Anastasia - 19 Maj 2015, 18:25 / Ekhem, dla jasności... Eli mówi, że Amelia powiedziała, że przez jakiś czas nie da rady nam odpisać i mamy kontynuować same, odpisze kiedy tylko będzie mogła.
W żadnym wypadku nie spodziewała się dalszego obrotu spraw, uznając, że wszystko już gładko pójdzie i ani Amelia, ani też Eliot nie będą sprawiać większych problemów. W końcu skąd mieli wiedzieć o jej podstępie i większości wyssanych z palca słodkich słów? Prawdopodobnie za bardzo zlekceważyła Pana Magicznego, czego nie powinna była nigdy robić. Nie wiedziała, kogo przed sobą miała, do czego był zdolny, a przecież świadoma była jak wielka różnorodność mocy w Krainie Luster istnieje. Sama doświadczyła kilku na sobie, mając nie jedną w posiadaniu za życia oraz obecnie. Widziała także niektóre z nich podczas spotkań z innymi tamtejszymi rasami, a także część zaobserwowała samotnie przemierzając nowe lokacje. I nie ograniczały się one do podstawowego latania albo czytania w myślach. Niektóre do tej pory pozostawiały ciarki na jej bladej skórze, więc wspomnień o nich szybko starała się pozbyć.
Póki co uznawała, że oboje są siebie niepewni, ale przede wszystkim, że widzą w niej uroczego Dachowca, Przytulankę jaką była. Ha! Jaka koszmarna pomyłka.
Bacznie ślepiami śledziła poczynania współlokatorów, a początkowe słowa Lunatyka nie robiły na niej większego wrażenie. Ot, taka gadka, jak to rodzice mają w zwyczaju. Na szczęście dzieci często robią im na przekór. Ale z momentem, gdy usłyszała o tym, co mężczyzna wiedział na jej temat, nabrała ze świstem powietrza w płuca, a na czole z każdą chwilą rozła coraz większa zmarszczka. Nie podoba mi się to Panie Magiczny! Dobrze ci w myślach radziłam – należało uważać na ruchy! Teraz, nya, już za późno.
Nie chciała się tłumaczyć z oskarżeń, nie odezwała się już słowem, doskonale rozumiejąc, że Amelia nie ma najmniejszego zamiaru ruszyć w jej stronę i przysiąść się na krześle, a Lunatyk już na pewno by jej to skutecznie utrudnił. Cóż, pora przestać się bawić w kotka i myszkę, na poważnie wziąć sprawy w swoje kocie łapy.
Wstała z miejsca kierując się w stronę wyjścia z kuchni. Przechodząc obok nierozłącznych papużek zatrzymała się, na żadne z nich nie podnosząc wzroku, który teraz utkwiony był w posadzce. Całym jej ciałem potrząsały lekkie dreszcze, twarz ukryła we włosach, a dopiero po chwili do uszu obojga mógł dotrzeć jej histeryczny śmiech.
Przygryzła dolną wargę momentalnie zbliżając się do Eliota, dzięki czemu dokładnie mógł podziwiać jej wydłużone kły, a chwilę potem, jeśli w porę się nie odsunął lub też nie zareagował w jakikolwiek inny sposób, powinny uderzyć w niego z impetem cztery z dziewięciu ogonów, jakie pojawiły się na miejscu jednego. I żeby nie było mało, oczywiście nie szczędziła mu dobrodziejstw jej mocy, były to ogony twardsze, których uderzenie zapewne musiało zaboleć.
- Nyahahahaha. Nie mam pojęcia, Panie Magiczny, skąd o tym wszystkim wiesz i podejrzewam, że nie będzie czasu na wyjaśnienia. Ale skoro tak się sprawy mają, to widzę, że będę mieć w wami o wiele większą zabawę, niżbym się mogła spodziewać, nya! Czy to nie uroczo? Powinieneś się cieszyć, że możesz w niej uczestniczyć i stoisz tu przede mną wciąż żywy. Przyjście tu podczas twojej, nya, obecności było wyjątkowo nietrafionym pomysłem, lecz mam zamiar w pełni to wykorzystać. Dzięki tobie nie będzie tu tak... Martwo, nyahaha. – Śmiała się i cedziła przez zęby wszystkie słowa na przemian, pozostając wciąz czujną i przygotowaną w razie ewentualnego kontrataku. W razie czego planowała go uniknąć, nie zapominając o tym, że jej zwinność nie była na przeciętnym poziomie, dzięki przynależności do organizacji.
Oczywiście, gdyby Eliotowi udało się uniknąć ataku, spróbowałaby ponownie, nie dając mu chwili wytchnienia, żeby wreszcie pozbyć się kłopotu przyczepionego do baletnicy.
Jeśli choć na krok odsunął się od Amelii, pozostałe ogony oplotły się wokół jej ciała, przez co dziewczyna została unieruchomiona i znalazła się bardzo blisko kotki.
Jeśli jednak nie rozdzieliła ich i nie miała możliwości schwytania Amelii... To nie spuszczając z mężczyzny wzroku, stała przed nim w pełnej gotowości czekając na przystąpienie do podjęcia kolejnej próby odbicia człowiekowatej.Eliot - 19 Maj 2015, 22:19 Machnął raz jeszcze ręką w kierunku drzwi, popędzając nieproszonego gościa do wyjścia.
I nico.
Anastasia nie przejawiała skłonności do współpracy. Co więcej, z jej twarzy wreszcie spełzł ten fałszywy, oszukańczy, pewny siebie uśmiech. Przez sekundę Eliot ucieszył się. "Ha!", przeszła mu triumfalna myśl samopochwalna przy tym maleńkim zwycięstwie. "Nie próbuj wciskać kitu jeszcze większemu kłamcy."
Potem na jej czole pojawiła się ta zmarszczka, która zwiastowała mu kolejne nieszczęścia. Nikt kto miałby dobre zamiary nie pozwoliłby swojej twarzy, ciału i, co gorsza, śmiechowi, wyprawiać takie rzeczy. Nie spuszczał z niej wzroku. Dopiero gdy dała upust swojemu szaleńczemu śmiechowi, wzdrygnął się mieszając z gwałtownym, krótkim wdechem jakieś przekleństwo.
Zahipnotyzowany jej uzębieniem, które na myśl mu przywiodły wszystkie te kiepskie wampirowe horrory (kolejny dowód na to, że za dużo oglądał ludzkich filmów a za mało miał kontaktu z Drugą Stroną) a którego pewnie mógłby jej pozazdrościć niejeden inny Dachowiec, niemal przeoczył nadchodzący atak ogonami. Niemal. Ale co mu po "niemal", bo słyszał jedynie ten dziwny szelest jaki towarzyszy zamachnięciu się i świst jak przy wprowadzeniu czegoś w szybki ruch. Uprzedzony jedynie tym oraz mignięciem czegoś na skraju pola widzenia pozwoliło mu na niemal automatyczny, ochronny gest uniesienia rąk i zaciśniętych w pięści dłoni ku twarzy, garbiąc się nieco, tworząc pozycję ochronną. Impakt uderzenia pchnął go na bok, na podłogę, gdzie pierwsze słowa klasycznej zwycięskiej przemowy przeciwnika zagłuszyło mu paru sekundowe zaćmienie w głowie. Pozbierał się kucając na jedno kolano i podpierając dłonią o posadzkę, dopiero teraz czując ból, pewnie będą po tym siniaki, na ramieniu, boku i rękach, gdzie miotnęły go ogony.
A tak dobrze szło! Tyle lat w spokoju! Żadnej magii, żadnych stworów! Czemu to teraz zaczął się ten magiczny bajzel?
Ale nie tracił czasu na krzyk ostrzeżenia w stronę Amelii, bo już któryś z ogonów owinął się wokół jej sylwetki jak lina lasso na końskiej szyi na zawodach rodeo. Nie myśląc za wiele, bo zawsze był kiepski w bezpośredniej walce, wyskoczył w kierunku Hebi wyciągając swoje długie nogi najdalej jak się dało, chcąc złapać ją za talię i powalić na ziemię, dopiero w połowie uświadamiając sobie, że to średnio dobry plan, a nawet kiepski plan, skoro miała do dyspozycji blisko siebie swoje ogony, które zdawały się działać dobrze zarówno w ofensywie jak i defensywie. Ta rezygnacja w połowie sprawiła, że jego skok gwałtownie skończył się dużo wcześniej niż to z początku można by wywnioskować. Złapał co było najbliżej pod ręką, krzesło, i rzucił je w kierunku Hebi zamachnąwszy się od dołu. Za pierwszym meblem zaraz poleciał drugi, w odstępie dosłownie dwóch sekund, bo Eliot złapał już je telekinezą kiedy ciskał tym pierwszym.
