To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Miasto Lalek - Miasteczko maski karnawałowej

Anonymous - 15 Marzec 2014, 13:36

Bal rozpoczął się na dobre a białowłosy kątem oka spostrzegł jak gospodarze zaczeli tańczyć. Taka jest rola balu prawda? Tańce hulanki, swawole. Dające odechnąć od problemów dnia codziennego. Na te jeden magiczny wieczór nie myśleć o sprawach, które zmuszają do rwania włosów z głów. Już gdzieś obok niego kolejna para zaczęła lawirować w tańcu. Muzyka rozbrzmiewała dookoła zachcęcając do ruszenia czterech liter.
Białowłosy westchnął jedynie poprawiając maskę na swoje twarzy i postanowił rozejrzeć jeszcze raz. Gdzieś po drugiej stronie fontanny mignęła mu znajoma czupryna. Ten charakterystyczny kolor włosów nie mógł go zmylić. Dziewczyna również należała do Czarnej Róży, pomimo swojego młodego wieku.
Kilka osób przeszło koło niego trajkocząc o czymś wyniośle jakby sie spierali. Jakoś nie wnikał co jest obiektem ich sporu. W między czasie dziewczyna zajęła się rozmową z inną przedstawicielką płci pięknej. Gdy tak im się przyglądał, ot tak z czystej ciekawości dziewczyna na niego spojrzała i o dziwo się uśmiechnęła. Kilka razy zamrugał oczai nieco zaskoczony. Pokręcił głową mając wrażenie, że to mu się tylko zdawało. Niczego jednak nie mógł wykluczyć.
Podniósł więc zadek do góry i ruszył powoli w stronę dwóch pań. Gdy podszedł bliżej okazało się, że obie rozmawiają na temat gospodarza. Gdy w końcu cicho stanął za Sonią. Wyciągnął jedną z dłoni. -Można prosić panienkę do tańca? - Nachylił się delikatnie czekając co mu dziewczyna odpowie. Tym czasem zmierzył spojrzeniem drugą z kobiet. Jego oczęta zatrzymały się na drugich. Białe kosmyki nieco zsunęły na poliki Lunatyka a Sophie mogła zobaczyć kawałek czerwonej blizny, której reszta skrywana jest przez maskę.
Gdzieś obok ktoś klasnął, kawałek dalej jakaś dama zaśmiala dźwięcznie. Mimo wszystko Michael nie spuszał wzroku. Ciągle wpatrując w drugą kobietę. Coś.. Czuł w niej coś innego.. Coś co nie dawało mu spokoju.
W pewnym momencie pokręcił glową uznając, że coś mu się zdawało, tylko i wyłącznie. Nachylił więc do ucha Soni i wyszeptał. - Więc co z tańcem milady?

Anonymous - 15 Marzec 2014, 22:16

Pstrokaty jegomość bardzo mile zaskoczył marionetkarkę. Ba, tak mile, że prawie podskoczyła z zachwytu, ze tak szybko znalazła partnera do tańca. Na szczęście jednak się powstrzymała przed tym aż nazbyt wyraźnym okazaniem zachwytu.
Jednakże był delikatny problem. Czy ona na pewno pamięta jak się tańczy na takich balach? Już nawet nie wspominając o niezwykle wysokiej posturze miłego pana. Cóż, najwyżej okaże się w tańcu co to z tego wyniknie.
Uśmiechnęła się do niego szeroko i położyła dłoń na jego dłoni kiwając przy tym głową.
- Z miłą chęcią, drogi panie - odparła i dała się poprowadzić do tańca. - A jak panu na imię? - spytała jeszcze, w końcu wypadałoby chyba wiedzieć, z kim się tańczy, czyż nie? Choć w sumie to bal maskowy, sam fakt posiadania masek sprawiał, że można by uważać, że ukrycie swojej tożsamości jest tutaj pożądane. Ale zapytać chyba nie zaszkodzi, czyż nie? W końcu wypadałoby wiedzieć, jak zwracać się do partnera, choćby w myślach. "Ten pan" albo "pan kapelusznik" nie jest najodpowiedniejszym określeniem.

Anonymous - 15 Marzec 2014, 22:17

Muzyka zaczeła grać, muzyka tak spokojna, wytworna i rytmiczna, że wydawałoby się, że mogła w jednej chwili stopić i rozluźnić nawet najbardziej ściśnięte serca. Właściwie zrobiła tu niespodziewanie dobrą robotę, bo i niezbyt zrównoważona Sheyra zaczęła mimowolnie kiwać się w prawo i w lewo, stawiając kroki trochę leniwie, trochę na boki, przesuwając ciężar ciała to w jedną, to w drugą stronę. Ogarnęła ją zaskakująco pogodna atmosfera. Chyba nawet zaczęła nucić utwór pod nosem, gdy tylko jej rytm stał się dla niej znany.

Goście zaczęli łączyć się w pary, błękitnooka zaś skierowała się w sobie tylko znaną stronę, czując przyjemnie szeleszczącą pod palcami suknię. Kroczek w prawo, kroczek w lewo, jeszcze raz, wszystko w jednym rytmie, w końcu dotarła gdzieś w pobliże środka placu, skąd dość szybko dojrzała tymczasowy cel - jedzonko. Z lekkim uśmiechem obróciła się na pięcie, by odejść i znaleźć się w końcu w pobliżu stołów wypełnionych balowym jadłem. Znowu wykonała kilka kroczków, właściwie... tańcząc sama ze sobą. Chyba nigdy nie miała do czynienia z taką figurą ruchową, jaka ją teraz otaczała - gdzie nie spojrzała, otaczały ją powoli kręcące się, ściskające i poruszające w tym samym rytmie osoby. Chyba tylko kilka nie znalazło sobie do tej pory partnera lub nie rozmawiało z jakimś równie strojnym znajomym...

Sheyra bez krępacji do właściwie tańczących już nóg dołączyła ledwie widoczne ruchy dłońmi. Na chwilę nawet zamknęła oczy, wyobrażając sobie, jak to by było, gdyby jednak znalazła się w tej rzeczywiście tańczącej większości. Nie zdołała jednak wypuścić wodzy wyobraźni na długą smycz, gdyż... ktos ją lekko klepnął.

Zaskoczona, nieprzyzwyczajona do podobnych gestów i zaalarmowana wręcz, kwiknęła, sztywniejąc i unosząc ręce wyżej. Jeszcze coś warknęło jej koło ucha. Samej zainteresowanej serce szczerze podeszło do gardła, oczy rozszerzyły się, sylwetka natychmiast znieruchomiała, zastanawiając się, co tu zrobić - rozpłynąć się w powietrzu, wzlecieć, obrócić się powoli i ostrożnie czy rozwinąć skrzydła, by odsunąć zagrożenie za ich pomocą. Przyszli mnie wygonić!, pomyślała natychmiast. Zapewne ku społecznemu dobrobytowi, zwyciężyła ostrożność i lekkie zwrócenie głowy w stronę, z której dobiegał dźwięk.

Dziewczyna wydała z siebie pytające „mmm?”, kiedy…. nie ujrzała nic na wysokości swojego wzroku. Dopiero po momencie obniżyła wzrok i w końcu dojrzało, co jej tu mruczało koło ucha. Kot. W sumie… półkot. Odetchnęła z ulgą, nadal jednak zaskoczona. Jak mogła nie przyuważyć tej istotki wcześniej, kiedy podchodziła? To chyba ta muzyka….

Cudem jakimś nie spojrzała na półkotkę wilkiem. To na pewno ta muzyka. Zamiast tego w końcu przekrzywiła głowę z zaciekawieniem, z lekkim uśmieszkiem na twarzy, który można było uznać za taki pojawiający się mimo woli. Cały czas była jednak trochę zdezorientowana. Co, tak do mnie podchodzić bez niczego…? Tak można…?

