To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Archiwum X - Posiadłość pana Alvaro de Averse, zwanego Subtelnym Kłamcą

Anonymous - 3 Lipiec 2012, 19:49

Och tak. Organizacja MORIA w każdym swym króliku doświadczalnym pozostawiała jakieś trwałe ślady - większe czy mniejsze, nie miało to znaczenia. Większość takich delikwentów po opuszczeniu murów laboratorium albo nie radziła sobie psychicznie przez okrucieństwo jakiego doświadczyła albo zmieniała całą swą dotychczasową postawę. Według Tunridy, nie było gorszego zła niż MORIA. W przekonaniu kruczoczarnej, tylko ona była źródłem całego zła, źródłem nieporozumień, kłótni i wojen, a rasy, egzystujące w Krainie Luster, były bogu ducha winnymi ofiarami. Cóż się dziwić takim osądom Szklanej Panny - była świadkiem, uczestnikiem, jednej z powojennych potyczek, które nie miałyby miejsca, gdyby nie wcześniejsze wydarzenia. Gdyby nie wcześniejsze wydarzenia, nie byłoby jej w tamtym laboratorium przez tyle lat, a ona sama nie oszalałaby, musząc teraz współżyć razem ze swą gadającą Świadomością, co na pewno nie było normalnym zjawiskiem. Lecz cóż, nie ma co się roztkliwiać nad tym co było. Należało żyć teraźniejszością oraz przyszłością, która nie prezentowała się Tunridzie w kolorowych barwach. Wrodzony, lub raczej nabyty, sceptycyzm.
Wychodziło jednak na to, że obie kruczowłose panienki łączyło naprawdę wiele; od nastawienia do świata poczynając, a na osobistych przeżyciach kończąc. Kto wie? Może nawet kiedyś spotkały się w tamtym laboratorium, lecz chcąc odpędzić te wspomnienia z pamięci po ucieczce, odrzuciły również i wszelkie spotkania z innymi ofiarami eksperymentów? Bardzo możliwe. Sama Tunrida pamiętała swych ówczesnych "lokatorów" z celi jak przez mgłę i szczerze powiedziawszy, nie płakała nad tym faktem. Chciała w końcu ostatecznie odciąć się od przeszłości i wszystkiego, co by dziewczynie o niej przypominało. Taki... nowy, lepszy start. Marzenie.
Obserwowała bacznie dziewczynkę kątem oka, kiedy tylko przekroczyły próg salonu, dostrzegając że ten zrobił na jej podopiecznej piorunujące wrażenie. Cóż się dziwić, każda normalna osoba zachowałaby się niechybnie podobnie, lecz na samej Szklanej Pannie taki widok nigdy nie zrobił większego wrażenia. Może to dlatego, iż nie była normalna? W każdym razie to, że nie przysiadła się do Cyrkowej Dziewczynki czy też ciągle na nią nie patrzyła, nie oznaczało, iż ją ignorowała czy też nie przejmowała się jej obecnością. Był to raczej sam sposób bycia kruczowłosej - na pewno niezbyt uprzejmy na pierwszy rzut oka, lecz ona sama nic na to już nie mogła poradzić. Fachowo nazywa się to przyzwyczajeniem, dlatego pozostańmy przy takim określeniu ów postawy Szklanej Panny, aby nie roztrząsać niepotrzebnie tej mało istotnej sprawy.
Uśmiechnęła się pod nosem przewrotnie, ledwie widocznie, na oświadczenie Amelki o uprzejmości Alvaro.
- Tak, i to jest w tym wszystkim najdziwniejsze. - odparła, samej zastanawiając się nad tą sprawą. To zdecydowanie nie było normalne w przypadku rogacza, gdyż raczej nie często pozwalał sobie na takie czcze sentymenty. To do niego było wręcz niepodobne. Stanowczo nie.
Dwuskrzydłowe drzwi otwarły się po niedługiej chwili, ukazując dwójkę przybyłych gości, w jednym rozpoznając swego Pana, pracodawcę - jak zwał, tak zwał. Wzrok utkwiła jednak na dłużej na niebieskofutrym jegomościu, kroczącym za białowłosym, uznając że jest on zdecydowanie bardziej interesującą osobą niż sama postać Alvaro. Bez urazy, mhm. Ach, więc jaszczur był nowym znajomym panicza? Madness zachichotał wrednie, dając samej Tunridzie do zrozumienia, że w poczynaniach Alvka kryje się znacznie więcej niż na to wskazuje. Zresztą, nawet i bez "pomocy" Świadomości, doszłaby do takich samych konkluzji; nic to dziwnego w rogaczu.
Odprowadziła obojga wzrokiem do wyjścia, a gdy znikli z pola widzenia dziewczyn, Szklana Panna ścisnęła nieco mocniej swe przedramiona, zaciskając usta w cienką linię. Oderwała się od okna, wciskając połowę dłoni do kieszeni szortów, krocząc następnie ku stolikowi, przy którym siedziała Amelia. Usiadła naprzeciwko niej na krześle, zakładając zwyczajowo nogę na nogę.
- Zakładam, że nie znasz tego Jaszczura? - spytała, przyglądając się Cyrkowej Dziewczynce z uwagą. Cała jej postawa doskonale wskazywała na to, iż jest z przez coś, kogoś jawnie poddenerwowana. Świadczyło o tym to chwilowe spięcie, gdy z hallu dobiegły pierwsze odgłosy pojawienia się obu mężczyzn. Sięgnęła po czekoladowe ciastko, pałaszując je niespiesznie. No i jeszcze jedna sprawa - nie była wściekła, a i nic nie wskazywało na to, by miała za chwilę wybuchnąć gniewem. Prawdę mówiąc, zdarzało jej się to naprawdę bardzo rzadko, więc spokojna głowa - nikt nie ucierpi. A przynajmniej na razie.

Anonymous - 3 Lipiec 2012, 20:20

Każdy, dosłownie każdy, kogo spotkał w swoim całkiem długim już, według niego, życiu, uważał MORIĘ za zło największe i najohydniejsze. Ich kwaterę główną za jedną wielką salę tortur a członków za najpotworniejsze istoty na świecie. Dla białowłosego było to jednak źródło dochodów - obfite i tak zasobne, jak znane nam z kilku opowieści Bezdenne Sakwy. Miliony informacji, które można było stamtąd wyciągnąć to podstawowy "zasób" na którym zależało rogaczowi. Zawsze chodziło o jego własną korzyść, a nie czyjeś uczucia ani sytuację materialną. Nawet gdyby wielka ludzka organizacja miała zaraz upaść, Alvaro wyssałby z niej wszystko, co do grosza i ostatniego nazwiska, jakie posiadała we własnej bazie danych. Aczkolwiek, nie o tym teraz mowa. Rogacz skupiony był na swoim towarzyszu, który całkiem niepewnie wchodził do pokoju. Jego obawy były jednak całkiem nieuzasadnione - bo po cóż zakładać pułapki w pokojach służby, która samodzielnie zgodziła się na mieszkanie w nich? I tak de Averse miał ich wszystkich na smyczy, na każdego trzymał gdzieś w zakamarkach swego umysłu jakiegoś haka, którego mógłby w pewnym momencie użyć. Biorąc za przykład Szklaną Pannę imieniem Tunrida - ta to dopiero ma problem z dziewiętnastolatkiem! Bo kto chciałby, aby zakopana w prochach przeszłości zbrodnia wyszła na jaw, jeszcze odpowiednio przekształcona przez Alvaro? W każdym bądź razie teraz białowłosy stał w drzwiach do pokoju Itzateca i uśmiechał się tajemniczo.
- Na razie zachowam to dla siebie, aczkolwiek możesz być pewien, że pewnego dnia spotkamy się w moim pokoju i to wszystko omówimy. A póki co, zdrowiej, Itzatecu. - tu odwrócił się plecami i już zaczął iść na schody, w stronę salonu - Dałeś tam w Świecie Ludzi niezły pokaz. - dodał i zniknął na klatce schodowej, za chwilę stając obok drzwi do salonu. Westchnął ciężko. Niekoniecznie chciał się tak szybko znowu pojawiać w pobliżu Amelii, o której póki co jeszcze nic nie wiedział. A rozmowa była cholernie trudna, należy to przyznać. Tak czy inaczej, zebrawszy się w sobie, białowłosy pewnym krokiem wkroczył do salonu, wypowiadając krótkie "Witam". Wtem podszedł do jednej z szafek i wyjął z nich jakiegoś pierwszego lepszego szampana, którego zawsze pił, aby rozluźnić swoje myśli. Otóż zmysł taktyczny działał aż nadto - scenariusze mnożyły się i mnożyły, a to nigdy nie działało na białowłosego pozytywnie. Po wyjęciu z dolnego regału szafki jednego charakterystycznego kulistego kieliszka z podstawką, nalał doń trochę jasnego napoju i upił jednego łyka, za chwilę podchodząc do dwójki dziewczyn siedzących naprzeciw siebie. Nie wyglądało to tak, jakby specjalnie się lubiły, ale nic dziwnego. Tunrida nie była specjalnie dobra w nawiązywaniu znajomości. Bo kto normalny nawiązuje więź z drugą osobą poprzez zabicie innej?
- Wybaczcie moje nagłe wyjście. Niecierpiąca zwłoki sprawa, przy okazji której udało mi się sprowadzić do domu nowego, tymczasowego lokatora. - powiedział spokojnie, wiodąc wzrokiem po swoich rozmówczyniach. Kolejny łyk szampana, zaciągnięcie się powietrzem. Czerwone ślepia powędrowały jeszcze na chwilę za okno, aby potem zwrócić się na kieliszek. Kolejny łyk. Zaczynało być coraz lepiej. Bardziej tragiczne scenariusze zniknęły z pokręconego umysłu, mózg zaczął pracować trochę wolniej i swobodniej.
- Mam nadzieję, iż wywiązała się między wami miła konwersacja. Tymczasem, chciałbym się o tobie dowiedzieć czegoś więcej, Amelio. Zechcesz mi coś opowiedzieć? - spytał, ponownie biorąc łyk szampana. Chyba jeszcze nikt tak szybko nie pił jakiegokolwiek trunku. Tak to niestety jest, kiedy Alvaro chce się odstresować i rozluźnić umysł, który cały dzień pracował na ogromnych, ale to przeogromnych obrotach. Nagle, słychać było kroki z holu. Od razu na myśl przyszli żołnierze. Rzeczywiście, zebrało im się na ustawianie wart. Podczas gdy wielu z nich ruszyło na wyższe piętro, dwóch stanęło w otwartych drzwiach od salonu. Pytali o miejsce pełnienia swojej warty. Białowłosy szybko wyprawił ich za drzwi i kazał rozstawić się po obu ich stronach, zamykając wrota do pokoju. Za chwilę prędko wrócił do stolika, przy którym siedziały Tunrida razem z Amelią. De Averse spodziewał się, jakich słów użyje kruczoczarna, jak tylko zostaną sam na sam. Nie było przecież żadnych wątpliwości, że dziewczyna mocno się zdenerwowała za przydzielenie jej tak trudnego zadania, w porównaniu do poprzednich, polegających głównie na zbieraniu informacji. Jednak właśnie o to chodziło. Arystokrata chciał, aby aktywować w umyśle Emerahl jakieś emocje, niekoniecznie dobre. Zaiste dobrze działało jej to na skołatane nerwy, spowodowane obecnością Madness w jej głowie. Biedna Tun.