Było to tylko rozproszenie, całkiem skuteczne jego zdaniem, bo przypadkowe z powodu jego nagłego skróconego pierwszego skoku na nogi i zmiany planu. Mała kuchnia jednak nie dawała szerszego pola popisu, a teraz jej większość i tak zapełniały ogony. I z tego co kojarzył i widział, a teraz w pełni zrozumiał, mogła je rozmnożyć nawet do dziewięciu. Nie jest dobrze. Nie jest dobrze.
Pozostał względnie opanowany. Tylko względnie, bo na środku kuchni w parę chwilę jego względnie spokojnie życie stało się mniej względnie spokojne. Perspektywa pójścia spać była tak odległa jak Pluto na krańcach Układu Słonecznego, więc równie dobrze mógł się jednak zająć obecną sytuacją bez wiszącego nad nim "spróbuj to jakoś pokojowo rozwiązać, a zaraz wsuniesz się pod kołdrę i złożysz swą głowę na poduszce". Ale co mógł więcej zrobić, rzucić w nią paroma garnkami? Dziabnąć widelcem? Pogrozić nożem? W zasadzie, to nie taki zły pomysł. Jeśli krzesła dały mu chwilkę na ruch bez natychmiastowych konsekwencji ze strony Hebi, to przesunął się w kierunku blatu i szarpnął za szufladę, gdzie były sztućce. I nie mówimy tu o widelczykach deserowych czy łyżkach do zupy. Mamy na myśli trzy porządne noże kuchenne z jednego zestawu, ostrza 23 centymetry. Oczywiście, to tylko noże kuchenne, ale mają ostre czubki, prawda? Szybkim ruchem wydobył je z szuflady i rzucił ogólnie w kierunku kotki, niedbale, o tyle, żeby znalazły się bliżej niej i złapał je telekinezą w powietrzu, nakierowując przodem w stronę przeciwnika.
Był trochę w impasie, w całej tej sytuacji. Ona miała Amelię w ogonach, on miał ostre przedmioty w powietrzu, a teraz zastygł w pozycji obronnej czekając na rozwój wydarzeń.Anastasia - 20 Maj 2015, 12:12 Aż przyjemnie się patrzyło na ból jaki wywoływały uderzenia ogonami, a to uczucie wyłącznie potęgowało w niej chęć do kolejnych tym podobnych działań. Jednak mimo wszystko, w pierwszej kolejności należało się zająć tą, po którą się tu w ogóle zjawiła. Nie mogła pozwolić dziewczynie ot tak uciec przy nadarzającej się ku temu okazji, dlatego też nie miała zamiaru wypuszczać jej z objęć puchatego futra. Nie spodziewała się kłopotów po tej kruchej istotce, chociaż nigdy nie powinna jej lekceważyć.
Ale... W tym momencie chyba przede wszystkim nie powinna była spuszczać wzroku z Eliota, który, o dziwo, przystąpił do dość zabawnego i przyziemnego kontrataku. Nie tego oczekiwała po magicznym. Miała nadzieję na zabójcze moce, utrudniające wszystko co do tej pory dokonała, krzyżujące plany i pozwalające się jej wykazać. Tu jednak natrafiła na lecące w jej stronę krzesła. Ech.
Dla lepszej ochrony swojego własnego ciała, na Amelii pozostały dwa ogony, a reszta owinęła się szczelnie wokół ciała Anastazji od strony nadlatujących przedmiotów, by to w nie uderzyły. Syknęła cicho mocniej zagryzając zęby. Nie obeszło się bez bólu, bo i owszem, choć osłona wciąż była twardsza niż zazwyczaj, to połączenie z jej ciałem dawało o sobie znać. Ha, szkoda, że Pan Magiczny nie wziął pod uwagę, że tymi rzutami mógł równie dobrze skrzywdzić swoją człowieczkę... Więc niech lepiej uważa na swoje dalsze posunięcia, aby przypadkiem nie obróciło się to przeciw niemu, bo nie takie miał zamiary. Chyba. Nigdy nie wiadomo, na kogo tak naprawdę trafiła, nuż sam także się podszywał dla wyższych celów i całkiem dobrze mu ta gra wychodziła? Kto ich tam wiedział... Liczyło się tylko to, że to kotka miała w ostatecznym wyniku zdobyć Amelię.
A kiedy już oba krzesła opadły z hukiem na podłogę, ogony również opuściły swoje miejsce, nerwowo wirując w powietrzu. Momentalnie dostrzegła, że Eliota nie było tam, gdzie jeszcze przed chwilą się znajdował, a teraz znalazł się przy jednej z szuflad ze sztućcami. Och, daruj sobie. Lecz ten jednak postanowił nimi rzucić, wykorzystując do tego również jakże przydatną w tej chwili moc. To znaczy, miała nadzieję, że zrobi z niej użytek. Bo sama w geście obrony wystawiła mu na ostrzał inną, żywą tarczę. Jego wspaniałą, tak rycersko bronioną Amelię, która trzymana była wciąż przez dwa ogony – jeden oplatający się wokół bioder, drugi natomiast mniej więcej w połowie tułowia, na skraku mostka. Niezmiernie ciekawiło ją, czy je zatrzyma, a może jednak nie zawaha się dalej nimi cisnąć. Zapewne baletnica ogarnięta była strachem, który jeśli nie pokazywany, to skryty był gdzieś w środku, a upajanie się nim tylko dodawało kotce więcej zachęty do dalszych działań. Im więcej zagrażających życiu sytuacji, tym więcej intensywnych emocji uda jej się z niej pochłonąć.
- Uważaj sobie, chcesz jej rozlweu krwi, nya? – I jeśli nie Eliot teraz, to sama później mogła rozegrać podobne przedstawienie.
Krwi... Czy bycie martwą pozbawiło ją samą krwi? Czy wciąż pozostało w niej coś, cokolwiek, co miała? Przecież nie chciała umierać, nienawidziła tego życia, nie chciała tu i tak wcale istnieć. Dlaczego miała to znosić, tak bardzo cierpieć w tej trupiej powłoce? Dlaczego inny mieli się cieszyć tym, że wciąż żyli? To niesprawiedliwe. Zapłacisz mi za to... A uczucie, jakie pobierała od trzymanej dziewczyny, tylko wszystko w jej głowie potęgowało, wprowadzało coraz większy mętlik i niekończący się zamęt. Tak dobrze się bawiła, tak bardzo ją to przerażało.
A w tym czasie do uszu wszystkich zgromadzonych mogły dobiec roznoszące się po domu pomiaukiwania, warknięcia i niekiedy mruczenie, które z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze, aż w końcu nasiliły się na tyle, by zamilknąć. W progu pojawiły się trzy kocie zombie rozmiarów przeciętnego dachowego kota. Jeden z nich dość wrogo nastawiony, warczał, posturą chciał odstraszyć i gdyby miał futro, zamiast tych wyliniałych resztek, z całą pewnością byłoby ono nastroszone. Drugi wydawał się obojętnie do całości podchodzić, usiadł myjąc swoją łapę. Trzeci natomiast, wyrazie zainteresowany spoglądał to na pozostałe koty, to na istoty w kuchni stojące... W każdym razie każdy z nich gotów był w razie czego zyskać nieco czasu dla Hebi, rzucając się na Eliota. Co prawda zombie zabójcze nie były, jednak trzy koty kogoś dopadające mogą być chwilowo dość uciążliwe...
Zacisnęła pięść na swoich czarnych włosach, skotłowane myśli nie opuszczały jej głowy, przestała się skupiać nad tym co wyczyniała, czego skutkiem były coraz mocniej zaciskające się na Amelii ogony. I zdaje się, potrzebowała jakiegoś drobnego impulsu przywracającego ją do rzeczywistości, by tego zaprzestała.Eliot - 22 Maj 2015, 00:22 /derp, co za post, niech mnie ktoś dobije
Jemu też było przykro, że jedyne co umiał to rzucanie przedmiotami - telepatią czy też siłą mięśni, ale to jedyne co mógł zrobić ze swoimi mocami i umiejętnościami. Nie dla niego zianie ogniem, magiczna broń, cała gama wesołych morderczych możliwości. Od zawsze wystarczało mu patrzenie i bezszelestne znikanie, które teraz na nic mu się zdało.
