Anastasia - 25 Maj 2016, 20:24 Zacisnęła mocno usta robiąc wyraźnie niezadowolony dzióbek. Wszyscy tutaj jacyś małomówni są, wiecznie krytykujący biedną, z trudem wstrzymującą swój słowotok, Anastasię. Ani trochę jej się to podobało, co chyba wyraźnie dała znać już zwyczajnie milknąc. O nic nie dopytywała, skoro nie mogła liczyć na odpowiedź – bez względu na to, czy bestia była do tego zdolna, czy nie, miała mówić i kropka! - skinęła tylko głową, przeszywając złotym spojrzeniem na wylot, co pewnie pnączasty miał za nic, co go interesowały humory małolaty? Teatralnym krokiem, bacząc na nawet najdrobniejszą nierówność, która mogła spowodować jej zachwianie, wyminęła go podążając we wskazanym kierunku.
Tunel jednak nie okazał się być czymś łatwym w przebyciu, choć już zaczynała się powoli przyzwyczajać do bezproblemowego przebiegu poszukiwań. Wystające z ziemi ostre słupki nie zachęcały do przypadkowego nadziania się na nie, już z daleka ostrzegały przed sobą kotkę, być może mając nadzieję, iż zrezygnuje i zawróci, żeby przeszukać las za zwłokami zająca. Och, ktoś tu mówi o martwych stworzonkach?
- Może ładnie poproszę, a one się zwyczajnie rozstąpią? To chyba dobry pomysł, nya, nie sądzisz? – Zerknęła na wiernego towarzysza w międzyczasie szperając w Bezdennej sakwie. - Nie? Dobrze. W takim razie... – Związała do tej pory swobodnie latające włosy w wysoki kucyk, a głos jej stał się bardziej świadomy, jednakże przy tym obojętny, wręcz znudzony. - Zaczekasz tu na mnie, nya, żeby przypadkiem coś się tobie nie stało. Ewentualnie możesz spróbować znaleźć inne przejście. Hm? Ale… Nyah. – Po drobnej wymianie zdań wewnątrz swojej głowy, uznała, że plan A nie będzie tak skuteczny, jak plan B, a chwilę później dwa fioletowe kamienie na bransolecie błysnęły, natomiast kotka coraz mniej podobna była do siebie, w mgnieniu oka nie tylko zmniejszała swoją wielkość, ale i zmieniała kształt, by finalnie przybrać formę motyla królowej Aleksandry. W jej wypadku było to najrozsądniejsze wyjście – mogła bezpiecznie przelecieć w wolnej od kolców przestrzeni, nie martwić się tym, iż o któryś zahaczy idąc lub w nie spadnie podczas podróży po sklepieniu niczym małpka, co więcej! skrzydła motyla nie były jego kończynami, toteż problem braku kości był rozwiązany, a lot możliwy. Taka magia, bo któż jak nie Hebistasia by to zrobił!
W takiej formie, jeśli nie napotka żadnych wrednych okoliczności losu, powinna w miarę sprawnie przedostać się na koniec tunelu, który chcąc nie chcąc przyciągał do siebie jej motylą tożsamość. A gdzieś mówili, by nie podążać w stronę światła...Aaron - 29 Maj 2016, 12:15
Trzeba przyznać, że Anastasia próbowała rozmaitych prób pokonania drogi, począwszy od magicznego słowa, które mogłoby zdziałać wiele... ale raczej magiczna próchnica tej gleby nie jest zdolną do cyrkulacji zaklęć. Nic się nie stało na to wezwanie, może ewentualnie parę pyłków piasku zakręciło się koło uszu i nosa? A Furbo-Turbo, upewniwszy się, że las nie sugeruje alternatywnej drogi, spojrzałby zapewne na Kotkę z grymasem obwieszczającym wykonanie już zadania.
Motyli lot pozwolił dosięgnąć celu.
Leciała wysoko, tuż pod parasolami gałęzi, które to splatały się ze sobą w firmament wielu kolorów - miejscami posiadający kwitnące kwiatki, wabiące tak teraz swoim wdziękiem motylą Anastasię, której zmysły i percepcja próbowały dosięgnąć naturalnych instynktów. Ale gdyby podleciała i spróbowała przysiąść, przekonałaby się jedynie, że są to skamieniałe kwiaty, skamieniałe z pomocą różnobarwnych minerałów.