- Cóż tak straszysz ludzi? – zapytała w końcu, uspokajając się. Nikt jej nie wygoni, przynajmniej nie teraz. Poznaliby w ogóle, żeś nie z ich towarzystwa, kiedyś w masce, Shey?Wybacz, nie zatańczę z tobą, jeśli o to chodzi. Nawet nie bardzo potrafię – uśmiechnęła się. - Idę coś przekąsić. Może później.

Tańczyć rzeczywiście nie chciała z kimś, bo wtedy wyszłoby na jaw, jak to nie zna dworskich obyczajów. Sama z sobą, pewnie, czemu nie. Niemniej wiedziała, że jeśli zamierza tak spędzić resztę balu, wiele z niego nie zazna. Póki co, plan na siebie miała, a czy i półkot zechce jej towarzyszyć w swej wycieczce, w zasadzie jej nie przeszkadzało.

Anonymous - 15 Marzec 2014, 22:35

Jej negatywne uczucia ucichły, gdy w końcu zobaczyła swojego męża. Przyszła jakby... ulga. Że jest obok niego bezpieczna. I dlatego, że z nim się nic nie stało. Kiedy pan Rosarium zmierzał do Rozaliny, sama siebie zapytała, czemu nachodzą ją takie niezbyt dobre myśli. To był ich bal. Było pełno straży... W końcu uznała, że nie ma się czym martwić. Zaczęła nawet myśleć, że wszystkie ich plany zostaną wykonane w sposób perfekcyjny – bez przeszkód i problemów.
Odpowiedziała mu lekkim uśmiechem. To chyba wystarczyło, żeby wiedział, że coś jest nie tak. Nie było u niej tego charakterystycznej, trochę dziecinnej radości, którą emanowała w prywatnych sytuacjach. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Goście patrzą – pomyślała. Jak będę wyglądać na przygnębioną, to oni staną się tacy sami. A chciała tego uniknąć. Słyszała radosne rozmowy, śmiech – niech to się tylko nie skończy!
Ożeniła się z Agasharrem kilkaset lat temu, więc pomimo założonej maski, która może przyćmiewać prawdziwe uczucia i wyraz twarzy, mógł i bez tego się domyślić, o czym tak naprawdę myśli. Dygnęła nisko i powoli w tym samym momencie co jej mąż. Jej usta lekko drgnęły, od słów, które usłyszała. Nie obawiała się spotkania – obawiała się tego, że nie będzie zadowolony. A jeśli chodzi o suknie… Zawsze mówił, że wygląda pięknie.
Uśmiechała się nadal, tym razem do gości, trzymając przy tym dłoń Arcyksięcia. Szła obok niego i miała nadzieję, że jej szeroki uśmiech sprawiał wrażenie, że emanuje pozytywną aurą. Wędrując przez plac zapomniała zupełnie o wszystkich troskach, a przy tym zaczęto grać wspaniałą melodię – w sam raz na rozpoczęcie balu walcem.
W końcu zatrzymali się. Położyła swoją prawą dłoń na lewym ramieniu męża, a druga pozostawała w uścisku jego ręki. Gdyby tańczyli tylko dla siebie, położyłaby teraz swoją głowę na jego ramieniu i niedbale zaczęli się kołysać. Bal jednak był czymś formalnym, gdzie trzeba było spełnić jakieś normy. Wpatrywała się więc w jego oczy i odwzajemniła uśmiech. Nie wiedziała gdzie podziać swój wzrok, gdy powieki skryły szkarłatne tęczówki.
Na jego słowa nie zdołała odpowiedzieć – ponure myśli niespodziewanie wróciły. Uśmiech trochę osłabł, ale nadal pozostawał na twarzy Arcyksiężnej w delikatnej wersji. Ruszyła do tańca, poprowadzona przez gospodarza dzisiejszego balu. Darowała sobie odpowiedź. Nie chciała go okłamywać. Powróciła do obserwowania jego oczu i skupiła się na tańcu. Na następną wypowiedź zdołała coś powiedzieć.
- Aktualnie to nie jest ważne. Nawiedziły mnie koszmary dzisiejszej nocy… Porozmawiajmy później! Teraz tańczmy!
Uśmiechnęła się znowu szeroko, a co najważniejsze – szczerze.

Soph - 16 Marzec 2014, 19:51

Ta część Sophie, która nie miała nic przeciwko wkładaniu ślicznych sukienek, chadzaniu na bale, walcom, menuetom, zmanierowaniu i reszcie arystokratycznych bzdetów uznała natychmiast, że przerywanie komuś w połowie rozmowy - choćby i po to, by poprosić do tańca dziewczynę, która wyjątkowo się spodobała - jest co najmniej niegrzeczne. Zgodnie jednak z wpajanym "dama nigdy nie traci zimnej krwi" na przemian z "dama nigdy się nie unosi" dziewczyna tylko uśmiechnęła się wyimaginowanie do równie nieprawdziwej co uśmiech Irvette i nie powiedziała nic poza zwróceniem wzroku na nowoprzybyłego.

O dziwo, był to ten sam chłopak, którego widziała przez jakiś czas na Moście Aniołów. Teraz prócz śnieżnobiałych włosów mogła zauważyć też szare oczy i fragment żywoczerwonej, a więc świeżej lub paskudnie zyskanej blizny.
Lubiła zbiegi okoliczności, szczególnie gdy były pomyślne dla niej - jak na przykład nie do pomylenia róż włosów, który mignął jej przez chwilę podczas przeprawy w kierunku fontanny - jednak ten był zdecydowanie dziwny. Można by pomyśleć, że przyszedł za nią, jednak ta konkluzja byłaby za daleko posunięta: musiałby ją znać, obserwować lub mieć w jej osobie jakiś interes, a to zakrawa już na przytakiwanie zbyt wybujałemu ego Sophie... prawda? Z tropu zbiła ją z lekka ta długa lustracja - naprawdę nigdy nie widziała chłopaczyny na oczy.

Ego nie zdołało się przebić, jednak od tego momentu paranoja parowała każdą komórką ciała dziewczyny. Ale co tam - jedziemy dalej.
Odpowiedź Sonii, szczególnie o tańcu arcyksięstwa, wywołała w oczach Sophie zachwyt.
- Muszą być piękną para! Oboje tacy wysocy i białowłosi...
Wtedy też zwróciła się do dziewczyny i jej nowego towarzysza, niecierpliwie domagającego się o taniec :
- W takim razie nie będę wam przeszkadzać i pójdę popatrzeć z bliska. - Odwróciła się do nich przodem, gotowa do odejścia, i uśmiechnęła. - Dziękuję ślicznie za pomoc. Czy mogę wiedzieć komu zawdzięczam tę uprzejmość? Ja jestem Esme Chardonnay - rzekła z lekkim ukłonem, mimowolnie za moment szukając wzrokiem Zikena, choć przecież mógł biegać w zupełnie innym miejscu.
- Było mi miło was spotkać.

Tyk - 16 Marzec 2014, 22:41

Post tylko dla kontynuowania kolejki i umożliwienia mi odpisania jako mg pozostałym. Nie trzeba go czytać. Zainteresowanych odsyłam jednak do części MG.