Trzy noże, każdy pod innym kątem w różnej od siebie odległości. Może się zasłonić Amelią szczęśliwie zatrzymując dzięki jej ciału dwa z nich, a dobrze wycelowany trzeci, sięgnąłby piersi lub szyi kotki? Może, ale nie warto sprawdzać. Rzeczywiście nie chciał rozlewu krwi. Ani Amelii, ani, wbrew wszystkiemu, Hebi, ani tym bardziej swojej. Jednak z Amelią było to tak, że nie była mu szczególnie droga. Za słabo ją znał. Nie potrafił wykrzesać z siebie tyle zaangażowania czy uczucia, żeby związać się z nią aktualnie na jakimkolwiek poziomie emocjonalnym, który zaburzałby jego osąd w stosunku do sytuacji. Wciąż mógłby zwyczajnie odejść wiedząc, że nie będzie miał długo z tego powodu wyrzutów sumienia. A jednak... wydawało mu się to niewłaściwe. Amelia skryła się za nim wcześniej i wtedy rzeczywiście przez chwilę poczuł się jakby robił coś "rycerskiego", jak ochrona własnym ciałem praktycznie nieznanej mu osoby. Nie cierpiał, kiedy ktoś kładł w nim zaufanie. Czuł się obarczony i zobligowany, tak jak teraz. I musiał się z tym uporać, skoro było już za późno na cokolwiek innego.
Uniósł ręce w uspokajającym geście, a niecne narzędzia do robienia obiadów stuknęły o posadzkę, kiedy je opuścił. Złożył dłonie jakby do modlitwy, na sekundę przyłożył je do ust, po czym machnął nimi w kierunku Hebi.
- Czego oczekujesz? - spytał wreszcie rozkładając ręce i zakładając na biodra.
- Poczuć się znów przez chwilę żywą? - spytał z nieruchomym wyrazem twarzy, jedynie brwi zmarszczyły mu się na czole, jakby się zaniepokojony zastanawiał nad czymś. Stąpał po cienkim lodzie, wiedział o tym. Widać było, że coś z Anastazją jest nie tak. Nie wyglądała na taką, która choćby jako-tako uporała się ze swoją śmiercią i przyzwyczaiła do aktualnego stanu życia, a raczej jego braku. A jednak było coś szczerego w tym pytaniu. Nidy w zasadzie nie miał okazji spytać Stracha na kiego czorta mu te cudze emocje i jak to na nich wpływało.
Koci wrzask był nietrudny do pominięcia, ale przyjął go bez niepokoju. Spodziewał się jakiś kotów, bo widział je swoim magicznym wizjerem. Zarejestrował fakt pojawienia się ich. Po tym wszystkim będzie miał serdecznie dość wszelkich Dachowców i kotowatych na dłuższą chwilę.
Patrząc na rozchwianą kotkę nie potrafił podjąć decyzji. Wytrącić ją z równowagi jeszcze bardziej? Co się z nią w ogóle działo? Ból istnienia dopadł? Jego przypuszczenie, że jest świeżym Strachem mogły być słuszne. Wściekli przeciwnicy łatwiej popełniają błędy. Ale czy jest sens ją atakować czy bardziej złościć? Nie chciał, żeby odbiło się to czkawką na Amelii, ciągle będącej w ogoniastym więzieniu, które zaciskało się coraz bardziej na jej ciele. Posłał jej spojrzenie, trudne do identyfikacji, ale mogło być coś w rodzaju prośby o wytrzymanie jeszcze trochę. Natychmiast skupił się na sytuacji, rozproszonej chwilowo Anastazji.
Nie skorzystał z okazji ciśnięcia jednak czymś ostrym w jej kierunku. Nie wiedział, czy potrafi coś takiego w ogóle zrobić. O, ciekawostko!, jeszcze nikogo nigdy nie zabił i nie miał zamiaru zaczynać teraz. Jego fachem w Krainie Luster było zielarstwo i ziołolecznictwo, coś co z zasady miało pomagać innym ludziom.
- Hej, HEJ! - krzyknął w jej kierunku. - Bo ją udusisz! - ostrzegł z niepokojem widocznym już pomiędzy brwiami ściągniętymi w dół. Nie mógł, no nie mógł stać bezczynnie. W dwóch krokach przybliżył się do nich, nie wiedząc czy atakować czy wyciągać Amelię czy, u licha, co innego jeszcze.Anastasia - 23 Maj 2015, 09:45 / Wybacz, staram się jak mogę :v Nyahahaha.
Szeroki, przebiegły uśmieszek zawitał na jej twarzy, gdy tylko zrozumiała, że wystawienie mu Amelii jako żywej tarczy było idealnym posunięciem. Noże się zatrzymały i wyglądało na to, że miały już nie ruszyć dalej. Choć... Teraz dopiero miała okazję przyjrzeć się im na spokojnie, zdecydowanie lepiej oceniając sytuację. Przecież śmiało mógł zaatakować, próbować z pewnością ją zranić. I mimo wszystko każdy z rzuconych przedmiotów opadł na ziemię. Dlaczego? Czy aby na pewno był on kimś, kto chciał chronić Amelię? Ha, w tej chwili na takiego na pewno nie wyglądał, z łatwością odpuścił – bo tak to kotka odebrała – podjęcie dalszej walki o życie trzymanej dziewczyny. Chyba nie myślał, że uda mu się to rozwiązać pokojowa, prawda? Powinien być tego świadom już odkąd ujawnił bez zahamować jej prawdziwe oblicze. Teraz nie ma szans, aby odpuściła, a być może wcześniej była jeszcze w stanie cokolwiek negocjować, porozmawiać o życiu człowieka niczym o cenie warzyw na targu.
Bezradność jaka biła od Eliota bardzo ją bawiła. Cieszyła się, że wybrała właśnie ten dom, dokładnie w tej chwili, trafiając na ich dwoje. Chyba nigdy wcześniej nie udało jej się spotkać podobnej osoby... Lub raczej nigdy nie postawiła nikogo w takiej sytuacji, toteż nie mogła wiedzieć jakby zareagowali. Cóż, będzie jeszcze czas, aby wszystko nadrobić.
Mimo wszystko, nie można zaprzeczyć, że Lunatyk w słowach drażnił ją jak nikt, co w dużej mierze nadrabiało za czyny. Bezczelny, nya. Kiedyś się jeszcze doigrasz. Ale wiesz, teraz nie bardzo mam większe chęci na zabawy z tobą, mam inne priorytety i nie mogę pozwolić im czekać. I także było to powodem przelania czarki. Nie była żywa, była martwa. Musiał o tym przypominać? Musiał jej to mówić? Och, to taka wielka zabawa, tak? Jeszcze się przekona, do czego i martwy potrafi być zdolny.
Chwilowa utrata kontroli nad tym, co dzieje się dookoła, a skupienie na mieszance w głowie przestawały pomału jej przeszkadzać. Znaczy... Coraz bardziej się do tego przyzwyczajała z każdym kolejnym razem i jeśli zupełnym przypadkiem wyrządzała komuś krzywdę, nie bardzo się przejmowała. O to w pewnym sensie także chodziło. I z całą pewnością, gdyby siedziały tu sobie we dwie, do jakiejś większej tragedii by mogło dojść. Teraz na szczęście był on – wybawca z opresji, którego nie jedna księżniczka by pozazdrościła. Jak się okazało, tym razem same słowa wypowiedziane podniesionym tonem wystarczyły. Dłonie swobodnie, niczym pozbawione wszelkich sił, opadły wzdłuż ciała, a głowa uniosła na zbliżającego się Lunatyka. Patrzyła tak w osłupieniu, wyprana z każdej emocji. Nim twarz kotki zmieniła swój wyraz na jakikolwiek inny, ogony poluźniły swoje uściski na tyle, że Amelia jeśli nie całkowicie na posadzkę, to chociaż na kolana opadła z wycieńczenia, jakie ta jej zafundowała. Ale! Nie pozwoliła przypadkiem Eliotowi się do niej zbliżyć, sama jako pierwsza zagradzając ją swoim ciałem, wyszła mężczyźnie naprzeciw. Stawiała kolejne, powolne, ale w żadnym wypadku niepozbawione gracji kroki, dopóki nie udało jej się podejść na tyle blisko, aby dzieliły ich dosłownie centymetry.