Pokonawszy pełne pokus (i zarazem rozczarowania?) sklepienie, wleciała na wyższe i kopulaste jego spiętrzenie, górujące teraz nad paroma obrazami, a ustawionymi pomiędzy skamielinami drzew, niby to ołtarze albo święte lustra. Kręciła swoim lotem wymyślne spirale nad znanym jej Zającem, zapewne bojąc się usiąść na wyliniałym futrze jak i chcąc się zemścić za to, że ją opuścił. Bez słowa!
A wtedy pojęłaby, że to nie ten sam Marcowy Zając.
Posiadał futro w trochę jaśniejszym odcieniu, z większym udziałem brązu. Przyglądał się on jednemu z płócien swoim starym, choć wciąż wybiórczym wzrokiem, a przy tym komicznie wydłużając co sił szyję przed siebie i nerwowo merdając krótkim ogonkiem. Wyczuł nagle, z opóźnieniem, czyjąś obecność, rzucając rozmyślnie kawałek węgla pod siebie, a puste płótno wciąż trzymając w drugiej.
- Co tu, niemożliwe, nie jesteś prawdziwy! A kysz, a kysz, nie ma miejsca tu na insekty! - pluł się niespokojnie, a na oprawionym przed nim w ramkę obrazie pokazany był kadr na pewne zarośla. W owych coś niespokojnie buszowało. Przy chwili skupienia można było dostrzec bardzo bogate, kościane poroże, wystające częścią swojej obfitości ponad wysokość tej flory. Pewne elementy poroża były luźno zawieszone, jakby ono samo było połamane... Nie, to ni to - to była zawieszona kolekcja. Anastasia - 30 Maj 2016, 12:23 Pomysł przemiany w motyla okazał się być wyjątkowo trafionym, że też wcześniej na to nie wpadła! Z lekkim opóźnieniem trasy przez zboczenie na kolorowe, lecz (nie)stety martwe kwiaty, dotarła do zamierzonego celu – końca tunelu, który z daleka był jedynie jasnym punktem, teraz nabrał na wyrazistości i wprawił motylokotkę w chwilę zwątpienia. Czy aby na pewno dotarła tam gdzie powinna? Przecież to ten zając, tak, dokładnie ten sam spotkany na początku odwiedzin w skalnym lesie! Przynajmniej tak sądziła będąc jeszcze oddaloną od niego. Jednak im bliżej podlatywała, tym bardziej wątpiła w słuszność swoich myśli, a rozdrażnienie, jakie w niej wzbierało na myśl o ponownym spotkaniu, opadło, toteż i trzepot delikatnych skrzydeł stał się spokojniejszy, bardziej uporządkowany.
Chwilę tak krążyła nad dziejącą się sceną na ziemi – nad zającem obserwującym obraz, dopóki z nieskrywanej ciekawości nie zniżyła lotu, przez co zwierzak musiał ją zauważyć. Zaczekaj, nya! Chciała krzyknąć, gdy spłoszony jej obecnością nie daj, mógł uciec, lecz obecna forma nie pozwoliła jej na to, a sama Hebi nie uważała, by była to najlepsza pora na zmianę. Nie dość, że przyprawi szaraka o zawał serca, to jeszcze nie miała pewności co do zachodzących tu wydarzeń, więc wolała być ostrożną. Brzasku nigdzie się nie dopatrzyła, a szkoda. On zawsze udzielał najlepszych rad.
Nie umknęło jej trzymane w ręce płótno, węgielek, który wypadł… To robiło się coraz dziwniejsze, czy naprawdę była jeszcze w tym świecie? Skoro chowaniec tu nie dotarł, to może nie istniało żadne rozsądne przejście, a co za tym szło i Marcowy Zająć, który Topielicy przez moment towarzyszył by tu nie przeszedł. Czyżby każdy jeden z tego gatunku zajmował się oglądaniem i szkicowaniem obrazów z obrazów? Chociaż… Gdyby się głębiej zastanowić…
Spojrzała jak zahipnotyzowana na zawieszony magiczny malunek, nie bacząc nawet na odganiającego ją zwierzaka. Czy to… To przeszłość? Osłupienie, w jakie została wprowadzona po ujrzeniu wynurzającego się z zarośli poroża, spowodowała że wstrzymała nawet ruchy skrzydeł, ale nim spadła uderzając o ziemię, zdążyła z rozproszenia dokonać przemiany, przybierając swój właściwy wygląd i stała tak z szeroko rozwartymi ustami, które co próbowały się zamknąć niczym u ryby wyrzuconej na brzeg.