Plac wypełnił się setką tańczących par, które piękniejsze były niż niebo przy końcu arcyksiążęcej mowy. Wśród nich był również i sam Arcyksiążę, który wraz z żoną tańczył właśnie na połowie odległości pomiędzy wspaniałą, cicho szumiącą fontannę, a orkiestrę grającą właśnie dla gości tańczących walca. Sursum corda! Nikt w gronie tak cudownym, z najznamienitszych istnień tego wiata, nie powinien zamartwiać się błahymi problemami. Nie zapominajmy, że tylko dziś jest bal, żaden dzień poprzedni, czy przyszły nie przyniosą możliwości tak cudownej beztroski. Będą dni wspanialsze, to prawda. Nie zabraknie sukcesów, choć i porażki mogą wkraść się przez nikogo nieproszone, zawsze jednak będą to dni pełne trosk o sens, cel i przebieg każdego działania i pracy włożonej w zrealizowanie swych marzeń.
Dlaczego więc Arcyksiężna, która była jedną z najjaśniejszych gwiazd niebiańskiego placu miast się cieszyć każdą chwilą, każdym dźwiękiem walca i każdym krokiem, wolała się smucić i udręczać? Na szczęście wystarczyła jedna nuta żeby Rozalina chociaż w części zapomniała o swoich zmartwieniach. Jedynie w oczach pozostała ta kropla obaw, którą Arcyksiążę wypatrzył i spytał zmartwiony.
Skoro otrzymał odpowiedź, mógł z czystym sumieniem odwzajemnić uśmiech, który na chwilę wyrwał jego spojrzenie spod niezachwianej dotąd dominacji oczu Arcyksiężnej. Ujrzał tym samym białe ząbki, a także skrywające je zwykle usta. Ich piękno nie polegało jedynie na delikatnej nieregularności łagodnej czerwieni, ani na pięknym współgraniu z bielą arystokratycznej twarzy, a na delikatnych ruchach, przy których z ust Rozaliny padały dźwięki wypowiadane jej łagodnym głosem, który przy opowieściach, wyjaśnieniach i wieściach bliski był muzyce, a zawsze pozostawał równie kojący co szum wody czy lekkim wiatrem poruszane liście wiosennych drzew. Nawet troski w ustach Arcyksiężnej miały swój urok, lecz nie słowa w krzyku i złości wypowiadane, które do tych delikatnych ust zupełnie nie pasowały.
Niedługo trwać mogła jednak fascynacja ustami, szybko więc spojrzenie znów na Rozaline się przeniosło, a Rosarium wypowiedział jeszcze tylko jedno zdanie:
- Świat cały skoro miałby być snem, to na pewno nie koszmarnym, tańczmy więc.
Taniec jest przedziwnym połączeniem uczuć i umiejętności, w którym żaden element nie może zostać oderwany bez istotnej zmiany tańca w niekontrolowane wicie się po ziemi właściwe bezrozumnym zwierzętom, nie zaś istotą inteligentnym. Nie ma bowiem tańca bez odpowiedniej praktyki, która pozwoli partnera nie deptać i nie lądować co kilka kroków na ziemi, rytm muzyki tym samym burząc, nawet jeżeli tańczący w szczerym uczuciu na parkiecie się spotkali. Nie jest jednak tańcem kilka kroków, które wyuczenie powtarza się w rytm muzyki, jeżeli nie towarzyszy temu jakiekolwiek uczucie, choćby negatywne - nawet tak skrajne jak nienawiść.
Tymczasem na placu wiele się działo, czego nie można do tańca zakwalifikować, choć nierzadko było to do tańca zaczątkiem. Wielu gości dopiero szukało odpowiedniego dla siebie partnera, pragnąć chociaż chwilę tego pięknego walca przetańczyć. Inni natomiast zainteresowani byli bardziej napełnieniem brzucha, niż swymi uczuciami. Nawet jednak Ci znaleźli swoje miejsce na dzisiejszym przyjęciu. Wszystko było takie spokojnie, że uśmiech nie mógł opuścić twarzy Arcyksięcia. Od ostatniego słowa, które skierował do swej żony minęła minuta, choć dla niego była to ledwie chwilka - mrugnięcie okiem.
- Zgodzisz się ze mną, że dzisiejszy wieczór jest wyjątkowo piękny? Mam jednak nadzieję, że pozwolisz przed końcem balu zabrać się w małą wyprawę na spokojniejsze wody.

Sofia
Kapelusznik zaprowadził Sofię na część placu niedaleko kanału, tuż przy moście zdobionym aniołami. Podczas drogi, która wbrew pozorom nieco czasu zajęła miał czas się przedstawić, co też uczynił, a przy czym głowę wciąż miał uniesioną, tak że oczy zapatrzone były w rozgwieżdżone niebo.
- Prosiłbym, żeby nazywała mnie Pani Setnym Dniem. Liczę, że to pozwoli Pani na odgadnięcie mojego imienia, lecz sam niestety nie mogę go powiedzieć. Widzi Pani przybywam tutaj z misją odnalezienia skarbu, a skarbu nie znajdzie nikt, kogo imię obarczone jest posądzeniem o tych poszukiwań przedsięwzięcie.
Gdy skończył mówić ściągnął z głowy kapelusz i wyciągnął z niego przepiękny kwiat, niepodobny do żadnego, który Sofia dotąd widziała.
- Pani pozwoli - powiedział niespodziewanie i kwiat umieścił na włosach Sofii. Kwiat był błękitny i w magiczny sposób utrzymywał się na swym miejscu. Nim jednak dziewczyna zdążyła zareagować kapelusznik objął ją lewą ręką i już taniec chciał zaczynać, gdy w pół kroku się zatrzymał.
- Zapomniałbym! Mogę liczyć na Pani małą przysługę?
Po czym krok swój skończył i razem z Sofią rozpoczął taniec.

Kolejność:
1. Sonia, Hunter, Sophie
2. Cukierek, Sheyra

Reszta może pisać dowolnie

Anonymous - 17 Marzec 2014, 17:58

Sonia, jak to Sonia- uległa swoim zawodowym zboczeniom. Próbowała określić gatunek osób wokół. Pierwszą osobą oczywiście była kobieta, która prosiła ją o pomoc.
Cóż, miała postać ludzką, bez skrzydeł, co eliminowało opętańców. Rogów też nie miała, więc nie była raczej z upiornych arystokratów. Szklana raza charakteryzowała się skórą połyskującą niczym porcelana lub szkło, więc i do tej rasy nie należała dziewczyna.
Jej rozmyślania przerwał męski głos, który najpewniej skierowany był w jej stronę. Podniosła głowę, a wtedy przed sobą zobaczyła chłopaka- tego samego, którego kilka chwil temu zauważyła i obdarowała uśmiechem. I teraz tak postąpiła, w końcu to Sonia.
Nie spodziewała się, że zostanie poproszona do tańca. Nie wierzyła w to, ale najwyraźniej i do niej los postanowił się uśmiechnąć.
Teraz miała okazję przyjrzeć się trochę młodzieńcowi. Mimo maski, przez niewielkie otwory mogła zauważyć iskrzące się szare oczy, oraz coś czerwonego, co na pierwszy rzut oka nie mogła sklasyfikować. Dopiero potem uświadomiła sobie, że to blizna.
Spojrzała na rękę, a potem znów na chłopaka.
- Z...z przyjemnością~- powiedziała entuzjastycznie i podała mu swoją dłoń w rękawiczce. Następnie wstała i znów uśmiechnęła się- tym razem do obojga.
- Cała przyjemność po mojej stronie, panienko- odpowiedziała Sophie.
Teraz przez chwilę naszła ją chwila konsternacji. Pierwsze, czy dobrze postąpiła mówiąc per ,,panienka''. Może powinna powiedzieć ,,Pani''?
Druga sprawa, owa panienka zapytała o imię. To bal maskowy, gdzie zależy głównie na anonimowości. Niemiło jest jednak odpowiedzieć na taki pytanie ,, nie, nie może''. Do tego jej prawdziwe imię... wolała się nie narażać.
No to mieszamy.
- Jestem Lucy Hopekeeper. Mi również miło panienkę poznać- odpowiedziała, i tak jak ona dygnęła lekko.
Gdyby się uparła, wmówiłaby że nie skłamała całkowicie. Imię rzeczywiście fałszywe, lecz nazwisko jak najbardziej prawdziwe.
Tylko przetłumaczone na inny język.
Następnie znów jej wzrok spoczął na młodzieńcu. Po raz kolejny dziś obdarzyła go uśmiechem, jednocześnie dziękując że poprosił ją do tańca. Chwyciła jego dłoń odrobinkę mocniej i delikatnie przeszła w miejsce, gdzie było wystarczająco miejsca. Następnie troszkę niepewnie położyła chłopakowi dłoń na ramieniu.
Czy ty na pewno pamiętasz, jak to się robi?- pomyślała dziewczyna, i na krótką chwilę ogarnął ją lekki strach. Lecz zaraz minął, gdyż wolała przejmować się czymś dopiero, gdy to nastąpi.
Jednak coś, jakby w ułamku sekundy przeleciało jej przez głowę.
Skoro Esme chciała zobaczyć mówcę, w domyśle arcyksięcia, tak jak powiedziała to ta pierwszym razem, to dlaczego chwilę później już wiedziała że Arcyksiążę i Arcyksiężna mają białe włosy...?
Dziewczę szybko odwróciło głowę w stronę miejsca, gdzie wcześniej stała panienka, ale jej już tam nie było.
Może coś źle zrozumiałaś...?- pomyślała dziewczyna. Jakoś nie chciała się tym teraz zamartwiać.

