Anonymous - 21 Maj 2016, 21:09 - Izaak? - zdumiał się. Nie było to żeńskie imię, ale nie to spowodowało wzniesienie się brwi do góry. Przyczyną nie było również "ewentualnie Ymel" czymkolwiek imieniem czy przezwiskiem by to "Ymel" nie było. Coś jednak wprawiło go w ukontentowanie, jakby śmiał się z tego dziwnego przypadku losu:
- Mów mi Abraham. - Nic tak lepiej nie zbliża na mówienie per "ty" jak wspólne spędzanie czasu na mordzie. - Profesor Abraham Svedberg.
Abraham i Izaak, doprawdy.
Złapał ciało za kostkę i bez wysiłku przeciągnął je bliżej drzwi, to samo robiąc z dwoma pozostałymi, przelotem klepiąc ich kieszenie.
- Trzy gałki lodów, o ile zdołam je odzyskać - odpowiedział zostawiając ostatnie stygnące ciało. Po bardzo wstępnym przetarciu podłogi wsparł się o ścianę, w zastanowieniu muskając brodę. Myślał o sposobie pozbycia się ciał i o jeszcze jednym, chwilowo ale nie na długo żyjącym czwartym ciele, uciekinierze z telefonem.
- To była jego propozycja nagrody. Hmm, zapewne nie takiego rozwiązania się spodziewał... W każdym razie - domyślasz się pewnie, że nie z takiej błahej przyczyny tu jestem. Oficjalne właśnie stoimy w moim nowym domu. Nagroda pocieszenia do lodów.
Samozwańczy akt przejęcia budynku poprawił mu trochę humor. Był to wprawdzie postawiony na odludziu, z wychodkiem na zewnątrz, studnią w wyschniętym korycie rzeki dom, który był zaniedbany i uciapanym paskudną breją w jeden z pokoi, co było jednocześnie połową domu, skoro pomieszczenia były tu tylko dwa.
I wtem o wilku, a raczej o lodziarzu mowa, bo przetoczył się przez polanę jego głos. Tylko znużenie wstrzymało Abrahama od wywrócenia oczami na kolejny pałętający mu się pod nogami problem. Przez otwarte drzwi spojrzał Ymel przez ramię, ale nikogo w zasięgu wzroku.
- Co powiesz na to, żebym zajął się moim nowym znajomym - w tym miejscu, nie przerywając mówienia, wyciągnął z kieszeni marynarki broń, sprawdził ile wystrzelił naboi, ze względnym zadowoleniem i cichym klikiem załadował magazynek na swoje miejsce, sprzęt wrócił do kieszeni. - W między czasie, jeśli mogę cię o to prosić... chatka ma wieżę obserwacyjną. - Dostrzegł ją kiedy pierwszy raz całościowo objął wzrokiem swoje przyszłe mieszkanie. - Zakładam, że świetnie spełnia swoją rolę. - Podniósł brwi do góry i kiwnął na jej łuk, oczekując, że nie będzie musiał strzępić przy niej języka na niepotrzebne tłumaczenia co w tej chwili proponował.
Gdzie było lepiej postawić łucznika jak nie w wysokim strategicznym punkcie, z którego miał widok na całą okolicę, a z którego mógł bezpiecznie robić za anioła stróża, czy bardziej anioła śmierci w tym przypadku, przeszywając strzałą potencjalne niebezpieczeństwo na otwartym polu, w które Abraham miał się udać?
- Wejście powinno być na suficie w drugim pokoju. Zamknij wejście czy zabarykaduj się, na wszelki wypadek. - Nie wiedział jak wejście na wieżę wygląda, czy była tam drabina czy trzeba będzie się wspinać na wieżę z krzeseł, ale nie ważne czy mówił dobrze czy źle, szczegóły nie były ważne, grunt, żeby tam się dostała.
Odczekał chwilę upewniając się, że dziewczyna dotarła tam gdzie miała dotrzeć, po czym wyszedł na zewnątrz. Przeszedł przez polanę, ale nie wchodził w drzewa, żeby nie znikać z oczu Izaaka. Nie obawiał się odkrzyknąć zdradzają tym swoją pozycję tak i uciekinierowi jak i lodziarzowi, wiedząc, że w razie czego plecy miał kryte. Przy odrobinie szczęścia może zjawią się obydwaj. W planach nie miał krzywdzenia lodziarza i zastanawiał się, czy pozostawiony bez wieści i samemu sobie sklepikarz zrezygnował by ze swoich cennych lodzików i oddalił od domku rezygnując z całej sprawy czy też może dla pewności i z ciekawości przytargałby się przez korzonki i gałązki ze swoim cenny wózkiem.
