To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Klinika - Recepcja i poczekalnia

Bane - 23 Luty 2017, 20:01

Alice jak zwykle powitała go miłym uśmiechem. Kiedyś dziwił się, jak kobietę nie bolą od tego ciągłego uśmiechu mięśnie twarzy... Ale potem uzmysłowił sobie, że przecież ona jest Marionetką. Nie ma mięśni, a przynajmniej nie w takim rozumieniu jak ludzie.
Położył na jej biurku dwa wypełnione arkusze i poprosił by je skopiowała - zwyczajnie przepisała, był leniwym chamem i uwielbiał wysługiwać się innymi. Ale kobieta przyjęła polecenie ze standardowym spokojem i uśmiechem i zabrała się do pracy. On miał więc czas by pomyśleć.
Przede wszystkim będzie musiał Gopnikowi zaaplikować kilka dawek witaminek no i rozpisać jakąś specjalną dietę. Nie było to jego mocną stroną, ale praca to praca. Przysiądzie i coś wymyśli, i tak ostatecznie sprawi się najlepiej jak tylko da radę. Był perfekcjonistą.
Alice milczała w czasie wypełniania. Nie chciał stać przy niej jak Gestapo nad podejrzanym, dlatego podszedł do psiska leżącego na swoim posłaniu. Zwierz podniósł łeb i popatrzył na niego swoimi żółtymi, dużymi ślepiami.
Zawsze podziwiał Anomandera za cierpliwość i uczucie jakim obdarzał swoje psy. Nigdy nie pytał, ale miał wrażenie, że zastępują mu rodzinę którą utracił. Oczywiście nie można porównać żony czy dziecka do psa, ale skoro nie pozostał skrzydlatemu już nikt do kochania na tym świecie, nie dziwne, że przelewał uczucie na psiska.
Oddalił się od psa i wrócił do biurka bo zwierz i tak nie reagował żadnym merdaniem czy wesołym sapaniem. Był wytresowany do czegoś innego - miał pilnować placówki. Słuchał tylko Anomandera.
Westchnął gdy zobaczył, że Marionetka zrobiła już kopie. Jego twarz nie wyrażała zupełnie nic. Przybrał maskę profesjonalisty, zimnego, rzeczowego lekarza.
Wygląda na to, że będzie musiał zajrzeć do pacjentów przed obiadem.

Tulka - 23 Luty 2017, 22:07

Szła powoli, cały czas trzymając się za pacjentami. Była zmęczona i to bardzo. Utrata krwi zadziałała na nią bardzo mocno. Jej ogon nie ruszał się, a uszy miała nisko położone. Tak bardzo chciałaby po prostu iść się położyć, ale nie chciała dawać Anomanderowi powodu do tego, by myślał, że nie nadaje się do tej pracy. Ech...ten dzień się tak dobrze zapowiadał, a teraz co?
Tuż przed wejściem do budynku, westchnęła ciężko i podniosła uszy oraz głowę, a na jej ustach pojawił się lekki uśmieszek. Nie chciała pokazywać jak bardzo jest zmęczona. W szczególności, że jak na razie miała kontakt tylko z tymi pacjentami. Upewniła się jeszcze, że jej włosy zakrywają krew i weszła do środka po czym na moment zamarła. W recepcji stał Bane! Nie mógł jej zobaczyć w takim stanie! Nie wiedziała jak zareaguje. Czy będzie nadal pokazywał się jako profesjonalista? A może jednak pokaże, że coś ich łączy? Nie miała pojęcia.
Spojrzała na Alice błagalnie, by nie wspominała o tym co się stało chwilę wcześniej. Jak wybiegła z Kliniki, a zaraz za nią Gopnik. Po czym na jej ustach pojawił się uśmiech - dzień dobry doktorze - powiedziała miło po czym popchnęła pozostałą dwójkę, w stronę schodów, zachęcając by ruszyli już do swojego pokoju. Musiałą stamtąd zabrać jeszcze tacki. Potem może usiądzie na chwilę, by złapać oddech. Pójdzie do siebie by się przebrać i może wziąć prysznic, a potem zrobi mały obchód. Chyba, że pani Alice każe jej zrobić coś innego. W końcu jeszcze nie znała do końca pracy Kliniki.
Najważniejsze jednak było to, by nie spotkała się z Cyrkowcem. Nie chciała mu się pokazywać w takim stanie. Już wystarczająco wystraszył się rano, gdy nagle osunęła mu się w ramiona w trakcie pocałunku. Nie chciała, żeby się o nią martwił.
A co jak uzna, że jednak nie powinna tu pracować? Co jak uzna, że jest za młoda albo, że nie da sobie rady? Takie myśli przemykały przez jej rudą głowę, w której nie dość, że jej się jeszcze kręciło to trochę ją bolała. Starała się tego jednak nie pokazywać. Niestety bladości nie zakryje.

