Vega - 19 Marzec 2015, 22:38 To nie lampa rtęciowa, to także nie strach tuneli. To tylko błysk paniki. Chwilowy błysk.
Błysk paniki. Czy aż tak bardzo jestem przewidywalna? A czy to coś złego, kiedy po czyjejś myśli spaceruję? Wcześniej jedna z dziewczyn chciała wypełniać żółte papiery, a doktorek do tej pory nie chce mnie za Vegę brać. Z pewnością bycie przewidywalną jest najlepszym rozwiązaniem.
Ale ja nie wiem, kiedy idę z prądem ich domysłów.
I wpadła z nowiną. Ktoś, kto mnie rozpozna? Kto o... zaraz, którą mamy właściwie godzinę? Za oknami zdaje się nadal jest ciemno... kto mógłby się tu zjawić? Szef - pomyślałam nagle. Nie miał ze mną kontaktu, bo byłam w innej Krainie. A domaga się bym była na służbowym dwadzieścia cztery na dobę lub częściej. I wie, że tutaj pracuję. Z sercami, by od samych kości nie oszaleć. I żeby rodzice byli zadowoleni, że pracuję po ich myśli w ich wymarzonym zawodzie lekarskim.
Z wyliczanki pt.: kogo się tutaj spodziewam, wyrwało mnie kolejne zadanie. Tym razem w dziedzinie mi bliższej, ale równie teoretyczne co i wcześniejsze.
On mnie chce psychicznie wykończyć, wypisać żółte i umyć po mnie łapska. A jutro myśli spotkać Vegę w pracy jak przykazała codzienność!
Bydlak. Nie dam się tak łatwo. Jeszcze pożałuje, że we mnie wątpi.
Spojrzenie w stylu: chcesz- bierz i sobie nie żałuj.
- Konieczne jest poświadczenie o wykształceniu archeologa. - Zaczęłam swoją nudną opowieść - Do tego także poświadczenie odbycia praktyki i program prowadzonych badań. Kolejno zdobywa się zgodę właściciela terenu na którym odbędą się wykopaliska i zgodę dyrektora ochrony środowiska na tym obszarze. Potem jeszcze poświadczenie jakiegoś muzeum o zdolności przyjęcia zabytków i jeszcze świstek o mocy finansowej na realizację badań. A potem się idzie do urzędu kraju w którym badań zamierza się dokonać z tymi wszystkimi papierkami oraz z mapami badanego terenu. Przeważnie jest to urząd ochrony/konserwacji zabytków. Tam się składa podanie o wydanie pozwolenia: kto, gdzie, kiedy, czemu, po co, na co, jak, dlaczego, czemu tak i nie inaczej - chce wykopalisk archeologicznych dokonywać. Oczekuje się na pozytywne rozpatrzenie i można zaczynać robotę. A w co bardziej "trudnych" krajach trzeba mieć znajomości, żeby nie nabawić się problemów z pozytywnym rozpatrzeniem wniosku.
Się rozgadałam, ale przynajmniej mogłam zająć czymś myśli.
Kto się zjawił w szpitalu?
Arcus Schrödinger.
Nie jest to człowiek, którego pragnę widywać. Mężczyzna o niemieckich korzeniach, szanujący bardziej tamtą ojczyznę niż Anglię, choć to tutaj spędził większość życia. Po czterdziestce, siwiejący, zawsze pokazujący się w garniturze. Standardowy przykład biznesmena. Odkąd Mori zafundował mi wycieczkę po Krainie, nie wątpię, że ma ten oto człowiek, stojący na linii mojego neutralnego wzroku, powiązania z MORIĄ. Ale z pewnością nie czyni tam większej roli - jest tylko człowiekiem interesów. Znaczy, taką mam nadzieję; to wydaje mi się najbardziej prawdopodobnym scenariuszem. Zapewne daleka jest mi droga, zanim będę zarabiać tyle, co on. Ale to bez znaczenia, kiedy nie zna mojej przebiegłości, sprytu i zaangażowania. Wciąż bierze mnie tylko za głupią farbowaną blondynkę, która myśli, ze coś wie, a jest tylko od operowania kilofem i pędzelkiem.