Anonymous - 3 Lipiec 2012, 20:59

Jakaż to cudowna odpowiedź padła z ust Alvaro. Gdyby Itzatec był tak samo porywczy jak za czasów bycia człowiekiem, to zapewne ten mężczyzna leżałby już na ziemi z poderżniętą krtanią. Zaprosić wojownika do własnego domu i nie udzielać mu odpowiedzi, jasnej odpowiedzi? To jak próba poinformowania go, że próbuje się z niego zrobić więźnia, zostawiając mu przy tym cały jego ekwipunek do dyspozycji. Na szczęście mistrz nauczył jaszczura panować nad własnymi emocjami oraz nerwami, teraz inaczej postrzegał świat.
-Dwanaście godzin, więcej nie poczekam i choćby wybiję sobie drogę na zewnątrz.
Odparł stanowczo, lecz spokojnie, chcąc jasno dać do zrozumienia, że nie będzie tu bez celu przebywał w nieskończoność, chodź prawda była taka, że po za przeżyciem do następnego dnia - codziennie - nie miał żadnych celów. Nie miał na kim się zemścić za to co mu zrobiono, bo zdążył to zrobić dawno temu, wtedy gdy uczynili go tym kim był teraz.
Itzatec odwrócił swój łeb w stronę okna, słysząc jak Alvaro wspomniał o "niezłym pokazie". Nigdy tak na to nie patrzył, jego osobiście fascynowały umiejętności jego mistrza, a nie koniecznie jego, po za tym nauczono go pokory i skromności. Znał swoje możliwości, jednak nie był nazbyt pewny siebie. Wiedział, że nie każdemu da radę, pomimo swej nadnaturalnej siły czy szybkości. Nawet będąc niewidzialnym nie mógł skutecznie unikać kul, chodź nauczył się reagować z wyprzedzeniem co kilkukrotnie uratowało go przed podziurawieniem w ten sposób. Gdy tylko drzwi do pokoju się zamknęły, niebieskofutry podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Przyjrzał się dokładnie ogrodowi, a następnie odwrócił się i ponownie rozejrzał po pokoju. Tym razem w oczy rzuciły mu się drzwi prowadzące do drugiego pomieszczenia. Czyżby łazienka? Z ciekawości podszedł momentalnie do owych drzwi, złapał za klamkę i uchylił drzwi. Jego oczom ukazało się to czego się spodziewał, elegancka łazienka, a przynajmniej jak dla niego, bo pomijając już piękny wygląd pasujący do miejsca w którym się znajdował, była tu wanna, ręczniki, może tutaj to było normalne jednak dla osoby... Istoty takiej jak on. Nie wychowywał się w jakiś cudownych warunkach, gdyż żył z dala od cywilizacji, niemniej jednak technologia w domu mistrza była. Woda, łazienka również. Jednak kiedy on ostatnio wziął porządną kąpiel? Prawda, dużo pływał, jednak czuł na sobie pełno piachu, zwłaszcza po ostatnim starciu. Chwycił więc na potrójne ostrze przypięte do pasa spodni, a następnie odczepił je i położył na półce przy łóżku. Nie bał się zostawić broni, przynajmniej nie tej - ta do niego wróci, choćby miała przebić się przez ściany tego budynku, pojawi się w jego ręce. Strasznie pod tym względem przypominała legendarny Młot Thora. Żeby się kiedyś ten bóg nie zgłosił do niego z pretensjami o pogwałcenie praw autorskich. Odsuwając myśli dalej, jaszczur wszedł do łazienki i zamknął za sobą drzwi, następnie podszedł do wanny i zaczął napuszczać do niej gorącej wody. Tak, skorzysta z gościnności, bardzo mu się to przyda. Gdy woda dotarła do 3/4 wanny, zakręcił dopływ by nie zaczęła się wylewać, biorąc pod uwagę fakt, że gdy do niej wejdzie, poziom jeszcze bardziej się podniesie. Zrzucił z siebie szybko ubranie, a następnie złożył je i odłożył na kupce przy jednej z półek, po czym wszedł ostrożnie do wanny, biorąc pod uwagę fakt posiadania pazurów - nie chciał jej porysować. Rozsiadł się wygodnie, a następnie zatopił praktycznie całkowicie, nad wodą pozostawiając jedynie swój łeb który oparł o próg, a następnie zamknął oczy i oddał się chwili relaksu, jedynie lewą rękę pozostawiając opartą o kant wanny, gdyż na jej przedramieniu znajdował się bandaż i świeżo zabezpieczona rana. Nie chciał na razie jej zamoczyć, nie ma potrzeby od razu zmieniać opatrunku.