Gopnik - 24 Luty 2017, 12:55

Ważne, że nic się nie stało. Gopnik wysłuchał wyjaśnień Julii. Rzeczywiście, tekst o wyskakiwaniu z krzaków mógł mieć ton ofensywny, ale dobrze, że się poprawiła. Z ruska akurat mogła śmiać się dowoli, miał ogromny dystans, natomiast nie wiedział, jak zareaguje Rosemary. Uśmiechnął się lekko na wzmiankę o piciu z gwinta. A propo picia, w zasadzie łyknąłby sobie z kimś, jakby była okazja. Na przykład dziś wieczorem. Gdy pielęgniarka wspomniała o zmęczeniu, Michaił groteskowo wypiął pierś do przodu:
- A tam zmęczony, jestem pełny energii! - komiczności sytuacji dodał fakt, że kapelusz znów lekko przechylił się do przodu, gdy rusek się prostował. Niezwłocznie poprawił niesforne nakrycie. Jego słowa jednak "lekko" mijały się z prawdą. Niemal bezsenna noc i wrażenia tego poranka podziałały na organizm Kapeluta. Zapewne, gdy tylko padnie na łóżko i zamknie oczy, będzie drzemał w najlepsze.
Szedł po środku ekipy, ciągle obserwując to Rosemary, to Julię. Ta ostatnia nie wyglądała najlepiej. Była blada, niemal bez życia, snuła się powoli w kierunku gmachu Kliniki. Szli w ciszy. Gopnik zresztą też nie był jakiś bardzo zadowolony, mimo to szedł dziarsko przed siebie, odwracając się co chwilę i posyłając w stronę pielęgniarki uśmiech, by dodać jej otuchy. Robił to jednak na tyle często, że dziewczynę mogło to bardziej denerwować, niż pomagać.
Zatrzymał się przed drzwiami, czekając na rudzielca. Ta jakby nieco się ożywiła. Stanęła prosto, podniosła uszy i wreszcie się uśmiechnęła. Mimo to było widać, jak jest to dla niej ciężkie. Sporo emocji, jak na jeden dzień. Pewnie egzamin miała ciężki, teraz jeszcze to, nic dziwnego, że pada.
Weszli do środka. Gopnik od razu spostrzegł szaroskórego doktorka, który leczył go rano.
- Również witam, witam ponownie, Doktorze Bane - rzekł tuż po Julii i posłał lekarzowi ironiczny uśmiech. Coś czuł, że może dogadać się z Banem. Stał tak dosłownie przez króciutki moment, gdy poczuł naglące popchnięcie z tyłu. Najwyraźniej pielęgniarce widocznie się śpieszyło, albo nie chciała pozostawać tu dłużej, niż to konieczne. Nie protestował i ruszył w stronę pokoju. Kapelut z Doktorkiem jeszcze zdążą się nagadać. Tymczasem jego nogi już trochę nie domagały i błagały o chwilę odpoczynku. Oczy też już zaczęły mu się kleić, mimo, że nie był zwolennikiem dziennych drzemek, od spania była noc. Od imprez zresztą też.

Rosemary - 24 Luty 2017, 16:56

Rasizm. No o tym nie pomyślała. Pytania dziewczyny jak i jej rady były raczej czysto zawodowe.
Widziała jak ruda zakrywa te pare plamek na swoim wdzianku. Rosemary uśmiechnęła się krzywo na to. Z jednej strony było to dobre. Dzięki czemus takiemu nie będzie miała żadnych problemów. Z drugiej było to dość śmieszne.
W sumie niewiele ją teraz interesowało. Była najedzona i trochę zmęczona. Pójdzie teraz do sali i weźmie dluuuuga kąpiel. A później pojdzie spać. Tak, sen się jej należy. Trochę za dużo tego wszystkiego nawet jak na nią.
Piguła szła za nimi. Rosie kątem oka zauważyła że jest zmęczona i bladziutka.
Ta biel skóry powodowała że włosy były jeszcze bardziej wyraziste. Dość śmiesznie to wszystko wyglądało.
Wkurzala się a dlaczego? Dlatego ze przez Gopnika ma dług u smarkatej. Nienawidziła takich sytuacji dlatego zazwyczaj pojemniki na krew kończyły żywot gdy się za nie zabierała. Tak było zdecydowanie wygodniej. No i dochodzi do tego fakt że w świecie ludzi musiała się dobrze kryć z tym jak się żywi. Jednak tu to coś normalnego raczej nie? Chyba nie jest jedyną Senna która żywi się krwią.
Weszli do kliniki. Rosie na przedzie wiec jako pierwsza zauważyła kto tam już był. Nasza uprzedzona babuszka i szary doktorek.
Senna przewróciła oczami. Jak nic się zaraz doczepi. No i ta atmosfera w powietrzu gdy dresiara zobaczyła doktorka. Napięcie i ta doza miłosnej eufori. No blagam. Romansik? Przecież Bane jest przystojny no i grubo starszy niż pielegniareczka. Na kiego grzyba mu taki dzieciak? Świeże mięsko czy jak?
Pokręciła głową i wyminela go jak gdyby nigdy nic. Nie miała ochoty na żadne pogaduszki. Miała znudzony wyraz twarzy.
Wspiela się po schodach prosto do pokoju.

Z. T

Bane - 24 Luty 2017, 18:40

Patrzył na ostatnie czynności jakie wykonywała Alice ze znudzeniem na twarzy. Znał na pamięć procedurę - wypełnianie karty, podpis lekarza prowadzącego, pieczątka, podpis pielęgniarki przyjmującej dokumentację, wsadzenie świstków do koperty, zamknięcie jej i zalakowanie i na koniec podpisanie: "Dr van Vyvern. Do rąk własnych." Kiedyś zastanawiał się po co ta cała szopka, skoro dokumenty nie opuszczały przecież Kliniki a były przekazywane wewnątrz. Może po prostu Anomander lubił łamanie pieczęci? Było to takie... arystokratyczne.
Bębnił palcami o blat, myśląc o przypadłości Gopnika. Ciekawe jak zareaguje pacjent. To zawsze było najciekawsze w tej robocie - patrzenie na pacjenta i próby odczytania z jego twarzy emocji. Lepsze niż oglądanie telewizji!
Gdy usłyszał otwierane drzwi i znajomy głos Tulki, odwrócił się w jej stronę. Szła z Gopnikiem i Rosemary. Uśmiechnął się kącikami ust i podniósł dłoń w geście powitania.
- Dzień dob... - zaczął ale nie dokończył. Mina mu zrzedła kiedy zobaczył w jakim stanie była lisia dziewczyna. Była blada jak ściana i nawet jej sztuczny uśmiech nie zakrył tego, że było z nią źle.
Szybko zlustrował dziewczynę od stóp do głów w poszukiwaniu jakiś ran. Zauważył krew i małe ślady na szyi.
Tulka chyba przeczuwała, że Bane zainteresuje się tym jak wygląda bo przepchnęła szybko pacjentów na schody. Rosie szybko wbiegła na górę, więc Bane choćby chciał, nie zamieni z nią słowa. Gopnik natomiast przywitał się przyjaźnie. Ale czemu się tak szczerzył?
Bane zmarszczył brwi a na jego twarzy pojawił się nieprzyjemny grymas. Wezbrała w nim agresja.
Nie był głupi. Potrafił połączyć fakty. Tulka wyszła z pacjentami na dwór, wróciła zakrwawiona a Rosie dziwnym trafem uciekła na górę. Za szybko. Bez słowa.
Aż zazgrzytał zębami ze złości. Miał ochotę udusić ją...a nie! Przepraszam, ona lubiła duszenie. Miał więc ochotę wybebeszyć ją by wykąpała się we własnych wnętrznościach.
Nie to, że był zły za atak. W końcu Krwiopijcy jakim bez wątpienia była blondyna muszą się pożywiać. Ale ona zaatakowała personel Kliniki łamiąc tym samym regulamin! A że ofiarą była Tulka... Na czole mężczyzny aż wyskoczyła charakterystyczna pulsująca żyłka.
Szarpnął dziewczynę za rękaw żeby nie uciekła jak Rosie.
- Nie tak prędko. - powiedział przez zęby nieprzyjemnym głosem. Miał na twarzy wypisaną bezgraniczną złość a oczy ciskały gromami w stronę schodów na których zniknęła Rosie.
No dobrze. Spokojnie. Nie zwieje mu, nią zajmie się później.
Odetchnął głośno i pomogło mu to się odrobinę uspokoić. Na twarz przywołał wymuszony uśmiech.
- Zapraszam do mojego gabinetu. Oboje. - wycedził i wciąż się uśmiechając, skierował się wolnym krokiem ku części mieszkalnej. Szedł wyprostowany, spokojny, chociaż aż w nim wrzało!
Będzie musiał się bardzo powstrzymywać by serio nie zrobić krzywdy aroganckiej, wyuzdanej Rosie.

