Anonymous - 10 Kwiecień 2014, 18:47 Chciał zaciągnąc się Jej zapachem i poczuc tę samą słodycz, którą zapamiętało jego mieszkanie. Pragnął na nowo otoczyc się tą dobrze znaną mu konsystencją, aby wytarzac się w niej i oznajmic wszystkim dookoła, że to on należy do Belindy – a ona do niego. Wszystkie meble pamiętały śmiech dziewczyny, ale najwierniej zapamiętało wszystko łóżko.
Mimo, że Belinda była właśnie w jego ramionach – tęsknił za nią. Bowiem te chude kości obleczone w ubranie nie przypominały niczego, co zapamiętał w swoim umyśle. Przełknął ciężko ślinę, zaciskając szczęki na tyle mocno, że aż zęby zgrzytnęły.
„Przez tyle lat staram się być silny, ale to wszystko tracę. Ciebie straciłem, niedługo stracę Maggie.. Dlaczego, dlaczego nie potrafię uchronić tego, na czym najbardziej mi zależy?”
Palce Agapita wczepiły się mocniej w przedramiona dziewczyny, którą był w stanie objąć i skrzyżować ramiona na plecach. Była o wiele drobniejsza od aptekarki, z jaką rozstał się kilka minut temu. Ciało zdawało się w ogóle nie posiadać mięśni, a tłuszczyk dawno został zastąpiony czymś nieznanym.
„Przecież tak bardzo… chcę was.. chcę was uratowac..”
Rozpaczliwe myśli błąkały coraz silniej po umyśle Agapita, który próbował opierac się wszechogarniajacemu bólowi. Dzięki mocno zaciśniętym powiekom nie patrzył w puste oczodoły istoty, która niegdyś stanowiła kogoś tak bliskiego. Dłońmi utrzymywał ją w pozycji pionowej, nie bardzo zdając sobie sprawę ze zmiany gęstości mgły oraz scenerii.
Dopiero słaby szept i ciepły oddech tuż przy karku Agapita sprawiły, że podniósł spojrzenie przed siebie. Zamrugał powiekami nie bardzo wiedząc co tak właściwie się zdarzyło. Ciężar ciała Belindy był wystarczająco realny, aby Agapit odrzucił od razu możliwośc snu na jawie. Odsunął twarz od kobiety, dostrzegając na nowo jej pozornie zdrowe ciało.
Słyszał świszczący oddech, rwany przy każdym poruszeniu przebitych płuc. Ostrożnie ułożył czarnowłosą na swoim kolanie, siadając w miarę wygodnie na twardym i brudnym podłożu. Przesuwał spojrzeniem po jej ciele, zaś prawa dłoń znalazła się tuż przy rękojeści narzędzia zbrodni. Palce drżały od nadmiaru emocji, a rozbiegane spojrzenie nie potrafiło się zatrzymac nawet na kilka sekund.
„Ale.. nie, to nie może być.. Przecież ja nigdy..”
Przenosił spojrzenie ze swoich zakrwawionych dłoni i przypatrywał się, jak krew z ciała Belindy ucieka przy każdym uderzeniu serca. Uciekała falami, brudząc wszystko dookoła i tworząc kolejną kałużę krwi. O poprzedniej Agapit zdążył już zapomniec.
Cytat:
NIE! To nie ja! Piękna, to nie ja!
Poruszał ustami bezgłośnie, wiedząc że jego struny głosowe nie są w stanie wydobyc najmniejszego dźwięku. Coś w nim pękało, żal trzymał krtań i wściekłośc rwała mu włosy, ponieważ krzyk wydawał się być czymś w pełni naturalnym do tej sytuacji. A gdyby nie szuranie i dźwięki wydobywane przez iluzję, zapewne poboczny obserwator nie wiedziałby jak wiele emocji drzemie w Agapicie.
Mężczyzna ujął dziewczynę na wysokości pleców, druga ręka zaś znalazła się pod jej kolanami. Uniósł ją bez większych przeszkód, chociaż zachwiał się i ruszył biegiem w kierunku najbliższego szpitala.
Cytat:
Nie, nie umieraj! Nie pozwalam!
Wrzeszczał niemo, poruszając jedynie ustami, a co jakiś czas grymas desperacji ściągał jego twarz.Anonymous - 10 Kwiecień 2014, 19:09 Jak na tacy miała podane każde jego uczucie i drgające serce. Otworzył się przed nią wiele nie myśląc. W ogóle nie pomyślał, od razu pokazał jej jaki jest, co go gnębi, o czym marzy, czego się boi. Nie potrzebowałaby swych zdolności, aby odczytać z Agapita co go nęka. Zmarszczyła brwi, a między nimi utworzyła się podwójna zmarszczka. Druga kobieta w jego życiu? O czym on myślał? Napawała się soczystym chaosem, gęstwiną myśli i pragnieniem zbawienia świata. Żałosne były jego nadzieje, które pragnęła zdeptać, stłumić i odebrać. Umierająca nadzieja była identyczną ucztą jak śmierć, samobójstwo.
Panika wypełniła jej starą, martwą duszę. Panika chłopaka, który niebawem będzie na skraju załamania nerwowego. Ta cienka krawędź była podniecająca, identycznie pociągająca jak reakcje ciała na skok emocji. Słyszała jego niemy krzyk. Zmaterializowała się z drugiej strony, aby widzieć dokładnie jego ból wymalowany na twarzy. Ingrid przekrzywiła głowę zaciekawiona jego reakcją. Wciąż miał nadzieję? Nadzieję, że uratuje dziewczynę, której tu nigdy nie było? Pozwoliła mu biec, a biegł wokół huśtawki, choć jej nie widział, gdyż była zakryta mgłą. Biedak krążył, męczył się, a serce przestało dudnić. Miała niezły ubaw oglądając niczym widz w kinie jego bieg, bezskuteczne dążenie do szpitala. Zaśmiała się nawet, a ten dźwięk poniósł się echem po placu zabaw. Żółte oczy Ingrid błysnęły czymś agresywnym, gdy ciało Belindy zniknęło, a tuż pod nogami Agapita pojawił się szkielet w ubraniach dziewczyny. Chciała, aby runął na ziemię zdany na jej litość. Gdy leżał, spokojnym korkiem wyłoniła się z mgły, uklęknęła przed chłopakiem i pomogła mu usiąść. Miała ciepłe dłonie, a jej dzikie oczy lśniły od perfekcyjnie udawanej czułości.
- Co się dzieje, chłopcze? - zapytała cichutko, łagodnie i otarła z jego policzków słone łzy. Poprzez kontakt skórny wchłonęła jego rozpacz rosnąc coraz bardziej w siłę. Musiałą przyznać, iż trafił się jej soczysty kąsek. Trzymała jego drżącą dłoń nie pozwalając mu zerwać się na równe nogi. Chciała przygwoździć go do ziemi samym spojrzeniem.
- Czemu płaczesz? - zapytała, choć znała odpowiedź. Jej celem było, aby on to przeżywał jeszcze raz opowiadając co się stało. Aby się żalił i cierpiał, aby ona sama mogła to przedłużać tak długo jak się jej to podoba. Nie zwróciła nawet uwagi, iż Agapit nie mówi, tylko porusza ustami. To było dla niej bez znaczenia. Ingrid spoglądała na dno duszy i choć mogło się to wydawać szlachetne i prawidłowe, jej intencje nigdy nie były czyste. Czujnym wzrokiem prześledziła kroplę potu spływającą mu po skroni. Ścieżka tej łzy świadczyła o tym, co mu zafundowała. Lecz on nie musiał o tym wiedzieć.Anonymous - 10 Kwiecień 2014, 19:25 Do tej pory powinien się zorientowac, że jednak ktoś robi sobie z niego bardzo paskudne żarty i żeruje na bólu. Był jednak zbyt przejęty stanem zdrowia Belindy, aby Myślec o czymś tak prozaicznym jak iluzja. Wszelkiego rodzaju magia była dla Agapita czymś niezwykle odległym, jako człowiek racjonalny wkładał bajki o Krainie Luster między baśnie Andersena czy braci Grimm.
Wiedział i przeczuwał, że jeśli dotrze do szpitala to zostanie oskarżony w najgorszym przypadku oskarżony o usiłowanie zabójstwa. Nie dbał o to, ponieważ o wiele ważniejsze było dla niego samo zdrowie Belindy. Gdzieś podskórnie przeczuwał, że nie powinien ruszac przedmiotu w jej klatce piersiowej, ponieważ naruszyc może jeszcze bardziej uszkodzone narządy i doprowadzic do wykrwawienia się dziewczyny.
„Nie pozwolę, żebyś teraz umarła. Zdążę do szpitala, dam radę dobiec. Wezmą cię od razu na salę operacyjną i wyciągną co trzeba, a potem zszyją. Będziesz żyła, Belle, bo do tego jesteś stworzona. Wyprowadziłem cię z nałogu, nie możesz do niego ponownie wrócic, nie możesz.”
Przez cały czas zaciskał mocno wargi, przegryzając dolną zębami niemalże do krwi, aby powstrzymac się przed zbędnym poruszaniem ustami. Dziewczyna musiała zbierac swoje siły na przetrwanie, a odzywanie się było zbędne. Nie chciał, aby krew przedostała się do płuc.
„Muszę dobiec, jeszcze trzy skrzyżowania, tak, na pewno dam radę.”