Anonymous - 19 Marzec 2014, 21:07

Wilcza dziewczynka z początku nie odezwała się. Z jej perspektywy żart udał się świetnie - bo o ile ja mogłam nie spodziewać się naturalnego przestrachu u "ofiary" Aleksandry, to kotka była pewna niezaprzeczalnej wspaniałości i doskonałości. Nie dopuszczała do swoich myśli , że COŚ TAKIEGO w ogóle mogłoby się nie udać. Zacisnęła palce na ramieniu Sheyry i w milczeniu przez te kilkanaście sekund rozkoszowała się reakcją. Tak, jak to u dzieci bywa, ledwo mogąc powstrzymać śmiech. W pewnym momencie oczywiście już się nie dało, bo - irracjonalnie - sytuacja wydawała się jej coraz bardziej zabawna. Co takiego dokładnie śmiesznego w niej znalazła - nie jestem pewna, ale tak czasem już u dzieci bywa, a kotkę o psychice małego dziecka bawiły często naprawdę nieśmieszne rzeczy. Tak więc roześmiała się radośnie - co pewnie musiało wyglądać dziwnie, gdyż całą twarz zasłaniała jej maska w kształcie wilczego pyska.
- Nie bój się mnie! Ja jestem wilkokapturkiem i dlatego nie gryzę. A właściwie to jestem Kapturkiem więc tak mi mów. - zaczęła.
W gruncie rzeczy w jej zamiarze leżało zjednanie sobie Sheyry chociażby na ten krótki czas , bo nie wątpiła, że na dłuższą metę taka znajomość nie ma szans - jakoś nie spotkała wielu starszych od siebie osób skłonnych przyjaźnić się z nią - ale z tego powodu też raczej nie ubolewała - starsi mieli tendencję do bycia niewyobrażalnie nudnymi, a poza tym nigdy nie chcieli traktować jej poważnie. I byli wredni. Tak, to zdecydowanie najgorsza ich cecha - a jako dość niezorientowany kot nigdy nie potrafiła znaleźć dobrej odpowiedzi i tylko brała do siebie wszystko zbyt poważnie. Miała szczerą nadzieję, że Sheyra tego wieczoru będzie może nieco inna. A poza tym - jak ona fantastycznie pląsała! Tak, ta rzecz musiała przyciągnąć uwagę kotki, która od razu zapragnęła umieć tak jak ona.
- A Ty, kim jesteś? - spytała ją po chwili. W końcu jakoś musiała się do niej zwracać, a zawsze wydawało jej się, że zapytanie o imię to bardzo ważna część rozmowy. I jak ktoś zapyta o to Ciebie, to Ty również musisz zrobić to samo. A już w ogóle pozwolenie mu na to, aby sam się przedstawił było najgorsze - Aleksandra miała wrażenie, że osoby, które tak robią czują się urażone, że nie spytała i już w ostateczności po prostu mówią same. Tak więc zaczęła sama o to pytać, aby uniknąć tych "niezręcznych sytuacji".

Anonymous - 22 Marzec 2014, 21:15

Taak, ta dziewczynka wydawała się intrygująca, a na pewno bardzo śmiała, jako że odważyła się, by rozpocząć rozmowę z czarnowłosą. Sama zainteresowana była w zaskakująco dobrym jak na siebie humorze, więc nie odtrąciła małej od razu, co i tak było dość rzadkie. Zazwyczaj parskała, mówiła krótko, urywanie, niegrzecznie, acz zdarzało się inaczej… Jej szczęście, że trafiła na taką chwilę.

Lekko skinęła głową, gdy ta się przedstawiła, sama zaś odgarnęła włosy za uszy i zrobiła to samo:

- Sheyra. Takie stworzonko ze skrzydłami, łatwo zgadnąć - uśmiechnęła się.

Mimo tego, że "Kapturek" miała wilczą maskę, widać było, że uszy wyglądają raczej...kocio. Czyżby niedopatrzenie właścicielki...? Kurczę, tylko jak nazywała się jej rasa…? Coś z kotami, oczywiście, ale co dokładniej? Domatorzy? Nie… Sierściuchy? Też nie… Dachowcy? Hmm, możliwe… Tak, to chyba było to. Słabo znała te pozaludzkie krainy i ich mieszkańców, jako że zdecydowaną większość życia spędziła, sądząc, że takowe w ogóle nie istnieją. Musiała się jakoś nauczyć, co w nich jest, jak egzystować i gdzie co znaleźć. No, kurczę, nie wiedziała nawet, kto organizuje bal, na którym się przez przypadek znalazła…! Wypadało zapytać. Zawsze jakiś temat.

- Wiesz może, kto przed chwilą przemawiał? Jakimś cudem tu przyszłam i nic nie wiem…

Pierwotne zaskoczenie odrobinę zelżało, pozostało rozbawienie po swojej własnej reakcji. Zdecydowanie była zbyt nerwowa. Za to w końcu znalazło się miejsce dla zwyczajnego spokoju, który rzadko grał w jej nastroju pierwsze skrzypce. Chciałoby się powiedzieć, nareszcie nadszedł… Tylko kiedy odejdzie?

Lekko ruszyła w tym kierunku, który obrała wcześniej, zachęcając do tego samego Kapturka. Najpierw popatrzy z boku, jak to bawią się inni, potem może dołączy… albo i nie. Nie znała się na walcach i menuetach, nie chciała robić z siebie pośmiewiska.