z/t

Tulka - 24 Luty 2017, 19:47

Julia miała nadzieję, że uda jej się uniknąć spotkania z lekarzem. Wiedziała, że się zdenerwuje, a nie chciała żeby ktoś przez to miał kłopoty. Nie miała Rosie za złe tego, że ją zaatakowała. Choć nie do końca wiedziała co się stało. Pamiętała sam atak. Następne co zachowało się w jej pamięci, to widok, Gopnika obejmującego Rosie. Tulka miała dobrą pamięć, więc musiało się coś jeszcze stać, poza samym ugryzieniem.
Wampirzyca zmyła się tuż przed tym jak Bane zatrzymał pozostałą dwójkę. Julia zatrzymała się, czując szarpnięcie za rękaw. Odwróciła się niepewnie i opuściła uszy, a z jej twarzy zniknął wymuszony uśmiech. Bane był wściekły i to bardzo. Nie sądziła, że aż tak na to zareaguje. Widziała jak się powstrzymuje, żeby nie pobiec za blondynką. Przełknęła ślinę słysząc jego ton. Gdyby to było możliwe, to pewnie zbladłą by jeszcze bardziej.
Opuściła głowę, słysząc jak zaprasza ich do siebie. Przytaknęła i przepuściła go przodem. Spojrzała jeszcze na Alice, która wysłała jej pokrzepiające spojrzenie. Chwyciła Gopnika za rękaw. Po części po to by pociągnąć go za sobą w stronę mieszkania lekarza, a po części by mieć pewność, że jej nie ucieknie i nie zostawi jej samej. W końcu on musiał wiedzieć, co się zdarzyło między ugryzieniem, a jej ocknięciem się.
Została jednak troszkę z tyłu i pociągnęła Gopnika mocniej za rękaw by się do niej lekko pochylił - nigdy nie widziałam go tak wściekłego, więc proszę, nie próbuj się wymigiwać od odpowiedzi lub kłamać - wyszeptała spojrzała mężczyźnie w oczy, a w jej własnych mógł wyczytać, że dziewczyna nie żartuje.
Lekko przyspieszyła, by białowłosy nie musiał na nich zbyt długo na nich czekać. Szła z podniesioną głową, jednak jej uszy były położone płasko. Nie było już sensu udawać, że wszystko jest w porządku.

ZT x2

Gregory - 12 Marzec 2017, 20:30

Wtoczył się powoli przez drzwi frontowe i pozwolił Jocelyn na usadzenie się na miejscu. Westchnął ponownie. Kręciło mu się w głowie od wysiłku. Wiedział, że z każdym uderzeniem serca z jego ran wycieka coraz więcej krwi, dlatego musiał wymusić na sobie spokój. Wymusić... tia, łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.
"Jak cudownie byłoby sobie zafundować strzał morfinki! Cudowny spokój, ciała i umysłu. Kto wie, może dadzą ci ją sami lekarze?". I znowu wrócił do niego palący głód. Cóż, gdyby zaaplikowali mu medycznie jakiś wesoły dożylny specyfik, to by Greguś nie narzekał. W końcu to nie on by brał, byłby usprawiedliwiony. A potrzebował jej, Chryste panie, potrzebował! Rozejrzał się ponownie. Skup się. Świadomość na pełnej parze. Tutaj recepcja, za nią jakaś pacyna, wydaje się, że ich zauważyła, ale kto je tam, automaty, wie. No dobra, jednemu z nich zawdzięczał godne życie i otrząśnięcie się z tej czarnej serii, ale i tak.
Dopiero po chwili, kiedy Jocelyn zapewne podeszła do biurka, zauważył to paskudne, czarne bydle. Wolał nie patrzeć mu się w oczy, jeszcze przyjąłby to jako wyzwanie, ale chciał w jakiś inny, własny sposób pokazać mu, kto tu rządzi.
- A szczeknij mi tu, brudna cholero. - mruknął pod nosem, jakby licząc, że mimo Jocelyn i Marionetki tylko pies zdoła go usłyszeć. Czekał, aż przyjdzie tu jakiś lekarz i wreszcie zabierze go do miłej, ciepłej sali, zanim tu wszystko nie usyfi się krwią...