- Naprawdę chcesz wiedzieć, czego oczekuję, nya? – Mówiła do niego ściszonym, może i za bardzo zalotnym głosem. Wyciągnęła dłoń w jego stronę i jeśli wcześniej nie uciekł w inny zakamarek kuchni lub też jej dłoni nie odtrącił, przejechała delikatnie opuszkami po jego poliku ani na moment nie zrywając z nim połączenia wzrokowego. Jeśli natomiast czynność ta by jej się nie udała, zamknęła dłoń w pięść i kontynuowała rozmowę obojętnym tonem. - Zabawy! Czy to nie oczywiste, nya? Widzisz, Panie Magiczny, trochę mi martwo. Świat Ludzi jest tak mocno przepełniony zwyczajnością, trzeba mu trochę dopomóc. Mówiłam, jestem dobrym duszkiem! Nyahaha. Przecież tak bardzo chciała poznać odrobinę magii, czyż nie to jej właśnie daję?
Drobna przerwa na zabawę, tym razem kosztem Eliota, jej się spodobała. Nie można całe życie zabijać, mścić się i odreagowywać. Są też różne inne przyjemności.
A zombie-koty zgromadziły się wokół Amelii, lecz nie miały zamiaru wyrządzić jej żadnej krzywdy. Ot tak, usiadły przy niej, by w razie czego poprzeszkadzać nieco Eliotowi, gdyby zechciał się tam zjawić.Eliot - 24 Maj 2015, 16:43 Patrzenie na jej twarz, tak radosną w tej sytuacji, zadowoloną, że coś się dzieje, nie wzbudziło w nim żadnej złości czy niechęci, której się spodziewał, a której chciałby użyć i zmienić w gniew. Ale nie było w nim nic negatywnego, bardziej był zajęty byciem zmęczonym i zaniepokojonym. Brakowało mu adrenaliny w żyłach i chęci do działania. Trwał tylko dzięki swojej moralności, która mówiła, a nawet głośno krzyczała, że trzeba tu zostać i ratować kogo się dało. Przetarł dłonią twarz, patrząc przez palce na Amelie. Jeśli tylko przeżyje to wszystko, to będzie miała co wspominać. I miał nadzieję, że wyrzuci sobie z głowy całe to uganianie się za magią.
Kiedy kotka posłuchała go, a Amelia opadła na podłogę, uczynił krok w jej stronę, ale dalej nie zaszedł jako że Anastazja wyszła mu na przeciw. I nie poprzestała na odgrodzeniu go od dziewczyny, a szła w jego stronę. Była blisko, bliżej, coraz bliżej, a on nie ruszył się, bo nie będzie przecież umykał żałośnie chyłkiem z kąta w kąt. A może nie miał już sił, żeby się odsunąć. Albo nie chciał się przyznać, że wcale nie chce oderwać wzorku od jej martwych, kocich oczu jakby chciał z nich wyczytać jej śmierć, zobaczyć czy z powiedzeniem "oczy są zwierciadłem duszy" jest coś na rzeczy. Jej dłoń opadła na policzek i przejechała po jego nieogolonym zaroście.
- To tyle?... - spytał. - Zabawy - powtórzył i zapadł na chwilę w zdumione milczenie z brwiami uniesionym w ekspresji konwersji, jakby próbował w głowie skrócić sobie słowo "zabawa" na coś bardziej zrozumiałego. Zabawa. Zabawa. To była jej wizja zabawy? Droczenie się z innymi, patrzenie jak się wiją, na wywoływaniu w nich emocji, których przeważnie ludzie starają się unikać? Czy tylko on w tym towarzystwie uznawał za dobrą zabawę oglądnie ludzkiej telewizji? I jak usłyszy jeszcze jedno per "Panie Magiczny", kolejne przezwisko do ogromnej listy ksywek i niemądrych zdrobnień podarowanych mu przez liczne rodzeństwo w dzieciństwie, albo jeszcze jedno "nya", to pęknie mu chyba żyłka w skroni. Miał się zawsze za cierpliwą osobę, i miał rację, ale to wszystko trwało już zbyt długo. Cały ten przeklęty dzień był już zbyt długi.
Zerknął za jej ramię sprawdzając co z Amelią. Ogony obluzowane, Amelia na ziemi, dobrze. Tylko te dziwaczne koty trochę gorzej. Ale jak się dobrze kopnie to polecą daleko. Ale to wszystko było daleko za Anastazją. Hmm.
Anastazja była blisko. Tuż przy nim. I co miał z tym fantem zrobić, co dało się zrobić, skoro poza dręczeniem ich nie miała żadnego innego celu? Z takim przeciwnikiem trudnej, zwłaszcza dlatego, że on miał więcej do stracenia. Miał stać i rozmawiać, prowadzić dysputy o życiu i śmierci? Nigdy nie był dobry w słowach. W jego głowie wszystko brzmiało tak płynnie i zrozumiale, każde słowo pasujące do poprzedniego i następnego, ale kiedy tylko otwierał usta, jedynie co wypluwał z siebie to niezrozumiały bełkot, dlatego zawsze ograniczał się do najprostszych słów, zazwyczaj trafnych i mających na celu być jak najbardziej komunikatywnymi. Jego konwersacje zazwyczaj opierały się na "tak", "nie" oraz przytaknięciu i wzruszeniu ramionami. Dlatego pewnie tak dobrze rozmawiało mu się z Dee Dee - mógł słuchać, a ona zajmowała się większą częścią mówioną.
Z tego powodu wolał nie wdawać się w rozmówki z Hebi, choć nie żałował swojego wcześniejszego pytania. Ostatecznie odpowiedź była intrygująca. I tak, chciał pytać dalej, dowiedzieć się o niej czegoś więcej, ale kiedy na szali ważyło się cudze zdrowie fizyczne, wolał przełożyć to na inny czas.
I nie myśląc o konsekwencjach (najpierw działamy potem myślimy), kiedy dłoń Anastazji opadała w dół, złapał ją delikatnie zanim powróciła do pozycji wzdłuż ciała, jakby w geście zastanowienia, jakby chciał ją zatrzymać i powiedzieć coś jeszcze. Ale zamiast tego ścisnął ją nagle mocno a drugą, zaciśniętą w pięść, odsuwając się o krok, żeby mieć więcej miejsca na rozmach, zamachnął się na jej twarz. Prosty przekaz na to, że wolałby, aby bawiła się gdzieś indziej. Trafił czy też nie, zaraz wyciągnął obydwie ręce w kierunku jej szyi chcąc zacisnąć na niej dłonie, przyduszając lub nawet powodując omdlenie z braku powietrza, gotowy też zatrzymać pierwsze dwa ogony telekinezą od natychmiastowego strącenia go z Hebi. Na pozostałe siedem raczej nic już nie poradzi.Anonymous - 24 Maj 2015, 17:56 Ktoś kiedyś powiedział, że jeśli jakieś kłamstwo powtarza się dużo razy, to staje się ono prawdą. A jeśli bardzo się o czymś myśli to staje się rzeczywistością.
Tak więc... oto i ona! Chodząca miłość i nieszczęście!
Gdyby ktoś patrzył w Judasza, a raczej nikt tego nie robi, zobaczyłby zielone oko, wgapiające się, próbujące zobaczyć coś ze środka. A osobą do której oko należało była Dominica.
Wyglądała... jak typowa Dee Dee. Jeansy, czarne, wysokie glany, koszulka z nadrukiem 3D przedstawiającym rozsypane naboje do karabinu i skórzana kurtka. Na ramieniu plecak szkolny, który teraz pełnił funkcję torby z wszystkim co się da, od ciuchów na przebranie, laptopa, i jakiś przekąsek które znalazła w domu.
Zapukała w drzwi i krzyknęła
- Wuujek! Sorka że nachodzę, ale idę akurat do Ymel to pomyślałam że zajdę. Zgubiłeś portfel jak wracałeś z Warzywniaka, a pewnie byłeś tak skołowany że nawet nie zauważyłeś! - na potwierdzenie pomachała jego portfelem przed wizjerem, bo może patrzy.
W jej głosie był... dziwny spokój i radość. Znaczy, nie dziwny, dla niej raczej normalny, ale biorąc pod uwagę to co działo się dziś, mogła być mocno skołowana.
Tak szybko jej przeszło? Uznała, że to wszystko halucynacje? Tak szybko to przełknęła? A może nie dawała po sobie poznać, by nie martwić reszty?