A prawda jest taka, że bardzo się w tym osądzie mylę.
I to głównie dlatego nie pozwoli, abym siedziała tu zbędne godziny - postara się o to by jak najszybciej mogła wrócić do pracy.
Wyglądam zdecydowanie inaczej niż powinnam, a oni szukali zapewne tego kompasu, który mam go przy sobie. Myślę i myślę... i już mogłam przestać być tą głupią farbowaną blondyneczką - to odkrycie jest mi straszne. I jeśli tylko mój kompas ujrzy - mogę być pewna, że dzień będzie mi długim.
Zdecydowanie nie zamierzam wdawać się w dyskusję, ale, o ironio, może mi ten człowiek kupić natychmiastową przepustkę. Sprawa zatem jest delikatną: wydostać się i uciec mu zanim będzie na to zbyt późno.
Opanuj się, nie budź zbędnych podejrzeń. Jeśli czegoś chce, to znaczy że jedną nogą jestem już wolna. Tylko być spokojną, spokojną być...
Posłałam lekki uśmieszek w stronę przybysza i nieznacznie pomachałam dłonią.Soph - 27 Marzec 2015, 21:05 I jeśli ta młoda, chuda dziewczyna naprawdę miałaby się okazać dr Jardine, ordynator zamierza zgłosić tydzień urlopu, żeby odespać nocki, które chyba już upośledziły jego wzrok.
Bo, podsumowując, jakie mamy dokładnie dowody, że Vega to Vega?
A teraz jeszcze ten człowiek. Ale zobaczmy, co on powie. Dlaczego dziewczynka mu macha i sądzi, że on będzie wiedział, że jest prawdziwą, dwudziestoośmioletnią archeolog, która przypadkiem jest też kardiologiem i jest w szpitalu, i leży bezwładnie na kozetce z szyną założoną na połowie nogi. To jest to, co Arcus Schrödinger, którym kierowania podejmie się osoba, która go wymyśliła i sprowadziła, może dostrzec.
Ripper zmarszczył brwi i spojrzał na nowoprzybyłego.
– Dzień dobry – cóż, świtało – czym mogę służyć? Kim pan jest dla tej dziewczynki? – Gwiazdka została wskazana ręką, a potem, w międzyczasie, ordynator zwrócił się do żony: – Lindo, wezwałaś w końcu policję? Tak czy siak trzeba ten postrzał zgłosić.
Z kolei zaś Arcus Schrödinger został po raz kolejny zmierzony wzrokiem w czasie, gdy Ripper przesunął się tak, by w większości zasłonić dziewczynę. Bo jakoś nie wzbudził w naszym doktorzynie pozytywnych uczuć.Vega - 11 Kwiecień 2015, 23:47 Wszedł do sali i na pierwszy rzut oka nie widział tutaj Vegi. Tylko jakąś młodą, ranną pacjentkę, jak sądził po okładzinach na nodze i podłączonych kroplówkach. No i jeszcze po ubiorze, a także po zajmowanym miejscu w pomieszczeniu. Właśnie, ubiór - ten był udekorowany tak, jak zwykła Vega to czynić podczas pracy. Ale to za mało było, aby Vegę rozpoznać stuprocentowo. Ale włosy, ale jej reakcja na jego widok i w konsekwencji - ogólne wrażenie; to wszystko dawało już swoje podejrzenia. Zresztą, mieli go do Vegi doprowadzić - a przynajmniej tego się po nich spodziewał. Dziewczyna najwidoczniej przynajmniej udawała ucieszoną widokiem przełożonego, a personel szpitalny chciał, aby ją rozpoznał - bądź nie - i wiele więcej nie wyjaśniał. Głupi nie był - wiedział, że tu pracuje i jeśli nie potrafią jej poznać, to jest to co najmniej niedorzeczne. Dzwonił parokrotnie na jej telefon, ale nikt nie odbierał; przyszedł tutaj aby dowiedzieć się, czy wiedzą gdzie jest i gdzie była wczoraj, a oni niewiele chcą powiedzieć. Miał dziwne przeczucie, że będzie żałował jeśli nie dowie się, co jest tutaj grane. Spróbował raz jeszcze ją rozpoznać: włosy różowe, ubranie w którym mogła się nawet w pracy pojawiać, wyraz twarzy mógł zdawać się znajomy... Najwyżej wyjdzie na idiotę, ale zaryzykuje. Jeśli nadarzyła się okazja dowiedzieć się, czemu Vega nie była dostępna telefonicznie, wykorzysta ją. Bo chce ją mieć pod kontrolą, bo ma podejrzenia o jej kompetentność. Bo obserwuje ją uważniej w pracy od dłuższego okresu czasu i coraz bardziej myśli o niej w kryteriach nieetycznej pracownicy.
