Anonymous - 21 Styczeń 2014, 19:49 Zwykła astma nie jest może aż taka drastyczna. Gdzie w tym całym popłochu krew i kaszel, zamazany wzrok, nogi z waty? Nie była to astma, to jest pewne. Nazwała to tak sama Joanna, gdyż nikt nie mógł tego jednoznacznie zweryfikować. Po części astma, po części gruźlica...
Może nikt nie chciał zweryfikować, co to za cholerstwo?
Teraz jednak wiła się w z bólu. Ile razy ją dopadało, tyle znów było to dla niej zaskoczeniem. Nie mogła się do tego przyzwyczaić, choć przecież co kilka dni spotykało ją to samo, tak samo- rozmazany wzrok, kręcenie się w głowie, kaszel i krew. Czemu nie mogła z tego wyrosnąć, wyzdrowieć, cokolwiek?!
Krzyk. Dźwięk uderzających o ziemię obcasów.
Zamglonym wzrokiem spojrzała na źródło owego hałasu. Dziewczyna, młoda. Biegła w jej stronę. Zaraz za nią druga. Uosobienie różu.
Dziewczę mrugnęło, jakby chcąc widzieć lepiej. Trochę jej to pomogło, lecz efekt utrzymywał się krótko. Znów widziała wszystko, jakby przysłonięte smogiem, ciemną i gęstą mgłą.
Kolejna fala bólu. Kolejna fala krwawego kaszlu.
Dziewczyny najwyraźniej chciały jej jakoś pomóc. Ona, dziewczę z trochę bujną przeszłością, która wiele widziała, nie spodziewała się tego. Może była kolorowa, ale wiele osób pewnie omijało ją myśląc że to po prostu jakaś Żulietta.
Ona sama chyba by tak pomyślała.
Zobaczyła kątem oka, że dziewczyny czegoś szukają w jej torebce.
- I...Inha-lator... - wycharczała, krztusząc się krwią, i wskazując na pierwszą, malutką kieszonkę jej torebki.
Inhalator jednak nie pomaga. On tylko łagodzi objawy.
Łagodzi, nie zatrzymuje. Nie zdziwcie się więc.
Kolejna fala, kolejny kaszel. Tym razem jednak krew aż schlapała delikatnie suknie dziewcząt. Gdyby jednak porównać ilość krwi na ich sukienkach, a na jej... cóż. Sukienka Didime nie wyglądała teraz na niebieską sukienkę.Soph - 8 Luty 2014, 23:09 Z widocznym zadowoleniem przyjęła pojawienie się u jej boku Sofii. Każda pomoc się przyda, a nieuciekanie od problemów to juz jest coś. Nie przerywając wywracania torby na nice poleciła:
- Do pionu ją, Sofio! I pochyl, jeśli będzie chciała.
Pozycja siedząca pozwoli na łatwiejsze oddychanie i odkrztuszanie. ...co z pewnością się przyda, patrząc na ilość krwi dookoła i wysiłek wkładany w każdą próbę wydechu. - Za dużo jej, na żywe skały! - warknęła sama do siebie, omiatając spojrzeniem otoczenie i dziewczynę podczas kolejnego napadu kaszlu. Poza tym, plucie taką ilością krwi podczas ataku astmy? Coś jest zdecydowanie nie tak. Krwotok nigdy nie jest "tak". w takim tempie dziewczyna straci przytomność zanim zdążą coś konstruktywnego zrobić.
Napad astmy oskrzelowej może zostać spowodowany przez multum czynników. Każdy organizm jest inny i co innego uzna za wybitnie drażniące, inaczej również będzie reagował. Kwintesencją jednak jest nadwrażliwość oskrzeli: ich zwężenie, obrzęk śluzówki i pojawienie się gęstej wydzieliny co da nam kaszel i duszności.
Czasem włączają się jej typowo lekarskie obwody - intuicja, którą gorąco neguje - i wtedy nawet nie zastanawia się co robić. Żeby ktoś ją widział, gdy zaczęła kiedyś grzebać w torbie kobiety, która upadła na środku chodnika! Przez chwilę myślała, że zostanie przez przechodniów zlinczowana.
A dobry obserwator zauważyłby, że opaska na nadgarstku tamtej wyraźnie sygnalizuje, że jest chora na cukrzycę. Wstrzyknięcie z glukagonu, wkład z diazepamem dla epileptyków, inhalator astmatyka - to rzeczy, które możesz znaleźć w ich otoczeniu i uratować ich zdrowie lub życie, jeśli tylko wysilisz się, by spojrzeć poza domniemane oczywiste.
Tak i tu, zamiast zastanowić się, czy to nie jakiś atak, wypadek, przedstawienie, pułapka, nasza Panna Troszczę-Się-Tylko-O-Siebie instynktownie poczęła szukać inhalatora. Sama jednak wskazówka gdzie szukać urządzonka była bezcenna. Sytuacja pokazała również kilka faktów pozwalających ocenić stan nieznajomej.
Zarzuciła przetrząsanie głównej komory torby - klucze, szminka, składany materac, kocię, drukarka i tak dalej - i już po chwili zaciskała dłoń na plastikowym opakowaniu. Zwróciła się błyskawicznie do towarzyszki - cokolwiek ta czyniła - z niemal natarczywym, a idiotycznym pytaniem:
- Masz przy sobie jakąś większą kartkę? Jakąkolwiek. Ulotkę, magazyn, notatnik? Albo butelkę, karton po soku?
Zapytaj alergika, a z całą pewnością opowie, że najgorsza jest próba wciągnięcia życiodajnego aerozolu podczas napadu kaszlu. Nie ma większych szans, by spokojnie zrobić wydech, następnie skorelować wdech z naciśnięciem spustu pojemnika uwalniającym lek, a potem jeszcze zatrzymać oddech na kilka sekund w czasie gdy się uroczo dusisz. Dlatego są sposoby.
Na upstrzoną krwią suknię nie zwróciła nawet uwagi, choć później będzie pewnie psioczyć - generalnie rzecz biorąc nie ma już możliwości, by kolejną jej piękną zachciankę spełniła panienka Irvette.
Ostry i niematerialny, a jakże prawdziwy ból w sercu.
W tym momencie wyszarpnęła jedynie z torebki kaszmirową chusteczkę i zaczęła wycierać krew z ust i podbródka nieznajomej, ręką z inhalatorem otaczając jej plecy i podtrzymując drżącą postać.