Bane - 12 Marzec 2017, 22:31

Wszedł do recepcji trzymając ręce w kieszeniach spodni. Jak zwykle. Przyjął swoją standardową nonszalancką pozę która w połączeniu z martwią twarzą i znudzonymi oczami zawsze wywierała dobry efekt. Nieco odwrotny, bo pacjenci uważali to za pozę pewnego siebie profesjonalisty... Ale niech myślą co chcą. Bane przecież nigdy o to nie dbał, prawda?
Zamarł widząc znajome twarze. Stanął jak wryty i przełknął ślinę a wraz z nią fragment Sahary, która aktualnie rozpościerała się w jego ustach i gardle.
Na chwilę sparaliżował go strach.
Co? Gregory! Jocelyn! Krew! Kogo krew? Jego krew! Cholera...tyle tej krwi!
Zastrzyk adrenaliny spowodował, że Bane otrząsnął się z odrętwienia. Źrenice mu się zwęziły a na twarzy wymalowało zdenerwowanie.
Doskoczył do krępego mężczyzny i chwycił go za ramię, odchylając go w tył by spojrzeć mu w twarz. W międzyczasie z kieszeni kitla wypadła butelka wody którą dostał od Tulki.
- Greg! Kurwa, kto cię tak urządził?! - powiedział nieco głośniej niż chciał. Patrzył w twarz Cyrkowcowi, była blada jak ściana a sam facet ledwo przytomny.
Bane zacisnął szczękę i zdenerwowany sprawdził puls, najpierw na szyi, potem na ręce. Wszędzie był krew, na koszuli Gregorego, na jego spodniach, na podłodze...
Nie czekając ani chwili Bane poderwał się i pobiegł szybko do Wypoczynkowego. Wpadł bez jakiejkolwiek zapowiedzi, dyszał jakby wcześniej uciekał przed stadem niewyżytych seksualnie szympansów.
- Anomander! Nagły wypadek, pacjent się wykrwawia. - powiedział szybko - Do Operacyjnej, ma rozprute plecy! - rzucił na odchodnym i wrócił do Recepcji.
Alice stała spokojnie za biurkiem. Bane odszukał wzrokiem Tulkę.
- Julia! Zajmij się Jocelyn, sprawdź czy z nią wszystko okej. - był mocno zdenerwowany bo Gregory z każdą sekundą tracił zatrważające ilości krwi - Na wyjaśnienia przyjdzie czas później. - rzucił podejrzliwe spojrzenie przybyłej tu z Cyrkowcem kobiecie.
Nie czekając ani chwili, chwycił Gregorego w pasie i zarzucił go sobie na ramię.
No trudno, zaboli go to ale nie ma czasu na przywożenie łóżka.
Pognał jak szalony do Operacyjnej. Liczyła się każda minuta. Miał nadzieję, że Anomander już tam jest. Białowłosy nie powiedział mu więcej co się stało, bo sam nic nie wiedział. Ale nie czas teraz na zadawanie pytań bo Greg gaśnie!
- Kurwa mać! - warknął otwierając kopniakiem drzwi do Operacyjnej i wniósł rannego do środka.
Że też akurat wtedy gdy sam czuje się jak gówno, musiał do Kliniki trafić znajomy mu Cyrkowiec. I to prawie konający... Zapowiadał się ciężki dzień.
Krew rannego zalała mu w trakcie niesienia kitel, przez co wyglądał jak rasowy rzeźnik. A nie, przepraszam, przecież miał podkrążone oczy i mrużył oczy jakby był na głodzie... To nie. Nie wyglądał jak rzeźnik. Wyglądał jak zombie, który właśnie przyniósł sobie obiadek.

z/t

Gregory - 12 Marzec 2017, 23:00

Na widok znajomej twarzy mordka Grega przybrała wyraz pogańskich masek z dalekich stron, o szerokich ustach i wytrzeszczonych oczach. Co tu się odwalało? Czemu ciągle napotykał te same osoby? Bane miał tylko zabrać Tulkę na chwilę do szpitala! To było prawie tak, jakby wysłać kumpla po zagrychę do sklepu, a po trzech latach spotkać go w tymże sklepie za ladą i z orderem "pracownik miesiąca". Bo tak się mu zostało.
- Bane? Mordo, ale co ty tu... a nieważne. - wykrztusił. Nie chciał zamęczać siebie i jego niepotrzebną paplaniną. Był całkiem skołowany, a ten jeszcze się wypytuje o przyczynę zajścia. Co tu powiedzieć, co tu powiedzieć?!
- Nikt, nikt mnie nie urządził... Byliśmy w zoo w Odwróconym, oparłem się o klatkę, użarło mnie coś zza krat, nie mam pojęcia co... - tak. Okłamał Bane'a, ale nie dlatego, że potrzebował cokolwiek ukryć. Powiedziałby mu prawdę potem. Chodziło tu o Jocelyn - chciał oszczędzić jej bólu wysłuchiwania, co takiego mu zrobiła. Nie chciał jej ranić prosto w twarz. I tak była całkiem rozbita, cały czas chodziła na granicy załamania.
Zdziwił się, kiedy białas bez większych ceregieli porwał go w pół i zabrał gdzieś nie wiadomo gdzie. Na jego ramieniu nie było mu zbyt wygodnie, złożył tylko skrzydła ciasno przy plecach, aby przypadkiem nie trafić szaraka w głowę. Starał się tylko oddychać i nie myśleć, gdzie go tam wlecze

