To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Miasto Lalek - Fabryka Marionetek

Anonymous - 4 Sierpień 2016, 15:33

"Ugh" - Pomyślał Elliot widząc głowę lalki zawieszoną na drzwiach. Była ona dość creepy, szczególnie, że na pierwszy rzut oka wyglądała na całkiem realną głowę. Stanęli przed drzwiami, a Lunatyk zaczął rozmyślać wszystkie możliwe scenariusze. Co, jeżeli tego gościa nie będzie? A jak będzie? Sam? Z kimś? Będzie miły i rozmowny, czy rzuci się na nas z siekierą? Wie w ogóle o śmierci brata? Wie coś o nim? O lalce? Pytania pojawiały się szybciej niż kiedykolwiek. Na szczęście na wiele z nich pojawi się odpowiedź kilka minut po zapukaniu.
- W sumie to ma dużo sensu. Gość miał brata, który zapewne zajmował się tą fabryką, więc pewnie stąd wzięła się Mary. W sumie jeżeli ma tak dużo pieniędzy... Myślicie, że to może być... pułapka? - Elliotowi te słowa przechodziły z trudem, z jednej strony był bardzo absurdalny, bo kto ustawia pułapki w pamiętniku, z drugiej strony nikt nie pomyślał, o możliwości, że być może ktoś mógł podstawiać im błędne poszlaki. Nie mówię tu oczywiście o najnowszych wydarzeniach, ale o całości. Było przecież dużo momentów, które z łatwością mogły być przecież wyreżyserowane. Miał nadzieję, że pomysły powstałe w jego głowie tam zostaną.
Wysłuchał wywodu Violet, po czym opowiedział:
- Myślę, że masz rację. Wie czy nie o śmierci - to pewnie będzie dla niego silne przeżycie. Lepszym pomysłem jest podejść do tego pokojowo, bo wkurzanie jego na pewno nam na dobre nie wyjdzie. Musimy też się wstawić za nasze czyny - których swoją drogą nie zrobiliśmy. Jeżeli będziemy ciągle uciekać, skradać się i chować to na pewno w ich świetle nie będziemy niewinni. - "Poza tym wiemy, jak ciekawość i chęć przeżycie przygody Zoe się kończy..." - Dodał w myślach.
Nagle Zoe wydała jakiś nieopisywany dźwięk, a Lunatyk spojrzał w jej stronę i zauważył bułkę. Spadła skądś. Tylko skąd? Spojrzał w górę, ale zauważył tylko jakiegoś ptaka. "Ostatnie ptasie odchody jakie widziałem wyglądały zupełnie inaczej. Dziwne." Na początku bał się podchodzić do Zoe, bo myślał, że to jakaś bomba, ale jak się później zorientował bomby nie są robione z mąki i drożdży. Następnie usłyszał grzmot pioruna i brzmiało to, jakby pirat(bo wydał taki dźwięk) użył dość widowiskowej teleportacji. Nigdy nie widział, żeby piraci bawili się w magię, ale no cóż. Było to dość... dziwne widowisko. Nie mniej jednak trzeba było ruszać. Elliot schował książki do plecaka, podszedł powoli do drzwi tego gościa zachęcając dziewczyny do zrobienia tego samego.
- To co, kto puka?

Charles - 4 Sierpień 2016, 18:16

Iii... nastała niezręczna cisza. Ktoś zapukać musiał, jednak nikt się do tego specjalnie nie pali. Załóżmy więc, żeby nie tracić czasu, że dokonali owego niesamowitego wyczynu zapukania w drzwi. Przez chwilę nie było słychać nic, jednak, zanim ktokolwiek mógłby zacząć myśleć o próbie włamania, zamek w kamieniczce szczęknął i zza ciężkich, odrapanych drzwi wyjrzał koci pyszczek. Był to dachowiec, pozbawiony jednak ludzkich cech nie licząc wyprostowanej sylwetki. Był malutki, wielkości mniej-więcej pięcioletniego dziecka, pokryty szaro-burym futerkiem, na pyszczku zaś wymalowany niemożebnie uroczo smutny wyraz. Odziany w smoking gorszej jakości, niejako sugerujący kamerdynera. Kociątko przetarło łapką wielkie, żółte oczy - zapewne był lekko niewyspany - po czym odezwał się wysokim i lekko depresyjnym głosem:
- W czym mogę wam pomóc o tak wczesnej porze? Pan nie przyjmuje domokrążców, zaznaczam z góry...
Wychodzi na to, że ów brat jest na tyle bogaty, by mieć całą kamienicę na własność. Przynajmniej nie będą musieli szukać adresu. Tylko co takiemu kamerdynerowi można powiedzieć?