Sofio?Anonymous - 12 Luty 2014, 19:09 Szukała w swojej torebce dość gorączkowe owego kamienia, jednak czarna dziura, jaką okazała się być ta niewielka przestrzeń pochłonęła poszukiwany przedmiot. Albo nigdy go tam nie było. Tak, całkiem możliwe, że go wcale nie wzięła, bo przecież zabranie wszystkich najpotrzebniejszych rzeczy, gdy idzie się na wycieczkę równa się praktycznie niemożliwemu. Zawsze się czegoś zapomni, czy miałby to być parasol, czy magiczny kamień duszy.
Mimo wszystko przerwała na chwilę poszukiwania i posłała biednej dziewczynie pocieszający uśmiech. Na pewno będzie dobrze, zdawało się mówić jej spojrzenie.
Szybki rozkaz od strony nowo poznanej. Reakcja automatyczna - pomoc w posadzeniu dziewczyny. Żeby nie było, nie puściła jej od razu, o nie. Zdecydowała się przytrzymać białowłosą w takiej właśnie pozycji, by ta nie krztusiła się tak bardzo. Cóż, skoro nie miała kamienia duszy to co innego mogła zrobić? Jej moce w takim wypadku są bezużyteczne. Bo co, mogła ją uciszyć? Nawet nie było po co, ani czego!
- Będzie dobrze, będzie dobrze - wymruczała nie wiedzieć czemu owej dziewczynie. Przecież nie pozwolą jej umrzeć, prawda? Skoro już zaczęły jej pomagać, to na pewno jej nie pozwolą, ot co! A śmierć taka byłaby bezsensowna i mało racjonalna, gdyż po prostu nie warto umierać od głupiego kaszlu, nie ważne, czy przez niego wykaszluje się płuca, czy wątrobę z połową jelit. Śmierć od kaszlu jest głupia.
Co? Kartkę? Ulotkę? Kartonik po soku...?
Zdębiała Sofia popatrzyła na towarzyszkę tępym wzrokiem. Ale że po co jej coś takiego...? Chwilę jej zajęło otrząśnięcie się, gdyż pytanie to było tak dziwne, że jej umysł miał niejakie kłopoty z jego analizą. Kartkę. Po co kartkę? Zapisać coś chciała? Nie, raczej nie... A więc co? Sofia nie potrafiła tego wymyślić.
Po chwili pokręciła zdecydowanie głową, po drodze zamykając usta, które chwilę wcześniej rozdziawiła ze swojego roztargnionego zdziwienia. Jednak do jej główki wpadł pomysł, że być może - skoro wymagania brunetki nie były zbyt wysokie - coś innego, co ma w swoim posiadaniu się przyda.
- A chusteczki higieniczne mogą być? - spytała szybko sięgając do torebki, wyciągając z jej otchłani niewielką paczuszkę i kierując rękę ku dziewczynie.Soph - 21 Marzec 2014, 21:15 Przygarnęła do siebie dziewczynę delikatnie, ale mocno, niemal zaborczo. Nie pozwoli jej tu umrzeć! To się nie może tak skończyć!
Czemu otaczają ją tylko zemsta i zniszczenie? Czemu nie może spocząć w spokoju, po prostu kimś się opiekując? To było jej powołaniem, do tego została wyszkolona, przeznaczona, na nowo ukształtowana między Upiornymi. Porzuciła najjaśniejsze, najbliższe jej sercu, pierwsze światło na swojej drodze. I dlaczego? Dla kogo? W imię czego? W imię bezimiennych rebeliantów, których na oczy nie widziała!
Czemu dała się zaszantażować, zmanipulować Viperowi?! Co jej się na mózg rzuciło, żeby wypuszczać z ramion Irvette i gnać w nieznane? Co miały wtedy do jej obecnego życia, do jej szczęścia informacje, które znalazła w dostarczonej tak poufnie szarej kopercie? Czemu ją to, głupią, zainteresowało? Czemu zaciekawiła się czymś co już dawno odrzuciła jako przeszłość, przekreśliła i pochowała na cmentarzysku sentymentów ? - pielęgnowanym i odwiedzanym, ale nadal martwym.
Tak się szczyciła swoją lojalnością; kroczeniem po cienkiej linii między rozumem a szaleństwem, które pozwalało jej niezawodnie chronić panienkę; tak się obnosiła z drwiną wobec śmierci, przed którą drżeli inni Stróżowie. Wiedziała przecież, że póki żyje Irvette, będzie żyła i ona - bo któż zdoła zapobiec jej powrotowi w objęcia ukochanej? Kto da radę je rozdzielić...?
Na ustach Sophie pojawił się gorzki, wzgardliwy uśmiech, jednak nie kontrolowała się tak dobrze jak myślała i spod zaciśniętych pod wpływem wspomnień powiek wypłynęły dwie łzy, znacząc wilgotne ścieżki na policzkach, zdradzając, że wszystko w postawie i prezencji dziewczyny jest jednym ogromnym przedstawieniem.
Zamrugała szybko, bo Sofia już skończyła - bezowocnie - poszukiwania i oczekiwała dalszych informacji. Nie chciała spojrzeć w jej stronę jeszcze szklanymi oczami, ale nie miała wyjścia - nie miały czasu. Może nie zauważy? Może uda, że nie zauważa?
Faktycznie, mogła udzielić bardziej praktycznych wskazówek...
Przygarnęła białowłosą mocniej do siebie, jednocześnie lekko ją pochylając i powstrzymując się równocześnie, by po prostu nie schować twarzy w perłowych puklach.
- W takim stanie ona nie zrobi wdechu tak, żeby wciągnąć lek - zaczęła mówić szybko, prosto, nie tracąc ni chwili czasu. Pomimo ściśniętego gardła głos miała pewny, bez nuty drżenia. Ach, ten automatyzm. - Trzeba czegoś, do czego możemy ten lek wpuścić, żeby oddychała nim wymieszanym z powietrzem. Po to potrzeba mi butelki, kartonu, zwiniętej w rożek kartki papieru. Zastanów się: nie masz czegoś, co by pomogło?
W zależności od decyzji i zasobów Sofii dziewczyna niezwłocznie przyjęła jej pomoc - butelkę lub kartonik należałoby przy jednym końcu uciąć, z czym przy mocy Sophie nie byłoby żadnego problemu - albo przygotowywała się właśnie do użycia aerokinezy w dość topornej próbie przytrzymania leku rozkurczowego przed twarzą coraz słabszej nieznajomej.Anonymous - 25 Marzec 2014, 15:12 Nie, chusteczka nie. Więc co? Weź myśl! Myślenie jest ważne, szczególnie w takich sytuacjach, więc nie odpuszczaj sobie tego tylko dlatego, że nie masz pojęcia o czym myśleć!
