Nie podobało jej się to. Nie chciała, żeby kotka była tak blisko niej. I mimowolne wzdrygnięcie wyraźnie informowało otoczenie, że Eve nie czuje się bezpiecznie, kiedy ktoś narusza jej przestrzeń osobistą. Jednakowoż pozostała tam gdzie siedziała i jedynie spłoszonym wzrokiem obdarzyła Lucy. Nie ukrywajmy faktu, że również czyiś dotyk nie rozluźniał jej, a działał odwrotnie. Może to przez wyostrzone zmysły? Wszak każdy najlżejszy dotyk był dla niej mocno odczuwalny.Ten również nie był wyjątkiem.
Nie mogła oderwać od niej wzroku, a jedynie skuliła się chcąc jakby się skryć.
"Walcz, uciekaj albo udawaj, że nie żyjesz."
Przypomniało jej się. Co robi istota żywa, by przetrwać. Atakuje, rzuca się do ucieczki lub zamiera. A Eve właśnie stosowała mimowolnie ostatnią metodę. Jedynie wyraźny strach w jej dwukolorowych oczach informował, że żyje.
Pokiwała bezwiednie głową. I nie śmiała już patrzeć na boki, choć bardzo ją korciło. Czuła się kompletnie zagubiona. Wolałaby zostać sama, ale nie miała odwagi wyprosić kotki. Zwłaszcza, że dzięki niej ma ten pokój.
Posłuchała wszystkich pytań. Otworzyła już buzię, by odpowiedzieć, ale jedynie zachłysnęła się powietrzem. W pierwszej chwili. Zaraz jednak szybko się opamiętała i na wszelki wypadek odsunęła się bardziej w kąt. Mimowolnie:
- N-nie. To nie b-był stary kapelusz, a m-mój. Czyli b-był w stanie w-wszystko po-mieścić. Z-zostałam p-po prostu napadnięta, -t-tylko ciebie wzięłam kiedyś p-pod opiekę. N-nikogo innego. W-wiedział ch-chyba, że b-byłam kapelusznikiem - zakończyła z smętnym zwisem głowy. Wszak czas przeszły był dla niej wyjątkowo nieprzyjemny.
Byłam. Kim teraz więc jestem?
Te pytanie, które zadawała sobie od czasów stracenia połowy duszy.
Spojrzała wielkimi oczyma za wychodzącą Lucy. Zamknęła za nią drzwi i wydukała jeszcze raz podziękowania jak, i życzyła jej dobrej nocy. A gdy tylko znów była sama, odetchnęła z ulgą. Szybko również znalazła się pod kołdrą, bo nieźle zmarła będąc w samym ręczniku.
Tak, zdecydowanie był to męczący dzień. Przepełniony wieloma nieprzyjemnymi wspomnieniami.
***
Zawsze się budziła wcześnie.
Można powiedzieć, że wstawała wraz z wschodzącym słońcem lub pierwszym trelem porannych ptaków. Lub po prostu można też stwierdzić, że spała lekko, a rosa zmywała jej sen z powiek. Tak, że już się przyzwyczaiła.
Ale nie patrząc już na powód tego, czemu tak wcześnie wstaje.
Eve, od razu przetarła oczy. Taki nawyk. Ciężko się ich wyzbyć, zwłaszcza starych. Przez jedną sekundę nie wiedziała gdzie jest, kim jest i jakie problemy mozolnie się za nią ciągną. Ale ta jedna chwila minęła, a na jej miejsce powróciła brutalna rzeczywistość. Skomentowała to jedynie zmęczonym westchnieniem.
Kolejny dzień.
Ale nie taki zwyczajny. Wszak jej pobudce nie towarzyszyła poranna rosa i chłód, a ciepło, i miękkie łóżko. To już jest plus. A Eve t dostrzegała. Na jej licu znalazł się lekki uśmiech.
Od razu skierowała się pod prysznic. Nie codziennie ma się przyjemność wykąpania. Korzystała póki mogła.
Znowu zakryta była tylko ręcznikiem. Zaraz jednak spotkała ją inna niespodzianka.
Zamarła słysząc pukanie. W pierwszej chwili pomyślała, że Lucy ją nawiedza, ale okazało się, że to była jedynie sługa. Z czystymi ubraniami i jedzenie, Była zszokowana. Ale zaraz zrozumiała jak tylko dowiedziała się kto ją oczekuje w ogrodzie.
Pokiwała głową w zamyśleniu. Od razu włożyła na siebie odzież. (Potem opiszę, na razie nie mam pomysłu.) Zapełniła brzuch, który domagał się posiłku. A upominał się przez głośne burczenie.
Przełknęła ślinę i skierowała się do miejsca spotkania.
Nie była zachwycona. Obawiała się trochę Lucy. Owszem, może brzmieć to dziwnie, ale była jej jednocześnie wdzięczna i była na nią trochę zła.
Zmusiła ją do tego, by nieprzyjemne wspomnienia wróciły. To bolało. Nawet jeśli chciała pomóc.
z.t
//Mam nadzieję, że nie ma błędów. ;-;
Lucy - 20 Grudzień 2015, 18:37 Wydostanie się z lasu zajęło jej więcej czasu niż się spodziewała. Wprawdzie tereny, z którymi przyszło jej się zmierzyć nie były kotce zupełnie obce, jednakże fakt, iż Mirana przetransportowała Lucy będącą w stanie nietakzupełniedokońcabytu, skutecznie utrudniał dziewczynie odnalezienie drogi powrotnej. Teoretycznie mogła zawrócić i zapytać Miranę o drogę do pałacu, lecz wiązałoby się to w odczuciu kotki z pewnym upokorzeniem. Przecież zarzekała się, że nie potrzebuje pomocy w dotarciu do Różanego. Ponadto miała wrażenie, że jej zachowanie mogło w pewien sposób sprawić przykrość Miranie, która w swej dobroci postanowiła zaopiekować się Lu, podczas gdy ta niewdzięcznica uciekła od niej przy pierwszej nadarzającej się okazji. Oczywistym więc było, że Lucy pozostawiona zgodnie z jej niewypowiedzianym życzeniem, została zdana sama na siebie, co tylko dołożyło zbyt dumnej mieszkance Różanego Pałacu drogi do przebycia.
Całą drogę powrotną jej myśli zaprzątała tajemnicza postać, towarzysząca kotce podczas przechadzki po pałacowych ogrodach, którą jej umysł najwyraźniej postanowił mało subtelnie usunąć z pamięci. Po opuszczeniu lasu, zamiast do pałacu udała się na teren dworca głównego Arcyksiążęcej Kolei Lustrzanej, z niewiadomych sobie powodów zakładając, że właśnie tam znajdzie wskazówki, których poszukiwała. Co prawda nie była całkowicie przekonana o słuszności swojego działania, chociażby z tego powodu, że z każdym krokiem, który przybliżał ją do dworca czuła niezrozumiałą obawę, że pożądane przez nią odpowiedzi nie będą satysfakcjonujące.
Skoro nie mogę sobie przypomnieć, to znaczy, że nie było to warte zapamiętania.
