Aaron - 21 Październik 2015, 11:48 Płaczliwe dziecko nie jest w stanie zawrócić egoistycznych działań Aronii. W ogóle, mało rzeczy skłonnych jest go przerzucić na przeciwną stronę ulicy, bo nawet brak chodnika nie jest wystarczającym argumentem. A w rozjechanie przez ciężarówkę nie wierzy. Chcąc uciec od natarczywego płaczu, pobiegł prędko po schodach i najpewniej stąd jego nieświadome zabłądzenie. Wyszedł naprzeciw grywającym w karty, co od razu rozpaliło w nim podejrzenie o niepoprawny dobór drogi ewakuacyjnej. Bo przecież wcześniej nikt tu nie grywał. Zamierzał jednak przebyć koło tej niewielkiej zbieraniny, przygotowaną miał nawet na języku uroczą prośbę o umożliwienie przejścia. I może by raczył pomóc łajdakowi opuszczającemu to zgromadzenie, ale jego słowa napływały totalną bezczelnością, a temu Aaron nie jest skłonny ulegać. Zachowałby się jeszcze gorzej od niego przez przyzwolenie takiej ignorancji na panoszenie się.
- Mnie też się śpieszy, a zatem szukaj se Pan innego zastępcy, takiego, który jest w sposobie Pana wspomóc w potrzebie. - Może słowa same w sobie grzeczne były, ale ton ich wypowiedzi zaznaczał, że na odmowy nie jest przygotowany.
Kart Zegarmistrz nie ujął, a wręczenie ich na siłę do nieotwartej dłoni skończyć się mogło jedynie ich rozsypaniem na podłodze. Nie zamierzał przyjmować towaru, na który się nie godzi. To uderzało w jego ego i drażniło gorycz w nim obficie się już mnożącą. Słysząc zaś powody tej gry, tylko prychnął pod nosem, szukając wąskiego przejścia pomiędzy graczami w celu pokonania niedługiej już drogi. A jeśli który ją zagrodził, w jego dłoniach, niby to wyjęte z kieszeni, gościć mogły kieszonkowe zegary. Dwie sztuki tak jak dwie wskazówki, które ulec mogły zatrzymaniu. Liczył jednak na to, że bez siłowej przepychanki zakończy się ta bezczelność Kapeluszników, urządzających sobie niby to rozrywkę, a jednak zaczepiających przypadkowych przechodniów celem pokazywania swoich wybujałych racji.Czarnozęby - 1 Listopad 2015, 20:10
Seamair
Wszystko potoczyłoby się zgodnie z planem, który zrodził się w głowie człowieka, co czternastego dnia dziesiątego miesiąca zasiadł przy komputerze, żeby napisać post, gdyby tylko nie ordynarna ingerencja nieproszonego - i niechcianego w cywilizowanym społeczeństwie - barbarzyńcy zwanego w tych stronach potocznie Mistrzem Gry. Istota przybyła zza gór niegodziwości, gdzie rozciągają się bezkresne łąki bezduszności i spadła na tekst jak ostrze gilotyny, które zwolnione opada na głowę nieszczęśnika kończąc jego życie i pozwalając głowie na uwolnienie się z więzów ciała i swobodne opadnięcie do kosza, który gdyby tylko mógł być nazwany koszem balonu, uniósłby czaszkę nieszczęśnika prosto do nieba. Mówiąc prościej zmuszony jestem stwierdzić, że połowa postu jest do wyrzucenia, gdyż Koniczyna po powrocie do pokoju zastała coś, czego nie mogła się spodziewać i co na pewno wpłynęło na jej dalsze zachowanie.
W końcu nikt, kto wrócił na statek, nie spodziewa się, że przy stoliku, tuż koło okna, na krześle siedzieć będzie starzec - na co mogłyby wskazywać przerzedzone siwe włosy czy zmarszczki na twarzy, lecz tym razem zrzućmy winę na kobiecą intuicję. W człowieku tym niewiele było charakterystycznych cech, no może poza masywnym nosem, który wyglądał jakby właśnie spotkał się ze ścianą i pokaźnymi rogami na głowie. Ubrany był prosty wełniany płaszcz w kółeczka, który zapięty na wszystkie guziki przypominał nieco wojskowy mundur. Brakowało mu jednak szabli, czy choćby pistoletu, a także jakichkolwiek innych oznak mogących wskazywać na to, że człowiek ten poza wojskowym szykiem ma z armią cokolwiek wspólnego. Pojawienie się niewielkiego, czerwonego pudełeczka oraz leżącego na nim, znacznie odeń większej koperty mogło wskazywać, że jest listonoszem bądź kurierem. Wyjątkowo niewychowanym do tego, skoro wszedł do cudzego pokoju bez pozwolenia, wręcz włamując się - skoro drzwi były zamknięte, i oczekiwał na gospodarza. Nim jednak Koniczyna zdążyła wyjść z szoku, że w jej pokoju ktoś jest i właśnie została przyłapana na przemycaniu na pokład Maleficent rzeczy, które na pewno dozwolone nie były. Co gorsze z widoku za oknem mogła wywnioskować, że nie ma już czasu na jej wyprowadzenie z pokładu tak jak Cedrika. Statek w końcu ruszył.
Nieznajomy uniósł zgiął lewą dłoń, ażeby na palcach oprzeć swój policzek. Z wyraźnie znudzoną miną i głosem wskazującym na delikatną irytację koniecznością oczekiwania powiedział:
- Zastanawiałem się właśnie gdzie się podziałaś. - Zapomniał tylko, pewnie ze względu na podeszły wiek, wyjaśnić kim właściwie jest i co on tu robi.
Aaron
O dziwo nieznajomi wcale nie próbowali Aarona przekonywać do tego, żeby grał jednak z nimi. Może uznali, że gracz niechętny rozgrywce jest jeszcze gorszy od tego, któremu brak jest czasu? Może jednak chodziło coś zupełnie innego. Od początku nie chcieli, by Zegarmistrz z nimi w cokolwiek grał? Takie podejrzenia nasunęły mu się kilkanaście lub kilkadziesiąt kroków dalej. Może nawet więcej w zależności od tego kiedy sięgnie do kieszeni po bilet i choć szukać będzie go długo i wytrwale - nie znajdzie.