Podtrzymywał się na duchu, zerkając w kierunku czarnowłosej, która wpatrywała się w niego intensywnie z nienawiścią i wyrzutami sumienia. Zapragnął ujrzec miłośc w jej tęczówkach, dostrzec przebłyski figlarności i rozbawienia, poczuc na sobie drobne dłonie, którymi próbowała go nie raz łaskotac. Łzy, który utworzyły szklistą powłokę na oczach Agapita nie pociekły jeszcze, cofając się pod wpływem pędu biegu, w jaki się zmusił.
Podrywając głowę przy kolejnym zakręcie nie zwrócił uwagi na to, że w oczach Belindy brakuje jakichkolwiek oznak życia. Biegł nieświadomy obserwacji przez istotę, która zafundowała mu cierpienie. Dopiero gdy się potknął i przewrócił, dostrzegł tuż przy sobie szkielet obleczony w jego bluzę i przypomniał sobie o marniejącej Belindzie sprzed kilku chwil. Podniósł dłonie do swojej twarzy i spoglądał na drżące ręce, oddychając płytko i łapczywie, klęcząc w brudach pozostawionych przez naniesione butami dzieci błoto. Pochylił się, zasłaniając twarz tymi dłońmi, dopiero teraz będąc w stanie wypuścic gorzkie łzy dręczące jego duszę i ciało.
„Belle, gdzie ty do cholery jesteś? Przecież ty wiesz… ja nie chciałem cię zranic…”
Mamrotał w myślach, powoli wpadając w prosty mechanizm obronny, który pozwalał mu zachowac względne poczucie równowagi. Szok powodujący zamknięcie się większości uliczek umysłowych, podczas gdy jedyne reakcje Agapita miały być podyktowane monotonnym, zapętlonym ciągiem słów. Leżał z zasłoniętymi dłońmi i przygarbiony zaczął kołysac się to w przód, to w tył. Wyglądał żałośnie i czuł się dokładnie w ten właśnie sposób.
Z marazmu wyrwał go ciepły głos.
Iskierka nadziei pojawiła się w ciemności, jaka go otoczyła. Ten ciepły głos należący do znajomej osoby, która gotowa jest ukoic cały ból. Agapit podniósł głowę w kierunku źródła dźwięku, jednak nie dostrzegł nawet porządnie rys twarzy wybawiciela. Właściwie to niczym kukiełka pozwolił sobą sterowac, podnosząc się z pozycji leżącej na taką, aby mógł chociaż klęczec.
Czułe dłonie ocierały jego policzki z łez i krwi, zaś spojrzenie żółtych oczu wwiercało się w duszę, rozsiewając prawdziwy żar. Nadzieja została zdeptana kiedy odkrył, że nieznajoma nie jest Belindą. Przesunął spojrzenie na swoje ręce, wysuwając je w taki sposób, jakby miał je umorusane w fekaliach. Przełknął ciężko ślinę, czując że drżenie kończyn powoli zaczyna ustępowac. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że kobieta zwróciła się do niego pieszczotliwym zdrobnieniem „chłopcze”. A przecież to powinno obudzic jego czujność, w końcu uważał się za dojrzałego mężczyznę.
Zamknął powieki, czując że emocje powoli zaczynają opadac i ustępują obojętności. Kiedy jednak kątem oka dostrzegł szkielet odziany w jego bluzę, po prostu podniósł rękę i wycelował w tą stronę palec. Nie miał siły mówic. Nie miał siły poruszac dłońmi. Nie chciał odpowiadac.
Celował palcem wskazującym w szkielet, jakby to on był winowajcą. Jakby to on był wszystkiemu winien. Westchnął i zamknął ponownie powieki, biorąc kilka głębszych wdechów na uspokojenie.
"To tylko halucynacje.. To pewnie.. Od tego uderzenia, tak.. Jutro przejdę się na oddział doraźny, może jakaś infekcja się wdała.."Anonymous - 10 Kwiecień 2014, 19:49 Uparcie twierdził, że sobie poradzi, że jest nadzieja. Widział zwłoki, widział szkielet i umierającą ukochaną kobietę i wciąż się nie poddawał? Ingrid była zdziwiona siłą skumulowaną w tym chudym ciele chłopaka, który wydawał się na pierwszy rzut oka chuderlawym słabym człowieczkiem. Czy zaczęła go doceniać? Nie. Chciała wycisnąć z niego jak najwięcej, aby cierpiał intensywniej. Ból bywa oczyszczający, terapeutyczny. Mogła go tego nauczyć, była bardzo dobrą, lecz surową i konsekwentną nauczycielką. Nie widział świata poza swoją Belle, którą Ingrid postanowiła dla zabawy zabić ewentualnie załamać ukazaniem śmierci.
Czytała jak z otwartej księgi ciąg splątanych, szybkich i niezrozumiałych dlań myśli. Ciągle widziała tam imię Belle. Ingrid nie znała miłości, to jej nie dotyczyło. Skrupulatnie ją to omijało zza życia, więc nie pojmowała potęgi tego uczucia. Czuła co prawda to, co pokazywał jej teraz udręczony chłopak swym sercem, lecz skupiała się na złu. Sprawi mu cierpienie tak wielkie, aż opadnie z sił. Będzie go dręczyć wizją umierającej Belindy, oskarżającej go o zdradę. Oczyści go z wszystkich pozytywnych emocji, zasieje nienawiść do samego siebie, lęk przed miłością i radością. Nie zasłużył na to. Chciała, aby był jej własnością, aby móc się o niego troszczyć i dbać o jego potrzeby. Paradoksalne traktowanie, które pomoże jej przeżyć, a Agapitowi zrozumieć kogo ma kochać. Nie żadne Belindy czy Meggi, tylko ból, który podaruje mu Ingrid. Kochać ból to kochać Ingrid jakkolwiek to uczucie ma mieć styczność ze Strachem.
Załzawione niebieskie i takie czyste oczy Agapita mogły robić wrażenie. Odbijały się i świeciły bólem w tych ciemnościach. Niewinna czysta dusza, nieświadoma ogromu świata i tego, co można z nim robić. Ingrid nie mogła przejść obok niego obojętnie. Klęczała blisko chłopaka, wpatrując się weń jak matka w nowo narodzone dziecko. Pogłaskała go po gorącym policzku, ciesząc się ciężarem łez, które topniały w kontakcie z jej skórą. Nawet nie zerknęła na trupa, pozwoliła chłopakowi, aby próbował jej przekazać co się stało. Uniosła jego brodę i spojrzała na niego poważnie, jakby chcąc przekazać mu coś ważnego.
- Zakopiemy ją. - szepnęła czule. - Nikt jej nie znajdzie, nikt ci nic nie udowodni. Pomogę ci, mój miły. - nie odwodziła go od myśli, że to on zawinił. Ba, twierdziła, że to jego wina, nie przeczyła temu. Oferowała swoją pomoc, aby go ze sobą związać.
- Będziesz ze mną bezpieczny. - obiecała nieco odległym głosem, wciąż wpatrując się w jego błękitne oczy. - To będzie tajemnica. - przyłożyła palec wskazujący do swych ust, deklarując milczenie. Oczekiwała w nim fali bólu na wieść, że i ona jest przekonana o tym, iż to Agapit zabił Belindę. Wciąż nie wypuszczała go z iluzji. Trzymała go kurczowo przy sobie, karmiąc stekiem kłamstw tak realnych, jak nigdy nie mógł przypuszczać.
Nazywali ją Accobodora, anioł śmierci, niszczenia. Tu odgrywała pomocną dłoń, przyjaciółkę po cichu zadając Agapitowi toksyczny ból, unicestwiając jakiekolwiek ziarna nadziei. Ingrid chciała, aby należał do niej. Tylko do niej, cały on, cała jego dusza i ciało.Anonymous - 10 Kwiecień 2014, 20:00 Agapit miał wrażenie, że przebiegł nie jedną ulicę, ale pokonał dystans przynajmniej pięciu kilometrów. A wcześniej podnosił ciężary i robił coś jeszcze, czego nie potrafił nawet opisac. Zamknięte powieki były teraz najlepszym, co mogło mu się przydarzyc – odepchnąc na bok koszmarne myśli i przywidzenia, bo do nich właśnie zaliczył wszystkie te dziwne zdarzenia.
Miał ochotę znów zasłonic dłońmi swoją głowę, najlepiej również uszy i skulic się niczym niemowlę w pozycji embrionalnej, uznawanej podświadomie za najbezpieczniejszą. Natarczywe ręce nieznajomej dziewczyny nie pozwalały mu odpocząc i zanurzyc się w odmętach spokoju, ponieważ budziły go. Zmuszały myśli do układania, do rozwiania powstałego chaosu z myśli i odszukania w tym racjonalnej, jasnej całości.
Uważał się za człowieka silnego, ale miłośc do Belindy i Maggie były jego słabościami, których nie był w stanie nawet w ten sposób postrzegac. Obie sytuacje wydawały się beznadziejne, szczególnie iż Agapit nie był w stanie nagiąc rzeczywistośc, aby uratowac chociażby jedną z nich.
Słowa wypowiadane przed chwilą przez zjawę podszywającą się pod czarnowłosą były tylko i wyłącznie ukazaniem prawdy. Był bowiem przekonany, że to właśnie usłyszałby z ust Belindy, gdyby ją spotkał. Nawet teraz, nawet w tej chwili obawiał się tego, że mijając ostatni róg ulic prowadzących do kamienicy, w której mieszkał – natknie się na nią, leżącą wśród śmieci, z oczyma rozbieganymi od tymczasowego odlotu. Z podwiniętym rękawem, a w skórze wciąż tkwiłaby igła.