z/t

Tulka - 12 Marzec 2017, 23:39

Wyszła z pokoju z uśmiechem na ustach. Wsadzając mężczyźnie butelkę do kieszeni, zapatrzyła się i wpadła lekko na niego gdy ten się zatrzymał. Spojrzała na niego pytająco po czym poczuła znajomy sobie zapach. Krew! I to spora ilość. Podążyła za wzrokiem lekarza i sama zamarła. Jocelyn i Gregory. I do tego oboje w średnim stanie. Chociaż nie...mężczyzna był w strasznym stanie i to jego krew poczuła wchodząc do recepcji. Uśmiech szybko zniknął z jej twarzy i pobiegła za lekarzem do przybyłych.
Widząc jak butelka wypada z kieszeni Cyrkowca, złapała ją w locie, jednak już jej mu nie oddała. Wiedziała, że Bane zajmie się Gregiem, jednak, gdy białowłosy pognał, do wypoczynkowego po dyrektora, przykucnęła przy nowo przybyłym, by kontrolować czy czasem nie traci przytomności, bo wyglądał tak, jakby zaraz miał im tu paść trupem. Słysząc o operacji, westchnęła ciężko i szybko odsunęła się, gdy Bane wrócił. Przytaknęła mu głową, że rozumie i od razu zwróciła się do Jocelyn.
Kobieta wyglądała inaczej niż poprzedniego dnia. Nie była tak dumna i pewna siebie. Wyglądała jakby się zamartwiała o rannego Cyrkowca. Czyżby....
Gdy Bane wyniósł Grega do sali operacyjnej, Tulka delikatnie położyła dłoń na ramieniu kobiety - Jocelyn pamiętasz mnie? - zapytała łagodnie - to ja Julia, opiekowałaś się mną trzy lata temu - poruszyła lekko uszami, by zwrócić na nie uwagę kobiety. W końcu to był najbardziej charakterystyczny element Tulki. To, że miała zarówno skrzydła jak i lisie elementy. Blizny, które szpeciły kiedyś jej twarz zniknęły, a grzywka posiwiała. Więc tylko skrzydła i uszy mogły zwrócić uwagę kobiety.
Odwróciła Jocelyn tak, żeby ta nie widziała ani krwi ani drzwi do sali operacyjnej - powiedz mi, czy coś Cię boli? - zapytała kontrolnie ale od razu zaczęła oglądać uważnie kobietę, kontrolując jej ruchy.
Zauważyła zadrapania na szyi, krew, ale raczej nie należąca do kobiety, wyglądająca też na zaschniętą, więc Greg również nie był jej właścicielem. Do tego Jocelyn miała spuchnięty nadgarstek. Tulka westchnęła - Jocelyn musisz coś zjeść i odpocząć, wezmę Cię do siebie i tam postarasz się przespać, dobrze? - spojrzała skrzydlatej w oczy - Bane i pan Anomander to najlepsi lekarze jacy znajdują się po tej stronie Lustra i pomogę Gregowi, nim się obejrzysz będzie jak nowy - powiedziała spokojnie, posyłając jej pokrzepiający uśmiech.
Odwróciła się do Alice - pani Alice czy mogłabym prosić o śniadanie dla Jocelyn do mnie do pokoju? - zapytała uprzejmie. Sama by się tym zajęła ale wolała nie zostawiać teraz Opętanej samej, nie wiedziała co zrobi - poproszę też o rękawiczki, waciki, płyn odkażający, lek przeciwbólowy w zastrzyku i uspokajający, worek z lodem na ochłodzenie stłuczenia oraz bandaż elastyczny na nadgarstek - wymieniła i gdy Alice przytaknęła jej i zniknęła w kuchni, Tulka chwyciła Jocelyn delikatnie za rękę - chodź położysz się, a u mnie na pewno lepiej odpoczniesz niż na łóżku szpitalnym - uśmiechnęła się jeszcze i poprowadziła skrzydlatą do skrzydła mieszkalnego.

ZT

Jocelyn - 13 Marzec 2017, 17:44

Musiała wziąć pare głębszych wdechów zanim podeszła do kobiety na recepcji. Pomimo tego i tak mówiąc kobiecie o przyczynie wizyty jej głos się trząsł. Tak jak cała ona w środku. Wiedziała że Grrg stracił mase krwi. Wiedziała czym to grozi... Jeśli ktoś się wkrótce nim nie zajmie...
Kobieta na recepcji odpowiadała jej spokojnie. Rzeczowo. W jakiś sposób ją to uspokoiło. Gdy kobieta zapisała co i jak Joce mając głęboko gdzieś poprzedni nakaz Gregory'ego klęknela przy nim i złapała go za ręce. Poglaskala kciukiem wierzch jego dłoni chcąc dodać mu otuchy. Nie był to jednak chwyt taki jak kiedyś. Bądź co bądź zrobiła to tak by się nie narzucać.
I w momencie gdy zebrała się na odwagę żeby coś powiedzieć do recepcji ktoś wtargnął. No, może nie dosłownie. Wszedł, stanął i coś krzyknął. Joce była tak skupiona na cyrkowcu że nie potrafiła zrozumieć słów.
Ale ten głos... Dziwnie znajomy. Otrzezwiala i rozejrzała się. Właścicielem głosu był szary mężczyzna w kitlu, o równie białych wlosach co materiał lekarskiego stroju. I oczach niczym odblaski przypinane do tornistrow dzieci by po zmroku były widoczne dla samochodów. Bane. Ten Bane który zabrał jej Julie lata temu. Bane który wtargnął w jej życie i zamieszał wedle własnych samolubnych powódek. Ten sam Bane który wywołał u niej depresje przywolaniem wspomnień. Ten sam toksyczny facet który wniósł do jej życia masę złych wspomnień. Pomimo że był w jej życiu bardzo krótko.
Jej serce zabiło szybciej. Na jej trupie policzki wstapily niezdrowe rumience wściekłości. Krew się w niej zagotowala. On jest lekarzem? ON?!
I TO ON MA ZAJĄĆ SIE GREGIEM?!
Głos uwiezl w jej gardle. Dlatego też :nie, które chciała wykrzyczeć wyszło ledwie cichym piśnieciem.
Nie miała szans na sprzeciw. Bane zabrał Grega i gdzieś z nim pobiegl. A ona? Jqk ta idiotka zanim od razu za nimi pobiec, kleczala ze łzami w oczach i wyciągnięta ręką w powietrzu. Jej skrzydla opadly bezwiednie na podłogę. Zabrał go. Tak jak kiedyś Julie. Zabrał go jej.
Gdzieś w mózgu szepnął zdrowy rozsądek. Skoro jest tu lekarzem to musi coś umieć nie? Więc będzie potrafił pomoc Gregory'emu.
Spuscila głowę w dół a jej krótkie czarne włosy splynely na jej twarz.
Zrobila mu coś takiego a on i tak jej bronił. Miała w sobie mrok. Wiedziała o tym. Wiedziała ze jej dusza szczerniała.
Julia...
Tak. Bane powiedział Julia. Nie od razu do niej to dotarło. Zatrzesla się jakby miala zwymiotowac. Tyle ze czym? Nie jadla nic. Tak więc przelknela tylko sline.
Spróbowała wstać ale nogi tak bardzo jej się trzesly ze od razu upadla. Jakaś Ty żałosna... Uśmiechnęła się gorzko. Zawsze była żałosna. Ale dobrze to ukrywała.
Poczuła ciepło na ramieniu a następnie kobiecy głos. Nie wiedziała kto to. Nie od razu zrozumiała. Julia...
Julia?!
Podniosła gwałtownie głowę. To ma być Julia? Przecież ona... Ona była zaledwie dzieckiem... A kobieta która przed nią stoi... No jest kobietą. W dodatku w stroju pielęgniarki. Ale te uszy, rude włosy i skrzydła... To musiała być ona. Tak bardzo się zmieniła. Tak bardzo wyrosła. W jakiś sposób poczuła się trochę jak matka której siła kiedyś zostało odebrane dziecko i teraz po latach dane jej było je zobaczyć. Ile straciła?
Nie. Nic nie stracilas.w końcu to ona Cie opuściła. Wybrała Bane'a. Pewnie jej nawet nie szukala. Dzieci tak szybko zapominają.
Ale jednak pamietała jej imię i to że Joce się nią kiedyś zajmowała.
Widziała krew na posadzce ale kobieta ją odwróciła w przeciwna stronę. Zjeść? Odpocząć? Co to takiego odpoczynek dziewczyno? Powiedz mi czym jest spokój...
Ten pomysł był tak absurdalny. Jak mogła zjeść cokolwiek wiedząc że Gregiem zajmuje się ten wilk? Jak mogłaby odpoczywać wiedząc co jej luby teraz przeżywa? I to z jej własnej winy?
To wszystko było takie niedorzeczne. Budzi się w zoo mimo ze kladla się w domu. Spotyka po latach Grega ale rannego. Przez nią. I gdy są w klinice spotyka te dwójkę.
Właśnie. Te dwójkę. Żyli razem ze sobą przez te lata? Co się działo? Co się dzieje aktualnie? Ile powinna wiedzieć? Przestań. Nie masz prawa od nich nic rządac. Jesteś im obca.
Pokręciła powoli głową. Przeszłość nie wróci. Wszystko się zniszczyło. Jak jakiś pieprzony domek z kart. Jeden podmuch. Jeden impuls a tak wiele zrujnowal.
Dala się podnieść i zaprowadzić gdzieś tam jak dziecko. Jej zamglone oczy były wręcz matowe. Gdzie się podział dawny złoty błysk? Gdzie się podziało życie i chęć do niego? Zagubiła sie gdzieś po drodze. Upadła i nie ma siły do wstania.