Co jednak jest o wiele istotniejsze? Nie znalazł także oficera, który zdążył już opuścić górny pokład. Teraz widział przed sobą tylko kilkudziesięciu patrolujących strażników i jakaś parę machającą do oddalających się ludzi. Nic niezwykłego. Musiał jednak postanowić co robić? Mógł poszukać kapitana, jednak mógłby mieć problemy z udowodnieniem, że nie jest pasażerem na gapę skoro nie miał biletu. Mógł wrócić się do grających w karty i oskarżyć ich o kradzież. Mógł nawet zatrzymać czas i samemu osobiście ich przeszukać. Mógł jednak również poszukać kogoś, kto pamiętał jak wchodził na statek i mógłby poświadczyć, że przeszedł kontrolę. Mógł też mieć to gdzieś i błąkać się bez celu po jednostce.
Aaron - 6 Listopad 2015, 23:23 Szkoda, że przyszło mu na myśl sprawdzić, czy posiada swój bilet. Nieświadomy problemu człowiek może ochoczo rozglądać się tu i ówdzie, robić na co ma ochotę, a potem przyuważyć: "o, nie mam tego cennego drobiazgu, ale momencik, chwileczkę..."
Pech chciał, że spotkał się z brakiem biletu ledwie kilkanaście sekund po opuszczeniu nieprzychylnego mu zgromadzenia, sięgając po chusteczkę celem przedmuchania nosa, w którym jakiś paproch znalazł sobie nową siedzibę... także, nie ma go, powtarzał w myślach, rozglądając się naokoło siebie i zauważając zniknięcie oficera oraz nieistotne postacie, spacerujące po pokładzie. Szybka analiza: numer kajuty na bilecie pamiętam (bądź cokolwiek innego, co tam napisane zostało w postaci numerka), nikt po moich kieszeniach nie szperał, a kieszeń zwyczajnie go nie wypluła. A zatem to magia. I to doskonała, że tylko bilet i akurat bilet znalazła.
Przeszukiwać karcianych graczy mu się nie godzi - tak nisko nie upadł. Świadków będzie miał problem odnaleźć, zaś liczyć na to, że mu się bez biletu upiecze - cóż, marnie byłoby, gdyby się przeliczył.
A zatem wraca.
- Przepraszam, że przeszkadzam - odparł do towarzyszy uprzejmym tonem i kontynuował, gdy nie spotkał się ze sprzeciwem z ich strony: - Sądzę, że ktoś z Was mógł być świadkiem niecnego występku, dokonanego na mojej osobie. Dlatego towarzysze pozwolą, że spytam, czy może nikt z was nie widział jak pewien papier z mej kieszeni ulatnia się i znajduje nowego właściciela? Papier był cennym, miałem go przekazać ważnej osobie, stąd też mógłbym sowicie nagrodzić za każdą, trafną wskazówkę mi udzieloną.
Jeśli zauważył jakiekolwiek ślady zainteresowania na ich twarzach, dodał:
- Nikt chyba nie chce, aby gość honorowy pozostał bez biletu mu należnego - odkrywając tym samym dokładniej swoją zgubę.
A przyglądał się dokładnie ich dłoniom oraz kartom umieszczonym między nimi, w poszukiwaniu gwałtownych ruchów i podobnego kształtem do zguby papierku.Seamair - 7 Listopad 2015, 04:47 Spodziewaj się niespodziewanego… łatwiej powiedzieć niż wprowadzić w życie! Kiedy już zadowolona i pewna swego pojawiłam się w pokoju, automatycznie zamknęłam za sobą portal i zaczęłam się rozglądać za miejscem, w którym mogłabym ulokować swoje nielegalne skarby. Nagle mój wzrok napotkał coś, co nie pasowało do zastanego otoczenia znacznie bardziej niż mała fikuśna poduszeczka w muszelki. Stałam jak słup soli wpatrując się w podstarzałego nieznanego mi mężczyznę, który to właśnie wygodnie mościł się w fotelu. W pierwszej chwili zaczęłam się zastanawiać czy moja moc przypadkiem nie spłatała mi figla, przez co znalazłabym się w innym pokoju. Ta myśl szybko okazała się błędną, ponieważ w rogu pokoju dalej czekały moje bagaże, również złoty klucz pozostawiony w drzwiach był na swoim miejscu. Byłam pewna, że drzwi zamykałam, nawet więcej niż pewna a skoro kajuta była moja, drzwi były zamknięte to obecność nieznajomego mogłam traktować w tej chwili tylko i wyłącznie, jako włamanie! Na coś takiego nie można było się godzić… A jako że ręce miałam pełne rzeczy niemile widzianych na pokładzie okrętu, wezwanie straży nie było mądrą decyzją. Sprawę trzeba było wziąć we własne ręce, to też wszystkie trzymane przeze mnie rzeczy z wyjątkiem rapiera upadły głośno na drewnianą podłogę zaś samo ostrze zostało wymierzone wprost na intruza. Rozzłoszczone i żądne wyjaśnień spojrzenie gdyby tylko było do tego zdolne właśnie wypaliłoby dziurę w twarzy nieznajomego. Avi siedzący dotychczas na moim ramieniu poderwał się do lotu i zaczął niespokojnie fruwać tuż za moją głową, bardzo chciał teraz coś powiedzieć a może i wyćwirkać jednak, tak jak zostało mu wcześniej nakazane milczał, a jego niepokój mógł zdradzić jedynie dość chaotyczny lot. Nie zwracałam jednak teraz większej uwagi na ptaszynę, ponieważ zajęta byłam przyszpilaniem wzrokiem bezczelnego włamywacza, który to na dodatek w między czasie zdążył się jeszcze odezwać, aby oznajmić jak dało się wywnioskować, że czekał na mnie. A zatem nie był to przypadek, pytanie tylko, czego ktoś taki mógł chcieć ode mnie, nie wyglądał na jednego ze strażników, jednak gdyby się nim okazał miałabym spory problem.
- Jak się tu dostałeś? Kim jesteś i czego chcesz?