Bingo.
- No i pomyślałam że może masz jakiś popcorn czy chipsopodobne wyroby, bo sklepy zamknięte, a w domu tylko paluszki, orzeszki i browary, to tylko tyle mam.
Słyszała dziwne dźwięki, więc pewnie jest w domu. Jednak długo nie otwierał. Może nie słyszał? Albo jest zajęty? No nic, poczeka. Uparła i oparła się o ścianę domu i skrzyżowała ręce, patrząc na piękne otoczenie tego domku. Eliot to jednak ma szczęście, nawet okolica wygląda na bezpieczną. I z tego co wie, nawet jest, bo kręci się tu dużo policji, a znajomi tu raczej nie chodzą na grzyby. Anastasia - 25 Maj 2015, 11:54 Wcale, a wcale nie była zdziwiona tym, że Eliot mógł nie zrozumieć jej wizji zabawy. Co więcej, była przekonana, że nie on jeden zareagowałby podobnie. Nie na co dzień ludzie zajmują się uprzykrzaniem życia innym i przy okazji czerpią z tego... Hmm... Radość i satysfakcję. Ale skoro zapytał, odpowiedź padła, a po co by i teraz miała go jeszcze okłamywać. Niech pyta! Może uda mu się dowiedzieć o tym Strachu nieco więcej. O ile oczywiście czas i chęci im na to pozwolą. A i one rosły, widząc jak z jaką łatwością przychodzi kotce zbliżenie się do niego. Ech, przecież śmiało mogłaby go teraz pozbawić życia, a on zwyczajnie na to pozwalał? Tego człowieka nie przyjdzie jej dzisiaj pojąć swoim umysłem, co rusz wynajdując w nim coraz nowe dziwności. Dziwności, których pełno było w istotach tu mieszkających i szczerze miała nadzieję, że ją to nigdy nie dopadnie. Już wolałaby umrzeć! Raz się doczekałaś, kretynko.
- Mamy różne priorytety. – Jakże trafnie zauważyła, tylko pogratulować.
Dostrzegła jego upewnianie się o bezpieczeństwo Amelii, co niekoniecznie już się Hebi spodobało. A tak uroczo mogło się wszystko potoczyć! Zamiast tego tylko skupiał się wiecznie na czymś innym, na tej człowieczce. Naprawdę była taka ważna i wyjątkowa? Tylko po co? Przecież prędzej czy później wszystko i tak runie, tutaj nie było nic trwałego, co mogłoby wiecznie istnieć. Zawsze przyjdzie chwila, kiedy coś w jednej chwili zniszczy tę sielankę. Sama o tym doskonale wiedziała. Była przekonana, że inaczej nie można, że każdego to dopadnie, jednego po drugim, więc sama mogła nieco dopomóc.
Nie spodziewała się, że Lunatyk postanowi złapać jej dłoń. Co jak co, ale prędzej podejrzewała go o ucieczkę lub kolejny niemądry pomysł. Może i ten się do nich zaliczał. Mimo wszystko nie protestowała, ciekawa była co też on planuje i jak bardzo jest w stanie ją zaskoczyć.
...a może znów bardziej rozzłościć. Nie. Rozwścieczyć. Jak w zwolnionym tempie obserwowała jego dłoń lecącą w jej stronę. Nie wiedziała czy bardziej szokowała ją prostota tego ataku czy odwaga jaka się w nim zebrała. I z tego wszystkiego jedynym gestem jaki zdołała uczynić było obrócenie twarzy, tak by nie całą miała oszpeconą i zapuchniętą, ale aby pięść trafiła na polik.
Warknęła głośno, sycząc i przeklinając. Nie da się drugi raz w ten sposób poniżyć. Natychmiast od niego odskoczyła jak oparzona z kocią zwinnością obracając się w powietrzu na wszelki wypadek osłonięta ogonami i upadając ponownie niedaleko Amelii na czterech łapach... Znaczy, na lekko ugiętych nogach. Nie martw się moja droga ofiaro, zaraz kończymy. Dosyć tego upierdliwego Magicznego, nyah!
Rozmasowała obolałą część twarzy krzywiąc się przy tym, a zaraz później obnażając w niezadowoleniu kły. I odpowiedziała na widok wyciągniętych dłoni gotowymi do każdego, powtarzanego jedno za drugim bez opamiętania, uderzenia ogonami. Nawet dobijanie się do drzwi nie było w stanie jej zatrzymać.
Dopóki nie usłyszała jednego, wspaniale magicznego słowa – wujek. Nayahahahahahahahah! Nie zaobserwowała tu więcej mieszkańców, czyli Eliot był tym, o kogo dziewczyna próbowała się dostać.
- No, no, no. – Zacmokała głośno od razu czując jak jej ból ustępuje miejsca pochłonięciu nowym planem. Zatrzymała się w miejscu mając nadzieję, że i on w tym momencie nie wykona dalej żadnego zbędnego ruchu, a jeśli wciąż próbował posłała w jego stronę zombie-koty chwilowo go czymś zajmując. - Wujku, nie otworzysz, nya? A może wolisz nie mieszać kolejnych niewinnych w naszą małą zabawę? Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia, Panie Magiczny. Teraz grzecznie pójdziesz się przywitać i pod żadnym pozorem nie dopuścisz, aby ona się tu dostała lub zobaczysz do czego zdolny może być mój chowaniec grzecznie czekający niedaleko domu i gotowy zaatakować, nya, na każde moje zawołanie. – Nie musiał jej wierzyć. Nic nie musiał. Ale podejrzewała, że nie ma ochoty zwiększać ilości walczących osób czy też stworzeń. Padło tu tyle nadprogramowych gestów, że teraz była gotowa rozprawić się z wszystkimi przeszkodami raz, a dobrze. I nic przyjemnego nie chodziło jej po głowie. - Mam nadzieję, że wybierzesz mądrze, a i ta panna tutaj nie straci włosa z głowy. Gdzie znajdę tylne drzwi, nya?
Jeśli Amelia nie stała o własnych siłach lub nie chciała wciąż podnieść się z podłogi, Topielica jej pomogła czekając na reakcję ze strony mężczyzny. Nie odpuści. Powinna go zabić, a jednak jej wielkoduszność dała mu jeszcze nieco pożyć. Niech to doceni.Eliot - 25 Maj 2015, 16:48 Strzepnął dłoń po uderzeniu, a kiedy w odwecie smagnęły w powietrzu ogony, uniósł ramiona chcąc zasłonić się przed ich atakiem. Nie trwało to długo bo nagle wszyscy w kuchni zastygli na dźwięk nowego głosu dochodzącego przed domem. Poczuł, jak włosy na karku stają mu sztorcem, a oczy rozszerzają się, ciągle wpatrzone w Anastazję, z wyraźnym błyskiem zaskoczenia z takiego obrotu akcji. Jego postawa zmieniła się natychmiastowo. Spiął się na chwilę, zmęczenie zniknęło jak ręką odjął pod wpływem nagłej adrenaliny, która zapulsowała mu w żyłach.
Wziął głęboki wdech i wycelował palec w Hebi, chciał coś powiedzieć, ale złość wywołana jej groźbami, szantażem i użyciem zbyt dużej ilości "nya" i "Panie Magiczny" sprawiły, że zdusił w sobie wszystko co chciał jej wygarnąć. Wiedział, że w gniewie nie powie nic konstruktywnego, a tylko pewnie ją jeszcze bardziej rozbawi. Machnął więc tylko agresywnie ręką w geście frustracji i nie spuszczając z niej wzroku cofnął się jednej z szafek, z której wyciągnął popcorn do zrobienia w mikrofalówce. Nie popatrzył już więcej na Amelię. I miał nadzieję, że nie znienawidzi go za to, że zostawiał ją teraz w rękach Stracha. To nie jest tak, myślał, że zostawiam ją na pożarcie. Wrócę i pomogę jej. To nie moja wina, ta cała sytuacja, nie poradzę nic więcej, nic więcej teraz nie zrobię. Wmawiał sobie. Po prostu... po prostu... musiał trzymać Dee Dee z daleka od tego magicznego bałaganu, póki jeszcze jest czas. Właśnie dostał idealny przykład z Amelią na to, że próba interesowania się tym wszystkim nie wychodzi na dobre.
