Anonymous - 6 Styczeń 2015, 18:33 Czyżby wagonik roztaczał wokół siebie aż taką aurę strachu? A może już Szop był tak skołowany poprzednimi wydarzeniami, że bał się co może go spotkać w przyszłości? Jeżeli to drugie to może być mu w przyszłości ciężko... Jednak w Krainie Luster ostrożności nigdy za wiele, czyż nie?
Więc co z tymi wężami? Były jakieś? Zaatakowały twarz, szyję, wszystko co się da? No oczywiście, że nie! Głupiś. Spodziewałeś się węży? W Krainie Luster? Tak łatwo nie będzie.
Coś delikatnie pisnęło gdy wielka, czarna kula zaczęła się wyłaniać zza krawędzi. A później oczy Raccoona spotkały się z innymi oczami, szeroko otwartymi z przerażenia i błagającymi o litość. No, w pewnym sensie błagającymi. W każdym razie właśnie oczy dominowały w niewielkim stworzonku skulonym w kącie wagonika. W końcu niewiele jest stworzeń, które zamiast pary mają trzy oczy, prawda?
Tak, to jedno z tych stworzeń, które egzystowały w poprzednim korytarzu. Co tutaj robiło? Czemu kuliło się e strachu zamiast wrócić do kolonii? Cóż, biorąc pod uwagę błękitną barwę futra, mocno odcinającego się od mroku okolicy, można przypuszczać, że kolonia odrzuciła odmieńca. Może gdyby to był jakiś ciemny kolor, to może by go zostawili w spokoju, ale nie, natura musiała sobie zażartować i dać mu niebiański błękit!
Stworzenie znów pisnęło. Jednak zamiast skulić się bardziej przysunęło się lekko w kierunku człowieka by znów pisnąć. Tylko teraz był to inny rodzaj pisku, taki, który automatycznie kojarzy się z pytaniem: "mama?" Czyżby nasz Szop miał zostać niańką dziwnego stworzonka? Oczywiście może go zostawić w spokoju, ale czy Vega nie wspominała czegoś o futerku z tych stworzeń? A tu proszę popatrzeć jaki piękny unikat! Wspaniale by wyglądał jako obszewka dla zimowego płaszcza.
Gdyby nie te błagające oczy faktycznie można by tak pomyśleć. A tak? Trzeba by doszczętnie nic nie czuć do zwierząt, by od razu kwalifikować je w kategorii dodatków do ubrań.Vega - 8 Styczeń 2015, 19:31 Wszystko jest inne niż się wydaje, wszystko na opak.
Nie. Gwiazdka uważa inaczej.
- Mapa prowadziła Nas do wagonów. Ściany swymi ruchami ostrzegały. Lej widać dość dobrze. Kryształów brak, niedawno wykonywanych prac także. - Stwierdziła logiczne, banalne fakty. Ale co, gdyby one miały być tylko złudzeniem? - Gdyby miało być na wspak, mapa musiałaby prowadzić w gorsze miejsce, tamte stworki blokować dostęp do kryształów, a lej być drogą wskazywaną przez mapę. Właśnie! Może chcesz sprawdzić?
Vega ma linę, ale pewnie zbyt krótką by do środka się dostać, chociaż, może jednak?
Nie chciał jej nosić, no jak tak może!
Ano może.
- Trudno. Poniesiesz innym razem.
I wcale nie było je przykro - jeszcze by się przyzwyczaił i jej nie puścił!
Prawda jest taka, że sąsiedztwo jej nóg z wagonikiem, zaglądanie w ciemne kąty wnętrza i opieranie twarzy o ściankę wagonu nie jest dobrym prognostykiem. Jej łatwość do wywalania się i zdolność robienia sobie krzywdy z niczego - w tym miejscu - nasiliły się.
- No co Ty?! Odetnę ukąszone miejsce od reszty! - machnęła ręką i odeszła.
Wzięła parę kamieni z podłoża i podeszła do leja, rzucając je w niego i mierząc "na oko" czas ich spadku. Oczywiście, bezpiecznie siedziała przy krawędzi.
Przyglądała się, poszukując śladów po zaczepianych w przeszłości hakach. Takie charakteryzowałyby się wygładzonymi krawędziami zagłębień zdolnych zaklinować narzędzie i wytrzymać duży ciężar.
We wysłuchiwaniu odgłosów spadających kamieni - zaczęła od najmniejszych by niepotrzebnie nie hałasować i skończyła (zamierza skończyć) gdy uzyska(ła) sensowne obliczenia - przeszkadzały jej gęste myśli z obawami na czele. Rozdzielili się o te parę metrów, co przy świetle latarek wydaje się większą odległością. Ale szkoda marnować czasu! - dodawała sobie otuchy.
Bo lej ją zdecydowanie interesował bardziej niż wagony. Torowe sprawy są dla dużych chłopców - pociągi, kolejki... - ona woli badać naturalne elementy otoczenia. A futrzak... może na nią zaczeka?Raccoon - 10 Styczeń 2015, 15:44 Sam w sobie wagonik nie był straszny. Przerażające było to wszystko, co działo się wokół i co wydarzyć się jeszcze mogło. Święte słowa – ostrożności nigdy za wiele! Lepiej później odetchnąć z ulgą, niż dać się zaskoczyć, bo zbyt pewnie się do sytuacji podeszło. Zresztą skoro zwykły wąż to zdecydowanie za mało jak na możliwości Krainy, tym ważniejsze by mieć się na baczności. Ech i jeszcze kobieta do ochrony.
- Za jakiś czas przez próg, na pewno. – Chciał rzucić w jej stronę, jednak ta, która była zaciekawiona i jednocześnie przerażona zawartością wagonu zniknęła zza jego pleców jakby nigdy nic, a powędrowała gdzieś dalej. To znaczy wcześniej, bo do miejsca skąd tu przyszli. - No pięknie. – Szepnął sam do siebie, nawet nie interesując się tym, co Vega może tam wyczyniać. To pewnie jej archeologiczne odchylenia... Eeem przyzwyczajenia, więc w nie mieszać się nie chciał. Oby tylko nic głupiego nie przyszło jej do głowy, ani też przypadkiem jej coś ie wciągnęło pod ziemię. Jeszcze podzieli los tych biednych szyn z poprzedniego korytarza!
Tymczasem wróćmy do wagonika. Mając teraz tylko jedno źródło światła, jeszcze bardziej stracił na pewności. Głęboki wdech i zaglądamy do środka.
Czy niespodzianką było, że wewnątrz coś się znajdowało? Cóż, raczej czuł to po kościach, a przynajmniej taką najprawdopodobniejszą opcję zakładał. Inną kwestią było, co o tym wszystkim myślał. W pierwszej chwili, w ciemnym zawiniątku nie rozpoznał niczego, ale wiedział, że czymś to było. No chyba, że ktoś postanowił dla wygody wyposażyć wagon w poduszkę.
- Vega, chyba znów mamy towarzystwo. – Powiedział na tyle głośno, żeby ta na pewno mogła go usłyszeć, a przede wszystkim dotarł do niej fakt, że Szop się odezwał.
Po tych słowach stworzenie się poruszyło, więc szybko zaczął żałować tego, co zrobił. Również udało mu się w jakimś stopniu rozpoznać w nim niemalże identyczne jak te, które ich zaatakowały. Poruszyło się, w mig przylegając do metalowej krawędzi. To był dobry moment by uskoczyć w tył i dokładnie się rozejrzeć, czy aby także tu nie ma ich więcej. Uprzedzony tym, że poprzednio niechcący skrzywdził jednego narażając się tym na gniew całego stada, tego wolał nie drażnić. Lecz przed podjęciem jakiegokolwiek z działań powstrzymało go absorbujące całą uwagę spojrzenie zwierzaka. Dopiero teraz zwrócił uwagę na to, iż potwór jest innej barwy niż tamte. Może w przypływie emocji źle zapamiętał kolor uprzednich? Albo to było jeszcze młode? Lub w tym korytarzu żyła inna ich odmiana o niebieskim futrze? Zapewne z ust tego egzemplarza niczego się nie dowie. Był on na swój sposób uroczy, było w nim coś, co budziło pozytywne emocje w człowieku, płomyczek zgaszony we wszystkich trzech oczach. Co robić? Odpowiedź, w pewnym sensie, przyszła sama. Spiął wszystkie mięśnie słysząc pisk stworzenia. Znów nawołuje resztę stada? Oj niedobrze. Jeśli i ten tunel zostanie odgrodzony, wyjdą stąd z niczym. Wszystko dobrze, za dobrze, strzeżone, a oni bez wiedzy na temat tych istot.