Słowa te niestety nie mogły zostać wykrzyczane, co też dodałoby im odpowiedniej dramaturgii… głos musiałam mieć wręcz ściszony, ponieważ nie chciałam, aby jakieś hałasy nadto wzbudziły troskę i ostrożność żołnierzy. Pytania były krótkie, konkretne i w danej sytuacji jak najbardziej na miejscu. Stałam wyprostowana, rapier dzierżony w mej dłoni nawet nie drgnął, pewność siebie to coś czego zdecydowanie mi nie brakowało, nawet w takich sytuacjach.Czarnozęby - 14 Listopad 2015, 23:27 Aaron
Wróciłeś do grupki, która wydać się mogła magiczna. W końcu zanim się do nich zbliżył, mógł przysiąść na Biblię, czy inne świętości, że bilet spoczywał w jego kieszeni. Po minięciu grupki zagorzałych graczy z kieszeni wyparował bilet. Równie magicznie, co w innym miejscu zniknął piracki oficer. Można tu wysnuć teorię o tym, czy czasem znikające byty nie są nową plagą, z którą mierzyć się będą gracze.
Gdy jednak dotarł do miejsca i zadał im pytanie cała magia prysła. Jeden z nich, dość specyficzny przez postrzępioną brodę i nos tak wielki, ze niżsi mogliby się obawiać, że zostaną weń wciągnięci, odezwał się, lecz nie w stronę Aarona - z początku mogło się nawet wydać, że tego całkiem zignorował - a w stronę najmłodszego z całej grupy.
- Louis co Ty sobie myślisz! okradać uczciwych pasażerów! Głupcze, oddaj co żeś zabrał.
W tym czasie młodzik sięgnął do kieszeni, lecz nim jeszcze wyciągnął bilet, nim podał go Lunatykowi, starzec przemówił po raz wtóry, tym razem swoje spojrzenie i słowa kierując niezaprzeczalnie do gracza.
- Pan wybacz, kolega ma zbyt lepkie ręce. Mam nadzieję, że przyjmie Pan przeprosiny i ... może szansę. Ze zwykłymi nie dzielimy się tym co wiemy, lecz w Pana wypadku może mieć to duże znaczenie. Jednak, czy jest Pan w ogóle zainteresowany?
Spytał chwilę po tym jak Aaron odebrał bilet. Miał nawet czas, by sprawdzić czy to na pewno jego własność. Mógł nawet dokładnie przeszukać swoje kieszenie, sprawdzając, czy tym razem nic z nich nie zginęło. Mówiąc prościej nie działał pod presją czasu i mógł najzwyczajniej w świecie odejść. Odejść lub uścisnąć wyciągniętą dłoń starca i przyjąć jego "szansę".
Koniczyna
Mężczyzna zaśmiał się. Gdy ostrze rapiera zostało skierowane w jego stronę, on nie tylko nie strwożył się nawet odrobinę, lecz wypełnił pokój gromkim śmiechem.
- Typowy dla rodziny temperament. Rad jestem, że się co do Ciebie nie myliłem. - I tu spoważniał. Spojrzał na bagaże leżące na ziemi, a następnie w stronę drzwi.
- Choć musisz nauczyć się subtelności. Pozwól, że się przedstawię. Jestem Uilliam, a przy okazji twój dziadek. Bardzo zrozpaczony przez to co Cię spotkało, lecz nie po to zaaranżowałem spotkanie, by wchodzić w kwestie rodzinne.
Zgiął łokieć, oparty na podłokietniku, pokazując na łóżko.
- Może jednak usiądź, porozmawiajmy na spokojnie. Zapewniam Cię, że zabicie mnie w gruncie rzeczy wiele nie zmieni, ale powoli!Aaron - 15 Listopad 2015, 18:54 Na Biblię to zdecydowanie nie, ale na przykład na istnienie swojej ukochanej córki jak najbardziej. Tak, ukochanej, bo jedynej i właściwie to dzięki niej powrót w rodzinne kręgi stał się możliwy. Ale przysięganie na córkę, że miało się bilet... no to jest zwyczajnie niedorzeczne, więc po prostu przysięgał na swoją pamięć, że tam jest. BYŁ!
Okazało się zbędnym plątanie się w sieci własnych kłamstw. Na szczęście, w sieci tej czuł się jak pająk, a nie jak jego ofiara. Od zaraz jeden drugiemu napomniał kradzież, a ten ukazał zgubę Lunatyka. W tym czasie miał możliwość posłyszeć o ofercie informacji na sprzedaż w ramach przeprosin - czy mogłoby spotkać Aronię coś lepszego? Pewnie mogłoby, ale to wystarczająca dla sytuacji nagroda.
Jego ego zawsze chciałoby więcej.
- Chętnie posłucham, co ma Pan do powiedzenia - odparł, lekki uśmiech posyłając kącikiem ust zgromadzonym tu graczom i odbierając swoją zgubę.
Numer kajuty się zgadzał, a umieszczając go w kieszeni, dowiedział się o dalszym istnieniu reszty swoich rzeczy w odpowiednich kieszeniach. Oby ten niefortunny przytyk ich znajomości miał się już zakończyć, pomyślał na przemian z tym, że oficera wypadałoby w końcu złapać i przeliczył, że jeszcze ma trochę czasu na opowieści.
Przed chwilą się śpieszył, to też jego postawa może być im dziwaczna, z drugiej zaś strony - jeden z nich dokonał kradzieży, a to jest większy występek!
Jeśli starzec oczekiwał uściśnienia dłoni, nie doczekał się tego gestu od Aarona, chowającego ręce w kieszeniach. Nie miał Zegarmistrz zaufania do takich gestów i obawiał się, że któryś z nich może tylko czekać na ponowną okazję do rabunku. Swoją nieufność pozostawiał za swoją twarzą, dając im tę szanse wysłuchania.Seamair - 21 Listopad 2015, 19:38 Trudno byłoby opisać słowami moje zdziwienie po tym, z jaką reakcją właśnie się spotkałam. Kto normalny śmieje się w wniebogłosy, kiedy grozi mu się bronią? I co miał oznaczać jeszcze ten tekst o rodzinnym temperamencie? Zacisnęłam mocniej dłoń na rękojeści rapiera i nie spuszczałam wzroku z intruza. Chwilę później, kiedy to doczekałam się jego kolejnej wypowiedzi po prostu zdębiałam… Dziadek? Że niby jeszcze mój? W sumie nie wiedziałam nic o losach swojej rodziny to też ciężko było mi powiedzieć czy łże czy też nie. Skąd jednak wiedział, że jestem jego wnuczką? Wszak od powrotu do Krainy Luster nie posługiwałam się prawdziwym imieniem a i rodzinnego nazwiska dalej nie znałam, miałam jedynie podejrzenie oraz jedno pewne wspomnienie z czasów dzieciństwa.
