt. A może osiągalny, tyle, że po jeszcze dłuższym okresie czasu, niżeli dotychczasowy? Tylko czy znalazłby się ktoś, kto mógłby to potwierdzić, argumentując to faktycznymi wydarzeniami, pamiętający je? Tak, czy siak, ona jednak nie musiała sobie tym zatruwać myśli. Teraźniejszość była (i jest) najważniejsza, jutro może nadchodzić sobie kiedy chce, a ona nie będzie z tego tytułu rozpaczać. Wbrew pozorom, nie jest dzieckiem, które z byle powodu roni łzy i klei się do nóg mamusi, szukając pocieszenia i ochrony przed tym złym, niedobrym światem i ludźmi, którzy chcą mu zrobić krzywdę.Anonymous - 12 Marzec 2011, 19:19 Aż tak dziwacznie znów nie musieli wyglądać, bo w tym świecie po drugiej stronie lustra przecież wszystko było dość dziwaczne. To znaczy patrząc z punktu widzenia zwykłego, szarego człowieka. Niby mieli całą tę technologię i różne, chemicznie spreparowane smaki cukierków, ale z własnego doświadczenia Belisario wiedział jak nudnymi istotami mogą się okazać ludzie. A co za tym idzie, jaki cały swój świat czynią zupełnie bezbarwnym i pozbawionym wszelkiej magii. Podczas ostatniego pobytu w Świecie Ludzi obiecał sobie, że już nigdy nie zabawi tam aż tak długo. Samo patrzenie jak dziecięca kreatywność i marzenia są tłamszone i brutalnie zabijane już od samego początku, aż bolało go w środku. Całe ludzkie życie w oczach Belisaria było tylko szarą rutyną, automatycznie powtarzanymi czynnościami, które zostały im z góry narzucone. On nie musiał się martwić nudą ani kiedyś, ani teraz. Jego życie od zawsze było pełne przygód i właśnie takim chciałby, żeby pozostało. Tak, można powiedzieć, że cechował go niezwykły optymizm względem życia. Bo w sumie nawet te najboleśniejsze przygody traktował z przymrużeniem oka, jako odmianę w życiu. Cieszył się praktycznie z każdej chwili, bo to one nadawały jego życiu tej wyjątkowości, której tak pragnął.
- Mhm. Ale i tak jest ładne. – odparł, znów słodziutko się uśmiechając.
Zaś rodzice chłopca musieli wprost uwielbiać pokręcone męskie imiona. Bo o ile jego siostrze nadali imię stosunkowo lekkie do zapamiętania i proste, tak oba miana należące do niego były, mówiąc bez ogródek, dziwaczne. No, i co gorsza mało komu chciało się takie fikuśne imiona zapamiętywać. Niby nie przeszkadzało mu bycie nazywanym ‘ej ty’ albo ‘chłopak od cukierków’, ale jednak robiło mu się tak jakoś cieplej na serduszku, gdy ktoś zadawał sobie ten trud i dobrze wymawiał jego imię. Belisario nie miał jednak bóg wie jakich pretensji do rodziców, bo w sumie imię było jednym z niewielu rzeczy, jakie mu po nich pozostały. Być może właśnie dlatego je polubił? Cóż, sam już za bardzo nie pamiętał. Jednak to taka miła pamiątka, która przy okazji nie pozwalała mu zapomnieć o tym kim był kiedyś. Jeszcze zanim stracił rodzinny dom z rodziną włącznie.
- Hę? – mruknął ze zdziwieniem, nie do końca rozumiejąc co ma na myśli dziewczyna. Dopiero po chwili, gdy podążył za wzrokiem jej różowych oczu, zrozumiał, że ma na myśli diabelski młyn i w ogóle, całą tę scenerię. - Czy ja wiem... Z czasem wszystko się zmienia. I wszyscy. – dodał szybko, a jego twarz nabrała trochę poważniejszego wyrazu.