Pokręcił przecząco głową, aby wyrzucic z siebie te natrętne myśli i podniósł w końcu spojrzenie na piwne oczęta nieznajomej i jej twarz. Szukał w nich zrozumienia, współczucia i litości, nie kolejnych pytań, przez które musiałby przechodzic po raz kolejny to małe piekło.
„Nie mam już siły.”
Zdawało mu się, że powiedział to na głos. W rzeczywistości jednak wyszeptał to słabo we własnym umyśle, nieświadomy bliskości jaka następowała ze źródłem jego nieszczęścia. Zatracał się w brązowych oczach, zdając sobie sprawę iż dłonie, które odebrał z początku za ciepłe – zdają się być jedynie chłodne. Nie wyrywał się z tego delikatnego ujęcia twarzy, wsłuchiwał się w ostre słowa nieznajomej, sugerujące iż to on zabił.
Właśnie wtedy wyrwał się jej, odpychając rękę i cofając się. Emocje, które go zżerały chwilę wcześniej nie pozwalały na szybkie poderwanie się z podłoża, dlatego jedynie uciekł kilka kroków od brązowookiej.
Cytat:
Nie.
Poruszył nie tylko wargami, ale również machnął gwałtownie ręką, wyrażając swój sprzeciw co do całej sytuacji.
Cytat:
Pójdziemy na policję. Zadzwoń po nich.
Przekazał w języku migowym, czując że nie może uciec od odpowiedzialności za swoje czyny. Paradoksalnie poczuł radośc, że ktoś w końcu wymierzy karę za jego grzechy. Że zostanie usprawiedliwiony, dlaczego nie dotrwał do końca Maggie i nie trzymał jej za rękę. Że zostanie potępiony za śmierc Belle i jego cierpienie się skończy.
Nie rozumiał czy to co się działo jest realne czy nie – po prostu nie zastanawiał się nad tym, przenosząc łapczywe spojrzenie w kierunku szkieletu. Potrzebował czegoś namacalnego, dzięki któremu nie zwariowałby i dowiedziałby się prawdy. Postanowił odnaleźć Belindę i dowiedziec się w jakim jest stanie, jakkolwiek karkołomnego zadania by się podjął.
Przeniósł spojrzenie ponownie na nieznajomą, również i w tej kwestii nie zastanawiajac się dlaczego proponuje mu zachowanie wspólnej tajemnicy zamordowania młodej kobiety. Zastanawiał się nad kwestią tego, kiedy nazwie go mordercą.
„A przecież nie ja to zrobiłem.”
Twierdził uparcie, choc wątpliwości powoli wkradały się do jego serca szczeliną, która została wykonana przez ostre słowa pierwszej iluzji – był zdrajcą. Zabawne, że po raz drugi tego dnia prosił kogoś o wezwanie policji.Anonymous - 10 Kwiecień 2014, 20:19 Uczucie zmęczenia, bezsilne mięśnie, których nie dało się zmusić do dalszej pracy to był zaledwie zalążek tego, co potrafi Ingrid. Żywiąc się przerażeniem i wyrzutami sumienia rosła w siłę, czując napływającą do żył czystą, złocistą energię. Mrowienie pod skórą mówiło jej, jak bardzo jest łakoma. Nie znała umiaru. Zaprzestawała cierpień tylko wtedy, gdy żywiciel był na skraju szaleństwa. Cóż jej po psychicznie chorym człowieku? Chciała zdrowy okaz, który mogłaby pielęgnować własnymi dłońmi.
Na próżno było szukać w jej nienaturalnie wyglądających lekko skośnych oczach jakichkolwiek szczerych uczuć. Nie produkowała swoich własnych emocji, ona je zabierała całymi garściami, kradła i przywłaszczała sobie. Skoro ona nie żyła szczęśliwie, dlaczego ma żyć tak Agapit? Jego bezsilność miała słodkawy smak, zupełnie jak smutek. Słodycz powoduje u ludzi uczucie szczęścia, więc i u Ingrid. Niestety ona preferowała inną formę słodkości.
Rysy twarzy rudowłosej kobiety wyostrzyły się, gdy Agapit się odsunął od niej. Nie chciała, aby sobie szedł. Miał być z nią, miał patrzeć jej w oczy i się uczyć akceptować ból. Miał zostać z nią na zawsze i to o niej myśleć z taką żarliwością i zawziętością. Czyżby Ingrid była zazdrosna? Możliwe, że w pewnej części tak było. Jednakże okazywanie tego u Stracha, pół-ducha było bardzo bolesne dla otoczenia. Życzyła sobie, aby Agapit należał tylko i wyłącznie do niej. Widziała w myślach jak dołącza do niej już jako umarły, Strach, zamkowy fantom. Te niebieskie oczęta będą się w nią wpatrywać z taką intensywnością.
Wstała więc i otrzepała niewidzialne paprochy ze spodni. Uniosła spojrzenie na Agapita, który chciał uciec od prawdy, którą mu serwowała. Przybrała na twarz zmartwienie. Podeszła do niego miękkim krokiem i ujęła dłoń.
- Zamkną cię w więzieniu. - szepnęła jakby przerażona taką perspektywą. Tak naprawdę byłoby jej to obojętne. Dopadłaby go wszędzie, nie uciekłby przed nią. - Zasługujesz na coś innego. Policjanci tego nie zrozumieją. Belinda nie chciałaby, abyś gnił za kratkami. Ja ci pomogę. - nie pozwalała mu odejść. Imię Belindy prawie wypluła z obrzydzeniem, z trudem to kamuflując pod zmartwionym tonem. Cokolwiek sie teraz działo z tą dziewczyną, marny będzie jej żywot, gdy spotka ją zazdrosna Ingrid. Wpatrywała się w niego natarczywie chcąc go upewnić w myśli, że to on jest mordercą. Nie mówiła tego na głos, lecz wmawiała mu to całą sobą.
- Masz brudne ręce. - uniosła jego dłoń, która na powrót była pokryta krwią. Jej spojrzenie mówiło, że to jego wina. Zabił i teraz powinien uciekać z nią. Z Ingrid. Jak najdalej, byleby go nie złapali. Obiecywała mu wszak, że będzie z nią bezpieczny. Musiała go ze sobą związać. Jeśli nie, pójdzie innym torem. Bardziej krwawym, usłanym łzami i krzykiem. Mogła go od siebie uzależnić siłą, presją i błaganiem o litość, gdy dowie się, kto powoduje jego ból.
Usta kobiety zwęziły się w bladą linię, tłumiąc niecierpliwość. Ma patrzeć na nią tak, jak patrzył na iluzję ciała tamtej marnej dziewczyny. Będzie należał do niej, czy tego chce czy nie. Palce na dłoni Agapita zacisnęły się bardziej stanowczo i nie były ani zimne ani ciepłe. Były gorące.Anonymous - 10 Kwiecień 2014, 20:31 Jak na razie, jeszcze trochę dzieliło go od silnego poczucia winy, że to on wykonał ostateczny cios na życiu Belindy. Wierzył bowiem, że jego miłośc do niej była zbyt duża, aby mógł jej zrobic jakąkolwiek krzywdę – nawet teraz, kiedy okrzyknęła go zdrajcą. Nawet teraz był w stanie poderwac się resztką sił i pobiec do blokowiska, w którym mieszkała – tylko po to, aby dowiedziec się czy żyje i jest bezpieczna. Niekoniecznie odnowic to wspaniałe uczucie, ale upewnic się.
Tylko upewnic.
Teraz jednak Agapit wpatrywał się w kobietę o płomiennych oczach, przekonany że nie przyszła tutaj mu pomóc, ale ukryc zbrodnię.
„A może ona jej dokonała?”
Jak tylko to pytanie przemknęło mu przez myśl, pomysł ten wcale nie wydał się aż taki dziwny. Zmarszczył brwi, czując że pot na karku ponownie zaczyna się zbierac. Tym razem było mu zimno i nieprzyjemnie, jakby odkrył groźnego przeciwnika przed sobą. Nie podnosząc się z ziemi zlustrował sylwetkę drobnej kobiety, która niknęła w półmroku opuszczonego placu zabaw. Czułe gesty, którymi go z początku obdarzyła zmyliły go i czyżby..
„Mam do czynienia z kimś złym?”
Proste stwierdzenie, a raczej pytanie – przepełnione wątpliwościami. Przełknął ślinę, chociaż jamę ustną miał wysuszoną i brakowało mu życiodajnej cieczy. Irracjonalna myśl, że nieznajoma mogła okazac się zabójczynią Belindy była jednak trochę zbyt odległa, aby mógł nią podążac dłuższy czas.
Jego wyobrażenia tym prędzej pękły, kiedy podeszła do niego i tak łagodnym głosem przemówiła. Drgnął jakby obawiał się jakiejś dawki bólu z jej strony. Po chwili już się nie opierał.
„Taka osoba nie może być zła..”
Uświadomił sobie, doceniając te drobne gesty i przestał podejrzewac ją o stosowanie podstępów względem niego. Zerknął w kierunku porzuconych zwłok i przyjął twardo uświadomienie , jakie mu zaserowała. Tym razem nie wyrwał się z jej uścisku, przekonany że kobieta może zaoferowac ponownie ukojenie.