- Dzień Dobry. Nazywam się Arcus Schrödinger. Przyszedłem w sprawie Vegi. - przedstawił się i bacznie obserwował dziewczę. Zdawało mu się, że jest szczęśliwą posiadaczką wypowiedzianego imienia. Spytany o to, kim dla niej jest, odpowiedział z automatu wyuczoną śpiewką:
- Prowadzę dużą firmę realizującą ekspedycje naukowe, głównie wspierającą wyprawy archeologów. Dla Vegi Jardine, jestem pracodawcą i należy do grupy archeologów, którą osobiście kieruję i nadzoruję. - zapewnił o byciu jedną z bliższych jej osób, co wydawało mu się wręcz konieczne w celu pozyskania dokładnych o niej informacji. Dużej ilości informacji. On głodny jest informacji. Inaczej nie zostałby biznesmenem.
- Mógłby mi Pan Doktor wyjaśnić, o co chodzi? Słyszałem, że mówicie o postrzale?.. - zamartwił się, ale bardziej z możliwości iż miałaby bronią się posługiwać w strzelaninie, niż w niej ucierpieć. Dobry pracownik to niegroźny pracownik.
Vega w tym czasie nie bardzo chciała się wtrącać w rozmowę szefa z ordynatorem - przysłuchiwała si i potakiwała słowom Arcusa. Był zbyt miły i wiedziała, że coś kombinuje. Ale co? Pewna była jednego: cokolwiek chce uczynić, musi mu zaufać, bo to może być jedyna droga do prędkiego uwolnienia się ze szpitalnych sal i korytarzy. Najchętniej wyłożyłaby się teraz wygodnie - jak smok - i sobie przysnęła, a każdego nieproszonego gościa odstraszyła - jak smok. Tylko ognia nie bardzo zwykła używać, ale zawsze może pokazać kość... o nie, kości też nie ma. Więc zostańmy przy leżakowaniu.Soph - 20 Kwiecień 2015, 23:34 Vega powinna pamiętać, iż nadal nie ma niezbitych dowodów, że faktycznie jest poszukiwaną dr Jardine. Może i dowód osobisty oraz prezentacja wiedzy nieco przejednały ordynatora, przekonały pielęgniarki i postawiły ją w lepszym świetle, ale nadal pozostawało do wyjaśnienia dlaczego wygląda tak młodo, dlaczego i przez kogo została postrzelona oraz z jakiego powodu znalazła się w najdalszej części szpitala na jego najniższym poziomie zamiast zgłosić się normalnie choćby na Szpitalny Oddział Ratunkowy. Przecież skoro ktoś ją postrzelił, nie ma się czego bać i nie ma czego ukrywać, prawda?
No i czy Arcus Schrödinger jest przekonany, że osóbka leżąca na kozetce jest tą, której szukał? A jeśli tak - dlaczego, u licha?
O to właśnie zapytał go w pierwszej kolejności dr Ripper, gdy Niemiec przedstawił swoje powiązania z Vegą: czy ma pewność, że obecna tu dziewczyna to właśnie ta osoba? Bo podejrzewają, że to jej młodsza siostra.
Przedsiębiorca miał jednak tylko chwilkę, by zapytać jeszcze o postrzał i równocześnie przemyśleć sobie słowa ordynatora, bo potem ktoś zapukał i do środka weszli policjanci w liczbie barczystych dwóch. Najwyraźniej Linda miała swój własny rozum i telefon został wykonany już dużo wcześniej. Prawdopodobnie tłumaczenia będą raz, a dobrze.