Anonymous - 22 Marzec 2014, 21:34

Podniosła głowę w ślad za swoim towarzyszem. Cóż on tam takiego wypatrzył? Może jakiś ptak piękny przeleciał? A może to po prostu te cudne gwiazdy tak przyciągały jego uwagę? To chyba faktycznie gwiazdy. Roziskrzone niebo posypane drobnymi, błękitnymi punkcikami. Nie wiedzieć dlaczego, te drobinki przywiodły jej na myśl piasek z plaży, równie drobny i równie niezliczalny, ale nieodłącznie kojarzący się z morzem i ciepłymi promieniami słońca osiadającymi na nim. Uśmiechnęła się pod wpływem tych pięknych myśli, prowadzących na trop dobrych, ciepłych wspomnień lat, które spędziła w Krainie Ludzi podróżując po ich świecie.
Jednak gdy kapelusznik zaczął swą mowę jej spojrzenie powędrowało na jego twarz, przysłoniętą zwykłą maską. Można by pomyśleć, że ta maska jest zwykła, bo nie chce się wyróżniać, ale jednocześnie sam fakt kapelusza przypominającego latarnię morską mu to chyba skutecznie niwelował. Choć co ona tam wie, różne dziwy bywają na takich balach.
I o co mu chodziło z "Setnym Dniem"? Do czego to nawiązanie? Z czym powinna to skojarzyć? Setny Dzień... Cóż, będzie to zaprzątać jej myśli zapewne przez długi czas, a pewnie i tak jej nic do głowy nie wpadnie. Z chęcią by kogoś poprosiła o pomoc, ale chyba nie miała nikogo, kto by jej taką pomoc mógł udzielić. Więc... Co zrobić z tym fantem? Ach, no tak! Zająć się drugą częścią wypowiedzi, na przykład.
Skarby to fascynująca część wszystkich opowieści. Zazwyczaj są duże i świecące, a ich poszukiwanie obarczone niebezpiecznymi przygodami, które prowadzą do poznania nieznanego. Ah... Samej wziąć udział w takich poszukiwaniach... Niezwykła wizja, jednocześnie przerażająca, lecz pociągająca. Czy porwałaby się na coś takiego?
- A więc drogi Panie Setny Dzień, mnie pan może zwać Marionetkarką, lub Obsydianem - odparła całkiem uroczo. Uśmiechnęła się, stwierdzając, że to jak się przedstawiła mówi o niej w sumie sporo, choć jednocześnie prawie nic. Jakaż ona przemyślna!
Dosłownie chwilę po tym na jej włosach został umieszczony ten wspaniały kwiat. Coś niezwykłego! Prawdopodobnie można było zobaczyć odrobinkę rumieńca, który pojawił się na jej policzkach. Taki zaledwie delikatny, być może niedostrzegalny w tych warunkach, lecz istniejący. Niesamowite. Właściwie... To było takie bajeczne spotkanie, że nie miała pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Po prostu... Magicznie.
Zaledwie taniec chciał rozpocząć a już się zatrzymał. Zadał pytanie i z powrotem ruszył. Zaraz, jak szły te kroki? Raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy, tak, właśnie tak, dobrze, przypomniałaś sobie, teraz możesz się zająć myśleniem o czymś innym.
Te krótkie chwile, gdy starała się przypomnieć sobie kroki można uznać za moment zastanowienia w niepewności nad odpowiedzią. Nie była mistrzynią tańca, jednak nie miała kłopotów z stąpaniem komuś po nogach, gdy już wczuła się w rytm. Tak, zdecydowanie odpowiednio. Wspaniały rytm, wspaniała melodia płynąca po placu. To wszystko, wraz z jej partnerem składało się na... Uf, na coś, co umyka słowom, coś, co ciężko określić, co potrzebowałoby wielu, wielu chwil tłumaczenia. Uczucie pełne ciepła, przyjemne, delikatnie zaprawione tajemniczością i magią dzisiejszej nocy, tego balu. Właśnie to wszystko skłoniło Sofię do odpowiedzi twierdzącej, choć jeszcze nawet nie wiedziała, na czym owa przysługa mogłaby polegać.
- Owszem drogi panie - powiedziała tonem, który chciał uchodzić za spokojny, jednak w którym dało się wyczytać ekscytację i chęć poznania przyczyny tej prośby.

Soph - 25 Marzec 2014, 13:22

Na mocy zgody MG (: pomijam Huntera, szczególnie że i tak wyszłam już z relacji.

Odeszła we wskazanym kierunku, lawirując między tańczącymi.
W zasadzie cieszyła się, że rozmowa skończyła się tak szybko. Liczba uśmiechów, które rozdała podczas tej krótkiej pogawędki z pewnością przynajmniej dwukrotnie przekroczyła roczny limit Sophie. O robieniu z siebie radosnej idiotki już nie wspominając.
Koniec końców przeszła na skraj wirującego tłumu, stając na przedzie jeszcze rozmawiających, przyglądających się, kosztujących przysmaków. Przy odrobinie szczęścia będzie jej dane ich spróbować. Przy mniejszej: cieszyła się, że założyła wygodne buty.
Spojrzała w kierunku Arcyksięcia i jego małżonki.
Dedukcja Sonii byłaby prawidłowa, gdyby nie fakt, że Sophie już mogła wcześniej kiedyś widzieć gospodarza - co faktycznie miało miejsce na Balu Kolejowym - a odnosiła się do tego, że dzisiaj nie dała rady dostrzec go w tym tłumie. Ponadto, kto nie wie jak się nazywa i wygląda jedna z najbardziej rozpoznawalnych, wpływowych par Krainy Luster?

Spoglądając jednak na Rozalinę Rosarium dziewczyna była bardziej niż zdziwiona - jej nie widziała z bliska nigdy, a naprawdę nie spodziewała się zastać niziutkiej, drobnej kobietki w roli Arcyksiężnej. Choć może to jest wyjaśnieniem dla legionów wojsk gdziekolwiek Rosarium się pojawią. Albo po prostu są słabsi niźli głoszą plotki.
Może to ona byłaby łatwiejszym celem? Sęk w tym, że człowiek, któremu nic już nie pozostało do stracenia jest tym groźniejszy, dlatego to pierwsza opcja będzie miała mniej poważne, o ile można tak w tym wypadku mówić, konsekwencje.

Obserwowała gości uważnie, jak to ona - paranoicznie. Jeden ruch na próżno, jeden ruch nie ten i znów będzie dniami wyglądać z okna jakiejś chaty, w garści ściskając Browninga. W wersji optymistycznej.
Stojąc w anonimowym tłumie powoli przybierała iluzją zupełnie inny wygląd. Na razie jej charakterystyczna sukienka zmieniła się płynnie, niepostrzeżenie w proste, czarne cudo do ziemi o rozcięciach na bokach aż do górnej części ud, zaś włosy w warkoczu zblakły, pojaśniały, przyjmując odcień słomkowego kapelusza.
Gdy cały proces dobiegnie końca, będzie miała 3 posty na bezkarne działanie.

Walc - piękny, owszem, choć nigdy nie czuła jakiegoś wybitnego pociągu do muzyki - był już pewnie przynajmniej w połowie. Takie utwory nie trwają za długo, w końcu goście mają się bawić, nie męczyć, a ona dłuższą chwilę spędziła jeszcze przy pannie Lucy. Wedle jej informacji dziewczę nazywało się zgoła inaczej, ale nie psujmy sobie zabawy.
Zerknęła do tyłu, w kierunku, z którego przyszła, więc ona ich widziała, tamci ją z pewnością nie. Tańczyli. Niech tańczą. Dobrej zabawy, dzieci.
Pomimo swoich 17 lat czuła się jak przygnieciona życiem kobieta.

Ponownie jej wzrok spoczął na arcyksięstwie. Krążyli dostojnie w tańcu, słodko popatrując sobie w oczy. Gdyby na nią chciał tak spojrzeć...
Sieroto, skupże się! Na sentymenty Ci się zebrało, na żale, że Ciebie nikt nie kocha i nie dba?
Zimna, pogardliwa reprymenda Folly podziałała jak lodowaty prysznic - jest tu w konkretnym celu.