- Może lepiej zostań tam i ucieknij, gdyby coś zaczęło się dziać. – Ostrożnie dobrał ton głosu, jednak piszczenie się ponowiło, może w razie czego jej uda się uniknąć ewentualnego zagrożenia.
O dziwo nic się nie zadziało, posiłki znikąd nie nadciągnęły, a zwierzę nie rozpostarło skrzydeł w pojedynkę atakując Nathana. Co tu robiło samotnie? I dalej tak patrzyło! Czy mogło tym zahipnotyzować? Chyba będzie żałował, jeśli niczego nie sprawdzi. Wiedział, że to stworek musi wykonać pierwszy ruch, inaczej może się poczuć zagrożony i różnie zakończyć by się to mogło.
Nie patrząc prosto w jego oczy, podszedł bliżej, ostrożnie oraz przede wszystkim stanął bokiem, by w razie czego dać radę choć minimalnie się obronić. Nie, żadne macierzyńskie instynkty nie planowały się w nim budzić, ale i obojętnie obok nie miał zamiaru przejść. Po uprzednich doświadczeniach nie ufał mu, choć naprawdę się starał. Lecz z całą pewnością Vega żadnego futra nie dostanie!Anonymous - 10 Styczeń 2015, 17:12 Kamienie spadały normalnie, odbijając się od ścian, dźwięki wracały echem, stworzenia patrzyło się błagalnie i wszystko wydawało się być normalne. A później przestało.
Na ułamek sekundy coś się zmieniło dla obojga. Mrugnięcie okiem i świat stał się czymś innym, całkowicie innym. Właściwie czym? Obszarem czerni poznaczonym jasnymi liniami konturów, gdzie wszystko wydawało się czaić na waszą osobę, tak, jakby ściany miały w zamiarze rzucać w was kamieniami, a podłoże nagle znikać w niewyjaśnionych sytuacjach.
A później znów mrugnęliście i ta cała sytuacja wydawała się być tylko złudzeniem. Może to przez zmęczone oczy, lub mroczną atmosferę kopalni?
Dla Vegi głos Raccoona z każdym jego słowem wydawał się być cichszy, jakby mężczyzna oddalał się od niej, aż w końcu zniknął całkowicie, przez co niedosłyszała końcówki ostatniego zdania. "Zostań tam i ucieknij"? Trochę się to z sobą gryzło, bo albo zostać, albo uciekać, prawda? Tylko uciekać... Przed czym? Dlaczego? Oh, szczerze wątpię by Vega była tego typu płochliwą istotą, która ucieka bez sprawdzenia, co się dzieje.
Dlatego gdy powróci na miejsce w którym zostawiła swojego mężczyznę zastanie co prawda ten sam korytarz, ale bez ani śladu obecności jakiegokolwiek człowieka, czy innej istoty, a te wagoniki... Czy one wcześniej nie stały w innej kolejności? I czy ten sufit zawsze wydawał się być taki... Jakiś taki... Jakby kapał z niego deszcz? Co chwilę na podłogę upadała kolejna kropla cieczy przypominającej wodę, jednak zamiast na tej ziemi się rozpłaszczać to zachowywała swoją kulistą formę niczym bańka mydlana, by po chwili przesączyć się przez jakąś pobliską szparę, nie zmieniając przy tym swojej formy...
Za to stworzonko Szopa pisnęło żałośnie widząc, że towarzysz się oddala i skoczyło ku brzegowi wagonu, jednak nie rozłożyło przy tym skrzydeł. Złapało się owego brzegu, jednak łapki nie wytrzymały i po chwili ześlizgnęło się z powrotem do wnętrza i znów pisnęło żałośnie. Nie odchodź! mówiło spojrzenie z dna gdy patrzył na nie mężczyzna.
Echo zbliżających się kroków nagle pojawiło się znikąd i zdawałoby się, że Vega zbliża się do tego miejsca, ale w momencie, gdy dźwięk był na tyle głośny, że kobietę powinno być już widać dźwięk się urwał. I nic. Co z tą Vegą? Zatrzymała się nagle?
A stworzenie znów pisnęło, by zwrócić na siebie uwagę.Vega - 11 Styczeń 2015, 19:32 Upadające kamienie mówiły jej, kiedy na przeszkodę natrafiały. Ze spadku swobodnego wyliczyła, w przybliżeniu, jaka wysokość leja jest. Jaka?
Słyszała jego głos. Z początku nie mówił nic nadzwyczajnego - mamy towarzystwo - przeszło jej to stwierdzenie jakby koło uszu. W pewnym momencie wspomniał o ucieczce. Po co? Chciała go zapytać, ale nie potrafiła.
Obraz się zniekształcił.
- Halo?..
W pośpiechu Vega cofnęła się znad krawędzi dziury. Ściany chciały ją sobą obrzucić. Była niczym niemowlę, którym chce zawładnąć wszechmocna ciemność. Jedna jedyna latarka, którą posiadała, zagasła i tylko niejasne kontury były jedynym, co sugerowało, że na coś jeszcze patrzy. Serce zabiło mocniej, dłonie zadrżały. Upuściła kamienie, cofnęła się, przetarła tyłkiem o nierównym podłożu. Czmychnęła na bok, kiedy zdawało jej się, że coś nadchodzi ku niej.
Strach.
Podłoże - opierała o nie dłonie, ale zaraz potem poczuła pod nimi pustkę, nicość. Pomyślała, że spada, że po prostu lej ją porwał, że przez nieuwagę wpadła do środka.
Mrugnięcie.
I wróciła do rzeczywistości.
Mimo to oddech miała niespokojny, serce pracowało na wyższych obrotach. Trzęsąca się dłoń pomogła w podniesieniu się. Nathan - chciała do niego podejść, przytulić, poczuć jego ciepło.
Wagoniki. Spostrzegawczość pozwoliła dojrzeć inne ich ustawienie. Nie było go tu. Patrzyła po podłodze, ale nie znalazła żadnych śladów butów, sugerujących w którą stronę odszedł.
Zniknął.
Puls przyśpieszył i poczuła jak go pragnie. Jego obecności, jego towarzystwa, jego dotyku, jego pocałunku.
Bycie całkiem samą w nieznanej kopalni, w podziemiach, było niedalekie od pochowania żywcem. W tym drugim przypadku po prostu się wie, że wyjścia nie ma i ktoś świadomie nas zakopuje (choć niekoniecznie o naszym życiu wie); a w pierwszym jest ta nadzieja na wydostanie się. Jako grabarz, to porównanie prędko sobie na główny tor myśli wysunęła.
I żałowała tego.
I żałowała, że ostatnich dni nie wykorzystała lepiej, że całe jej życie było w większości nauką.
Zajrzała do wagonika, licząc, że odnajdzie powód jego zniknięcia. Bycie samą sprawiało, że nie wiedziała dokąd się udać, co uczynić. Jeśli znalazła to zwierze, wzięła je na ręce i głaskała, przytulała. Jak ukochanego misia, jak zziębniętego kotka. Bo samotność to taka straszna siła.
Patrzyła na sufit - deszcz się z niego... pojawiał. Jak to możliwe - nie zastanawiała się, nie potrafiła. Wydawał jej się ciekawy, naturalny i oczywisty. Pogoniła za kroplami wzrokiem i ujrzała jak zostają na podłożu, po czym szukają szpar,by przecisnąć się głębiej.