- Jeśli cokolwiek się jej stanie - zaczął zerkając ponuro spode łba na Hebi i wskazał ręką w stronę drzwi frontowych, mając na myśli nowego uczestnika tej farsy. - Cokolwiek, jeśli twój zwierz ją zaatakuje czy ujawni się, to gwarantuję ci, że tym razem doznasz śmierci ostatecznej, żadne zamiany w Strachy czy inne duchy - wycedził z zaciśniętymi zębami, jakby się bał, że jeśli otworzy usta trochę szerzej to zacznie krzyczeć. Groźba tylko w teorii bez pokrycia. Nie zabił jeszcze nikogo, ale czy unicestwienie Stracha to morderstwo? Przecież i tak już nie żyją, cokolwiek by to nie znaczyło w ich przypadku. Pewnie nie wliczyłby tego do swojej listy.
Nie miał czasu zastanawiać się nad jej groźbami i żądaniami. Czy jej chowaniec to blef czy nie, bestie były na tyle popularne w Krainie Luster, że spokojnie mogłaby mieć ich nawet parę. Nie chciał niepotrzebnie ryzykować.
- Drzwi na werandę w salonie. Albo to okno - powiedział wskazując na tyle duże okno za sobą, że pewnie dałaby radę jakoś się stąd z Amelia wynieść. Posłał jej na do widzenia zniesmaczone spojrzenie i wycofał się do salonu a stamtąd przez krótki korytarzyk do drzwi frontowych, po drodze zatrzymując się na parę sekund przed lustrem na jednej ze ścian. Wyglądał koszmarnie, czyli tak jak zawsze. Doły pod oczami ze zmęczenia, koszula bardziej niż zazwyczaj w rozgardiaszu z powodu szarpaniny z kocim Strachem w kuchni, lewy policzek i kawałek szyi nieco zaczerwienione od uderzenia ogonem, który pchnął go wcześniej na ziemię. Przeczesał szybko włosy, po czym otwierając drzwi wyszedł na zewnątrz i zamknął je zaraz za sobą. Oparł się o klamkę i pomachał torebką z ziarnami popcornu gotowego do wepchnięcia do mikrofali, odczekania dwóch i pół minuty przy zachęcających dźwiękach pykającego słonego przysmaku i gotowe!
- Cześć - przywitał się jakoś tak bez entuzjazmu, ale zaraz zdziwienie jak pozornie dobrze Dee Dee się ma, zważywszy na dzisiejszą przygodę w warz, ukrył pod ostrożnym uśmiechem. On miał ochotę po dzisiejszym dniu legnąć w poduszki i pościel i już nigdy nie wstawać. Dziewczyna ciągle wprawiała go w zdumienie.
- Tylko tyle mam - powiedział wymieniając portfel za popcorn i dziękując za przyniesienie go. Spojrzał na niego jakby sprawił mu niegrzesznego psikusa - nawet nie pamiętał momentu w którym go zgubił. - A właścicielka domu zdaje się nie być fanem takiego jedzenia, więc... - wzruszył ramionami sugerując, że nic więcej w tym temacie nie może poradzić. Wpatrywał się przez chwilę w Dominice, może nawet trochę zbyt długo niż byłoby to naturalne czy komfortowe, po czym powiódł wzrokiem dookoła, rozglądając się za wspomnianą przez Hebi bestią. Na ulicy oświetlonej paroma latarniami było pusto, ale kto wie co może się czaić za żywopłotami sąsiednich domów czy przydrożnymi krzakami.Anastasia - 25 Maj 2015, 17:50 A jednak udało jej się idealnie trafić – osóbka za drzwiami musiała być rzeczywiście dla Eliota ważna patrząc po całości dalszych wydarzeń. Zaprzestanie dalszej walki zdawało się być teraz najlepszym rozwiązaniem. Usilnie starała się wierzyć, że niczego przypadkiem nie kombinuje grzebiąc po szafkach, jednak nutka podejrzenia pozostawała. Przecież dziś już pokazał na co go stać, nawet jeśli była to tylko część jego umiejętności, to wykorzystywał otoczenie w jakim się znajdował. To zapewne w wielu przypadkach bywało znaczące. Koniec końców, ludzkim jedzeniem chyba nie miał zamiaru jej zabić ani tym bardziej nie liczyła na poczęstunek i pertraktowanie przy herbatce. To nie była Amelia. Dlatego uznała, że wszystko między nimi już zakończone. Ale żeby aż tak łatwo poszło? Naprawę? I po całej zabawie...
Pora zająć się tym, po co naprawdę tu przyszła, już bez zbędnych problemów.
- Nic się nie martw, dla ciebie wszystko! - Uśmiechnęła się szeroko mrużąc przy tym uroczo powieki i słodkim głosem wypowiadając całe zdanie. Chwilę później jednak spoważniała, ułożyła Amelii niesforne kosmyki włosów, które podczas całej szamotaniny były w nieładzie i znów się do niego odezwała, tym razem będąc całkowicie odwróconą. - Nawet Strachy mają swój honor, nya.
Trwała dalej w milczeniu, nie zastanawiając się jaką zmyśloną gadką uraczy dziewczynę za drzwiami i czy w ogóle o czymkolwiek ją poinformuje. W każdym razie nie wyglądał na nowo narodzonego, choć nigdy do końca nie rozumiała sensu tego powiedzenia, ale i sama Hebi do takich nie należała. Ponownie roztarła polik, który dawał o sobie znać pulsowaniem. Pięknie, dziękuję za drobną pamiątkę, Panie Magiczny. Odczekała aż to on w pierwszej kolejności opuści kuchnię, a kroki nieco się oddalą, po czym zwróciła się do Amelii:
- Nie sprawiaj kłopotów więcej niż trzeba. Zaraz wszystko, o czym marzysz się ziści. Czy to nie cudowne, nya? A teraz grzecznie chodź, nie chcesz się chyba na nic nadziać. – Uniosła lewą nogę i z długiego buta wyciągnęła swój sztylet. Obróciła go kilkukrotnie w dłoni, aby dziewczyna jednoznacznie zrozumiała przekaz, jaki do niej skierowała, po czym ogonami zachęcająco popchnęła ją w kierunku wspomnianych drzwi na werandę. Nie miały wiele czasu, wszystko musiała sprawnie rozegrać, żeby Lunatyk nie poszedł ich śladem zaraz po spławieniu gościa. Już dość użerania się z nim.
Rozejrzała się bacznie, gdy tylko zamknęła za nimi drzwi. Okolica była czysta, poza trzema zombie kotami, które jednak szybko poszły w swoją stronę, a i odgłosów zbliżającego się mężczyzny nie słyszała, więc uznała, że zgodnie z poleceniem trzyma rodzinę od tego z daleka. I ona się wywiązała – nie wysłała do Dee Dee bestii, ani też nie stworzyła sytuacji, w której mogłaby ją ujrzeć, dodatkowo także samą siebie w pełnej krasie trzymając z daleka.
- Brzask! – Zawołała pupila, gdy tylko znalazły się po przeciwnej stronie, pod rozłożystym drzewem. Mimo ciemności panującej na zewnątrz wolała nie ryzykować, niepotrzebnie dorabiając się nowych świadków zajścia, dlatego Furbo wydał się tu idealny. - Zajmij się proszę ogonami, uszami... i sobą oczywiście. Nya. Nie chcemy się przecież rzucać w oczy. – Amelia mogła być zdziwiona tą nagłą zmianą w głosie i zachowaniu, jednak Brzask był kimś ważnym i nie zamierzała go od siebie pod żadnym pozorem odwrócić.
Rzuciła jeszcze tylko spojrzeniem złotych ślepi na rozmawiających przed wejściem, a i Eliot, jeśli uraczył okolicę w jakiej się znajdowała podobnym gestem, mógł dostrzec zarys jej ciała i dziewięciu ogonów, które za chwilę ponownie stały się jednym, nieco obolałym po uderzeniach krzeseł, a ostatecznie i on zniknął dzięki mocy Furbo. - Chodźmy.
Zdawać by się mogło, że dodała jeszcze pod nosem ciche Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy, nya. Ale któż by to wiedział...
zt wraz z AmeliąAaron - 31 Maj 2015, 18:52
Amelia pragnęła poznać cały magiczny świat, każda informacja zwiększała jej pragnienie wzięcia garściami kolejnych. Spotkanie z Anastasią w jej wizji miało być udanym, choć przypadkowym, obfitującym w nowe, magiczne fakty. Zawierzyła obietnicom przez Kotkę stawianym, a ufność ta prędko zwróciła się przeciwko niej. Bo przecież ona nie może odmówić! Bo przecież chciała dobrze.