Anonymous - 28 Marzec 2014, 22:55

Radosny uśmiech jej męża był zaraźliwy. Dzięki niemu, sama była w stanie się uśmiechać. Zahipnotyzował ją, mimo założonej maski, która zasłaniała jego twarz. W ogóle nie zwracała uwagi na otoczenie i niektórych ludzi. Widziała kątem oka, że ich obserwują. Jego obecność działała na nią kojąco i już nie myślała o niczym złym i tragicznym. Rozwiał jej wątpliwości.
Skupiła się głównie na tańcu. Byli Arcyksiążęcą parą, jednymi z najsławniejszymi ludźmi w Krainie Luster. Ich spektakularny upadek nie byłby dla nich ciekawy, za to byłby to pretekst dla ich wrogów, by zmieszać ich i bal z błotem. A tego chciała uniknąć. Czuła się teraz tak, jakby zapomniała jak się tańczy. Nie lubiła całej tej presji, z powodowanej tym, że wszyscy ją obserwują. Z tego powodu sama nie wygłosiła mowy przy swoim mężu. Mimo że ją przez kilka dni namawiał do tego, by powiedziała parę słów do publiczności, ona nie zmieniła swojego zdania. Nie nadawała się do tego i tyle. W tym wypadku wolała schować się w jego cieniu.
Jego uśmiech ją w jakiś sposób zawstydził, że opuściła wzrok, uśmiechając się delikatnie. Ścisnęła mocniej jego prawą dłoń, by po chwili znowu pozwolić mu się przyglądać nienaturalnej bieli jej ząbków, które wszystkie były odkryte. W normalnych okolicznościach przerwała by taniec i mocno by go przytuliła. W domu mogła sobie na to pozwolić, ale nie na tym balu. W tym momencie musiała zadowolić się ciepłem jego dłoni, które minimalnie wyczuwała przez rękawiczki, które oboje mieli założone. Ona złote, on - białe.
Nie mogła sobie pozwolić na biały kolor ubrań... Czytała o pewnej chorobie chyba była ona getelyczna - coś w tym rodzaju, nie pamiętała dokładnie. Ludzki świat jest przedziwny! Nazwy, używane przez ludzi także. Nic dziwnego, że w tak prostym słowie się pomyliła. Chodziło jej o albinizm. Ona kwalifikowała się doskonale pod tą chorobę - blada skóra, białe jak czysty śnieg włosy, czerwone oczy... W dodatku była taka drobna. Zdawała sobie sprawę, że przy swoim mężu wyglądała jak porcelanowa lalka. Białe stroje nie wyglądają na niej dobrze. Pozwalała sobie tylko na akcentowanie całego ubioru białymi dodatkami. Dlatego ubrała była zmuszona odpuścić sobie biały kolor.
Spojrzała na swoją lewą dłoń. Gdyby nie musiała, nie zakładałaby tak długich rękawiczek, które sięgały jej do łokci. Przypomniała sobie właśnie o winowajczyni jej głębokich zadrapań, które zostały zakryte przez rękawiczki. Właśnie! Gdzie jest jej kot? Dlaczego dopiero teraz o niej pomyślała. Była ona samodzielna, jednak była jej właścicielką. Strasznie nieodpowiedzialnie z jej strony. Gdy miała zapytać o nią swojego męża, on zaczął mówić.
- Jednak czasem do życia wkracza koszmar, nie uważasz? Mimo że on nas nie dotyczy. Poza tym, gdzie jest nasz kot? Psoci na naszym balu?
Tańczyli oni dalej, a w swój taniec wpletli skomplikowany układ kroków i obracaniem partnerką, czyli nią. Pod koniec wrócili do spokojnego tańca, podczas którego Rosarium spytał się o pójście w cichsze miejsce pod koniec balu. Zaczekała ona z odpowiedzią do końca tańca, który bardzo szybko nastąpił. Uśmiechnęła się do niego wraz z ostatnim krokiem, puściła jego prawą dłoń, a jej objęła materiał sukienki, który został podniesiony przy dygnięciu. Jak się zachowuje otoczenie, poprosiłabym o opisanie tego przez MG.
Pozwoliła sobie z powrotem złapać jego prawą dłoń, przybliżyła się jak najbliżej jego ucha, unikając stania na palcach i mając nadzieję, że w tym momencie jej małżonek pochylił się w jej stronę, dając jej możliwość wypowiedzenia się (Była ona tak niska, że było to konieczne).
- Oczywiście – po krótkiej chwili dodała – Zgłodniałam trochę… - uśmiechnęła się do niego i wyglądała jak osoba, która miała już w głowie jakiś misterny plan – Nie jadłam przed wyjazdem z domu. Pójdziemy coś zjeść? Potem chodźmy porozmawiać z gośćmi. Jeśli teraz czegoś nie przekąsimy, nie damy rady zrobić tego później, przy takiej liczbie osób na naszym balu!