Wołaj go, wołaj, podpowiadała determinacja. Nathan, szeptała, Nathan, coraz głośniej, ale wciąż bez wiary w jego odnalezienie.
- Nathan! - wyrwała ku korytarzom, nie zważając na skutki krzyku.
I nie wiedziała czy, gdy się odnajdzie, lepiej mu pogrozić śmiercią czy kochaniem się. Bo pustka w niej kiełkowała i szukała w sobie chęci uczynienia największych głupstw. Wszystko straciło znaczenie - została ona i tunel.
To, co tunel czyni z człowiekiem, trudno sobie wyobrazić. Ile tak spacerowała w kółko, bezsensownie? Pięć minut? Dziesięć? Długo i jeszcze dłużej.
Krople są jak kamienie - upadają ale bez szkody dla swojej formy. Czy to aluzja do kamieni którymi lej atakowałam?
Usiadła na zardzewiałym wagonie ze stworkiem na rękach i przymknęła oczy, kołysząc się w przód i w tył, delikatnie, nieznacznie, nucąc pod nosem kołysankę.Raccoon - 15 Styczeń 2015, 20:32 Im dłużej patrzył zwierzęciu w oczy, tym głośniej coś w głębi mówiło, krzyczało mu, że to coś, nie ma na celu wyrządzić krzywdę, a niczym mały, bezbronny kociak woła o pomoc mogąc jedynie patrzeć tymi ślepkami i piszczeć. Chyba nie znało ludzkiej mowy, więc i porozumieć się nie było jak, choć możliwe, że słowa Nathana by zrozumiało. Idioto, z tymi w poprzednim korytarzu mogłeś walczyć, a tego jednego, wystraszonego się boisz? Skarcił się w myślach, bo i po dłuższym zastanowieniu było w tym wiele racji. Miał okazję zbadać dokładniej teren, nim Vega tu wróci.
Właśnie, Vega.
Spojrzał w stronę, gdzie powinna się znajdować, lecz nim struga światła z latarki odnalazła jej postać, nastąpiła ciemność. Całkowita. No nie, nie mówcie mi, że padły baterie w latarce. Jednak i wszystko dookoła wydawało się jakieś inne. Jakby jaśniejsze, ale i przyprawiające o dreszcze. Czy wciąż stał na własnych nogach? Pod stopami powinno znajdować się podłoże jaskini, ale chyba było na swoim miejscu. Może to on znalazł się gdzieś indziej, niż w sekundę temu widzianym tunelu? Nie czuł się bezpiecznie, po raz kolejny coś chciało zwodzić ich psychikę. Czy jeśli świat wróci do normalności, znów okaże się pozostać bez zmian? Co jeśli te chwile ciemności mają jakiś większy sens, a w trakcie trwania każdej z nich są pod wpływem takiej magii, której skutki będą widoczne dopiero w przyszłości – może nawet nie tak dalekiej?
Nie dane było mu zastanawiać się nad tym dłużej. Czując wysychające od ciągłego wpatrywania się oczy, przymknął powieki pozwalając narządowi odpocząć i kiedy znów je otworzył każda z rzeczy powróciła na swoje miejsce. Każda, poza tą, której wcześniej szukał.
Vega.
Nie było jej! Cholera, jak to możliwe?! Gdzie ona się podziała? A co jeśli przez brak ostrożności spadła w dół? Dlaczego postanowiła pójść tam sama!
- Vega? Vega! Jesteś tu? Przestań, jeśli postanowiłaś zrobić mi dobry żart, bo wcale nie jest śmieszny! – Krzyczał, by usłyszała go, gdziekolwiek się teraz znajdowała. Kroki, tak to były kroki! Czyżby umknęła mu w całym tym zamieszaniu? Ale i one po chwili ucichły, a osoby do której by należały nie było. Nie było nikogo, poza nim samym. Rozglądał się dookoła, oświetlając każdy kolejny skrawek kopalni, jednak po dziewczynie nie było ani śladu. Nie powinien był pozwolić jej samej tam iść, przecież przyszedł tu wyłącznie po to, by ją chronić. I co? Zawiódł, a uczucie to wstrząsnęło nim do tego stopnia, że w moment zapomniał jak się oddycha, nogi miał jak z waty, czy w ogóle jeszcze trzymał pion czy tylko wagonik pozwolił mu zachować równowagę? Z dwojga złego wolał, by to rzeczywiście był jej głupi pomysł, niż by coś miało spowodować jej zniknięcie. Weź się w garść, stojąc tu i w obawie o utratę kolejnej ukochanej osoby, obwiniając się, nic nie zdziałasz. To mądra kobieta, uwierz w nią.
Zamknął oczy, biorąc głęboki wdech. Jeden, drugi, trzeci. Musiał się uspokoić, w nerwach wszystko pogorszy, nie powinien kierować się porywczymi uczuciami. Teraz najważniejsze by znaleźć ją całą i bezpieczną, o ile nie było to z jej strony psikusem.
Ale stworek? W całym zamieszaniu jego myśli daleko odbiegły od tego malucha w wagoniku. Po tym, co właśnie się wydarzyło, wszelkie opory zaniknęły. Bez Vegi po raz kolejny tracił na pewności, a co dopiero miało powiedzieć zwierzę bez nikogo tutaj przez tyle (?) czasu. Choć ciężko mu było ocenić jak dokładniej jest zbudowany, to chwycił go pod łapkami trzymanymi na krawędzi i uniósł w górę kładąc sobie na wpół zgiętym ramieniu, delikatnie gładząc jego głowę drugą ręką. Miał nadzieję, że nie rozzłości tym stworka, jednak chyba im obojgu było to teraz potrzebne.
- Chodź futrzaku, razem poszukamy Vegi. A żeby było łatwiej nazwę cię Ciastorek. – Dlaczego tak? No proste! Był niebieski, jak Ciasteczkowy Potwór, więc był jego miniaturową wersją. Imię godne podziwu, Szopku.
W tym momencie przyjemności dla Ciastorka się skończyły, Nathan musiał zaprzestać głaskania, by skupić się na oświetlaniu drogi, bo miał zamiar dokładniej przyjrzeć się miejscu, gdzie widział kobietę po raz ostatki – przy leju, lecz nie zapomniał o nim całkowicie, kciukiem od czasu do czasu pocierając jego podbródek. A kiedy dotarł do celu zaczął się rozglądać uważniej, nie pomijając nawet zajrzenia wewnątrz dziury. Musiał ją odnaleźć.Anonymous - 20 Styczeń 2015, 23:10 Ze spadku swobodnego wyliczyła. Co? Liczby, które i tak jej nie wiele mówiły, bo pomimo pewnej jasności okolicy czterech metrów ostatni kamień poleciał inaczej. A może to tylko dezorientacja spowodowana skupieniem uwagi na czymś innym? Hmmm...
- Halo, halo, ha, ha, ha... - odpowiedziało echo potęgując dziwny efekt zakorzeniony w oczach.
Ale to już się skończyło, świat był już normalny. Czy aby na pewno?
Samotność na prawdę musiała jej doskwierać, skoro tak bez zastanowienie wzięła stworzonko na ręce. W końcu tuż przed chwilą całe ich stado ich zaatakowało, zraniło! Co prawda sami się w to wpakowali, ale jednak pewną urazę powinna w sobie mieć zakodowaną, czyż nie?
To stworzonko było jeszcze inne niż to, które znalazł Nathan. Ciemnoniebieskie futerko przecinały długie, zielone kreski w dziwny sposób załamujące na sobie światło latarki. I nawet nie drgnęło gdy Vega go wzięła na ręce. Dopiero gdy przytuliła go do siebie delikatnie się skuliło, szukając pocieszenia w ramionach tej przyjaznej istoty.