Anonymous - 4 Lipiec 2012, 13:56

Być może wpływała na to odległość czasu, jaka dzieliła ją od życia w laboratorium, a może, zwyczajnie nie potrafiła zapomnieć. W przeciwieństwie do Tunridy, Amelia pamiętała swych towarzyszy z laboratorium. Bardzo dobrze pamiętała ich twarze, czasem widywała je nadal w swych snach, które nieustannie przypominały jej o okrucieństwie życia, jako królik doświadczalny naukowców z MORII. Pamiętała to przerażenie i ból w ich oczach, które z czasem nawet i z tych emocji, zostawały wyprute. Pamiętała to doskonale. Ale nie w ten sposób, by rozpoznawać cechy wyglądu, które charakteryzowały ich lica, aby później rozpoznawać w kimś kogoś znajomego. Widziała wciąż te twarze, ale nie potrafiła ich rozpoznać, jedynie emocje były zrozumiałe. Nic więc dziwnego, że dziewczyny, nawet jeśli kiedyś się znały, teraz nie mogą sobie o tym przypomnieć. Zresztą, właśnie… Kto by chciał? Być może powinna na tą sprawę patrzeć podobnie do Tunridy, jednak nie tylko podświadomość jej na to nie pozwalała. Może i był to właśnie skutek i wpływ jej działania, ale najważniejsze były fakty. A były takie, że dziesięciolatka – nie ważne z jakich powodów, których opisywanie zajęłoby w tej chwili zbyt wiele cennego czasu – nie zamierzała zapominać o okrucieństwach działań organizacji, aby w ten sposób podsycać swą rządzę zemsty.
Jak widać, zachowanie białowłosego dziwiło również ciemnowłosą, której podejrzenia były jak najbardziej prawidłowe, w przeciwieństwie do tych dziewczynki. To ona znała bardziej swego Pana, tak więc lepiej wiedziała czy owe zachowanie jest typowe czy raczej niezwykłe.
Oczywiście, że nie znała „tego Jaszczura”. Nie, choć w danej chwili, zapewne wiele by dała, aby móc wiedzieć cokolwiek więcej, niż mogła wywnioskować z własnych spostrzeżeń i krótkiej informacji z ust Alvaro. W końcu, jak już było wspomniane, większość osób, które pojawiały się w posiadłości, wydawało się dziewczynce co najmniej podejrzane i niebezpieczne. Dla niej, oczywiście. Po prostu wydawali się niezbyt skorzy do nawiązywanie znajomości, i raczej równie nieufnie spoglądający na nią samą. Tak, że mogło się okazać, iż wszyscy, co tu przebywają mogą w większym udziale, niż myślała, zagrażać jej małym, niecnym planom. Ale z drugiej strony, co miała się dziwić? Nie mogła też na nic narzekać. To ona postanowiła zmusić tego panicza do zaopiekowania się sobą, a to, że już był kim był i żył w takich okolicznościach, z takimi sprawunkami i misjami na głowie… Na to nie mogła już nic poradzić. Nie mogła tego nawet przewidzieć. Sama decydowała się na ryzyko, za każdym razem, gdy siadała samotnie na ławeczce, gdzieś w mieście i czekała na potencjalną ofiarę. Nie mogła wiedzieć, kto nią postanowi zostać. Nie mogła wiedzieć, co czai się w ciemnych zakamarkach ich umysłów i kim są. W co się pakuje. A, że doszła właśnie do takiego stanu rzeczy, to musiała przyjąć to całym sobą, zaakceptować i nie dać się zwyczajnie zniszczyć. Musiała byś silna i uważna. I nie mogła zapamiętać celu, w jakim dała się sprowadzić do posiadłości.
Potrząsnęła więc głową na słowa swej opiekunki.
- Nie znam, ale wyglądał bardzo dziwnie. – dodała, siląc się na dziecięcą naiwność i niewinny wyraz twarzy. Teraz znowu musiała powrócić do swej przedniej roli, gdy w każdej chwili do salonu znów wkroczyć mógł jej cel.
Pomyślała nawet, że Tunrida trochę przyzwyczaiła się do swojego zadania i traktuje ją z mniejszym dystansem, gdy tak zaczęła rozmawiać, a w końcu nawet usiadła naprzeciw. I wtedy, znowu, jak na zawołanie do pomieszczenia wkroczył właściciel posiadłości. Amelka już wcześniej odłożyła pustą filiżankę z powrotem na stół i siedziała na krześle, tak, że jej nóżki zwisały ponad szkarłatnym dywanem. Teraz uważnie śledziła wchodzącego do salonu Alvaro, podchodzącego do szafki, skąd wyjął szampana, później jeszcze kieliszek i w końcu z trunkiem w dłoni, podchodzącego do dwóch ciemnowłosych dziewczyn.
Dziesięciolatka patrzyła na to wszystko niezwykle uważnie, rejestrując każdy jego ruch i pomyślała sobie jedynie, że ten człowiek, wcale nie musi być taki silny, skoro i go dopada zmęczenie i stres, którego przecież nie krępuje się pokazywać przy obcej mu dziewczynce i swej… hm… służce. Bo z jakiego innego powodu, wparował tu tak nagle, jakby z jednym tylko celem, a szampan w jego kieliszku tak szybko począł znikać, upijany łapczywie przez białowłosego? Tak właśnie to wyglądało. Jakby wreszcie po męczącym, zawalonym obowiązkami dniu, nadarzyła się chwila, w której mógł choć chwilę odpocząć. Choć i to nie było do końca prawdą. W końcu, musiał się jeszcze uporać z dziewczynką, którą sprowadził do siebie. Kolejny problem na głowie.
- Ale co mam powiedzieć, proszę pana? – spytała cicho spuszczając wzrok. – Nazywam się Amelia Зиновьевна, mam dziesięć lat i moi rodzice są kupcami. Często razem podróżujemy. Właściwie zawsze jesteśmy w podróży... - zamyśliła się na chwilę, po czym dodała z uśmiechem: Bardzo lubię zwierzęta, szczególnie koty!
Aczkolwiek, co on chciał wiedzieć? Żeby powiedziała mu: Tak naprawdę wcale nie zgubiłam rodziców. Czekałam na Ciebie i chcę Cię zabić. Czy mógłbyś mnie w takim razie najpierw nakarmić, jak to obiecałeś? Tak, mogłaby mu jeszcze opowiedzieć, że bardzo lubi jeść wiśnie, patrzeć na swe dzieła i właściwie to jest mała dziewczynką, żerującą na innych. Uciekła z laboratorium, i nienawidzi MORII, a w szczególności swego ojca. O tak. To by było piękne, nieprawdaż?

Anonymous - 4 Lipiec 2012, 17:28

//Zamieniłyśmy się z Tunką kolejkami, bo dziewczyna ma jakąś swoją wizję fabularną, którą wygodniej będzie zrealizować kiedy ja odpiszę teraz, a nie potem.


Itzatec to ma dopiero tupet. Zabrany do domu panicza de Averse, połatany starannie, uświadomiony wielu faktów na temat Krainy Luster, a śmie jeszcze wyznaczać dziewiętnastolatkowi limit, w jakim ma go wtajemniczyć w powód, dla którego jaszczur został tu ściągnięty? No błagam! Tak czy inaczej, głowę Alvaro ten temat zaprzątnął tylko na parę krótkich minut. Szampan został bardzo szybko wypity, a co za tym idzie, kieliszek powędrował na szafkę, obok stojącej tam jeszcze butelki. Kto wie, może znajdzie się ochota na większą ilość trunku. W drodze do brązowego mebla, czerwonooki uważnie słuchał krótkiej opowieści Amelii, której imię udało mu się wcześniej zgadnąć. Dziwne, iż akurat takie miano przyszło mu od razu do głowy, a nie na przykład... Melanie? Nie, to byłoby kompletnie bez sensu, zupełnie niepasujące do czarnowłosej dziewczynki. Tak czy inaczej, informacje które dotarły do jego uszu, były co najmniej bezużyteczne, jeśli nie zbijające z właściwego tropu. Oczywiście sam rogacz nie miał zielonego pojęcia, że usłyszał fałszywe nazwisko, oraz tak samo fałszywe informacje o rodzicach. Westchnął cicho, obracając się w stronę dwóch panien i podchodząc na nowo do stolika, przy którym siedziały. Pokiwawszy sam do siebie głową, tak jak to często zwykł robić Albert, czerwone ślepia Alvaro znów utkwił w oknie. Myślał, co by chciał zrobić z tą jakże tajemniczą dziewczynką, która na pewno go okłamywała, ale de Averse nie wiedział, co ma tak naprawdę myśleć.
- I tyle nam na razie wystarczy. Przenocujesz u mnie jakiś czas, a potem skontaktuję się z kimś, kto o wiele szybciej znajdzie twoich rodziców. - powiedział spokojnie, ujawniając pomysł, jaki wpadł mu ostatnio do głowy. Agasharr Rosarium był idealnym kozłem ofiarnym, którego można było użyć jako środek na pozbycie się Amelki z domu. Wpływowy, ze znajomościami. Jeśli nie znajdzie prawowitych opiekunów dziewczyny, to na pewno sam się jej jakoś pozbędzie. I raczej nie będzie to ponowne oddanie jej paniczowi de Averse, prawda? Prawda?