Zoe - 6 Sierpień 2016, 16:12

Pac! Zoe podskoczyła aż, a jej ramiona momentalnie pokryły się gęsią skórką. C-co…? A potem kolejne pac! i na otwartym notesie wylądowała bułeczka. Ciepła, chrupiąca, słodka bułeczka. Osłupiała, wpatrując się w ten niespodziewany prezent, nie zwróciła nawet uwagi na przefruwającą nad jej głową papugę. Dopiero w ostatniej chwili odwróciła się, by na ułamek sekundy dostrzec znikającego pirata. Przetarła oczy, nie będąc w stanie określić czy przypadkiem nie jest wciąż pogrążona we śnie.
- Duchy. Mówiłam wam, duchy. - wyszeptała pustym głosem. Ale wcale jej to nie przeszkadzało, przynajmniej dopóki te zjawy zostawiały za sobą przypadkowe podarki w postaci bułek. Przyjrzała się wypiekowi, wzięła do ręki. Wygląda na jadalną. Na razie jednak schowała ją do kieszeni, na czarną godzinę. Westchnęła. Gdyby tak usiąść teraz przy kawie, z bułeczką…
Violetka wyraziła dokładnie obawy Zoe, ale wcale ich nie rozwiała - może wręcz przeciwnie.
- Wtedy… wtedy będziemy się martwić. I improwizować, to idzie nam chyba całkiem nieźle. - odpowiedziała, starając się dodać otuchy zarówno swoim towarzyszom, jak i samej sobie.
Stojąc wciąż pod drzwiami, zawahała się. Co powiedzieć? Czy ktoś im w ogóle otworzy? Czy uda im się zdobyć jakieś odpowiedzi, czy może zostaną z jeszcze większą liczbą nierozwiązanych zagadek?
Odchrząknęła, zdając sobie sprawę, że to ona musi zdecydować.
- To pukam. - oznajmiła, przeczesując jednocześnie włosy dłońmi i poprawiając kucyk. Może choć odrobinkę poprawiło to jej wizerunek nieco zaspanej, trochę zmęczonej, ale wciąż ciekawej całej sprawy, poszukiwaczki przygód. Zapukała.
Wielu osobników się spodziewała, ale chyba nie kociego kamerdynera. A już na pewno nie o takim słodkim pyszczku. Patrzyła na niego, o kilka sekund przedłużając ciszę, ale zaraz zreflektowała się i uśmiechnęła delikatnie.
- Przepraszamy za tak wczesne najście, bez uprzedniej zapowiedzi, ale to nagląca sytuacja i ważna, naprawdę ważna. - zaczęła uprzejmie, z pewną nieśmiałością. - Nie chciałabym zdradzać od razu zbyt wiele szczegółów sprawy, to chyba zrozumiałe, ale... - zaczęła gestykulować, nie mogąc ubrać w słowa swoich myśli. - …jest związana bezpośrednio z rodziną Ringhtonów. Musimy porozmawiać, proszę. - skończyła stanowczo, ale i z jakąś desperacją w głosie. Teraz mogła mieć tylko nadzieję, że koci kamerdyner ulituje się nad trójką, a przynajmniej - że nie weźmie ich za owych domokrążców czy innych uliczników i nie przepędzi spod drzwi. W końcu, nie zapominajmy, nie wyglądają oni zbyt reprezentacyjnie. Dzika przejażdżka na gatto, lądowanie na placu zabaw i drzemka w kamienicy musiały odcisnąć na nich zmęczenie.
Zoe zerknęła na swoich towarzyszy, zastanawiając się czy któreś z nich zechce coś dodać od siebie.

Anonymous - 7 Sierpień 2016, 00:46

Widząc jak Zoe chowa słodki skarb, Viola posmutniała trochę, ale przynajmniej zaczęła zwracać uwagę na otaczający ją świat.
Jako, że pozostali zgodzili się załatwić to pokojowo, musieli tam podejść i zapukać. Dokonać ten wyczyn postanowiła Lunatyczka. Chwilę po tym w drzwiach ukazał się… Koci kamerdyner. Violet na jego widok niemal nie parsknęła śmiechem. Na wszelki wypadek zasłoniła usta dłonią. Smutny wyraz rysujący się na obliczu Dachowca tylko pogarszał sprawę, choć wydawał być się naturalną i neutralną miną. Mimo tego Fiołek niemal dusiła się próbując powstrzymać salwę śmiechu. Podjęła kolejne środki ostrożności w postaci zatkania nosa. Gdy ochłonęła na tyle by móc się “odbezpieczyć” zaczęła głęboko oddychać coby kompletnie się uspokoić i chociaż sprawiać wrażenie poważnej. Co prawda w myślach dalej wyśmiewała bogu winnego służącego. “Hahaha… Jaki frajer, no ja nie mogę! Tak się urządzić? To bardziej poniżające niż bycie przytulanką czy służką czarnoksiężnika. W dodatku ten smutas wygląda jakby każda rzecz na świecie go unieszczęśliwiała.”
Szturchnęła Elliota, jakby chciała mu coś powiedzieć, jednak myśli nadal pozostały myślami, a niestety nasz Lunatyk nie posiadał zdolności zwanej telepatią by domyślić się o co może kotce chodzić.
Zoe zaczęła mówić. Violet uważnie wsłuchiwała się w każde jej słowo, przytakując co jakiś czas jakby to miało sprawić, że słowa dziewczyny staną się wiarygodniejsze. Fakt, że nasi bohaterowie faktycznie w tym momencie prezentowali się jak jakieś obdartusy, a nie muzyczka, handlarz i posłaniec. Żeby wesprzeć w jakikolwiek sposób przyjaciółkę, choć nie wiedziała czy to cokolwiek da.
- Wiem, że aktualnie nie prezentujemy się najlepiej… Ale przeszliśmy wiele by tu dotrzeć. Jak widzisz, nawet nie mieliśmy czasu się przebrać, a co dopiero mówić o opatrzeniu się - tu wskazała na zakrzepniętą ranę na kolanie prowizorycznie obwiązaną wstążką - to tylko udowadnia jak bardzo się tu spieszyliśmy i jak wielkiej wagi jest sprawa do pana Ringhtona.