„Nie chcę ukojenia, to ja jestem winny jej cierpieniu.”
Odpowiedział w myślach kobiecie, która próbowała przekonywac go o sensowności ucieczki z miejsca zdarzenia. Uparcie twierdził, że powinien zostac w tym miejscu, w oczekiwaniu na wymiar sprawiedliwości. Przekonany był, że to postanowienie będzie miało odzwierciedlenie w rzeczywistości. Przynajmniej dopóki nie wypowiedziała czarodziejskiego imienia, na które podniósł głowę i jego twarz wyraźnie złagodniała. Przeniósł spojrzenie ponownie w kierunku szkieletu i zaczął zastanawiac się czy rzeczywiście tego chciała by Belinda.
„Ona chciałaby, abym pozostał sobą. Abym wziął odpowiedzialność za to co zrobiłem. Abym wyjaśnił, że to nie ja, żeby oni dowiedzieli się, że to nie ja, że to nie ty, Belle, to tylko .. to nic.. to tylko halucynacja..”
Mówił do samego siebie, przez kilka sekund wahając się. Tę chwilę wykorzystała w doskonały sposób Ingrid, uświadamiając go o krwi rozlanej po jego dłoniach. Powrócił zaskoczony spojrzeniem na swoje palce i poruszył się niespokojnie, widząc jak poszczególne krople krwi zaczynają spadac na podłoże. Panika na nowo zaczęła ogarniac serce Agapita, który podniósł wzrok i skrzyżował go ze spojrzeniem nieznajomej.
Cytat:
Nie, nie mogę uciec. Muszę z nią zostac. Chce z nią zostac.
Poruszał jedynie wargami, niezdolny do podniesienia ponownie swojej ręki. Tym razem nie miał zamiaru wyrywac się spod dotyku kobiety, nawet nie zdając sobie sprawy z tego iż temperatura jej ciała przewyższa tę normalną.
Cytat:
Ty uciekaj, nie jesteś w to zamieszana.
Dodał po krótkiej chwili, kiedy w przebłysku trzeźwości umysłu przypomniał sobie o niestosownej obecności tej dziewczyny. Mimo iż jej nie znał, nie chciał, aby wplątała się w coś, czego możę potem żałowac.Anonymous - 10 Kwiecień 2014, 20:56 Naiwna wiara w siłę miłości budziła w Ingrid niesmak. Czemu on jeszcze nie upadł w swej bezsilności? Nie potrafiła pojąć czemu Agapit wciąż wierzył, że da się wszystko odkręcić mimo, iż przekonała go, że Belinda nie żyje. Tak czy owak, wystarczyło jej trochę czasu, a w końcu zasieje w chłopaku poczucie winy, które będzie go nocami trawić od środka i wabić ją, Shamę, aby mogła się nim żywić. Nie uda mu się wyzdrowieć z tych myśli, już ona o to zadba. Ma cierpieć, aby ona mogła być szczęśliwa. Czyż nie na tym polega symbioza? Dawanie sobie czegoś w zamian, wzajemne się uzupełnianie. Ona da mu oczyszczający ból, on jej szczęście. Według Ingrid było to bardzo sprawiedliwe. Ba, uważała, iż oferuje mu więcej niż on może jej dać. Egoizm Stracha był wysoko postawiony. To ona się liczyła, choć jej twarz wyrażała teraz szczere zmartwienie o bezpieczeństwo Agapita.
Przez jego twarz zaczęły przemykać wątpliwości. Choć Ingrid nie potrafiła zaglądać wgłąb umysłu, czuła, iż zaczął starać się myśleć bardziej racjonalnie. Nie mogła na to pozwolić. Miał myśleć tak, jak ona tego sobie życzyła, wszak już niedługo będzie całym swym jestestwem należał do niej. Perfekcyjnie i szczegółowo dobrała swą mimikę ciała i twarzy, mówiąc niemo "Ja miałabym być zła?" Ona chciała dobrze dla nich obojga. Jedynym problemem była definicja słowa "dobro" w przypadku Ingrid. Musiała przyznać, że ponownie chłopak ją zaskoczył. Pragnął cierpieć za to, że zabił? Nie pojmowała tego. Powinien szukać ukojenia, ostoi, miejsca, gdzie się od tego uwolni (czyli Ingrid). Było to aż zbyt szlachetne, aby mogła w to uwierzyć. Powstrzymała pełen zadowolenia uśmiech, gdy wyczuła palącą panikę, którą od razu łapczywie wchłonęła. Z drugiej strony wybuchł w niej gniew, gdy jego młoda twarz złagodniała przy imieniu tej... Belindy. Z trudem ustała w miejscu, aby nie wymierzyć chłopakowi kolejnej fali bólu za to, że ośmielił się rozluźnić na dźwięk samego imienia. Zirytowało ją to, nie chciała, aby tak reagował. Pragnęła, aby na myśl o Belindzie jego twarz wykrzywiała ból, aby uciekał od jej obrazu w myślach, aby cierpiał! Wykrzywiła usta jakby coś ją bolało. Wyczytała to, co powiedział i tak bardzo chciała się mylić...
- Nie możesz z nią zostać. Ona nie żyje. Zabiłeś ją. - wyszeptała i dotknęła jego policzka, nie mogąc się powstrzymać przed sprawdzeniem prawdziwości ścieżek łez.
- Nie zostawię cię, mój miły. Nie możesz być teraz sam. - jej głos ponownie złagodniał, nabrał ciepła i czułości, o jaką ciężko byłoby ją podejrzewać w szarej codzienności. Nie odrywała odeń spojrzenia, nakazując mu, aby patrzył tylko na nią. Nie życzyła sobie, aby uciekał myślami do Belindy. Jej nie było, była Ingrid. Proste do zrozumienia i wywnioskowania następnych zachowań. Agapit miał się skupić na osobie Stracha, żywiąc go, karmić swym bólem i ucząc się jak żyć na jej warunkach. Nie pozwalała mu się wyrwać i odejść. Był jej. Będzie jej czy tego chciał czy nie.Anonymous - 10 Kwiecień 2014, 21:07 Agapit nie potrafił odróżnic rzeczywistości od fikcji, wodzony za nos niemalże w taki sposób, jak mu rozkazywała Ingrid. Opierał się jej nieświadomie, przekonany iż powinien postępowac zgodnie z własnym sumieniem i systemem wartości, jaki objął. Nie czułby się w pełni dobrze, gdyby złamał kolejną zasadę i pozwolił na obciążanie swojej osoby zbronią, której nie dokonał.
Patrząc jednak na zakrwawione dłonie oraz ubranie, tracił tę pewnośc. Pojawiła się bowiem wątpliwośc, że mógłby zaatakowac kogoś łudząco podobnego do Belindy i zabic. Przekonany był, że nie zraniłby Jej. Ale…
„Może mam rozdwojenie jaźni?”
Przemknęło mu przez myśl, ale jak tylko pomysł się wyklarował – został skreślony. W jego rodzinie żadne choroby psychiczne nie występowały, ani też nigdy nie skarżył się na jakieś zaburzenia. Jedyną przeszkodą były problemy interpersonalne, szczególnie jeśli chodzi o zawieranie nowych znajomości. To była jednak niewielka kropa w morzu możliwości, dlatego ponownie wrócił do analizowania źródła swoich brudnych rąk.
„Przecież przed chwilą były czyste, to nie możliwe, aby wzrok mi się psuł..”
Tego nie potrafił w żaden racjonalny sposób wyjaśnic, dlatego podniósł wzrok z nadzieją iż kobieta rozwiążę tę zagadkę. Albo może chociaż naprowadzi go, w którym kierunku powinien podążac.
I znów przyszła mu z pomocą, ujmując jego twarz w swoje obie dłonie – tak przyjemnie ciepłe, że niemalże parzące. Wpatrywał się w nią bez słowa, czując iż ponownie łzy spływają z jego oczu, kiedy do uszu dotarły słowa „zabiłeś ją”.
„Przecież wiesz, że to nie ja.. dlaczego tak mówisz?”
Jego wzrok znów się zmienił, a rysy twarzy stały bardziej zmizerniałe, jakby tracił siły na przeciwstawianie się kobiecie i ciągłemu zaprzeczaniu.
„Dlaczego nie mogę z nią być?”
Spytał, chociaż wiedział że nie uzyska na to odpowiedzi. Nikt nie potrafił czytac w umysłach ludzi, a tym bardziej w ich sercach. Miał ochotę powiedziec, że Belinda wciąż jest w jego sercu, że ona nadal tam tkwi. Chciał powiedziec, że jej tam nie chce, że chce o niej zapomniec. W tej jednej chwili, kiedy nazwała go miłym i patrzyła w oczy Agapita zapragnął zapomniec o Belle i bólu jaki był z nią związany. Wiedział, że jest słabym człowiekiem i podjął się ciężkiego zadania. Czyż nie było to wiadome od ich pierwszego spotkania? Skazany był na tęsknotę i cierpienie w samotności, pozwalając Jej wyzwolic się od nałogów.
Cytat:
Nie chce być sam.
Poruszył bezgłośnie wargami, niezwykle delikatnie i niemalże niezauważenie, wstydząc się swojego wyznania. Od zawsze obawiał się samotności i wszechogarniającej ciszy, przez którą nie będzie w stanie się przebic. Otaczał się milczeniem, otulał na dobranoc i witał o poranku, ale zawsze były osoby dzięki którym kochał dźwięki. Chciał usłyszeć śmiech nieznajomej kobiety o ognistych oczach, aby zapomniec o Belindzie. Ból w sercu Agapita otworzył kolejną bliznę, tym razem z goryczą i żalem do czarnowłosej dziewczyny.
