To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Herbaciane Łąki - Park Spacerowy

Khoeli - 12 Grudzień 2015, 23:01

Cana zamyśliła się na chwilę. Gdzie ten zamek się znajdował? Zamknęła oczy w celu przypomnienia sobie tego miejsca. Dość dawno tam nie była.
Po chwili już wiedziała gdzie mają się udać. Rozprostowała swoje skrzydła jednak szybko zorientowała się, że przecież jej towarzysze nie latają. Trzeba będzie więc wybrać się na piechotę. Cóż. Nogi też muszą czasem popracować prawda?
Uśmiechnęła się do towarzyszy.
- To miejsce jest dość daleko - powiedziała - na pewno wam to nie przeszkadza?
Sama nie czuła, żadnych niepokojących sygnałów świadczących o niebezpieczeństwie, które płynęłoby ze strony pałacu. Uznała więc, że zaryzykuje i jeszcze trochę pospaceruje. W końcu od dawna nie miała okazji, żeby pozwiedzać i zobaczyć jak zmieniła się Kraina Luster przez ten czas.
Odczuła jednak pewne emocje płynące od Foku. Szybko je jednak wchłonęła. Mimo tego nie pokazała tego po sobie. Lata życia między ludźmi nauczyły ją, że trzeba to ukrywać, bo można kogoś wystraszyć. A nie chciała tego robić. W szczególności, że Lynne wyglądała na dość niewinną osóbkę. Nadal jednak nie potrafiła rozgryźć co ją tak w niej zainteresowało.
Jeśli jej towarzysze nadal pragnęli wyruszyć w podróż do zamku, ruszyła przed siebie w kierunku Miasta Lalek.

Foku - 14 Grudzień 2015, 00:49

- Jestem na urlopie, więc nigdzie mi się nie spieszy. - odrzekł, nie tracąc werwy nawet na moment. Wreszcie zaczynało się robić ciekawie. Od kilku dni kręcił się po okolicy, jednak poza nudnymi wieśniakami i paroma dziwnymi stworami nie udało mu się spotkać nikogo godnego uwagi. Jeszcze do niedawna to samo sądził o dwójce dziewcząt, lecz stopniowo zmieniał zdanie. Szykowała się wspólna przygoda. Wreszcie w szarą codzienność wkradała się nutka nieprzewidywalności.
- Ruszajmy więc? - ponaglił już po raz drugi niezdarną gromadkę. Częściowo był sprawcą tej całej sytuacji, więc chyba powinien poczuwać się do roli przywódcy lub czegoś w tym rodzaju. Przynajmniej teoretycznie. Różnice ich charakterów, wieku i podejścia do świata różniły się w tak znacznym stopniu, że wydawały się niemal karykaturalne. Zbyt duży kontrast. To poczucie absurdu prawdopodobnie będzie towarzyszyć mu jeszcze przez długi czas. Z drugiej strony, dzięki niemu mógł chwilowo wyjść poza ramy swojej własnej "maski" i wykazać się zachowaniem, na które normalnie by się nie zdobył. Tylko, czy ktoś faktycznie wiedział, kim on jest? Jeśli chodziło o podróż, to postanowił nie ujawniać swojej zdolności do ponadprzeciętnie szybkiego przemieszczania się. Chyba kwestia zwykłej przezorności. Poza tym, już dawno nie praktykował dłuższego spaceru na pieszo, dlatego sądził, iż będzie to miła odmiana. Drużyna Foczego Śledzika wyruszyła!

[zt Lynne, Foku i Khoeli] ---> http://www.spectrofobia.c...p?p=51252#51252

Queen - 17 Marzec 2016, 23:23

Dopiero drugi raz miała okazję zwiedzać ten uroczy park na Herbacianych łąkach. Przez chwilę stała onieśmielona, niepewna czy aby tak stara kotka mogła brać udział w tej dziecinnej, pełnej niewinności i uroku zabawie, lecz negatywne myśli odpłynęły w chwili, w której wesoło ćwierkające ptaki przeleciały tuż koło niej, a delikatna woń różnokolorowych kwiatów dostała się do nozdrzy. Raven mocniej ścisnęła swój koszyk w rękach i zaczęła się przechadzać wydeptaną ścieżką. Uważnie oglądała piękne kwiaty, które dopiero co rozkwitły i leśne zwierzątka, radośnie się bawiące. Białowłosa po tej krótkiej, bezcelowej przechadzce była pewna – zbierze najwięcej barwnych jajek ze wszystkich poszukiwaczy pisanek, którzy ośmielą się wejść do tego parku! No, chyba że znajdzie się ktoś, kto że chce jej towarzyszyć – wtedy to w stu procentach przebiją wszystkich ilością zebranych jajek. Kruczka machnęła wesoło ogonem i zabrała się za poszukiwania pisanek w przydrożnych zaroślach.
Lucy - 20 Marzec 2016, 15:18

- C o ś poszło nie tak.
Dłuższą chwilę rozglądała się z malującą się na twarzy dezorientacją, usiłując choćby w przybliżeniu ustalić swoje położenie. Wprawdzie działanie przedmiotu, na którym bezwiednie zacisnęła szczupłe palce, zamykając prezent w pięści, jakby obawiając się jego utraty, nie było tajemnicą, do niedawna jej wiedza była jednak czysto teoretyczna, a przeniesienia przy jego użyciu doświadczyła po raz pierwszy. W założeniu miał on przetransportować kotkę w miejsce, na którym się koncentrowała i nawet jeżeli wizja Różanego Pałacu została zaburzona niesfornym wspomnieniem, rozpraszając tym samym Lucy, nie trafiła ona do żadnego z nich. W sumie – las jak każdy inny.
Ignorując lekkie zamroczenie i słabnący już na szczęście szum w głowie, ruszyła przed siebie, ostrożnie stąpając po wilgotnej, świeżej trawie. Chłonęła czyste, lekkie powietrze – zupełnie różne od tego w Świecie Ludzi, które według słów Enlika zanieczyszczone było czymś, co nazwał efektem ubocznym rozwijającego się przemysłu. Czymkolwiek by to nie było.
Potrząsnęła głową, jakby usiłując odrzucić od siebie niewygodne myśli. Nie chciała teraz zaprzątać sobie głowy Cieniem i tym, co miało miejsce minionej nocy. Chyba… Nie była w stanie stwierdzić czy czas w Świecie Ludzi i Krainie Luster biegnie tak samo – najwyraźniej nie, skoro opuszczając tamtą stronę, miasto pogrążone było jeszcze w głębokim śnie, a ta przywitała kotkę błękitnym niebem i chłodnym, lecz przyjemnym powiewem wiatru, wskazując na późny poranek lub wczesne przedpołudnie. W takim razie jak dużo czasu upłynęło od jej zniknięcia - czy wystarczająco, aby Rosarium zorientował się, że zniknęła? Możliwe, że pogrążony w swych obowiązkach nawet nie dostrzegł nieobecności Przytulanki, a myśl ta, choć powinna przygnębiać, napawała kotkę radością i działała uspokajająco. Enkilowi nie zagrażało niebezpieczeństwo ze strony arcyksiążęcej armii.
Pomimo dość wczesnej pory nie była tu sama. W oddali dostrzegła postać, zawzięcie przeszukującą zarośla. Podchodząc bliżej z zamiarem zapytania o drogę, ujrzała biały, wijący się naprzemiennie raz w prawo, raz w lewo, ogon. Z rozbawieniem spojrzała na swój własny, nieco dłuższy, lecz często podobnie niespokojny.
- Witaj. Zgubiłaś coś w tych krzakach? Oferuję pomoc w szukaniu za informację, gdzie my się właściwie znajdujemy. Chyba… chyba trafiłam w niewłaściwe miejsce.

Queen - 21 Marzec 2016, 15:12

Z uporem maniaka przeszukiwała przydrożne zarośla w celu znalezienia kolorowych jajek. Pomimo że przeszukała już kilka krzaczków – jej koszyk pozostawał pusty. To jej jednak nie zniechęciło, można by powiedzieć, że zadziałało odwrotnie, ponieważ jeszcze bardziej nakręciło kotkę na szukanie barwnych pisanek. Nie wiedziała jeszcze, co zamierza z nimi zrobić, jednak była pewna, że nie zmarnuje tutaj czasu, a znaleziska dobrze wykorzysta.
Raven pochyliła się nad n-tym krzakiem i zaczęła odgarniać młode listki, a po chwili jej sprawne, kocie oko dostrzegło kolorowe jajko. Zamachała ogonem, jak polujący kot i Zwinnym ruchem złapała je w prawą dłoń, a następnie wyciągnęła. Nie zdążyła mu się dobrze przyjrzeć, kiedy usłyszała głos. Odwróciła się w jego stronę i zobaczyła ładną kotkę. – Niczego nie zgubiłam – włożyła pisankę do koszyczka – Choć to dziecinne i nieodpowiednie dla kogoś w moim wieku... – magle poczuła odrobinę wstydu, jednak nie dała tego po sobie poznać. – Poszukuje barwnych pisanek. – Uśmiechnęła się delikatnie – Jesteśmy na Herbacianych łąkach, a konkretniej w parku. – machnęła kilka razy ogonem – łatwo się stąd wydostać, więc prędko znajdziesz miejsce, do którego miałaś trafić – powiedziała i wyszczerzyła białe ząbki z przydługimi kłami. – Jeśli miałabyś ochotę, to możemy razem poszukać jajek — zaproponowała. - Ach, gdzie moje maniery? Raven Black, do usług — przedstawiła się płynnie, aczkolwiek w jej mniemaniu trochę za późno.