O, wiem. Myśl o miłych rzeczach. Chmurki, kwiatuszki, pieski, czy coś jeszcze, nie wiem podobno kotki...
Nie o kotach!
Sofia jak sparaliżowana siedziała nie wiedząc co zrobić z rękoma. Odłożyć chusteczki? Do torebki je? Czy wyrzucić? A może coś przy dziewczynie zrobić? Zerknęła jeszcze raz do torebki przekonując się, że nie ma w niej nic przydatnego. Po co jej niby ten nóż? Harmonijka jest oczywista, ale nóż? Przecież to absurdalne! Czyżby bała się czegoś wyruszając do Szachmiasta? Nóż, głupia zabrała nóż, tak jakby to coś dało. O wiele lepiej by postąpiła, gdyby zamiast noża do torebki wrzuciła Kamień Dusz.
Albo zrobiła z tego kamienia jakiś naszyjnik. Biorąc pod uwagę jej zręczne palce powinna wykombinować jakiś splot z ładnych wstążeczek, który by się ładnie trzymał na jej szyi...
Skup się! Co mogłabyś zrobić? Przed tobą właśnie umiera nieznajoma osoba, której mimo wszystko powinnaś pomóc. A może właśnie wcale nie...? Nic jej do tego nie zmuszało, więc wcale nie byłaby to jej wina, gdyby nie pomogła...
Nawet tak nie myśl. Chcesz walczyć o równość? Najpierw zawalcz o życie.
Olśnienie. No olśnienie po prostu! Torebka! Przecież ma torebkę, torebka powinna się nadać!
Szybko wyjęła z małego przedmiotu wszelakie rzeczy, położyła na ziemi i szeroko otwierając torebeczkę podała ją dziewczynie.
- To powinno się nadać! - powiedziała dość spanikowanym głosem.
Miała nadzieję, ze faktycznie się nada. Bo co, jak się nie nada? Co prawda nie była to wielka torebka, ale to chyba powinna być zaleta, prawda?Soph - 31 Marzec 2014, 21:57 Spojrzała na dziewczynę, jej wyciągnięte ręce i na torebkę, na pewno zamiast twarzy mając ogromny, neonowy pytajnik. Spojrzała ze zdumieniem, przez chwilę niezdolna do wykrztuszenia nawet słowa, ze śladami łez na policzkach, patrząc się nań tak, jakby nie zrozumiała ani słowa.
A potem lazurowe oczy pojaśnił blask, a uśmiech, który pojawił się na twarzy Akrobatki zdołałby podpalić Rzym, tak był mocny i jasny.
- Jesteś idealna! - powiedziała po prostu. Coś jej świtało, że to powinno brzmieć chyba trochę inaczej, ale nie czas na zabawy w lingwistę.
Trzymając w prawej ręce inhalator, nadal podtrzymywała nieznajomą.
- Przybliż się - pokiwała dłonią na Sofię. - Wpuszczę, raz przyciskając, lek do torebki. Twoim zadaniem będzie natychmiast przybliżyć ją do ust i nosa dziewczyny. Musisz jednak zostawić drobinę odstępu, żeby powietrze choć trochę się wydostawało - instruowała, mając nadzieję, że konstruowane w pośpiechu zdania są proste i zrozumiałe. - W zasadzie ma oddychać tylko tym ze środka, ale wtedy będzie tam coraz mniej tlenu. Jeśli miałabym karton albo butelkę to ucięłabym dno i nie było by problemu, nie chcę ci jednak niszczyć torebki, więc będziemy improwizować. Ewentualnie dobije wam do hiperkapni, ale przecież lepsze to niż uduszenie - mruknęła w myślach Folly, błyskając swoim wisielczym humorem.
Rozumiesz, co będziemy robić? - zapytała na koniec. Mogło się to zdawać głupie i śmiesznie niepotrzebne - Hello, you're idiot - jednak Sophie zawsze uważała, że we współdziałaniu najważniejsze jest zrozumienie, a nawet dalej - porozumienie. Podział ról i zadań czy posiadane umiejętności są niczym, jeśli każdy wół ciągnie wóz w swoją stronę.
- Gotowa? - spytała po wyjaśnieniu na gorąco wszelkich wątpliwości, które mogły się pojawić. - No to jazda z tym, kicia.
Do roboty. Pochyliła się mocniej nad białowłosą, przygotowana, by w odpowiedniej chwili nacisnąć przycisk uwalniający aerozol. Jeśli to się uda - może być tylko lepiej.Anonymous - 14 Kwiecień 2014, 08:51 Kiwała energicznie głową, uśmiechając się dość nerwowo. Nie miała pojęcia, czy zrozumiała dobrze, to co powiedziała do niej dziewczyna, ale to szczegół, taki niewiele znaczący szczegół... Byle się teraz udało.
Otworzyła torebkę i przybliżyła do dziewczyny, tak jak jej zostało powiedziane, by to zrobiła.
Wciąż po głowie krążyły jej te same myśli, myśli o ratunku dla białowłosej. Właściwie dlaczego to robiły? Ach, tak, bo przecież każde życie jest ważne. Różnie to bywa, są różne priorytety, ale życie samo w sobie posiada wartość nadrzędną ponad wszystkim innym. A co, jeśli przyszłoby jej wybierać między uratowaniem jednej a drugiej osoby? Jak by się wtedy zachowała?
Wtedy miałaby już przy sobie swój kamień duszy. Musi coś z nim zrobić, sprawić, by dało się go nosić zawsze i wszędzie, bezwzględnie... Wtedy by nic takiego się nie stało, od razu by go użyła i nie musiałaby się razem z nowo poznaną wysilać umysłowo, by wymyślić coś sensownego. Tak, zrobienie z niego naszyjnika to pomysł perfekcyjny i należy go wykonać jak najszybciej się da, bo inaczej jego posiadanie będzie bezsensowne. Jeśli jeszcze kiedyś go zapomni to będzie to moment, gdy nie znajdzie się koło niej osoba z wiedzą medyczną, tego była pewna.
- Gotowa - powiedziała. Odetchnęła głęboko dla uspokojenia nerwów i gdy tylko Sophie nacisnęła areozol przybliżyła torebkę do twarzy białowłosej, zachowując niewielki odstęp.Anonymous - 27 Kwiecień 2014, 11:40 Dziewczyna nawet nie zdawała sobie sprawy, co właśnie dzieje się wokół niej. Była omamiona, niczym po dobrym narkotyku. Nie widziała wyraźnie, w końcu straciła trochę krwi i jej energia szybko ulatywała.
Z jeden strony miała nadzieję, że przecież to nie pierwszy i nie ostatni raz. Tyle razy miała atak, który po chwili od wzięcia leku zaraz sam się uspokajał.