Cytat:
Nie chcę o niej zapomniec.
Dopowiedział w desperacji, próbując przesunąc twarz w kierunku pozostawionego samemu sobie szkieletowi. Czuł palącą potrzebę upewnic się, czy jego miłośc do Belindy jest prawdziwa. Dwie skrajności walczyły we wnętrzy młodego mężczyzny, nie pozwalając mu dokonac ostatecznego wyboru.Anonymous - 10 Kwiecień 2014, 21:30 Niechaj szuka w sobie przyczyny iluzji, którą mu przedstawiła. I tak nie do końca pojmie tego, co się działo. Był wszak człowieczkiem, którym było tak łatwo manipulować. Był nieoszlifowanym diamentem, który wpadł w dłonie Ingrid, która łakoma na wszystko, co piękne i nieskażone, nie pozwalała na zaprzepaszczenie szansy. Kiedy ona ostatnio posiadała stałego żywiciela? Wiele, wiele miesięcy temu, jeśli nie rok. Dotrwała przy poprzedniku do samego końca, wysysając z niego wszystko i otrzymując w zamian poddanie się jej zasadom. Agapit miał wyjątkowego pecha, jeśli chodzi o magiczne istoty i szczęście, iż trafiła mu się Ingrid, która dbała o swych wybranków. Mógł trafić o wiele, wiele gorzej.
Poczuła na sobie jego pytające spojrzenie. Skąd ta krew? Sprawka Śmierci. Musiał być świadomy, że to on zawinił. Widok jego zaszklonych łez wcale jej nie wzruszył. Przyglądała się błękitnym źrenicom osłoniętymi łzami zachwycając się nad taką reakcją na zwykłe słowa. Twarz Ingrid złagodniała, pojaśniała, gdy dostrzegła, iż jej zabiegi w końcu przyjmują oczekiwany efekt. Obserwowała jak ramiona mu opadają, gdy powoli się poddawał. Bardzo powoli tracił siły, a na to czekała tylko wciąż wygłodniała In.
- Nie będziesz sam. Będę z tobą. - stanęła na palcach i te słowa wyszeptała mu wprost do ucha. Z cichym pomrukiem zarejestrowała obecność goryczy i żalu. Te dwa uczucia były oznaką słabnięcia, powolnego pogodzenia się z prawdą. Nie pozwoliła mu odwrócić głowy w kierunku szkieletu.
- Nie patrz tam. Patrz na mnie. - łagodnie, acz stanowczo nakazała ponownie próbując go do siebie przygwoździć. Jeśli będzie się oglądał, zacznie znowu myśleć o nic nie wartej Belindzie, której tu nie ma i nie będzie. Czemu on jeszcze tego nie pojmował? Ostoją jest Ingrid, a nie do połowy zakopany w piachu szkielet w brudnych i znoszonych ubraniach. Wyczuła jego lęk przed samotnością. To dało jej do myślenia. W przyszłości będzie mogła go osaczyć tym strachem, aby jeszcze bardziej go do siebie przywiązać.
- Nie oglądaj się. - melodyjny głos rozbrzmiał wokół nich, gdy Ingrid pociągnęła Agapita nieco dalej. Nie puszczała jego dłoni, prowadząc gdzieś wgłąb opuszczonego placu zabaw, który obecnie był sceną, a Ingrid reżyserem. Mgła wciąż się unosiła; odgradzała ich, a głównie chłopaka od rzeczywistości i rześkiego powietrza.
- Zaufaj mi. - szepnęła i wciąż go gdzieś prowadziła. Jej dłonie były gorące, jakby miała temperaturę. Śmiech Ingrid trudno było usłyszeć. Z pewnością jeśli miał być szczery, był rzadkością.
Szli przez kilka minut w piachu, powoli, bez pośpiechu. W końcu Ingrid pozwoliła się zatrzymać i ponownie odwróciła się do chłopaka, wpatrując się w jego zmartwioną twarz. Obok nich był dół, głęboki dół, a na samym dnie... martwa Belinda.
- Nie patrz tam. - zabroniła mu surowo, lecz wciąż ciepłym tonem. Nie wiadomo skąd przy Ingrid pojawiła się łopata. Wręczyła ją Agapitowi i nie przerywała ani na chwilę kontaktu wzrokowego. Musiał jej ufać, kochać jej ból i ją samą taką, jaką była. Toksyczną.
- Wsyp tam piach. Jak to zrobisz, poczujesz się lepiej. Nie będziesz wtedy już samotny. Nigdy. - obiecała, a obietnica ta była nasycona pewnością siebie, mocą i siłą autorytetu. Mógł jej na spokojnie uwierzyć. Zaufanie Ingrid mogło być ostoją i ukojeniem. Zakopanie zwłok ukochanej dziewczyny dawało Strachowi pewność, że Agapit stanie się jej, jeśli to uczyni. Obiecywała mu i dotrzyma obietnicę. Nigdy nie złamała danego słowa i chłopak mógł wyczytać to w jej łagodnych, dzikich żółtych źrenicach.Anonymous - 10 Kwiecień 2014, 21:53 Kobieta przed nim była ciepła i czuła, a w jego umyśle pojawiła się ponownie nadzieja – tym razem na zaznanie ukojenia. To właśnie do tego przez cały czas próbowała doprowadzic Ingrid, doskonale mieszając w psychice chłopaka. Wpatrywał się w nią nie jak w obrazek, ale z pewnością w zaszklonych, nieco zaczerwienionych oczach dopatrzec można było szeroko pojętego uwielbienia. On sam nie nazwałby tego w ten sposób, właściwie nie do końca zdając sobie sprawę z definicji odczuwanych przez siebie emocji.
Zaczął zastanawiac się nad tym, czy nie mógłby pozostac z nią jeszcze przez kilka minut. Objąc ją i znaleźć sięw bardziej przyjaznym miejscu, zapomniec o problemach i kłopotach, pozwolic sobie na kilka minut czystego nie-istnienia. Informacja o nadchodzącej śmierci Maggie drążyła gdzieś jego wnętrze, a poczucie obowiązku kazało odwiedzic ją jutrzejszego dnia z jakimś ciepłym posiłkiem. Ta sama potrzeba kazała mu udac się na posterunek i streścic bieg zdarzeń z jadłodajni, dzięki którym źli ludzie mogli trafic za kratki.
„Czy to źle, że chcę dobrze?”
Spytał Ingrid pochylającą się nad nim i przemawiającą do niego matczynym głosem, oferując mu swoją osobą tę chwilkę zapomnienia. Wiedział, że jest słaby i nie jest w stanie znieśc aż tak wiele jednego wieczoru. Marzył o tym, aby znaleźć się w swoim mieszkaniu i zatopic w pościeli, wpadając w objęcia Morfeusza.
„Ale tam jest Jej zapach.”
Krótkie zdanie rozwiało jego mrzonki, rozkazując mu powrócic do rzeczywistości i dalej męczyc się z halucynacjami. Przełknął ponownie ślinę, przesuwając dłonią po podłożu, aby przybrac wygodniejszą pozycji. W jednej chwili zapragnął stracic przytomnośc. Ta możliwośc wydawała mu się najwłaściwsza – bez podejmowania decyzji, bez opierania się wyrzutom sumienia, bez zaprzeczania rzeczywistości.
„Tak, tak byłoby najlepiej.”
Zamknął powieki kiedy kobieta wyszeptała kilka słów prosto do jego ucha, przynosząc ze sobą przyjemny dreszcz gdzieś na wysokości karku. Tak jakoś nagle uznał, iż jego pragnienia mogą rzeczywiście się ziścic – zapomni.
Tylko czy chciał naprawdę zapomniec?
Nie przeciwstawiał się dziewczynie, dlatego nie patrzył w kierunku pozostawionego szkieletu – tylko zagłębiał się w to hipnotyzujące spojrzenie. W jego ostoję i spokój, w czułe ramiona nieznajomej kobiety przynoszącej ukojenie. Skinął głową w geście zapewnienia, czując iż powinien złożyc jej obietnicę.
„Ale po co jej obietnica?”
Przemknęło mu przez myśl, ostatkami sił broniąc umysł przed całkowitym zmanipulowaniem. Zmęczony psychicznie poddawał się wszystkiemu co prezentowała mu Ingrid, nieświadomy zupełnie tego, iż to dopiero początek tej nietypowej znajomości. Błąkając się między jawą a snem, podniósł się z twardej podłogi i trzymany za rękę, podążał za kobietą.
Cytat:
Nie boję się.
Poruszył jedynie wargami, nie siląc się po raz kolejny na poruszenie chociażby palcami w odpowiedzi. Szedł zgarbiony, wlokąc się jedna noga za drugą i nawet nie spostrzegł, kiedy tablet zaczął się wysuwac z wewnętrznej kieszeni kurtki. Nie wypadł jeszcze, ani też nie rozbił się, jednak niewiele mu do tego brakowało.
Agapit dostrzegł kątem oka jakiś wykopany dół, ale nawet mimo wysokiego wzrostu nie był w stanie dostrzec co znajduje się na jego dnie. Był tuż obok niego, jednak surowy głos zabronił mu patrzec w tamtym kierunku. Podejrzewał co się tam znajduje, jednak nie miał siły się opierac. Przecież nie chciał na to patrzec. Nie chciał, prawda?