Rzecz jasna zakładając, że przypadkowym sprawcą tej niespodziewanej dziury w pamięci nie była Mirana. Choć zważywszy, że doskwierający kotce ból głowy całkowicie zanikł, nie było podstaw, aby obarczać spotkaną kobietę winą za zastosowanie nieodpowiednich ziół.
*** TEREN GŁÓWNEGO DWORCA AKL ***
Dworzec jak co dzień tętnił życiem. Lucy po raz kolejny zwróciła uwagę na tak charakterystyczną dla podróżnych tendencję do nierejestrowania osób przebywających w ich otoczeniu, co oczywiście, jak zwykle w takich przypadkach, kończyło się taranowaniem każdego, kto akurat nawinął się pod nogi. W tłumie ludzi podążających w dokładnie określonym przez siebie kierunku, tylko jedna drobna istotka z lisim ogonem wydawała się kręcić bez sprecyzowanego celu. Gdyby przyjrzeć się jej dokładnie, można by zwrócić uwagę, że przygląda się z uwagą każdej mijanej przez siebie istocie, jakby szukając jednej, konkretnej, na widok której choć odrobinę rozjaśniłoby jej się w głowie. Oczywiście żyjącym w wiecznym pośpiechu mieszkańcom Krainy Luster nawet do głowy nie przyszłoby, aby zainteresować się czymkolwiek, co znajdowało się poza końcami ich własnych nosów, toteż Lucy bez krępacji mogła obserwować dowolnie wybraną przez siebie osobę, nie spotykając się z dezaprobatą obiektu swoich zainteresowań.Enkil - 23 Grudzień 2015, 16:19 Nie zwykłem podróżować koleją, niezależnie czy chodziło o świat ludzki czy też krainę luster, rasa, której cześć stanowiłem posiadła zdolność do swobodnego poruszania się między światami i zwykłem z tego przywileju korzystać. Jednak tym razem podróż koleją była mi narzucona przez przyszłego pracodawcę. Choć w zupełnie innym celu zjawiłem się tym razem w swym rodzimym świecie, to nie kręciłem nosem na możliwość zdobycia dodatkowej roboty, tym bardziej, że poprzedniego kontrahenta spotkał nieszczęśliwy wypadek…. Cóż może i wypadek ten spadł na niego z moich rąk właśnie, jednak po niektóre rzeczy a raczej osoby nie powinno się wyciągać łapsk, arystokrata po prostu miał pecha, że z tym zleceniem przyszedł akurat do mnie.
Polowanie na jedną z bliskich podopiecznych Jego Wysokości Arcyksięcia Rosarium…. O którym zwykłem natomiast wyrażać się zdecydowanie mniej uprzejmie i pochlebnie, ba nie raz przeklinałem Rosarium i wszystko, co z nim związane, wszystko z wyjątkiem jej… Na portrecie, jaki mi wręczono, który stanowić miał podobiznę mego celu rozpoznałem ją natychmiast. Zadziorną i tajemniczą kotkę, która nieraz stawała się mą towarzyszką, która odchodziła, ale zawsze do mnie wracała do czasu.. do czasu aż nie zniknęła za pałacową bramą, do czasu aż nie została mi odebrana, a ja wówczas bezczyny pozwoliłem losu igrać ze mną. Mimo że zarzekałem się zapomnieć o przeszłości to już sama jej podobizna obudziła rzeszę dawnych wspomnień, mieszankę emocji, której nie sposób opisać w porostach słowach. Gdybym wówczas odmówił polowania na książęcą Przytulankę mój zleceniodawca znalazłby po prostu innego najemnika gotowego podjąć się tego zadania, było to ryzyko, na które nie mogłem sobie pozwolić. Cóż skończyło się na tym, że straciłem jednego z dość dochodowych zleceniodawców, bywa i tak…, ale czy to pierwszy raz miałem krew na rękach? Nie. Szkarłat nie robił już na mnie takiego wrażenia jak kiedyś, stał się wręcz czymś trywialnym. W każdym razie po tym incydencie zapragnąłem znów ją zobaczyć a może i nawet ostrzec, jeśli jeden arystokrata miał zatargi z Rosarium niewykluczone a nawet wielce prawdopodobne, że na jednym się nie kończyło.
Wracając jednak do sprawy z koleją, przez co byłem właśnie zmuszony przedzierać się przez gąszcz ludzi na dworcu ALK… Otóż mój zleceniodawca szlachetny Kapelusznik Amirota, jak to u Kapeluszników było w zwyczaju dawał się porywać swym dziwny wariacją i fantazją. To też dnia dziwniejszego u widziało mu się, aby wszelkie spray z interesantami załatwiać właśnie w pociągu… Amirota wynajął dla siebie cały wagon, nie brakowało mu złota, o czym wiedziałem doskonale. Sprawa, jaką mi zlecił była za to jak na Kapelusznika wyjątkowo przeciętna, kazał wykraść swojej dawnej narzeczonej magiczny pierścień, który wręczył jej z wyrazami miłości, jednak uczucie okazało się pomyłką, bo nie minął miesiąc a Amirota ponownie spotkał miłość swego życia ponoć tym razem już ta prawdziwą. Kapelusznicy za dużo gadali i denerwujące mieli zwyczaje, ponoć cały ich urok w tych wariactwach jednak do mnie ów urok nie przemawiał…
Tak też po omówieniu wszystkich szczegółów z cudakiem Amirotem wysiadłem na najbliższej stacji, tak się składało, że po drodze mi stamtąd do pałacu. Mogłem albo się włamać albo czatować w okolicach pałacu w nadziei, że Lu opuści bezpieczną twierdzę, w której zapewne przez te wszystkie lata nieźle się już zadomowiła. Na tą myśl złość wzbierała we mnie samoistnie i mimowolnie.
Dla osoby z moim wzrostem oraz nieprzyjaznym spojrzeniem mówiącym „idź do diabła” za każdym razem, kiedy ktoś na zbyt długo zastępował mi drogę… nie było trudnym przebijanie się przez gąszcz istot spieszących się niebywale. Taki pośpiech był czymś naturalnym w ludzkich miastach, Kraina Luster zaś, choć miała w sobie pewną urokliwą dzikość zwykle zdawała mi się być na swój sposób rozleniwioną. Rozwodziłbym się nad tą kwestią nadal gdyby nie to, że właśnie dostrzegłem coś a raczej kogoś, kto sprawił, że stanąłem w miejscu, nagle i nienaturalnie niby słup soli. To był nikt inny jak Lucy… nie spodziewałem się jej tutaj, prawdę mówiąc nie zdążyłem się jeszcze w pełni mentalnie przygotować na to spotkanie. Wyglądała… równie urokliwie jak ją zapamiętałem, nie zmieniła się prawie wcale. Może blond włosom przybyło kilka centymetrów a figura zyskała kilka dodatkowych kilogramów, jednak te ulokowały się w dobrych partiach czyniąc jedynie sylwetkę wdzięczniejszą. Dalej była niebywale szczupła, dalej poruszała się z typową dla siebie kocią zwinnością i gracją. A jej duże zielone oczy…wypatrywały kogoś usilnie.