Z.t

Gregory - 25 Marzec 2017, 15:08

Stuk stuk stuk stuk!
Dziwne, głuche stukanie odbijało się od korytarzy szpitala, harmonizując się z dźwiękami nadchodzącej burzy. Przypominało to chód olbrzymiej modliszki, albo pirata z obiema nogami zastąpionymi metalowymi protezami.
Stuk stuk stuk stuk!
Tylne łapy Gregory'ego działały jeszcze niezbyt sprawnie, ślizgając się po gładkiej posadzce i potrącając o kanty, dlatego też jego skrzydła zastąpiły mu kule, uderzając w podłogę na przemian z nieforemnymi, zakrzywionymi szponami łap przednich, których nie potrafił nigdy w pełni schować. Było to męczące, bo jeszcze nigdy nie przyszło mu używać ich w ten sposób. Zaczynał boleć go grzbiet.
Stuk stuk stuk, bach, jasnacholera, stuk stuk stuk!
Jego cele były proste: znaleźć Jocelyn i upewnić ją, że jest cały i zdrów, coś przekąsić i może wyżebrać kolejną dawkę cudnej morfiny.... Najpierw Jocelyn. Biedaczka musi umierać ze strachu. Naprawdę, powinniśmy się zająć tym jej schorzeniem. Ona przeszła w tym czasie tak wiele złego, potrzeba jej choć odrobiny szczęścia. A poza tym zastanawiał się, czy gdzieś tu znajduje się szpitalna stołówka, i czy jedzenie w niej podawane jest typowo... szpitalnostołówkowe. Bo jeśli tak, to chyba już będzie wolał zdechnąć z głodu. Królewski drapieżnik nie żywi się padliną.
Stuk stuk stuk stuk!
Czuł się naprawdę dobrze, ból fizyczny był dla niego tylko odległym wspomnieniem. Bane, jesteś magiczny! Dosłownie! Owszem, straszny, niebieskooki Opętaniec też tam coś robił, może nawet więcej, ale do niego nie potrafił czuć wdzięczności. Zdania na jego temat nie zmieni, nieważne ile morfiny mu zaoferuje. Ten gość był psychopatą. Miał nawet dowód - ten facet za bardzo kochał psy obronne! Takich psów nie trzyma się w szpitalu...!
Apropos psów, skąd wziął się ten przegniły, duszny zapaszek?
Stuk stuk... stuk... stuk.
...
...No nie. Nie róbcie sobie jaj. Błagam.
Pięć wielkich, czarnych jak samo piekło bydląt obróciło w jego stronę swe parszywe łby. Teraz, nie będąc oślepiony bólem, mógł się im przyjrzeć. Jeszcze nigdy, w całej krainie nie spotkał się z tak napakowanymi zwierzakami. Te psy mogłyby startować w zwierzęcych mistrzostwach podnoszenia ciężarów. Oczywiście, były mniejsze od niego, ale w tej sytuacji nie dawało mu żadnych przewag.
A Jocelyn nie było. Miał nadzieję, że te kundle jej nie zjadły. A teraz gapią się na niego tymi małymi, pomarańczowymi oczkami. "Jeszcze chwila. Ja sobie pójdę. Potworek nie chce kłopotów. Błagam, siedźcie cicho!" powtarzał w myślach, powolutku wycofując się na korytarz. Niestety, nie było mu to dane.
Potworne ujadanie rozległo się w całym szpitalu. Psy - cztery większe, jeden mniejszy, pewnie suka - otoczyły go ze wszystkich stron, ujadając wniebogłosy. Nie atakowały jednak, a Greg nie chciał ich prowokować, wiedząc, że nie będzie mieć z nimi szans. Złożył skrzydła ciasno przy ciele i położył uszy po sobie, raz po raz odwracając się za siebie, aby żaden z nich nie podszedł do niego zbyt blisko. Szczekanie było najgorszym dźwiękiem na świecie, w jego kotle piekielnym, który czekał na niego od lat, chyba musiałybyć ustawione na radiową składankę. Ciszej! CISZEJ!!!
- STULCIE RYJE! - zaryczał, a psy odpowiedziały mu zdwojonym jazgotem. I jeszcze w oddali zawtórował mu grzmot. Istna orkiestra, godna najwspanialszych horrorów. Niech tylko ktoś raczy go wziąć z tej szalonej filharmonii, byłoby super...