Anonymous - 7 Sierpień 2016, 20:46

Jak w sumie nie trudno się domyśleć, spodziewał się kilku osób, ale na pewno nie tego kotka. Lunatyk trochę się przejął jego wzrokiem; kot wyglądał trochę, jakby potrzebował pomocy. Chciał już uklęknąć i zacząć go głaskać, jednak frak sprawiał wrażenie, że powinno się to zwierze traktować trochę poważniej. Elliot zastanawiał się, co myślał kot kiedy zauważył trzech brudasów pukających w biały dzień i proszących o "pilną rozmowę". "Wątpię, żeby się zgodził. Rzeczywiście, powinniśmy przynajmniej się jakoś ogarnąć. No nic, teraz już nic nie możemy zrobić z naszym wyglądem tak czy siak. Wyglądem nie przekonamy, to trzeba słowem. Wysłuchał dziewczyn, zaskoczył się pozytywnie faktem, jak potrafią zachować powagę sytuacji i spokojnie wytłumaczyć, o co chodzi, jednakże wolałby, gdyby Violet zwracała się do niego per "pan", po czym dodał:
- Przepraszamy, że przychodzimy tak niespodziewanie i prosimy o rozmowę z panem Ringhtonem. - "Oby nie zmienił nazwiska." - Swoją drogą, nazywam się Elliot Peacock, bardzo mi miło Pana poznać. - po czym lekko skinął głową.
Liczył, że koleżanki również się przedstawią. Już chciał wyciągnąć rękę na przywitanie, ale w ostatniej chwili zorientował się, że to może być nienajlepszy pomysł, bo kot, pomimo że, przynajmniej z wyglądu, młodszy, to jednak jego poziom w społeczeństwie jako kamerdyner całkiem bogatego człowieka wygrywa. Jedyne, co mógł teraz zrobić to uśmiechnąć się i czekać, że w końcu los będzie po ich stronie.

Charles - 8 Sierpień 2016, 21:04

Każdy z trójki, będąc w pełni świadomym, że wyglądają niewyjściowo, wyjaśnił niej więcej problem, z jakim przyszło im się zmierzyć. Kotek powiódł owym depresyjnym wzrokiem po całej trójce, a na koniec posłał Violet naprawdę zirytowane, zmęczone i wycieńczone spojrzenie. To było jedno z tych spojrzeń, którymi można szlifować diamenty - ciężko było bowiem zignorować jej zachowanie, nawet jeśli do eksplozji śmiechu nie doszło. Przez chwilę stał w kompletnej ciszy, jakby się nawet nie zastanawiał, ale kompletnie wyłączył. Jego mina sugerowała przypominanie sobie serii potwornych traum z wojny Lustrzanej, Wietnamu i Czeczenii na raz, przy dźwiękach piosenki "The Sound of Silence". Po chwili jednak powrócił do świata żywych:
- Skoro sprawa jest aż tak poważna... - rzekł grobowy głosem, po czym odstąpił krok w tył i gestem wskazał drogę do korytarza. Dziwnym było, że tak maleńkie stworzenie mogło z łatwością operować tak ciężkimi drzwiami. Wprowadził ich do wysoko sklepionego, kremowego pomieszczenia, urządzonego jasno i gustownie, w sposób zupełnie nie przypominający mrocznych, zaniedbanych i zielonkawych korytarzy poprzedniej kamienicy. Wokół wisiały eleganckie, typowe dla Krainy pejzaże, które w świecie ludzi uznane byłby za surrealizm, w ceramicznych donicach rosły kwiaty i liście palmowe. Wszystko tutaj mówiło, a nawet krzyczało o wysokim statusie majątkowym tego drugiego Ringhtona.
- Pan spożywa śniadanie na piętrze, w jadalni, ale nie chciałbym przeszkadzać. Moglibyście poczekać tu chwilę? Muszę was zapowiedzieć, wiecie. No chyba, że to aż tak ważne... - dodał niepewnie, zarazem szukając jak najodpowiedniejszego miejsca dla gości. W końcu znalazł podłużną otomanę, na której położył kilka białych ręczników, aby przypadkiem nie pobrudzić cennego mebla.




Zoe - 8 Sierpień 2016, 22:46

Odetchnęła w duchu, z ulgą. Szło całkiem nieźle, prawda? Może i pan Ringhton okaże się być zupełnie w porządku, wyjaśni im wszystko, rozwikła męczące zagadki? Dobrze jest mieć nadzieję.
Przestępując próg, dokładnie wyczyściła buty o wycieraczkę i ostrożnie weszła do przedsionka, już w myślach kalkulując jak majętny może być właściciel posiadłości.
- Dziękujemy i doceniamy wyrozumiałość. - rzuciła czarujący uśmiech w stronę kotowatego, który zapewne nie podziałał nawet w najmniejszym stopniu na tę kupkę nieszczęścia. - Jeśli to tylko możliwe, to jak najszybciej chcielibyśmy przedstawić naszą sprawę. - pociągnęła wątek, starając się brzmieć jak najspokojniej, chociaż jej oczy krzyczały Szybciej, kotku, my naprawdę nie mamy całego dnia!. Uznała jednak, że tym razem rozsądek wygra i najlepiej będzie po prostu pozwolić zdarzeniom płynąć własnym tempem. Chociaż, szczerze mówiąc, wolałaby, żeby to wszystko zaczęło nabierać sensu odrobinkę szybciej.
Odetchnęła głęboko. Spokojnie, Zoey, spokojnie. Powiodła wzrokiem za oddalającym się kotowatym. Przynajmniej tyle, może nie każe nam tu długo czekać.
Skrzywiła się lekko przy siadaniu, gdy rana w boku znowu się odezwała. Wprawdzie do tego czasu otarcie powinno się już zasklepić, ale przy gwałtowniejszych ruchach wciąż mogła poczuć nieprzyjemne ukłucia. Nie było to jednak nic, czym musiałaby się szczególnie przejmować, pozwoliła więc sobie wyprostować nogi i przeciągnąć się, wyganiając ostatnie resztki senności.
- Jak myślicie, jakie mieli relacje ci bracia? To znaczy, skoro tamten nasz dostał zaproszenie na parapetówkę, to chyba tak źle między nimi nie było, ale… Widać, że ten tutaj - Imiona! Czemu nie znamy nawet ich imion? - żyje na trochę, hmm, innym poziomie. - rzuciła uwagę, nie chcąc siedzieć w ciszy. Nie wytrzymała jednak zbyt długo w jednym miejscu - nie należała do najcierpliwszych osób, a takie czekanie w bezczynności jeszcze bardziej ją męczyło. Zaraz wstała więc ponownie i, korzystając z nieobecności kociego kamerdynera, postanowiła przespacerować się po korytarzu.
Szpiegowanie? Nie, nie, nic z tych rzeczy. To było tylko niewinne myszkowanie, ot co. Nic przecież ukraść nie zamierzała, przynajmniej nie teraz, a takie rozglądnięcie się służyło tylko… lepszemu rozeznaniu w sytuacji, o. Obrazy, gablotki, rośliny i inne pierdółki. Typowy wystrój, raczej nikt nie afiszował się ze swoją indywidualnością już na wstępie mieszkania, chociaż, kto wie? Może tak przyglądając się otoczeniu coś o osobie Ringhtona wyciągnie…? Oby, oby. Zoe nie lubiła być nieprzygotowana, a w tym wypadku jej wiedza świeciła pustkami. To nie było szczególnie pożądane przez nią uczucie.
Zlustrowawszy najbliższe otoczenie, wróciła na siedzisko. Miejmy nadzieję że zdążyła przed powrotem kociego smutka, w końcu nie wiadomo jak jej ciekawość mógłby odebrać… A na gościa ze złymi manierami wychodzić wcale nie chciała!