Ale bliskość z magiczną istotą zabrała z niej tę przesadną dobroć. Niestety, nastąpiło to zbyt późno, a Eliot będzie mógł jej wypomnieć: a nie mówiłem?!
Wychudzona, drobna - prędko uległa zaciskającym się ogonom Anastasii. Podduszenie przyćmiło jej umysł, wprowadziło zamęt. Niezdolna do odniesienia większych sukcesów w walce, została dość prędko ofiarą żądnego porwania Kotostracha. Miotanie pięściami czy używanie pazurków nie wystarczyło na więcej niż powierzchowne otarcia na ciele Topielicy. Dla niej była jak przerośnięta, agresywna mysz.
Bój o życie nakazuje jej jednak z całych sił napierać, walczyć, choćby miało to być nieskuteczne. Bo przecież nie tak to miało wyglądać!
Amelia, wedle podanych mi informacji, zgłosiła nieokreśloną czasowo nieobecność powyżej występującym graczom, a także zezwoliła na dalszy rozwój wydarzeń. W związku z postępującą akcją, została porwana przez Anastasię i zdana na jej łaskę lub niełaskę. Mimo to, nie jest bez szans na wydostanie się.
Gdy Amelia zjawi się, poproszę aby skontaktowała się ze mną via PW celem dokładnego wyjaśnienia, co z jej postacią się działo.Anonymous - 9 Czerwiec 2015, 15:34 (Ponieważ obje chcemy to skończyć- ty by mieć wolną postać, ja by ci ją zwolnić przed moim wyjazdem - pozwoliłam sobie post zrobić ekstremalnie krótki, bo nie mam wiele czasu)
Dee z uśmiechem spojrzała na torebeczkę i zrobiła wymianę - wyciągnęła szybko złodziejskimi palcami torebkę z jego dłoni, podmieniając ją na portfel
- Spoko, tyle starczy. Mam już trochę tego, po prostu seans bez czegoś takiego jest seansem straconym. W żywieniowym tego słowa znaczeniu, ignorując walory estetyczno-kulturowe, rzecz jasna.
Po czym uśmiechnęła się do niego
- Wyglądasz na zmęczonego wujku. Powinieneś się położyć, po dzisiaj człowiek najchętniej zasnąłby jak kamień, mam racje? - i trącnęła go lekko w ramię pokrzepiająco, nie zdając sobie sprawy jak bardzo ma rację.
Zerknęła w bok, bo zdawało jej się że coś widziała. Pomijając kichnięcie spowodowane pieprzonymi alergenami, zauważyła jakiś łysych panów. Mamy dziś derby czy co?
- Dobra, ja lecę. Trzym się. I uważaj na siebie - podniosła rękę i poszła.
By zaraz się wrócić bo najwyraźniej czegoś zapomniała.
Dała Eliotowi kopertę.
- To od rodziców. Wkurza ich trochę twój brak komórki, ale pisanie dobrze im zrobi. No i kasa za zakupy, bo ostatecznie za nie nie zapłaciłam, heh... -Podrapała się po głowie i powtórzyła, do trzech razy sztuka, prawda?
- Papa! - krzyknęła, idąc i zniknęła za zakrętem.
{zt]Eliot - 9 Czerwiec 2015, 22:56 Czuł na ramieniu jeszcze jej pokrzepiające uderzenie, kiedy w milczeniu przyjął kopertę i pomachał jej króciutko na pożegnanie, zanim obydwie jego zmęczone dłonie opadły w dół, niezdolne dłużej do zwalczania grawitacji. Zanim wsunął się do mieszkania, zamykając za sobą drzwi na klucz, odprowadził Dominikę wzrokiem upewniając się, że dojdzie bezpiecznie do zakrętu i rozglądnął się przezornie po ulicy, odprowadzając również ukradkowym wzrokiem łysych panów.
W mieszkaniu było cicho i ciemno. Jedyne żółtawe światło w oddali na drugim końcu mieszkania, jak znak latarni morskiej wskazujący właściwą drogę, pochodziło z kuchni i oświetlało łagodnie także wnętrze salonu. Zasunął drzwi do werandy, których wcześniej nie domknął wychodzący z mieszkania Strach w aparycji Dachowca, i trwając w bezmyślnym odrętwieniu, w które wsunął się po pożegnaniu Dominiki, usiadł na fotelu. Przez chwilę wpatrywał się w kopertę. Była rozmyta. Kiedy udało mu się wreszcie skoncentrować zmęczony wzrok na tyle, żeby ściany i meble wokół niego nabrały choć trochę ostrości, rozerwał papier i wysunął list. Niepokorne literki skakały mu przed nosem, a każda część jego ciała prosiła o miłosierdzie i sen. Nie był tragicznie zmęczony. Był po prostu zmęczony. A to co sprawiało, że czuł się niczym poobijany worek kartofli pośrodku bezmiernego oceanu beznadziei to psychika, dużo bardziej nadszarpnięta niż ciało. Był zmęczony, bo nie wiedział co robić. Nie chciał nic robić. Nie chciał nikogo ratować, ani iść do pracy, ani do Krainy Luster. Nie pamiętał już nawet dlaczego w pierwsze miejsce zostawił Lustrzany Świat. Wspomnienia były w tej chwili nie osiągalne. Chciał zatopić się w tym białym fotelu i pozostać w nim na zawsze, w ciszy i w półmroku salonu, w lekkim otępieniu, zbyt zafrasowany i zmęczony aby dowlec się do łóżka, nie mówiąc już o misji ratunkowej ledwo znanej mu dziewczyny, porwanej z własnego domu przez stracho-dachowca. Kiedy tak o tym myślał, w obecnym stanie na granicy snu i jawy, nie był do końca pewny czy to wszystko rzeczywiście się wydarzyło. Zerknięcie na bok, do kuchni, na przewrócone krzesła i bałagan, wyciągnęło z niego smutne westchnienie. Nie dość, że trzeba będzie tu posprzątać, to jeszcze iść tropem uciekinierów. Podobno pierwsze godziny porwania są najważniejsze. Ale Eliot już od chwili spał. Dłoń z listem opadła na kolano, głowa wtuliła się w ramiona, czasem pochrapywał z powodu niedogodnego ułożenia na fotelu.
List, choć przeczytany, został niezrozumiany. Bełkot, bełkot, wszystko było bełkotem, rzeczywistość tego wieczoru była niepoprawna i obraźliwa. Przeczyta go jutro rano. Wtedy powinien mieć więcej sensu.Eliot - 10 Czerwiec 2015, 21:21 Był prawdopodobnie poranek, więc obudził się wcześniej niżby tego chciał. W ustach miał sucho, wszystko go bolało od niewygodnej pozycji, w której mimo wszystko błogo przespał całą noc, a rzeczywistość boleśnie o sobie przypominała.
Przeciągnął się, ziewnął, przetarł twarz, rozejrzał się, ziewnął raz jeszcze. Wstał. Z kolan spadł mu list od rodziców Dominicki. Przeczytał go. Dziś literki miały sens. Układały się w słowa, które był w stanie przyswoić. I wyszło na to, że pora sprawić sobie telefon komórkowy. Zapatrzył się w słówko "telefon". No tak, tyle już tu lat siedział, a dalej nie miał telefonu. Nie czuł takiej potrzeby. Aż do tej chwili. Bardzo chciał mieć telefon. Technologia była piękna. Piękniejsza niż magia? Trudno stwierdzić. Może. Pewnie tak samo niebezpieczne, ale mimo wszystko... technologia!
Ale wracając do sedna sprawy listu - pokiwał nad nim, zastanawiając się czy do tego zakresu obowiązków włączy mu się próba zatrzymania całej magii swojego świata zanim swoimi długimi łapskami wtargnie do Świata Ludzi. Nic dziwnego, że MORIA próbowała czynić jakieś próby kontroli tego magicznego bałaganu. Magiczni przechodzili swobodnie pomiędzy światami i robili różne rzeczy.
Zerknął na pieniądze w kopercie z planem odniesienia ich do sklepu. Co mu przypomniało, że nie podliczył poprzednim razem kasy. Kiepsko się ostatnio spisywał w swojej robocie. Szczęściem, że dziś miał wolne. Miał wolne? Nie mógł sobie przypomnieć czy to ten dzień. Z natłoku wydarzeń trochę mu się dni poprzesuwały. Na wszelki wypadek zadzwoni z telefonu stacjonarnego Amelii do staruszka-właściciela i weźmie dziś wolne.