Nie miałem, więc wiele czasu, bo zapewne, kiedy już znajdzie tego, kogo szuka odejdzie wraz z nim. Byłem ciekaw czy mnie rozpozna, wszak w przeciwieństwie do niej moja postać uległa większym zmianą. Również tym dotykającym psychiki, dawny ja nie podszedłby do niej nawet, ja zaś w tej właśnie chwili wyszedłem jej naprzeciw. Czekałem aż soczysta zieleń jej spojrzenia utonie w szkarłacie moich ślepi, czekałem na reakcję, na to czy zostanę rozpoznany… Gdyby tak jednak się nie stało miałem w planie odciągnąć kocią panienkę na bok i nieco odświeżyć zakurzone i zapewne odrzucone w kąt niewygodne wspomnienia o mnie.Lucy - 26 Grudzień 2015, 17:45 Błądziła wzrokiem po terenie dworca, bezskutecznie wypatrując osoby, z powodu której tu przybyła. Niezaprzeczalnie łatwiej byłoby odnaleźć ją w tłumie, gdyby w pamięci kotki zachował się chociażby zarys sylwetki poszukiwanej, czy też barwa jej oczu, wszak, sądząc po słowach Mirany, mogłaby zostać uznana za dość charakterystyczną cechę, a w każdym razie odrobinę zawęzić grono „podejrzanych”. W zaistniałej sytuacji, Lu postanowiła zawierzyć intuicji, spodziewając się, że w momencie, w którym jej wzrok napotka tę właściwą istotę, nagły przypływ emocji z nią związanych – pozytywnych lub też i niekoniecznie – zdemaskuje zbiega. Jednak z każdą kolejną chwilą niepowodzenia entuzjazm Dachowca malał, ustępując miejsca zniechęceniu. Zrezygnowana ostatni raz obejrzała się za siebie… i to był błąd.
Wprawdzie jego sylwetka jedynie przemknęła Lu pomiędzy innymi obecnymi na dworcu, co jednak wystarczyło, aby mieszanka zaskoczenia, nostalgii oraz niepewności wypełniła, ponownie stojącą tyłem do Enlika, kotkę. Choć świadomość kogo tak naprawdę ujrzała, niezupełnie jeszcze do niej dotarła, czuła jak jej serce przyspiesza, a w klatce piersiowej narasta ucisk żalu, którego celem było najwyraźniej ograniczenie Lucynce zasobów tlenu.
To niemożliwe, pewnie tylko mi się przywidziało.
Usiłowała przekonać samą siebie, że winę za taką, a nie inną reakcję ponosiła barwa tych oczu, przywodząca kotce na myśl Rosarium. Jednakże, tak bardzo jak zdrowy rozsądek nakazywał zachować spokój, gdyż niemożliwym było, aby to właśnie JEGO dostrzegła, tak samo niezamierzające dać się podporządkować uczucia, jednoznacznie wskazywały z kim ma do czynienia.
Chciała… chciała na niego tylko spojrzeć. On z pewnością, nawet jeżeli spostrzegł Lucy, nie zwrócił na nią uwagi, już dawno wypierając z pamięci jej obraz i wszystkie wspólnie spędzone chwile, do czego ona niestety zdolna nie była, o czym zdążyła się już niejednokrotnie przekonać. Przybierając najbardziej obojętny wyraz twarzy, na jaki było ją aktualnie stać, ponownie odwróciła się w stronę, z której go ujrzała, by trafić na przyglądające się jej szkarłatne oczy.
… Wróć do mnie …
Te trzy słowa rozbrzmiały w jej głowie, sprawiając, że do oczu podeszły łzy. Zmienił się. Włosy miał krótsze i sylwetkę jakby nieco inną. Jednak nie to przykuło uwagę kotki. Największą zmianą jaką w nim dostrzegła, był brak dobrze jej znanego, łagodnego wyrazu twarzy, który został zastąpiony drapieżnym, nieprzeniknionym. W jednej chwili poczuła pragnienie, aby z nim porozmawiać. Tak jak dawniej, bez oporów, bez tytułów, nie musieć zważać na słowa, albo na to czego nie wypada mówić, tak jak często bywało to w obecności Arcyksięcia. Bez zasad obowiązujących ją na dworze. Jak z przyjacielem. Już zamierzała wyciągnąć do niego dłoń, by ponownie poczuć jak to jest przytulić się do osoby, która nie postrzega cię jedynie jako uroczej Przytulanki…
… Jesteś uciążliwa …
Ale on jej nie chciał. Wszak była dla niego jedynie ciężarem. Patrzył na nią… i co z tego? Nie zamierzał podejść, nie zrobi tego, podobnie jak nie zrobił tego ostatnim razem. Podobnie jak i wtedy posłała mu uśmiech na znak, że go rozpoznała, lecz gdyby dobrze się przyjrzał, dostrzegłby skrzące się w kącikach oczu łzy, które z całych sił starała się powstrzymać. I gdyby porzuciła swe poszukiwania pięć minut szybciej, jej życie pozostałoby spokojne i poukładane jak do tej pory, oszczędzając Lu konfrontacji z przeszłością oraz dodatkowych rozczarowań.
Naraz poczuła, że jeden z podróżnych, najpewniej nie zauważywszy kotki, wpadł na nią, jednocześnie upuszczając całkiem sporych gabarytów bagaż na jej ogon. Ledwo obojgu udało się złapać równowagę, a cały purpurowy na twarzy mężczyzna, złapał Lu za nadgarstek, szarpiąc niewinną dziewczynę.
- Stoisz niczym święta krowa na samym środku przejścia. Patrz co przez ciebie narobiłem. W walizce były okropnie drogie i kruche przedmioty, jeżeli którykolwiek z nich jest uszkodzony przerobię cię na futro, kocia ladacznico.
Nim kotka zdążyła jakkolwiek zareagować, mężczyzna szarpnął nią po raz ostatni, odrzucając ją w bok, co zrobił w na tyle niefortunny sposób, że zerwał delikatny łańcuszek jej bransoletki, którą dostała od Rosarium. Jeżeli Enkil zareagował dostatecznie szybko, miał szansę uchronić Lu przed upadkiem, jednocześnie uprzedzając biegnącego już z odsieczą jednego z pałacowych strażników, będącego świadkiem całej sytuacji.Enkil - 27 Grudzień 2015, 04:51 A jednak doczekałem się, dostrzegła mnie widziałem to wyraźnie. Rozpoznała? Czy da się to wyczuć przez tak krótki i pozornie nieznaczący moment? Otóż da się. Uśmiechnąłem się mimowolnie, kiedy tak gwałtownie odwróciła się do mnie plecami, chcąc udawać, że wcale nie spostrzegła. I co teraz moja kocia panno? Będziemy od tak udawać, że się nie znamy? Że jesteśmy sobie obcy?
Czy takim właśnie były jej zamiary? Jeśli tak to będę musiał je pokrzyżować. Ale gdyby istotnie tak było nie stałaby w miejscu, uciekłaby i jak najszybciej wmieszała się w tłum. A więc ktoś tu się waha… Zrobiłem o krok w przód nieco zmniejszając dzielący nas dystans, nie podchodziłem bardziej, bo byłem ciekaw, co teraz zrobi. Nawet gdyby uciekła i tak byłbym w stanie ją dogonić, dlatego też dałem jej czas, trochę czasu i mojej cierpliwości.