-Dziadkiem?
Powtórzyłam z niedowierzaniem przyglądając się podstarzałem mężczyźnie szukając między nami jakichkolwiek podobieństw.
-Czyli to Ty zostawiłeś w mojej skrzynce bilet na rejs… Skąd niby pewność, że jestem Twoją wnuczką?
Ponownie zamilkłam na moment odpływając w rozmyślania. Tak w sumie to raczej niecodzienne znajdować w swojej skrzynce bilet na tego rodzaju rejs… choć prędzej nie podejrzewałam że coś mogło się za tym kryć. A powinnam… robię się nieostrożna jak widać. Kiedy to padła propozycja zajęcia miejsca na moment zmarszczyłam brwi i kątem oka zerknęłam na łóżko. W końcu zdecydowałam się, aby opuścić gardę, jednak nie traciłam czujności.
-Postoję… Skoro nie kwestie rodzinne to, czemu ma służyć to spotkanie?
Zrobiłam kilka kroków do tyłu tak, aby plecy móc wygodnie oprzeć o ścianę. Miałam mętlik w głowie, czy to możliwe by ten facet naprawdę był moim dziadkiem? I czemu mnie tu ściągnął? Czemu mnie a nie mojego rzekomego brata?Czarnozęby - 22 Listopad 2015, 02:46 Aaron
Widząc jak Lunatyk cofa swoją dłoń starzec zaśmiał się głośno, jak śmieją się małe dzieci, których chichot przepełniony jest szczerą i niewzruszoną fascynacją światem, bez choćby pierwiastka niegodziwości. Tak przynajmniej brzmiało to w uszach postronnych obserwatorów.
- Urwis ma lepkie ręce, ale nie jest zły. - Tu jednak przerwał i wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Zegarmistrzem. Chciał mu przekazać, że powinni odejść nieco dalej, żeby nie przeszkadzać grającym. Wykonał nawet pierwsze trzy kroki, lecz później zatrzymał się, jeżeli rozmówca nie podążył za nim.
- Polubił Pana.
Dłoń starca powędrowała do wewnętrznej kieszeni jego starej, szarej marynarki, nie tak jednak jak sięga się do kieszeni by dobyć z niej jakiś przedmiot, a tak jakby był nauczycielem demonstrującym swym uczniom jak powinni wykonywać pewne czynności, czy aktorem, który chce by nawet najdalsze rzędy dojrzały kunszt jego sztuki.
- Nie zastanawiał się Pan dlaczego bilet? Śmiem wątpić, że był on cokolwiek potrzebny, czy choćby najcenniejszym ze skarbów. Zobaczył w Panu potencjał. Trudne do opisania predyspozycje do tego, by wejść do pałacu jako żebrak, a wyjść z niego niczym król - a przecież Pan nie jest żebrakiem.
Jak na razie Aaron mógł poczuć się lekko zawiedziony. Starzec owszem chwalił go, mówił o jego potencjale, lecz jednocześnie nie rzekł nawet słowa o tym, czego miała dotyczyć propozycja. Przynajmniej do teraz.
- Czy wierzy Pan, że jeszcze przed końcem rejsu może być kapitanem tego statku?
Seamair
Arystokrata oparł łokieć na stole, wspierając głowę na otwartej dłoni. Zamknął na chwilę oczy, a na twarzy pojawił się grymas bólu. Druga dłoń wsunęła się powoli do kieszeni. Koniczynie mogło wydawać się, że drgała nieznacznie. Jednak nim jeszcze wszystkie palce schowały się wśród materiału, starzec otworzył oczy i powiedział:
- Stowarzyszenie wiedziało o Tobie od samego początku, skarbie. Nie mogliśmy jednak działać na obcym terenie, ryzyko było zbyt duże. Choć ze względu na to, że było to plamą na honorze naszej rodziny zastanawiałem się jak Cię wyciągnąć. Udało nam się nawet poczynić pewne sukcesy, lecz ostatecznie udało Ci się uciec nim byliśmy gotowi. Jestem z Ciebie dumny.
Przerwał na chwilę i kaszlnął kilka razy, gdy jednak Koniczyna mogła zacząć mieć podejrzenia, że coś jest nie tak, przestał i niewzruszony kontynuował swoją przemowę. Wbrew pozorom i wcześniejszym śladom rzeczywiście nie było to nic, czym trzeba by się martwić.
- Wszyscy w Stowarzyszeniu byliśmy pod niemałym podziwem twoich umiejętności. Mieliśmy Cię znaleźć i zaproponować dołączenie do nas, żebyś mogła się zemścić na MORII i tych, którzy ośmielili się Cię skrzywdzić i pozbawić rodziny. Jednak straciliśmy twój trop, a w tym czasie mieliśmy kilka problemów wewnętrznych.
Wyciągnął z kieszeni ozdobiony czaszką. Podał go Seamair, wyciągając przed siebie dłoń i wstając z zajmowanego wcześniej krzesła.
- Majątek rodziny przypadnie twojemu bratu, lecz dla Ciebie mam coś wyjątkowego. Oferuję Ci władzę nad śmiercią, byś mogła odebrać życia tym ludzkim psom, które ważyły się podnieść rękę na nasz ród. Sama jednak nie dasz rady, jestem tu więc, by zaoferować Ci miejsce w Stowarzyszeniu i namawiać do przyjęcia oferty, żebyś nie musiała walczyć sama.
