Tulka - 9 Grudzień 2016, 12:25 (Tak miłym wstępem prezent od Tyka dla dzielnych lekarzy – naklejka)
Dziewczynka przytulała się do swojej niani w końcu jednak popatrzała na staruszkę zadziornie i zawołała wesoło – berek – i zaczęła przed nią uciekać. Kobieta zaśmiała się wesoło i ochoczo przyłączyła się do zabawy. Mimo wieku, spokojnie dotrzymywała dziecku kroku, dając mu jednak małe fory. Co jakiś czas łapała Tulcię, po czym uciekała i po jakimś czasie dawała się złapać. Goniły się tak długo, w końcu Julii troszkę się to znudziło i postanowiła troszkę podkręcić zabawę.
Zamieniła się w rudego liska i zaczęła uciekać, przez co zyskała przewagę nad nianią. – Ej to nie jest fair – zawołała babcinka. Nadal jednak starała się bawić ze swoją dawną podopieczną. Okazała się o wiele zwinniejsza niż dziewczynka zapamiętała ze swoich najmłodszych lat. Kobieta po chwili też się zmieniła. W piękną białą łanię, która bez trudu wyprzedziła lisiczkę, która aż usiadła z wrażenia i wlepiała swoje bursztynowo-szare oczy w nianię. – łał – powiedziała cichutko i szybko wróciła do zabawy.
Biegały bardzo długo. W końcu obie poczuły zmęczenie. Zaraz…zmęczenie we śnie? Tulcia jednak nie przejmowała się tym za bardzo. Wskoczyła do jeziorka, niedaleko łąki i przepłynęła sprawnie na wyspę na jego środku. Nie była ona zbyt daleko, więc dziewczynka nie miała problemu, żeby przepłynąć na drugi brzeg.
Z zaskoczeniem odkryła, że niania już na nią tam czekała. Jednak w swojej ludzkiej formie. Lisiczka otrzepała się i również zmieniła. Usiadły wspólnie, opierając się o wielki, zamszony kamień i spoglądały w ciszy na spadające gwiazdy.
Po chwili jednak niania wstała. – Lisiczko, chciałabym jeszcze zanim pójdziesz, żebyś kogoś poznała – powiedziała i pokazała w kierunku nielicznych drzew, spomiędzy których wyszła młoda kobieta, z długimi brązowymi włosami i pięknym uśmiechu…
ZTAnomander - 13 Marzec 2017, 14:22 Anomander wpadł do sali operacyjnej jak skrzydlate tornado. Spieszył się by przygotować ją przed przybyciem pacjenta.
Fakt, że sala zawsze była gotowa niczego nie zmieniał. Skrzydlaty wyznawał zasadę, że lepiej sto razy poprawić niż raz zaniechać. Szybko rozpylił fenol by wybić to, co ewentualnie mogło się przedostać razem z nim i przygotował popakowane sterylnie narzędzia chirurgiczne. Podszedł szybko do wieszaka, zdjął z niego kitel i szybko się w niego ubrał. Na twarz założył maseczkę a na głowę czepek. Zdezynfekował ponownie stół operacyjny i pędem ruszył w stronę pokoju z umywalką.
Mycie rąk przed zabiegami to podstawa.
Zaczął myć dokładnie ręce a gdy już skończył, zdezynfekował je dodatkowo i założył rękawiczki.
Czekał na przybycie Bane'a i tajemniczego pacjenta z silnym krwotokiem.
Był całkowicie spokojny, choć serce biło szybciej. Jak to po wysiłku, ale przed niespodzianką w postaci rannego i samą operacją.
W głowie miał już nawet dokładny plan operacji.
Najpierw będzie: Dschinghis Khan – Moskau oraz Dschinghis Khan - Dschinghis Khan . Jako trzeci będzie Boney M. - Rasputin a jako czwarty Modern Talking- Brother Louie
Jak się trochę rozluźnią to Bane zaproponuje dalsze utwory.
Cholera, moglibyśmy częściej operować. Bo śpiewać sobie „od tak” na korytarzu to trochę głupio.Bane - 13 Marzec 2017, 18:05 Drzwi otworzył sobie 'z buta', kopiąc je by rozwarły się na oścież. Wniósł Gregorego do sali i podszedł do stojącego już w środku Anomandera, by ten pomógł mu ułożyć pacjenta na stole.
Swoją drogą, Gregory był ciężki jak jasny pieron. Może przez to żelastwo które wystawało mu z pleców, te jego niby-skrzydła. Ale Bane poradził sobie jakoś, zwłaszcza, że w jego żyłach krążyła teraz adrenalina.
Gdy już udało się ułożyć mężczyznę na stole, Bane sapnął głośno. Trochę się zmęczył tym biegiem z dodatkowym obciążeniem. Nie czekając ani chwili dłużej, poszedł do sali obok by się przygotować. I zmienić kitel na czysty, bo ten miał już cały we krwi rannego.
Nie bał się zostawić Gregorego samego z Anomanderem, bo przecież Gad jest w końcu lekarzem. A broczący krwią kurdupel nie miał powodu by atakować medyka.