- Prawie skończone! Przydałaby się pańska pomoc, chodzi o lody! - Nie podniósł głosu tak bardzo jak lodziarz, ale na tyle, żeby echem słowo lody odbiło się pomiędzy drzewami. Albo lody albo wózek, skoro tak bardzo nie mógł go tu przeciągnąć.Anonymous - 24 Maj 2016, 21:48 Wyjawienie imienia skwitowała tylko nieznacznym uniesieniem brwi. To brzmi jak początek dość biblijnej przypowieści, khe. Oby nie. Większość przypowieści ssie.
- Pogrtulował - powiedziała z uznaniem, dalej tylko obserwując mężczyznę.
Czuła się jakoś dziwnie zmęczona całą akcją. Tak była na nią przygotowana, wiedziała co chce zrobić już od tygodni. A później to zrobiła. I wcale nie było tak dobrze jak miała nadzieje, że będzie. Było nijako. Pusto. Znowu. Musi sobie szybko znaleźć jakieś sensowne zajęcie, coś do planowania, coś w czym będzie wiedziała, co chce zrobić i jaki uzyskać efekt, bo ta pustka doprowadzi ją do szału. A jak wiadomo - lepiej kierować złość na coś konkretnego niż marnować siłę na nic.
Odwróciła się gwałtownie słysząc wrzaski. Gotowa do ataku - gotowa do ucieczki. I tylko wciąż przyciskana do brwi chusteczka sprawiała, że nie wyglądała jak zwierze kierujące się tylko instynktem. Ale na szczęście to był tylko idiota-lodziarz. Rozluźniła się minimalnie. Minimalnie. Na tyle by znów popatrzeć na mężczyznę, by zrozumieć o czym mówi, by niemym skinieniem głowy potwierdzić, że to brzmi jak plan na który może się zgodzić.
Zabrała swój łuk. Ogarnęła strzały. Te, które się nadawały wyrwała z trupów i na powrót włożyła do kołczanu. Co jak co, ale żal marnować tak dobrych strzałek. Właściwie to te, które były nadłamane też zabrała. Niby nie będą one lecieć tak dobrze jak te w pełni sprawne, ale przeciwko jednemu wrogowi, tak na wszelki wypadek, lub na strzał ostrzegawczy... Nadadzą się.
Przeniosła się szybko do drugiego pokoiku. Znalazła wejście w suficie, spuściła drabinę, weszła. Znalazła coś, by się zabarykadować, czy tam podnieść schodki, zależnie jak to działało. Ważniejszym był fakt, że stanąwszy na wieżyczce doskonale widziała lodziarza. I nie czułą najmniejszego kłopotu by w niego wycelować. Tak, to było perfekcyjne miejsce dla łucznika.
Nałożyła strzałę na cięciwę, stanęła w odpowiedniej pozycji i czekała na rozwój wydarzeń. No bo przecież nie będzie od tak sobie strzelać w przygłupa nie mając do końca pewności, co ten Abraham knuje.Charles - 26 Maj 2016, 12:29 Kiedy Ymel zdążyła wspiąć się po drabinie na szczyt wieży i zauważyć lodzarza z wózkiem, znad granicy lasu, znajdującej się około 100-150 metrów od nich, ponownie ozwał się głos, jakby słabszy i bardziej niepewny: - Chyba... chyba napadł nie jeden z tamtych. Ale już spokojnie, już wszystko w porządku! To usłyszał Abraham, jednak Ymel miała pełniejszy obraz sytuacji. Widziała dokładnie znad szczytów drzew, jak ćpunowaty pojawił się tuż za nim, jak różowy mocował się z nim trochę i jak po chwili wyjął z wózka jakiś przedmiot - chyba siekierę - i rozwalił mu ją łeb. Ciało tamtego padło bez życia na ziemie, jednak lodziarz poprawił jeszcze parę razy, waląc prosto w korpus, mocno, ciężko, na oślep. Było to dość niepokojące i raczej sugerowałoby zachować wobec niego podejrzliwość, gdyby sami przed chwilą nie dokonali podobnego czynu. Ale to jest Kraina Luster, tutaj nawet kwiatek na polu powie ci,że tutaj się zabija albo zostaje zabitym i trzeba się dostosować. - Naprawdę, mówiłem panu, sprzęcik jest za cenniutki, nie przeniosę, nie przewiozę. - zawołał tamten ze smutkiem.- Musi pan tu przyjść! Pułapka? Samoobrona? Pozwolić sobie na zaufanie? Czy zabić różowego tu i teraz?Anonymous - 3 Lipiec 2016, 21:25 Przedostał się przez krzaczory, a kiedy jego oczom ukazał się mord, nie mógł powstrzymać się od szerokiego uśmiechu, nie na miejscu w stosunku do sytuacji, tak więc i nieco niepokojącego, choć nie bardziej niż zakrwawiona siekiera w rękach lodziarza.
