Anonymous - 8 Wrzesień 2016, 22:02 - Ciekawy korzeń - rzekł, gdy zbliżył się do dziury. Dziewczyna nie tylko była cała, ale dała radę wyjść z tego bez większych szkód. Poza utratą broni rzecz jasna, co w danej sytuacji było okrutnym figlem losu. Choć raczej wyspy, gdż wyglądało na to, iż to ona rozdaje karty w tej rozgrywce. Dla sprawdzenia czy owy lejek nadal zamierza coś pochłaniać kopnął na jego dno niewielki kamyk.
- Ten miecz musi być bardzo ważny, ale może pomyślimy o jego wyciągnięciu na pewniejszym gruncie - powiedział zdejmując plecak. Wyciągnął z niego linę i rozejrzał się za odpowiednim miejscem. Zoe do wyboru miała dwa wyjścia, wdrapać się po ścianie, która to nie była zbyt stabilna, lub z korzenia przejść na pień powalonego świerku. Oczywiście Frank wybrał drugą opcję.
Sznur przerzucił przez najbliższy konar i jeden z końców rzucił dziewczynie. - Łap! Nie jest to zbyt wielka wspinaczka, lecz dla pewności się nią obwiąż. Jakoś nie ufam tej roślince.- Mówiąc to, kopnął drzewo czubkiem buta.
Swoją część liny owiązał sobie na przedramieniu, aby w razie szarpnięcia nie wypadła mu z ręki. Busolę natomiast odłożył na bok, ciągle zerknąć czy nie pojawiły się kolejne niespodzianki, a strzelbę ponownie zarzucił na ramię.Zoe - 10 Wrzesień 2016, 18:03 Bardzo ważny? Zoe ledwo powstrzymała się od całego wykładu na temat jak bardzo i dlaczego Irys był dla niej cenny. Już-już nabrała powietrza by wyrzucić z siebie cały wywód, ale ostatecznie uznała, że nie czas i miejsce na takie pogawędki. Jednak kto wie, może kiedyś, w dogodniejszych warunkach…?
Zamiast tego mruknęła tylko coś na potwierdzenie i z braku lepszych opcji postanowiła skorzystać z rady Franka. Rzuciła chłopakowi koniec sznurka, który wcześniej zahaczyła o Irysa, a sama obwiązała się w pasie liną.
- Też bym jej nie ufała. - westchnęła i sięgając oburącz po co bardziej wystające wyrostki, zaczęła się wspinać po roślinie.
Poskręcane korzenie z pewnością nie były najwygodniejszą drogą ale przynajmniej, w przeciwieństwie do piaskowych ścian, zapewniały jako taką stabilność. Kiedy (i o ile) Lunatyczce udało się już wygramolić ponad lejek, otrzepała się z ziemi i zbliżyła do Franka, wyciągając w jego stronę rękę.
- Jestem Zoe, miło mi. I dziękuję. - uśmiechnęła się przyjaźnie, nerwowo odgarniając kosmyk włosów za ucho. Jej wcześniejsza podejrzliwość całkiem wyparowała, bo gest bezinteresownej pomocy wystarczył, by Lunatyczka zakwalifikowała nowo poznanego do tej przyjaźniejszej kategorii ludzi. Oczywiście jego motywy i powód, dla którego znalazł się na wyspie nadal zastanawiały i ciekawiły Zoe, ale przynajmniej pozbyła się już domieszki nieufności. Być może zdecydowanie za szybko, ale zupełnie na myśl jej nie przyszło że ktoś nieznajomy miałby zrobić jej krzywdę. Na bezludnej wyspie, gdy została bez swojej jedynej broni. Pomysł zupełnie bezsensu!
Wskazała na sznurek przywiązany do jej miecza z pytającym wzrokiem i nadzieją w głosie.
- Myślisz, że to coś da?
Sama była gotowa spróbować, bo właściwie innego pomysłu na odzyskanie ostrza nie miała.Aaron - 26 Wrzesień 2016, 12:03 Na niebie przetaczał się jeden z księżyców. Tak szybko, że ruch ten był zauważalny, choć sam obiekt dość mały i niekształtny. On się poruszał, ale wyspa? Życie tutaj wyginęło i nawet morska bryza nie potrafiła go wrócić. Co prawda, z wiatrem przemieszczały się owady a nawet ptactwo, ale wracało bądź dzieliło los poprzedników.
Martwy.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że słoneczna pogoda, nawet przyjemna temperatura i panujący tu spokój nie zwiastowały niczego złego! A jednak sama myśl o tej wyspie potrafiła wywołać ciarki. I nie trzeba było nawet znać treści Bestialskiej Księgi by wiedzieć, że ta wyspa to istny cmentarz - wystarczy tylko uważniejsza obserwacja.