Anonymous - 9 Sierpień 2016, 20:01

Koci kamerdyner przeszył Violę okropnym spojrzeniem. Co najmniej jakby zamordowała jego rodzinę. No, ale jak mógł? Przecież ona nic nie zrobiła. A przynajmniej była przekonana co do swojej niewinności. Zdenerwowana tylko odwróciła wzrok i strzeliła klasycznego, kobiecego focha.
W tym czasie smutas zaczął rozmyślać, o ile można było tak jego aktualny stan nazwać, nad tym czy naszych gości wpuścić do środka czy wygonić do nory z której wypełzli. Można było go porównać do systemu Windows, któremu właśnie wyskoczył blue screen. Zapewne i na to by wpadła Viola, gdyby wiedziała czym jest w ogóle komputer. Już się bała, że trzeba będzie podjąć pierwszą pomoc, jednak na szczęście smutas zdążył się odwiesić i udzielić im odpowiedzi.
Udało się! Pierwsze koty za płoty. Zostali wprowadzeni do domu. “Wreszcie jakaś miła odmiana” stwierdziła Fiołek widząc jasne i zadbane miejsce. Jej wzrok przykuły różnorakie obrazy, które oceniła na całkiem niezłe, co było wielkim komplementem szczególnie, że nie przepadała za pejzażami. Zaś cała roślinność budziła w niej instynkt kota, który rozkazywał zrzucić jej każdą napotkaną doniczkę na ziemię, bo tak. Na szczęście umiała się przed tym powstrzymać i nie robić niepotrzebnego już im zamieszania.
Kotek ostatecznie ich usadowił, wcześniej zabezpieczając mebel białymi ręcznikami. Violet potraktowała to za zniewagę i najchętniej cała by się wytarła owym śnieżnobiałym ręczniczkiem by przyprawić jak najwięcej roboty służącemu. Ten zaś oznajmił, że musi zapowiedzieć niespodziewaną wizytę swemu panu, który teraz spożywa śniadanie.
Na wspomnieniu o posiłku kotce zaburczało w brzuchu. Ostatnim posiłkiem jaki jadła były lody. Nawet z ciasteczek, które kupiła nic nie pozostało, bowiem częścią nakarmiły z Zoe Gatto, zaś reszta zapewne gdzieś wypadła. Spojrzała na przyjaciółkę z wyrzutem, jakbym ta co najmniej ją wydała w ręce Arcyksiążęcych. Oczywiście chodziło o słodką bułkę, która pojawiła się znikąd. Zoe zamiast ją spałaszować i najlepiej się jeszcze podzielić słodkością, tak brutalnie ją schowała na później. Pozostało mieć tylko nadzieję, że Ringhton będzie dobrodusznym człowiekiem i poczęstuje ich chociaż jakimś napitkiem, niekoniecznie alkoholowym.
Widząc, że została tylko ich trójka westchnęła i stwierdziła:
- Nie trawię tego kota, gościu mnie cholernie wkurza - mówiąc to mimowolnie opuściła uszy, a sierść je pokrywająca lekko się zjeżyła.
Postanowiła wcielić swój diabelski plan w życie. Zmieniła się w czarnego kotka i choć ubrania zostały magicznie schowane, to brud pozostał, jednak przeniósł się po prostu na futerko kotki. Wytarzała się w białym ręczniku, który właściwie przestał być taki czyściutki i piękny. Usatysfakcjonowana swym czynem wróciła do ludzkiej formy.
- Może póki nie znamy ich imion po prostu mówmy Righton jeden, czyli ten nasz i Righton dwa czyli ten tutaj. Tylko czy to ma sens biorąc pod uwagę, że pewnie za chwilę dowiemy się jak oboje mają na imię. - Po tym bezsensownym komentarzu Viola przeszła do konkretów - Zapewne mieli jakąś spoko relację, no wiesz, kartki z wakacji sobie wysyłali, na urodziny się zapraszali czy cokolwiek. W każdym razie jeden wolał życie szalonego naukowca, drugi w bogactwach, może faktycznie nasza dwójeczka nie grzeszyła rozumem, żeby coś takiego zrobić. Albo po prostu wpierał brata finansami. Cholera ich wie.
Dziewczyna postanowiła pozostać w pozycji stojącej, bowiem nie chciała siadać na ręcznik, który sama ubrudziła. Jednak szybko się zreflektowała, bowiem jeśli by tak pozostała, smutas domyśliłby się, że zrobiła to specjalnie. Biorąc pod uwagę, że samym wytarzaniem się w ręczniku brudu z siebie całkowicie nie zdjęła, usiadła na swoim miejscu. “I tak muszę kupić nowe ubrania.” W jakiś sposób ją to pocieszało i dołowało zarazem. Teraz jedynie pozostało jej czekać na powrót służącego, więc z nudów zaczęła majdać nogami tam i z powrotem.