Tyk - 30 Marzec 2014, 03:54

- Koszmar? - Szepnął do siebie Rosarium, na dźwięk słów Rozaliny. Pozwolił sobie na chwilę zamknąć oczy, na krótką sekundę, a z twarzy zniknął łagodny uśmiech, zdobiący ją dotąd. Skoro całe życie miało być dla mieszkańców krainy luster, a dla arcyksiążęcej pary przede wszystkim, jedynie pięknym snem, to nie było nic co mogło zagrozić tej pięknej wizji jak tylko okazanie się tego co miało być piękne, turpistyczną wizją szalonego umysłu trwającego w celu zniszczenia spokoju śpiących marzycieli. Co jednak mogłoby się nie udać na tak wspaniałym przyjęciu? Psotnicy? Oni zawsze się zjawiali, lecz mimo swych starań nie zburzyli nigdy spokoju, a najwyżej ugodzili w humor niewielkiej cząstki gości. Może zamach na samego Arcyksięcia, lub próba porwania jego żony? To mógłby być koszmar, lecz kto miałby atakować tego, który nie szkodząc wielce jest wszystkim użyteczny? Może jakiś wypadek? Śmierć na balu, to brzmi tragicznie, lecz z rzadka zdarza się tak nieszczęśliwy splot wydarzeń, żeby pomimo wszelkich starań względem ostrożności, pomimo legionu gotowego nieść pomoc, ktoś miałby odnieść tak ciężkie obrażenia, żeby zakończyły one jego żywot. Koszmarem mogla być również błahostka, małe nieporozumienie. Zła nuta w walcu, czy źle zrozumiane słowo, a może zbytni upór przy nierozsądna decyzja i zbyt gorliwe trwanie przy straconych argumentach. Tak niewiele, a gotowe było szczęście zmącić jak uderzenie kijem mąci najłagodniejszą z tafli wody. Głupcem jednak jest ten, który sądzi, że koszmarem jest wszystko co nim się wydaje na pierwszy rzut oka. Czasem to co z pozoru wygląda na szczęśliwe w rzeczywistości okazuje się być piekłem, a czasem najgorsze obrazy okazują się być szansą, której nie wolno stracić. Najbardziej zadziwiający są jednak ludzie, którzy zdolni są do tego, ażeby przejąc kontrolę nad tym, co wydawałoby się być koszmarem i wykorzystują do swoich celów. Czy to nie jest tak, że najwięksi są Ci, którzy zwyciężają wbrew wszelkim wątpliwościom? Odkrywszy swoje słabości potrafią ich unikać, bądź zmienić w siłę, a tą garstką potęgi jakie dzierżą w swych dłoniach uczynić berło, na którego skinienie gotowych będą tysiące bagnetów. Czy właśnie nie wbrew wszystkiemu młody Macedończyk wyruszał przez Hellespont? Kto pomyślałby podczas zawiązywania triumwiratów, ze ten najsłabszy, które ani wpływów, ani pieniędzy nie miał, okaże się być wielkim triumfatorem? Czy mały kapral nie był człowiekiem z dziwnym akcentem, nim został tym, przed którym cała Europa drżała? Nawet największy koszmar może okazać się szansą, o ile tylko wytrwa się w tym śnie i nie odda kontroli nad nim przeciwnościom.
- Zapewne biega gdzieś wśród gości, nie musisz się nim przejmować, obiecał, że nie będzie psocić.
Uśmiechnął się do Rozaliny delikatnie, spoglądając w jej oczy, tak dobrze widoczne dzięki masce, w których można było zauważyć jak Rozalina kątem oka rozgląda się po okolicznych parach, jakby szukając swojego kota.
Jak jednak wszystko na świecie, tak jak i piękny walc, do którego tańczyli musiał się kiedyś skończyć, a orkiestra nie zamierzała rozpoczynać kolejnej natychmiast, uniemożliwiając gościom dyskretne zejście z parkietu w przerwie pomiędzy jednym, a drugim tańcem, a także wejście na plac i dołączenie do tańczących par. W tym czasie Rozalina delikatnie dygnęła przed Rosarium, a ten unosząc prawą dłoń i opierając ją na białej kamizelce, pochylił się nieznacznie. Jako że w tym samym czasie orkiestra przestała grać inni goście wzięli przykład z arcyksiążęcej pary, a kilka par znajdujących się najbliżej zwróciło się w ich stronę z entuzjazmem, co wymagało również pozdrowienia ich. Rosarium byliby zapewne zmuszeni wymienić teraz kilka krótkich zdań z gośćmi, przyjąć kilka gratulacji, odpowiedzieć na kilkanaście różnych pytań, lecz nie nadszedł na to czas. W końcu dopiero co Rozalina wyraziła pragnienie udania się do stołu i spróbowania tego co arcyksiążęcy kucharze przygotowali na ten bal. Tak więc Rosarium zwrócił się do największej grupki gości, którzy patrzyli w ich stronę, z nadzieją, że ci, którzy mieli pecha znaleźć się z innej strony nie poczują sobie tego za obrazę i powiedział:
- Kochani, wybaczcie, że zmuszony jestem was na krótką chwilę opuścić, lecz z moją najdroższą Rozaliną tak bardzo zajęci byliśmy przygotowywaniem balu, że zapomnieliśmy o posiłku, tak więc wybaczcie, wrócimy do was niebawem!
Mówiąc to wyciągnął lekko dłonie w stronę gości, a przy okazji zmienił również nieco pozycję, tak żeby nawet Ci, którzy początkowo stali z tyłu, znaleźli się przynajmniej z boku Arcyksięcia.
Nie było jednak czasu tłumaczyć gościom zbyt wiele, trzeba w końcu opuścić plac wolnym, dostojnym krokiem, nim znów odezwie się orkiestra i zacznie kolejny taniec. Tak się jednak złożyło, że Arcyksiążę nie powiedział całej prawdy, lecz tylko z imię solidaryzmu, a właściwie z nieprzemyślenia do końca swych słów, powiedział, że i on zgłodniał, a przecież przed balem zjadł wcale nie lichy posiłek. Dlaczego Rozlaina nie jadła wraz z nim? Stwierdziła, że zbyt niewiele już czasu zostało i zmuszona jest udać się do jednego z pokoju ratusza, który został jej wyznaczony na garderobę. Jak widać, po spóźnieniu Arcyksiężnej, zabrała się za to zbyt późno. Może jednak tylko obawy spowodowały, że jej myśli uciekały od rzeczywistości? Czy zmartwił ją kot, który podrapał boleśnie jej dłoń, czy też może to co usłyszała przed balem od Arcyksięcia i jego planach na dzisiejszy wieczór? Arcyksiężna zbyt często przejmowała się ponad potrzebę, co wiele razy prowadziło ją do trosk i smutku. Na całe szczęście Rosarium dobrze o tym wiedział, inaczej mogłoby dojść do tak wielu nieporozumień. Na przykład dziś, gdy na bal przybyła nie z uśmiechem szerokim, lecz z miną wielce zmartwioną, co tak łatwo mogłoby zostać wzięte za wyraz niechęci wobec tego co Arcyksiążę przygotował. Stanął bokiem do swej żony i podał jej dłoń, a gdy arystokratka ułożyła swoje palce w dłoni Rosarium, zrobił pierwszy krok w stronę ratusza. Prawą rękę schował natomiast za plecami. Nie śpieszył się, zresztą gdzie mieli się śpieszyć, skoro mieli niemal całą noc?
Goście tylko z początku interesowali się idącą parą Arcyksiążęcą, lecz ostatecznie, otrzymawszy krótkie skinienie głową, czy gest dłoni jako pozdrowienie, wracali do swoich spraw - rozmów, czy szukania swojej pary. Pomimo, że muzyka przestała grać plac wcale nie zrobił się cichszy, w miejsce dźwięków walca pojawiły się liczne rozmowy, a niektórzy nic sobie nie robiąc z braku muzyki tańczyli dalej.
Z tych dwóch: rozmowy i tańca, trudno wybrać termin wyrażający piękniejszy sposób wzajemnej interakcji pomiędzy dwiema osobami. W tańcu występowała niezwykła wręcz zgodność i niesamowita harmonia, lecz taniec nie pozwalał na pełne zrozumienie drugiej strony. Wręcz był możliwy dopiero w czasie, gdy to zrozumienie nastąpiło. Natomiast nie było innego sposobu na poznanie drugiej osoby, niż szczera rozmowa, w której gotowym się jest odrzucić swoje stanowisko, jeżeli drugie okaże się być bliższe prawdzie. Niestety jednak często rozmowy są zatruwane przez założenia, które uniemożliwiają właściwe zrozumienie sytuacji. Założenia takie mogą być najróżniejszej postaci, czy to za oczywistość, o której pytania są wręcz oburzające, uznać coś co wcale nie jest tak oczywiste, czy to przemyślenia, których prawdziwość przyjmuje się za pewnik, choć nic za nimi nie przemawia. Najgorsza jednak jest chęć wiecznego udowadniania swoich racji, a tym samym niemożność ustąpienia nawet w sprawach, które samemu nazywa się błahymi. Choćby nawet dwie osoby szczytne miały intencje to przez fałszywe nuty, jak te wymienione powyżej, niezdolne są do szczerej rozmowy prowadzącej do rozwiązania wszelkich sporów i zażegnaniu wzajemnej niechęci. Często jednak jest tak, że nawet wzajemne zrozumienie nie pomaga zmyć tych plam i prowadzi do zniszczenia nawet najwspanialszych idei. Niestety są jeszcze innego rodzaju przeszkody. Weźmy chociaż pod uwagę, że często mamy do czynienia z osobami, które niechętne są słuchać. Taka ignorancja sprawia, że osoby te niezdolne są dostrzec swoich wad, wolą trwać w błędzie jak zwierzę, co daje się zapędzić do klatki, z której może już nie być wyjścia. Każdy błąd bowiem czasem staje się nieodwracalny. Ktoś kto nie potrafi dostrzec swoich wad, pomimo ciągłego ich wskazywania, nigdy nie będzie zdolny w pełni zrozumieć siebie i wykorzystać w pełni swojego potencjału. Dlatego właśnie rozmowa jest tak ważna. Ludzką rzeczą wszakże jest błądzić, a często błąd zdolny jest wypatrzyć tylko postronny obserwator. Kto wie jak dziś wyglądałby świat, gdyby Jerzy rozsądniej oceniał sytuację i dostrzegł błędy swoich działań w koloniach brytyjskich w Ameryce Północnej? Kto wie, czy dziś w Białym Domu nie wisiałby portret Królowej? Ignorując swoje błędy można tylko przegrać, lecz jednocześnie nie można dać się im przytłoczyć, lecz zrozumieć dla ich poprawy.

Sonia
Sonia również zakończyła taniec, choć tańczyła nieco dalej, po drugiej stronie fontanny razem z Hunterem. Teraz mogła bądź to poszukać do tańca kogoś innego, bądź zając się czymkolwiek innym. Muszę też słowem wyjaśnienia powiedzieć, że piszę to dlatego, że nieobecność Huntera nie może prowadzić do zniszczenia komuś przyjemności z balu, a i nie czuję się kompetentny do sterowania cudzymi postaciami.

Sofia
Sofia w tym czasie rozpoczęła już taniec z przedziwnym kapelusznikiem, z którego twarzy szeroki uśmiech niemal nie schodził. Gdy już nikł to tylko dlatego, że człowiek z latarnią morską na głowie postanowił coś powiedzieć. Właśnie tak nastąpiło, gdy usłyszał jak ma nazywać Sofię i zmarszczył lekko czoło, unosząc brwi do góry, po czym rzekł:
- Panno Mario, mogę tak mówić? Nie sądzisz, że nie ma nic przydatniejszego ponad dobrze działający zegar, bezbłędnie odmierzający czas, do tego co ma się wydarzyć?
Nie trudno się domyślić, że mówiąc o zegarze miał na myśli ten wielki, znajdujący się na wieży ratuszowej, którego jednak Sofia mogła teraz nie dostrzegać, gdyż miała go za swoimi plecami, lecz już po chwili, jak to w tańcu bywa, zamienili się rolami i to ona widziała ratusz. Akurat wtedy, gdy kapelusznik skończył mówić. Miał na słowa całkiem sporo czasu, w końcu widząc, że Marionetkarka nie najlepiej radzi sobie z tańcem, a przynajmniej brakuje jej nieco umiejętności, żeby jemu dorównać, postanowił nie śpieszyć się, a więc ostatecznie okazali się być jedną z najwolniej tańczących par, a przynajmniej na razie, dopóki Sofia nie poczuje się pewniej w tańcu. Z drugiej strony czy był jakikolwiek sens się śpieszyć?
- Słyszałem gdzieś, że szykuje się tu całkiem zacne przedstawienie, czy słyszała może pani coś o tym?
Muzyka przestała grać, choć kapelusznik nie zatrzymał się wcale i jedynie pokiwał głową dość szybko, mówiąc:
- Cóż za nieszczęście, tak szybko nam przerywać, czy pozwoli pani, że zignorujemy orkiestrę i kontynuujemy nasz taniec?