A krople dalej spadały, coraz częściej i gęściej. Zatrzymywały się na ziemi czekając na swoją kolejkę by przecisnąć się w najbliższą szczelinę. Nie tworzyły strumieni lecz punkciki wyglądające jak mrówki wędrujące do swojego mrowiska.
W końcu przyszła pora na tą pierwszą kroplę, która dosięgła Vegi. Upadła miękko na rękaw bluzki, przesuwając się powoli w górę i górę, aż w końcu przejmujące zimno zaczęło promieniować na całą szyję, gdy kropla przemieszczała się do góry i do góry, przez brodę, policzek aż do oka. A później to samo zimno zmroziło też prawe oko, niemiłosiernie wytrącając Vegę z tej dziwnej formy stagnacji.
Każdą kolejną kroplę upadającą na jej ubranie i skórę poczuła z podwójną pewnością, że właśnie tam się znalazła. I wiedziała, że te krople są złe. Coś jej mówiło, że powinna ich unikać i tylko cud chciał, że ta pierwsza okazała jej dobrą wolę.
Uciekać, uciekać, kropli coraz więcej. Ścieżki mrówek się rozpadły, kropli dużo, coraz więcej, nie nadążały za wsiąkaniem w ziemię, szczelin za mało, ścisk za duży. Zaczęły się piętrzyć, tworzyć masę koralikową, lśniącą bielą i błękitem. Prawie jakby to były perły, drogocenne kamienie, które wiele kobiet nosi z wielką gracją.
Jednak perły nie wydają się być takie... Złowrogie.
Ciastorek, jak przystało na urocze stworzenie, zachował się uroczo i wtulił w przygarniającego go Szopa mrucząc przy tym przyjaźnie. Z jego niewielkiego ciała wydobyło się coś podobnego do mruczenia kota. Nie domagało się pieszczot, jakby sama świadomość, że coś je trzyma wystarczało mu. Mu? A może jej? Ale kto by się tam tym teraz przejmował, no nie?
Latarka Szopa rozświetlała kolejne metry, jak to w oczywistych warunkach bywa. Ale... W pewnym momencie znów coś się stało. Mignięcie. Czarne kontury zagięć skał, białe wypełnienie przestrzeni oplatające jego ciało. Mniej niż ułamek sekundy, drgnienie serca, nawet nie mrugnięcie. A później znów normalnie. Kolejne kroki po to, by znaleźć się tuż na krawędzi leju z którego czerń zdawała się wręcz wylewać.
Tylko zaraz, czekajta. Dlaczego światło padało zza niego zamiast z latarki w jego dłoni? Czemu znajdował się w czerni zamiast rozświetlać drogę przed sobą? I dlaczego zauważył to dopiero teraz?
Gdy się obejrzał poszukując źródła światła ujrzał coś, czego żaden człowiek nigdy nie powinien nigdzie indziej niż w lustrze. Siebie. Siebie stojącego jakby czas zamarł, z szklistym spojrzeniem wypatrującego odległej Vegi. Z Ciastorkiem na ręce, z latarką w dłoni, gotowego do kolejnego kroku.
Ale jak to? Przecież czuł i latarkę i stworzenie wciąż w swoich dłoniach! Wciąż czuł siebie! I czuł światło które padało z latarki postaci przed nim, jak oświetla jego twarz.
I czuł się jednocześnie tu.
I czuł się jednocześnie tam.
Stworzenie drgnęło. Podwójnie. To na jednej ręce zamruczało domagając się pieszczot. To na innej ręce zamruczało domagając się pieszczot. Sześć oczu mrugnęło nie rozumiejąc, dlaczego ono wciąż się porusza, a jej dobroczyńca nie. Choć przecież powinien, nic mu ruchów nie krępowało.Vega - 29 Styczeń 2015, 17:49 Tak, spadek swobodny, co tak patrzysz?! No, racja… obliczenia nie miały sensu! I było zbyt, eto… no nie skoczę czterech metrów! To oczywiste.
Choć z samotnością umiem sobie radzić, to jej nagłe zjawianie się bywa wyczerpujące w skutkach. Przy każdej wiec okazji staram się pustkę jakimś sposobem wypełnić. Stworzonko skuliło się i było dla mnie pociechą. Morderca też człowiek i gdy zamordowano kogoś klatkę obok, nagle nie zlękłam się całego gatunku ludzkiego, więc i tej jednej sztuki mogę się nie obawiać. Bo jest jedna, bo wydaje się być bezbronna.
Woda. Czy może klej? Czy robactwo, czy złudzenie? Jawa czy woda, sen czy mrówka? Wszystko i nic na raz? Średnia arytmetyczna, czyli robo-ody? A może złu-ówka? Robody Złówka! Taki będzie gatunek tego stworzonka, którego trzymam na dłoniach, jakby był kluczem do zagadki, do skarbca, do drzwi, do wszechświata. Do wyjścia? - pomyślałam i nagle problem wody – cały jej legion, zachowujący się jak żywy organizm – miał dostać niższy priorytet. Lecz, jak na złość, postanowił stać się mi nieprzyjaznym.
Siedziałam. I poczułam chłód na szyi. Wzdrygnęłam się, a chłód dotarł także i do lewego oka. I do drugiego też! Nie rozumiałam, co się dzieje, przegapiłam jak kropla wody chodzi po moim ubraniu. Chodzi! Kropla! Jeżu, co to się dzieje?!A może Ty, Robody Złówka, wiesz?
Nic mi nie powiesz, nic nie wiesz.
Kropla za kroplą. Wędrowały po ubraniu, groziły zimnem. Cała ich liczebność była dla mnie zmorą. Nie chcę ich na sobie, więc uciekać czas najwyższy. Położyłam zwierzę do wagonika, tego pierwszego który był teraz tym w lepszym stanie. I zaczęłam ten złom pchać, energicznie, ile tylko sił w rękach miałam, bo ruszyć go z miejsca może być bardzo problematycznym i wymagającym wyczynem. I zamierzałam do nieco rozpędzonego już w biegu wsiąść. A potem zostanie mi tylko liczyć, że się wagon zatrzyma przed najbliższym niebezpieczeństwem w sposób bezpieczny. Odnalazłam maleństwo w wagoniku, ujęłam w dłonie i przytuliłam do piersi. Wyglądałam z niepokojem przed siebie, gdzie tylko latarka zamontowana na kasku pokazywała najbliższy cel podróży. Uciekałam, ale czy wraz z deszczem? Oby nie, bo to nic, a nic mi nie pomoże. I nie chce się zbyt daleko oddalać. Odnalezienie ukochanego Szopa to dla mnie priorytet, to coś, co muszę uczynić!Raccoon - 2 Luty 2015, 19:06 O dziwo, a może i było to czymś normalnym... No w każdym razie wielką ulgą okazało się, że nie dość, że Ciastorek nie jest złowrogo nastawiony, to jeszcze zapewne spodobało mu się towarzystwo Nathana. Bo przecież w innym wypadku nie byłby taki potulny, ani tym bardziej nie reagował w ten sposób na przymilanie się Szopka, prawda? Nawet jeśli nie, to mężczyzna w ten sposób właśnie pragnął myśleć. Póki był w jednym kawałku. A skoro panna Vega postanowiła gdzieś zniknąć z jeszcze niewyjaśnionych przyczyn, czymś się zająć musiał, by przypadkiem z tej samotności w tym miejscu nie zwariować bardziej. Jak się okazuje Kraina Luster sprzyja takim właśnie stanom umysłu – innej styczności z nią nie miał i w duchu powtarzał sobie, że w najbliższym, albo nawet również tym dalszym, czasie mieć jej nie chciał. Co za dużo to nie zdrowo. Dlatego niech lepiej szybko odnajdą te kryształy i wracają jakimś cudem do swojego świata.