Mari - 21 Marzec 2016, 16:25

Gdyby Straszka przyjrzała się swojemu znalezisku to na pewno szybko zorientowałaby się, że to jajko tak naprawdę jajkiem nie jest. W rzeczywistości, był to gładki kamień, mieniący się wieloma kolorami tęczy. Prawdopodobnie ktoś zgubił tu go gdy przechadzał się wydeptanymi ścieżkami, kolorowego parku.
Kotka chyba za bardzo wzięła sobie do serca ludzką tradycję. Przecież nie jesteśmy w Świecie Ludzi. Kto powiedział, że jajka będą schowane w krzakach i że w ogóle będą wielkości kurzych jajek? Nikt!
Jeśli jednak połączy siły z Liso-koto-wilkiem to może uda im się wypatrzeć coś w krzakach kilka metrów dalej?
Nikt do końca nie wie jak te pisanki wyglądają. Może są wielkie? A może malutkie jak jajo przepiórki? Na pewno są kolorowe.
Ale jeśli ktoś naprawdę się przyłoży do poszukiwań, na pewno znajdzie cuda, o których mu się nie śniło.

Lucy - 2 Kwiecień 2016, 00:05

Usłyszawszy, że znajdują się w Herbacianych Łąkach, poczuła jak powoli ulatnia się napięcie, z którego jakoś nie zdawała sobie do tej pory sprawy. Możliwe, że odczuwane jeszcze podczas pobytu w Świecie Ludzi, przestało być dla kotki tak zauważalne, natomiast jego stopniowe zanikanie uświadomiło Lucy, o swojej dotychczasowej obecności. Co zabawniejsze jednak – dopiero teraz park wydał jej się znajomy, a odrobinę wytężając wzrok była w stanie dostrzec fragmenty pałacu, przebijające się zza bujnej roślinności. Ale wtopa. Wystarczyło jedynie dokładniej się rozejrzeć. To oczywiście wina zbyt rozłożystych koron drzew, ograniczających widoczność takim drobnym stworzeniom jak Lucy! No a jakże by inaczej!
Bliskość pałacu podziałała na nią na tyle uspokajająco, że w jednej chwili przestało jej zależeć na jak najszybszym wydostaniu się z lasku. Ponadto, to czym zajmowała się Raven brzmiało całkiem zabawnie – mogło wynagrodzić kotce wszystkie stresy związane z minionymi wydarzeniami. Nie do końca rozumiała cel tego przedsięwzięcia, ale skoro białowłosa twierdzi, że jest to nieodpowiednie dla osób w jej wieku, najwyraźniej żadnego nie posiadało, stanowiąc jedynie dobrą zabawę. Dlatego też odpowiedziała lekkim skinieniem głowy na zaproszenie do włączenia się w poszukiwania.
- Na imię mi Lucy. – odparła zawieszając głos. Nie przepadała za podobnymi sytuacjami, gdy napotkane osoby przedstawiały jej się w sposób tak oficjalny – z imienia i nazwiska – czując zakłopotanie, nie będąc w stanie podać w zamian własnego. Niemal natychmiast zmieniła więc temat, licząc, że kotka nie będzie zaprzątała sobie tym głowy.
- Czym właściwie są te całe pisanki? – ukradkiem zerknęła do małego koszyczka, niesionego przez białowłosą, szukając w nim odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie - Z tego co powiedziałaś rozumiem, że to jakieś barwne jajka, ale jaki ktoś miałby interes w malowaniu ich? I skąd wiesz, że można je tu znaleźć? Prawdę powiedziawszy nigdy się z czymś takim nie spotkałam, a już trochę mieszkam w… okolicy.
Kolejne pytania padały z jej ust, nie pozwalając Raven odpowiedzieć na żadne z poprzednich, podczas gdy Lucy ostrożnie odgarniała kolejne listki, pod którymi mogły się skryć owe tajemnicze jajeczka. Przez myśl przeszło jej również, aby szukać wyżej – przecież ptaki składają jaja, więc to raczej logiczne, że taka pisanka mogłaby się znaleźć w jakimś gnieździe. Już miała zamiar chwycić za najniższą gałąź, zupełnie ignorując fakt, że sukienka najlepszym strojem do wspinaczki nie jest, gdy nieopodal dostrzegła coś, co zdecydowanie wyróżniało się na tle soczystej zieleni krzewu. Wprawdzie mógł to być zwyczajny kwiat czy jakiś śmieć – w takim wypadku należałoby ukarać osoby odpowiedzialne za utrzymanie w tym miejscu porządku – nie zaszkodzi jednak bliżej przyjrzeć się znalezisku.
Niestety, domniemana pisanka pisanką nie była, a po dłuższych poszukiwaniach, które niestety okazały się bezowocne, zielonooka doszła do wniosku, ze należałoby upewnić się, iż Arcyksiążę nie posłał nikogo na poszukiwania kotki. Pożegnała się z Raven i ruszyła do pałacu, wybierając nieco dłuższą, okrężną drogę.

[ZT]

Kessler - 23 Październik 2016, 00:59

Było to już kilka godzin po południu, ale nadal trudno nazwać było porę "wieczorem". Dosyć mocno wiał wiatr, słychać było, gdy owiewał roślinność będącą w parku. Nie padało, ale było wilgotno, jak gdyby w dowolnym momencie mógł się rozpadać deszcz. Na szczęście tego faktu obserwatorzy nie zaobserwowali. Tak więc nie było to może idealne połączenie pogody i pory na spacerowanie po tym miejscu, ale na pewno zbliżało do natury. Park Spacerowy leżał też w miejscu, które trzeba było minąć, aby dostać się z niektórych części Krainy Luster do domu. Lokacja widocznie już opustoszała o tej porze. Trudno powiedzieć, czy to norma w tym miejscu o tej godzinie, czy po prostu zdecydowana większość istot tego akurat dnia wolało raczej zostać w domu, przejść się do bliskiej gospody, czy sąsiada, aby poplotkować na temat arcyksiążęcego balu, napić się dobrej herbaty czy po prostu przeczytać dobrą książkę.
Na wydeptanej ścieżce z jednej strony pojawił się wysoki jegomość, idący dosyć sprawnym krokiem. Poza imponującą posturą można było dostrzec u tej postaci takie cechy charakterystyczne, jak czapka w rodzaju trochę ułańskim, rzucająca się w oczy z daleka; długi brunatny płaszcz, zasłaniający właściwie większą część ciała, a także chroniący przed potencjalnym deszczem, który mógłby nadejść w każdej chwili, a także buty wojskowe, które ułatwiają marsz na długie dystanse. Był to Daniel Kessler, który właśnie wracał z Miasteczka Lalek do miejsca, które chwilowo nazywał swym domem. Postura w trakcie chodu była troszkę zgięta do przodu, jakby ukazując zmęczenie idącego. Brązowe oczy postaci przypominały trochę otępiałe i nawet jeśli oglądał się dookoła i podziwiał całość flory, to nadal był to wzrok, który nie mógł dostrzec niczego konkretnego. Podobna sytuacja zapewne występuje u wielu osób, gdy musząc przejść długi dystans, wyłączają swój umysł albo przenoszą go w ogóle w inny wszechświat.
- Dobrze, że najadłem się za wszystkie lata, nie jestem przynajmniej głodny - mruknął do siebie. Ostatnio gdy szedł bardzo długo popełnił ten błąd, że zjadł bardzo niewiele przed wyczerpującą podróżą, co poskutkowało ciągłym burczeniem brzucha w trakcie rozmowy z interesującą personą. Tym razem najadł się doskonale. W tym właśnie momencie włożył ręce do kieszeni płaszcza, ponieważ trochę mu one zmarzły. Rozglądał się na lewo i prawo i podziwiał fantastyczną przyrodę oświetlaną przez popołudniowo-przedwieczorowe promienie słońca.
Oddychał nosem dosyć głośno. Był już zdecydowanie znudzony i strudzony, a naprawdę niedaleko zostału mu do mieszkania, które "wynajmował". Ostatnie wydarzenia potężnie go wyczerpały : czy to długi marsz do biblioteki w Mieście Lalek, czy spotkanie miłej dziewczyny i spędzenie uroczego południa, do balu arcyksiążęcego, fascynujących tam wydarzeń i długiego powrotu. Miał dosyć i trochę śpieszyło mu się, aby mógł wreszcie poleniuchować w otoczeniu ogniska domowego, poleżeć kilka dni, postudiować dzieła mało wyedukowanych teoretyków astronomii i astrologii, najeść się dobrego jedzenia i odciąć się mentalnie od świata. Kropelki potu pojawiły się na czole Marionetkarza. Zna się tę podłą sytuację - w obliczu tej fatalnej temperatury i wiejącego mocno wiatru rozpięcie ubrań dla ochłodzenia ciała byłoby niepożądane. Zbyt gorąco, aby chodzić w tych ubraniach i czapie, a zbyt zimno i wietrznie, aby te ubrania rozpiąć. Taka to już pora i wyjątkowa pogoda. Rozważając stany pogodowe pomyślał, co słychać u jego byłej towarzyszki rozmów. Bal zapewne przyniósł jej wiele nowych perspektyw, chyba świetnie się bawiła, przynajmniej Kessair miał taką nadzieję. Polubił tę dziewczynę i życzył jej wszystkiego najlepszego. On sam też teoretycznie zrobił to, co miał, tak więc ich "umowa" podziałała. Przypomniał sobie nagle o poradach jego koleżanki na temat marionetki, z którą miał problem, by ją ukończyć. Przystanął na chwilę, aby odpocząć, a przy okazji poklepał się po lewej stronie klatki piersiowej, by sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu.
- Uf, nadal mam te notatki. Dobrze, dobrze, doskonale... - podsumował. Informacje napisane na tym papierze będą mu potrzebne o tyle, że odnajdą praktyczne zastosowanie w trakcie jego prac, gdy już wróci. Zupełnie wypadła mu z głowy kwestia marionetki, teraz dopiero to sobie ją przypomniał. Mimo niezbyt udanej pogody i braku widocznych ławek przycupnął i na chwilę wrócił umysłem do świata żywych. Dopiero teraz zauważył, jak zupełnie dziwaczne jest, że w parku znajduje się sam. Przecież ktoś musi tędy chodzić. Czyżby pogoda była tak straszna, że wszyscy poznikali? A może to kwestia tego balu, wszyscy zbierają się w miejscach publicznych, by poplotkować? A chrzanić resztę świata! Mimo to wziął głęboki wdech, a następnie wypuścił powietrze. Musiał najzwyczajniej odpocząć. Po prostu marsz go wyczerpał. Męczyła go pogoda, droga i nawet brak towarzystwa. Ile można odlatywać umysłem i rozmyślać o gwiazdach i osobach, które się kiedyś spotkało. To niezdrowe dla umysłu! Po chwili Marionetkarz stwierdził, że czas ruszać dalej. Wstał, wyprostował się, wygiął lekko do tyłu i do przodu, aby się rozciągnąć "No, ostatnia prosta i jesteśmy w domu!" - pomyślał i już miał ruszać dalej, gdy nagle wyczuł niedaleko czyjąś obecność. Zwrócił wzrok w tamtym kierunku i wypatrywał kogoś, lekko pochylając się do przodu.