Z drugiej zdawała sobie sprawę, że każdy kolejny atak jest silniejszy. Każdy kolejny sponiewiera ją bardziej. Jeszcze nigdy przecież nie było aż tak źle.
Zamrugała kilka razy, jakby chcąc wyostrzyć swój wzrok. Na chwilę jej to pomogło.
Na tyle, że zdołała zobaczyć dwie kobiety, jedną z ciemnymi, drugą z... różowymi? Różowymi jak guma balonowa włosami. Jaki ładny kolorek- pomyślała i lekko się uśmiechnęła.
Jeszcze zanim torebka z ratującym ją inhalatorem znalazła się przy jej ustach, znów kaszlnęła.
Tym razem jednak kierowała się na swoją sukienkę, nie chciała brudzić ich strojów.
Pomagają jej. Choć nie muszą. Przecież ona z daleka musiała wyglądać jak żul, dlaczego w ogóle chciały do niej podejść?
A, no tak, kolory. Kolory w tym mieście to coś innego. Chyba to przyciągnęło ich wzrok.
Jej skrzydła po raz pierwszy uratowały jej skórę.
Wzięła głęboki oddech, zaciągając się powietrzem z torebki. No, przynajmniej próbowała.
- D-dzię.... kuję... - powiedziała tylko, bo na tyle tylko było ją teraz stać.Tyk - 30 Kwiecień 2014, 22:55 Od czasu zajścia na rynku Szachmiasta minęły długie trzy godziny, (a także wcale nie krótsze trzydzieści trzy minuty i niezbyt istotne trzydzieści trzy sekundy) podczas których wszyscy zostali zabrani do jednego z władców Szachamiasta i tam złożyli wyjaśnienia. Tylko pytanie skąd w ogóle jakiekolwiek tłumaczenie się było konieczne? Powodem jest niepozorny człowieczek, czy raczej cyrkowiec, który pozostając w tłumie niczym się nie wyróżniał, lecz wkrótce po ostatnim poście został złapany przez strażników nie tylko na szpiegostwie, lecz na sabotażu! Nie mówiąc o tym, że strażnika, który go pochwycił próbował przekupić. Zapobiegawczy władca zgarnął zatem cały tłumek i zaczął go z wolna przesłuchiwać.
Szczęśliwie, lub też nie Sophie, Sofia i Didime znalazły się dokładnie w tej samej trójce i wyszły równocześnie. Znajdowały się teraz pod pałacem królewskim i miałyby czas na krótką wymianę zdań, może jakieś podziękowania, których wcześniej nie dało się uczynić? Właściwie to nie.
Najpierw jednak pozwolę sobie wyjaśnić, że ze względu na wady ludzkiej pamięci związane z upływem czasu, który w wypadku tej misji był całkiem znaczny, postanowiłem pominąć fragment wydarzeń i skupić się na punkcie kulminacyjnym, który na szczęście z mojej głowy nie wyparował. Do uczestnictwa w tym odnowionym (nowacja co prawda jest zmianą zobowiązania co do świadczenia lub tytułu prawnego, ale wybaczycie mi dziś tę nieścisłość terminologiczną - albo i nie.) jest uprawniony każdy zapisany uprzednio, przy czym jeżeli nie został uwzględniony w tym poście, to proszę o skierowanie do mnie pw, lub kontakt za pomocą innej formy komunikacji w celu ustalenia niezbędnych faktów.
Nad Szachmiastem pojawił się ogromny statek, a właściwi osiemnastowieczny okręt wojenny uzbrojony w trzy rzędy armat, z ogromnymi żaglami, wieloma dziwnymi, białymi ludzikami na pokładzie i unoszący się zaledwie pięć metrów nad biało czarną powierzchnią rynku Szachmiasta. Jednostka nie posiadała jednak żadnych oznaczeń, nie mówiąc nawet o czymś tak banalnym jak bandera, w której miejscu był jedynie biały sztandar, zarezerwowany dla dyplomacji, czy do prób pokojowego rozwiązania konfliktu. Dziwny przybysz nie miał jednak zamiaru niczego rozwiązywać w sposób pacyfistyczny, gdyż już w pierwszym sekundach od jego ujrzenia przez naszą trójkę, jego armaty wystrzeliły.
W tej właśnie chwili, gdy kule uderzają o nieskazitelnie czystą, czarną powierzchnię budynków rządowych czarnego króla, nasza trójka musi uniknąć ogromnego kawałka korony, który oderwawszy się od monarszego pałacu leci teraz w ich stronę, co na pewno nie skończy się zbyt miło. Później należy zdecydować czy lepiej jest pomagać mieszkańcom, czy może walczyć z wrogiem? Może poszukać kogoś kompetentnego, kto będzie zdolny udzielić odpowiedzi co tu się dzieje?Soph - 9 Maj 2014, 20:21 Zdziwniej i zdziwniej - stwierdziła w myślach Sophie, wychodząc na zewnątrz pałacu. Wychodząc, ot tak.
Odrzwia, sporawa brama i już stały we trzy na białym polu przed budynkiem. Czarna, gładka fasada, ściany sięgające znacznie wyżej od sąsiadek i zwieńczone wariacją dachu z pewnością mającą nawiązywać do szachowego króla.
Nie zastanawiała się wiele nad niecodziennością przesłuchania czy absurdalnością planu tamtego samotnego Cyrkowca.
Nie było zastraszania, gróźb naruszenia nietykalności cielesnej ani zabawy w "dobrego glinę, złego glinę" - to zabawne stwierdzenie wyniosła z kilku wizyt na ludzkich komisariatach. Skąd przy pomocy iluzji wyciągała panienkę, a jakże. Nie było zbytniego nastawania na nie i gdyby nie czas, który zmarnowały pośród innych narzekających świadków (podejrzanych), nie miałaby nic przeciwko takim humanitarnym przesłuchaniom. Choć, po prawdzie, osobiście nigdy w nich nie gustowała.
Zerkając jeszcze za siebie, na zatrzaskujące się właśnie masywne skrzydło, z mieszaniną ulgi i tęsknoty, że jednak ich nie ścigają, że tak je po prostu wypuszczają, zwróciła się do towarzyszek. Choć wcześniej czasu było niemało, nie rozmawiały zbytnio podczas oczekiwania w pałacu - atmosfera zdawała się tak gęsta, że instynktownie nie chciały zwracać na siebie uwagi czarnych strażników.
Teraz jednak byłaby chwila by się przedstawić, zapytać o cele, albo chociażby usiąść gdzieś i zastanowić się co dalej.