- Konik, nya. To konik. – Szepnęła niemalże niedosłyszalnie, jakby bojąc się, że spłoszy stworzenie na obrazie. Być może nawet słusznie. Obróciła się gwałtownie w stronę nowego przyjaciela. - Jak sprawić, żeby wyszedł?! – Ogon ze świstem przeciął powietrze, nerwowo podrygując na boki. Anastasia podniosła z ziemi węgielek lekko brudząc nim dłoń i dokładnie mu się przyjrzała, wciąż jednak nieprzychylnie łypiąc na przepytywanego świadka zdarzenia. - Jesteś jakiś taki… Nyah. Obrzydliwie znajomy, ale jednocześnie i obcy. Czym ty jesteś, kim ty jesteś? Powinieneś współpracować, nya. – A w mniemaniu Straszki, współpraca ta miała się odbywać oczywiście wyłącznie w jedną stronę.Aaron - 30 Maj 2016, 13:46 Sanktuarium, tajemna komnata, świątynia, błogosławione ognisko domowe, spoczynek elementum, łącznik światów, architektura ponad granicami i dzieło duchów. Wspaniała konstrukcja z kamieni, pełna proporcji, dbałości o szczegóły i zamknięta, a jednocześnie pełna wielu malutkich okienek, przez które dochodzi tutaj światło. Za ściankami las jest znacznie rzadszy - to tu przebiega jednak z granic lasu z pustynią; to wyjaśnia, czemu z oddali wygląda jak światło na końcu tunelu.
Motyl znajdował się na linii wzroku i jak to insekt, nie odpowiadał. A kiedy trzepot skrzydeł ustał i grawitacja zażądała bliskości, stał się ogromnych rozmiarów człowiekiem, jak mniemał, zbytnio nie robiąc sobie wiele z kocich atrybutów.
- Odejdź, tu nie wolno! - piskliwym, zającowatym akcentem, starał się przegonić Anastasię. - A mówiły bajki, żeby larwy i poczwarki.. - urwał, kiedy ogon przeciął powietrze nie tylko jak bicz, ale i flanka wojska. To go przelękło.
- Co, nie pytaj tyle, proszę, odpowiedź albo chociaż opowiedz mi! Pewnie wyszłaś z jednego z obrazów, ale mój Pan mówił, że to podróże tylko w jedną stronę... Ale powinnaś teraz opowiedzieć mi jakąś bajkę! Tak robią wszystkie wróżki w baśniach! - podobnie jak to miało miejsce przy uprzednim Marcowym, tak i ten zdawał się mieć problemy z odpowiednim układaniem myśli w słowa. Swoim głosem sprawiał zaś wrażenie znacznie młodszego, a i nie męczyła go tak starość jak tamtego skoczka.
A na obrazie poroże schowało się za zaroślami już całkowicie. Być może bestia położyła się do popołudniowego snu?Anastasia - 30 Maj 2016, 18:27 Machnęła lekceważąco ręką na wszystkie słowa zająca, które miały na celu ją ostrzec. Och, kolejny pan mądry się trafił, prawiący jej życiowe porady, co powinna, a czego nie, bo przecież jest tak głupiutką istotą, że ani dnia nie poradzi sobie w obcym, tak przerażająco martwym miejscu, jak to tutaj. Musi mieć niańkę, alarmującą przy każdym stawianym kroku o grożącym jej niebezpieczeństwie. To urocze. I irytujące zarazem. A mieszanka tych odczuć nie wróżyła niczego dobrego.