W jakiś sposób bawiła go sytuacja - groteskowa, kiedy w lesie o wieczornej porze wesolutki sprzedawca zimnych przekąsek narzędziem obuchowo-siecznym zarzyna nastolatka i rękawem z twarzy ściera krew. Zaś przed nim stoi człowiek z wykształceniem wyższym, którego pleców pilnuje nastolatka z którą nie warto zadzierać, obydwoje umazani od stóp do głów czymś różowym, co przywodzi na myśl różne rzeczy, głównie same nieprzyjemne, jeśli się połączyło to z faktami na jakiej misji obydwoje właśnie się znajdywali.
- Wybornie - ukontentowany podsumował scenerie jednym słowem i kiwnął na mężczyznę w geście umiarkowanej pochwały na zaangażowanie w sprawę i samoobronę. Pewnym krokiem, nie zrywając kontaktu wzrokowego od swojego "zleceniodawcy", przemierzył dzielący ich dystans. W spojrzenie jakim go obdarzył było co wyzywającego, jakby Abraham wręcz prosił o pretekst na wykorzystanie przemocy i możliwość przedłużenia dreszczyku akcji jaki właśnie sobie zafundował w domeczku, a równocześnie hipnotyzująco-uspokajającego, niejako sugerującego, że to od lodziarza zależy przebieg następnych paru minut i to, które spojrzenie po mrugnięciu powieki naukowca zdominuje ich potencjalną niedaleką przyszłość. Z delikatnym uśmiechem na pogodnej starczej twarzy, kontrolował również dłonie towarzysza, które ściskały trzonek siekiery.
- Niosę dobre oraz nieco mniej przyjemne wieści - powiedział łagodnym tonem, spokojnie obchodząc i kładąc na chudym ramieniu mężczyzny swoją lewą, masywną dłoń. Czy ramię różowego rzeczywiści było chude - no cóż, przy wzroście i masie Abrahama wszyscy wydawali się być niedokarmieni.
- Primo - lodów nie ma. To była wiadomość dla pana, ta nieprzyjemna. Ja z kolei, to będzie secundo, znalazłem to czego potrzebowałem.
Dłoń z ramienia przeniosła się bliżej szyi, co mogło być odebrane jako pewnego rodzaju sugestia, żeby nie powiedzieć niegrzeczniej - taktowna sugestia dominacji i możliwego zagrożenia związanego ze złamaniem czyjejś chudej szyi. Prawą wymownie przejechał placem po krawędzi, ponoć to dla kogoś tu z obecnych, cenny wózku.
- Możemy teraz doprowadzić sprawę do końca na parę sposobów i mam nadzieję, że taki przedsiębiorca jak pan, doceni moją ofertę kończącą naszą współpracę. Nie było w mojej mocy uratować pański towar, choć dopilnowałem, aby złodziejaszkowie już więcej o podobnym występku nie pomyśleli. Pan, jak widzę, również o to zadbał - dodał z nutą niesmaku, jakby co najmniej jego metoda na karę wcale nie wiązała się z morderstwami, na co zdecydował się lodziarz, ale wyniku pracy Abrahama różowy przecież nie znał, zostało mu domyślanie się co z nastolatkami się stało.
- Wynik całego tego wydarzenia niestety nie był dla pana szczodry, więc niech pan lepiej zabierze swój wózek, zanim i jemu coś się przytraf w tym lesie, mówię to w trosce o pański interes. - I co najlepsze, mówił szczerze.Charles - 10 Lipiec 2016, 13:00 Lodziarz usłyszał szelest. Odwrócił się w jego kierunku, gotów znów uderzyć swą siekierą, ale na jego widok opuścił ją luźno i uśmiechnął się radośnie. A potem trochę mniej radośnie, gdy nasz morderca skrócił dzielący ich dystans. - Najważniejsze jest, że te chuliganiki nie będą już nikomu zawadzać. - powiedział tamten, lekko nerwowo, widząc jak olbrzymi, starszy pan maca go po szyi z delikatną sugestią skręcenia karku jednym szybkim ruchem. Widać było, że nie wie, jak powinien zareagować na tą delikatną jak chiński jedwab i zarazem groźną jak tona cegieł groźbę. Przecież wszystko było w najlepsiejszym porządeczku... - A ja miałem panu dać przecież nagrodę. Panu i pańskiej... towarzyszce. Lodziki, panie. Lodziki zaczarowane!- z tymi słowy wyślizgnął się spod ciężkiej ręki profesorka i doskoczył do wózka. Coś tam grzebał, coś nakładał, przekładał, bardzo nerwowo, cały czas spoglądając na Aba, jakby chcąc pokazać, że nie kombinuje nic zabójczego. W końcu, cały w ukłonach, wrócił z powrotem. W dłoniach trzymał trzy lodowe rożki - czerwony, niebieski i żółty, które wcisnął mu w dłonie. - Proszę, podzielcie się nimi wedle uznania. Ja już spaduniam, znikuniam, lecę! Złapał się z powrotem wózka i przyśpieszonym krokiem opuścił teatr działań, niknąc za szmaragdowo-zielonym pagórkiem. Zostały lody - radziłbym ich raczej nie wyrzucać, w końcu nie każdy cukierek dany od obcego jest trucizną...