Wesołe Miasteczko, które z biegiem lat zupełnie straciło na wesołości i stało się tylko przerażającym cieniem dawnego miejsca zabaw, tym samym budząc w chłopcu okropny niepokój. Bo któż chciałby teraz przychodzić w takie miejsca? Cóż, zapewne gdyby Belisario nie chodził z głową w chmurach i nie patrzył na świat przez pryzmat swojej wyobraźni, wcześniej zauważyłby, że miasteczko jest stare i opustoszałe. Oszczędziłby tym sobie dużo stresu, gęsią skórkę i czas, podczas którego nie udało mu się znaleźć żadnych interesujących wyrobów cukierniczych do swojej kolekcji.Anonymous - 12 Marzec 2011, 19:46 Owszem, ludzkie życie przyrównane do tego, jakie wiodły istoty zza drugiej strony lustra było bezbarwne, okrutnie nudne. Po prostu - jednolite, każdy dzień wyglądał z grubsza tak samo. Wystarczyło rzucić okiem choć na jeden tydzień z punktu widzenia osoby pracującej, ucznia, tudzież nawet i emeryta. Ci ostatni to dopiero musieli być ponurzy! Każdy dzień taki sam, jak zaplanowany, jakby jakiekolwiek odstępstwo od "normalności" groziło śmiercią. Panienka, pomimo tego, iż odwiedzała ludzki świat nadzwyczaj często w poszukiwaniu informacji o zamieszkującej go cywilizacji i na upartego (choć ona sama nie zgadzała się z owym twierdzeniem) można było uznać go za jej trzeci dom, tuż po Szkarłatnej Otchłani i Krainie Luster, nie rozumiała tego toku myślenia. Dla niej kolorowość, śmiech i różnorodność mijających dni był normą, zaś rutyna czymś zbędnym, w jej egzystencji nieistniejącym i niedostępnym. Nie zdawała sobie sprawy, iż dla przeciętnego człowieka to jej życie mogło być bezbarwne, wszak nadmiar traci cały swój urok. Ale nie, nie dla niej. Ona nigdy nie bawiła się w ten sam sposób więcej niż te kilka razy, które można zliczyć na palcach. Każdy dzień spędzała inaczej, choć mogłoby się to wydawać nieprawdopodobne. A to bywała tu, to tam, a to jeszcze gdzieś indziej. Cóż, wszak punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a pod tym względem Loire prawdopodobnie przywłaszczyła sobie jakiś bogato zdobiony tron z miękkim siedzeniem, krótko - pełen luksus.
- Dziękuję - posłała Bellowi uroczy, dziewczęcy uśmiech. Co dziwne, w odróżnieniu od większości społeczeństwa, Loire bardzo lubiła swoje imię. Może dlatego, iż nie wiązała zeń żadnych niemiłych wspomnień, a i jego wydźwięk nie był znów aż tak zły? Większość jednak pewnie skłaniałaby się ku teorii, iż dziewczę to posiadało ponadprzeciętnie wysoką samoocenę. Ci sami ludzie pomyśleliby zapewne także o tym, iż jest to rozpieszczona księżniczka, która nic nie potrafi sama uczynić i uważa, iż cały świat ma obowiązek ją wyręczać, aby nie poplamiła sobie rączek. Nic bardziej mylnego - pomimo pierwszego wrażenia (to właśnie wychodzi na jaw przekonanie, iż wygląd odzwierciedla charakter) Loire była bardzo samodzielna i rozsądna, aczkolwiek tylko wtedy, kiedy już absolutnie musiała. Kiedy była okazja, do przyglądania się, jak inni odwalają całą robotę, korzystała z niej. Dla obytych z życiem istot nie powinno być to czymś nadzwyczajnym. Ot, kolejny profil nietuzinkowego charakteru, którego nie sposób było podrobić. Taki trzeba było sobie kształcić przez wiele lat, a w jej przypadku ten proces zakończył się już dawien dawno.