Zdecydowała się, zobaczyłem jak jej puszysty ogon zawsze na myśl bardziej przywodzący mi lisa niż kota, zaczął się poruszać. Wiedziałem, że znów się odwróci i że znów na mnie spojrzy, pozostawałem niewzruszony dalej wlepiając w nią szkarłat swego spojrzenia. Tym razem jednak w jej twarzy coś się zmieniło, uśmiech, który mi posłała był mi już dobrze znany, zbyt dobrze go pamiętałem. Kiedy widzieliśmy się ostatni raz właśnie takim uśmiechem mnie obdarowała, lecz tamtego dnia w jej pięknych zielonych oczach nie szkliły się łzy. Co się, więc zmieniło? Czy mój widok okazał się dla niej aż tak nieprzyjemnym, że zmusił dachowca do łez? Nie… znałem ją już za dobrze, a im dłużej się jej przyglądałem tym więcej wspomnień odradzało się w mej pamięci. Wiedziałem jak w jej spojrzeniu wygląda odraza, złość, smutek, lecz to, co teraz tak usilnie starała się skryć na myśl przywodziło żal.
Nagle wyraz mojej twarzy się zmienił, ponieważ spostrzegłem jednego z podróżnych, który to właśnie na kotkę wpadł… Już sam fakt, że ośmielił się swym przybyciem zakłócić tak intymną chwilę między nami był bulwersujący, jednak to, co miało miejsce zaraz później momentalnie uwolniło we mnie pokłady złości. W napadzie wściekłości, jaki właśnie mnie ogarniał, czego moje ciało nie zdradzało, pomijając zgrzytaniem o siebie zębów, słyszalnym tylko dla mnie samego, ruszyłem błyskawicznie w stronę kotki oraz jej oprawcy. Ledwo udało mi się spostrzec obecność strażnika, która była mi teraz wielce niewygodną. Jednak na moje szczęście do najbliższego peronu właśnie nadjechał pociąg, z którego „wysypała się” zaskakująca spora ilość podróżnych. Przyspieszyłem gwałtownie, kiedy kmieć o purpurowej twarzy odepchnął od siebie Lucy z taką siłą, że ta najpewniej by się przewróciła. Instynktownie złapałem dziewczynę jedną ręką obejmują w talii, drugą natomiast za wysuniętą rękę, dając jej w ten sposób podparcie. Kątem okna zerknąłem na kotkę, chcąc ocenić czy nie doznała jakiejś większej krzywdy, zaraz potem pomogłem jej złapać równowagę. Stałem tak przez chwilę w milczeniu upewniając się, że i ona nie ma już z tym problemu. Zaczekałem aż fala ludzi wpłynie na dworzec tym samym tworząc swego rodzaju żywą kurtynę, za którą też zniknął tymczasowo strażnik i przez którą zapewne nie tak od razu zdoła się przebić. Delikatnie zabrałem ręce od kruchej blondynki, zrobiłem krok do przodu tak by mieć kotkę za plecami. Nie chciałem by widziała teraz moją twarz i pełne chęci mordu spojrzenie, które wbijało się ostro w mężczyznę, będącym przyczyną całego tego zamieszania.
Mężczyzna zajęty zbieraniem swojego dobytku zapewne nawet nie spostrzegł, kiedy z ogromną siłą złapałem go za rękę, po czym wykręciłem ją do tyłu tak by znalazła się za plecami, gbura, również i ja znalazłem się za nim a swoją wolną dłonią złapałem go za kark. Nagle w mojej ręce jak i rękawie zmaterializował się niewielki nóż, trudny do dostrzeżenia i łatwy do ukrycia. Zapewne zbulwersowany i chętny do dalszej awantury osobnik, mógł teraz poczuć jak ostrze zostało przytknięte do jego karku. To powinno ostudzić nieco jego waleczność, a gdyby też miał zamiar wzywać straż, łatwo takiego uciszyć w bardziej dobitny sposób.
-Zamknij się już i słuchaj uważnie, bo dwa razy mówić nie zamierzam.
Wykraczałem ostro wprost do ucha mężczyzny i szarpiąc nim tak by się wyprostował. Nie brakowało mi sił, nie obawiałem się, że taka szmira byłaby w stanie mi się wyszarpnąć, tym bardziej, że poziom delikatności, jaki względem niego zastosowałem był zerowy.
-Przeprosisz teraz tą Panienkę… Najgrzeczniej i najuprzejmiej jak tylko potrafisz, za to, że nie byłeś w stanie zrobić użytku z tego, czym obdarzyła się natura. Masz oczy a z nich nie korzystasz, może ktoś powinien Ci je wydrapać skoro i tak właściwe skorzystanie z nich przerasta twe możliwości? A co do rozumu…, jeśli jakieś jego resztki jeszcze tlą się w tym Twoim paskudnym łbie to teraz przeprosisz… Czy zrozumiałeś?
Nie krzyczałem, nie chciałem zwracać na ten incydent uwagi gapiów, siłę groźby zawartą w krzyku zastąpić musiał jadowity ton głosu, oraz ostrze coraz niebezpieczniej naruszające skórę na karku nieszczęsnego podróżnika.Lucy - 29 Grudzień 2015, 00:02 Mało przyjemne spotkanie z niebezpiecznie szybko zbliżającą się podłogą, zdawało się być nieuniknione. Lucy usiłowała jeszcze łapać równowagę, jednakże balansowanie ogonem okazało się wyjątkowo bolesne, prawdopodobnie z powodu wcześniejszego przygniecenia go walizą. Mając świadomość tego, co się za chwilę stanie, zacisnęła mocno powieki, szykując się na upadek… który nie nastąpił. Zamiast tego, kotka czuła dłoń swojego wybawcy, pewnie trzymającą ją za nadgarstek oraz rękę oplatającą jej talię, najpewniej również należącą do niego. Ktoś z tłumu jednak widział incydent z udziałem dziewczyny, ewentualnie została ona przez gbura wepchnięta na kolejną, przypadkową osobę. Zarówno jedna, jak i druga opcja wywoływała u Lu zażenowanie, głównie, a w zasadzie jedynie, z tego powodu, iż miała ona świadomość obecności Enkila. Co za wstyd.