Widoczny.
Są tutaj te nieobliczalne drzewa, znikąd pojawiające się w wybranych miejscach-pułapkach. I tak, ten świerk także był obtoczony w tej turkusowej papce. Wyglądają zbyt regularnie, a podłoże w którym się zakorzeniają jest bardzo zdradliwe w swojej, ekhm, konsystencji? Raz gęste i twarde, innym razem sypkie jak zmielone zioła.
Dualizm.
Niewielki kamyk, rzucony przez mężczyznę, pozostał na dnie leja. Czy tam, w dole, jest bezpiecznie? A może po prostu to zbyt lekka rzecz, by ją połknąć? Albo... niestrawna dla tego rodzaju ruchomych piasków?.. Czego byś chciał?
- Prochów.
Siłowanie się z korzeniem za pomocą tylko jednego sznurka nie ma sensu - pęknie, a Irys może niebezpiecznie sprężynować pod naporem siły. Może istnieje inne, prostsze i mniej oczywiste rozwiązanie?
Powiedz to!
Szum morza nieco ucichł - fale morskie się uspokoiły, a wiatr nie niósł już tak obficie zapachu słonej toni. Wręcz czuło się gorąc od pojedynczych promieni słońca tu docierających. Małe, pojedyncze owady, jakby muszki, przyleciały między nich, zwabione nie wiadomo czym. Niedawno była tutaj bestia - pamięta o niej ktoś jeszcze? - która jak gdyby zatoczyła tu koło... albo po prostu zatarła za sobą ślad? A może to wcale nie była bestia?
Obecność.
Po pewnym czasie, zapewne pożytkowanym na rozmyślania i czyny nad/z mieczem; posłyszeliście donośne i wyraziste kruszenie się faktury kory i drzewa, trwające ledwie ułamki sekund. Na pniu tego niedawno powalonego geometrycznego świerka pojawił się taki sam symbol jak na innych:
Cytat:
Te poziome, acz nieidealnie, bo jednak skośne, cięcia; miały wyraźnie zaznaczony swój agresywny początek, po czym stawały się coraz cieńsze i płytsze, aż znikały całkowicie, nigdy nie otaczając więcej niż połowy obwodu pnia. I wszystkie wykonywane były niemal na tej samej wysokości i w tym samym kierunku - w kierunku ruchu po okręgu. Ślady szponów?
Poniżej umieszczam kolejny rysunek. Ogółem jest to las świerkowy, gdzie część drzew jest powalona. A pośród nich te kilkanaście sztuk ulokowanych jest na okręgu i posiada te wyryte kreski-znaki (brązowe linie na rysunku). http://sketchtoy.com/67490772
I powstało poruszenie. Oznaczone drzewa zaczęły się walić jedno po drugim, w odstępach ułamków sekund. Ogromny podmuch powietrza prędko dotarł i do Was. Słychać było łomot pękających gałązek, a po ziemi niosło się dudnienie jakby całość była ogromnym bębnem o niskich tonach. Uciekać - to z pewnością była jedna z wielu myśli wam przyświecających.
Ale ucieczka nie zakończy się powodzeniem - ktoś zostanie dotkliwie powalony. Wybierajcie zatem, kogo ten niewidzialny stwór, którego ciężar wprawia podłoże w drgania, napadnie. A właściwie rzecz biorąc, to osoba pierwsza w kolejce - Frank - ma ten wybór.
To prawie jak rosyjska ruletka.Anonymous - 28 Wrzesień 2016, 21:04 Frank uścisnął dłoń, a jego uwadze nie uszły blizny po oparzeniach ją ozdabiającą. Dziewczyna sprawiała wrażenie twardej, choć może lepiej brzmiałoby niezłomnej, a na taki odbiór nie wpłynęły jedynie wrażenia zewnętrzne, choć i te dawały ku temu powody. - A ja Frank - odrzekł dość zdawkowo, jednak uśmiech jakim ją obdarzył jasno mówił, iż mu również jest bardzo miło.
Podążył wzrokiem po sznurku, aż do miecza i wzruszył ramionami na pytanie Zoe. - Zobaczymy - powiedział chwytając jego koniec. Początkowo ciągnął delikatnie, stopniując naciąg, by w końcu dojść do wniosku, iż nic z tego. Wyciągnięcie go, przynajmniej siłą, póki co pozostawało poza jego możliwościami o czym z westchnieniem powiedział dziewczynie - Prędzej wyrwiemy rękojeść z ostrza, niż miecz z tego korzenia. - Mówiąc ostatnie słowo naszła go myśl, by to właśnie w nim poszukać rozwiązania. Z pewnością do najpospolitszych nie należał, za to miał ciekawe geometryczne kształty. - Próbowałaś go przekręcić? Wiesz jak klucz w zamku. Trochę to głupie, ale jeśli nie w górę to można spróbować w boki. - Istniał tylko jeden problem - znowu trzeba było zejść w miejsce z którego dziewczyna dopiero co wróciła.