Anonymous - 10 Sierpień 2016, 17:25

"Łał. Tak po prostu nas wpuścił?". Kimkolwiek był ten kamerdyner widać, że nie zależało mu zbytnio na pracy czy samym Ringhtonie. "To można by później wykorzystać gdzieś... W sensie. Nie chodzi mi o to, że chcę go wykorzystać, czy coś. Tylko... może nam pomóc.". Tak czy siak w końcu znaleźli się w domu. Widząc wystrój wnętrza Z każdym krokiem Elliotowi uginały się nogi. Trochę mu żal było każdego kroku, gdyż zawsze za sobą zostawiał brud, a metr kwadratowy tych kafelek kosztował więcej pieniędzy, niż Lunatyk widział na oczy. Usiadł na ręczniku, a raczej na jego brzegu, by go nie pobrudzić(tak jakby ręczniki nie służyły do brudzenia). Czekając na właściciela domu porozglądał się po pomieszczeniu. Nie studiował jeszcze sztuki po tej stronie lustra, choć widać było, że ten styl to połączenie głównie surrealizmu i steampunku. Nie inaczej było w tym pomieszczeniu. Nie znał obrazów, choć był jeden, który był mocno wzorowany Trwałością pamięci Salvadora Dalí. Co prawda sceneria jest inna, ale idea giętkich zegarków pozostała ta sama. "Ciekawe, czy to inspiracja światem ludzkim, czy tylko zbieg okoliczności.".
Wysłuchawszy zdań koleżanek na temat relacji braci dodał:
- Nie wydaje mi się... To zaproszenie mogło być wysłane tylko z litości czy jakiś tam zasad. W końcu to był jego brat. Poza tym mam takie przeczucie, że ten żyjący Ringhton jest taki snobistyczny. Wiecie... Zbyt mądry, by zadawać się z bratem. Tak jakoś przeczuwam... Swoją drogą... - Tu mówił już trochę ciszej. - Myślicie, że ten kot jest dobrze traktowany? Wiecie, ta mina, ten brak jakiegokolwiek entuzjazmu w głosie, to, jak się zaciął przed wpuszczeniem nas i fakt, że wpuścił nas tak łatwo i zostawił nas sam na sam z tyloma wartościowymi przedmiotami. Przecież moglibyśmy teraz ukraść kilka rzeczy i uciec.

Charles - 10 Sierpień 2016, 20:45

Zoe postanowiła więc po-przechadzać się po korytarzu. Ale co można w sumie w takim miejscu znaleźć? Kilka drzwi, i kilka szafek, ot co. Kilka z nich było oszklone i łatwo można było zobaczyć, co znajduje się w środku, ale jedno z nich było zamknięte na klucz. Ciekawe co może się w nich znajdować? Może coś cennego? Ale czy warto spróbować się do nich i sprawdzić, co jest w środku, narażając się na wykrycie i wyrzucenie na zbity pysk? Odradzałbym to - w końcu i tak mają na chwile obecną zbyt wiele problemów z prawem. Co ciekawe, wszystkie drzwi w korytarzu, gdyby zechciała je sprawdzić, okazałyby się zamknięte.
Po dłuższej chwili koci kamerdyner powrócił. Na jego pyszczku nadal malował się ów depresyjny wyraz, oraz... lekkie zdziwienie? Coś musiało go wcześniej zaskoczyć... Odchrząknął, aby zwrócić na siebie uwagę, po czym rzekł:
- Pan Rinhgton oczekuje. - po czym wskazał łapką jedno z drzwi
, na końcu korytarza. Violet z pewnością ucieszy się z faktu, że na widok ręczników utytłanych w brudzie i błocie, wyglądał, jakby miał się rozpłakać, ale jedynie głośno, cierpiętnie westchnął.
Za nimi znajdował się typowy gabinecik, pełen starych, bogatych mebli, wykładany zieloną boazerią. Za stołem, na którym ustawiono zestaw książek, oraz schematyczny do bólu gadżet w postaci kulek odbijających się w obie strony, siedział zaś mężczyzna o twarzy tak upiornie podobnej do tej martwej i zimnej twarzy widzianej raptem kilka dni temu. Oczywiście, nie byli bliźniakami - drugi Ringhton posiadał bujne bokobrody i był troszkę lepiej odżywiony niż pierwszy, posiadał również dobrze skrojoną marynarkę. Jego oczy nie były szare, lecz piwne - kolor powszedni w świecie Ludzi, lecz bardzo rzadki po drugiej stronie Lustra. Uśmiechnął się przyjaźnie w ich kierunku, wodząc wzrokiem po całej trójce.
- W czym mogę wam pomóc? - zapytuje.