Czując, że się rumieni, zerknęła na mężczyznę z zamiarem podziękowania mu za ratunek, lecz gdy ujrzała znajomą twarz, jej zielone oczy otworzyły się szerzej z powodu narastającej paniki, a słowa uwięzły w gardle. Ze wszystkich osób zgromadzonych na peronie, akurat tej jednej musiało zebrać się na zgrywanie bohatera. Co takiego chciał tym ugrać? Pokazać jej, że w chwili, gdy znalazła się w opresji, po raz kolejny musiała polegać na jego pomocy? Na nim? A teraz, gdy już jej to uświadomił, nawet nie raczy na nią spojrzeć. Usiłując wmówić sobie, że jego zachowanie bardziej godziło w jej dumę, aniżeli przygnębiało, skorzystała z możliwości podparcia, jaką jej oferował, by po chwili ponownie poczuć jakie to uczucie, gdy dusza rozpada się na milion maleńkich kawałeczków, gdy Cień po prostu ją zostawił, tak bez słowa. Tak… tak jak się po nim spodziewała. Dlaczego więc zabolało? Obawiając się, że za moment nie zdoła powstrzymać napływających łez, podniosła wzrok, chcąc jeszcze wykrzyknąć cisnące się na usta słowo „palant”, jednakże jej wzrok nie napotkał widoku oddalającego się z dworca Enkila. W niemym zdumieniu obserwowała go, rozprawiającego się z mężczyzną, który chwilę temu miał czelność podnieść na nią rękę. W wyrazie jego twarzy było jednak coś, czego wcześniej nigdy nie zaobserwowała, a co uświadomiło kotce, jak wielka zmiana zaszła w nim przez te lata. Oczy, w których jeszcze chwilę temu nie sposób było dostrzec jakichkolwiek emocji, teraz przywodziły na myśl bestię na polowaniu. Największy lęk budziło w dziewczynie odniesione wrażenie, że jemu ta zabawa się podoba, że Lucy była tylko pretekstem, aby móc wyładować na kimś gromadzoną od dłuższego czasu wściekłość.
- Puść go. – stanowczym głosem odparła do Enkila, po usłyszeniu wydukanego przez mężczyznę „przepraszam”. Nie przysłuchiwała się ich wymianie zdań, choć spodziewała się, że jej znajomy raczej nie dał temu drugiemu dojść do słowa, biorąc pod uwagę stan, w jakim się aktualnie znajdował. Słowa te nie zostały jednak wypowiedziane przez nią ze wzgląd na przyjęte przeprosiny, lecz z powodu dostrzeżonego kątem oka strażnika, który wcześniej zagubił się w tłumie podróżnych, opuszczających stojący na stacji pociąg. Nie chciała, aby Enkil wpakował się przez nią w zatargi z pałacowymi strażnikami, kolejny raz stając się przyczyną jego kłopotów. Wierząc, że Cień posłusznie wykonał jej polecenie, odwróciła się do strażnika, uważnie mu się przyglądając. Nie rozpoznawszy w nim żadnej z osób pełniących wartę w samym pałacu lub też jego ogrodach, a tym samym wykluczając możliwość rozpoznania w niej Kota samego Arcyksięcia, odrzekła:
- Najmocniej przepraszamy za zaistniałą sytuację. Wszystko już w porządku, jednak byłabym bardzo wdzięczna, gdyby był pan łaskaw przypomnieć stojącemu obok mężczyźnie zasady stosownego zachowania w obecności kobiet.
Mówiąc to, splotła ręce za plecami, łapiąc się w okolicy nadgarstka, w celu ukrycia bransoletki, której brak właśnie odnotowała. Będzie musiała jej poszukać, w przeciwnym razie Rosarium dowiedziawszy się, co przydarzyło się jego uroczej Przytulance, z pewnością przydzieli jej osobistego ochroniarza, a rzep jej na ogonie do niczego potrzebny nie był. Uśmiechnęła się jeszcze uroczo do strażnika, przejmującego od Enlika sprawcę całego zamieszania, jednocześnie łapiąc Cienia pod ramię i odciągając go z dala od miejsca zdarzenia.
Chciała mu podziękować, z tego też powodu tak szybko odprawiła strażnika, upewniając się, że nie pokrzyżuje on kotce planów. Gdy znaleźli się z dala od gapiów, puściła trzymaną do tej pory rękę mężczyzny, po czym usiadła na pobliskiej ławce, z sykiem i ledwo dostrzegalnym grymasem bólu, kładąc sobie na kolanach bolący ogon.
- Ja… chciałam tylko… Dziękuję. Choć nie musiałeś tego robić, sama też bym sobie poradziła.
Chciała stwarzać pozory obojętnej. Mimo starań, głos jej drżał. Kogo ona usiłuje oszukać.Enkil - 30 Grudzień 2015, 05:16 Sytuacja nie potoczyła się całkiem po mojej myśli, ponieważ sądziłem, że będę miał jeszcze chwilę, aby po pastwić się nad gburem, który cały dygotał teraz ze strachu. Na pożegnanie miałem też zamiar bardzo delikatnie oddać mu jego cenny bagaż, przed tym jednak walizka zaliczyłaby jeszcze spotkanie z ziemią. Jednak znajomy głos wyrwał mnie z jakże intrygującego zajęcia. Przeniosłem spojrzenie wprost na zieleń oczu swej dawnej towarzyszki, ona jednak zerkała w inną stronę i ja powiodłem wzrok w tym kierunku. Strażnik… zdecydowanie nie lubiłem mieć do czynienia z tymi durnymi służbistami, będącymi na każde skinienie palca każdego, kto jest od nich wyższy stopniem, karmieni moralizującymi gadkami i marnym wynagrodzeniem. Na mojej twarzy automatycznie pojawił się nieprzyjemny grymas świadczący o niezadowoleniu. Jednak poza niezadowoleniem czułem też coś jeszcze… obawę, o to, że kotka za chwile zostanie zaprowadzona prosto do pałacu i że nie zdarzymy nawet porozmawiać. Te obawy łatwo przeradzały się w złość, którą odczuć mógł trzymany przeze mnie mężczyzna, kiedy to jeszcze mocniej wykręciłem mu rękę trzymaną za plecami, nie zrobiłem tego nawet w pełni świadomie, choć i tak nie współczułem temu typowi. Miał szczęście i to duże, że znaleźliśmy się akurat na zatłoczonym dworcu gdzie zwyczajnie kręci się zbyt wiele par ciekawskich oczu, już mogłem dostrzec zbierających się tu coraz liczniejszych gapiów.
Starałem się nie zerkać zbyt natrętnie w stronę strażnika musiałem też pilnować, aby wyraz mojej twarzy nie wydawał się zbyt agresywny czy przepełniony niechęcią. Zaskoczyło mnie jak panna dachowiec szybko zdołała zbyć strażnika a jeszcze bardziej zaskoczyło mnie tempo, z jakim postanowiła odciągnąć mnie z miejsca zamieszania. Nie przeciwstawiłem się jej, dałem poprowadzić w miejsce, które uznała za stosowne. Po drodze ledwo zdołałem dostrzec srebrną bransoletkę leżącą na kamiennej posadzce. Wiedziałem, że należała do niej, ale nie zdarzyłem się po nią schylić.
Byliśmy już na uboczu, odcięci od tego całego zgiełku, jaki nieustanie panował na dworcu, nie przepadałem za tak obleganymi lokacjami, ale nie wszystko da się ominąć, co więcej fakt, że spotkałem ją właśnie tutaj sprawiał, że dworzec trochę zyskał w moich oczach. Przyglądałem się jej cały czas, nie odzywałem chcąc dać jej pierwszeństwo w tej kwestii. Podobnie jak i ona starałem się zachować na twarzy maskę obojętności, chciałem przez chwilę zagrać w jej grę. Jednak słysząc „Dziękuję” oraz wyczuwając drżenie w jej głośnie coś momentalnie we mnie pękło… Miałem ochotę ją przytulić, tak jak kiedyś, sprawić by się uspokoiła… wiele sił kosztowało mnie by tego nie robić. Ale nie zdobyłem się też na to by nie robić niczego, gdyż po chwili przyklęknąłem naprzeciw niej i nim się zorientowała przyłożyłem jej dłoń do twarzy, krańcem kciuka ścierając łzę nieznośnie wahającą się na krawędzi długich rzęs.