Ton starca zmienił się. O ile wcześniej był beztroski, teraz zaczął moralizatorskie kazanie. Nie można było jednak w żaden sposób podważać jego uczciwości, wystarczyło jedno spojrzenie na jego oczy. W spojrzeniu Członka Stowarzyszenia Czarnej Róży dało się zauważyć nadzieję, że to Koniczyna będzie tym, kto kontynuuje jego walkę. Grzechy starości.Aaron - 23 Listopad 2015, 00:22 O ile samemu tylko dłoń chował, tak u karciarza dostrzegał wyraźne wycofywanie się - na oczach Zegarmistrza to on był chętnym tego gestu pokoju, którego nie zamierzał podzielić, którego mu bezczelnie odmówił. Nieufny, lecz nie wrogi. Bez sojuszu, neutralny. Jak zawsze, skąpiący swojej ufności na równi z odsuwaniem się z pola widzenia zbyt wielu par oczu. Toteż chętnie oddalił się od zgromadzenia, wysłuchując jegomościa. Wcześniej skinął na słowa o Louisie i rzekł coś w stylu "nie wątpię".
Spodziewał się wielu rzeczy, tylu, że nawet nie afiszował z ich wyszczególnianiem i nie objawiał nic poza wyrazem twarzy zwiastującym sceptyczne podejście. Wychwalanie go było niezbyt trafionym pomysłem, zwłaszcza tak bardzo uogólnione i niepoparte faktami.
A na koniec wspomniał o poszukiwanym przez niego wcześniej Kapitanie. Czy naprawdę leży w gestii potężnego Zegarmistrza i członka Karcianej Szajki przejęcie władzy nad okrętem?
Mogłoby, gdyby sugestia którą posłyszał, nie brzmiała jak czyste szaleństwo, jak zaproszenie do rebelianckiego aktu. Dlatego zgodził się przyjąć tę teorię, myśląc, że może zbliży go to do planów niecnych osobników i zdoła ich od środka rozbić, zanim statek będzie miał poważny problem. Przecież obiecał Oleandrowi, że nie zawiedzie jego zaufania. Nie może więc przejść obojętnie wobec tak szalonej propozycji.
Dostrzec można było, że Lunatykowi zaczęło zależeć na mówieniu o władzy. Jak gdyby trafiło się w samo sedno jego skrytych pragnień.
- Brzmi interesująco, lecz nie mam podstaw wierzyć w tak uogólnione teorie, choćby zasłużenie traktowały o mnie. Ponadto sądzę, że powinniśmy zmienić miejsce przebywania na bardziej dogodne. - Zaproponował udanie się w lubiące tajemnice kąt.
Na dowód swojego zainteresowania, błyskiem oczu ukazywał ciekawość, a wodzącym po brodzie palcu nakazał stwarzać pozór głębokiego rozmyślania. Albo nie: wyobrażania siebie jako kapitana.Seamair - 24 Listopad 2015, 20:20 Czekałam spokojnie obserwując poczynania mężczyzny, mój wzrok szczególnie skupiał się na dłoni znikającej w kieszeni. Nie podobało mi się to… była we mnie jednak ta nieufność, która nakazywała bardziej spodziewać się wyciągnięcia noża niż chusteczki do nosa. Starałam się jednak skupić na tym, co mówił staruszek, choć nie bardzo wiedziałam z początku jak powinnam odbierać jego słowa. Użyte w moim kierunku określenie „skarbie” było drażniące, jednak nie dałam odczuć po sobie niezadowolenia, ponieważ byłam ciekawa dalszą treścią jego wypowiedzi. O jakim stowarzyszeni mówił? Skąd ktokolwiek mógł wiedzieć? A jeśli to naprawdę… nie udało im się nic zrobić przez tyle lat? Z drugiej strony myśl, że ktoś próbował pomóc była nawet miła… Ale jak to głosi ludzkie przysłowie „Dobrymi chęciami piekło wybrukowano…”. „Jestem z Ciebie dumny” w sumie coś takiego słyszę pierwszy raz w życiu, mimo to nie okazałam większego entuzjazmu. Z czego być tu dumnym? To było po prostu wymierzenie sprawiedliwości a może i walka o przetrwanie, bo kto wie czy i kolejne zabiegi udałoby mi się przeżyć.
- Nie rozumiem… o jakim Stowarzyszeniu cały czas mówisz?
Wtrąciłam się w jego słowa, ponieważ dalej w pamięci nie mogłam przywołać żadnej organizacji, jaka mogłaby pasować do tego typu wspomnianych sytuacji i motywów.
Uśmiechnęłam się cierpko, kiedy mój rozmówca wspomniał o możliwości zemsty na MORII. Nie wiedziałam czy sama organizacja wie o mnie cokolwiek, bo ponoć byłam prywatnym projektem ojca… jednak sama organizacja nawet, jeśli nie ze względu na mnie samą to i tak zasłużyła na potępienie. W moich myślach przez chwilę pojawiła się wychudzona białowłosa dziewczyna, którą to spotkałam w ludzkim świecie i raczyłam obdarzyć zaufaniem, podobnie jak i ona mnie samą. Ją też skrzywdzono i oczywistym było, że na naszej dwójce lista się nie kończyła.
- Zemsta… to już brzmi ciekawie.
Napięcie, jakie chwilowo odczuwałam dało się wyczuć w mojej postawie, ulotniło się dopiero z chwilą, kiedy na wyciągniętej dłoni dostrzegłam biżuterię a nie coś, czym można by zadać mi szybkie i bezpośrednie obrażenia. Zbliżyłam się do mężczyzny i wyciągnęłam przed siebie rękę pozwalając umieścić na niej pierścień, któremu z czystej ciekawości chciałam się przyjrzeć bliżej. Nie wyglądał na przeciętną biżuterię, było w nim coś… co ciężko opisać słowami.
- Czekaj… co masz na myśli? Jak coś może dać władzę nad śmiercią i co dokładniej się za tym kryje?