- Owszem, ale nie u wszystkich ów zmiany są widoczne - odpowiedziała na stwierdzenie chłopca, po raz -enty tej nocy rozciągając usta w intrygującym uśmieszku, który nadawał jej twarzyczce wyraz doskonale pasujący do jej usposobienia - niedostępny, władczy, choć na swój własny sposób sympatyczny i subtelny. Dzięki temu właśnie sposobowi uśmiechania się Loire cichaczem obaliła teorię o tym, że w każdym przypadku charakter widoczny jest z wierzchu, i że aby kogoś dogłębnie ocenić wystarczy tylko jedno ukradkowe, przelotne i niedbałe spojrzenie.Anonymous - 23 Marzec 2011, 12:32 Z kolei chłopak nigdy w życiu nie chciałby nazwać Świata Ludzi jednym ze swoich domów. A fe! Ta szarość i monotonność dobijały go wręcz i aż odechciewało mu się tak weselić, jak to miał w zwyczaju. Mając okazję zostać poniekąd uwięzionym na kilka lat w tym świecie, czuł się zwyczajnie zaszufladkowany albo jako potwór albo jako jedno z miliardów dzieci. Odnosił wrażenie, że tam nikt nie widział w nim osoby, nawet nie próbował doszukać się prawdziwego Ja, a jedynie umieszczał w jakiejś tam kategorii i nie było zmiłuj. Belisario praktycznie we wszystkim próbował doszukać się jakiejś magii, czegoś, co mogłoby rozjaśnić szare dni, jednak patrząc na ludzi, którzy dobrowolnie pozwalają by cała niezwykłość znikała z ich życia mógł co najwyżej im współczuć. Świat, w którym wyobraźnia traci znaczenie jest nudnym światem. Dlatego chłopak postanowił wracać na Ziemię tak rzadko, jak tylko to będzie możliwe. Kraina Luster i Szkarłatna Otchłań wydawały mu się jednak dużo bardziej przyjazne. Straszne potwory je zamieszkujące były dla Belisaria w pewnym sensie mniej straszne niżeli zwykli ludzie i ich nudne życie. Tutaj każdy dzień mógł spędzić w zupełnie inny sposób. Same magiczne światy zmieniały się co dzień, by zapewnić swoim mieszkańcom nowe rozrywki. Chociażby jednego dnia lato, a następnego zima, co także często zdarzało się w niektórych rejonach Krainy Luster.
Bell również odpowiedział uśmiechem, choć w jego przypadku nie dziewczęcym, a bardziej dziecięcym. Bo w sumie te jego zabawne miny i uśmieszki można porównać do tych, które czasem obserwujemy u najmłodszych. Jak widać, chłopak wciąż z wielu dziecięcych nawyków nie wyrósł. Tym gorzej dla niego. W końcu stojąca na wprost niego dziewczyna, wyglądająca na mniej więcej tyle samo lat, potrafiła doskonale radzić sobie wśród ludzi, zdążyła przyswoić tajniki owijania ich sobie wokół palca, zaś Bell’owi tego obycia zdecydowanie brakowało. Ot, wciąż dawał się wykorzystywać innym, naiwnie wierząc w ich dobroć. Dla obserwatora zapewne najbardziej smutny byłby w tym fakt, iż bolesne przeżycia nic a nic go nie uczyły. Nie brał sobie do serca ‘życiowych lekcji’ i dalej robił wszystko po swojemu, by w końcu znowu oberwać. Podświadomie, po prostu nie chciał wierzyć w to, że większość istot chodzących po tych ziemiach jest zła czy samolubna. Jako, że stracił rodzinę nie miał mu kto wybijać z głowy tej utopijnej wizji świata, w której wszyscy są dobrzy i mili, a której chłopak tak kurczowo się trzymał przez te wszystkie lata.
- Może z zewnątrz nie, ale wewnętrznie wszyscy się w końcu zmieniają. Bo gdyby nikt się nie zmieniał, to byłoby nudno. – stwierdził, z nutką śmiechu wyczuwalną w głosie.
Belisario nigdy jakoś nie lubił filozofować. Wszystko zwykle sprowadzało się w jego przypadku do jednego – do nudy i do niecodzienności oraz do tego, które z nich przeważa w danej sytuacji. Tok myślenia chłopca był dość wąski, choć to raczej nic dziwnego biorąc pod uwagę, że nigdy nie interesowały go życiowe rozmowy czy te „straszne, mądre książki”, jak to określał te naukowe czy filozoficzne.