Jakie było jego zdziwienie, gdy przy leju nie dostrzegł ukochanej. Nie było jej także w najbliższej okolicy, którą oświetlił dla pewności kilka razy latarką. Nigdzie, dosłownie jakby rozpłynęła się w powietrzu. I znów wróciło to dziwne uczucie, ten obraz, że nic już nie było takim jakie powinno, a w chwilę później każda rzecz wróciła na swoje miejsce. Każda poza Vegą oczywiście. Jej wciąż tu nie było. Co jeśli utknęła gdzieś tam, gdzie mój umysł niekiedy w tej jaskini wędruje? Jak miałby ją uratować? Przecież nie miał na to wpływu. Chyba.
Wtedy też zwierzę na jego ręce niespokojnie się poruszyło. Czy to dla wygody, czy też odruch ten był skutkiem innego impulsu nie wiedział, jednak to wystarczyło, aby porządnie sprowadzić go na ziemię i uświadomić jak bardzo znów coś jest nie tak. Światło? Wyraźnie przecież widział, że nie tylko on oświetla dziurę, ale i sam Nathan jest oświetlany. Tak, to musiała być Vega! Pewnie cichutko przemknęła się bokiem jaskini. Zaraz podejdzie i wygarnie jej te idiotyczne zabawy, straszące go w ten sposób.
– Martwię się i zadręczam myślami, co też mogło ci się przytrafić, jednak widzę, że masz tu wspaniałą... Zabawę...? – W pierwszej chwili nie dostrzegł tego co powinien, blask latarki skutecznie oślepił go na krótką chwilę. Jednak osłonił oczy dłonią i zmrużył je doszukując się w widzianej osobie jej sylwetki. Nie znalazł jej. A usta w zdziwieniu otworzyły się do granic możliwości. Co to za mało śmieszna i popieprzona gra?! O co tu chodzi? Nathan patrzył na Nathana, lecz i Nathan również patrzył na Nathana. Mindfuck.
Powoli zaczynał tracić cierpliwość, a przede wszystkim resztki nerwów jakie mu pozostały. Jakim cudem był, on sam, nie kto inny, w dwóch miejscach jednocześnie. To na pewno był on. Przecież jeszcze moment temu właśnie tam się znajdował, z latarką w ręce i Ciastorkiem na drugiej. Nie chciał uciekać, chciał sprawdzić czym to jest, zniszczyć jeśli tylko będzie to możliwe. Nie było dwóch Nathanów, nie było i nie będzie. To absurdalne. Lecz mimo usilnych starań, ciało kompletnie odmówiło mu posłuszeństwa, każda myśl była w nim więźniem, nic z nimi nie mógł zdziałać.
I znów otrzeźwienie zawdzięczał nikomu innemu jak stworkowi, wciąż wydawane przez niego, a właściwie przez nie oba, dźwięki były na tyle natarczywe, że bez problemu zwracali na siebie uwagę. Przycisnął go do siebie mocniej, jednak nie na tyle, by wyrządzić my jakąkolwiek krzywdę, a mieć przy sobie. Tak na wszelki wypadek.
Ostrożnie odsunął się od leja, nigdy nie wiadomo jak dalej sytuacja się potoczy, a następnie z plecami przywartymi do ściany obszedł drugiego siebie nie spuszczając z niego wzroku. Nie wyglądał podejrzanie, więc czym był? Dlaczego w ogóle to coś się tu pojawiło? Zaraz... Czy nie wtedy właśnie po raz kolejny pojawiło się to dziwne uczucie? Tylko co mógł z taką wiedzą zrobić? Zignorować? Nie. Więc w jaki sposób wykorzystać? Jedynie zwierz w tym wszystkim wydawał się w obu przypadkach zachowywać normalnie. A on, mimo podwójnej świadomości, stał tam wciąż jak skała. Może zaraz ruszy do przodu? Powtórzy kolejne kroki Szopa?Anonymous - 4 Luty 2015, 23:00
Wszystko szło gładko i tak jak sobie Vega wymyśliła. Wagonik dał się odepchnąć, dał się rozpędzić, z oporami i wymagając dużej siły ale się dało. Z każdym kolejnym krokiem oddalała się od centrum tego kleistego deszczu. Choć na pierwszy rzut oka mogło się tak nie wydawać, bo krople wciąż podążały i wciąż swoim przeszywającym zimnem znaczyły ślady wciskając się pod ubranie. Brzuch, plecy, nogi, ręce, głowa. Szlaki które rysowały nie sprawiły jednak, że Vega była cała mokra, raczej szły po śladzie swoich poprzedników tylko z rzadka znacząc coś nowego. A jednak chłód zdawał się pokrywać całe ciało, aż do wnętrza, wrzynając się rozbudzającymi szpileczkami mrozu w otumaniony po tak dziwnych wydarzeniach umysł.
W momencie gdy wskoczyła do wagonika kolejna kropla dotarła do oka dając dziwne oświecenie. Wagonik jak to wagonik, miejsca niby sporo, a ostatecznie okazuje się, że mogłoby być go więcej. Tylko co z tym stworzonkiem. Czemu tak dziwnie leży? Ale najwyraźniej zignorowała oświecenie, skoro i tak go przytuliła. Do piersi swoje przystawiając małe stworzenie w zielone, połyskujące, lepiste paski. Z ciągle otwartymi oczami wpatrzonymi w pustkę.
Środkowe oko zaczęło wypływać.
Nie dając czasu na zastanowienie wagonik gwałtownie się zatrzymał, tak, że Vega poleciała do przodu chyba z odruchu przyciskając stworzonko bliżej do siebie. Martwe stworzonko. Już o tym wiedziała czy może się tego wypierała tak bardzo pożądając towarzystwa? Twój wybór.
Ale chyba jednak ważniejsze było to co zobaczyła po wyjrzeniu z wagonika. A ujrzała rozwidlenie. Z jednej ścieżki robiły się cztery i którą powinna iść? Jak do tej pory mapa dobrze się sprawowała i chyba poprowadziła ich lepiej niż instynkt więc pewnie i teraz powinna pomóc. Tylko... Gdzie się podziała mapa?
Kłopot polega na tym, że ile Vega by tej mapy nie szukała, przetrząsając każdą kieszeń nigdzie nie mogła jej znaleźć. Czyżby dała ją Szopowi? I co teraz? Tory kolejowe urywały się w tym miejscu, czy raczej zaczynały, biorąc pod uwagę sposób ich zakończenia, więc nimi nie można się posiłkować. Którą z dróg wybierzesz? Prawo, lewo? Lewy środek, prawy środek? Twój wybór...
Przycisnął go do siebie mocniej, jednak nie na tyle, by wyrządzić my jakąkolwiek krzywdę, a mieć przy sobie.
Ostrożnie odsunął się od leja. Przysunął się do leja. Tylko zaraz. Skoro obaj zachowują się tak samo i czuje się jednocześnie nim i jednocześnie sobą i jednocześnie sobą i jednocześnie nim... To w końcu którym jest? Tym, który się do leja przysuwa czy tym który się od niego oddala?
Więc wiesz, którym jesteś czy nie wiesz? Przesuwają się obaj, choć w przeciwnych kierunkach, ale to logiczne, skoro wykonują identyczne ruchy, a nie lustrzane. A czujesz się jednocześnie oboma... I żadnym.
- BU! - zabrzmiało nagle od tego za którego się uważałeś jeszcze przed chwilą.
Klon przyskoczył do ciebie niczym klaun straszący swojego widza po czym zaczął się chichrać dość zaraźliwie. Ale niewystarczająco. Bo przeraził cię uświadamiając, że byłeś już niesamowicie blisko leju myśląc, że jesteś nim. A może jeszcze przed chwilą faktycznie nim byłeś?