Zoe - 11 Sierpień 2016, 16:31

Wszystko szło zaskakująco gładko. Czyżby, mimo wszystko, mieli dostać tutaj przyjazne powitanie, z herbatką, ciasteczkami i w ogóle? A może sprawy toczyły się aż za łatwo, może Zoe powinna nabrać jakichś podejrzeń? Ale nie oszukujmy się - dziewczyna wolała zwykle wierzyć w dobre intencje, niż szukać sztyletów w każdym cieniu. Naiwność? Optymizm? Cokolwiek to jest - byle się na tym w końcu nie przejechała.
Mijając kamerdynera jeszcze raz posłała mu uśmiech, tym razem jakby trochę przepraszający. W końcu te ręczniki i ślady butów na podłodze… ktoś będzie musiał to uprzątnąć, a nie wydawało jej się żeby kamienicę obsługiwał cały sztab służby. Nie rozumiała też zupełnie Fiołkowej niechęci do kotka. Był przecież taki słodki! Może nawet poczułaby jakąś chęć utulania tego biedaczyska, ale odruch samozachowawczy miała jeszcze na tyle silny, że wolała nie ryzykować bycia rozszarpaną przez kocie pazurki.
Posłusznie podążyła we wskazanym kierunku, z lekką kulką stracho-stresu czającą się gdzieś w gardle. Chyba naprawdę wolałaby teraz walczyć ze skolopendrą plującą jadem, niż szykować się na kolejne tłumaczenia i wyjaśnienia. Dobieranie odpowiednich słów przychodziło jej czasem trudniej, niż używanie wiernego Iryska, o. Szczególnie w takich… delikatnych sprawach.
Przekroczyła próg gabinetu.
- Dzień… - zamarła w pół słowa, bo przez moment zdało jej się, że za biurkiem siedzi znany jej już Ringhton. Martwy Ringhton. Zaraz jednak opamiętała się - różnice, subtelne acz widoczne, pozwalały rozróżnić braci. Odkaszlnęła nerwowo. - Dzień dobry. - zawiesiła się na moment, a przygotowywana przed momentem formułka prysła z jej głowy. - Widzieliśmy, jak umiera pański brat. - rzekła w swoim stylu, czyli prosto z mostu. Cholera. Za szybko?
Z rozpaczą spojrzała na towarzyszy. Pomocy…? Może nie powinna była odzywać się jako pierwsza, bo jednak takt i elokwencja jej najmocniejszymi stronami nie były. Zanim jednak pozwoliła im dojść do słowa, podeszła bliżej biurka i położyła na blacie dziennik, podsuwając go w stronę mężczyzny.
- To notatnik Ringhtona… Tego drugiego, rzecz jasna. Pierwszego. - czuła, że pogrąża się coraz bardziej. - Prowadził jakieś badania, prawda? Portale, przejścia między światami… tak? Musimy się o tym dowiedzieć więcej. Najlepiej wszystkiego. - jeśli Lunatyk nie zrobił jeszcze kwadratowych oczu na te wszystkie nowiny, to Zoe zaczynała naprawdę go podziwiać. - Proszę. Potrzebujemy pomocy. - dokończyła, starając się nie brzmieć zbyt desperacko.
Wyprostowała się, z niemrawą miną świdrując wzrokiem Rightona. Zaprzepaścili już raczej szansę na pewne niedopowiedzenia i przekonanie go że prowadzą śledztwo, są dziennikarzami czy cokolwiek innego, co nie stawiałoby ich w aż tak podejrzanym świetle. Ale przecież miał taki przyjazny uśmiech! Na pewno zrozumie naszą trójkę. Na pewno.

Anonymous - 14 Sierpień 2016, 21:15

To wszystko idzie im za łatwo. Za. Łatwo. A może zamiast martwić się, że po tym co przeszli teraz wszystko zostaje im na tacy, Violetka powinna się cieszyć? Dobrze wiedziała, że wszystko co przychodzi tak podejrzanie prosto musi mieć w sobie jakiś haczyk. Jednak teraz nie miała lepszego wyboru, jak wierzyć w to, że cała sytuacja skończy się szczęśliwie, a nawet lepie, ta jedna, niekoniecznie prosta rozmowa może być wielce pomocna w uratowaniu tyłków naszej trójki.
Odrzucając wszelakie negatywne myśli, kotka podążyła w kierunku wskazanym przez smutasa. Za sobą usłyszała westchnięcie wydane przez kamerdynera, wywołało w niej ono mieszane uczucia. Z jednej strony jej plan najwyraźniej się powiódł, jednak z drugiej strony zaczęła współczuć kocurowi. Niekoniecznie był tu z własnej woli, a wręcz może został zmuszony by tu pracować. “Czasem pomyśl zanim coś zrobisz, głupia ja” skarciła się w myślach. Jako, że to co się stało, nagle się nie odstanie, w ramach przeprosin postanowiła stworzyć różę, którą ukradkiem zostawiła na jednym z mijanych mebli, mając nadzieję, że smutek to znajdzie i jeszcze zrozumie jej intencję, co mogło być trudne, w końcu jak miał się domyślić, że to prezent dla niego akurat od Violki.
Skupiła się nad tym co miała przed sobą, a było to spotkanie z Rightonem. Pierwsza weszła Zoe, a zaraz za nią podążała Fiołek. Lunatyczka przywitała się, a raczej próbowała, bo w połowie przywitania zastygła. Na szczęście szybko wróciła do siebie, bo kontynuowała. Z początku Violet nie wiedziała co było przyczyną takiej reakcji na widok Rightona, ale gdy tylko przekroczyła próg gabinetu za Zoe doświadczyła czegoś podobnego.
Podobnego, ale o wiele gorszego. Naszej kotce na mózg rzuciło się zmęczenie, stres i głód, bo w jej małej, ślicznej główce zaczęły się tworzyć irracjonalne teorie spiskowe. Według tego, Righton siedzący przed nimi miał być tym zabitym przez Mery, oczywiście już jako Strach, a nie Lunatyk. Podstawił swój notatnik zaraz po tym, jak Arcyksiążęcy i dziwny ktoś byli w starej kamienicy. Oni go znaleźli i właściwie jedyną wskazówką jaką wyczytali, była właśnie parapetówka u brata. Więc Righton jeden załatwił Rightona dwójkę by wkraść się na jego miejsce i zemścić się za swoją śmierć. Oczami wyobraźni Fiołek widziała, jak Stracho-lunatyk wyciąga śmiercionośną kuszę i po kolei ładuje w każde z nich po bełcie, który z kolei ich uśmierca.
Wtem paradoksalnie włączył się w niej pierwotny instynkt, który tak bardzo zawsze od siebie odsuwała i tłamsiła w sobie. Strach przed śmiercią. Niczym spłoszone zwierzątko skuliła się, a następnie zalała łzami.
- Jesteśmy niewinni, nie rób nam krzywdy - wychlipiała.
Nie dość, że Zoe już nieco sytuację zakręciła, zaczynając niedyskretnie od sedna sprawy, to jeszcze Violetka swoim dziwacznym zachowaniem zapewne wszystko pogorszyła.
I tak siedziała, mała kulka rozpaczy u nóg przyjaciółki, chlipiąc chicho i czekając, aż ktoś jej przemówi do rozsądku chociażby nawet spoliczkowaniem jej.