A gdzież tam. Los żartowniś samodzielnie zdecydował, że pozornie bezmyślna dezercja, skok z kilkuset metrów w sam środek nieznanego miejsca, nieswoiste dla Soph ratowanie przed śmiercią z uduszenia dziwnie kolorowego dziewczęcia, niebezpieczne rozrzewnienie się wobec nieznajomej, a także całkiem niemądre posądzenie ich o próbę zorganizowania zamachu stanu nie są jeszcze wystarczającymi dziwami, by dać dziewczynie spokój na dziś.
Gdy na wysokości jedynie pięciu metrów - ot, pewnie coś drugiego piętra - od strony jednej z bram miasta, pojawił się dryfujący sobie (sic!) w przestrzeni powietrznej potężny okręt, rodem z pirackich opowieści, Sophie tylko zadarła głowę. Gdy statek zbliżył się na tyle, by jego ogromny cień osłonił ich postaci, zamknęła usta, przestała się zachwycać i spytała w zasadzie samą siebie:
- Co do...
Nie dane jej było jednak skończyć, bo trzy rzędy armat z ogłuszającym hukiem wystrzeliły i potem wśród siwego, suchego dymu był już czas tylko na wrzask.
Nie, nie przerażenia. Znaczy, owszem, ale nie miał on dużo wspólnego z samym atakiem, a o wiele więcej ze spadającym prosto na nie - właśnie zauważonym z powodu nienapawającego optymizmem trzasku nad głową - fragmentem muru. Gzyms? Fikuśny dach? Mało ważne.
Wrzask, jak na Zimną-Krowę-Sophie (epicki epitet by Irvette) przystało, nie zawierał w sobie ni grama emocji, a co więcej, tworzył całkiem logiczny przekaz, będący, a jakże, kolejnym rozkazem. Cholerny zbawca świata z kompleksem Mesjasza.
- Za mnie! JUŻ! Za mnie! - Przez huk przedarł się jasny, nieznoszący sprzeciwu głos dziewczyny. Ostry dźwięk, jak błyski światła podpalanego gdzieś w górze prochu, wśród wszechobecnego dymu.
Akrobatka cofnęła się błyskawicznie, choć trochę chcąc zejść z drogi spadającemu jak kamień - pun not intended - fragmentowi, równocześnie, pewnie bardziej metaforycznie niż naprawdę, zagarniając towarzyszki rozpostartymi ramionami. Jak matka młode.
Śmiechu warte, skarbie - dogryzła jej (więc sobie?) w myślach, uśmiechając się demonicznie, jak to w jej zwyczaju.
Na żywe skały, jak dobrze, że ten budynek jest - był - tak wysoki.
Dodatkowe sekundy na reakcję, zanim dowcip grawitacji rozchlapie je po nieskazitelnie gładkim bruku, dodając do dualizmu jeszcze jeden ponadczasowy kolor.
Przywołanie w myślach w ułamku sekundy świadomości otaczającego ją powietrza i już wyrzucała w górę rękę, w błyskawicznym, agresywnym i zupełnie niepotrzebnym do użycia mocy geście. Ten jednak pozwalał jej zwizualizować to, co chciała zrobić, a tym samym lepiej kontrolować wytwarzane ruchy powietrza - w tym wypadku kilkanaście niepomiernie silnych, skondensowanych, rozpędzonych do granic obecnych możliwości strumieni, które będą miały za zadanie w wielu miejscach uderzyć w spadający mur tak, by się rozpadł - najlepiej uderzyć w spojenia, wszak nie jest zbudowany z litych bloków granitu, prawda? Prawda?
Ruch drugiej ręki - następujący zaraz po dosłyszeniu dźwięku rozpadania się lub jakieś pół sekundy, intencję chwili później po pierwszym geście w razie braku pożądanego odgłosu - jest krótkim, mocnym przecięciem płaszczyzny wyciągniętego w górę ramienia. Rozkazuje masom powietrza na ruch pod kątem prostym do spadającego fragmentu; na silne uderzenie falą wiatru tak, by kawałki czarnego kamienia zostały zmiecione, a na pewno zsunięte ze swojego pierwotnego toru lotu. Wystarczająco silne i rozpędzone uderzenie, by uznać je za miejscowy, nienaturalny huragan i wystarczająco wysoko wytworzone, by jedynie wzniecić obłoki kurzu, zniszczyć misterne fryzury i zmusić do kurczowego trzymania spódnic.
Starała się cisnąć je w kierunku, w którym patrząc w ostatniej chwili, nie dostrzegła żadnych ludzi.
Ostatnim z trzech, już na granicy jednorazowego wysiłku, ruchem było wytworzenie dookoła nich wiru, uroczej miniaturki tornada, by pozostałe/inne/kolejne/cośtamkolwiekboczasemzeszczęśceimSophsięzdarza kawałki kamieni zostały siłą odśrodkową wyrzucone poza, nie czyniąc im większej krzywdy.
A potem, a potem wśród szalejącego powietrznego stożka Szalona Pożoga (epitet by Przerażeni Mieszkańcy Krainy) opadła na kolana, oddychając ciężej niż jeszcze przed chwilą. Żeby odsapnąć. Na chwileczkę. Chwilunię.
Gdyby miała siłę, zaczęłaby myśleć gdzie schować się przed bojowym okrętem, zębatym w trzy szeregi armat i plującym ogniem gdzie popadnie.Anonymous - 20 Maj 2014, 16:49 A Sofii w głowie krążyła jedna myśl: skoro już jej dane było zobaczyć jednego z sławnych marionetkarzy, to dlaczego nie dane jej było go poznać? Zdecydowanie chciała to uczynić, lecz zanim udało jej się to zrobić została wyprowadzona z budynku, normalnie foch na cały świat i jeszcze trochę. No ale nic, skoro już jej nie dali to uda jej się zrobić to jakoś inaczej, w końcu nie od byle czego zwana jest Obsydianową Twórczynią!
Fascynacja wyglądem miasta i jego dualizmem już nieco jej przeszła, jednak jak by tak mogła być obojętna wobec tak pięknego budynku, o tak niesamowitym kształcie. Kraina Luster obfitowała w takie dziwy, jednak rzadko te dziwy były do siebie podobne, więc osoby, które gustowały w pięknie miały do wyboru zwiedzać non stop całą Krainę Luster, lub napawać się pięknem wszystkiego wokół. Sofia chyba jednak była kimś pomiędzy, bo jednocześnie zwiedzała i napawała się wszystkim ale to tylko szczegóły.