Kolejka
Cukierek, Sheyra

Anonymous - 30 Marzec 2014, 21:11

Uśmiechnęła się, słysząc to słodkie zdrobnienie. Nie, żeby wcześniej się nie uśmiechała, teraz po prostu w jej oczach można było dostrzec pewien błysk rozbawienie, tą ciekawą sytuacją.
- Czemu nie, panie Setny Dzień - powiedziała, w ten jakby dziwny sposób zgadzając się na nazywanie jej tak, a nie inaczej.
Panno Mario... Maria. Marionetkarka. Maria marionetkarka, ha, jak to śmiesznie brzmi. A może lepiej Maria marionetka? To przecież takie śliczne imię, a i z marionetką się pięknie zgrywa. Z taką delikatną i słodką marionetką Marią... A może teraz jakaś marionetka, którą niegdyś Sofia stworzyła nosi takie imię? A może nawet nosi imię swojej stwórczyni? To też by było niezwykłe... Właściwe... Ciekawe, co się dzieje z tymi tworami, spod jej palców. Chciałaby kiedyś spotkać znów swoje dzieła... Swoje dzieci... Swoje wspaniałe, kochane marionetki, którym pozwoliła wybrać, czy chcą pójść w świat, czy zostać z nią. Żadna nie została, ale nie rozstawały się w złej atmosferze. Raczej... Czy zazwyczaj nie obiecywały, że kiedyś się z nią jeszcze spotkają? Chyba tak... Być może nawet spotka je na dzisiejszym balu, nawet o tym nie wiedząc...
Sofio, tańczysz z niezwykłym kapelusznikiem i on coś do ciebie mówi. Oddychaj. Żyj. Myśl, do jasnej i ciasnej... No i nie zapominaj, że wciąż tańczysz. Wczuj się powoli w rytm i rozmawiaj, nie tracąc czasu na liczenie taktów. Prawda, dawno nie tańczyłaś, ale przecież masz taniec we krwi, tak samo jak bycie szlachcicem. Odległe czasy? Bzdety! Wciąż to umiesz i wciąż to masz!
- Zegary... Bardzo lubię zegary i ich mechanizmy, a najlepsze są, gdy działają perfekcyjnie - odparła starając się wyrwać z tych marzycielskich myśli. - Przedstawienie? Nie, niestety nic takiego nie słyszałam, ale o samym balu też usłyszałam dopiero w ostatniej chwili, wręcz spóźniłam się na rozpoczęcie... - odparła spoglądając na zegar.
Wtem muzyka ustała. Była taka piękne, że wręcz niezauważalna, ale jednocześnie doskonale pasowała do sytuacji i miejsca. A szkoda, gdyż nie dokończyli swojego tańca. Oczywiście można by jednak uznać, że dokończyli...
- Oczywiście, że pozwolę - powiedziała rada, że ten taniec będzie dalej trwać. W końcu coraz lepiej jej szło, już praktycznie wczuła się w rytm, a do tego przypomniała sobie kroki tego tańca. Jego kontynuacja, nawet bez muzyki była dobrym posunięciem.

Anonymous - 2 Kwiecień 2014, 22:44

To, co Rosarium szepnął, Rozalina nie usłyszała dokładnie. Dotarł do niej jedynie niezrozumiały szmer. Wiedziała, że dotyczy to tematu o złych snach i koszmarach. Nie zapytała się o to, co dokładnie powiedział. Czuła, że ten temat jest już zakończony i nie ma potrzeby się dalej nad nim rozwodzić. Poza tym – czuła się dobrze. Z każdą minutą jej samopoczucie się polepszało. Nie myślała też o konsekwencjach najbliższego wydarzenia, które odbędzie się na ich balu – o tym, jakie zmiany w Krainie Luster może przynieść. Całą odpowiedzialność bierze na siebie Agasharr i jedyne co może zrobić, to wspierać go duchowo. Nie chciał jej narażać na niebezpieczeństwo, dlatego zaangażował ją w jak najmniejszym stopniu. Nie przekonywała go do niczego i dalej tak nie robi. Wie, że tylko mu przeszkadza. Ona w tym wszystkim jest najsłabszym ogniwem.
- Będę szczera – zaczęła całkiem poważnie, ale dalsza jej wypowiedź mogła rozbawić swojego małżonka –Nie ufam naszemu kotu! Po dzisiejszym wydarzeniu, w którym byłam zmuszona ubrać inne rękawiczki, a tym samym dobierać zupełnie inną suknię, niż tę, którą chciałam ubrać na początku, zaczynam się bać o gości, którzy będą mieli z naszym zwierzakiem do czynienia!
W tym momencie muzyka cichła, a mówiła takim tonem, by Rosarium mógł słyszeć to, co ona mówi, ale jednocześnie osoby, które znajdowały się blisko nich, mogły jedynie wyłapać pojedyncze słowa, a ich sensu mogli jedynie się domyślać.
Gdy on przemawiał do gości, którzy znajdowali się obok nich, ona jedynie się uśmiechała serdecznie. Sprawiała wrażenie nieśmiałej i trochę przytłoczonej tym, że znajduje się w takim skupisku ludzi. A przecież takie wydarzenia nie były jej obce! Gdy skończyła pięć lat, uczestniczyła w balach, towarzysząc swoim rodzicom. Mogła wydawać się też krucha, przy swoim wysokim mężu.
Gdy skończył mówić, swoją prawą dłoń wsunęła pomiędzy lewą rękę Rosarium, a jego tułowiem i prawą dłoń ułożyła na jego ramieniu. Krótko mówiąc – objęła jego lewą rękę swoją prawą. Szli w kierunku Sophie, jednak dokładniej zmierzali oni na rynek, gdzie znajdowała się orkiestra. Wiedziała, że jej kochany mąż nie jest głodny. Widziała przecież, że jak on sam jadł posiłek przed balem, ona dopiero zaczęła się przygotowywać.
Mówiąc o posiłku… Była współorganizatorką balu, a nawet nie wiedziała, co dokładnie będzie podawane dla gości i dla nich samych! Uśmiechnęła się do Rosarium:
- Wstyd – pokręciła powoli głową, dalej patrząc się przed siebie – Nie wiem nawet co nam podadzą do jedzenia. Na własnym balu! Czuję się, jakbym nie włożyła żadnego wysiłku w organizację tego balu! Mam nadzieję, że nie wziąłeś na siebie zbyt wielu obowiązków…
To ostatnie zdanie mógł potraktować dwuznacznie – z organizacją balu i z tym wydarzeniem, które niedługo miało nastąpić. Taki też był tego cel. W głębi duszy martwiła się o niego – to co chcą zrobić, jest ryzykowne i cena ryzyka może być zbyt wysoka.
- Kiedy chcesz ogłosić?
Proste, suche pytanie. Powinien wiedzieć, o co jej dokładnie chodzi.
Znowu przypomniała sobie o swoim kocie:
- Najdroższy, czy nasz kot zaszczyci nas rozmową przez najbliższy czas, czy zamierza sobie przez cały bal harcować i psocić się gościom?
Naprawdę się martwiła, że ten kot może coś popsuć. Nie chciała żadnych skarżących się gości, w dodatku pokrzywdzonych tak jak ona. Chociaż w tej kwestii powątpiewała, że mogłaby zrobić coś przybyłym. Najbardziej poszkodowaną to była ona – spóźniła się przez to wszystko, dodatkowo łapało ją chyba przeziębienie. Tak to jest, jak się przebywa na dworze, gdy panuje ujemna temperatura.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group