Podparła się pod boki, zatupała kilkukrotnie obcasem o podłoże, zastanawiając się nad swoimi dalszymi posunięciami. Ten okaz futrzaka również wydawał się być ciężkim w obejściu, ale na każdego przecież istniał jakiś sposób, należało go tylko odnaleźć i odpowiednio wykorzystać. Myślała też nad słowami odnoszącymi się do podróży w jedną stronę. Co chciał przez to powiedzieć? Chyba nie wyłoniła się z żadnego obrazu, ale jeśli… Jeśli było możliwe przejście, może warto spróbować? Zaryzykować? Nie... Usiadła obok zająca.
- Bajkę, powiadasz? Świetnie, nya! Tak się składa, że znam jedną, odpowiednią na tę okazję. – Twarz miała zwróconą na niego, lecz tak, by kątek oka móc obserwować wydarzenia na obrazie. - Dawno, dawno temu w pozbawionym życia lesie pojawił się uroczy kotek. Kotek był w wielkiej potrzebie, ale wiedział kto może mu… Nyah, pomóc. Mali, kicający mieszkańcy lasu byli bogaci w wiedzę niezbędną dla kota, toteż kot czym prędzej odnalazł pierwszego z nich. Ten jednak był bardzo, ale to bardzo złym, nieprzyjaznym zającem. Rozumiesz, nya? – Położyła nacisk na poniektóre słowa mrużąc przy tym powieki i obnażając swoje dłuższe kły. - Nie chciał on pomóc, wręcz przeciwnie, chciał wprowadzić kota w błąd w bardzo niegrzeczny sposób. To się kotu nie spodobało, nyaha. Zając nie wiedział, że nie należy go złościć, o czym szybko się przekonał na własnym futrze. I wiesz, co było dalej? – Zamilkła na chwilę, tym razem nieskrywanie wpatrując się w obraz. Później odchrząknęła i kontynuowała. - Było to w miejscu takim, jak to. Zajączek nawet nie miał czasu zorientować się, kiedy do jego gardła, nya, przystawione zostało ostrze sztyletu, kiedy niekontrolowany chichot kota zagłuszył jego wrzask przerażenia oraz chwilowego bólu zająca, który przez zawiedzenie kota, musiał ponieść najwyższą, ale i najpiękniejszą karę – nyahaha umarł, ale mógł przecież dołączyć do lasu, który niepodważalnie stał się jego domem! – Wodziła wskazującym palcem między ziarnami piasku z pobliskiej pustyni, a obraz, który niewyraźnie się pod nim malował przybrał wygląd czegoś na podobieństwo stworzenia pozbawionego głowy. Niemniej ona leżała tuż przy jego stopach. Uśmiechnęła się przyjaźnie. - Ale to nie koniec, nya! Bo zaraz później na drodze kota stanął drugi zając. Ten jednak był zupełnym przeciwieństwem swojego poprzednika i nie wahał się pomóc w potrzebie. Kot sowicie wynagrodził zająca, tak przynajmniej mówi bajka, ale przede wszystkim, w żaden sposób go nie skrzywdził, ciesząc się z nowej przyjaźni. Koniec. Jak ci się podobało? Pamiętaj zajączku, że każda bajka, nya, ma jakiś morał. – Spojrzała znacząco najpierw na niego, później na… Namalowane zwierzę zniknęło, ale czuła, że nie mogło odejść daleko, przecież to obraz, musiał być jakoś ograniczony! - Koniku?Aaron - 2 Czerwiec 2016, 14:02 Kiedy oświadczyła o znajomości odpowiedniej bajki, nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Ten ton był irytujący, nadgorliwy, ale ignorował to, będąc pochłonięty tym, że insekt w postaci pewnej kotki, tudzież odwrotnie, jest w tym martwym lesie. Lecz gdy w opowieści pojawił się zając, niespokojnie coś mruknął, węszył jeszcze nierozumiane niebezpieczeństwo. Odniesienie do tego miejsca sprawiło, że kolejny raz przekręcił z niepokojem łebek.
- To straszne, ne godzi się! - przyznał.
Kolejne słowa mijały dość szybko, a z aktywnego słuchacza coraz bardziej robił się biernym. Kiedy nadmieniła o śmierci, przerwał jej opowieść, popychając ją nagle swoimi łapkami. Nie zamierza tolerować takiej obrazy Zająców Pustlenika. A wręcz grozić im! Po grymasie niezadowolenia, niespokojnym ruchu uszu oraz nerwowym staniem wciąż w tym samym miejscu, można było poznać jak bardzo krzywdząca jest dla niego ta opowieść.