Jednak właśnie z powodu gapienia się na budynek średnio zwracała uwagę na swoje nowe znajome. Co prawda już miała się odwrócić, by sprawdzić, czy wciąż są w pobliżu i czy nie chcą dać się bliżej poznać, gdy wielki cień nagle zasłonił większość okolicy. Mogła to być chmura, jednak chmury nie zabierają światła w aż takim stopniu. Zdziwiona odwróciła się i spojrzała do góry, a później rozdziawiła usta ze zdziwienia i stała tak, do póki nie padły strzały z armat.
To oczywiste, że wykonała polecenie brunetki. Skoro zrobiła to wcześniej to i teraz, wręcz instynktownie podążyła za głosem rozsądku. Cofała się zarówno przerażona jak i wzburzona, że ktoś śmiał zniszczyć tak piękny i niezwykły budynek. W końcu nie tak łatwo odbudować takie niuanse, nawet przy użyciu różnorakiej magii! Nawet jej przez głowę nie przemknęło, że powinna martwić się o swoje życie, jednak w jej głowie zagościła białowłosa, którą zdążyły uratować. Co jak co, ale chyba nikt nie chciałby, by osoba uratowana zaledwie kilka godzin temu zginęła w prawie tym samym miejscu obok tych samych osób którym zawdzięcza życie. Prosimy uprzejmie Ironię Losu o opuszczenie Szachmiasta, wzywana jest w inne obszary Krainy Luster.
Obserwując poczynania Akrobatki nie miała pojęcia, co też dziewczyna wyczyniała, choć miałaby nadzieję, że wie co robi i w jakiś sposób obroni je to przed fragmentem (jeszcze przed chwilą pięknego) pałacu... Czy tak faktycznie miało być? Nie wiedziała. Ale chciałaby jej jakoś pomóc, a jedyne, co była w stanie uczynić, to rozłożyć nad swoją głową tą niewielką torebkę, licząc, że jeśli jakiś kamień będzie chciał jej spaść na głowę to zamiast ją jej roztrzaskać wpadnie jak gdyby nigdy nic do torebeczki która po prostu stanie się cięższa. Później te kamienie się najwyżej wytrzepie, z tym nie ma problemu.
A co z momentem, w którym dziewczyna upadła na kolana? Och, należy jej jak najszybciej pomóc! Może nie miała najwięcej siły, ale jeśli dziewczynie się pomoże, to powinna się unieść i iść prawda? Nawet jeśli byłby to krok chwiejny, to Sofia poradziłaby sobie, by doprowadzić dziewczynę... Gdzieś. Tylko gdzie? W pierwszym odruchu wpadła jej myśl, by udać się do wnętrza pałacu i tam szukać schronienia, no ale to on jest atakowany, więc to trochę bez sensu, szczególnie, że nie wiadomo jak to z tą jego obroną jest. Na szczęście jednak czasami myślenie Sofii nie było aż tak beznadziejne, jak w wypadku próby podania Didime inhalatora. Tym razem jej myśli mknęły szybciej i sprawiały, że w końcu można było docenić jej intelekt i umiejętności gromadzone przez te wszystkie lata życia. Bo wierzcie mi lub nie, ale to właśnie ona jest najstarsza z tej trójki, choć zdecydowanie wygląda na najmłodszą.
Ale wracając do sedna, gdzie by próbowała ją odprowadzić? No oczywiście że poza zasięg spadających odłamków! Z resztą rykoszetom też mówimy nie, więc im dalej od statku tym lepiej. A jak najszybciej się od niego przemieszczać? Zdaje się, że najlepsza byłaby droga pod kątem prostym od wejścia do budynku, choć czy to na pewno najlepsze myślenie nie ma pewności.
Wzięła Sophie pod ramię i rzuciła spojrzenie bialowłosej.
- Pomóż mi ją odprowadzić! - krzyknęła do niej, by przebić się przez huk wytwarzany przez armaty i spadające kamienie.
Najlepiej by było, by białowłosa wzięła brunetkę pod drugie ramię, lub je jakoś osłaniała, przed ewentualnymi atakami, ale czy to zrobi czy tego nie zrobi Sofia będzie chciała jak najszybciej opuścić to miejsce, bo przebywanie w nim to nadmierne kuszenie losu, a takie rzeczy najlepiej przemyśleć, szczególnie, gdy jest się postronnym obserwatorem. Z tym, że Sofia chciała porozmawiać z władcą urzędującym w zaatakowanym budynku, a jego śmierć zdecydowanie nie wpływałaby pomyślnie na te plany.Anonymous - 16 Czerwiec 2014, 14:59 Przesłuchiwana Didi po ataku to nie jest dobry materiał na przesłuchiwanie. Jako że dopiero zaczęła żyć, czytaj, funkcjonować sprawniej niż wcześniej, nadal kiełotała się na lewo i prawo, czasami służąc sobie ścianą lub inną żyjącą, w lepszy sposób niż ona, istotą.
Jej zeznawanie ograniczało się do kiwania lub kręcenia głową z mocno nieogarniętą miną, dlatego raczej jej nie męczyli.
Dziwnym trafem, choć biorąc pod uwagę wspaniałe szczęście Didime, było to niemal oczywiste, że stanie się coś w tym guście, nagle zaczęło się coś dziać. Co- Makabra jeszcze tego nie ogarnęła. Słyszała wybuchy, dziwny dźwięk łupanego kamienia i krzyki ludzi wokół.
Zamrugała i tępym wzrokiem patrzyła na spadający prosto na nich kamień? Kamień? Nie była w stanie tego rozpoznać, więc jak na jej stan myślowy po prostu to zignorowała.
Czekaj. Kamień. Lecący na nią. O cholera.
Na komendę dziewczyny odsunęła się szybko, instynktownie wyciągając miecz. Po co? Nie wiadomo. Zazwyczaj był potrzebny, ale zapewne nie tym razem.
Następnie działo się wokół niej wiele rożnych, dziwnych rzeczy, których jej nietrzeźwy umysł nie był wstanie dokładnie zarejestrować. Zrozumiała tylko, że Czarnowłosa padła na kolana, to pewnie coś jej jest.
- Tak jest -powiedziała szybko, na komendę różowowłosej i szybko chwyciła Sophie. Sofia próbowała chwycić ją pod ramię, niestety Didi, albo stety, jak wolą, wolała wziąć sprawę w swoje łapki. Może nie myślała trzeźwo, ale siły już odzyskiwała, dlatego wzięła Sophie na ręce i zaczęła biec jak najdalej od budynku, kamienia i lecących armat. Co wyglądało trochę jak Bieg artystycznym ślaczkiem.