Zasypywałam mężczyznę coraz to nowymi pytaniami, ale takie były konsekwencje, kiedy to ktoś mówił w tak niejasny sposób. Spoglądałam na pierścień obracając go w palcach i oglądając dokładnie z każdej strony. W każdym razie błyskotka nie do końca trafiała jednak w mój gust, acz chwilowo i tak tylko jej się przyglądałam z zamiarem oddania jej z powrotem na ręce właściciela.Tyk - 25 Listopad 2015, 22:22 Aaron
Starzec zaprowadził Lunatyka w miejsce, które trudno było nazwać właściwym do spisków, czy na pierwszy pocałunek z ukochaną - przy czym warto zaznaczyć, że z osobistych doświadczeń bardzo nie polecam górek ponad zabłoconym boiskami w sylwestra, gdy całkiem spora zgraja gapiów tylko przeszkadza, a Ty nie ogarniasz co się w ogóle dzieje - mimo wszystko jednak bez wątpienia pozwalało zachować dyskrecję. W końcu kto zwróciłby uwagę na dwóch mężczyzn rozmawiających przy tylnej części jednej z burt statku. Takie rozmowy odbywają się bardzo często i dotyczyć mogą najróżniejszych kwestii. Od niebagatelnych rokowań na temat przyszłości Europy - pf! kto by się tym przejmował, jak tu tyle materiału do ogarnięcia na kolokwium - przez dyskusje jak Ci piraci uroczo niszczą nasz okręt - co brzmi dość skrajnie w Europie kontynentalnej, lecz nie budzi zdziwienia na wyspach brytyjskich, czy po prostu dyskutują o pogodzie. Co do pogody to pamiętajcie, żeby dokładnie rano sprawdzać jaka tego dnia ma być temperatura czy będzie padać, wiać i inne takie, z pozoru niepotrzebne, informacje. Nie tylko dzięki temu unikniecie mojego losu zbyt ciepłego ubrania się i chorowania kolejnego dnia, lecz przy odrobinie szczęścia uchronicie swój kapelusz przed porwaniem. Nie nosicie kapelusza? Nie sprawdzaliście pogody, jak wujek Tyk wam radził! Teraz wasze byłe nakrycie głowy tuła się gdzieś po świecie jak ten emigrant z Latarnika. Może siedzi na głowie jakiegoś tureckiego celnika i pilnuje, aby żaden rosyjski samolot nie ważył się przekroczyć granicy bez uiszczenia stosownych ceł!
Z tego wszystkiego zapomniałem co miałem pisać. Choć nie, wiem już! O starcu, który jak się okazało - gdy się już przedstawił podczas tej krótkiej wędrówki, czego nie warto umieszczać w dialogach, Wiktorze. Ten jednak nie od razu odpowiedział na apele Aarona. Spojrzał na bezkres Szkarłatnej Otchłani i westchnął.
- To miejsce jest doskonałe. Dyskrecja, bez konieczności chowania się po kątach jak szczury - za stary już na to jestem. - wsunął dłoń do kieszeni swojej marynarki. Zmierzył dokładnie wzrokiem swojego rozmówcę i kontynuował: - Mówi Pan o teoriach. Określiłbym to raczej hipotezą, możliwością, którą w Panu widzę.
Wystarczyłaby krótka chwila nieuwag, a Aaro nie spostrzegłby szybkiego ruchu ręki, która wysunąwszy się z zewnętrznej kieszeni skryła się na chwilę gdzieś pod marynarką. Tylko po to by po chwili ukazać się z medalem, na którym Lunatyk dostrzegł żaglowiec wśród fal.
- Żyję naprawdę długo, widziałem już wielu ludzi, a po tych przestworzach latałem na długo nim Ludzie odważyli się pływać po oceanach. Potrafię poznać potencjał, lecz nie potrafię Panu dać nic więcej poza dobrym słowem i radami starego człowieka.
Seamair
Mężczyzna spojrzał na Koniczynę szeroko, gdy ta spytała o jakim mówi Stowarzyszeniu. Dla niego było to oczywiste. Jego los od najmłodszych lat był związany z Czarną Różą. Fakt, że ostatnio organizacja przechodziła ciężkie chwile przez brak przywódczyni i związane z tym rozleniwienie, lecz trudno było mu zrozumieć,że ktoś o nich nie słyszał, a szczególnie jego wnuczka. Nie zraził się jednak tym i wkrótce zaczął wszystko tłumaczyć. W kilkunastu zdaniach wyjaśnił jej czym jest Stowarzyszenie Czarnej Róży, gdzie odnaleźć ich siedzibę, jak do niej wejść, a przede wszystkim czym organizacja się zajmuje. Nie zdradził na razie żadnych personalnych sekretów, a jedynie powiedział Seamair do kogo się udać.
Gdy jednak doszło do pytań o pierścień mężczyzna podał dziewczynie jeszcze jedną rzecz - zapieczętowaną kopertę. Nim to jednak uczynił, wstał najpierw z krzesła i wspomnianą przesyłkę wyciągnął z kieszeni. Na jego twarzy pojawił się łagodny uśmiech.
- Wszelka władza pochodzi od nas, czasem jednak kilka magicznych sztuczek i stare, rodowe pamiątki potrafią sprawić, że inni uwierzą, że ją masz, a stąd już tylko krok do zdobycia prawdziwej potęgi. Ten pierścień został kiedyś zdobyty w pojedynku przez mojego ojca. Nie daje prawdziwej władzy nad śmiercią, pozwala jednak stworzyć wrażenie, że potrafisz ją kontrolować i cofać, gdy tylko zechcesz. Z czasem nauczysz się go używać, lecz pamiętaj, że to jedynie narzędzie, a nie cel. Pierścień nie pozwoli nam pokonać Morii, jedynie to ułatwi.
Im dalej, tym jego słowa były cichsze. Wypowiadał je też dłużej. Trzeba było jednak być bardzo uważnym słuchaczem, by spostrzec stopniowe i bardzo łagodne zmiany w głosie Arystokraty.
- Udam się do swojej kajuty odpocząć.
I zaczął iść w stronę drzwi. Nie minął ich jednak jeszcze, więc Seamair miała czas na zadanie mu jakichś pytań. Mogła też schować swoje rzeczy i zapoznać się z treścią listu.Seamair - 29 Listopad 2015, 15:59 Zdarzyłam się już uspokoić przywyknąć do obecności Uilliam, choć dalej nie wiedziałam czy mogę wierzyć w jego słowa. Skąd wiedzieć miałam, że naprawdę jest moim dziadkiem? Jednak z drugiej strony… słowa, jakie do mnie kierował wydawały się sensowne a co więcej sprawy, o których mówił miały dla niego dużą wagę. Mogłam to wyczuć z tonu jego głosu oraz spojrzenia, nie wydawały się kłamstwem. Wyglądało na to, że staruszek pokładał we mnie pewne nadzieje…, choć nie wiem czy było to z jego strony mądre posunięcie, bowiem w tej chwili byłam zwyczajnie rozdarta.