-Tak, właśnie widziałem jak sobie radziłaś. Lucy.
Posłałem jej ciepły uśmiech mający w sobie nutkę zadziorności, dawno już nie miałem okazji obdarzać kogoś podobnym rodzajem uśmiechu. Im dłużej wpatrywałem się w zieleń jej oczu tym bardziej tonąłem we wspomnieniach, tęsknocie oraz żalu do siebie za zmarnowane szanse… Zmarnowane szanse, na które obiecałem sobie więcej nie pozwalać. To wszystko spotęgowało się we mi i zasiało w umyśle sugestię, która szybko przerodziła się w pomysł a ten ewoluował w całkiem konkretny plan.
-Dawno się nie widzieliśmy, sądzę, że nie będzie z mojej strony zbyt dużą bezczelnością, jeśli zechcę skraść odrobinę Twojego czasu?
Zapytałem spokojnie podnosząc się na równe nogi i zabierając dłoń z jej twarzy. Przyciągnąłem do siebie torbę, którą miałem przewieszoną przez ramię i uchyliłem jej wieko w tej samej chwili z wnętrza bagażu okazał się niewielki avi o pięknym kobaltowym upierzeniu. Pokazałem bestyjce znak palcami, nauczyłem swego podopiecznego kilku bezgłośnych komend, było to potrzebne dla zachowania ciszy albo elementu zaskoczenia, ruchem głowy wskazałem ptaszynie cel jej „ataku” a sam z niewinnym uśmiechem dopowiedziałem tylko…
-Ale wątpię bym zadowolił się odrobiną…
W tym samym czasie avi znalazł się nad głową kotki, po czym z jego małego dzióbka zaczęła wydostawać się urokliwa, lecz niezwykle senna melodia. Moja towarzyszka nie mając większego wyboru zapadła w głęboki sen, w ten czas zabrałem śpiącą królewnę na ręce i wybierając najmniej zatłoczoną drogę oddaliłem się z dworca.
Swojej bestii zleciłem jeszcze jedno zadanie a było nim odszukanie bransoletki, która powinna jeszcze być gdzieś na dworcu. Wiedziałem, co to za rodzaj biżuterii, miałem świadomość, że jego pozostawienie mogłoby przysporzyć problemów. Odnajdując bransoletkę Rosarium zapewne zacząłby poszukiwania swojej zguby… I tak je zacznie to było pewne, ale teraz mnie nie obchodziło, niech sobie przetrząśnie całą Krainę do góry nogami, ale jej już nie znajdzie.
Zt. [Enkil + Lucy]Soph - 20 Marzec 2016, 03:06 Wylądowali niespodziewanie w ogromnej, bogato urządzonej hali, nieco na uboczu, w bezpośrednim towarzystwie wznoszących się hen wysoko marmurowych schodów. Kobieta rozejrzała się czujnie, a później stwierdziła chyba, że jest bezpiecznie, bo zwróciła się bezpośrednio do porwanych niejako mężczyzn.
- Jestem oficerem, nadzoruję sprawę kłusownictwa. Najmocniej przepraszam, ale muszę panów przesłuchać, bo znaleźli się w miejscu, gdzie niedawno widziano sprawców czynu karalnego. Co sprowadziło was w taki gąszcz Malinowego Lasu? - Jakoś chyba nie uwierzyła w robocze portki Charlesa, ale ukucnęła, by zbadać puls znokautowanego towarzysza i przyjrzeć się pewnie leżącemu nadal na posadzce Opętańcowi.
Scruffie ma solidne ubity bark - jego prawa ręka jest niesprawna, bezwładna aż do odwołania. Mocno kłujący, przeszywający ból, który czuje, rozchodzi się promieniście od stawu barkowego aż po łokieć i mostek oraz łopatkę. Jest przytomny.Charles - 25 Marzec 2016, 17:50 Charles miał święte prawo czuć się zdezorientowany. I przestraszony kiedy przybyła druga strażniczka. Z Benem. I to rogata. Był święcie przekonany, że się z tego nie wykaraskają, że to już koniec, najwyżej polegną w walce honorowej za Libere i Egalite, jak w romansach rycerskich. Dlatego czuł kompletnie zamurowany, kiedy zamiast na nich rzuciła się na tamtego. Konspiracja? Zdrada? Sabotaż? Ale nieee, tamta go nie zabija, tylko bierze, każe (o nie) iść za sobą i... łoonienienienie...!
Charles lubił ogólnie rzecz biorąc podróże. Lubił pociągi, jazdę na Bestiach, lubił nawet sensownie zbudowane portale, jednak naprawdę nie cierpiał, ale to NIENAWIDZIŁ bezpośredniej teleportacji. Rozwalenie na kawałki i sklejenie gdzie indziej przyprawiało go o dreszcze i zawroty głowy, na dodatek zawsze obawiał się, że przesył cząstek się pomiesza i wsadzi mu dłoń na stopę lub zalepi mu wszystkie otwory w ciele. Dzięki Otchłani zawsze trwało to mniej niż sekundę, w sumie właśnie po to wymyślono taki czar. Piekłem dla Charlesa byłoby teleportowanie się w nieskończoność. Kiedy już ich stopy stanęły na twardym gruncie, nie byli bynajmniej w żadnym lochu ani w podobnym miejscu - wokół pysznił się w złocie peron Kolei Lustrzanej na Herbacianych Łąkach. Co za zrządzenie losu! Śmieselny dniu!
Był mniej więcej przygotowany na to, żę padną niewygodne pytania, ale nie wiedział, o czym będą. Nawet jeśli nie mieli nic wspólnego z kłusownikami, to Charles nadal skłamał tamtemu agresywnemu. Brnąć w kłamstwo, czy uchylić kawałek prawdy, ryzykując na zarzut okłamania służb? Ewentualnie się można z tego wykaraskać. Na razie Charles postanowił powiedzieć tyle, na ile było go stać, szczególnie, że nie ustalał przebiegu wydarzeń z Benem:
- A więc, droga pani, jesteśmy, cóż, podróżnikami. Chcieliśmy przedostać się przez "wyjście" oznaczone na drogowskazie, dlatego mój kompanion, opętaniec Scruffie, postanowił usunąć lód młotkiem. - tutaj wskazał palcem na leżącego obok punka. Wyglądał naprawdę nieszczęśliwie, trzeba będzie kupić mu jakiś eliksir zdrowia czy poszukać medyka, jak najprędzej. Albo chodziarz zaparzyć zdrowotnej herbatki. - Na widok strażnika lekko spanikowałem i okłamałem pani towarzysza iż niby jesteśmy spółką remontową, gdyż obawiałem się posądzenia o wandalizm, co poniekąd miało miejsce i osobiście wyłożę pieniądze na ewentualną grzywnę. Tak czy siak, nie mam pojęcia, o co chodzi z kłusownikami, a teraz - czy moglibyśmy już iść? Jesteśmy akurat niedaleko celu naszej podróży... - po czym zrobił parę kroków w stronę wyjścia z dworca, licząc, że było to wszystko, co zechcą od nich wiedzieć.Ben - 25 Marzec 2016, 19:29 Huh? Co? Gdzie teraz są? Ben rozejrzał się dookoła, ogarnął ich nowe otoczenie. Byli w jakiejś hali. To chyba dworzec - nie widział bardziej bogato zdobionego miejsca ot tak otwartego dla "plebsu". Spojrzał, z kim się tu pojawił: Charles, Scurffie (co on miał z barkiem? Co przegapił?) oraz dwójka tych rogatych strażników.