Szok, niedowierzanie i Ciastorek zirytowany faktem, że został bezpardonowo zignorowany. Ból wpijających się w rękę ząbków na pewno odciągnął uwagę Szopa od jego klona, a gdy znów spojrzał... Nie było już podwójnego światło, nie było już klauno-Nathana. Stał sam, wciąż bez Vegi z przeświadczeniem, że powinien iść wgłąb i ani próbować się stąd wydostać, jeśli chce znaleźć swoją ukochaną.Raccoon - 9 Luty 2015, 18:36 Jak ogromne było jego zdziwienie, kiedy Nathan nie czekał cierpliwie na swoim miejscu, a wraz z każdym kolejnym krokiem poruszał się o podobną odległość powtarzając trasę niedawno pokonaną przez niego samego, tego nie potrafiłby opisać w słowach. Ale właściwie... Przecież to wciąż on tam szedł, widział że idzie, myślał o tym i czuł, że teraz miał zmierzać do leja. Tylko... Teraz też okrążał siebie uważnie się wszystkiemu przyglądając. Ciekawym, ale zarazem niewyobrażalnie strasznym uczuciem było móc obserwować przed chwilą wykonywane czynności, a także mieć świadomość tego co robi się moment później. I nie było to tym samym, co obejrzenie nagranego filmu, to było prawdziwe, działo się tu i teraz, na ich, jego oczach. Bo działo się, prawda? A może tylko głowa płata mu takie figle? Może tak naprawdę jeszcze nie udało mu się wejść do kopalni, wciąż tkwi wraz z Vegą przed nią, dookoła otoczeni ogromnymi kryształami bez drogi powrotu? Czy ten świat już zawsze będzie go tak bardzo przerażał?
Dwóch Szopów, dwa Ciastorki. Zdecydowanie po jednym za dużo. Czy Vega również miała drugą siebie? Oby chociaż jej szło lepiej, bez tego całego umysłowego zagmatwania.
Nagle jakby zrobiło się jaśniej, lecz nie dookoła, a w głowie. Chyba nie było go i tu i tam, był w jednym miejscu, musiał być w jednym! Tylko którym? Kim był każdy z nich?
W mgnieniu oka jeden zrobił coś, co wyrwało się ze schematu, całe dotychczasowe przekonanie legło w gruzach, a lęk powrócił na swoje miejsce ze zdwojoną, może nawet i bardziej zwielokrotnioną siłą. Jego krzyk, później zamieniający się w śmiech odbił się echem po całym wnętrzu Nathana, a kiedy doskoczył, spróbował odsunąć się o kilka kroków mało co nie zwalniając w dłoni uścisku podtrzymującego stworka. Nie, nie, to nie mógł być ON! Oddychał coraz szybciej, a powietrza jakby na złość mu wciąż brakowało. Patrzył prosto w ślepia człowieka do złudzenia go przypominającego. Tylko, czy on właśnie tak by się zachował? Nie, to niemożliwe, czuł się w tym i tylko tym ciele. Więc chyba mógł się go pozbyć, bez ubocznych skutków dla własnego zdrowia? Dłonią wolną od Ciastorka chciał sięgnąć po swoją broń, jednak nim udało mu się to zrobić poczuł ból w drugiej. Natychmiast spojrzał gniewnie na sprawcę. I znów błąd! Nie powinien spuszczać wzroku z... Nie ma go? Drugi Nathan zniknął? Tak po prostu? Ale... Nie chciał wnikać w przyczyny, ani zastanawiać się, co może wydarzyć się dalej. Najważniejsze, że go nie było, bo nie widział już nikogo dookoła, żadnego jaśniejszego punktu.
Westchnął z ogromną ulgą i podrapał zwierzaka za uchem. Podejrzewał, że nic nie rozumiał w zaistniałej sytuacji, toteż zareagował ugryzieniem. Może i niewielki ślad po tym jeszcze przez jakiś czas pozostanie, ale czy mógł się gniewać na takie małe cudo?
- Zdaję się, że nic tu po nas. Nie ma Vegi, a są inne dziwadła. Może zamiast tkwić w jednym miejscu, sprawdzimy resztę korytarza. Nóż tam czekają nas lepsze przygody.
Przełożył Ciastorka na drugie przedramię, dając ręce nieco odpocząć, jednak nie zapomniał by jeszcze przez jakiś czas nagrodzić go za dotrzymywanie towarzystwa głaskaniem, po czym ruszył przed siebie pieszo z ogromną nadzieją na spotkanie ukochanej. Do tej pory nie udało mu się ani jej znaleźć ani też wymyślić, jak miałby to zrobić. Zniknęła nagle i niespodziewanie, dość długo już pozostawali rozłączeni, więc do głowy także przychodziły mu przeróżne myśli. Oby tylko szło ci zdecydowanie lepiej niż mnie. Nawet nie wiesz, jak bardzo będę sobie wypominać jeśli coś ci się stanie, mimo całej tej bezradności, która w tym wszystkim jest najgorsza...Vega - 13 Luty 2015, 17:53 Zimno trawiło mnie w małej plątaninie ścieżek skradających ciepło. Traciłam część siebie z każdym centymetrem przebiegu każdej kolejnej kropli. Sekunda w sekundę, byłam negowana. Byłam obiektem doświadczalnym, byłam uległa narzędziom tortur wyrwanym chyba samym Bogom Północy.
Przytulałam stworzonko w ciasnym wagoniku pędzącym w odmęty chłodów podziemnych. Choć to krople były źródłem mrozu, aby nie zwariować wolałam sobie mówić, że czym dalej tym chłodniej i muszę się tylko przyzwyczaić.
Brednie, nie umiałam się przyzwyczaić. Przecież uciekałam na wzgląd tej cieczy i jej magii!
Przytuliłam wielooczne stworzenie i zdało mi się lepkie w dotyku. Przyjrzałam się mu w świetle latarki patrzącej wraz ze mną pod podobnym kątem. Nie było szans na pomyłkę - było oblepione krwią, pozbawione oka i martwe.
Dlaczego?!
W myślach wyrzuciłam je ze strachu poza wagonik, który teraz się nagle zatrzymał i, jakby złośliwie, nakazał przycisnąć stworzenie do piersi. I zrzuciłam je tak bezwładne, zwisając przy tym nad ścianką wagoniku, i będąc z przerażeniem wobec siebie i całej kopalni.
Byłam stracona z sił choć nakazano mi iść dalej, pomimo przeciwności. Jak lunatyk przez tor przeszkód.
Jak lunatyk.
Wyszłam z wagonika, czemu nie sprzyjało drżące ciało. Drżałam cała, nie potrafiąc nic zrozumieć poza swoją ciekawością, obijając się prawie bezboleśnie o konstrukcję wagonu.
Mapę miał Szopek, ale czy to ważne? Nie pamiętałam o niej w tym momencie, nawet o nim samym moja pamięć toczyła się we mgle, choć do niedawna postawiłam go sobie za cały mój świat. Teraz miałam samotność spacerującą moim ciałem po nieznanym labiryncie, bo oto przede mną był wybór.
Wybór. Nastał wybór.
I pamięć o mapie przybyła tak prędko jak ukucie w boku spowodowane uderzeniem zatrzymującego się gwałtownie wagonika.
Jak oszalała, wszystkie swoje kieszenie przepędziłam szaleńczą pogonią za skrawkiem papieru. Jakbym szukała bomby we własnym ciele, która mnie rozsadzi jeśli w porę jej nie wydobędę.
Cztery tunele. Dwa wagoniki, Dwoje szyn. Dwoje ludzi, jedno zwierze, drugi korytarz, jedna dziura, multum stworzonek. jedna mapa, jedno wejście, dwa torowiska.
Żadnej rzeczy z liczbą trzech sztuk. To była wskazówka.
Przyjrzałam się wejściu każdego z tuneli, dopatrując się śladów stóp mojego ukochanego Szopka, albo jakichkolwiek innych oznak, ze ktoś do któregoś wchodził. Albo dziwnych śladów na ziemi, czy nienaturalnego wyżłobienia w skałach bądź przetarcia ich. Szukałam też wskazówek po ciągu powietrza wpadającego do każdego z tuneli oraz starałam się także i po zapachu osądzić, który z nich może być najmniej przyjemnym do zwiedzania, a przy tym najbardziej prawdopodobnym za bycie celem mojej i jego podróży. Spojrzałam też w stronę z której przybyłam i upewniałam się, że wokoło tylko pięć dróg mam i żadnej innej możliwości.