Bezwiednie wyprostował ręce w kierunku łopaty, ale dopiero kiedy ją ujął przerwał ten dziwny kontakt wzrokowy. Zacisnął palce na drewnianej rączce, jakby zapomniał co tu w ogóle robi i czemu służy ten przedmiot.
„Wsypac tam piach? Ale dlaczego?”
Zerknął w kierunku dołu mimo wcześniejszych ostrzeżeń, ale jedyne co dostrzegł to tylko poszczególne elementy wyglądu Belindy – czarne włosy, bluza, palec, pierścionek, fragment tatuażu. Serce znów ścisnęło się w żalu i goryczy, jednak Agapit wbił łopatę w ziemię z zamiarem wykonania pierwszego rzutu.
I wtedy zdarzyło się coś, czego Ingrid nie mogła przewidzieć: szczelnie ukryty tablet wydał z siebie dźwięk nadchodzącej wiadomości e-mailowej, chwilę przed tym jak wypadł z wewnętrznej kieszeni kurtki, upadając w obudowie na bruk. Agapit znieruchomiał mrugając energicznie powiekami, jakby próbując zrozumiec ponownie dlaczego trzyma w swoich dłoniach łopatę.
W jednej chwili Ingrid mogła poczuc, że w Agapicie zachodzi zmiana i zamiast poddac się temu dziwactwu. Fala złości i niezrozumienia wybuchnęła, tląc się początkowo od malutkiego płomyka.
Rzucił łopatą na bok, cofając się od Ingrid o kilka kroków. Jego twarz wykrzywiła się w gniewnym grymasie, podczas gry ręką przetarł swoje oczy, ścierając resztki łez.
Cytat:
Przestań!
Poruszył ustami, gestykulując przy tym obiema dłońmi. Rozejrzał się dookoła i zaczął trzec swoje oczy, próbując rozrzedzic tę dziwną mgłę przed swoimi oczyma.
„To tylko sen, kurwa, obudź się, Agapit!”
Krzyknął na siebie w myślach, stwierdzając że to trochę zbyt dużo jak na niego. Ten sen nie był snem. Był koszmarem, którego nie chciał.Anonymous - 10 Kwiecień 2014, 22:24 Mieszała w uczuciach. Miała ku temu talent. Mieszała, zabierała niektóre, oddawała zdwojony ból. Wpływała na słabego chłopaka, chcąc doprowadzić, aby był tylko jej. Nie chciała, aby myślał o kimkolwiek innym. Nie było tu żadnego ciepła ani szczerego przywiązania. To łakomstwo, egoizm i próżność. Chciała, aby Agapit należał do niej, więc ku temu zawzięcie dążyła. Trzeba przyznać, iż determinacji jej nie brakowała. To ona tu była reżyserką, nie pozwalała na zmianę scenariusza. Dyktowała to, co się teraz stanie i wmawiała chłopakowi swoje własne wartości. Po co myśleć o zmarłej, skoro jest tu "żywa" Ingrid, gotowa zaoferować spokój i oczyszczający ból?
Jego posłuszeństwo uspokoiło Ingrid. Była już prawie pewna, że ma go w garści. Jeszcze parę słodkich słów, perfekcyjnie udawanej dobroci, a sam siebie zaoferuje, przypieczętowując swój los. Mogła pomóc mu zapomnieć, utonąć w czymś przyjemniejszym, co uwolni jego udręczoną duszę. Mógł stać się jej własnością i być pewnym, że już nigdy nie odczuje co to samotność. Towarzyszyłaby mu do końca życia, nie pozwalając mu na poznanie innych ludzi i związanie się z nimi. Uwięziłaby go w swoim świecie, budując go od nowa i wciskając we własne sztywne ramy. Władza, jaką by miała starczyłaby jej na wiele, wiele lat godnego, sytego życia. Byłaby z nim wtedy, gdyby umierał. Nigdy by go nie opuściła. Obietnica ta miała swoje pokrycie i była to szczera prawda w tych zakłamanych wartościach. Zawsze jest coś prawdziwego w oszustwie.
Nie skomentowała jego deklaracji, iż się nie boi. Wiedziała co czuł. Znała dobrze każde drgnięcie jego serca, każdego nerwu, znała rytm pulsowania krwi w żyłach, widziała żyłkę na jego spoconej skroni, ścieżki łez. Nie mógł jej nijak oszukać. Potrafiła już z niego czytać, więc kwestią czasu będzie nauczenie się go na pamięć.
Kobieta zmrużyła niespokojnie oczęta, gdy Agapit spuścił wzrok i znieruchomiał. Syknęła przez zaciśnięte zęby nie tylko przez to, iż złamał dane słowo (a surowo za to karała), ale na dźwięk urządzenia elektrycznego, które przerwało iluzję i zerwało nić, jaką między nimi uplotła. Widziała jak się chłopak zmienia, wymyka jej z rąk. Jak się cofa z gniewem, paniką i gorącym postanowieniem wybudzenia się z koszmaru. Ależ nie. Ingrid nie mogła na to pozwolić. Co prawda jej pozycja została bardzo zagrożona, jednak nie zamierzała się poddawać i porzucać zdobyczy. Zbyt mocno pragnęła Agapita jako własności.
Obcas jej kozaka wbił się w ekranik tabletu. Poruszała butem bezlitośnie niszcząc urządzenie. Nie spuszczała płonącego i gniewnego wzroku z chłopaka. Nie ucieknie jej. Rude włosy tworzyły wokół Ingrid fałszywą aureolę, a jej policzki nabrały niezdrowych rumieńców jako wynik złości. Zła kobieta to niebezpieczna kobieta, szczególnie ta dama. Sceneria wokół zrobiła się jeszcze cięższa do zniesienia, jakby brakowało powietrza. Mgła zrobiła się gęstsza mocząc rzęsy i włosy. Otumaniała tym zmysły chłopaka, wciąż wabiąc go do siebie płomiennym spojrzeniem nieokiełznanych żółtych oczu, które w żaden sposób nie przypominały promieni słońca.
Wyciągnęła rękę, identycznie jak wcześniej iluzja Belindy. Jednak ta ręka była żywa, namacalna, ciepła i kusząca. Prawdziwa, która obiecywała, iż po poddaniu się będzie lepiej. Na placu zabaw zrobiło się ciemniej, czarne chmury zasnuły niebo, nadchodziła noc.
- Wróć do mnie, mój miły. - poprosiła łagodnie, cichutko, jakby się lękała jego odmowy. Jeszcze prosiła. Musiała go ponownie zwabić do tego niewidzialnego kokona zapomnienia. Było to trudniejsze, lecz nie niewykonalne. Następnym razem zadba o zniszczenie wszystkiego, co elektryczne w zasięgu ręki. Postąpiła dwa kroki w jego stronę nie pozwalając mu odejść. Miał zostać z nią, z Ingrid. Miał żyć dla niej, patrzeć na nią i tylko na nią. Nie wróci do rzeczywistości, ona na to nie pozwoli. Zatrzyma go dla siebie.
Ingrid wpadła na inny pomysł. Była wspaniałą aktorką, więc jej twarz przybrała smutek. Nieprawdziwe łzy popłynęły po rozpalonych policzkach i kapnęły z brody na ziemię, robiąc okrągłą plamkę w piachu.
- Pomogę ci zapomnieć. - szepnęła ledwie słyszalnie i ponownie na niego spojrzała. Agapit jest jej czy tego chce czy nie. Póki co próbowała łagodnie go do siebie zwabić, zaprosić, zaoferować spokój. Póki co. Wszystko zależy od wyboru Agapita i jeśli posiadał instynkt samozachowawczy, powinien do niej wrócić.
- Wtedy już nie będziesz nigdy sam. - plac zabaw opustoszał ze wszystkich huśtawek, koników, zjeżdżalni czy tam piaskownicy. Wokół było tylko pole, w powietrzu panowała zimna ciemność, zawiał lodowaty wiatr. Zaś jedynym źródłem ciepła była Ingrid. Wiatr siekał po policzkach, atakował delikatne źrenice otępiając ich widoczność, szum w uszach osłabiał słuch. Zapach piachu i deszczu likwidował jakiekolwiek namiastki Beliny-Która-Nie-Żyje-W-Tym-Koszmarze. Lśniące płonące oczy rudowłosego Stracha wciąż wabiły, obiecywały. Zatracenie się w nich składało przysięgę zapomnienia. Nadal kotłowała się ze złości, lecz jeszcze trzymała nerwy na wodzy. Nie wiadomo na jak długo. Otępianie zmysłów człowieka nie było łatwe, wymagało od niej dużej koncentracji i zużycia energii. Jeśli to nie podziała, odwoła się ponownie do lęku, tym razem dążąc do załamania, aby móc następnie przywłaszczyć sobie Agapita bez jego zgody, jakkolwiek zmanipulowana miałaby być.Anonymous - 11 Kwiecień 2014, 08:43 „Przecież wiesz, że nie zrobiłbys jej krzywdy.”