Liczba nowych informacji, jakie wypełniły moją głowę uczyniły w niej nie mały chaos. Miałam wiele pytań, ale nie wiedziałam nawet, od których mam zacząć to też na razie tylko z wyraźną uwagą słuchałam słów mego rozmówcy. Ta organizacja musiała być dla niego ważna, może i dla mnie powinna się taką stać… W końcu, jeśli wierzyć staruszkowi to byli nieliczną grupą zainteresowaną moim losem a co więcej mogli mi pomóc w zemście. Może nie jest to zbyt szlachetne, ale nie czarujmy się, zemsty pragnęłam a od czasu spotkania z inną cyrkową te pragnienia zostały jeszcze podsycone.
Co jakiś czas przytakiwałam głową, aby potwierdzić, że słucham i rozumiem, nawet zdecydowałam się, aby jednak przysiąść na brzegu łóżka. Dopiero, kiedy mężczyzna wręczył mi kopertę podniosłam się, aby ją przejąć. Zerknęłam pytająco na mężczyznę a następnie na kopertę, przyglądając jej się ze wszystkich stron.
-Nie powinien mi go Pan jeszcze przekazywać nie znając mojej decyzji. Nawet, jeśli oferta wydaje się jak najbardziej hojną to potrzebuję trochę czasu do namysłu.
Oznajmiłam, po czym wyciągnęłam rękę z pierścieniem w kierunku staruszka. Władza nad śmiercią nawet pozorna wydawała się ciekawą umiejętnością, aż dziw, że tyle mocy mogłoby się kryć w niewielkim pierścieniu.
-Rozumiem. Gdzie mogę Pana znaleźć, jeśli… będę miała jeszcze jakieś pytania?
Spytałam nim mój nieproszony gość miał zamiar opuścić kajutę.Aaron - 3 Grudzień 2015, 12:31 Przy burcie statku jest rzeczywiście bezpiecznie. Można być w połowie traktowanym wodą, połowy przestrzeni nic nie naruszy... oczywiście pomijam tutaj udział magii - z jej powodu nigdzie nie jest w pełni bezpiecznie. Takie jednak miejsce na interesy Aaronii pasowało, tyle, że interesów jednak nie było.
Kiedy Wiktor podzielił się swoim imieniem, Aaron przez moment wahał się, jakiej tożsamości użyć. Był pośród swoich, był w swojej rodzimej krainie, lecz póki co przemilczał tę kwestię.
- Możliwości to często ślepe ścieżki, mające na celu tylko wymęczyć przechodnia przed wybraniem następnej - odparł na podkreślane przez karciarza nazewnictwo.
- Rady potrzebują podstaw, aby stać się naprawdę przydatnymi. Co ten medal oznacza? - zwrócił uwagę na błyskotkę, gotów ze swoja dłonią do obejrzenia jej z bliska, jeśliby mu zezwolił. - Rozumiesz Wiktorze, nie mi znać się na oznaczeniach marynarskich. Nigdy nawet statkiem nie sterowałem.
Zdawać by się mogło, że zaczyna obracać w popiół cudowną myśl starca, lecz to jeszcze nie to samo, co odwracanie się od zasłyszanych słów - przeciwnie - Aronia dopiero zaczyna słowem się posługiwać. Może jednak interesy odnajdą się między tymi Panami?
- Wiktorze, wiesz kim jestem? Aaronem Zegarmistrzem, Władcą Czasu. Niech nie zwiodą cię te kolory, ani ta karta. - Pierw wskazał na cztery przypinki na kurtce, następnie trzymał wyciągniętą z kieszeni drewnianą kartę, Pik Walet. - Wśród Karcianych wzmagam swój potencjał, lecz ponad organizacjami oddaję się Czasowi.
A teraz będzie najlepsze - błysk w oczach mężczyzny i determinacja w spojrzeniu dają potwierdzenie tym słowom:
- Jedyne, czego pragnę, to odnaleźć Panią Zegarmistrz. Nic innego nie ma dla mnie znaczenia. Jeśli znasz pradawne księgi Wiktorze, znasz powody, którymi się kieruję.
Raczej nic nadzwyczajnego nie łączyło tej pary, choć różnie autorzy traktują rzeczywistość za pomocą pisanego słowa. Aaron mógł wiele już lat temu wyczytać coś interesującego w wiekowych stronicach, co napawa go taką motywacją. Przede wszystkim jednak dążenie do mocy sprawia, że miałby za swoją niemal boginię poszukiwaną Panią. Gdzie czas zatrzymywałby ktoś oprócz niego, to tak jakby jego własna potęga ulegała wzmocnieniu.
Choć równie dobrze może oznaczać to najzwyklejszą negację.
Skłamał jednak, gdy stwierdził, że nic innego nie ma znaczenia. Revi to druga osoba, której wiele jest w stanie poświęcić.
- Na nic mi okręt, ale mogę ci ułatwić jego zdobycie, jeśli tego pragniesz. Słyszałem, że na żeglugę nigdy nie jest za późno. - I tutaj sądził, że odgadł intencję starego marynarza.Tyk - 7 Grudzień 2015, 22:17 Seamair
Mężczyzna nie tracił już wiele czasu na odpowiedzi. Odwrócił się powoli tuż przed drzwiami.
- Jestem tuż pod Tobą, wpadaj gdy tylko chcesz. - Wyciągnął następnie dłoń w stronę rzeczy, które dał Seamair, wskazując palcem na pierścień. - Wszystko co otrzymałaś jest twoje niezależnie od tego jak postąpisz.