W końcu zaczęłam wyliczankę, o ile wcześniej żaden tunel nie zwrócił na mnie szczególnej uwagi:
- Pędzą dwa wagoniki z kościami.
Ten pierwszy jest więzienny, z kratami.
W drugim maszynista zgrzyta zębami.
Zgadnij w którym jednorożec ucieka mi.
Po pierwszym wersie zgubiłam parę sylab. W drugim zatrzymałam się i pominęłam środkowy lewy korytarz. W trzecim po dwakroć powtórzyłam słowo "pierwszy", a w ostatnim przestałam wymachiwać palcem i poszłam w ciemno.
W prawy-środkowy. Dlaczego? Bo tam pokazywała główka zwierzaka które leżało na ziemi, bo jego pierwszego ujrzałam po podniesieniu wzroku. Bo tam rymowanka zakończyłaby się, gdyż policzyłam w pamięci powtórnie jej sylaby.
I niech się dzieje co chce. Ja muszę znaleźć Szopka.
MUSZĘ.Anonymous - 25 Luty 2015, 22:49 Czy był jakiś inny wybór, niż iść przed siebie i badać? Nie, zdecydowanie nie. Zawsze można było usiąść i zacząć płakać, ale tak nie przystoi. No i zwierzak by pewnie nie dał, bo łzy zmoczyłyby mu futerko. Chyba lepiej nie ryzykować, jak wtedy by się zachował, prawda?
Idąc przed siebie szybko spostrzegłeś, że to już nie jest ten sam korytarz z którego przed chwilą przyszedłeś pod lej. Po pierwsze było tu o wiele wilgotniej. Po drugie nie było żadnych torów. Po trzecie bokami zaczęły pojawiać się małe stalaktyty i stalagmity, z każdym kolejnym metrem rosnące w coraz większe stożki. Po przejściu jakichś dwudziestu metrów od momentu, gdy zobaczyłeś zaledwie małe wypukłości widziałeś już-prawie-stalagnaty. Barwę te stożki miały delikatnie błękitną, miejscami wydawały się być nawet przeźroczyste, a po kolejnych krokach okazały się mieć fioletowe kropki.
Tylko z tymi fioletowymi kropkami zdecydowanie było coś nie tak. Co? Noo... Nie odbijały światła w taki sposób jak reszta kamienia, wydawały się być jakby trochę chropowate i suche... I nie wiedzieć dlaczego po kolejnych dwóch, trzech krokach kolejna kropka znalazła się na ziemi. Plama. Tak, właściwie to plama. Ciągle powiększająca się plama rozlewającego się fioletu, a do ciebie dotarło, że to najzwyklej w świecie farba.
Zastanów się, czy przed chwilą nie dotarł do ciebie wśród szumu spadających ospale kropel dźwięk przewracanego... czegoś? Chyba tak. Chyba tak... A jeśli tak, to co? Przecież to zwykła farba, która się z czegoś wylała, a to coś zostało po prostu przewrócone. Czy szukanie Vegi nie jest ważniejsze niż badanie kto niepotrzebnie wywrócił puszkę farby?
Prawy-środkowy. Niby wybór jak każdy inny, ale czy aby na pewno? Któż to wie... Może cienie ci powiedzą? Wydają się tu być jakby ciemniejsze niż w poprzednich korytarzach, choć latarka wcale nie słabła. I z każdym kolejnym krokiem gorzej widziałaś sufit i ściany... I gorzej... I gorzej...
Panno moja droga, racz się zbudzić z własnego snu paranoi i pragnień. By odnaleźć to czego szukasz musisz odnaleźć siebie.
Więc spójrz uważnie, gdy już się obudzisz. Światło się nie zmieniło, lecz wielkość jaskini owszem. Tak, jaskini. Jak to się stało, że nie zauważyłaś, że wyszłaś tak daleko z tunelu? Nad tobą, przed tobą, wokół ciebie - odległość zbyt duża by ją oświetlić. Pod tobą podłoga, lśniąca jak niebo, pełna połamanych odłamków ostrych kamieni. Patrz pod nogi.
Patrz też przed siebie. Patrz i widź zamiast być zatopioną w swoim umyśle. Myśl kobieto, myśl. Tylko właściwie o czym?
Czyżby ogarnęła cię agorafobia, że nie możesz się ruszyć z miejsca? A może to paranoja zamroziła twoje ruchy? Patrz, rozglądaj się, poszukuj.
Widzisz jak zbliża się do ciebie sylwetka i wciąż nie możesz na nią zareagować. Widzisz sylwetkę potężną, męską, iście ludzką i kwadratową. Czy i tym razem czujesz pogłębiający się strach? A może w końcu ci ten strach przechodzi? Wszakże znów zaczynasz czuć, że możesz poruszać ciałem, choć nie wiedzieć czemu wciąż nie chce cię do końca słuchać.
- Przybyłaś po element? - rozległ się w końcu ciężki, męski głos z pewnej odległości. - Nieważne, zaczynamy.
Oczy osobnika błysnęły w blasku latarki, gdy podszedł jeszcze bliżej. Krok, kolejny i już widziałaś go w całej okazałości. Masywne, muskularne ciało, ubrany niczym typowy żołnierz z ludzkiej armii, głowa zgolona na zero, a wybitnie rzucający się w oczy nos wyglądał jakby go ktoś rozpłaszczył wałkiem przez wielokrotne uderzanie.
Ale to mignęło tylko na chwilę przed twoimi oczami. Sekundę później był już pędzącą, rozmazaną bryłą. Atakująca bryłą. Szybko atakującą bryłą.Raccoon - 9 Marzec 2015, 18:17 Nie wiedział czy szedł wzdłuż korytarza dziesięć czy piętnaście minut. Być może minęły zaledwie trzy, ale poczucie czasu opuściło go na dobre. Zdecydowanie za długo już pozostaje w tej cholernej jaskini, od której pomału zaczynał szaleć, będąc za bardzo oddalonym od świata. Stworzenia, zwidy, ciemności... Co jeszcze? Vegi nie ma, nie wiadomo czemu służących kryształów również, za to został z niebieskim zwierzem i jednym wielkim mętlikiem w głowie. Coraz mniej siły, a przede wszystkim ochoty pozostawało mu na dalsze badanie skrywanych przez tunele skarbów. Bo i czy rzeczywiście jakieś tu były? Skąd w ogóle pomysł, że właśnie w tym miejscu będą mogli odnaleźć to, czego zapragnęła różowowłosa? Zupełnym zbiegiem przypadków pojawili się tutaj, lecz przecież o niczym konkretnym to nie świadczyło. Mapa także nie wskazywała, jak to na bajkach bywa, skrzyni ze złotem na końcu drogi. Nóż, na darmo przeżyli - czy mógł to powiedzieć o Vedze? - te drobne przeszkody na ich drodze, a wyjdą z pustymi rękami...
Im dłużej nad tym rozmyślał, tym mniejsza motywacja była, by stawiać kolejny krok i nim się spostrzegł rzeczywiście stał w miejscu. Jak długo tak trwał? Nathan, co ty wyrabiasz? Po to tyle przeszedłeś, by teraz zwyczajnie odpuścić? Pomyślałeś co z Vegą, gdzie ona teraz jest i że nie możesz jej tak po prostu zostawić? Od początku wiedziałeś, że nie robisz tego dla siebie i nie idziesz tu z przyjemności, więc rusz tyłek i pamiętaj, kto jest powodem, że tu się znalazłeś.
Ciastorek również chyba miał dość pozostawania w bezruchu, bo gdy tylko Raccoon ruszył, ten radośnie zamruczał i poruszył się na ręce, tak, że mężczyzna musiał wspomóc się drugą, aby przypadkiem nie pozwolić mu na upadek. Poczochrał jego grzbiet i pewnie ujmując latarkę skierował się dalej. Ale zaraz... Powietrze było jakby inne, niż jeszcze to przed chwilą wdychane. I co to za stożki? Były tu wcześniej? Poświecił za siebie dostrzegając, te wytwory towarzyszą mu już od jakiegoś kawałka, a nie zwrócił na nie poprzednio uwagi za pewne zbyt pochłonięty swoimi dylematami. Tak, zdecydowanie nastąpiło za dużo zmian, których nie zauważył, bo przecież tory także gdzieś się rozpłynęły.