Anonymous - 4 Lipiec 2012, 19:21

Kiwnęła potwierdzająco głową na słowa dziewczynki odnośnie tajemniczego gościa, z którym przybył Alvaro.
- Widocznie też padł ofiarą MORII... - mruknęła niby to do siebie, lecz nie trudno było ją dosłyszeć dla siedzącej naprzeciwko Amelii. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że aluzyjnie dała niejako do zrozumienia, iż też miała kiedyś z nimi kontakt. Cóż, nie powinno być to aż tak dziwne, gdyż niechybnie każdy w swym życiu choć raz miał do czynienia z tą organizacją, jeżeli rozchodziło się o magiczne rasy.
Wbiła wzrok w pojawiającą się postać Alvaro, przenikając dokumentnie akwamarynowymi tęczówkami. Dojadła ciastko, zaczynając kręcić kostką u nogi, będącej na drugiej, niewielkie kółka w akcie lekkiego podirytowania. Nie, nie wybuchnie, nie da po sobie nic a nic poznać. Była naprawdę dobrą aktorką, a wieczna powaga nie schodziła z jej twarzyczki ani na chwilę, nawet jeżeli wewnątrz niej zaczęło się gotować. Czemu? Gdyż miała nadzieję, iż ten cholernik nie pojawi się ponownie przed oczami dziewcząt przez następne kilka godzin. Dla własnego bezpieczeństwa, oczywiście. Nie, żeby Tunrida się o niego martwiła - skądże znowu! Myślałby kto. Po prostu wolała ochłonąć do czasu ich rozmowy, którą miała zamiar rozpocząć z Alvaro czy ten tego chciał czy nie. Konwersacja z poddenerwowaną Szklaną Panną nie była niczym miłym i to białowłosy powinien wiedzieć jak to, że z jego czaszki wyrastają rogi.
Milczała cały czas, usilnie powstrzymując się przed wywróceniem oczami, gdy Alvek zaczął się tłumaczyć. Jak nonszalancko, mhm. Sięgnęła po kolejne ciastko, wbijając wzrok w dziewczynkę z naprzeciwka, przyglądając się jej bacznie. Słysząc jednak następne pytanie Alvaro, przechyliła się nieco w bok, opierając czoło o dłoń, a łokieć kładąc na podłokietnik siedziska, kręcąc leciutko głową w bok w wyrazie dezaprobaty.
- "Buahahaha, co za ćwok! No na pewno mała przyzna się do wszyyystkiego i opowie jakie ma plany, kiedy tylko zostanie o to zapytana! Nawet ty o tym wiesz, Tun, chociaż jesteś ostatnim pustakiem! Takie pytania to czysta kpina i śmiech na sali! Ja nie mogę!" - śmiał się do rozpuku Madness, a jego przeraźliwy wrzask odbijał się echem w uszach dziewczyny.
- Nie obrażaj mnie, idioto. Zamknij twarz. - warknęła pod nosem Tunrida, podnosząc po chwili wzrok, którym jeździła od Alvaro do Amelki i z powrotem. Gdy dziewczynka się odezwała, skupiła się tylko na niej, nadal będąc dość nienaturalnie oparta, choć kto by na to zwracał uwagę? Zmrużyła leciutko oczy, jak gdyby prześwietlała małą czy ta aby na pewno mówi prawdę, lecz jakoś... mało w to wierzyła. Wrodzona podejrzliwość. Zerknęła więc krótko, acz porozumiewawczo, kątem oka na Alvaro, od razu powracając spojrzeniem do Amelii, aby to nie wydało się jej podejrzane. Na słowa o przenocowaniu małej, wstała, naciągając nieco bluzkę, spoglądając na Amelkę.
- Zaprowadzę Cię do Twojego tymczasowego pokoju. Pewnie jesteś znużona. - oznajmiła formalnym, wyprutym z emocji tonem, czekając aż Cyrkowa Dziewczynka również wstanie. Gdy i to się stało, Tunrida wyszła pierwsza, a mijając Alvaro, przystanęła na moment, szeptając doń kilka słów:
- Masz tu zaczekać. Mamy do pogadania. - po tym obrzuciła go niezbyt miłym spojrzeniem, idąc dalej pewnym krokiem, wyrównując się z Amelią. Wyszły z salonu na hall, z którego udały się na wachlarzowe schody, prowadzące na piętro. Tam przeszły długi korytarz, a znalazłszy w końcu odpowiednie drzwi, weszły do środka. Pokój nie wyróżniał się niczym aż tak bardzo, ani na pewno nie był tak okazały jak chociażby salon, lecz nie można było mówić, iż pozbawiony był gustu. Znajdowało się tu wszystko co potrzeba, a cały wystrój był naprawdę przyjemny dla oka, jak wszystkie niezamieszkane i nieumeblowane jeszcze wedle gustu właściciela pokoje.
Tunrida przepuściła dziewczynkę pierwszą, samej stojąc w progu pokoju i przyglądając się małej lokatorce przez chwilę.
- Pokój jest do Twojej całkowitej dyspozycji. Tam masz łazienkę. - wskazała dłonią na wymienione pomieszczenie. - A tam drzwi, wychodzące na niewielki balkon. - powtórzyła poprzednią czynność, opuszczając ostatecznie ręce wzdłuż tułowia. - Gdybyś czegoś potrzebowała, wezwij jedną z pokojówek albo zawołaj mnie, jeżeli krępują Cię te sztywne dziewki. Jeżeli wybierzesz drugą opcję, radzę nie przesadzać. Moja cierpliwość jest bardzo ograniczona w porównaniu do takiego Alvaro. - ostrzegła beznamiętnie, cofając się o krok i łapiąc klamkę od zewnętrznej strony. - Miłego odpoczynku. Bez zbędnych sztuczek. - po tych dobitnych i podejrzliwych słowach, zamknęła za sobą drzwi, odchodząc korytarzem ku schodom. Miała być dla niej niańką? A więc będzie, lecz Alvek pożałuje, że wziął ją do takiego zadania. Zeszła czym prędzej po stopniach, wręcz po nich zbiegając, wpadając do salonu niczym burza, trzaskając dwuskrzydłowymi drzwiami za sobą. Miała gdzieś dziwne spojrzenia tamtych żołnierzy - ba! Niechby tylko spróbowali coś jej w tej chwili powiedzieć, łohoho! Byłoby wesoło.
- "Daj mu popalić, Tun! Fight, fight, haha!" - dopingował kruczowłosą rozanielony Madness, która maszerowała niczym prawdziwy mundurowy wprost na Alvaro.
- Możesz mi łaskawie wyjaśnić, do cholery, o co tutaj chodzi?! - wrzasnęła? Skądże, raczej warknęła niczym wściekły pies, gotów rzucić się do gardła swej ofierze, kiedy tylko ta wykona jakiś niewłaściwy ruch. - Nie ma mnie raptem parę dni, a Ty znowu coś odpierdzielasz! Co to za wojsko? Co to za dziewczynka?! Spowiadaj się tu ze wszystkiego, kmiocie! - zbliżyła się do Alvaro na niebezpiecznie bliską odległość, wręcz stykając się z nim ciałem, lecz nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Patrzyła za to na rogacza z wściekłością, a akwamarynowe tęczówki świeciły jej niczym żarówki, niemal ciskając w chłopaka piorunami. Och tak, należały jej się wyjaśnienia, i to porządne!

Anonymous - 4 Lipiec 2012, 20:01

//W wypadku pozostawienia naszych postaci sam na sam, reszta ma wolną rękę co do kolejki. Tj. Itzatec, Amelia, możecie robić (prawie) co chcecie, kiedy chcecie.


Białowłosy spojrzał nagle na Tunridę, kiedy usłyszał jak ponownie mówi sama do siebie. Nie były to słowa zabarwione jej typowym brakiem uczuć, ani też znużeniem, słychać było wyraźną wściekłość. Alvaro westchnął, przenosząc wzrok na Amelię, którą właśnie zabrała mu z przed nosa kruczoczarna. Zaśmiał się wyraźnie, kiedy ta kazała mu zaczekać w salonie. Cóż za stanowczość, aż warto Emerahl za takie zachowanie pochwalić. Kiedy dwie panny wyszły z salonu, de Averse udał się prosto pod okno, przez które spoglądał tyle razy i swój wzrok utkwił w pewnej charakterystycznej części swego ogrodu, jakim był widniejący z dalszej odległości mały lasek. Oczywiście odgradzało go od reszty świata metalowe ogrodzenie, aby jakiś zabłąkany podróżnik nie pozwolił sobie na manewrowanie po posesji Arystokraty, który szczerze mówiąc nie lubił niespodziewanych gości. Splótłszy dłonie za plecami, przeniósł czerwone oczy na niebo. Amelia była bardzo podejrzanym stworzonkiem, które należało mieć na oku dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jeśli jednak nakazać strażnikom obserwowanie ją przez tyle czasu, przy tym dokładne, moglibyśmy spotkać się z ogromnymi podejrzeniami z jej strony. A tego potrzeba nam teraz najmniej. Nagle... bum! Dwuskrzydłowe drzwi wydały bardzo głośny dźwięk, zaraz po wejściu Szklanej Panny. Rogacz odwrócił się do niej przodem i podszedł tych kilka kroków, aby zdenerwowana dziewczyna nie musiała się zbytnio fatygować. Wysoko podniesiony głos czarnowłosej źle działał na myśli panicza de Averse, które teraz miały być wolne w sensie prędkości, jak i swobody przemieszczania się. Dłoń Arystokraty powędrowała na twarz służki, korzystając z tak małej odległości między obiema osobami.
- Kmiocie, powiadasz? - wyszeptał i nagłym, zdecydowanym ruchem, zacisnął palce na delikatnej skórze, którą mógł teraz całkiem ładnie potłuc. Nie zrobił tego jednak, zostawiając tylko kilka niemalże niewidocznych rys. Odepchnąwszy Emerahl od siebie, prychnął z pogardą.
- Więcej szacunku. Z niczego nie muszę Ci się, jak to ujęłaś, spowiadać. - dodał po chwili i znów zwrócił się w stronę swego ulubionego, ostatnimi czasy, okna. Westchnąwszy cicho, popadł w pewnego rodzaju rozmyślania, które miały ułożyć jego ponownie spętane myśli w jedną, składną całość. Jasnym było, że Tunrida przyczepi się w jakiś sposób do wojska, sprowadzonego do posiadłości. W pewnym sensie jest to wina pana Rosarium, który o ich przybyciu nie pisnął nawet najmniejszego słówka, które mogłoby posłużyć za ostrzeżenie. Zaś z dziewczynką była zupełnie inna historia, w którą rogacz wplątał się jakby z własnej winy.
- Wojsko to część planu, który już od dłuższego czasu powoli i starannie realizuję. A Amelia... to zbieg okoliczności. - rzekł po dłuższym czasie czerwonooki, podchodząc ponownie do szafki, gdzie ostatnio zostawił butelkę z szampanem i kieliszek. Nalawszy trunku do szklanego naczynia, rozpoczął spacer po salonie w kierunku sofy, na której tak dobrze obserwowało się zachody słońca ponad ogrodem. Alvaro spoczął na niej i upił kilka dużych łyków wybranego na chybił trafił napoju. Nie miał zamiaru rozmawiać o niczym więcej. O Itzatecu tym bardziej, skoro nawet nie padło pytanie. Dziwne, że to Aileen prowadziła całą konwersację. Zwykle było trochę na odwrót. Czyżby podróż, z której udało jej się niedawno wrócić wprowadziła jakieś zmiany w jej psychice? Czerwone oczy zawędrowały na jej twarz, konkretniej w tęczówki, aby podjąć się próby wynalezienia w nich jakiejś podpowiedzi. Co znajdą, kto wie?