Oczywiście las nie pozostawi ich by spokojnie rozwikłali zagadkę. Zadrapanie wystarczyło by zjeżyć włos, lecz łasej na śmierć turystów wyspie nie zadowoliło dręczenie, o nie, ona pragnęła ich kompletnej zagłady. Szczęściem w nieszczęściu było to, iż Zoe nie odwiązała liny, która nadal zaciskała się wokół jej pasa. - Skacz do dziury! - krzyknął Frank, a dźwięk ten zmieszał się z uderzeniami kolejnych powalonych drzew. Mógł zrobić unik, jednak czy zdąży i co równie ważne, czy dałoby to szanse ich dwójce? Nie była to zwykła roślinka upadająca w przypadkowe miejsca, a drapieżnik mający jasny cel - zgnieść. Za dużo ich by uciekać, musieli się ukryć przed morderczymi konarami - a jedynie co było w pobliżu to niepewny lej.
Frank zbiegł na korzeń, z którego odbił się w prawo, wprost do dziury, natomiast Zoe - by nie tracić czasu na słowa - pchnął w lewo. O ile wszystko poszło po jego myśli lina powinna zablokować się na korzeniu, ewentualnie, na wbitym w niego Irysie, tak, iż oboje mieli przy sobie osobne jej końce. Dzięki temu nie zostaną natychmiast wciągnięci przez kapryśną w swojej konsystencji ziemię. Jeśli jednak Frank upadł na twardy grunt natychmiast wbiegł pod korzeń, by gałęzie niedoszłego mordercy nie zrobiły ludzkiego szaszłyku.Zoe - 17 Listopad 2016, 22:34 Ugh. Sznurek, a wraz z nim nadzieja na łatwe wyciągnięcie Irysa, po prostu pękł. Zoe zanotowała sobie w myślach, żeby na przyszłą przygodę zapakować coś bardziej wytrzymałego. Może drut? Może koparkę? Dziewczynę frustrowało trochę to, że nie wszystko układało się po jej myśli. Pomysł Franka wydał jej się za to tak bajkowy, a jednocześnie pomysłowy, że niemal się roześmiała. Miecz jako klucz? W końcu znajdowali się w Krainie Luster, nie powinno jej wydawać się to aż tak nadzwyczajne. Pytanie tylko, co takiego piaskowe wrota miałyby skrywać. Nie była pewna, czy powinni się o tym przekonać.
Zanim zdołała zebrać się w sobie i dobrowolnie wrócić do wcześniejszego stanowiska, by spróbować jakoś inaczej wydobyć ostrze, została do leja najzwyczajniej w świecie na powrót wepchnięta.
- C-co…? - wydusiła z lekkim oburzeniem, zanim zdążyło dotrzeć do niej, że Frank zechciał ją uratować a nie - jak w pierwszym odruchu pomyślała - zdradzić, zranić, wydać na pastwę bestii czy coś w tym rodzaju.
Dziewczyna przykucnęła na dnie lejka, uznając że tak będzie w jakiś sposób bezpieczniejsza. Bardziej od samego pojawienia się niewidzialnego czegoś zdumiał Zoe sam fakt, że coś najwyraźniej, mimo wszelkich przeciwności, na tej wyspie żyło. Albo przynajmniej sprawiało pozory życia, jednak dla Lunatyczki istota, która potrafi przewracać drzewa była aż nadto daleka od martwicy.
Odruchowo sięgnęła po Irysa, którego rzecz jasna przy niej nie było. Sam ciężar miecza w dłoni dodałby jej otuchy, nawet jeśli ostrze miałoby stanowić marną obronę przed niebezpieczeństwem. Tylko że… no właśnie. Wciąż niekoniecznie doszła do tego, jak go odebrać zaborczej wyspie.
- Frank…? - zawołała, a raczej podniosła odrobinę głos, bo zwracanie na siebie uwagi widmo-potwora nie byłoby chyba teraz najrozsądniejsze. Poczuła jak na twarz występują jej gorączkowe rumieńce. Kompletnie nie była w stanie zdecydować się, co powinna teraz zrobić. Czekać? Uciekać? O ile było to możliwe, wychyliła się ostrożnie i, stając na palcach, wyglądnęła z dziury. Miała tam nadzieję zastać chłopaka. Najlepiej w jednym kawałku. A w międzyczasie spróbowałaby po raz kolejny uwolnić Iryska, tym razem korzystając z rady Franka i jego pomysłu o dziurce od klucza. O ile wcześniej nie zeżarły jej ruchome piaski czy inne… coś.