Westchnął dość głośno, nie licząc na to, że ktoś będzie w tym momencie w stanie go usłyszeć i nie przerywając marszu dokładnie obserwował stożki – jedne wystające z podłoża, drugie zwisające ze stropu - które stawały się coraz to większe, aż ostatecznie zaczynały łączyć się w jedność. Czyż to nie urocze?
Ale i w nich w końcu coś MUSIAŁO stać się nienormalne, jakby inaczej miało być w tej przeklętej kopalni. Przecież było już za długo spokojnie, wszystko ponownie należało udziwnić. Tym razem padło na nie spuszczane z oczu konstrukcje z coraz częściej pojawiającymi się na nich kropkami. Nie był w stanie określić, czy to naturalnie takie zabarwienia występują, mało znał się w tych kwestiach, ale wyglądało to dość podejrzanie i z całą pewnością nic dobrego nie wróżyło. Chciał oddalić się od nich jak najszybciej tylko mógł, jednak na jego drodze pojawiła się coraz to większa kałuża fioletu, chyba nawet identycznego jak ten na stożkach, a do uszu dotarł dźwięk przewracającego się przedmiotu. Dość charakterystyczny, może to jakaś puszka?
Momentalnie zaświecił dookoła siebie, starając się cokolwiek ujrzeć w tych ciemnościach i doszukać się przyczyny tego dziwnego zajścia. Tak bardzo miał nadzieję, że...
- Vega? Vega, jesteś tu? – ...ona była tym sprawcą, że za chwilę zobaczy ją i wreszcie stanie się spokojniejszy.
Przeszedł ostrożnie nad plamą farby, by przypadkiem się od niej nie ubrudzić. A jeszcze by go wciągnęła do innego wymiaru! Szedł teraz już wolniej, dokładnie rozglądając się na wszelkie strony. Miał na uwadze, że musi jak najszybciej przejść ten, a także każdy inny korytarz, jaki natrafi w poszukiwaniu ukochanej, jednak wolał nie zostać przypadkiem zaskoczonym i zaatakowanym przez kolejne tutejsze stworzenia. A wszystkie cienie rzucane przez skały wywoływały ciarki na jego ciele, w obawie przed pojawieniem się malarza. Jeden Ciastorek w zupełności mu wystarczył.Vega - 11 Marzec 2015, 13:54 Żadnych śladów.
Zaginiona bez śladu. Bez śladu. Bez śladu. Bez śladu. Bez śladu. Czas śladu nie zatrze.
Tropiciel śladów. Bez śladów.
Ślady zbrodni. Ślad Różowej Pantery.
To nie tylko nazwy filmów. A tutaj nie rozgrywa się czeski film.
Cień coraz bardziej ogarniał korytarz, zabierając do siebie sufit i ściany. Latarka walczyła z ciemnością. Ja byłam w tej walce, dzierżyłam światło na głowie. Coraz trudniej, prowokując nogi do zaplątania się, potknięcia jednej o drugą.
Odnaleźć siebie? Odnaleźć. Od na leźć. Poszukuję kryształu, minerału, którego jasnota podpowie mi, że może mnie wspomóc. Nie szukam udoskonalenia, nie potrzebuję retuszu. To świecidełko ma mi ukazać moc za którą pędzą inni, to ma być kolejny przedmiot w mojej magicznej kolekcji, obok kompasu. Rozpocznę kolekcjonować nie tylko kości. Nie tylko kolekcjonerką kości być. Ale by odnaleźć czego szukam, powinnam odnaleźć siebie? Dlaczego - dlatego, że zawieram w sobie kości, na których poszukiwaniach znam się bardzo dobrze? Czy to czyni mnie znalazcą wyjątkowym? Archeologia obok górnictwa nie leży, choć są sobie podobne.
Spojrzałam po sobie, a kolejno wokoło. To już nie był korytarz - to pomieszczenie. Żadnych ścian wokoło - tylko podłoga. Tym bardziej dostrzegałam przedmioty ją zdobiące. Odłamki chcące mnie pociąć. Odłamki zdolne do niszczenia. Lekko kopnęłam kilka z nich butem. Jak kamienie się zachowały, a ulga rozległa się uspokajającym wypuszczeniem powietrza z płuc. Uspokój się, to tylko ogromne pomieszczenie, a za mną jest tunel, z którego przybyłam.
Wskazówka.
Ułożyłam odłamki w linii prostej, dokładnie pod sobą i równolegle do obranego kierunku poruszania się. Margines błędu uznałam za niewielki. Bo zawzięłam się, że mi się uda. I nie pozwalałam sobie na zatopienie w pokładach stresu. Nie pozwolę, aby odlał mnie w swojej formie!
Jestem ja. Ja. JA!
I nic więcej mnie - moich poczynań - nie definiuje.
Ale po ułożeniu tej kreski z odłamków skalnych, zastygłam w miejscu. Ciężko mi się odciągnąć od miejsca, które wskazuje wyjście. Pomieszczenie może być tak ogromne, że poszukiwanie wyjścia może trwać godzinami. To jest przerażające.
Nie, to błędny myślotok. Kopalnia jest zbyt skomplikowana by więzić w obrębie jednego pomieszczenia. Więzić może tylko niewiedza. A mój głód wobec niej jest wart wszystkiego.
Rusz się. Krok i następny. I idę dalej przed siebie, za sobą zostawiając drogowskaz.
I wychodzę na spotkanie. Sylwetce wyłaniającej się z cienia. Sylwetce, której się objawiam w promieniach światła. Jestem światłem, nie mam się czego obawiać.
I poczułam pod butem kamień. Ten, który układałam. Zatem ruszyłam przed siebie tylko w myślach, a stałam w miejscu, dopiero teraz wykonując pierwszy krok. Przeszyła moje ciało fala zimna.
I druga fala, kiedy posłyszałam wypowiedź. Jakiś facet. Zacisnęłam dłoń, rozprostowałam palce i uniosłam ku górze, ukazując pustą dłoń w geście przyjaźni.
- Przybyłam tutaj, aby zbadać niezbadane. - Odparłam wymijająco, aczkolwiek zgodnie z prawdą. Lepiej udawać, że nie wiem o kryształach, jednakże tak, aby móc przyznać się do jego poszukiwań bez potrzeby zaprzeczania swoim wcześniejszym słowom. Wszakże kryształ także jest mi nieznanym obiektem.
Ale dla niego nie było to istotne - raczył uznać ten moment za godny rozpoczęcia czegoś.
Ukazał żołnierskie oblicze. Moria - pomyślałam. Tylko dlatego, że wszystko co wrogie, z tą organizacją wiązałam.
Nie, błąd. Oblicze pędzącej bryły. Cholera jasna, Vego, pierdzieli ci się we łbie! Albo Nie! Albo tak!
Nieważne, uciekaj!
Przerażona, z zastygłym w ustach powietrzem... pozostałam w miejscu. Nie dam się zastraszyć cholernej, pierdzielonej, nierzeczywistej magii. Najpierw nic, potem zniekształcony facet, teraz bryła. Nie, to tylko wyobraźnia albo magia chcąca znaleźć strachliwego delikwenta. Kuźwa, nie dam się temu tak łatwo!
Ocalę siebie, zawsze i wszędzie. Muszę. Nie, więcej: POTRAFIĘ!
Ocalę przeciwstawieniem się niejasnym przeszkodom. One nie istnieją, ta bryła nie jest materialna, nic mi się nie stanie. Będę stała w miejscu, a bryła przeze mnie przeniknie, znikając tuż za mną i przestanie mącić mój wzrok.