Przemknęło mu przez myśl i uczepił się tego, szukając w odmętach pamięci jakiejś konkretnej sytuacji, dowodu na jego niewinnośc. I przypomniał sobie – właśnie ten moment, o którym nie tak dawno myślał podczas odwiedzin Maggie. O ich wspólnym treningu, kiedy podkładał się, aby mogła poczuc dumę ze swojej rosnącej siły. Zawsze wiedział kiedy przestac szarpac ją za kołnierz judogi, ale tak czy inaczej był stanowczo bardziej delikatny niż w towarzystwie innych kobiet. Zajęcia odbywały się zazwyczaj w grupach mieszanych i mimo, że większośc mężczyzn oszczędzała swoje przeciwniczki, to jednak Agapit stanowił ten wyjątek iż Belindę traktował jeszcze bardziej pobłażliwie. Wiedział, że nic złego się stac nie może – ona była otoczona bezpośrednią protekcją trenera, a więc nikt nie próbował nawet jej tknąc palcem. Może i było to niesprawiedliwe, jednak chłopak nie myślał o tym w tamtych chwilach. Nawet teraz pomogło mu to, ponieważ westchnął z ulgą. Wiedział, że nie jest w stanie zrobi jej krzywdy. Co dopiero mówiąc o wbiciu noża w jej klatkę piersiową, ktoś musiał go wrobic! Nawet, jeżeli jego ręce pokryte były krwią, to jednak.. wciąż wierzył.
Wciąż miał nadzieję.
Przestał w końcu trzec oczy, ale kiedy podniósł spojrzenie nie dostrzegł już ani dołu ani łopaty. Rozejrzał się dookoła, czując nieprzychylny wiatr świszczący w uszach i w odruchu paniki zacisnął ręce na swoich uszach. Oddychał ciężko, a mięśnie znów zaczęły odmawiac mu posłuszeństwa. Przyklęknął na jedno kolano, drżąc na całym ciele i łapczywie próbując wydobyc kolejny chust powietrza.
„Czy to źle, że chcę życ?”
Gorycz w Agapicie była wystarczająco mocno odczuwalna, aby Ingrid się nią nasyciła. Niedowierzanie oraz irytacjia rosła w tym młodym mężczyźnie, który nieświadomie burzył się przeciwko porządkowi jaki mu serwowała nieznajoma. Daleko mu było do wyciągania racjonalnych wniosków, ale wyraźnie próbował wyrwa się spod jarzma silnej iluzji – nie wiedząc nawet, iż to właśnie w niej się znalazł. Przekonany, że tkwi bezpiecznie we własnym łóżku i szamocze się we własnym koszmarze.
„Może.. może jak się obudzę to.. ona będzie obok..?”
Ta nikła myśl rozgrzała serce Agapita wystarczająco mocno, aby odepchnął od siebie strach i smutek. Gdzieś rodziła się wątpliwośc, żę nie pamięta niczego takiego. Wierzył, głęboko wierzył iż w tej chwili ten pomysł i ta konkretna myśl pomoże mu uporac się z niewłaściwym snem. Bo przecież marzył o tym, aby jeszcze raz dotknąc jej skóry i przesunąc dłonią po piersiach, usłyszec łapczywy oddech uniesienia z figlarnym uśmiechem na ustach. Pragnął raz jeszcze przytulic ją do siebie i przeprosic, że zawiódł. Być tylko jej. Był tylko Belindy. I nie chciał mieć nikogo innego prócz tej wychudzonej, wymizerniałej ćpunki.
Jego spojrzenie skrzyżowało się z wyciągniętą ręką nieznajomej, która wciąż oferowała ukojenie od trosk i problemów, jakie zdawały się go teraz przytłaczać. Bał się tego, co ta rudowłosa istota może mu uczynić – przecież była świadkiem rzekomego morderstwa. Czy to znaczy, że ją też powinien zabić?
„Nie, o czym ty myślisz, nie Agapit.”
Pomyślał w kolejnym przypływie strachu, kręcąc głową w geście zaprzeczenia na łagodne i niezwykle czułe zaproszenie do powrotu.
„Przecież nie mogę wrócić, muszę odnaleźć Belindę. Nie chcę jej oszukiwać, dość już nakłamałem..”
Nie przestając kręcić głową, zaczął zaciskać palce na swojej głowie coraz mocniej, aż w końcu wyszarpnął z niej kilka dłuższych kosmyków włosów, w akcie desperacji. Uklęknął również na drugie kolano, garbiąc się w siedzącej pozycji i próbując schować głowę między ramionami, zaczął się znów bujać na boki. Usta zaś poruszały się bezgłośnie, wypowiadając niczym mantrę jedno słowo:
Cytat:
Piękna. Piękna. Piękna. Piękna.
W ten sposób bowiem zwracał się do Belindy od ich pierwszego spotkania i to właśnie ona zaprzątała wszystkie jego myśli. Skupiał się na tym, aby przywołac w swoich wspomnieniach smak jej ust. Przypomniał sobie tę chwilę napięcia, kiedy szarpnął ją w kuchni i przyciągnął do siebie, smakując jej warg. Krótko i gwałtownie. Wybuch ciepła, jaki teraz poczuł był nieznacznie tłumiony tęsknotą, ale świadomie i celowo brnął dalej.
„Przecież to dobre wspomnienia, prawda? Cieszę się, że je mam, że mogę do nich wrócic w każdej chwili.”
Tłumaczył sobie powoli, odzyskując nie sprawnośc nad własnym ciałem, ale przede wszystkim nad umysłem. To on był ważniejszy i istotniejszy w tym wszystkim, otoczony czułym i słodkim kokonem szczęścia, zrozumienia i wyrozumiałości. Agapit wiedział, że pozostał mu nie tylko strach, ból i tęsknota w towarzystwie samotności. Przecież zawsze mógł udac się do Maggie, porozmawiac z nią o tym wszystkim i poprosic o radę co powinien uczynic dalej.
Nie był znawcą kobiet, zawsze miał z nimi problemy i związki polegały na wielu kłótniach o różne duperele. Myśl o przyjaciółce podnosiła go na duchu wystarczająco mocno, aby zmusił się do otwarcia powiek i spojrzenia na zapłakane oblicze nieznajomej kobiety oferującej zapomnienie. Pokręcił gwałtownie głową na boki, niczym ryba wyrzucona na brzeg rzeki, szamocząc palcami swoje długie włosy, które rozpłynęły się po ramionach.
Cytat:
Nie, nie, nie chcę zapominac!
Usta Agapita poruszały się łapczywie, jakby chłopak nie do końca zdawał sobie sprawę z wysiłku, w jaki wkłada. Robił się czerwony na twarzy, próbując poruszyc niesprawne struny głosowe i zmusic je do pracy. Gardło zaczęło go bolec, a przynajmniej coś na wysokości szyi. Mimo to, położył dłonie na zimnej i twardej posadzce, pochylając się na czworakach przed Ingrid. Miał tym razem otwarte oczy, dostrzegając wszechogarniajacą ciemnośc na krawędzi pola widzenia. Wiatr siekał go niemiłosiernie po twarzy, oferując nic innego jak fizyczne cierpienie.
Po policzkach Agapita znów ciekły łzy, ale on nie zdawał się tego zauważac. Skurcz serca spowodował iż przestraszył się otoczenia, którego nie znał – pustki i ciemności jaka zdawała się go pochłaniac. Czy to prawda, że on tu umrze?
„Muszę przecież zaopiekowac się Maggie.. odnaleźć Belindę..”
Przypomniał sobie słabym głosem, czując pojawiające się ciemne plamy przed oczyma i mrówki na drżących dłoniach. Przeczuwał, że za moment straci przytomnośc i.. czekał na ten moment z utęsknieniem.Anonymous - 11 Kwiecień 2014, 09:24 Bardzo łatwo było krzywdzić. To było dziecinnie proste powiedzieć coś, co dotkliwie zaboli, to nic trudnego unieść rękę i zadać nią ból. Ingrid nie patrzyła nigdy czy rani kobietę, mężczyznę, dziecko czy osobę dorosłą. Nie posiadała współczucia. Nie odczuwała pozytywnych emocji, karmiąc się złymi i to je analizując, wchłaniając i wykorzystując przeciwko żywicielom. Człowiek nie jest ani dobry ani zły. W jednej chwili jest aniołem, oferującym pomoc, słowo, dobrą radę, a w następnej wbija nóż w plecy. Zabawne, że ludzi tego nie pojmowali do czego mogą być zdolni w obliczu katastrofy, swych uczuć i lękami, które przed nimi materializowała. Agapit mógł być święcie przekonany o swej szlachetności, znowuż Ingrid była tu, aby mu udowodnić, że potrafi dopuścić się zbrodni na akcie życia. Nikt nie mógł powiedzieć o sobie "Znam siebie na wylot, nic mnie nie zaskoczy". Ludzie się zmieniali w najmniej oczekiwanych momentach i jeśli Agapit twierdził, że nie skrzywdzi nigdy swej ukochanej grubo się mylił. Mógł to zrobić, jeśli tylko stała za nim Ingrid, kierując jego strachem.
Nadzieja była Intruzem. Przeszkadzała Ingrid w całkowitym zawładnięciu bólem Agapita, który wciąż się miotał między rozpaczą i niedowierzaniem we własne zło. Wpatrywała się w niego z góry, z lubieżnym uśmiechem rejestrując otępienie jego zmysłów. Był słaby. Słaby człowiek, który nie może stanąć na równi z Ingrid. Gdyby chciała, mogłaby go z łatwością załamać, uwięzić we własnym umyśle... może i przeceniała swoje możliwości, jednak pewności siebie nigdy jej nie brakowało. Z zaciętym wyrazem twarzy smakowała gorycz, czując ssanie w żołądku. Nie udawała już łez, nie udawała nikogo. Była sobą, a jej oblicze było przesiąknięte złem, które wręcz z niej parowało. Determinacja widoczna w każdym jej ruchu utwierdzała świat w podjętych celach.