Młodzieniec odetchnął. Niezmierzona była jego ulga, jak tylko strażniczka powiedziała o podejrzeniu ich o kłusownictwo. Czyli nie wiedzieli o bibliotece. Jedno zmartwienie mniej. Tylko co teraz?
- Ja od siebie dodam, że, uh... - zaciął się w poszukiwaniu właściwych słów. - Ja też szukałem wyjścia, ale w mniej... uh, destruktywny sposób. Nawet nie mieliśmy zielonego pojęcia o tych całych kłusownikach.
Oby tylko nie narobili sobie tym samym problemów. Nie miał najmniejszej ochoty gnić w lochach Rosariów, posądzony o kłusownictwo. Ben to artysta, a nie przestępca! A przynajmniej nie uznaje się za przestępcę. Spojrzał zestresowany na swoich towarzyszy w nieszczęściu.
- Eee, Scurffie? Jak się czujesz?Soph - 14 Kwiecień 2016, 02:23 – Podróżnikami, doprawdy? – powtórzyła, unosząc wysoko jedną jasną brew. Następnie machnęła dłonią na przechodzącego niedaleko strażnika.
– Moje nazwisko: oficer Vulia Alastriona – oświadczyła z lekkim salutem do czoła, przy rogach, po tłumaczeniach Kapelusznika. Była dosyć wysoka, ale gdy podeszła do Charlesa, musiała nieco zadzierać głowę. – Muszę znać waszą godność, panowie, oraz konkretny cel podróży. Ogólniki mi nie wystarczają. Prosiłabym o szczerość, bo naprawdę nie chcę was przesłuchiwać gwałtem, a do tego zostałam wyszkolona.
Jeden z żołnierzy dotarł właśnie do naszej wesołej grupki i powiódł spojrzeniem po zbieraninie, nieco z niedowierzaniem odnotowując jednego osobnika w czerwonym mundurze, leżącego na ziemi, i drugi mundur Rosarium, noszony przez jakąś młódkę. Kobieta jednak odchyliła klapę marynarki, błyskając oznaczeniem oficerskim. Bo szabli nie lubiła. Albo może z innego powodu nie miała jej w rynsztunku.
– Znajdźcie jakichś wolnych ludzi i przetransportujcie tę dwójkę do pokoju gdzieś tu w motelach. I medyka dla nich, z łaski swojej – nakazała, gestykulując pomiędzy Scruffiem a Galalielem. – Skrzydlaty pod strażą.
Kolejno zwróciła wzrok ku pozostałej, przytomnej dwójce. Otaksowała ich ponownie wzrokiem i odsunęła od Kapulusznika ze trzy kroki, stając tak, by widzieć obu mężczyzn naraz. Zerknęła na Bena i w sumie to do niego zwróciła:
– Naprawdę byliście tam niechcący, skoro nie znacie Skrzywionej Latarni. To miejsce w Malinowym Lesie ciągle się zmienia i przemieszcza. Gdy byłam tam dwa dni wcześniej, WYJŚCIE znajdowało się na wschód. Aż ciarki przechodzą co mogliście znaleźć pod fundamentami – stwierdziła, ale jej jedyną reakcją było lekkie skrzywienie głowy. – Więc? W jakim celu tamtędy przechodziliście, panowie podróżnicy? Gdzie was wiedzie droga? – założyła ręce na piersi. – I cóż to za skrzyneczka, panie? – spytała znów, o ile puzderko z tajemniczym ładunkiem nie było schowane przez Charlesa przed spojrzeniami ludzi i nie-ludzi.
--> można pomijać w kolejce Scruffie'ego. Charles - 14 Kwiecień 2016, 19:33 Charles czuł się naprawdę bardzo, ale to baaardzo źle. Nie mógł teraz skończyć w lochu, nie mógł wszystkiego zaprzepaścić. Czuł się, jakby stał w tym cholernym miejscu cały miesiąc, czas rozciągał się jak guma balonowa. Z niepokojem odprowadził wzrokiem kolejnego gwardzistę. Scruffie miał niezłego pecha, był teraz na łasce i niełasce tych elementów różanych. Trzeba by było pomyśleć, jak by go tu wyciągnąć z ich łapsk, szczególnie, iż po ich akcji zapewne przeniosą go z motelu w dużo bardziej nieprzyjemne miejsca, gdzie jego rany staną się dodatkowym ułatwieniem działań.
- Czy to naprawdę konieczne? Znaleźlibyśmy mu jakiegoś znachora po drodze, a tak nie wiemy, gdzie będzie się znajdować. Jest on naszym kompanionem, wie pani...
No i właśnie żem o tym wspominał - wyciskanie informacji gwałtem. Ochocho, no oczywiście, tam nie uczy się ich rozmowy, jakiegoś savior-vivre. Bij i siecz, póki nie powiedzą im, że matka przesłuchiwanego rzeczywiście była różowym słoniem w kropki, a ojciec ukradł księżyc na czas nowiu. Jak zwykle, to on musiał w tym układzie zostać wyjaśniającym, mówiącym w imieniu. Może powinien pomyśleć o karierze dyplomaty, lub ambasadora...?
- Czemu nasza deklaracja podróżności wydała się pani fałszem? Ale skoro jest to potrzebne... jestem Charles. Charles Ashtarov - bo przecież nie chciałby, aby jego nazwisko dyndało na wszystkich słupach ogłoszeniowych w kraju. - Kapelusznik, lat 67, niezamężny. Mamy do dostarczenia specjalną przesyłkę w pewno specjalne miejsce. Była to... ostatnia wola umierającego. Można by to tak nazwać. Wydawał się być zdesperowany na tyle, aby posłuchać się jego wytycznych. Wie panienk... pani. Duch przygody, awanturnictwo itp, itd. - dodał bez cienia wahania w głosie. Co jak co, ale lubił myśleć o sobie, że należy do takich awanturniczych typów.