Anonymous - 15 Sierpień 2016, 11:26

W końcu. Po tylu przygodach są tak blisko zakończenia sprawy- No dobra, nie aż tak blisko, ale nadal był to jakiś sensowniejszy krok do przodu po wielu godzinach stania w miejscu. Skierowany przez kamerdynera zaczął iść we wskazanym kierunku, przez co mógł lepiej się przyjrzeć korytarzowi. Z tej perspektywy wydawał się strasznie powtarzający się. Drzwi, szafka, lampa, drzwi, szafka, lampa. Ktokolwiek budował to miejsce widać nie miał jakiegoś pomysłu. Po prostu, żeby wyglądało bogato. Wszystko było jakieś takie bez życia. Poza tym kto buduje jadalnię na piętrze?
Wszedłszy jako ostatni stanął za dziewczynami i trochę się bał, ze zostanie niezauważony nie zważając na fakt, że jest od nich o kilka centymetrów wyższy. Jak zawsze postanowił przemówić Zoe jako pierwszej. W końcu to ona była tą odważną i zawsze przodującą kobietą. W międzyczasie porozglądał się po pomieszczeniu. Szczerze - spodziewał się czegoś innego. Myślał, że chociaż ten gabinet będzie bardziej przytulny, jakaś ciepła(kolorem), czerwona wykładzina, proste, choć modne meble, aby nie rozpraszać uwagi podczas pracy. A tu wszystko było inne. Zielona(choć dla Elliota miała bardziej kolor skutku zbyt starego obiadu) boazeria oraz meble starające się wyginać aż na czwarty wymiar, żeby tylko zwiększyć wartość pieniężną mebla. Nie, Kolekcjoner nie mógłby pracować w takim miejscu. W dodatku ta kołyska Newtona. Pyk. Pyk. Pyk. Pyk. Pyk. Pyk.
Zastanawiając się tak nad aranżacją pomieszczenia wyciągnął frazeologiczną głowę z chmur dopiero, gdy usłyszał płacz Violet.
"Co tu się stało? Cholera, powinienem słuchać.". Spojrzał na Zoe, choć jej policzki zalały się rumieńcami wstydu, a jej twarz mówiła mniej więcej tyle, że chciałaby właśnie zamienić się w strusia, by móc schować głowę do piasku. Trzeba jakoś uratować sytuację. Postanowił przyłożyć głowę Violki do swojej piersi, żeby mogła się na czymś oprzeć podczas tego trudnego momentu.
- Przepraszam za koleżanki, przez ostatnie kilka dni tyle się wydarzyło w naszym życiu, że i tak jestem pełen podziwu, że tyle wytrzymały psychicznie. Przychodzimy w sprawie pańskiego brata. Nie wiem, czy pan wie, ale został zamordowany. Składam najszczersze kondolencje. Za czasów jak jeszcze żył prowadziliśmy sprawę dotyczącą jego obiektu badawczego, o ile dobrze rozumiemy tą sprawę. Posiadał ze sobą marionetkę, na której prowadził jakieś badania. Chcieliśmy dowiedzieć się czegoś więcej, ale kiedy w końcu ich spotkaliśmy to właśnie ta lalka niespodziewanie go zamordowała i uciekła, i dotąd nie wiemy, gdzie jest. Czy byłby nam pan w stanie jakoś pomóc?

Charles - 15 Sierpień 2016, 18:31

Mężczyzna za biurkiem spoglądał na nich spokojnie, wysłuchując wszystkiego, co mieli do powiedzenia, skrzywił się ze współczuciem, widząc przerażoną reakcję Violet, pokiwał głową w kierunku Elliota. A kiedy wreszcie raczył się odezwać, to jakby ziemia usunęła się całęj trójce spod nóg:
- Oczywiście, że wiem, że nie żyje, i że jesteście niewinni - Mary zdążyła mi powiedzieć. Kazała mi obiecać też, że nie stanie się wam żadna krzywda... - z tymi słowy pstryknął palcami, zaś całą trójkę zmorzył nienaturalny, zaczarowany sen, któremu żadne z nich nie mogło się oprzeć...