Anonymous - 23 Październik 2016, 02:00

Lapis nie miał żadnych oporów przed nazywaniem czasu kilka godzin po południu "wieczorem", nie zważając na wiatr walczący z roślinnością porastając park szedł przez wilgoć. Niebo pokrywało się powoli cięższymi chmurami które każdemu innemu mogły zwiastować deszcz. Jemu nie zwiastowały, bo meteorologiem nie był, jak padało to znaczy że ktoś na górnym piętrze przelał wodę w kąpieli. Mówiąc o kąpieli chętnie by się wykąpał, jednak ostatni strumień który napotkał wypełniony był nie wodą a herbatą owocową i to tą z tych "uzależniających. Tak spacerując zamyślony oddalając się od całego świata myślami i odczuciami podążał przed siebie. Przestał nawet zwracać uwagę na tabliczki znajdujące się w parku wskazujące wyjścia z niego i pokazujące gdzie można się przez niego dostać. A nikt od dłuższej chwili się nie pokazał więc lina rozwieszona między drzewami nie dawała mu żadnego dodatkowego dochodu. Ciekawe czemu ludzie nie chcieli siedzieć tu wieczorami, przecież oświetlony z dołu akrobata jest zwykle jeszcze piękniejszy niż w pełnym słońcu... choć dużo zależy od stroju i dodatków, oraz scenerii... nie można zapomnieć o scenerii. Z jakiegoś powodu jednak większość istot zamieszkująca "zewnętrzny świat" wolała siedzieć w własnych domach, restauracjach... Dziwiło to kamyka biorąc pod uwagę, że on nie mógł sobie wyobrazić nic lepszego niż pobyt na świeżym powietrzu, po tylu latach zamknięcia i poświęceniu które go kosztowało opuszczenie rodzinnego domu. Lecz może to dla tego, że bal był niedawno i z odpoczywająca od wrażeń Hope nie miał nic dobrego do roboty.
Lapis pogrążał się w swoich myślach coraz bardziej tak jak park stawał się coraz bardziej opustoszały, jego ruchy stawały się coraz bardziej automatyczne i sztuczne w miarę jak zatapiał się w wspomnieniach. Był jednym z tych wyjątków które potwierdzają regułę, zamyślony pozwalał mięśniom wykonywać wyćwiczone ruchy idąc niemal tanecznym, acz całkowicie niewymuszonym ruchem marionetki do tego przyuczonej. Przy czym warto zauważyć że był to jego normalny chód, krótkie kroki nie wymyślne wygibasy, zwykły acz niezwykły sposób przemieszczania się od punktu A do punktu B. Swój garnitur i lakierki zostawił u swojej obecnej właścicielki, zawieszone kawałek od jej wspaniałej sukni z cekinami, na tyle blisko by przesiąkały tym samym zapachem, oraz na tyle daleko by jej nie ubrudzić. Za to teraz po dniu pracy miał na sobie dość obcisły podkoszulek w pstrokatych barwach oraz ciemniejsze spodnie do kompletu, na rękach rękawiczki bez palców, a na nadgarstku jego niezwykła, ozdobna obroża. Jego twarz przyozdabiał lekki makijaż, wyjątkowo niezakrywający jednak jego, wiadomo kwestia gustu jednak, "idealnych", niemal nie ludzkich rysów twarzy. Samo ubranie choć nie grzało zbyt dobrze było bardzo wygodne i zapewniało wielką swobodę ruchów. Jego bluza spoczywała teraz razem z zapasowymi spodniami i bandażami w plecaku na plecach rozmarzonego lalko podobnego czegoś.
Co do najedzenia się nie jadł od dawna, ale jego cykl dobowy był nieco inny, zazwyczaj jadł raz dziennie określoną ilość kalorii. W ten sposób łatwiej było zaplanować dzień, a po latach praktyki jego żołądek nie buntował się na taka strategię działania. Musiał jednak uważać co je i kiedy... w sumie z jakiego źródła też. Ścisła dieta dotyczy nie tylko sportowców ale i artystów, a Lapis należał do obu grup jednocześnie. Nieprawdaż? Prawdaż. Tak więc bez burczenia w brzuchu z uśmiechem na wymodelowanej twarzy wyobrażał sobie dzisiejszą ucztę złożoną z bananów, sera białego oraz szczypty soli. Jeszcze pamiętał jak dodał zbyt dużo soli... to że spuchł dało się zobaczyć już pod lupą powiększającą 10 razy... nie mówiąc o tych mocniejszych.
Jego oddech był spokojny i ledwie dostrzegalny, jeszcze kilka minut temu może dało się go zauważyć, ale wtedy był do góry nogami na linie pomiędzy drzewami i miał pod sobą jakieś dziwne skrzydlate coś które rzucało mu monety... W sumie sam nie był pewnie czy był to człowiek z skrzydłami i głową nietoperza... czy jakaś nowa odmiana borsuka którą da się trenować do takich rzeczy. -O ile prościej by było gdyby borsuki płaciły za nas podatki i wyliczały napiwek...- Powiedział sam do siebie dość głośno w tej chwili w zasadzie już nawet nie patrząc tylko idąc na słuch. W sumie nie myślał wcale o borsukach, a może myślał ale nie te zwierzęta miał na myśli mówiąc o borsukach... nazwy mu się pomieszały. Pamiętał że na kominku ojca był wypchany "borsuk" który raz ożył i poszedł posprzątać stolik do kawy który został uszkodzony przez jednego z gości... to było chyba tego samego dnia którego dowiedział się co to Marionetkarz... ale potem sprawiono że zapomniał jak to działa. Nie miał być marionetkarzem, nie do tego go stworzono. W tych swoich rozmyślaniach raczej nie był w stanie nikogo zauważyć, zwłaszcza, że trochę szumiało mu w uszach od wiatru.
Nie było tam ławek? A to dziwny park... ale może tamtejsi ludzie mogą siadać od tak w powietrzu? To by dopiero była sztuka, móc sobie tak zawisnąć i odpoczywać w obłokach. Szkoda że on nie miał żadnych mocy... Ciekawe kto te moce rozdaje. Ponoć bycie marionetkarzem ma od ojca, ale to by znaczyło, że zrobił to przypadkiem bo nigdy nie chciał by Lapis był marionetkarzem... To że wszyscy sobie poszli sprawiało że nie miał kogo spytać w tej jagle naglącej kwestii, a spytałby pierwsza lepszą osobę, najlepiej męską taka co by go nie rozpraszała podczas rozmowy... jego myśli zeszły na biedną Hope... tyle wrażeń, wymęczyło ją. Powinna się wyspać i pić dużo płynów. Skierował wzrok na niebo które robiło się powoli pomarańczowe, ciekawe czy mają tu pomarańczową herbatę... i ciekawe z jakiego strumyka ją biorą. I jak oni to robią że pakują herbatę do torebek... przecież w strumyku jest w płynie i w kubku jest w płynie... a torebka jest sucha...
Co do Kessa... osoba nadeszła z zupełnie nie tego kierunku w który patrzył Lapis wsze w niego z pełnym impetem przewracając obydwoje i sprawiając że tylko akrobatyczne zdolności Lapisa utrzymały go w pełnym mostku nad leżącym marionetkarzem. Lapis zamrugał by "jego" błyszczące oczy się rozemgliły i skupiły wzrok na "człowieku".
-Dwa pytania, jak to jest że herbata jest w torebkach i skąd się biorą dzieci marionetek?- Powiedział zgodnie z obietnicą daną sobie chwilę temu nie zmieniając pozycji będąc obrócony do niego w sposób nieosiągalny dla większości ludzi, ale całkowicie naturalny dla przerobionej i wytrenowanej zabawki dla bogatych. Kess mógł zobaczyć wyraźnie jego wymodelowaną gładką twarz wiszącą nad nim gdy zadawał to niedorzeczne pytanie... pytania.