Abraham otrzymuje trzy rożki lodowe. Może podzielić się nimi z Ymel. Magiczny efekt każdego z nich zostanie opisany przeze mnie na PW, dopiero po zażyciu. Nie są one śmiertelnie trujące. Ja żegnam was serdecznie i dziękuję za dobrą zabawę :DAnonymous - 7 Sierpień 2016, 17:45 Wrócił nieśpiesznie do domeczku, nieroztapialne lodziki skończyły zaś na dnie jego torby.
Pierwszą swoją przygodę w Krainie Luster miał za sobą i musiał przyznać, nie było tak źle jak się spodziewał. Na pewno zyskał miłą posiadłość i interesującego sojusznika. Izaak zgodziła się zostać na herbatę, a kiedy zaproponował jej nocleg w zamian za pomoc przy sprzątaniu, kiwnęła jedynie głową. Nie była szczególnie rozmowna, za to czyściła podłogę i ściany z różowej farby krwi z imponującym zacięciem, skupiona na czynności jakby próbują zająć czymś swoje myśli.
Następnego dnia o poranku udał się do najbliższego miasteczka, zaś dziewczyna zaoferowała się upolować obiad. Kiedy wrócił popołudniu obładowany najpotrzebniejszymi do życia rzeczami, skórowała trzy króliki, kompletnie nie przejmując się ciałami zostawionymi przy drzwiach poprzedniego wieczoru.
Abraham rozczłonkował ciała - przy jednej ze ścian domku było zadaszenie na ścięte drewno, a tam pod grubym płótnem znalazł schowane narzędzia. Zabrał się za bardzo niewdzięczną pracę jaką było przekopanie ziemi. Naukowiec czy nie, Abraham był jednym z tych starców którzy z wiekiem robią się coraz twardsi i zdeterminowani, a praca fizyczna nigdy nie była mu obca. Pomimo od czasu do czasu bolących stawów zajął się prostokątnym obszarem przy budynku, gdzie jak zauważył, wcześniej był ogródek, teraz zarośnięty i zaniedbany, ale o tyle dobrze, że paletko było już przygotowane. Zamierzał rozmieścić zwłoki odpowiednio głęboko aby dobrze służyły jego przyszłemu ogródkowi.
Zrobił też palenisko na którym spłonęły ubrania młodzieży oraz obraz klauna, którego pozbył się znad swojego łóżka w domku. Bez słowa Ymel i Abraham patrzyli na tańczące płomienie liżące drewno i pożerające tkaniny.
Dziewczyna nie śpieszyła się nigdzie, a Abrahamowi nie przeszkadzała jej obecność. Nie odzywała się za wiele, a kiedy już rozmawiali, był mile zaskoczony jej konkretnym podejściem do rzeczy. Została na dłużej. Powiedziała, że potrzebuje przemyśleć parę spraw a równie dobrze może to zrobić tutaj, pod dachem oferując swoje łowieckie umiejętności, zamiast w lesie śpiąc na konarach drzew.
Wspólnym wysiłkiem po paru dniach domeczek zaczynał odzyskiwać swój dawny urok. Zarówno wewnątrz jak i zewnątrz zajęto się bałaganem, zaopatrzyli kuchnię i półki różnymi rzeczami. Od talerzy, świec, narzędzi, przez słoiki, cały regał sprzętu i mikstur zgarniętych od miasteczkowego alchemika i zielarza, na ubraniach i jedzeniu kończąc.
To był miły domeczek, a jego obecni lokatorzy, Abraham i Ymel, nie narzekali na żadne niedostatki. W planach już była przybudówka, zagroda na kozy, może mały sad koło ogródka?...
Na wszystko Abraham miał plan i pomysł, dumając czasem na bujanym fotelu, że nigdy się nie spodziewał po pracy w MORII tak miłej emerytury.
Nie był jednak typem bezczynnie siedzącym i marnującym w jakikolwiek sposób czas, więc dał znać dziewczynie znak, że wychodzi, zabrał swoją torbę i ruszył na spacer.