- Ejże, ta bajka jest okropna, nie mów jej, źle się skończy! - krzyczał, popychając ją, jednocześnie jakby zaklinając w tym miejscu aurę ochrony siebie. Anastasii jakby ktoś spętał nogi, a jedno z pchnięć trafiło w niesprawną kończynę, powodując zapłon ogniska bólu. - Nie, nie będziesz, tak nie wolno! - pchnął ją dalej, aż impet uderzenia zderzył ją z płótnem, na którym jeszcze niedawno obserwować można było tajemnicze poroże. - My mamy swoje prawa, nie wolno ci ich tak łamać, deptać, odejdź, nie! - obraz został potargany, a Anastasia wpadła w ulokowany tuż zanim portal - szklany odłamek Karminowych Wrót.
Jej bestia została tutaj, Marcowy Królik także. Gdy ochłonął, wiedział jak wielkie popełnił świętokradztwo, niszcząc błogosławione przez samego Pustelnika płótno. Rozerwał je, a skrawki płótna znikły wraz z niemiłą kobietą.
Przybyła na tę stronę, do miejsca w którym zając wepchnął ją nierozważnie w święte płótno swojego wodza. Spóźniła się, jeśli zamierzała odwdzięczyć się pięknym za nadobne - zająca żadnego tu nie było. Ale był jej ukochany chowaniec, czekał na Anastasie z utęsknieniem.
Przygoda dopełniła się, może wracać, ale czy chęć odnalezienia futrzanych towarzyszy nie jest czasem silniejsza? Zbyt silna?
Anastasia - 2 Lipiec 2016, 22:05 Najwyraźniej i Sarena nie miała zamiaru dłużej przebywać w towarzystwie Anastasi, skoro od razu zabrała się do podążania swoją drogą. Na szczęście zdążyła jeszcze wskazać kierunek, w którym to kobieta się udała i po odnalezieniu obrazu (ha, zając kłamczuch mówił, że nie ma drogi powrotu!), bez wahania weszła w niego mając nadzieję, że to również portal.
I nadzieja okazała się mieć przełożenie na rzeczywistość, po upadku na swoje cztery litery, kotka znalazła się ponownie na twardej ziemi Namalowanej Pustyni. Wstała pocierając bolące miejsce, dla upewnienia uszczypnęła się w ramię, ale bardziej o byciu na jawie przekonywała ją pulsująca ręka. Ręka, która już zawierała w sobie brakującą do tej pory kość.
- Brzask, nya! – Podniosła rozradowany głos na widok swojego chowańca. Już nie musiała się o niego obawiać, nie dość, że dzielnie dał sobie tu radę – w co swoją drogą nigdy by nie zwątpiła – to czekał w odpowiednim miejscu i czasie. Poklepała go po łbie i pomachała otwartą dłonią przed oczami. - Patrz, patrz. Mam z powrotem, nyahaha! Udało się, nie cieszysz się? – Chwyciła jego pysk niczym stęskniona, znienawidzona ciotka, wytarmosiła i powiedziała kilka niezrozumiałych słów.
Kiedy euforia opadła, Straszka rozejrzała się dookoła, lecz nie dostrzegła żywej duszy. Skalny las był martwy nie tylko w swojej nazwie. Jedynie rozmieszczone gdzieniegdzie obrazy poruszały się, dzięki przedstawionym na nim zwierzętom. Czy będzie dalej tu siedzieć, tracić czas na uganianie się za zającami, zamiast cieszyć ze sprawności ręki i uprzykrzać życie innym? Odpowiedź chyba była oczywista.
- Chodźmy, skarbie, zgłodniałam. – Uśmiechnęła się dwuznacznie i powolnym krokiem ruszyła przed siebie, obierając zupełnie inną drogę niż tą, którą tu przyszła. Choć od kamieni bił przerażający chłód, tak piasek zionął ogniem, nie mogła więc zostawać tu zbyt długo. Bestia szła tuż przy niej, nie odstępując na krok. Kochany Brzask. Żałowała, że nie był z nią na Kal'amanhar, może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej?…