Kessler - 23 Październik 2016, 13:15

Zamyślony i znużony, chcący jak najszybciej dostać się do domu... ostatnie, czego znudzony podróżą Marionetkarz mógł się spodziewać, to wymodelowana marionetka (?) o bardzo dużej giętkości ciała, podejrzanie idealnej aparycji i dziwnym wzroku, wpadająca w Kesslera i zadająca dziwaczne pytania. W końcu był w Krainie Luster, czego tu się spodziewać po innych istotach. Tak jak można je podzielić na te normalne i nienormalne, tak to coś wiszące nad nim zaliczyć można było jednak do tej drugiej kategorii. A biorąc pod uwagę fakt ogólnej plagi chorób umysłowych w tym innym świecie, to właściwie dlaczego miałoby go to dziwić? Sam stracił pamięć i zachorował na amnezję, dlaczego ma nie rozumieć ot takiego popaprańca, z którym chyba przyjdzie mu porozmawiać? Popaprańca? Ciekawe, czy jest taki dziwny w środku, tak samo jak dziwny jest z zewnątrz. Bandaże, masa bandaży. Był ranny? Czy tylko zgrywa takiego, ot, zabandażowanego gostka? A może jego umiejętności kręcą się wokół tego materiału? Mała analiza, dużo niewypowiedzianych pytań.
Spoglądał tak na niego z dołu, chwilowo ignorując pytania, jakie mu zadano. Natychmiast wrócił umysłem i wzrokiem do świata żywych; zdał sobie sprawę, co się dzieje, przeprosił po cichu dziwaka i poprosił, aby się przesunął. Kessair podniósł się, aby rozmawiać z nim w pozycji stojącej. Powoli wstał i wyprostował się, a następnie skupił uwagę na Lapisie. Całkowitą, można by powiedzieć. Dlaczego fortuna nie miałaby przynieść pod koniec dnia uzbrojonego szaleńca, który zechciałby odebrać istotom w parku ich żyć?
- Ciekawy sposób zaczynania konwersacji - rzucił niezobowiązująco. Kessler był przesiąknięty normalnością i umysłowym zdrowiem tak bardzo, że dziwił się, dlaczego ktoś taki jak on może istnieć w takiej krainie. A może miał po prostu szczęście nienapotykania na złych ludzi robiących wodę z mózgu w przeszłości? No poza tym drobnym incydentem, w którym stracił pamięć i spędził 10 nieistniejących w czasoprzestrzeni lat w swoim własnym umyśle... ale innym z pewnością powodziło się gorzej. Ale jeżeli wszyscy są szaleni i zwariowani, to kto ostatecznie wygrywa w wielkiej wojnie o bycie wyjątkowym? Ci szaleni, których jest od pęczek, czy ci normalni, którzy stanowią swoistą skałę, o którą uderzają fale szaleństwa i nietuzinkowości? Skałę, która zapewnia stabilizację? Ale też w kółko to samo... Nic to!
To, co zwróciło uwagę Marionetkarza, to nienaturalna pozycja rozmówcy. Rzadko spotykana wśród żywych istot. Umiejętność przybrania takiej właśnie pozycji była godna pozazdroszczenia, szczególnie, że poza pokazywaniem tej elastyczności ciała za pieniądze na oczach publiczności, mogła przydać się w bardziej konfrontacyjnych sytuacjach, takich jak walka. Giętki szaleniec, piękne spotkanie. Z pewnością tak niezrównoważonej umysłowo istoty na pewno nie można było w żaden sposób denerwować, kto wie co może zrobić w swym szaleństwie. Dlatego Kessler postanowił jednak zagrać w jego gierkę. Miał przyjemność nie napotykać wielu szaleńców w przeszłości. Póki co jedyne istoty, z którymi więcej przebywał, to właśnie marionetkarze, ale takowi byli w większości ułożeni i ustabilizowani. Ale może właśnie przez to byli zbyt niegodni zapamiętania, gdyż nie wyróżnili się czymś wyjątkowym.
- Kim tak właściwie jesteś, jeśli można spytać? - rzekł spokojnym głosem, aby umożliwić skrócenie dystansu między istotami. W końcu jeśli był to szaleniec chcący zabić Kesslera, to chociaż wywoła u niego jakieś minimalne poczucie winy. W Krainie Luster? Heh, zabawne spojrzenie. Był pewny, że rozmawia z jakąś marionetką, bardzo ładnie wykonaną. Ktoś musiał istotnie włożyć w nią mnóstwo pracy. Znał paru lokalnych marionetkarzy, z którymi łączyły go przyjazne lub mniej przyjazne relacje, dlatego z automatu postanowił pomyśleć (błędnie jak się okaże), który to artysta utworzył takie coś. Stary z biblioteki? Nie, nie sądzę, on zbyt interesuje się małpami. Antonina? Niemożliwe, też woli mniejszych przedstawicieli fauny. Może ten, który napadł go w domu, teraz chce dokończyć dzieła? Niee, to musiałby być fatalny zbieg okoliczności. W końcu stwierdził, że wystarczająco dużo marionetkarzy na tym świecie, aby przypisać im autorstwo wykonania tego stworzenia. Przynajmniej na taką konkluzję pozwalała Marionetkarzowi jego dotychczasowa, skromna wiedza o otaczającym świecie. Laleczka, cudowny wygląd, zabawka dla bogatych albo stworzony do zabijania... ciekawe, co tu robi? - pomyślał, gdy nagle poczuł nieprzyjemny dreszcz na plecach. Wolał jednak nie iść drogą myślenia o tym, komu była potrzebna tak "idealnie piękna" marionetka o aparycji młodzieńca. Tak wyidealizowana, że aż przesadnie sztuczna. Co za ludzie mają takie pomysły...
Celowo zignorował dziwne pytania Lapisa, biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze do końca nie ocenił jego kondycji psychicznej. Dla osoby normalnej w szerokim tego słowa znaczeniu takie pytania wydawałyby się zdecydowanie retoryczne, na które nie ma potrzeby odpowiadać, czy w ogóle myśleć o ich sensie i znaczeniu. Ale czy taką postacią była ta lalka, która przed nim stała? Kessler obawiał się, że jednak mogła traktować te pytania na poważnie, dlatego mimochodem przypomniał sobie ich treść i zaczął się nad nimi zastanawiać. I chyba jednak wolał odpowiedzieć...
- Herbatka jest w torebce, żeby łatwiej było ją zaparzać, hm? A czy marionetki istotnie mają dzieci? - powiedział poważnym tonem. I w tym właśnie momencie doszło do niego, że mógł równie dobrze zachować się jak idiota, skoro te pytania podjął, albo jako kompan w szaleństwie. Nie wiedział nic o tej istocie, dlatego jednak należało grać wedle jego reguł. A gdyby tak iść drogą myślenia godną szaleństwa? Można w sumie spróbować przystosować się do wariactw, jakie popełniają inni, można nawet przejąć ich sposób myślenia i spojrzenia na rzeczywistość, żeby im się bardziej przypodobać i spróbować ogarnąć, jaką drogą idą. Ale na cóż te wszystkie rozmyślania, skoro nie miał zielonego pojęcia o tej drugiej istocie. Nie kojarzył jej wcale a wcale z przeszłości, co jednak ułatwiło zadanie - na pewno nie będzie pretensji z jego strony na temat działań Kesslera z przeszłości.
Jedną ręką oparł na swoim biodrze i tak wpatrzył się w twarz Lapisa, aby spróbować ogarnąć, co może chodzić po jego głowie. Szczerze nie był przekonany o powodzeniu tej czynności, biorąc pod uwagę, że chyba coś lub ktoś chciał, aby tak właśnie przedstawiała się ów marionetka. Chyba marionetka. Dużo istot chodziło po tym świecie, jedne wyróżniały się szklaną budową ciał, drugie skrzydłami - tak przynajmniej wyczytał w bibliotece. Nie widział zbyt wielu marionetek w swoim życiu, ale gdyby miał powiedzieć, kim jest to coś przed nim, to bez skrępowania powiedziałby, że jest marionetką. Chociaż w pewnych kręgach takie określenie mogłoby zdecydowanie kogoś obrazić. Dlatego powstrzymał się od tytułowania i poczekał, aż z rozmowy wyniknie stan obu istot.