Anonymous - 4 Lipiec 2012, 21:04

Jak wspomniałam wcześniej, gdy Tunrida przekroczyła próg salonu nie podniosła głosu nawet o oktawę. Można nawet powiedzieć, iż zniżyła się do cichego warczenia, aby dosłyszeć mógł ją jedynie Alvaro, lecz nikt poza nim. W końcu byli sami w tym ogromnym pokoju, a dziewczynie nie zależało na zwróceniu na siebie uwagi. Jak zawsze. Pomijamy, oczywiście, ten niefortunny przypadek z głośnym trzaskiem drzwi. Mały wypadek przy pracy, mhm.
Zmrużyła wściekłe oczy, gdy jego ręka spoczęła na jej szklanym licu, a co dopiero, gdy je ścisnęła! Wyrwała się szybko spod jego uścisku, odsuwając o parę kroków niczym spłoszone zwierzątko, aby następnie przyłożyć palce do prawego policzka; z odruchu.
- Nigdy więcej mnie nie dotykaj... - warknęła ostrzegawczo pod nosem o wiele przyciszonym tonem, łypiąc na rogacza spod byka, a czarne kosmyki włosów opadły jej na twarz. Prychnęła lekceważąco na jego następne słowa, prostując się.
- Oczywiście, że nie, jednak nie licz potem na moją najmniejszą pomoc w tych Twoich doskonałych planach, kiedy nie jestem w nie wtajemniczona. Już samo niańczenie tej całej... Amelii jest czystym idiotyzmem. A lochy ciągle się kurzą... - mówiła sarkastycznie, ostatnie zdanie wypowiadając zdecydowanie ciszej od poprzednich i z wyraźnym oburzeniem, wręcz niezrozumieniem, dlaczego tak "cudowne" pomieszczenie dla odpowiednich gości ciągle się marnuje. Zbieranie informacji było jedną sprawą, lecz zmuszanie kogoś do ich wyjawienia, drugą. Wcisnęła połowę dłoni do płytkich kieszeni szortów, odsuwając następnie w swój ukochany cień. Gdy tylko dotknęła plecami zimnej ściany, niemal otuliła się mrokiem jak kołdrą, wodząc cały czas uważnym, choć wyprutym z jakichkolwiek emocji wzrokiem za Alvaro.
Odwróciła niemal automatycznie wzrok w stronę okna, gdy rogacz wspomniał o wojsku, jak gdyby tym gestem chciała zobaczyć chociaż jedną umundurowaną postać. Nic podobnego jednak się nie stało, lecz to ani trochę nie przeszkadzało Szklanej Pannie, dalej wpatrującej się w nijakie (dla niej) widoki, prezentujące się za szybą.
- Wyjątkowo podejrzany "zbieg okoliczności", Alv. Myślisz, że uda Ci się przekonać tą małą na jakąkolwiek współpracę? Powodzenia. Jest uparta i fałszywa do szpiku kości. Czuję to. - wzdrygnęła się lekko, zaciskając usta w cienką linię. Zawsze, gdy byli sami, zwracała się do rogacza po imieniu, nawet jeżeli temu bardzo to nie odpowiadało. Trudno, nie uważała go za swego Pana i Władcę, a jedynie pracodawcę. Kogoś, kto zleca jej ciekawe zadania, które w jakiś sposób umilają jej dalszą egzystencję bez jasno zarysowanej przyszłości, no i zapewnia dach nad głową, ot, ze względu na ich ciekawą znajomość. Jedynie wśród towarzystwa sprawiała te obrzydliwe pozory uprzejmości i zwała Alvaro per paniczem lub panem, jeden kij.
- Poza tym... Sprowadzasz kolejne straże? Wojsko to za mało? - pytała dalej, powracając tym razem upartym, choć pustym, wzrokiem do oddalonej postaci białowłosego. Mowa tu była, oczywiście, o Itzatecu, bo o kogóż by innego mogło jej w chwili obecnej chodzić? W każdym razie, podróż nie zmieniła nijak sposobu bycia Tunridy. Tego, że udawało jej się prowadzić rozmowę z rogaczem, nie uważała za jakikolwiek sukces w swej "karierze", raczej za normalność. Tylko przy tym jegomościu nieco bardziej rozwiązywał jej się język - dlaczego? Nie wiedziała. Zresztą, nie zastanawiała się nad tym. Może to przez ich niegdysiejsze, interesujące spotkanie, przez które nie patrzyła już na białowłosego jak na każdą inną osobę? W końcu posiadali wspólny sekret, ba, i to niemały! To wiele zmieniało, a przynajmniej w przekonaniu kruczowłosej. Nie wymyślała sobie jednak Bóg wie czego. Po prostu, umiała z Alvaro rozmawiać, i tyle. Nic bardziej szczególnego.

Anonymous - 5 Lipiec 2012, 09:29

Rzeczywiście, popełnić tak głupi błąd w opisie zachodzącej sytuacji mogłam popełnić chyba tylko ja. Wybacz proszę, kochana, ale spowodowane to jest zbytnim wczuwaniem się we własną interpretację całej tej rozmowy, gdzie Szklana Panna pierwszy raz w życiu miała się na kogoś wykrzyczeć.
Tak czy inaczej, Alvaro popijał teraz swojego szampana, z wzrokiem utkwionym o dziwo nie w okno, a w Tunridę. Zakaz dotykania, jakież to przewidywalne. Tak samo jak i fakt, że białowłosy nijak nie będzie się stosował do groźby, która padła w postaci wrogiego jak nigdy wzroku. W pewnym sensie uzasadniona wściekłość bardzo nie pasowała do akwamarynowych oczu, tak niewinnych i pięknych, powodujących wielki żal w umyśle panicza de Averse. Czemu? Z bardzo prostego powodu - urok koloru owych tęczówek ginął w towarzystwie złości, co nie odpowiadało białowłosemu. W żadnym, nawet najmniejszym stopniu. Kolejny łyk napoju, kolejna próba uwolnienia myśli z klatki powstałej w wyniku tej rozmowy, którą kruczoczarna ciągnęła dalej. Lochy się kurzą, to prawda. Ale wsadzanie do nich dziesięcioletniej dziewczynki zanim sama odkryje swoją naturę było co najmniej bezsensowne. Rogacz utrzymywał ciszę, dopóki jego służka nie skończyła całego wywodu. Dopiero kiedy tak się stało, znów upił trochę szampana, a kieliszek odstawił na stolik przy sofie. Westchnął cicho, tak jak to zawsze robił przed wyjawianiem ogromnych sekretów, których nie powinien znać nikt poza samym Alvaro de Averse. Niestety dla niego, jakiś stopień zaufania został powierzony Emerahl, która na chwilę obecną stała pod chłodną ścianą, oparta o nią, otulona mrokiem.
- Uparta i fałszywa do szpiku kości. - powtórzył za dziewczyną Upiorny Arystokrata, wstając. Jego kroki, choć powolne, skierowały się prosto do rozmówczyni, aby za sprawą zmniejszania dystansu między nimi, móc zmniejszać głośność swych wypowiedzi, a także bezczelnie wpatrywać się w akwamarynową przepaść, jaką tworzyły oczy Szklanej Panny.
- Właśnie te cechy zrobią z niej cennego sojusznika, jeśli okaże się być taką istotą, za jaką ją mam. Wsadzenie do lochów bezbronnej dziesięciolatki jest co najmniej okrutne, a ja myślałem że w laboratoriach MORII nauczyłaś się czegoś na ten temat. Dlatego właśnie trzeba wywabić ją z ukrycia. Mam nawet idealny plan, z czego jednym punktem jest właśnie Itzatec. Kolejna osoba, która ci się nie podoba. Ten jaszczur jest dopiero ciekawy. Ma zdolność, która pozwala mu znikać z pola widzenia w dowolnej chwili. Równie dobrze może tu stać i nas podsłuchiwać, a my nawet nie mielibyśmy o tym pojęcia. Tak czy inaczej, skoro już musisz być wtajemniczana we wszystkie misterne plany, słuchaj. Pierwsze co zrobię, to pomówię z niebieskofutrym. Nie ufa mi jeszcze do końca, ale to normalne. Nawet nie wyjawiłem mu jego roli w tym przedstawieniu. Potem, o ile wszystko pójdzie zgodnie z moimi oczekiwaniami, zajmiemy się Amelią. Zejdziemy we dwójkę do lochów, z jaszczurem ukrytym pod osłoną swej mocy. Nakażę jej wejść do celi, a jeśli ona zacznie stawiać jakiś opór, zapewne do gry wejdzie mój szósty zmysł. To moment, w którym wkroczy Itzatec, aby siłą wsadzić ją do klatki. Dalej będę musiał sobie radzić zupełnie sam. Retoryka, rozumiesz. Wmówię jej tonę różnych kłamstw i zmyślonych obietnic, przeanalizuję sposób rozumowania. Właśnie ta część, gdzie muszę improwizować, jest najtrudniejsza. - zakończył na chwilę. Sam plan był dosyć średnich lotów, gdyż w dziewiętnastu latach egzystencji udało mu się ułożyć scenariusze o wiele bardziej niezawodne. Może to przez szampana uciekło mu parę szczegółów, kto wie. Teraz rogacz stał kilka centymetrów od swojej służki i wyjął swój Lignose Einhand z ukrytej kieszeni. Obrócił nim kilka razy, obserwując dokładnie każdy szczegół, po czym wyjął magazynek i oba elementy odłożył na szafkę nieopodal, wykonując kilka niezbędnych dla zamknięcia odstępu kroków, po chwili wracając do służki. Oznaczało to tylko jedno - nadeszła pora na zmianę broni. Czerwone ślepia białowłosy znów wlepił w oczy kruczoczarnej.
- Nie wiem jeszcze tylko, jak rozwinąć twoją rolę niańki. Bo z tego co ostatnio widziałem, wyciągnięcie czegokolwiek z tej małej niespecjalnie wyszło. - zakończył, uśmiechając się wrednie. Czasami lubił wytykać Tunridzie jej porażki. Uważał to za niejaką motywację do polepszania swoich zdolności, potrzebę wzmacniania samej siebie. Możliwe, że tym razem zadziała, i to lepiej niż zwykle.