Poskrobał się po szczęce, myśląc, że mógłby się właściwie ogolić wreszcie. Bo czemu by nie. Posprząta w kuchni, zrobi sobie kawę, weźmie prysznic, przebierze się... Tak, to brzmi jak plan. Zanim kogokolwiek będzie szukał w magicznej krainie, zanim zgodnie z prośbą będzie trzymał oko na Dee Dee w Świecie Ludzi, wykona ten plan. Plan, w którym zajmie się najpierw sobą. Te parę prostych, normalnych czynności, które pozwalały trzymać się znajomej mu rzeczywistości.
I wykonał ten plan, nieśpiesznie, poustawiał krzesła, schował noże do szuflady, wykonał wszystkie czynności podstawy higieny osobistej. Zrobił nawet parę prostych ćwiczeń, żeby się rozciągnąć przed dzisiejszym maratonem spraw do załatwiania. W głowie miał pusto. Nie za bardzo chciał czy miał siłę rozmyślać o czymkolwiek, bo jeszcze doszedłby do jakiś podejrzanych wniosków i znów miałby problemy natury moralnej, filozoficznej czy demony wiedzą jakiej jeszcze innej. Wczoraj wieczorem miał mały kryzys egzystencjalny, nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz w tym tygodniu, więc lepiej się nie wgłębiać w to wszystko. Przynajmniej nie teraz. Jeszcze znajdzie na to chwilę. Może siedząc na łóżku i paląc trzeciego papierosa z kolei, gapiąc się przez otwarte okno na nocne niebo, może w karczmie po lustrzanej stronie, starannie opróżniając kolejny kieliszek, zagadując w alkoholowym amoku do nieznajomych. Kusiło go aby się napić - nie robił tego od paru dobrych lat, kiedy definitywnie odsunął używki i alkohol. Może dlatego tak kopił papierosy i lustrzane skręty jak mała fabryka - w zamian za pozostawionymi uzależnieniami? I zaczyna się, zaczynał myśleć. Kiedyś po prostu zaciągnąłby się czymś i pozwolił swoim myślom odpłynąć. Teraz musiał pozostać nieszczęśliwie trzeźwym. Przynajmniej na razie.
Oparł się wyprostowanymi rękami o umywalkę i spojrzał w lustro. Odbicie, niestety, należało do niego. Wykrzywił się do swojej umytej i ogolonej twarzy, a ona odwdzięczyła mu się tym samym. Lada chwila a obraziłby się sam na siebie.
Zgarnął jeszcze w kieszenie potrzebne mu menele i nie marnując już czasu, zniknął. W jednej chwili był, a w drugiej już go nie było. Przelunatykował się do Szkarłatnej Otchłani pod Karminowe Wrota.
<zt -> tutaj>Eliot - 1 Czerwiec 2016, 22:20 Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że wyjątkowo trafił dokładnie tam gdzie chciał. Zdarzało mu się lądować w kałużach błota na podwórku, na płocie strasząc psy sąsiadów, wylądował w wannie pełnej wody, której Amelia zapomniała raz spuścić, a złośliwość tego świata akurat przelunatykowała go w to najbardziej nieodpowiednie i mokre miejsce w domu. Ale dziś, och, chwała bogom i niebiosom, od razu stanął w czterech kątach swojego pokoju.
...a właściwie w swoim domu. Idea, że przejmuje cały dom po Amelii wydawała mu z początku nie właściwa, ale po pewnym czasie wzruszył na to ramionami. Do jej pokoju wszedł tylko raz, żeby zabrać z portfela pieniądze. Martwym na nic już mamona, prawda? Jemu wręcz przeciwnie.
Pierwsze co zrobił to wziął paczkę papierosów z szafki koło łóżka. Z nawykiem lat nałogu ręce same zręcznie przerzucały przez palce co potrzeba, odkładając i sięgając po kolejne rzeczy, pudełko wróciło na miejsce, papieros znalazł się w ustach, pstryk zapalniczki, pierwsze zaciągnięcie się dymem i wreszcie - chwilowe i złudne poczucie ulgi. Nie myślał o niczym konkretnym. Było to miłą odmianą. Jak łatwo można uciec od wyrzutów sumienia, kiedy postanowisz po prostu je zignorować.
Zastanówmy się więc czego to Eliot nie miał na koncie, które wolał ignorować - przemyt, narkotyki, alkohol, nałogi, szpiegostwo, bandytyzm - w tym miejscu przetarł palcem złotą obrączkę na lewej ręce, pamiątka po byłej narzeczonej i jej bardzo intensywnym stylu życia, kradzieże (nie, nie, zaraz, to nie kradzieże, to kolekcjonowanie) i od niedawna czynienie innych ludzi martwymi.
Co niepokojące, czemu nie bardzo mu to wszystko przeszkadzało? Musiał to jakoś hamować, odtrącać, nie przejmować się, w imię swojego zdrowia psychicznego, robił to bardziej podświadomie i naturalnie niż intencjonalnie.
I tym sposobem pozwalał przeszłości odejść w niebyt, kasując ze spraw swojego zainteresowania niemal 3/4 swojego przeszłego życia, a jeśli kiedykolwiek wpadł z kimś w konflikt, było to zapomniane. Był zbyt zmęczony i obarczony innymi sprawami, żeby zadręczać się rzeczami których biegu odwrócić już nie mógł. Można to nazwać umywaniem rąk czy zepsuciem moralnym, kiedy dusisz w sobie gryzące ci duszę problemy, ale co zabolało go nawet bardziej, to fakt, że nic go już nie gryzło. Poza irytacją i złymi wspomnieniami. Jeśli chciał dalej funkcjonować jak choćby półtora ułamka normalnej osoby, musiał dać sobie spokój.
Zaciągnął się mocniej papierosem. Odchylił głowę zatapiając się w dymie, który posłusznie z wydechem opuszczał jego płuca.
Następne paręnaście dni spędził na włóczeniu się po domu z papierosem w gębie i popielniczką w dłoni, zastanawiając się czy już go z warzywaniaka wywalili czy jeszcze nie, niekiedy coś jadł i od czasu do czasu się kąpał. Nawet raz się ogolił. Ale ponieważ było to x dni temu, jego twarz znów pokryła się zarostem. Nadrabiał też zaległości w filmach oglądając horrory i filmy dokumentalne o zwierzętach.
Powtarzał sobie, że czeka aż jego rana na boku będzie miała się lepiej, i kiedy już się tak stało nie miał więcej wymówek aby obijać się wyjadając ostatnie resztki jedzenia z półek i lodówki.
W pewnym momencie w zasięgu jego wzroku pojawiła się komórka. Oczywiście wyładowana. Po podłączeniu ładowarki wyskoczyły mu trzy smsy, w tym dwie reklamy i... wiadomość od Dominicki. Nieśpiesznie wklepał w klawisze wiadomość i wysłał ją.
Jeszcze tego samego dnia zabrał się za ogarnianie swojego pokoju. Wszystkie ubrania z podłogi i krzeseł wrzucił do kosza na pranie. Uprzątnął i umył popielniczkę, która była po brzegi w popiele i petach papierosowych. Otworzył też okno, zaduch papierosowy zaczynał przeszkadzać nawet jemu, a to już o czymś świadczy.
Na ostatek, z pewnym wahaniem, wziął w ręce zestaw swoich magicznych przedmiotów. Wszystkie postanowił trzymać przy sobie, żeby się nie zgubiły ani przez przypadek ktoś się nimi nie zainteresował. Był dobry w pilnowaniu rzeczy. Był Kolekcjonerem. Miał swoje sposoby aby chronić cenne skarby.
Kosmata Brosza? Przydatne. Świeżo znaleziony Animicus, którego nie miał okazji ani razu jeszcze wypróbować? Super, miał nadzieję z tego skorzystać. Zegarmistrzowski przysmak? Intrygujące, nie wiedział do czego mogłoby mu się to przydać, ale nie zostawi tego przecież luzem. Bezdenna Sakwa - no podstawa. I jeszcze jeden... przedmiot...
Przyglądał się trzymanej w dłoni Generis Collare. Szczerze mówiąc, nie bardzo wiedział skąd ten naszyjnik u niego się wziął, ani co robi, choć miał pewne przypuszczenia... obracał go powoli w dłoniach.