Anonymous - 23 Październik 2016, 15:46

Ostatnie czego mógł spodziewać się Lapis to ułan bez konia w pustym parku będącym, gdzieś lecz nie wiadomo gdzie, w krainie luster. Dodatkowo ułan który jakimś dziwnym zrządzeniem losu znalazł się pod nim zarzucony pytaniami których sam Lapis już nie pamiętał. Zbytnio go to wszystko wytrąciło z równowagi. Teraz zajęty był oglądaniem go w najdrobniejszych detalach, a o to nie miał trudno bo cały marionetkarz był strasznie rozciągnięty. W porównaniu z filigranową figurą kamyczka jego dwa metry, a raczej metr dziewięćdziesiąt sześć faktycznie mogły przywodzić na myśl wielki wieżowiec. Wieżowiec z czapką ułańską. Jeśli miał dzielić go na grupy... od pasa w dół był normalny, a od pasa w górę był nie normalny, w końcu kto się dzisiaj tak ubiera? W głowie zaświtało mu że gdzieś go już widział tą twarz... może znał jego ojca? Wzrok Lapisa skupił się na jego oczach jakby próbując coś z niego wyczytać. Znikąd do głowy Lapisa napłynęły dziwne nic nie znaczące szmery... toteż szybko poprzestał i wrócił do szerokiego uśmiechu pasującego do niemal każdej sytuacji. Zwłaszcza do pogrzebu teściowej.
Wydawało się że będący pod nim ułan też był mocno zamyślony przed tą małą kraksą, bo dopiero po chwili szoku postanowił wstać. Dodatkowo przeprosił Lapisa!!!! a to ewenement, kolejny który go za coś przeprasza. Skąd się tacy biorą? Zewnętrzny świat jest istotnie bardzo dziwny... Gdy Lapis zobaczył, że jego rozmówca już stoi pewnie i się nie przewraca jednym automatycznym ruchem, niczym na sprężynie wrócił do pozycji stojącej i rozprostował wszystkie skręcone kończyny i członki. Co do uzbrojenia... jedyne co Lapis miał to nożyczki, a one leżały głęboko na dnie plecaczka na wypadek potrzeby szybkiego przystrzyżenia grzywki. Miała tendencję do strzępienia się gdy robił zbyt gwałtowne ruchy w zbyt ciasnych pomieszczeniach.
-Dziękuję, dziękuję.- Powiedział kłaniając się głęboko przed ostoją tego... kuriozum zwanego zdrowiem psychicznym. Jak na razie zachował się najbardziej nietypowo z wszystkich istot dookoła... może też nie był stąd? Chociaż w sumie wokoło nie było żadnych istot. To jego sprawka? A może tego, że słońce już zachodzi za horyzont? Lapis podążył przez chwilę za zachodzącym słońcem rozmyślając co ono tam robi samo na dole... w końcu księżyc nie che z nim siedzieć. Mógł się o to też zapytać, jego kompan rozmowy zapewne wie takie rzeczy. Może nawet był tam gdzie teraz poszła sobie świecąca kula z nieba. Jak zostaną przyjaciółmi to na pewno mu opowie o swoich podróżach na drugi koniec świata zewnętrznego. Na razie wypadało by się zająć sprawami bieżącymi.
To co zwróciło uwagę Lapisa to nienaturalna pozycja rozmówcy... wyglądał jakby kończyła mu się energia, albo po prostu był zbyt ciężki dla własnych mięśni... takie rozwiązanie pewnie nie zapewniało mu wielkiej swobody ruchów i utrzymywało przy sztywnych pozycjach. Sztywnych przynajmniej w porównaniu z tym co robił Lapis... To trochę dziwne, bo przecież ruchy Lapisa można było porównać do ruchów wskazówki sekundowej, niby płynnych, a jednak złożonych z mnóstwa małych skoków na zębatce. Ach co on by teraz dał by zagrać w jakąś gierkę.... pewnie nic, bo gdyby miał co dać to by w jakąś grał. A tak, zadawał pytania obcym "ludziom" po ty jak ich przewrócił w parku... poza tym, abstrahując Kess ma chyba pecha bo znowu spotkał marionetkarza, choć nie mógł się tego spodziewać na pierwszy rzut oka.
-Jestem Lapis, miło mi cię poznać. Możesz pytać o cokolwiek, jednak wiedz, że nie każdy ma autoryzację na przegląd.- Powiedział szybko i radośnie, swojej pozycji nie zmienił od kiedy wyprostował się po głębokim ukłonie, dalej patrzył się gdzieś pomiędzy nosem a lewym okiem swojego rozmówcy tak by nie być zbyt nachalny z kontaktem wzrokowym. Zastanawiał się chwilę nad tym co jego rozmówca robi i czemu się przysuwa... ale kim on jest by mu tego zabraniać? Lapis nie czułby się ani zakłopotany ani wystraszony ani winny nawet jakby zetknęli się klatkami piersiowymi i spojrzeli sobie głęboko w oczy. W zasadzie gdy wie się w z jakiej substancji jest lalką zostaje jedna odpowiedź co do twórcy, jednak nie został dotknięty... no przynajmniej poza tym zderzeniem więc potrzebne byłoby dość dokładne przyjrzenie się Lapisowi by odgadnąć co to takiego. Ogólnie ciekawe podejście... z takim wyglądem i zestawem umiejętności mógłby kręcić się na każde przyjecie... i zrobić za asasyna. Ale to byłoby marnotrawstwo czasu, do takich rzeczy lepiej zrobić normalną marionetkę, a nie człowieka który ma podobne właściwości.
Powiedział to wszystko Kess który ostatnio czytał "o rasach słów kilka" taki zapodziany w świecie Lapis miał mętlik w głowie od zwykłej herbaty, a co dopiero powiedzieć o myśleniu o jego braciach i siostrach? Pytanie które zadał było na poziomie wczesnej podstawówki jeśli miało się brać go poważnie, i dla takiego też wieku właściwa była ciekawość którą odczuwał zadając je panu obcemu. Całe szczęście dla jego uczuć Kess postanowił go nie urazić i odpowiedział tak szczerze jak umiał. Jak słodko...
Nijak jednak te odpowiedzi mu nie pomogły. No... może poza tą drugą. Jeśli chodzi o herbatę wyobraził sobie jak kapelusznicy jeżdżą na rowerach wodnych i nie wodnych po powierzchni wielkiego herbacianego jeziora i osuszają herbaciane algi rosnące na jego nie... to by miało sens. Na pewnie tak było ^^ i każdego dna i zbierają inny z wszystkich siedmiu smaków herbaty. Tylko ciekawe czy używają sieci czy może zbierają herbatę do sitka... pewnie do sitka, takiego dużego które trzyma się pomiędzy dwoma łódkami. Ależ to musi być ciężka praca... dobrze, że on został akrobatą.
Jeśli chodzi o dzieci marionetek to faktycznie, nigdy nie widział żadnego poza sobą, a przecież wiedział że jest wyjątkowy. Na szybkiego sklecił sobie wszystkie informacje jakie miał w głowie na ten temat i kiwając głową powiedział.
-Faktycznie, marionetki chyba nie mają dzieci... robi się je. Pokażesz jak robić marionetki?
Spytał znowu z wielkim entuzjazmem ciesząc się, że rozmowa toczy się sama bez zakłóceń. W końcu skoro jeszcze rozmawiają to nie ma wielkiego problemu z tym jak wygląda ani z jego zachowaniem... albo po prostu jest bardzo dobrze wychowany. Lapis szczerze wolałby żeby nie była to ta ostatnia opcja.
W głowie Lapisa chodziły setki rzeczy na raz, najłatwiej było sobie wyobrazić taki klaster miodu z komórkami i w ogóle a w każdym z nich myszka w kole do biegania która napędza osobną zębatkę która łączy się z innymi. I ISKRY W WSZYSTKICH KIERUNKACH. Lapis nigdy w życiu by się nie obraził za nazwanie go marionetką... już prędzej "brzydką marionetką", albo "niedorobioną marionetką". A jakby dodać jakąś pochwałę to by się nawet ucieszył, w końcu znaczyłoby, że mimo ucieczki nadal jest świadectwem kunsztu ojca. A to było najważniejsze... no... prawie. Teraz musiał być dobrym przykładem własności Hope, w końcu ona była jego nową właścicielką. A on zamierzał robić dokadnie to co mówiła, a mówiła że ma się nauczyć jak to jest być marionetkarzem. Co już rozpoczął... zobaczy się z jakim skutkiem. Już nawet miał puste kółko na klucze przy pasku, bo w końcu jego kluczyk tam nie wisiał to mógł zawiesić jakiś inny.