Anomander - 26 Marzec 2017, 00:24

Zdjął z twarzy maseczkę a z głowy czepek. Nie były już dłużej potrzebne zatem wychodząc z sali wyrzucił je do śmietnika. Kitel odwiesił na haczyk przy wyjściu z sali. Był do prania.
Warczenie psów nasilało się dlatego przyspieszył kroku.
Co jest, do chuja wafla? Kogo lub co burza przywiała do kliniki, że zaalarmowało to psy?
Na wszelki wypadek wszedł do pokoju gościnnego i z ławo-skrzyni wydobył swój sztucer. Wyjął go z pokrowca, z bocznej kieszeni tegoż samego pokrowca wyciągnął cztery naboje i załadował do magazynka. Nigdy nie ładował do pełna. Nie chciał przeciążać sprężyny podajnika. Magazynek załadowany nabojami kalibru 9,3x62 z półpłaszczowymi pociskami przyjemnie zaciążył w dłoni. To dopiero była amunicja! Wielkie, ciężkie i relatywnie szybkie pociski wchodząc w tuszę powodowały takie obrażenia, że strzelanie do zwierząt mniejszych niż sarna było zwyczajnie nieetyczne bo po zwierzęciu pozostawały jedynie kawałki mięsa z kośćmi i płaty skóry z futrem, zatem co cokolwiek weszło do Kliniki i zaalarmowało psy powinno mieć się na baczności albo być odporne na nagłe zatrucie ołowiem.
Przeładował i wprowadził nabój do komory.
Jeden w lufie, trzy w magazynku.
Wszedł do recepcji niosąc broń na ramieniu.
To co ujrzał nieco go zaskoczyło. Psy otoczyły w recepcji coś co wyglądało jak karykatura gryfa tylko sporo mniejsza niż jego książkowe odpowiedniki. O, czyżby projekt GRF wybrał się na spacerek? . Przełożył sztucer do rąk i obserwował scenę opierając się o ścianę.
- Rustig aan! – powiedział głośno i ostro, jak się zdawało do psów, ponieważ te natychmiast cofnęły się kawałek i przestały warczeć - Naar mij! – padły kolejne ostre dźwięki.
Słowa brzmiały dziwnie, ale psy wycofały się stając w luźnej linii pomiędzy Anomanderem a stworem.
- Chciałbym wiedzieć, co Ty właściwie robisz człowieku? – Anomander był wyraźnie zaciekawiony - Tylko nie mów, że zmieniłeś się bo chciałeś mi pokazać jak się zagoiły rany.
Anomander przyglądał się gryfopodobnemu stworzeniu z mieszaniną zawodu i zdziwienia. Zatem jego badania doprowadziły do powstania takich karłowatych wypierdków? A może tylko ten jeden był nieudany i zamiast go uśpić lub zastrzelić wywalili go tu jako niepotrzebny odpad?
- No dalej, powiedz coś człowieku, bo strasznie mnie ciekawi to, co robiłeś na środku recepcji pod postacią niedookreślonego koto-ptaka w trakcie gdy trwała operacja Twojej kobiety
Jakże go korciło wydanie komendy „Dood hem” i udanie się na obiad.
Żal było mu tylko Alice, która później musiałaby ścierać całą tą krew ze ścian i posadzki.

Gregory - 26 Marzec 2017, 11:27

Kiedy wołał o pomoc, skrzydlaty mężczyzna był ostatnią osobą, jaką chciałby zobaczyć na miejscu wybawiciela. W sumie poczuł się, jakby jego przybycie nawet pogorszyło sytuację. No i miał GNATA. Śliczny rekwizyt do przyniesienia na dzień dobry, nie ma co!
Gregory nie miał pojęcia, w jakim języku odezwał się tamten. "Rustehan" brzmiało mu nawet na indyjski. Ale w sumie to była kwestia drugorzędna. Cokolwiek nie powiedział, sprawił że ten jazgot ucichł. Mógł mówić nawet w piekielnym, to by do niego pasowało. Kiedy tamten wydawał rozkaz, Gregowi przemknęła potworna myśl, że jest to rozkaz ataku. I nie dlatego, że był on potencjalnie groźnym zwierzęciem w szpitalu, ale pacjentem, który miał czelność wyjść ze swojego pokoju. Albo że zaraz wystrzeli w niego z tej kabury. Czemu ciągle wydawało mu się, że ten dziad chce go zamordować?
- Przepraszam! Ja... ja chciałem tylko spotkać się z Jocelyn! Psze pana. No i też znaleźć stołówkę, psze pana. Akurat już to powinna być pora kolacji, a ona musi się o mnie zamartwiać. A tutaj jej nie ma. - bąknął. Bardzo chciałby dorzucić do tego "co jej zrobiłeś", ale nie chciał zaogniać sytuacji. I tak obydwoje wiedzieli że pan skrzydlaty jest psychiczny. I że lepiej go nie denerwować.
Gregory spojrzał na swoje łapy i dopiero teraz, po przejściu tych wszystkich korytarzy, zdał sobie wreszcie sprawę, że w obecnej sytuacji ręce z kciukiem przeciwstawnym byłyby lepszym wyborem. Zapomniał się przemienić. Chyba po raz pierwszy w życiu zapomniał o swej rutynie. Kiedy człowiek myśli, że sięgnął dna, przed nim zawsze otwiera się kolejna przepaść.
- Proszę na mnie nie patrzeć! Ja zaraz wrócę do pokoju, uczłowieczę się, zapomniałem, zapomniałem na śmierć psze pana! - zaskomlił, kładąc się na płasko na posadzce (wyglądał przez to jak wielki, paskudny dywan) i zakrywając łeb obydwiema łapami. Przynajmniej gość miał wystarczająco współczucia, aby nazywać go dalej "człowiekiem" i Greg był mu za to niemal wdzięczny.
Kiedy dotarły do niego słowa o operacji, momentalnie zapomniał jednak o wstydzie i upokorzeniu, zrywając się na cztery łapy.
- Ona miała operację? Kiedy? Co się stało? Czemu o tym nic nie wiem? Poważna była? Co jej było? Czemu mnie nikt nie obudził? - począł zasypywać Anomandera pytaniami. Na jego pysku odbiło się zaniepokojenie, z nerwów stanął na tylnych łapach - był wtedy niemalże jego wzrostu, czyli nie taki mały. Pierzasty ogon zamiatał posadzkę. Po chwili jednak stracił równowagę i opadł z powrotem na cztery.
- Gdzie jest? Wszystko dobrze? Muszę się z nią zobaczyć! - dodał, rozglądając się czujnie, jak gdyby miała się znaleźć tuż obok.