(przepraszam, ale jestem nierozgarnięta ostatnio czasowo i piszę dość Chaotycznie. No i nie jestem w stanie w tak nieogarniętym stanie napisać coś długiego. Gomenee. )Tyk - 18 Czerwiec 2014, 15:38 Okręt został zasłonięty przez dym, który wraz z kulami wydostał się z armat podczas pierwszej, drugiej i kilku kolejnych salwach, po czym jednak działa umilkły, a pociski przestały spadać na budynki Szachmiasta i zagrażać przypadkowym przechodniom.
Wróćmy jednak do naszej trójki, która musiała bronić się przed spadającymi odłamkami pałacu Czarnego Króla. Wysiłku Sophie mające na celu uratowanie ich, a przy okazji kilku przypadkowych osób - dwóch strażników Szachmiasta i jednego przechodnia, który biegł właśnie zawiadomić Króla o okręcie, który pojawił się nad miejskimi murami, okazały się skuteczne. Oczywiście nie całkowicie tak jakby Anarchistka chciała, ogromny kawałek muru uderzył o kilka metrów przed nimi, powodując przy okazji upadek całej gromadki i śmierć jednego ze strażników. Najważniejsze jednak, że naszej trójce nic się nie stało, a Sofia i Didime chwilę po tym jak wstały podbiegły do Sophie, by pomóc jej opuścić najbardziej zagrożony teren.
W tym czasie statek wciąż milczał, co na swój sposób już było podejrzane. z wież, widocznych w dalszej części ulicy zaczęli wybiegać czarni strażnicy. Dało się słyszeć również, że naruszona konstrukcja królewskiego pałacu uniemożliwiła stojącym tam wojskom wybiegnięcie i wzięcie udziału w walce ze statkiem. Za to w prawie nienaruszonym stanie były wieże, z których szczytu został otworzony ogień w stronę okrętu, a raczej ogromnej chmury dymu, sponad której wystawały trzy maszty. W części mieszkalnej dało się słyszeć niemałe zamieszanie wywołane atakiem. Wszyscy starali się wrócić do swoich domów, gdzie odnaleźć mogli bezpieczne schronienie w piwnicach.
Właśnie w równości terenu Szachmiasta tkwił największy problem dla naszej trójki w ukryciu się. Wyłączając budynki, które jak już udowodniono nie są zdolne oprzeć się pociskom, nie było żadnego schronienia. Co więcej w obecnym stanie Sophie najwłaściwsze było właśnie znalezienie jakiejś kryjówki i przeczekanie przynajmniej kilku minut, dzięki którym przywódczyni trójcy przyszłych bohaterów Szachmiasta będzie mogła zebrać siły i ustalić plan działania. Dobrym pomysłem mogłoby się wydawać nawet włamanie do jednego z domów stojących przed nimi, takiego z piwnicą, gdzie ryzyko ostrzału jest mniejsze, a ponadto przeciwko takiemu działaniu mogą stanąć jedynie niegroźni mieszkańcy, a nie uzbrojeni szachmiejscy gwardziści. Nie ma przecież nic gorszego, niż sytuacja, w której obie strony próbują cię zabić, a Ty przecież komuś musisz pomóc. Innym jeszcze wyjściem jest oczywiście szukanie schronienia u strażników, czy też w wieżach, które na pewno są dobrze bronione. Pozostaje tylko problem z udowodnieniem swoich racji.
Zawsze też można liczyć, że pod statkiem znajdzie się bezpieczne schronienie, choć jest to ogromnie ryzykowny plan.Soph - 25 Czerwiec 2014, 16:22 Szczerze mówiąc - jaki pech, że Sophie nie potrafi inaczej! - w tamtej chwili Akrobatka nie zważała na innych ludzi. Owszem, starała się celować w wolną przestrzeń, jednak nie myślała zupełnie o możliwości czy konieczności ocalenia innych, również znajdujących się w strefie rażenia.
Gdy głaz upadł ledwie kilka metrów od nich, dopiero wtedy wypuściła wstrzymywane powietrze. Nie roztrząsała czy z ulgi czy z rozczarowania. Cel - uchronienie siebie i towarzyszek - został osiągnięty.
Radzę zacząć myśleć też ogólnie o ludziach, jeśli chcesz ich bronić, darling.
Gdy wstrząs posłał na kolana również Sofię i drugą dziewczynę, niemal mogła udawać, że i ona sama upadła z tego samego powodu. A jednak posłusznie jak dziecko pozwoliła się podnieść różowej, a potem porwać na ręce białowłosej. Jak nie ten znerwicowany, paranoiczny Cyrkowiec.
Gdy pomyślała o krwi strażnika, która zbryzgała płyty przed pałacem, poczuła przelotne ukłucie żalu. Ale był żołnierzem, prawda? Wiedział o ryzyku. Taka służba to nie tylko piękny mundur i prestiż. Sophie bezgłośnie westchnęła.
Nie zapominajmy, że znajdujemy się w momencie, gdy Akrobatka przed ledwie paroma godzinami wyskoczyła z arcyksiążęcego balu w latającym pociągu, decydując się koniec końców objąć przywództwo w Anarchs.
Mimo wcześniejszych przemyśleń to chyba właśnie wtedy - patrząc na wpół wystające spod muru zmiażdżone ciało - postanowiła, że owszem, chce i będzie walczyć po swojemu dla Krainy, jednak towarzyszący jej ludzie nie dość, że muszą wiedzieć na co się piszą, ale muszą posiadać odpowiednie motywy do tej walki - nie ma walki bez woli, nie ma woli bez serca.
Żadnych bezimiennych twarzy, żadnych nazwisk, których na oczy nie widziała. Ludzi, którzy będą chcieli być u jej boku będzie egzaminować osobiście - nie ma czasu i energii na hordy dzieci spragnionych przygody czy władzy, nie ma czasu na szaleńców szukających sublimacji.
Jedynie tych, których sobie wybierze. Jej elitę.
Swoją drogą, że fantastycznie musiało wyglądać noszenie jednego tyczkowatego dziewczęcia przez drugie, równie patykowate. W głowie Bugs, prócz zdziwienia, że Opętaniec jest niemal tak wysoki jak ona, poczęła kiełkować myśl, iż ta kolorowa osoba ma tej siły dużo. Bardzo dużo. Bo swojego czasu Sophie całkiem sporo nosiła na rękach ważącą niemal połowę mniej od niej samej Irvette. I nie była to lekka robota.
Gdy jednak zaczęły odbiegać byle dalej od budynków, od statku, Akrobatka sprawnie zsunęła się z rąk dziewczyny, równocześnie obejmując ją za szyję, by gwałtowny ruch nie posłał je ponownie na ziemię.