Kessler - 23 Październik 2016, 17:28

Kim u licha jest ten ktoś. Dla Kesslera spotkanie indywiduum, które trudno było określić jednym stwierdzeniem, było czymś wyjątkowym. Przecież każdy, każdy miał jakieś cechy charakterystyczne, czymś konkretnym się odróżniał. Ci mieli skrzydła, ci się żywili emocjami... a przynajmniej tak wyczytał w księgach w bibliotece. Ale widocznie księgi mu w tym spotkaniu nie pomogą, bo czymżę jest to spotkanie, jak kolejnym dowodem na to, że życie tylko w części pokrywa się z mądrościami wykładanymi przez "wielkich uczonych", których tyle to było, a nikt o nich nie pamięta. Poza fanatykami oczywiście. Gorące rozważania i samopytania powodowały już, że mózg myśliciela powoli się rozlatywał na cząstki i cząsteczki, ale postanowił to wszystko zamaskować jednym wielkim uśmiechem, którym odpowiedział na uśmiech tego dziwadła. Nadal podziwiał zgrabność ruchów tegoż, wielką grację i sposób, w jaki się poruszał. Wcześniej nie widział tak ruchomej istoty. W głowie zawitała mu myśl, by być może spytać go o mechanizmy, jakie w nim użyto, kto go stworzył i jak wielki talent posiadał, żeby stworzyć takiego... cyrkowca? No właśnie, to wszystko staje się coraz popaprane, gdyby w to głębiej brnąć. Dlatego cofnijmy się do początku. Mam przed sobą coś, czego nie da się zakwalifikować do jednej konkretnej rasy. I stójmy przy tym. Miał tylko wielką nadzieję, że mimo wszystko nie będzie ten jegomość zbyt natarczywy czy agresywny, bo ostatnie, o czym marzył, to zacząć kłócić się czy dyskutować z istotą tuż niedaleko domu. Tak, to byłoby naprawdę paskudne i podłe. I skończyłoby się źle dla jednego lub obu panów. Panów? Czy to w ogóle był facet?
- Daniel Kessssssler - odpowiedział po tym, jak jego nowy towarzysz do rozmowy sam się przedstawił. Zaakcentował w swoim nazwisku wyraźnie słowo "s", jakby udając węża. Sam nie wiedział, dlaczego akurat tak postanowił się pokazać, ale chyba podświadomie musiał uznać, że będzie to zabawne w okolicznościach rozmowy. Ciekawe, czy ów Lapis takie kategorie jak "zabawa" i "powaga" w ogóle znał i czy one się jego tyczyły. Biorąc pod uwagę sposób wypowiedzi i teatralną emocjonalność i zachowanie, jakie okazywał, mogłyby świadczyć, że nie. A może Lapis już tak bawił się formą, tonem, powagą i zabawą, że już zupełnie stracił nad tym kontrolę, wymieszało się to i oto co uzyskujemy za produkt wymieszany w mikserze. Słowa rozmówcy, jakaś autoryzacja, jakiś przegląd. Daniel zastanawiał się tylko, czy będzie starczyło mu sił i cierpliwości na to, aby odpowiadać i bawić się w różne gierki z tym dziwakiem, szczególnie że dzień się dłużył i miał jak najprędzej ochotę wrócić do domu. Miejmy jednak nadzieję, że opanuje się i da radę z nim się rozgadać.
W takiej odległości trudno było nie dostrzec, że Lapis wodzi wzrokiem za ukrywającym się za horyzontem słońcem. Kesslerowi wpadła do głowy myśl, czy przypadkiem tak jak on jego rozmówca zna się na astronomii i astrologii, czy zna te wszystkie szalone i skomplikowane teorie filozofów, astrologów i wariatów na temat tego, czym są gwiazdy, niebo i to, gdzie żyjemy, czy po prostu tak z ciekawości podglądał magiczną czerwono-żółtą kulkę, traktując ją jako stały element przyrody i otoczenia, w którym żył. Czy takie coś potrafi w ogóle być wyczulone na piękno przyrody? Jeżeli sam Lapis został swego rodzaju rzeźbą? Czy jedna rzeźba może podziwiać inne rzeźby? A może tylko tak wygląda, jakby podziwiała, a naprawdę została tylko czyimiś rękami przesunięta w taki sposób, by nadać jej wrażenie interesowania się pięknem i niebem... W sumie nie zdziwiłoby go to. Z daleka można by stwierdzić, że normalną ta istota na pewno nie jest. A jak nie jest normalną, to na pewno jest możliwe podciągnięcie tego pod wariactwo. Kolejne pytanie : całkowite, czy nie? Jeśli całkowite, to Kess obawiał się, że naprawdę będzie musiał dokonać gimnastyki umysłu, aby w ogóle pojąć, o czym mówi jego rozmówca. A sam nie wiedział, czy ma na to ochotę.
No i fakt, że Kessler raczej był obdarzony zmysłem praktyczności i tą drogą uwielbiał chodzić może doprowadzić do faktu, w której panowie (a może Lapis był dziewczyną?) po prostu się nie zrozumieją. Może nie był wspaniałym oratorem, przebiegłym mówcą czy wrażliwym i wnikliwym obserwatorem, ale widział w oczach Lapisa to coś, co może nie było widzialne dla każdego. I po ujrzeniu tego obawiał się, że krąży on ścieżkami tak zawiłymi, że będzie trudne ich odgadnięcie i pójście za nim w te zawiłe ciemności. I co gorsza bez nitki, po której będzie można wrócić. Będzie to bardziej przypominać teatr, gdzie dwójka mimów będzie próbowała przekazać sobie informację, a której to informacji przekazać się im nie uda. Wszystko to ku rozbawieniu publiczności, która żywic się będzie tanim jedzeniem i równie tanio obdaruje aktorów tej sztuki. Fatalne i ironiczne! Daniel miał tylko nadzieję, że gdy pójdzie w ten labirynt z tymże jegomościem, to będzie potrafił z niego wyjść. To taka trochę aluzja do szaleństwa i labiryntu, prawda? Czyż szaleństwo nie jest takim labiryntem? Oh, trzymać się od niego z daleka i stracić zabawę, czy może wejść nie dosyć głęboko, ale na tyle, żeby poczuć frajdę z próby powrotu. Oby tylko w trakcie takiej wycieczki nie dostać kamieniem w głowę, bo zupełnie zapomni się drogi do domu...
- O czym to ja, ah tak! - powiedział głośno i wyrwał się z rozmyślań, aby nie opuścić swojego umysłu na stałe, szczególnie gdy obok stał niezbyt zrównoważony psychicznie "człowiek". Następnie wsłuchał się w słowa Lapisa o marionetkach.
- Hmm, mój drogi... - pozwolił sobie na taką czułość oblaną uszczypliwością i sosem słodko-kwaśnym - Marionetki się tworzy, jak pewnie wiesz. Są to dzieła sztuczne, raczej bez tego, co zwykle posiadają istoty żywe. Są dziełami sztuki, dziełami swych twórców, reprezentantami jego talentu, ale również jego przyjaciółmi... - wypowiedział, rozwijając się, jak gdyby zechciał powoli zacząć opowiadać o tej sprawie, niczym wykładowca na uniwersytecie. Ale urwał, ponieważ po "przyjaciółmi" powinno znajdować się jeszcze "albo niewolnikami i bezmyślnymi sługami", a tego wolał uniknąć. Jeżeli oczywiście jest to marionetka, to tym bardziej nie należy tego mówić, a o powodach wspomniał sobie w myślach już wcześniej. Miał w sumie pokazać, jak robi się marionetki, ale przecież jak miał to zrobić w warunkach polowych w parku? Mógł jedynie o tym mówić, albo ruszać rękoma niczym mim, ale chyba nie o to chodziło Lapisowi. Dlatego Kess spojrzał na niego ciężkim wzrokiem aby bezsłownie wskazać mu, że niezbyt może ot tak sobie zrobić marionetki w środku parku; zauważył przy okazji, że rozmówca ciągle się na niego patrzy. Trudno powiedzieć, że zignorował to mimochodem. Raczej spowodowało to, że poczuł się troszkę "otoczony" tak, jak czasami czują się otoczeni i obciążeni ludźmi introwertycy. Trochę uderzyła w niego prostota mężczyzny (czy na pewno?) i dziecięce wręcz pytania. Mimo wieku, na jaki wyglądał, sprawiał wrażenie, jakby nic nie wiedział. Biedna marionetka, twórca pewnie nawet nie kwapił się, aby przekazać mu zbyt wielu informacji...
- Przepraszam za pytanie, droga istoto, ale jeśli wolno spytać... jesteś marionetką stworzoną przez Marionetkarza, czy raczej istotą żywą zrodzoną z kobiety? - nie wytrzymał. Musiał zadać to pytanie. Było ono podstawowe, aby normalnie poprowadzić tę rozmowę dalej. Zbyt długo rozmyślał na temat natury Lapisa, teraz postawił sprawę jasno : kim ty u licha jesteś, dziwna istoto! - oczywiście w dużo ładniejszych słowach, z uprzejmością, którą wyniósł z dziwacznego balu arcyksiążęcego.