W przylegającym do sali operacyjnej pokoju zmienił kitel i koszulkę bo była mokra od krwi (jak dobrze, że w szafie zawsze była jakaś zapasowa) na lekarską, trochę niewygodną, ze sztywnego materiału i w beznadziejnym kolorze - seledynie. Umył porządnie ręce, potem twarz, potem znowu ręce, założył maskę i czepek i spojrzał w lustro.
Skrzywił się do własnego odbicia. Wyglądał okropnie, fioletowe sińce pod oczami tylko pociemniały, ogólnie skórę miał jakąś taką...bardziej niezdrową niż zazwyczaj. Źrenice były zwężone.
Poczuł straszliwe zmęczenie bo przeszła mu już zadyszka a i adrenalina odpuszczała. Nie może być w trakcie operacji półprzytomny. Strzelił się dwa razy z liścia po twarzy co go trochę otrzeźwiło.
Na koniec umył ręce i wyszedł z wysoko uniesionymi rękoma.
Podszedł do Anomandera i poprosił o pomoc przy zakładaniu rękawiczek. Gdy tamten już to zrobił, Bane westchnął. Policzki miał czerwone pod plaskaczy, ręce mu się lekko trzęsły i przede wszystkim suszyło go jak cholera.
Ale zebrał się w sobie i wyprostował się.
- Wypadek miał miejsce w Zoo. - zaczął patrząc na Opętańca - Pacjent, Gregory, oparł się o klatkę i wtedy zaatakowało go jakieś zwierzę. Rozorało mu plecy, stąd ten upływ krwi. - dokończył i przeniósł wzrok na Cyrkowca - Nie zauważyłeś jakie to zwierze? Przyleciałeś tu sam czy Jocelyn cię przyniosła? - zapytał zachodząc Gregorego od tyłu i przyglądając się tym nieszczęsnym plecom.
Uważał na wystające z nich pręty, omijał je bo podejrzewał, że każdy ruch skończy się bólem dla małego osiłka. Koszula przykleiła się do skóry, dlatego Bane ostrożnie odchylił ją przyglądając się ranom. Szarpane, paskudne jak cholera.
Odsunął ręce bo zauważył, że za bardzo mu się trzęsą. Podszedł do Anomandera i pochylając się w jego stronę, zrównał się z nim ramieniem.
- Proszę, prowadź zabieg. - powiedział - Będę asystował. Ale obawiam się, że przez moją dzisiejszą niedyspozycję mogę coś spieprzyć. A znasz mnie, jestem perfekcjonistą. Nienawidzę robić czegoś po łebkach. - szepnął, miał nadzieję, że skrzydlaty będzie wyrozumiały. Jeśli Gregory to usłyszał, trudno. Nie było wielką tajemnicą, że Bane nie czuł się najlepiej. Z resztą blondyn na pewno zauważył różnicę w wyglądzie białowłosego. Jak ostatnim razem się widzieli, to nie wyglądał jak truposz. A przynajmniej nie aż tak.
- Kiedy to miało miejsce? - wznowił przesłuchanie, kierując się w stronę Gregorego - Czy od chwili zdarzenia brałeś jakieś leki przeciwbólowe czy insze substancje mające na celu znieczulenie lub zwiększenie krzepliwości krwi?
Patrzył to na Cyrkowca, to na Anomandera, czekając na ewentualne pytania tego drugiego.
Mam nadzieję, że dzisiaj w trakcie śpiewania nie będę zbyt fałszował...Gregory - 13 Marzec 2017, 19:10 Jasna sala. Kroki Toksyna. Jakiś drugi facet, gotowy do operacji. Jego niebieskie oczy wydały się mu nieprzyjemne. Twarz zasłania maseczka. Po bokach jakaś kotara. Skrzydła, skórzaste jak u nietoperza. Kolejny Opętaniec będzie go dziś męczyć.
Nie wiedzieć czemu, pytanie Bane'a wydało mu się okropnie irytujące. Oczywiście wiedział, że lekarze muszą znać dokładnie przebieg zdarzenia, ale emocje, mimo wyczerpania, zawsze brały nad nim górę w nieodpowiednich momentach. Gdyby mógł, tupnąłby nogą jak naburmuszony ośmiolatek i pokazałby z wulgarny gest albo dwa. Niestety, nie mógł się zbytnio ruszać, gdyż ból stawał się wręcz paraliżujący.
- Kurwa. Wszystkie klatki były zakryte kotarami, mgła jak mleko... Wewnątrz mogło siedzieć cokolwiek. Pojebane miejsce... - mruknął. Kto wie, może któryś z medyków będzie wiedzieć o istnieniu Zakrytego Zoo, ale nie wyjaśniało to specyfiki istoty z klatki. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że bestia siedząca wewnątrz mogła mu zrobić cokolwiek. Mogła być jadowita. Mogła mieć szpony pokryte brudem i zgnilizną. Mogła mu ZŁOŻYĆ JAJA W RANACH. Te wszystkie potworne myśli sprawiły, że bał się coraz bardziej i bardziej, jego ciało zaczęło drżeć. Zastanawiał się, co z Jocelyn, gdzie jest. Została tam? Czeka przed salą?