***

Ciemność. Chłód podłogi przy policzku, chłód przejmujący całe ciało. Wrażenie snów ulatujących gdzieś w niepamięć. Zoe i Elliot budzą się w pokoju, który zapewne był składzikiem, teraz jednak robił za prowizoryczną celę więzienną - drzwi zakluczono na kilka zamków. Na ziemi rozłożono matę i dwa brudne koce. Co do nich samych, szybko można było dostrzec źródło chłodu - oboje byli w samej bieliźnie. Ich ubrania gdzieś zniknęły, razem z zawartością kieszeni i bronią. Co do Violet, znajduje się ona w pokoiku obok, jednak nie tylko zachowała wszystkie ubrania, ale na dodatek ma na sobie pomarańczowo-bordową szatę, przypominającą mnisi habit. Ściany są na tyle cienkie, aby słyszeć swój głos przez ściany, jednak oczywiście nie na tyle, aby móc ją przebić. Teleportacja, jak i Przelunatykowanie się gdziekolwiek na chwilę obecną jest niemożliwe...

... Tak. To dobry pomysł, aby zastanowić się, co tu się do jasnej anieli wyprawia...

Zoe - 15 Sierpień 2016, 21:26

Tępy ból, który rozwiał się wraz z otwarciem powiek. Uczucie pustki w żołądku i wyschnięte usta. Twarda podłoga pod plecami. Co do…? Zoe miała wrażenie, że w ostatnim czasie zadawała sobie to pytanie zdecydowanie zbyt często. Dezorientacja na każdym kroku, a teraz osiągnęła chyba swoje apogeum. Bo gdzie właściwie znalazła się nasza Lunatyczka? I dlaczego leżała na podłodze, mając na sobie tylko bieliznę?
Zaraz, bieliznę…? Zerwała się na równe nogi, powoli przypominając sobie zdarzenia sprzed tej utraty przytomności, zaśnięcia, czy cokolwiek innego to było.
Objęła swoje nagie ramiona, leciutko drżąc z zimna. Przestąpiła z nogi na nogę i dopiero w tym momencie zauważyła, że na podłodze leży Elliot, również ledwo co ubrany. Na buzi Lunatyczki momentalnie wykwitł błękitny rumieniec, przejaw tej zadziwiającej może, dziewczęcej nieśmiałości. Mając nadzieję, że chłopak jeszcze przez moment pozostanie we śnie, chwyciła jeden z koców i, nie zważając na opłakany stan materiału, zarzuciła go sobie na ramiona. Udało jej się owinąć płachtę w jakiś sprytny sposób tak, że cała konstrukcja przypominała coś w rodzaju togi i miała szansę przetrwać, o ile Zoe nie zdecyduje się na gwałtowniejsze ruchy.
Uspokojona, w stosowniejszym już stroju, trąciła stopą plecy Elliota.
- Hej, Ell. Wstawaj, znowu jesteśmy… - W bagnie. - gdzieś. I nie ma tu Violetki. - dodała, z lekkim drżeniem w głosie. Czemu to zawsze musiało spotykać akurat Fiołka? Za pierwszym razem to też właśnie kotkę porwała Mary, a teraz nie mieli nawet pojęcia, gdzie jej szukać.
- Powiedział, że nic nam się nie stanie… że Mary kazała obiecać… zaraz, jak to kazała? Powiedziała? Ona w ogóle może mówić? - zmarszczyła brwi, kierując te słowa bardziej do samej siebie, niż do Elliota, zastanawiając się na głos. Ze spotkania z mężczyzną nie dowiedzieli się ostatecznie zbyt wiele, a raczej dostali kolejną porcję pogmatwanych zagadek. Znowu.
Rozmyślania przerwał jej dziwny odgłos, a raczej zlepek odgłosów - coś między szlochem a miauczeniem. Dodatkowo, głuche walnięcia sugerowały, że ktoś po drugiej stronie ściany ewidentnie próbuje ją staranować ciężarem własnego ciała.
Zoe ożywiła się i, nasłuchując, podeszła do jednego z kątów pokoiku. Ktoś z pewnością był blisko.
- Violet? Fiołku?! - zawołała, jednocześnie uderzając pięścią w ścianę. - Żyjesz? Nic ci nie jest? - skoro miała siłę rzucać się o cegły, to zapewne nic poważnego jej nie dolegało, ale i tak… - Gdzie jesteś? Masz tam coś przydatnego? - zapytała głośniejszym tonem, licząc, że jej głos w miarę wyraźnie dotrze do kotki.
Po chwili, dalszą rozmowę zostawiając Elliotowi, podeszła do drzwi. Zerknęła przez dziurkę od klucza, wyzierając na zewnątrz - o ile to w ogóle było możliwe. Chciała przekonać się, czy nikt nie pilnuje ich celi, chociaż swoimi krzykami zaalarmowałaby już owego strażnika o ich przebudzeniu.
Najważniejsze było teraz dla niej dostać się do Violet. Bo jak pakować się w kłopoty to we trójkę, bez rozdzielania się.
- Dobra, wydostać się… - wymamrotała. Najpierw spróbowała się teleportować, tuż za drzwi, ale oczywiście - z marnym skutkiem. Skrzywiła się, ale tylko nieznacznie. Spodziewała się, że nie ma co liczyć na swoje moce. Czasem miała wrażenie, że lubią ją zawodzić w kluczowych momentach, dlatego starała nie polegać się na magii aż nazbyt. Była zdradziecka, w przeciwieństwie do… Irysek! Dopiero teraz uświadomiła sobie, że jej ukochanego ostrza również przy niej nie było.
Nerwowo rozejrzała się dookoła. Ringhton powinien być świadom okresu trwania swojej usypiającej mocy, a Zoe wolałaby do kolejnego spotkania przygotować się lepiej. Byli w końcu w czymś w rodzaju składziku, więc i sporo śmieci wciąż powinno tutaj leżeć. Lunatyczka zaczęła je przeglądać, licząc na znalezienie czegoś… po prostu przydatnego. Najlepiej kawałka metalu czy innego twardego materiału o odpowiednim kształcie, by mogła spróbować użyć go jako wytrychu. To właśnie było teraz jej głównym zmartwieniem - wydostać się z tej przeklętej celi.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group