Anonymous - 23 Październik 2016, 19:22

Sam chciałby wiedzieć. Dla Lapisa spotkanie indywiduum które potrafiłoby w zrozumiały sposób wyłożyć czym jest, co go napędza i dla czego powstał w takiej a nie innej formie byłoby niezwykle ciekawym doświadczeniem. Nauczyłby się w końcu czegoś mądrego, teoretycznie mógłby pójść do bib-liot-eki jak wszyscy inni którzy chcieli się czegoś dowiedzieć, ale musiałby pierw nauczyć się czytać, a to chyba nie było warte zachodu. W końcu puki co nauka idzie mu całkiem dobrze bez tej umiejętności. Na przykład właśnie teraz gdy miał przed sobą prawdziwego myśliciela któremu pod czaszką szumiało od kiedy tylko zobaczył naszego kamyczka. Oczami wyobraźni już widział to tornado motylków i innych latających ryb unoszące się pod kopułą jego mózgu w nieskończonym tańcu pytań i odpowiedzi, rozważań i przemyśleń, grochu i kapusty. Miał tylko nadzieję, że nie zostaje odebrany za zbyt nachalnego... ale prawie na pewno tak nie było. Bo w końcu jak można być uznanym za zbyt natarczywego po dwóch zdaniach z których żadne nie było rozkazem odejścia? Gdyby rozkazano mu "zostaw mnie samego" byłby zmuszony wyjść za najbliższe drzwi, a to byłby dopiero problem. Ostatnim razem spędził dzień w komórce pod schodami w otoczeniu mioteł i wiader zanim jego ojciec stwierdził, że migrena mu minęła i jest w stanie kontynuować szkolenie swojej zabawki.
Lapis przekrzywił głowę słysząc to nazwisko, coś mu w głowie zaświtało ale nie był pewien co... z racji, że nie miał w niej zbyt wiele nie trudno było o ujawniające się bardzo bardzo stare wspomnienia, które mimo bycia tak wyblakłymi jak atrament rozlany na kamieniu nieszczęścia nadal były bardziej wyraziste niż pustka która aż się prosiła o zagospodarowanie. To przeciągnięte sssssss rzeczywiście było dość zabawne, nie na tyle by się zaśmiał, nie na tyle by się uśmiechnął, ale wystarczająco by poczuł się pewniej. Bo przecież nie żartujesz sobie w obecności której nie lubisz. Prawda? Prawda?
-Nie spotkaliśmy się wcześniej?- Spytał i niemal zbyt teatralnie przechylając się w jego kierunku obejrzał jeszcze raz. Zatrzymał się na jego nakryciu głowy, i stwierdził w myślach, że chyba jednak nie, więc wrócił do pozycji wyprostowanej. Rozciągnął jednocześnie plecy które zastały mu się od dłuższego siedzenia w bezruchu. Nie dało się jednak usłyszeć żadnego strzelania kości czy stawów, co najwyżej cichy, skrzypiący dźwięk delikatnie naciąganego materiału na jego plecach gdy wracał już do pierwotnej pozycji.
A jakże to że Lapis zapatrzył się na ten przepiękny zachód słońca było trudne do niezauważenia, w końcu stracił z nim kontakt na jakieś dziesięć sekund całkowitego zamyślenia. Jednak kiedy ocknął się i wrócił do żywych ciągle miał swojego rozmówce który nie skorzystał z okazji i nie uciekł gdy mógł bez konsekwencji. Czyli jemu też zależało na podtrzymaniu tej rozmowy, przynajmniej w minimalnym stopniu. Może tak jak Lapis zastanawiał się gdzie podziewa się księżyc gdy słońce jest na niebie? I jakie potężne istoty się tym zajmują? Te pytania ciągle pozostawały bez odpowiedzi, i możliwe, że nigdy się nie dowie... w końcu słońce mogło nawet nie być czymś co ma fizyczną formę. Mogło być kropką namalowaną przez pędzel magicznego artysty na wielkiej kopule którą nazywaliśmy niebem... może nie powinniśmy tego nawet nazwać niebem. Może to po prostu wielkie płótno a prawdziwe niebo znajduje się gdzieś za nim? A może słońce tak naprawdę chłodzi a nie grzeje? Bo w końcu im wyżej tym jest zimniej... czy to możliwe, że kamyczek ma błędne informacje? To byłoby możliwe, całą wiedzę jaką ma na temat słońca posiada z podsłuchanych rozmów... nigdy nikt mu nie tłumaczył jak działa to że rano słońce lata a wieczorem spada jak... kamień. Taka laleczka nie musiała tego wiedzieć by wykonywać swoją pracę tak dobrze jak potrzebowała, on miał cieszyć oko a nie tworzyć sztukę. Musiał jak najszybciej zaprzestać tych rozmyślań bo znowu znacznie świrować i bać się wchodzić na wysokie budynki...
Nie! Lapis nie był dziewczyną ale w sumie nie stwierdzisz bez rewizji ten świat jest zbyt dziwny na takie proste rozwiązania. Co do zrozumienia, to tylko Kess sądzi ze nie wie co sądzić, Lapis miał na tę chwilę świetnie ugruntowane poglądy na temat swojego rozmówcy. Uznał że jest to osoba oczytana i mądra która już zdołała rozwiązać jedną z jego bolączek... a drugą odesłać na stos niewartych do przemyślenia. Cóż takiego dało się zobaczyć w oczach Lapisa? Lazurytowy ocean ciekawości oczywiście, brak jakiegokolwiek obycia w świecie sprawił że każda nawet najmniejsza rzecz wzbudzała jego zainteresowanie. Nie każda jednak wydawała się na tyle interesująca by od razu do niej pędzić, w końcu miał określoną ilość energii którą mógł się posłużyć danego dnia. Chyba powinien kiedyś spróbować kariery mima... przyprószyłby się białym pu... w sumie nie musi, ma dość jasną karnację by nie było to konieczne. A wtedy mógłby wykonać kilka klasycznych żartów... na przykład łapanie muchy której nie ma pałeczkami których nie ma... tylko czy Lustrzanie docenią taki rodzaj sztuki? Trzeba by pierw spytać się kilku osób z sztuką właśnie powiązanych... czy nie rzucić tego w cholerę i nie wrócić do teatrzyku marionetek.
A no tak słowa o marionetkach, Lapis prawie znowu zapomniał że miał jakiś problem z którym do kogoś przyszedł, tak miło mu się rozmawiało i wymieniało spostrzegania... choć więcej był spostrzeżeń niż wymiany bo każdy myślał osobno.
O! O,o o! Został nazwany drogim. Jak miło że ktoś okazywał mu tu czułości. Możliwe że faktycznie zostaną dobrymi przyjaciółmi ^^ i pójdą razem w stronę zachodzącego... a nie, słońce już zaszło. Poczekają do rana rozmawiając na tematy wszelakie i pójdą w stronę wchodzącego słońca. Przysłuchiwał się kiwając głową, pewnie gdyby mógł robiłby notatki, tak mądrze brzmiał jego wykładowca. Poczuł się wysoce doceniony bo w końcu nazwano go dziełem sztuki, przynajmniej połowicznie... jednak nie uważał swojego ojca za przyjaciela, bardzie był jego niewolnikiem. Za to jego obecna właścicielka była zdecydowanie jego przyjaciółką, jego najlepszą przyjaciółką i to zdecydowanie lepszą niż umiał sobie wyobrazić. Dla niej nie był bezmyślną zabawką i choć nie do końca rozumiał ten pogląd zaczynało mu się podobać, że nie musi prosić o pozwolenie przy każdej rzeczy którą planuje zrobić sam a nie wynika ona jasno z poprzednich rozkazów. Przez dobrą chwilę próbował ogarnąć umysłem o co chodzi z dziwnymi gestami Kessssssaira i w końcu mu się udało. Nie miał tu z czego zrobić marionetki na pokaz. Trochę szkoda...
-Przepraszam. Nie pomyślałem. - Powiedział jednak nie było do końca jasne czy Kessssss będzie wiedział za co przeprasza, ale na pewno się domyśli. Mamy czas. Do wschodu słońca do którego mają iść jako przyjaciele jest jeszcze sporo czasu więc mogą sobie spokojnie porozmawiać.
Lapis uśmiechnął się delikatnie rozbawiony, sposób wypowiedzi jakoś nie pasował mu do Kessssssssaira, raczej do tych dziwnych panów w strojach godnych błaznów na balu. Ale z drugiej strony były drogo wykonane... czyli byli bogaci czyli ważniejsi od Lapisa. Puki co.
-Czymś pomiędzy, jestem żywą zrodzoną z kobiety marionetką.-
Powiedział prawdopodobnie jeszcze bardziej zbijając Kesssssssaira z pantykału.
-Ale chętnie nauczę się robić takie zwykłe, nieżywe marionetki.-
Dodał praktycznie od razu by sprostować swoje zamiary.