Anonymous - 5 Lipiec 2012, 10:14

Ach, cudownie. Właściwie równie dobrze, mogłaby nadal stać w holu, na czerwonym dywaniku ze wzrokiem wlepionym w złoty żyrandol i nie wiedzieć nic. Śmiem, nawet powiedzieć, że mogłaby dalej siedzieć na wyniszczonej ławeczce wpatrując w białowłosą ofiarę. Niczego nowego się nie dowiedziała, a szanowny pan de Averse wciąż powtarzał to samo. Może jej wmawiać, jaki to dobry jest za pomocą takich słów, ale nawet na tak małej dziewczynce, jak Zwerewa nie zrobi to wrażenia. Po prostu dalej tkwiła zawieszona w rozpaczliwej niewiedzy i niepewności, nie wiedząc za bardzo w którą stronę ma iść, o ile nie pozostać. Tak więc nie pozostawało jej nic innego, jak usłuchać "miłosiernego" Alvaro i wkrótce posłusznie powędrowała za Tunridą, która to zaczęła prowadzić ją ku jednemu z, zapewne, pokoi... Bo gdzieżby inaczej? O ile już nie mieli wobec niej jakiś podłych planów. Dziewczynka wykorzystała cały ten fakt, przypominając sobie, że przecież w tą samą stronę prowadzony był niebieskofutry jaszczur, który był kolejnym powodem do obaw, o własne plany, jak nie zdrowie. Skoro więc, szedł właśnie tutaj, to musi znajdować się w którymś z pokoi. Tylko... W którym? Dziesięciolatka, próbowała w miarę możliwości, zerkać w szpary między drzwiami a podłogą, licząc, że zobaczy gdzieś może jakieś intensywniejsze światło, czy cokolwiek, co mogłoby wskazywać na obecność tamtego. Przez chwilę wydawało jej się nawet, że znalazła odpowiedni pokój, jednak, nie było dane jej dłużej go obserwować, przez co miała pewne wątpliwości. A z takimi doszła do przydzielonej jej komnaty. Z chłodnymi ostrzeżeniami ciemnowłosej, w głowie, upewniwszy się, że jest już daleko, od razu cichutko z powrotem zbliżyła się do drzwi. Zastygła nasłuchując, z dłonią na klamce i póki, wszystko nie wydawało jej się aż nienaturalnie ciche, uchyliła drzwi i wyjrzała na zewnątrz. Trwało to tylko kilka sekund. Chciała jedynie, ostatni raz zbadać korytarz, którym tu przybyła, zerknąć na podejrzany pokój i ochroniarzy, od których tak się w całej posiadłości zaroiło. Potem schowała się szybciutko z powrotem do pokoju i pobiegła w stronę, wskazanego wcześniej balkonu. Był mały, zagrodzony żelazną barierką. To właśnie na niej się oparła i wyjrzała na zewnątrz, przeczesując wzrokiem podwórze. Za każdym razem, zatrzymywała się dłużej, na każdym spostrzeżonym uzbrojonym mężczyźnie, a potem, nie chcąc by jej obecność stała się podejrzana, zawróciła powoli z powrotem do pomieszczenia. Tym razem weszła do łazienki, po której zlustrowaniu, wykorzystała do umycia dłoni i twarzy. Potem... Potem z cienkimi rękawiczkami w dłoni, powróciła do głównego pomieszczenia i klapnęła na miękkiej pościeli łóżka.
Anonymous - 5 Lipiec 2012, 10:38

Założyła ręce na wątłej piersi, kiedy tylko usłyszała charakterystyczne westchnięcie arystokraty. Wiedziała doskonale co to oznaczało, dlatego nie zamierzała się już odezwać choćby słowem, dopóki Alvaro nie wypowie się należycie. Jej złość i minimalne zdezorientowanie sukcesywnie malało, dzięki przebywaniu w zimnym, spokojnym cieniu, dzięki czemu dziewczyna nie przewidywała w najbliższym czasie kolejnego takiego wyskoku w swoim wykonaniu. W jej mniemaniu, i tak pozwoliła sobie już na za dużą swawolę, jeżeli o ukazanie uczuć chodziło. Taka skała jak ona dała się tak łatwo ponieść... Cóż za hańba, cóż za wstyd! Madness już od dobrych pięciu minut wrzeszczał w głowie Tunridy, wyzywając ją od najgorszych za to, że niejako straciła nad sobą panowanie, choć nie opętało ją szaleństwo. Jeszcze. Szczęście, iż w porę znalazła ukojenie w mroku, który jako jedyny potrafił ją uspokajać. Tak bywało, wszak dziwny był z niej twór Boży.
Śledziła uważnym wzrokiem rogacza, nie ruszając się nawet o krok, nawet gdy podszedł do niej na zdecydowanie zbyt bliską odległość, jak dla niej. Jej mina nie wyrażała już zupełnie nic; była obojętna, lecz jak zawsze śmiertelnie poważna, a oczy pozbawione wyrazu, choć błyszczące zjawiskowo w otaczającym ją mroku. Słuchała go uważnie, nie reagując jakkolwiek nawet na jego słowne zaczepki - nie teraz. Klatka... Na to słowo, zacisnęła lekko usta, choć nadal niezłomnie wpatrywała się prosto w szkarłatne tęczówki Alvaro. Może faktycznie przebywała w laboratorium MORII. Może faktycznie ze względu na to, nie powinna była być aż tak okrutna w swych knowaniach. Może faktycznie przesadzała, rozmyślając nad takim załatwieniem sprawy, zamiast poprzez niezawodną dyplomację. Sęk tkwił jednak w tym, że Tunrida inaczej nie potrafiła. Była niczym cichy, "zamaskowany" zabójca, którym stała się za sprawą MORII. Organizacja, poprzez liczne eksperymenty, które wykonywała na kruczowłosej, wyrobiła w niej cechy, o które wcześniej nawet siebie nie podejrzewała, jak chociażby fałszywość czy okrucieństwo. Zresztą, niechybnie nie tylko w niej. MORIA "uczyła" umiejętności przetrwania oraz zabijania, nawet jeżeli delikwent przebywał u nich krótki czas. Ta zadra w umyśle, zadana przez organizację, pozostawała w nieszczęśniku na zawsze, nieważne jak bardzo ten starałby się wymazać ją z pamięci lub uleczyć.
Zmrużyła lekko oczy, słysząc obelgę(!) z ust Alvaro, wypowiedzianą na sam koniec.
- Skoro jesteś taki mądry, sam ją niańcz. Nie umiem... - zawahała się przez chwilę, odwracając głowę znacząco w bok, utkwiwszy wzrok w podłodze. - ...prowadzić rozmów. To nie moja działka. - zakończyła głucho, ściskając nieco mocniej dłonie na swych ramionach. W pewnej chwili odezwał się Madness, na co dziewczyna podniosła nieco głowę, powracając wzrokiem do Alvaro.
- Madness każe Ci spadać na drzewo. Nie życzy sobie wykonywać tak idiotycznego zadania. - oznajmiła beznamiętnym tonem, zaczesując niedbale palcami grzywkę do tyłu, aby nie wchodziła jej do oka.
- W każdym razie, jeżeli faktycznie zależy Ci, aby przeciągnąć ją na swoją stronę, umieszczanie jej w klatce to zły pomysł. Sprawia wrażenie spłoszonego zwierzątka, bardzo zdziczałego zwierzątka, tym bardziej kiedy wyszedłeś. Ona coś knuje i bynajmniej, nie z korzyścią dla Ciebie. Uznałabym, że bardziej chce, hm... zrobić Ci dużą krzywdę? Wszystko jest możliwe. Ma bardzo złożoną osobowość - udaje milutką, choć w jej oczach widać chęć zemsty i okrucieństwa, jak na tak młody wiek. Lepiej będzie, jeżeli ją wypuścisz. Nie wiadomo co może strzelić jej do głowy. A tak z ciekawości, zrobiłeś jej coś kiedyś, spotkałeś? - ciągnęła, zakończając swój mały wywód ciekawskim pytaniem, na które jedna ciemna brew podjechała jej w górę. Cóż, wszystko to było wyłącznie jej podejrzeniami, nic bardziej pewnego. Była dobrym obserwatorem, lecz nie wyciągała pochopnych wniosków, póki nie miała pewności. Alvaro powinien więc wiedzieć, że wszystkie jej słowa powinien uważać bardziej za przestrogę niż cokolwiek bardziej potwierdzonego. Gdyby tak było, powiedziałaby mu to wprost, oczywiście.
Wyciągnęła z kieszeni szortów listek miętowej gumy, który odpakowała i wsadziła do ust. No co? Jakaś przyjemność jej również się należy.