Anomander - 26 Marzec 2017, 13:41

- Aan plaats! – komenda zabrzmiała ostro jak strzał z bicza.
Psy przestały wgapiać się w gryfa i spokojnie poszły położyć się przy schodach. Niemniej cały czas pozostawały czujne, jakby nie dowierzały „dziwnemu kocurowi”.
Anomander przyglądał się temu co robił stwór z lekko uniesioną brwią. Nie był w stanie zrozumieć czemu gryf tak się zachowuje. Gryfy z natury powinny być dzielne jak lwy i dumne jak orły a ten wydawał się być przeciwieństwem. Był płochliwy jak maiż i równie dumny co pozbawiony jaj lew. Cóż, zatem teza o nieudanym eksperymencie, mimo tego, że została pozostawiona chwilowo samopas, jakoś się obroniła a nawet wysunęła się na prowadzenie.
Skrzydlaty podszedł do jednego z krzeseł, tego przy wyjściu z korytarza, które stało najbliżej, i usiadł położył broń na kolanach.
Pochylił się w stronę przemienionego Grega i popatrzył mu w oczy
- Nie widzę powodu, dla którego miałbym przestać obserwować. Widzę, że rany ładnie się zagoiły choć ogólna forma tego ciała pozostawia nieco do życzenia – powiedział przesunąwszy bezpiecznik i opierając karabin o ścianę - Moim zdaniem to przez zaniedbanie. Gryfy to królewskie istoty szeroką piersią chłonące zapach wiatru wiejącego wśród górskich szczytów. Stworzenia pełne dumy, odwagi, zaciętości, godności i siły. Przeciwnicy godni smoków, w walce o panowanie nad nieboskłonem. Kiedyż to ostatnio ćwiczył Pan w tej formie? Kiedy ostatnio używał jej Pan do czegoś innego niż udawanie dywanu lub denerwowanie psów?- zapytał skrzydlaty głosem pełnym spokoju choć pełnym lekkiego sarkazmu nieustannie wpatrując się zimnymi oczami w przemienionego Grega - Gdy dojdzie Pan do siebie po zabiegu z chęcią z Panem poćwiczę, o ile oczywiście wyrazi Pan chęć podjęcia ćwiczeń.
Ostatnie słowa powiedział tak, jakby w jego wnętrzu błąkał się cień uśmiechu, którego żelazna brama mięśni nie chce przepuścić na twarz.
Zaproponowawszy wspólny trening postanowił odpowiedzieć na dalsze pytania Grega. Usłyszawszy o operacji stwór poderwał się na cztery łapy. Ojej, jakaż zmiana. Bestia kocha piękną. Słodko, jak w bajce dla dzieci.. Przez chwilę wpatrywał się w gryfa sprawdzając szczegóły anatomii takie jak budowa żeber czy kątowanie. Układał w głowie jego model ruchów.
- Tak, pacjentka przeszła zabieg. Nie, wiesz o tym, bo to był wyłącznie mój kaprys. Jej stan jest dobry i stabilny. Połamane i źle pozrastane żebra zostały złamane ponownie, „przycięte” i złożone poprawnie z użyciem implantów kostnych. – mówiąc to obserwował gryfa - Ponadto Bane usunął jej wszystkie blizny z ciała dokładając starać by po zagojeniu nie było nic widać a Julia odnowiła tatuaż na plecach nadając mu nowe piękne barwy. Oboje także użyli mocy by rany pooperacyjne natychmiast się zagoiły. Gdy się wybudzi z narkozy dostanie leki, dzięki którym będzie mogła żyć normalnie.
I będziecie mogli wieść długie i szczęśliwe życie. dokończył w myślach.
Specjalnie podkreślił rolę przyjaciół Grega. Niech to im okaże wdzięczność za udzieloną pomoc. Może kiedyś Greg się dowie, że jego kobieta ma w żebrach plastyczne implanty o wartości samochodu, które Anomander trzymał na czarną godzinę dla samego siebie lub najbliższych osób. Może dowie się, że wykonał operację by pomóc dziewczynie uporać się z demonami przeszłości i dać im obojgu nowe życie. Może dowie się też tego, jaką rolę w tym wszystkim odegrał skrzydlaty. Może kiedyś i od kogoś, ale na pewno nie od niego.
- Jeśli chcesz ją zobaczyć to radzę pędem biec do pokoju. Niedługo powinna się wybudzić.
Powiedziawszy to wstał z krzesła, zabrał swoją broń i odszedł w stronę w kierunku pokoju gościnnego.
O jedzeniu nie powiedział zupełnie nic.

ZT



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group