Starzec przeniknął przez drzwi, tak jakby ich tam nie było. Przez krótką chwilę kobieta mogła nawet widzieć korytarz przed jej kajutą. Na jej nieszczęście po drugiej stronie stał strażnik, który widocznie dostrzegł coś, czego widzieć nie powinien. Cyrkowiec widział gwardzistę tylko przez krótką chwilę, dość jednak, by zauważyć, że ruszył w stronę pokoju, a jego twarz wykazywała coś pomiędzy zdziwieniem, a dezaprobatą.
Nie zaczął pukać do drzwi jednak, możliwe, że zajął się rozmową z Uiliamem.
Zdecydowanie lepiej było jednak się na wszelki wypadek przygotować. W końcu dziewczyna nie wiedziała, czy nie będą w jej pokoju szukać niebezpiecznych narzędzi, czy niezaproszonych istotek. Mogła też na to nie zważać i po prostu opuścić pokój, a na zaczepki strażnika stwierdzić, że nie ma teraz czasu. Czasem nawet to się udaje.
Aaron
- Możliwości są jedynie alternatywami. Samemu możemy wybierać, z których uda się nam skorzystać, a które pozostaną jedynie niewykorzystaną szansą, czy też słusznie porzuconą ideą. Tylko przechodzień decyduje i tylko on może żałować, gdy się okaże, że stracił siły na ślepą uliczkę, czy też nie wykorzystał skrótu, który mógłby mu dać to, czego chciał. - Po tych słowach Wiktor schował swoje odznaczenie, rozglądając się przy tym, czy nikt nie zbliżył się za bardzo do nich. Szczególną uwagę zwrócił na stojące całkiem niedaleko beczki. Właśnie w ich stronę spoglądał, gdy zaczął odpowiadać na pytanie Aarona. Mówił też nieco ciszej, choć może tylko się Lunatykowi wydawało.
- Ten symbol oznacza, że przeżyłem na statku większość swojego życia oraz jestem przyjacielem każdego, kto ceni sobie zdolność wykorzystywania wszelkich możliwości według własnej woli. Nie chcę tego okrętu dla siebie, pragnę ocalić go przed lekkomyślnością, lecz potrzebuję do tego pomocy. Kogoś kto będzie gotowy stanąć po stronie rozsądku. - Pod koniec ostatnich spojrzał w stronę wspomnianych beczek, wykonując przy tym nieznaczny ruch głową, jakby chciał Aaronowi coś pokazać. - Jakiś dzieciak próbuje nas podsłuchać. Możemy go zignorować i spotkamy się za godzinę w tutejszym barze, a wtedy odpowiesz mi na zagadkę: co jest najistotniejsze, pozwala słabym pokonać silnych, bez tego nawet najpotężniejsi są jak roczne dzieci.
Po tych słowach odwrócił się i wolnym krokiem ruszył w stronę grających, a w tym czasie Aaron mógł zająć się sobą, może w końcu odnaleźć swój pokój?Seamair - 10 Grudzień 2015, 03:56 Lekki szok, w jakim dotychczas się znajdowałam właśnie się nasilił. Raz za sprawą niezwykłej hojności ze strony mojego… dziadka, a dwa przez sposób, w jaki postanowił opuścić moją kajutę (swoją drogą wyjaśniło się, czemu tak łatwo udało mu się tu dostać mimo zamkniętych drzwi…). Nie zdarzyłam nawet nic dopowiedzieć, bo niespodziewanie dostrzegłam powód numer trzy. Strażnik! Na dodatek ewidentnie coś zauważył… W panice zerknęłam na ostre narzędzia walające się po podłodze. Bez większego zastanowienia szybko wsunęłam pierścień na palec, tak, aby teraz mi nie wadził. Kopertę szybkim ruchem zgięłam na pół i schowałam do kieszeni. Cholera zaklęłam tylko w myślach i szybko zabrałam się za zbieranie z podłogi wszelkich przedmiotów, których na pokładzie statku być nie powinno. Przynajmniej avi miał na tyle rozumu, że sam zdarzył wymknąć się przez uchylone okno. Noże szybko umieściłam w jednej z szuflad przykrywając je uprzednio partią ubrań. Szablę na natomiast postanowiłam zostawić pod łóżkiem, nie położyłam jej jednak na podłodze, lecz wsunęłam między deski ramy upewniając się, że nie spanie. Zsunęłam nieco bardziej narzutę rozłożoną na kanapie, po czym uznałam, że lepiej będzie samej wyjść naprzeciw zagrożeniu niżeli pozwolić by to miało wtargnąć do mego tymczasowego azylu. Jeden z pozostawionych specjalnie noży ukryłam zgrabnie wsuwając go w szczelinę materiału wyciętą pod paskiem, kobieta nie powinna chodzić całkiem bezbronna prawda?
Poprawiłam delikatnie włosy, po czym przekręciłam klucz w drzwiach i wyszłam z kajuty ponownie zamykając ja od, zewnątrz (choć jak się okazało nie dla wszystkich było to przeszkodą). Klucz schował się w kieszonce kamizelki a ja dziarskim krokiem ruszyłam przed siebie. Jeśli zostałam zaczepiona przez któregoś z strażników to z słodkim uśmiechem na ustach sama raczyłam obarczyć gwardzistę pytaniem, gdzie mam się kierować, aby odnaleźć tutejszą salę jadalną /restauracyjną. Jeśli zaś nikt nie raczył zakłócać mego spokoju wówczas wybrałam się na poszukiwania ów Sali. Głód mi nie doskwierał, robił to za to nadmiar myśli i nerwów…
Mój „ojciec”, kiedy coś go trapiło sięgał po trunek zwany whisky a czasem po inny, który nosił nazwę wino. Po ich spożyciu zawsze był spokojniejszy, milszy i powtarzał, że ma jaśniejszy umysł… nie wiem czy na każdego te trunki działają w taki sposób, ale teraz właśnie potrzeba mi była czegoś, co pozwoli mi zachować ten jasny umysł… Za dużo dziś się działo a przecież to zaledwie początek rejsu… Tyle straw jest do przemyślenia. Westchnęłam tylko bezgłośnie i pokręciłam głową. Przechadzając się po pokładzie zaczęłam się rozglądać za kimś, kto wskazałby mi drogę do baru, niekoniecznie chciałam zaczepiać strażników z tego rodzaju pytaniem.