Anonymous - 5 Lipiec 2012, 11:18

Całokształt planu szczerze nie zadowalał wewnętrznego taktyka w głowie Alvaro, który ubolewał nad wieloma lukami, które nawet dziesięcioletnie dziecko może bez problemu wykorzystać. Tunrida też niespecjalnie była wzruszona zmyśloną misternością wszystkich założeń i wiary w możliwości zarówno Arystokraty, jak i Cyrkowca, który miał go we wszystkim wesprzeć. Brak wzruszenia przy drastycznym, może nawet przesadzonym, zmniejszeniem odległości był czymś oczywistym dla Alvaro, a dla samej kruczoczarnej typowym. Szkoda, że białowłosy nie lubił czepiać się tematu MORII, bo pewnie wyciągnąłby z panienki z niejakim rozdwojeniem jaźni wiele, ale to wiele bardzo przydatnych informacji. A te mógłby wykorzystać aby wyciągnąć coś o Stowarzyszeniu Czarnej Róży, które poniekąd dąży do tego samego, co sam de Averse. A jak wszyscy dobrze wiedzą - konkurencję należy eliminować. Tak jak to rogacz zrobił na balu, kiedy jednym, szybkim zaproszeniem wyeliminował jakiegoś Dachowca z pojedynku o jakże urodziwą blondynkę. Nie o tym jednak mowa, póki co. Czerwonooki wlepił swe ślepia prosto w akwamarynową przepaść, lekko się schylając.
- Myślałem, że tego sukinsyna cieszy fakt twych męczarni. - odparł gorzko na przekazaną przez czarnowłosą opinię Szaleństwa.
- Klatka to poniekąd wabik. Jeśli coś knuje i tak jak mówisz, ma to mi wyrządzić krzywdę, Amelia powinna się wystraszyć, że w pewnym momencie zepsuła swoją przykrywkę i spróbuje ową krzywdę wyrządzić mi w momencie, kiedy zapraszającym gestem będę jej wskazywał drogę do środka. Dlatego wspomniałem o szóstym zmyśle. A kiedy się dowiem, jakie tajemnice skrywa, zacznę wprowadzać mętlik do jej małej główki. Zobaczysz, jeszcze będzie mi jadła z ręki. Co do mnie - nigdy w życiu jej wcześniej nie spotkałem. - zakończył, nie odrywając swych oczu od akwamarynowych tęczówek Tunridy. Była to chyba jedyna sfera całego jej ciała, na którą najbardziej lubił patrzeć białowłosy, jeśli akurat nie uciekał wzrokiem do okna. Bo właśnie tylko jej oczy nie sprawiały wrażenia tak kruchych i zdolnych do połamania, czy zbicia. Widząc wyciągany listek miętowej gumy, rogacz zrobił półkrok do tyłu, aby przypadkiem nie zostać dotknięty przez dłoń czarnowłosej. Wtem obrócił się do niej plecami i ruszył w stronę dwuskrzydłowych drzwi.
- Jeszcze coś, zanim ruszę do mego towarzysza? - spytał, zatrzymując się i obracając głowę znacząco, aby Tun zaczęła się streszczać. Wdrażanie planu w życie musiało zacząć się jak najprędzej. Zwłaszcza z tym perfidnym, dwunastogodzinnym limitem, który nałożył mu Itzatec. Co za tupet, co za tupet!

Anonymous - 5 Lipiec 2012, 12:00

- Cieszy. - potwierdziła sucho. - Ale zdaje sobie również sprawę, że żeby przeżyć, musi na mnie żerować, więc co robię ja, robi i on, a przynajmniej w jakiejś części. - wytłumaczyła cicho, niemal wtulając się plecami w zimną ścianę, kiedy Alvaro się nad nią pochylił.
- Odsuń się... - wyszeptała z pozoru spokojnie, wbijając paznokcie w tynk, o który się opierała, spuszczając nieco... szalone spojrzenie? Och tak, jak najbardziej! Rogacz mógł bez przeszkód wyczuć, iż cień, który i jego niejako otaczał, zgęstniał, stał się niebywale lodowaty i w jakiś sposób przerażający. W porządku, zmniejszenie dystansu między nimi jakoś zniosła, ale nie to. Ich twarze były zdecydowanie zbyt blisko siebie, a to stanowczo wykraczało poza granicę tolerancji, akceptowanych przez Tunridę. Bała się dotyku, jakiegokolwiek. Dotyk parzył, palił, włączał ukryte w zakamarkach umysłu kruczowłosej okrutne wspomnienia, których chciała się pozbyć, uaktywniał jej szaleństwo... Jak to mawiają - "Zły dotyk boli przez całe życie" i w przypadku Szklanej Panny, powiedzenie to sprawdzało się w stu procentach.
Kiedy arystokrata niechybnie się wyprostował, lub nawet cofnął o te kilka kroków, Tunrida rozluźniła się wyraźnie, rozmasowując wolno palcami swe skronie, pulsujące bólem. Wyprostowała się po chwili, podnosząc już spokojny, choć pusty wzrok na rogacza, wysłuchując jego dalszego wywodu w milczeniu.
- Więc ten... Itzatec jest po to, aby uratować Ci w razie czego skórę? - spytała dla pewności, wsadzając na powrót połowę dłoni do kieszeni szortów. Westchnęła cicho, kręcąc wolno głową w wyrazie dezaprobaty. - Rany, zaczynasz otaczać się samymi podejrzanymi osobami... Już teraz wiem po co Ci to całe wojsko. - dodała zgryźliwie, uśmiechając ledwie co kącikiem ust wyjątkowo wrednie. - Od kogo ten "podarunek", hm? - spytała jeszcze, mając cały czas na myśli całą żandarmerię, stacjonującą na włościach de Averse. Śledziła go wzrokiem, nawet kiedy odwrócił się do niej (bezczelnie!) plecami, mrużąc lekko oczy. Czy jeszcze czegoś chciała? Och tak, chciała naprawdę wiele rzeczy, lecz teraz wpadła jej do głowy zgoła inna sprawa, niecierpiąca zwłoki. Reszta mogła zaczekać - nie była aż tak ważna jak ta, o której chciała wspomnieć kruczowłosa. Odepchnęła się więc od ściany, poczynając parę kroków ku Alvaro, stanąwszy nagle, a mrok, którym jeszcze przed chwilą się otaczała, jakby zelżał i zszarzał, gdy nie było w nim głównego jego źródła.
- Chcę iść do niego z Tobą. Ci goście... Amelia i ten Jaszczur... Nie podobają mi się, tym bardziej, kiedy siedzą w posiadłości tak bezkarnie. I nie mów, że nie, bo i tak pójdę! - oznajmiła hardo, patrząc na Alvaro niezłomnie. Przecież nie przyzna się, że cała ta żandarmeria, znajdująca się w domu tak licznie, przerażała ją dokumentnie... Jeżeli więc miała siedzieć w tej posiadłości, wolała trzymać się białowłosego niczym cień, lecz mając pewność, że nie będzie zmuszona do oglądania aż tylu facjat żołnierzy samotnie, narażając się na owładnięcie szaleństwem, które w licznym towarzystwie lubiło ją "dopadać". Tak, ta słabość, zwana dozą ufności, jaką Tunrida darzyła Alvaro, niestety dla niej musiała być teraz wykorzystana, gdyż zwykła ucieczka byłaby tchórzostwem, które Madness z niewyobrażalną satysfakcją zacząłby jej wytykać przez dobre godziny.
- No i jeszcze jedna rzecz... Za jakiś czas znowu będę musiała wyjechać. - dodała po chwili, wiedząc doskonale, że to rogaczowi może się nie spodobać, bacząc na to, że dopiero z jednej "wycieczki" wróciła. Trudno, on miał swoje sprawy na głowie, ona swoje, które musiała załatwić.