Kessler - 24 Październik 2016, 11:43

Czy ja tego kogoś kojarzę? Hm, dobre pytanie! Takie, które poruszyło fundamenty, na którym stała cała konstrukcja psychiczna. No bo gdy ktoś pytał człowieka po amnezji i zapomnieniu większości wydarzeń ze swojego życia, a niektóre tylko elementy wspomnień z przeszłości przechodziły do teraźniejszości w formie małych drobnych pocisków, czy światła przebijającego się przez mgłę, czy uciekające wojska, które rozbiły się o formację nieprzyjaciela i teraz próbują uciec... albo jak woda kapiąca w zepsutym kranie! Jak mu było? Ah, Lapis. Lapis, Lapis, Lapis. Jakby nazwa na kamień, jakby coś z ludzkiego francuskiego, a może raczej tytuł jakiejś piosenki czarowników? Niee, niemożliwe. Póki co nie kojarzyło mu się to z niczym innym, jak tylko z tym, co teraz widział przed sobą. Nie potrafił go skojarzyć. To było albo bardzo dawno, albo tylko o nim co najwyżej słyszał, a taka informacja z przeszłości zupełnie nienacechowana emocjami nie potrafiła przebić się przez tę barierę odgradzającą zapomnianą przeszłość od aktualnego życia Marionetkarza. Szczerze nie lubił pytań o coś, czego zupełnie nie pamiętał. No bo co miał wówczas odpowiedzieć? - Yy, nie pamiętam? A że na pewno wiedział tyle, że nie był zupełnie anonimowym i nieznanym Marionetkarzem zanim stracił pamięć, to zdawał sobie sprawę, że spotka wiele istot, które jego będą kojarzyć. Miał tylko nadzieję, że napotka na te właśnie istoty, które są mu życzliwe, którym kiedyś pomógł albo wspólnie spędzał chwile, a nie ci, którym zawinił i teraz oczekują tylko i wyłącznie zemsty. Szczególnie, że zupełnie ich nie kojarzył. A Lapis niestety nie zaliczał się chyba ani do jednej, ani do drugiej grupy, dodatkowo skoro go nie pamiętał, to nie mógł zaliczać się ani do jednej, ani do drugiej grupy. Kessler głośno odetchnął. A może na balu? Może rzeczywiście też tam był? Tylko czy takie dziwadło w ogóle miało dostęp do takiej prestiżowej uroczystości?
- Chyba nie mieliśmy okazji się spotkać, może co najwyżej przypadkiem kiedyś przebywaliśmy w jednym miejscu, albo słyszeliśmy o sobie, ale nic nas nie mogło łączyć. Byłeś może na balu arcyksiążęcym? - stwierdził z grzecznością i prawdą. Akurat ten przypadek był najbezpieczniejszy, gdy obaj się nie kojarzyli, a to własnie pozwala rozpocząć relację właściwie od nowa, bez zbędnych ciężarów z przeszłości.
Jednocześnie zdarzało mu się podziwiać tę nienaganną serię ruchów, z których przykład mogliby brać najlepsi marionetkarze, a przynajmniej ci z wyższej półki. O ile ten, który te ruchy wykonywał, był oczywiście marionetką. Nic to, jak będę gapił się ciągle na to, jak się rusza, to on to zauważy, a pewnie już zauważył i wszystko pal licho. Nie przyszedłem tu na teatr, czy występy, tylko aby wrócić do domu, a przy okazji pogadać tą oto tu istotą, skoro już tu obaj (oboje?) jesteśmy.
Gwiazdy, kosmos, niebo. Zachowanie Lapisa wzbudziło w nim zainteresowanie i pobudziło do zwrócenia uwagi na to, że nie wszyscy istotnie są zaznajomieni ze wszystkimi teoriami na temat tego, co nad nami wisi. Większość, poza paroma rzetelnymi znawcami, zajmowała się jedynie teoriami, udowadniała je w sposób na tyle pokrętny, że mało osób je zrozumiało i ot już zostali nazywani wielkimi filozofami czy teoretykami. Ale odrzucając całą tę intelektualną otoczkę, to pozostała przecież ludność Krainy Luster. Oni też na pewno musieli mieć jakieś pomysły dotyczące kosmosu. Są istoty, które przywykły do tego wszystkiego i traktują całą tę sytuację jak coś normalnego, co jest z nimi od dzieciństwa; i nie potrzebują rozmyślać, czy to wielka kula energii, czy punkcik położony na wielkim płótnie. Ale są też takie, które próbują odpowiedzieć na zadane sobie pytania i często z doświadczenia wiadomo, że kończą rozmyślania bez odpowiedzi, sfrustrowane i być może z jakimś strachem przed czymś. Słyszał w karczmie nawet historię o pewnej istocie - górniku, która całe życie spędziła pod ziemią, pracując, tam żyjąc, a jedzenie było jej dowożone w zamian za ciężką pracę. I ta właśnie osoba była bardzo sfrustrowana - coś ciągle ciągnęło ją na zewnątrz, na powierzchnię, gdyż taka jest natura istot, że chcą przynajmniej raz w życiu ujrzeć niebo, ale bała się na nią wyjść, gdyż obawiała się, że poleci w górę i niebo ją wciągnie. Ah, zabawne historyjki, zapewne wyssane z palca. Ale kosmos przyciągał, w przenośni oczywiście i stawiał niemo pytania. Nakazywał ludziom takie pytania zadawać. I właśnie wówczas wchodzą do gry tacy, jak Kessler - astrolodzy i astronomowie, którzy na te pytania po części przynajmniej potrafią odpowiedzieć, albo dorzucić parę teorii na ten temat.
Pytania i poszukiwanie odpowiedzi na nie to w sumie taki mały cel dla każdej istoty myślącej, cel niezwiązany bezpośrednio z przeżyciem, co bardziej z intelektualną rozkoszą. Trochę może poleciał z nazwaniem tej sfery oto takim określeniem, ale ma to pewien z tym związek. Gorzej, gdy coś lub ktoś wyrzuca ci 3/4 tej pamięci, łącznie z podstawową wiedzą o otaczającym świecie i niczym goły i wesoły umysłowo koleś jesteś zmuszony w tym świecie się odnaleźć i przeżyć; zdobyć samodzielnie lub od kogoś wiedzę. A jeśli takich dwóch panów (?) spotka się ze sobą, to dopiero można zacząć przeżywać ciekawe historie. Dwóch, co wiedzą prawie nic, a próbują się od siebie czegoś dowiedzieć. Znowu Kesslerowi na myśl przyszło wyobrażenie tej rozmowy jako spotkania dwóch mimów, którzy próbują coś sobie powiedzieć, ale się nie słyszą. W sumie ten tutaj pasuje na mima. Taki bladziutki trochę. Nie potrzeba go nawet specjalnie przygotowywać.
Myśli Daniela odpływały trochę w kierunku ciepłego domu, gdzie mógłby się położyć pod kołderką, wygrzać przed ogniskiem, najeść się dobrego domowego jedzenia i obgadać z lokatorem, jak to było na balu. Ale gdy Kessler wrócił myślami do rozmowy i spojrzał na zaciekawione, zafascynowane oczy rozmówcy, tak bardzo zainteresowane jego słowami, chociaż wiele ich nie padło, to zdał sobie sprawę, że rozmowa zbyt szybko się nie skończy. No cóż, kolejna próba cierpliwości, którą pewnie wiele istot z tego świata dosyć często przechodzi.
Nie lubił, gdy ktoś go przepraszał za nic, a taką właśnie trochę sytuację odzwierciedlił właśnie Lapis. Gdy ktoś Kesslera przeprasza, gdy tego nie oczekuje, zawsze się zaczyna gubić, wraca mu mentalność dobrej babci opiekującej się wnuczkiem i poczucie winy, że w ogóle doprowadził do takiej sytuacji, że ktoś musi się zniżać do przeprosin. Dlatego tylko poruszał głową w lewo i prawo i rzucił krótkie
- Nie trzeba, nie musisz przepraszać. Na pewno nie mnie.
Raz jeszcze warto wspomnieć o tym, że Kessler w pewnym momencie rozmowy wchodził mentalnie do labiryntu, o którym wcześniej myślał, a jego szaleństwo skutkowało tym, że zaczął bawić się formą i tonem, tj. naprzemiennie wypowiadać się to ponuro, to w sposób zabawny i cyrkowy wręcz.
- Radosny musisz być, nikt ponuraków nie lubi. Skoro chodzisz tu i ówdzie, zapewne poznałeś kilka interesujących istot? - rzucił uśmiechając się, mimo że w sumie nie wiadomo, po co. Może po prostu wymóg pokazania się jako osoby raczej radosnej? Czy bardziej próba pokrzepienia się przed dalszą rozmową, podczas gdy zmęczenie postępuje?
Następnie wsłuchał się w słowa Lapisa o jego jestestwie. Żywa marionetka? A więc tak... to by oznaczało tylko jedno. Był zwykłym człowiekiem, brutalnie zmodyfikowanym przez jakiegoś świra. Nie jest to marionetka, taką, jaką znamy, tylko ofiara jakiejś chorej istoty. Był dziełem-eksperymentem Morii, albo kogoś innego. A ten ojciec?
- Rozuuuumieeem... - zaczął wreszcie - Chyba słowa, że jest mi przykro, są zbędne; Przywykłeś do takiego stanu, ot. Któż ci to zrobił, kolego? - zapytał, w sumie wchodząc już na pole prywatne rozmówcy. Wiedział, że nie powinien być zbyt natarczywy, ale wolał wiedzieć, kto jest takim "geniuszem", żeby robić takie rzeczy innym żywym istotom. Może będzie trzeba temu wariatowi złożyć kiedyś wizytę i pokazać, że nie wolno takich rzeczy robić innym? Chyba, że to Moria, to wówczas Kess nie miałby za wiele do gadania.

Charles - 4 Listopad 2016, 18:51

Bach! Łup! Trach! Badabum!

...

Leżał na ziemi, wywalony jak długi. Należało po tak nagłej teleportacji pozbierać rozum i oczyścić zmysły, aby w pełni zrozumieć, gdzie go wywiało. Taaak, jasne, bądź tu mądry i klarowny, kiedy obito ci pysk, a z nosa powolutku sączy się krew. Czy został złamany? Wolałby go nie łamać, a przynajmniej nie uszkodzić bardziej, niż zrobił to łysy goryl zza stalowych wrót. Co za niewdzięczność, potworna, niewysłowiona niewdzięczność ludzka! Charles nie chciał zrobić nic złego - tylko dostać się do środka. Nie starał się uchodzić za jegomościa niegodnego zaufania. A może po prostu zniewieściały Lunatyk zakpił sobie z biednego Charlesa? Nieeee, to z pewnością było tylko drobne nieporozumienie. Wróci tam jeszcze, za jakiś czas, wróci i rozmówi się z owym panem, elegancko i na spokojnie.
Teraz skupienie. Gdzie wylądował? Nie był w stanie jeszcze otworzyć oczu, dlatego zdał się na inne zmysły. Ciężka wilgoć w powietrzu wskazywała przynajmniej na Lustro - w Otchłani zawsze było sucho i nigdy nie padał deszcz. Oby zaraz nie zaczęło padać. Kapelusznik słyszał wiatr szarpiący koronami drzew - przyjemny dla ucha szum, miły, kojący. Mniej kojąca była szorstkość odczuwana na jego policzku. Nie była to ziemia, może raczej jakaś skała? Albo chodnik - oby nie na prywatnej posesji! Ale nie słychać było żadnych właścicieli, ani psów, więc nie trzeba się było niczym martwić! Leżał więc jeszcze przez chwilę, wsłuchując się w otoczenie. Nooo, teraz najwyższy czas otworzyć oczka, Charlie. Nie wolno tak wylegiwać się pół dnia!
No i otworzył. I co? Zobaczył buty. Poprawka - ciężkie, wojskowe buciory, czyste i wypolerowane. A liczył, że może jednak pojawił się gdzieś na kompletnym odludziu. A teraz towarzyszyły mu buciory, może nawet przyczepione do stóp jakiegoś żołdaka, w najgorszym wypadku psa Rosarium. Charles westchnął, a kolejna fala bólu rozlała się po jego ciele. No nic, należało wstać. Powoli, powolutku, z cierpiętniczym jękiem próbował przejść na kolana, by z tej pozycji wstać - o ile któryś z obu panów by mu wcześniej nie pomógł. Kiedy już tak stał na obu nogach, przeciągnąłby się cały, po czym, zdejmując niepotrzebne mu już okulary, zapytałby:
- Czy mógłbym prosić o informacje, gdzie mnie wywiało? Moim celem są Łąki Herbaciane, z góry dziękuję. - rzekł z pełną uprzejmością, otrzepując z siebie kurz. Dopiero teraz zadał sobie trud, aby spojrzeć na swych rozmówców. Kogo my tu mamy? Zakapturzona mumia o pustym wejrzeniu, oraz... nigdzie na świecie nie dałoby się pomylić tej sympatycznej mordki z kimkolwiek innym!
- Kess! Co za przypadek! Co ty tu robisz? - gdyby jakimś cudem, samo zdjęcie okularów nie wystarczyłoby w ramach demaskacji, to Kapelusznik zdjąłby szary kaptur, prezentując długi, czarny jak smoła warkocz oraz swój wymięty, zielony cylinder, z komina którego radośnie wylałyby się kłęby jasnego dymu o zapachu węgla drzewnego. Mężczyzna najchętniej przytuliłby przyjaciela, ale niestety krew ściekająca z jego nosa mogłaby go ubrudzić, więc ograniczył się do wesołego uśmiechu. Doprawdy, przypadki chodzą po istotach lustrzanych...



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group