Problemy poczęły narastać, co się brunetce wcale, ale to wcale nie podobało. Płaskie ukształtowanie Szachmiasta było naprawdę złym pomysłem. W osobistym mniemaniu Sophie, ona nie popełniłaby takiej głupoty i nie wybudowałaby miejsca, które nie dawało niemal żadnego miejsca do ukrycia. Chyba jeszcze bardziej niepokojącą rzeczą było, iż okręt bojowy ucichł i prócz rozwiewającego się dymu i pobojowiska za ich plecami nic nie wskazywało, żeby miał tu miejsce jakiś wrogi atak. No, oczywiście oprócz ogromnego cienia, przysłaniającego pół placu i chmary strażników właśnie wypadających z budynków wojskowych po krańcach budynków.
Nienaturalnie cicho. A potem rozległy się kolejne strzały, tym razem “naszych”.
Czy faktycznie? Czy wiedziały cokolwiek o tym miejscu? Być może to najeźdźcy byli zbawcami, zaś królowie od wieków tyranizowali mieszkańców? Nie rozważała tego bardziej - choć możliwość była równie prawdopodobna co wcześniejsza opcja. (No, może minus niszczenie “ratowanego” miasta i grożenie mieszkańcom śmiercią przez rozgniecenie lub rozerwanie…)
Za jakie grzechy ja Cię muszę słuchać…?
Akrobatka nie była świadoma, że szykował się wcześniej jakiś quest, że Szachmiasto ogłaszało nabór na bohaterów - w tamtym okresie żyła w blichtrze balów i popołudniowych podwieczorków, nie zważając na resztę świata - jej światem był świat Irvette. Była więc obecnie niemal jak Sofia, zupełnie neutralna. Jedyna Didime mogła mieć jakieś podejrzenia lub informacje.
- Nie możemy wciąż uciekać! Trzeba się gdzieś ukryć i pomyśleć co dalej! - Krzyknęła do towarzyszek zaraz po zeskoczeniu z rąk kolorowej, jeszcze zanim uświadomiła sobie tę nienaturalną ciszę (czy przed burzą?), więc jej głos wybrzmiał nieodpowiednio głośno, ostro.
Wskazała gwałtownie na statek. gdyby nie szalony pomysł naszego uroczego MG, nigdy bym na to nie wpadła.
- Pod latarnią najciemniej? - Ton został odpowiednio złagodzony, choć słychać byłoby w nim pośpiech i napięcie… gdyby nie został zagłuszony przez królewskie armaty.
W tamtym momencie Sophie właśnie myślała, że pod okrętem byłoby przewrotnie bezpiecznie pod warunkiem, że ten nie umyślałby sobie lądować. Albo gdyby żołnierze nie byli zaopatrzeni w armaty. Albo bazooki. Albo Claymore M18A1…
No, pomysł statku mamy już chyba odfajkowany…
- Zabudowania odpadają!
Nie wdawała się w rozważania czy mieszkańcy schronią je w swoich domach czy nie, czy próbować dostać się z powrotem do pałacu - bo kto wie, czy najeźdźcom nie zechce się strzelać ponownie?
Jakąż miała nadzieję, że tok rozumowania dziewcząt jest taki sam jak jej! Porozumienie, jak już wcześniej zaklinała.
Równocześnie od samego początku jej spojrzenie ślizgało się po otoczeniu, jastrzębim wzrokiem wypatrując potencjalnych kłopotów, zaś usta mówiły. Właśnie wtedy zerknięciem zahaczyła o potrzaskane figury szachowe - nieożywionych strażników, którzy lewitowali jeszcze kilka godzin wcześniej nad ogromną planszą miasta, jakby brali udział w monstrualnej, żywej wersji rozgrywki szachowej.
Z pewnością i ich dosięgły kule armatnie.
Jeśli tylko MG potwierdzi, iż w niedalekiej odległości znajduje się jedna z takich figur, Sophie niezwłocznie pociągnie towarzyszki w tamtym kierunku w celu ukrycia się przed oczami agresorów.
Jeśli jednak nie dopisało im szczęście, zacznie nalegać na dziki rajd w kierunku wrogiego, ostrzelanego okrętu? Oczywiście, że tak. To Sophie, która zaryzykuje jeśli jest choć cień szansy.
A w obecnej sytuacji one nie miały innego pomysłu. Chyba, ze któraś z dziewcząt będzie miała. Jest to bardzo, bardzo wyczekiwane.Anonymous - 1 Lipiec 2014, 19:09 Co by się stało, gdyby Sofia zobaczyła ludzi, których te kamienie rozgniotły na miazgę? Czy jej zdruzgotana nagłym atakiem psychika przyjęłaby to do wiadomości, czy odrzuciła, nie mogąc uwierzyć? Tak wiele możliwości, jednak gdyby nie Sophie to pewnie skończyłaby właśnie tak by skończyła - rozgnieciona. Życie za życie, jak to głosi pewna słynna renoma.
Jednak uciekły z tamtego miejsca, a różowowłosa nie miała czasu zauważyć, że coś się wydarzyło. Była w szoku, delikatnie rzecz ujmując. A gdy białowłosa nagle wzięła brunetkę na ręce Sofia z wrażenia się potknęła i o mało nie zapoznała twarzy z ziemią. Jednakże na szczęście udało jej się złapać sukienki nowej towarzyszki i w ten sposób biegła dalej, już bez większych zachwiań.
Gdy akrobatka zsunęła się z ramion opętańca Sofii przemknęło przez myśl, by wspomóc ją od drugiej strony, ale patrząc na wysokość obu dziewczyn od razu to odrzuciła. W końcu przy tej dwójce wyglądała jak dwunastoletni liliput, tylko by im przeszkadzała.
Im dalej znajdowały się od miejsca wybuchu tym czyściej robiło się w jej głowie. Rozbiegane myśli zaczynały się składać w jedną, niezbyt zgrabną, którą chciała się wyrzucić z umysłu. Bo przecież tutaj nie umrze, no nie?
Ledwo do niej dotarło, co mówiła Sophie. Ale tak czy siak Sofia nie miała pomysłów, gdzie mogłyby się ukryć, skoro nie w budynkach. Rozsądnie byłoby jak najdalej od miejsca zdarzenia, ba, od samego Szachmiasta, ale to by wymagało czasu i siły, a tego raczej nie mają ani tego, ani tego.
Dlatego postanowiła zdać się na Sophie, bo wydawała się jej ona inteligentną osobą, co też udowodniła podczas akcji ratowania białowłosej... Więc co wymyślisz, przywódczyni? Sofia za tobą pójdzie, bo sama nie miała pomysłu, gdzie mogłaby iść indziej...