Anonymous - 5 Lipiec 2012, 12:54

Cień, a raczej mrok, który tak strasznie gęstniał i wzmagał się wokół Szklanej Panny był czymś poniekąd normalnym, racja. Zawsze tam, gdzie pojawiała się kruczoczarna, pojawiały się też pewnego stopnia przyciemnione kolory i nie chodziło bynajmniej o zmianę odcienia, tylko iluzję optyczną, jakby noc błądziła za Emerahl i nie chciała jej wypuścić. Z jednej strony, to trochę podobna sytuacja do tej z Szaleństwem. On też łaził za dziewczyną i nie chciał jej wypuścić. A może chciał z całego serca, tylko nie miał takiej możliwości? Trzeba to będzie kiedyś zbadać. Najlepiej podczas jednego z tych wypadów, kiedy to on ma większą władzę nad ciałem dziewczyny niż ona sama. Arystokrata pokręcił głową z dezaprobatą dla jednotorowego myślenia swojej służki. Oczywiście, że cel Itzateca w tym przedsięwzięciu był mniej więcej taki, ale Tunrida nie dostrzegała alternatyw, wszystkich innych możliwości jakie widział Alvaro. Arystokraty nie obchodziło jednak w żadnym stopniu uświadamianie kruczoczarnej o rosnącej konkurencji, bowiem jaszczur czasami też dostanie kilka ważnych zadań, zupełnie jak Szklana Panna, dotychczas najważniejsza w tej wielkiej machinie. Na pytanie o miłościwą osobę, która raczyła podarować rogaczowi w prezencie kawałek swojej armii białowłosy też nie odpowiedział. Kiedyś, jeśli dojrzy wielką determinację dziewczyny o akwamarynowych oczach, może zdradzi jej ten szczegół. Bardziej zainteresowała go prośba "szklanki" o pozwolenie na dotrzymanie paniczowi de Averse towarzystwa w drodze do pokoju Itzateca. Znów dało się słyszeć cichy śmiech dziewiętnastolatka. Skoro miał nie mówić "nie", to po co było mówić cokolwiek? I tak decyzja była chyba przesądzona. Sam fakt żandarmów przebywających w posiadłości nie powinien być w żadnym stopniu przerażający dla kruczoczarnej. Ich nie obchodziło nic poza utrzymywaniem porządku, najedzeniem się, otrzymaniem zapłaty i usłyszeniem ciekawych opinii na temat Agasharra Rosarium, który był ich prawowitym władcą i to on powinien wydać rozkazy. Na razie jednak wydawało się, że nikt nic o nim nie powie, dlatego niech wszyscy będą spokojni. Zwłaszcza Tunrida. Ciche westchnięcie rogacza i jego ruszenie w stronę dwuskrzydłowych drzwi, chwilę po zabraniu złożonego już pistoletu oznaczało, że czas ruszać. Puściwszy służkę przodem, zamknął salonowe wrota i popatrzył na dwóch żołnierzy, stojących po przeciwnych stronach korytarza. Nie było możliwości, aby nie słyszeli tego trzaśnięcia drzwiami, ale to zupełnie nie ich sprawa. Po wejściu schodami na górę, czerwonooki wręczył służce swój pistolet i kazał zanieść do najważniejszego w tym domostwie pokoju - jego własnego. Obiecał jej przy tym, że zaraz doprowadzi tam jaszczura i, widząc grymas na jej twarzy, lekko poklepał ją po ramieniu mówiąc "Spokojnie!". Tak, zrobił to perfidnie na złość dla dziewczyny. Kiedy ta już poszła, ruszył pod drzwi pokoju Itzateca i donośnie do nich zapukał. Świadomy tego, że niebieskofutry mógł zechcieć skorzystać z dogodności, jaką była łazienka, rogacz nie miał zamiaru czekać zbyt długo. Jeśli nie dostanie prędkiej odpowiedzi, po prostu pójdzie do swojego pokoju i zacznie się tłumaczyć Tun. W takim razie, skoro dziewiętnastolatek zmuszony jest czekać, wróćmy na chwilę do sytuacji w salonie, konkretniej do ostatnich słów służki, dotyczących jej wyjazdu. Oczywiście było to nie na rękę paniczowi de Averse, ale co mógł poradzić? Tak jak zostało wspomniane, on ma swoje sprawy na głowie, ona swoje. Nie zabroni jej przecież wychodzić czasami na świeże powietrze. Może mieć tylko nadzieję, że wróci szybko, co nie znaczy, że na jego twarzy nie pojawiło się niezadowolenie, kiedy usłyszał tą niespecjalnie dobrą wiadomość.
Anonymous - 5 Lipiec 2012, 14:14

Czuł, że jeśli dalej będzie tu tak siedział, to chyba zaśnie. By temu zapobiec, zanurzył swój łeb pod wodę i odczekał tak minutę, by wynurzyć się z powrotem na powierzchnię. I tyle, znudziło mu się, złapał za korek i pociągnął za niego, by woda spłynęła z wanny. Następnie chwycił za znajdując się w pobliżu ręcznik, wyskoczył z wanny oraz zaczął się dokładnie wycierać. Co jak co ale miał futro, nie tyle zawsze zajmowało mu trochę wyciśnięcie z siebie całej wody co wyschnięcie, chodź tutaj akurat nie narzekał, mogło być gorzej. Okrył się ręcznikiem dookoła na wysokości pasa, a następnie chwycił za spodnie i wyszedł z łazienki. Rzucił ubranie na krzesło, a nam wskoczył na łóżko i legł na nim na plecach. Wpierw zaczął wpatrywać się w sufit, jednak szybko powrócił myślami do ostatnich wydarzeń, zwłaszcza do ostatniej walki. Uniósł lewą dłoń idealnie jak wcześniej, kiedy to leżał przybity do ziemi przez tego potwora, a jego przedramię znajdowało się w jego kłach. Przypomniał sobie moment w którym wpierw chwycił za nóż i spróbował pchnąć nim potwora, jednak ostrze jedynie się złamało.
Kolejny z eksperymentów Morii? Może ten "Albert" ma rację? Szukają mnie? A może to po prostu zbieg okoliczności?
I zapewne rozmyślałby tak jeszcze długo, gdyby nie fakt, że usłyszał pukanie do drzwi. Obrócił łeb w ich stronę, a następnie zeskoczył z łóżka i podszedł do krzesła, zdejmując z siebie ręcznik, a następnie ponownie zakładając na siebie bojówki. Kto wie co zaraz się wydarzy? Upewniając się, że przy spodniach znajduje się całe wyposażenie jakie ze sobą miał, podszedł do stołu i chwycił za leżące na nim ostrze.
Itzatec odwrócił się do drzwi, a następnie podkradł do nich po cichu, bezszelestnie.
Nieźle, jak na ważącą ponad sto kilo bestię.
Pomyślał, bo jak zwykle trochę by poprawił. Schował prawą rękę dzierżącą ostrze za swoje plecy, stanął przy drzwiach, a następnie chwycił za klamkę, powoli na nią nacisnął, otwierając delikatnie i ostrożnie drzwi. Wyjrzał przez szczelinę, a następnie cofnął się i otworzył drzwi do końca, nadal pozostawiając za sobą prawą rękę, która nadal dzierżyła ostrze. Wycofał się w tym samym kierunku w którym otwierają się drzwi, pozwalając przybyłym wejść do środka. Któż inny jak nie sam Alvaro. Te dwanaście godzin trochę szybko mu minęło. Zaczekał więc aż wejdzie do środka, a następnie zamknął za nim drzwi, nie stając do niego tyłem. Tak, wyraźnie dawał do zrozumienia, że jak na razie mu nie ufa. A co do broni którą trzymał za plecami, cóż... Jeśli w ogóle zauważy, on zdąży użyć swojej pierwszy, więc lepiej by nie podejmował wyzwania i próbował wyciągnąć swojej. Właściciel posesji miał swoją armię, Itzatec miał natomiast swoje starożytne ostrze.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group