Fragment o fundamentach zaniepokoił go również. Skoro było tam tak niebezpiecznie, to złapanie ich przez strażników stawało się bardziej darem losu aniżeli pechem. Postanowił odpowiedzieć jej w szarmancki (i odpowiednio roztrajkotany) sposób:
- Nikt nigdy nie widział krańców Krainy Luster, milady, i nikt nie ma prawa znać wszystkich miejsc, jakie się w niej zbierają. Lokacje "wędrujące" tworzą chyba osobną kategorię. Słyszałem o teorii, jakoby tak naprawdę wszystkie miejsca które znamy, ruszały się w swoim tempie, a tamte miejsca jako jedyne stoją i ani drgną. Hmmm... o czym to ja? Ach tak. A ta przesyłka to właśnie owa skrzyneczka. I błagałbym solennie, by uszanować wolę zmarłego i jej nie przetrząsać. Wygląda na cenną. Kto wie, jak delikatna może być zawartość? - I jak gorąca będzie kula ognia, która spali ich na popiół? Charles nie był w stanie dyskretnie jej ukryć, jednak powoli i niby z lekceważeniem włożył ją do cylindra, potrząsając tak, aby wpadła poza zasięg dłoni nie-KapelusznikaBen - 15 Kwiecień 2016, 23:07 Dobra, nie było źle. Było bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, BARDZO źle! I co teraz z nimi zrobią? Początkowy powiedzmy-że-spokój młodego Marionetkarza przeminął, kiedy pani Alastriona zaczęła wypytywać o ich dane osobowe i takie tam. Może zakrawa to o samobójstwo, biorąc pod uwagę fakt, jak bardzo pakunek w rękach Charlesa mógł być niebezpieczny, ale Ben postanowił jako tako współpracować. Na całe szczęście, Kapelusznik zdołał sprytnie zmanipulować prawdę. Oby to wystarczyło Alastrionie; oby nie zachciało jej się sprawdzać skrzyneczki. Nic, tylko trzymać kciuki.
- Marionetkarz, jakiś czas temu skończyłem 22 lata. - opisał się szybko, podobnie do Charlesa. Monolog Szalonego Kapelusznika zagłuszyły mu jego własne myśli na temat tej sytuacji, połączone z obserwacją wszystkiego naokoło siebie oraz słuchaniem swoich sztucznych palców postukujących subtelnie o swoje już nie sztuczne kolano.Soph - 27 Kwiecień 2016, 15:22 Kobieta spojrzała na Kapelusznika jakby był troszkę niespełna rozumu. Co po pseudo-naukowym wywodzie o przemieszaniu się rzeczywistości nasuwało się samo, proszone bądź nie.
- Powiedział pan przed sekundą, że cel waszej podróży już blisko, tedy nie rozumiem dlaczego narażać rannego Opętańca na dodatkowe niedogodności. - Alastriona obejrzała się przez ramię, wyszukując wśród odskakujących podróżnych dwóch żołnierzy, lewitujących ku wejściu do moteliku nosze z naszymi nieprzytomnymi ofiarami.
- Uiszczać szkody za Latarnię nie musi pan, panie Ashtarov. Kolejne dwa dni i posadzi się od nowa. Inaczej ma się sprawa z medykiem i lokum, ale o to będzie się musiał zatroszczyć wasz towarzysz, gdy wydobrzeje. I spokojnie - uśmiechnęła się leciutko - nie żądamy pieniędzy. Biedni i potrzebujący zostają zapisani w Księdze Gości i kiedyś mogą zostać poproszeni o drobną przysługę w ramach spłaty długu. W ten sposób arcyksięstwo nie traci, zaś nasi goście nie muszą czuć, że ktoś ich poniża lub okazuje niechcianą przez dumę litość.
Otworzyła usta, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze. Pstryknęła palcami i kobieca część duszy wygrała bój. Oficer zniżyła głos do tonu, którym opowiada się niewinne plotki.
- To Arcyksiężna poddała ten szlachetny pomysł pomocy biednym i potrzebującym, jako dekret wieńczący jej długą, samotną podróż po Krainie. A jednak na salonach szumi, że powodem jest Arcyksiążęca Przytulanka, która zarządza pałacowym dworcem. - Krótki uśmiech znów zagościł na różowych wargach Alastriony. - Zaś u nas w garnizonach powtarza się, że za wszystkie sznurki pociąga hrabina, i że to ona ma jakiś niezrozumiały pociąg do najsłabszych istot w Lustrze. Z drugiej strony, mawiają, że swobodnie wyprawia się do Świata Ludzi i stamtąd szmugluje broń i medykamenty. Charakterną sekretarkę znalazł sobie mości Arcyksiążę - roześmiała się. - A jej zasięg ramion w walce jest niesamowity, zwłaszcza z powodu tych cyrkowych modyfikacji.
Spostrzegając idącego ku nim gwardzistę, Upiorna wyprostowała się gwałtownie, spłoniła i odchrząknęła.
- Dobrze, skrzyneczka. - Pochłonięta została przez kapelusz, ale kobieta nie wydawała się nadmiernie chętna do otwierania szkatułki. Swoją drogą, ciekawe jak Charles chciał wręczyć drewniane puzderko do rąk własnych Rosarium, odmawiając pomocy jego gwardzistów. Wrzucić przez okno Pałacu, na teren którego o własnych siłach raczej się nie przedrą? - Skrzyneczka mnie nie interesuje, interesuje mnie to, co widzieliście jeszcze w Malinowym Lesie. Coś niezwykłego, zastanawiającego, prócz samej Latarni? Czy były spłoszone zwierzęta, dziwne ślady, krew, oznaki walki? Latarnia to skrzyżowanie szlaków, również Bestii. Kłusownicy zastawiali tam sporo pułapek.Charles - 3 Maj 2016, 17:02 Akurat Charles nie przejmował się zbytnio rodziną Agasharra. Nie byli oni częścią jego planu zemsty, może ewentualnie jako zakładnicy. Aż dziw, że taki bezduszny drań był w stanie założyć rodzinę. Jedynie na wspomnienie owej sekretarki postanowił na chwilę włączyć swoją uwagę. Hrabina, cyrkówka o długich rękach, wspierająca słabszych na przekór zwyczajom różanych? Ciekawe, naprawdę ciekawe. Nie należało oczywiście wyciągać pochopnych wniosków, szczególnie że wspomniana persona miałaby być ścisłą współpracownicą Arcyksięcia. Być może grała na dwa fronty. Lepiej było jednak zostać w tej rozmowie na pasywnej pozycji... ale jej radosna reakcja zachęcała go. Musiał mieć pewność.
- Hrabina? Coś słyszałem... hrabina de Chadonay? Jakoś tak? Wydaję mi się, że miałem przyjemność się z nią spotkać. Kobieta o zimno-niebieskich oczach, z gwizdkiem przyczepionym do ucha i bardzo długich palcach, prawda? Dosiadała olbrzymiego wilka. A może nawet... chociaż nie chciałbym jej niepokoić swoją obecnością. Ale gdyby jednak, dałoby się z nią jakoś skontaktować? Nawet listownie.
Musiał zaryzykować. Gdyby rzeczywiście chodziło o Opal, to ona mogłaby przetransportować paczuszkę do zamku Rosariuma bez wzbudzania podejrzeń! Tylko się z nią spotkać, choćby na chwilę, przedstawić sytuację, z pewnością za wysadzenie pałacu weszliby do Anarchs z pocałowaniem ręki! Ale nie nie nie... spokojnie. Spokój. Kamienna twarz.
- A więc mieliśmy wręcz niesamowite szczęście, że żadna z pułapek nie aktywowała się na nas. Żadnej krwi, żadnych tropów, nic a nic, od śniegowej wioski aż do latarni. - dodał, siląc się na spokój.