To, co robił Agapit było dlań zgubne. W Ingrid zaczęła się kotłować złość, gdy tylko poczuła omdlewający ohydny zapach miłości. Zbierało się jej na wymioty, gniew buzował w żółtych oczach pozbawionych jakichkolwiek pozytywnych uczuć. Pragnęła, aby Agapit był jej własnością i nie ustąpi, dopóki się tak nie stanie. Przeszywała go wzrokiem z czystą pogardą, niemalże z obrzydzeniem, mając przemożne pragnienie, aby zdeptać tę jego nic nie wartą miłość, zdusić, zniszczyć na jego oczach, by widzieć w nich cierpienie. Sam sobie na to zasłużył i swym ciepłem wokół serca przypieczętował swój los. Z jej gardła wydobył się zjadliwy syk, gdy tylko się odezwał, drażniąc tym samym Stracha. Wyczuła cichutki lęk przed śmiercią tu, w tej scenerii. Patrzyła na jego marną postać przez długie dwie minuty, zastanawiając się czy tu teraz nie dobić go wizją denatki Meggi czy nie kontynuować tortur z Belindą. A może po prostu go zabije? Na jedno by wyszło. Należałby do niej, gdyby to z jej ręki zginął. Odrzuciła to jednak. Lubiła dążenie do celu, sam cel był mniej ważny.
Postąpiła krok w jego stronę, a dzieliły ich teraz centymetry. Uklękła przed zgarbionym chłopakiem i obiema dłońmi chwyciła jego ręce, zmuszając go, aby wyprostował się i patrzył jej prosto w oczy. Nie były już to oczy ciepłe i łagodne jak parę chwil temu. Były złe. Wściekłe, zawiedzione, rozczarowane i bardzo, ale to bardzo zimne.
- Zapomnisz o niej. - szepnęła zjadliwie. - Będziesz należał do mnie. - dodała pewnym siebie tonem wbijając w niego swe oczęta. Nie ocierała już mu łez jak niedawno. Obserwowała je ze smakiem ciesząc się, że to ona jest za nie odpowiedzialna. Chciała ich więcej, ma płakać i cicho krzyczeć, szamocząc się w swym duszącym bólu. Puściła jego jedną rękę, drugą dotknęła brody nie mając w sobie ani trochę delikatności.
- Będziesz mój. Tylko mój. - obiecała. Równocześnie z tymi słowami coś się wokół zmieniło. Siedzieli teraz na kopcu, a obok nich stał drewniany krzyż z krwawym napisem Belinda. Zabita przez Agapita. Nie pozwoliła mu tracić przytomności, jeszcze nie teraz. Niech ogląda prawdziwe oblicze Ingrid, nie wie, co go czeka. Temperatura jej ciała wzrosła, a najgorętsze były dłonie. Parzyły.
- Zdejmij bluzę. - nakazała ostrym tonem, i Agapit musiał, naprawdę musiał zdawać sobie sprawę, iż będzie cierpiał, jeśli nie wykona tego polecenia. Ingrid puściła jego dłonie, ale nie odsuwała się ani na milimetr. Śledziła wzrokiem każdą bruzdę na jego młodej twarzy, zapamiętywała każdą zmarszczkę i chciała, aby to wszystko było jej własnością. - Zdejmij całą górę. - warknęła, a oczy jej zapłonęły. Było zimno. Wciąż prosiła, aby jej słuchał. Miała użyć siły, aby dotrzeć do celu? To, co widniało w ingridowych źrenicach nie zwiastowało niczego dobrego.
Kobieta nie lubiła używać siły wobec żywicieli. Chciała, aby kochali to, co im daje. Aby sami z siebie do niej szli wiedząc, że tak musi być, bo inaczej będą jeszcze bardziej cierpieć.
Co by się stało, gdyby Agapit odmówił i chciał odejść, nasuwa się takie pytanie. Z pewnością by odczuł jeszcze intensywniejszy gniew Ingrid. Ona go nie wypuści ze swych szponów. Upodobała go sobie i nie potrafiła odpuścić. To, co planowała mu teraz zrobić miało być pieczęcią, finałem programu. Przeszywała go wzrokiem, przenikliwie się mu przyglądała i choć widział jej prawdziwą twarz, nie pozwalała mu na ucieczkę. Siedzieli na kopcu jego ukochanej dziewczyny. Musiał się skupiać na Ingrid, na tym, iż jest w niebezpieczeństwie.Anonymous - 11 Kwiecień 2014, 09:42 Nawet się nie opierał kiedy podeszła do niego i chwytając za ręce, zmusiła do podniesienia z żałosnej pozy i wyprostowania się. W chwili obecnej był zagubionym chłopcem, który wpatrywał się w ostatni płomyk świeczki chroniącej go przed ciemnością. Podsycał go z każdą kolejną myślą o Belindzie, jednak wciąż mało mu było z dojrzałego i racjonalnie myślacego mężczyzny.
Oczywiście, że zrozumiał co do niego mówiła, jednak nie musiała nawet dokończyc swojego zdania, aby zaczął na nowo zaprzeczac i kręcic głową. Chłód wydobywający się ze źrenic rudowłosej kobiety nie był aż tak przyjemny jak chwilę temu, daleko mu było do tej przyjemnej ciepłoty i czułości. Agapit jednak nie analizował tego, po prostu unikał kontaktu wzrokowego z nieznajomą, dostrzegając kopiec będący grobem Belindy.
„Nie, nie, to nie tak, to nie ja ją zabiłem!”
Znów ogarniała go panika, od której uwolnieniem miała być utrata przytomności. Niestety zabiegi Stracha skutecznie odciągnęły mężczyznę od błogostanu, jaki pragnął ze wszystkich sił osiągnąc. Zastanawiał się nawet krótką chwilę czy nie wbic sobie tego noża, który tkwił w ciele Belindy prosto w swoje serce, aby w końcu odpocząc. Umysł bowiem zaczął przekraczac granicę, za której jawiło się szaleństwo i obłąkanie. Agapit nigdy wczesniej nie miał do czynienia z takim potworem jak Ingrid, a całe istnienie Krainy Luster uważał za kolejną magiczną krainę przeznaczoną dla dziecięcych uszu.
Został zmuszony, aby spojrzec w dzikie ślepia istoty, która nie była już tą śliczną i dobroduszną kobietą, która chciała mu pomóc. Widział w nich odbicie własnego ciała, żałosnego i niezwykle słabego człowieka, który poddawał się wszystkiemu, czym go karmiła.
„Dlaczego?”
Przemknęło mu przez myśl, ale nie był w stanie żądac odpowiedzi bardziej śmiało. Z rozchylonych ust wydobywał się tylko świst łapczywego oddechu, jakby wciąż miał problemy z oddychaniem i zapominał, jak się to robi w prawidłowy sposób.
Twój?
Spękane usta poruszyły się z niedowierzaniem, jak gdyby Agapit właśnie się przebudził i w końcu zaczął coś rozumiec z otaczającej go rzeczywistości. Przełknął ciężko ślinę, próbując wyrwac podbródek, który zaczął go dziwnie palic. Czy to już? Czy zaraz się obudzi?
„Jeśli pociągnę to dalej i poczuję fizyczny ból, to w końcu się obudzę!”
I znów nadzieja wybuchnęła w sercu Agapita, który skupiał się tylko i wyłącznie na wizji roztaczającej się tuż po jego przebudzeniu. Wyrwanie z trwającego koszmaru było celem samym w sobie, obojętnie jakimi środkami miałby do tego dążyc. Sylwetka Ingrid stanowiła klucz, a przynajmniej tak sobie to wmawiał, odepchnięty od niej i zmuszony do wysłuchania rozkazu.
On jednak siedział na podłożu i jego mina jawnie wskazywała na to, że nie rozumie dlaczego ma to zrobic. Zamiast ślepo wykonac rozkaz, pozwolił sobie na kolejną dawkę czystego strachu, kiedy próbował odnaleźć jakąś logikę w poleceniu nieznajomej. Zamrugał powiekami kiedy powtórzyła swoje polecenie, przekonany iż sen wkracza na całkiem niezbadane mu ścieżki.
Cytat:
Nie.
Jego usta poruszyły się, jednak zadrżały, a sam Agapit nie był w stanie poruszyc nawet trochę głową. Paraliż znów zawładnął jego mięśniami, a atmosfera jaka nad nim wisiała potęgowała uczucie strachu. Łzy zdążyły przestac leciec z kącika jego oczu, chociaż wyżłobiły całkiem spore ścieżki na policzkach. Przeczuwał, że przeciwstawiając się nieznanej mocy grabi sobie – ale widział w tym wyjście z koszmaru, powrót do ciepłych i czułych ramion Belindy.
Cytat:
Odejdź.
Ponownie poruszył ustami, zapominając o bolącej krtanii i innych dolegliwościach. I chociaż oddech wciąż miał ciężki, to jednak nie przeszkadzało mu to ani trochę. Próbując podnieśc się z chodnika, niezgrabnie odwrócił się bokiem do rudowłosej i wspierając dłońmi – wyprostował. Zgarbiona sylwetka wpatrywała się w nią z bólem wymalowanym na twarzy, ale nade wszystko wybiło się jedno uczucie – niezrozumienie.