Ordynator przywitał się i bez zbędnych wstępów potwierdził, że nastąpił postrzał, a on sam znalazł poszkodowaną. Nie, nie powiedziała dotąd kto i jak ją postrzelił. Klinicznie? Klinicznie rzecz biorąc strzał nastąpił wieczorem, może później. Wiem, że jest świt; dostała dwie jednostki krwi, które podawane są powoli. (Wzniesienie oczu do nieba z powodu ignorancji laików.) Najlepiej, by zajęli się tym eksperci jeśli zajdzie taka potrzeba, lub dziewczyna nie będzie współpracować. Nie, umyta została jedynie twarz i szyja oraz obcięta jedna nogawka spodni. Nic więcej nie było ruszane. Oczywiście, rozumie. Tak, jeśli będzie się z nią obchodzi delikatnie, jest gotowa do opuszczenia szpitala.
Generalnie, lekarz opowiedział mundurowym wszystko za wyjątkiem niezwykłej zmiany wieku pacjentki: jeśli ją zabiorą i na komisariacie będą ustalać dane osobowe, to będzie już ich problem, nie Rippera. I jeszcze problem tego Arcusa Schrödingera. I całe szczęście.
Czy Jack wiedział, że wyjawia wszystkie te fakty drugiemu szefowi Vegi? Ojej, niechcący, zupełnie nie pomyślał co mówi.
Ordynator odsunął się od wezgłowia kozetki, zaś policjanci podeszli bliżej i przedstawili się: sierżant Hill i sierżant Plum. Ten drugi zaiste miał brzuszek nawiązujący do nazwiska, a także ciemne, przenikliwe oczy.
- Pani Jardine? - upewnił się Hill. - Prosimy z nami. Chcielibyśmy, żeby złożyła pani zeznania na temat postrzału. Najwygodniej będzie na komisariacie, to około 5 minut drogi autem.Vega - 21 Kwiecień 2015, 19:58 Mogę więc w każdej chwili udawać swoją młodszą siostrę? A mogę, bo to akurat najmniejsze ze zmartwień, jakie mieć powinnam. Zjawiłam się znikąd, postrzelona, o czym udaję, że nie pamiętam. Czemu ludzie czasem nie potrafią zrozumieć, że pewnych spraw nie chcą wiedzieć, bo i tak nie ogarną, o co w tym wszystkim chodzi? Co oni tak uparcie za prawdą dążą, przecież nie uwierzą w czary-mary i pokusy fikuśne!
A może jednak?..
Szefunio próbował się odnaleźć w sytuacji, którą mu ordynator doskonale zaprezentował. Zaraz, nie jemu - policjantom - żeby Niemiec mógł poczuć się zbędnym. I pogratulowałabym mu osobiście za tę nieświadomą ignorancję biznesmena, gdyby nie fakt, że nie jest to na miejscu i nie pomoże mi w wydostaniu się stąd.
Policja... Jak piasek między zębami, zazgrzytało mi w głowie ujrzenie mundurowych. Już ostatnimi czasy miałam z nimi dość użerania się: pierwszy raz, gdy nastąpił napad na restaurację niemowy i drugi raz, kiedy poszukiwano zaginionych znalezisk archeologicznych (ach, mój kompasik!). Starałam się być miłą i wdzięczną ich przybyciu, choć wiedziałam, że bliżej mi będzie do stania się podejrzaną o zbrodnię, niż pozostanie ofiarą.
Bo przecież napastnik mi chciał krzywdę uczynić! - muszę się cieszyć z możliwości złożenia zeznań - tak pewnie myślą.
Bo przecież prawda jest szkodliwa dla mnie! - czułam w sobie ten ciężar, z którym nie miałam z kim się podzielić - tego, co sprytniejszy, może się spodziewać.
Napastnik chciał mi krzywdę zrobić - jasne, że chciał. A potem uciekł, przestraszony paroma szalonymi zdaniami i moją niestabilnością celowania z pistoletu.
Prawda jest niewiarygodna - więc może jednak ją im opowiem? Dzieciak do mnie celował, a gdy mu zabawkę zabrałam, to poleciał na skrzydłach? Skrzydłach z zabawkami...
Już prędzej uwierzą, że cudownie odmłodniałam od używania kremów. Ale przecież nie widują mnie na co dzień, a zdjęcia w dokumentach trochę już też lat mają.
Ach, ale miał sieczkę w bani ten Arcus! Odparł, że to na pewno musi być Vega, tylko coś niewyraźnie wygląda. Nie mówiła mu nigdy o bliskiej jej rodzinie, a o siostrze tym bardziej nie ma żadnego pojęcia. No i jeszcze dodał, że to oni powinni częściej ją widywać niż on sam jeden i wiedzieć prędzej, jeśli ma jakieś rodzeństwo.
A potem dwaj sierżanci zechcieli wiedzieć to i owo. I on też się dowiedział tego i tamtego.
- Nie sądziłabym, że dzisiejszego dnia trafię jeszcze na posterunek... Cóż, niecodziennie człowiek budzi się z raną w nodze i myśli, że tylko się skaleczył...
Podniosłam się do siadu i spojrzałam na Lindę w nadziei, że mi pomoże w ogarnięciu się.
- Szefie, dzisiaj mamy tą konferencję w Londynie, prawda? - zaczęłam swoje niewinne kłamstewko, w nadziei, że podchwyci temat.
Pochwycił, super. Zachowuje się jakby go dobroć opętała, więc niech kontynuuje swoje miłe intencje z nowymi faktami, ot!
A nadzieja tu, nadzieja tam - chyba już odczuwa zmęczenie mną...
- Obawiam się, że moja nieobecność może zaszkodzić interesom prowadzonych badań, więc... - tutaj już przeniosłam wzrok na dwójkę policjantów - Mam nadzieję, że przesłuchanie nie potrwa wiele, a po jego zakończeniu pojedziemy już prosto do firmy, a stamtąd w drogę. - dokończyłam myśl na krzyżowaniu się ze wzrokiem Arcusa.
I kolejno odszukałam wzrokiem Lindę, i poprosiłam ją, aby Panu Arcusowi przekazała jakieś ubranie z mojego gabinetu, które zabrałby do samochodu i pojechał za radiowozem.
- Panie sierżancie Hill, możemy jechać.- powiedziałam z miłym uśmieszkiem, być może już usadzona na wózku inwalidzkim, o kulach, albo z jeszcze innym rozwiązaniem, wspomagającym nie w pełni sprawną nogę.
A teraz czas na umowę z sobą samą: nigdy więcej pakowania się do szpitala. Chyba, że do pokoju pielęgniarek. Idzie zawału dostać od tej dobroci pomagania dzieciom... jakbym z wojny się urwała, pff...
A Pan Arcus bardzo chętnie chciałby móc mnie odebrać z przesłuchania, z czym się nie krył, ale też cudów nie wymagał. Dlaczego chciał? To oczywiste: by wykorzystać moją kiepską sytuację do przyciśnięcia mnie. Skurwysyn, chciałby mnie wpakować w kłopoty. Aż chciałabym go wrobić w postrzelenie mnie, och tak!Soph - 29 Kwiecień 2015, 13:41 Pomijając już, że szef wyłącznie Vegę pogrążał, mówiąc, że nie zna jej koligacji rodzinnych, i że sam ordynator powinien lepiej ją rozpoznać, wszystko zdawało się iść w dobrym kierunku. Hill odnotował odpowiedzi Rippera w oprawionym w skórkę kajecie, spisał dane kontaktowe lekarza i trzech pielęgniarek – rudowłosa z banku krwi pojawiła się na piętrze zaraz po wezwaniu ją przez pager. Plum zaś stał z boku i jedynie słuchał. Po chwili jednak w oczy rzucił mu się niewielki, czarny przedmiot leżący na ladzie przygotowawczej. Pożyczył sobie jedną rękawiczkę ze stojącego obok pudełka – "L-kę", bo grabie miał wielkie jak łopaty – i wsadził rzecz, którą swobodnie rozpoznał, do woreczka wyłuskanego z mieszka przy pasie.
Potem usadzono dziewczynę na wózku inwalidzkim, zwieziono na dół i zapakowano do radiowozu.