- Przyleciałem tutaj sam. Mogę latać, mam taką moc. Znaczy... Jocyś się oferowała, ale była zbyt roztrzęsiona... osłabiona...
Kolejne pytania, kolejne zastanawianie się, gdzie w tym wszystkim jest sens. Jego myśli stawały się coraz bardziej rozmyte, szalone, niejasne. "A odczep ty się szaraku pseudoludzki, daj mi cierpieć w spokoju!" chciałby zawołać, gdyby tylko odejście lekarza miało zabrać ze sobą ból. Wredny, samolubny i nielogiczny zwierz, kąsający każdą rękę w zasięgu wzroku, przejmował jego umysł, redukując go do kłębka prymitywnego przerażenia i gniewu. No nie, zamykam, stop, powiedz jak było. Jesteś człowiekiem w niewłaściwym ciele. Nie zwierzęciem.
- Miejsce. Pół godziny temu. Może więcej. Nie mam pojęcia. Żadnych leków, nie mam przy sobie nic takiego... Nie powinienem mieć. - dodał gorzko.
Łzy bólu, żalu po złamanym sercu, przerażenia własną bezsilnością i śmiertelnością zalały mu oczy. Wiedział, że nie wytrzyma tak długo. I że zapewne zechcą go uśpić, aby operacja przebiegła bez komplikacji. A on nie zamierzał pokazywać im swojej prawdziwej postaci. Nie teraz. Nie! Upokorzenie z tym związane byłoby mu ostatnim gwoździem do dzisiejszej trumny. Załkał więc błagalnie, krzywiąc usta w bolesnym grymasie:
- N... nie... nie usypiajcie mnie. Uwierz mi Bane, nie chcesz tego, będzie wam tylko trudniej. Dajcie mi tylko coś przeciwbólowego. Morfinę na przykład. - ostatnie zdanie samo wyślizgnęło się z jego ust. Ale czuł się usprawiedliwiony. I tak wychodziło na to, że przeżywa właśnie najgorszy dzień w swoim życiu.Anomander - 13 Marzec 2017, 23:04 Skrzydlaty zobaczył jak Bane wnosi niezbyt wysokiego, ale ubitego jegomościa, który obficie krwawił, i któremu na dodatek z pleców sterczały dwa stalowe drągi. Te dwa stalowe niby-skrzydła sprawiały, że Pacjent wydał mu się znajomy. Gdzieś już widział coś takiego. Przez chwilę obserwował nowo przybyłego. Nie odezwał się nawet słowem, przeszukiwał zakamarki pamięci, wyniki badań, projekty i skonsultowane badania. Był pewny, że gdzieś już to widział. W końcu do niego dotarło. Projekt MORII. Czyżby projekt GRF?. Nigdy nie widział żywego osobnika z tego projektu ani nie badał jego zwłok, ale znał sam program. O tak, znał go aż zbyt dobrze.
Gdy Bane poszedł myć ręce Anomander podszedł do stołu z zaciekawieniem oglądał rany jakie odniosła Zwierzomachina. Nie odezwał się nawet słowem. Obmyślał plan działania. Zanim Bane wyszedł z pomieszczenia, w którym znajdowała się umywalnia, Anomander podszedł do szafki i wyjął gruby, biały fartuch, który położył koło leżącego. Gdy Bane wyszedł, skrzydlaty pomógł mu założyć rękawiczki i dokładnie mu się przyjrzał. Tylko przez chwilę, ale to mu wystarczyło. Wrócił stołu i dalej przyglądał się leżącemu pacjentowi. Już wszystko wiedział.
- Bane rozetnij pacjentowi ubranie i odsłoń pole operacyjne, ja w tym czasie przygotuje kroplówkę – powiedział spokojnym głosem i podszedł do szafki medycznej, z której wyjął kroplówkę, roztwór glukozy, płyn Ringera i opakowany wenflon. Położył to na stoliku koło pacjenta i podszedł do szafki. Wyjął z niej małą fiolkę z napisem VALIUM, której zawartość pobrał do strzykawki a następnie wstrzyknął do kroplówki. Poobracał przez chwilę worek by specyfik rozmieszał się z płynem-Nie wiem kim jest Pacjent, ale odsuwam Cię od operacji Bane. Widzę, że się denerwujesz, a sposób w jaki rozmawiacie wskazuje, że go znasz. – podszedł do leżącego i gazikiem nasączonym alkoholem zdezynfekował mu dłoń - Przygotuj proszę: jedną dawkę tetany z błonicą, trzysetkę dwuprocentowej lidokainy, pięć żanet z czystą wodą do czyszczenia ran i ampułkę brevitalu z uzbrojoną strzykawką na wszelki wypadek. – powiedział zakładając pacjentowi wenflon i przytwierdzając go plastrem. Słyszał jego prośbę o morfinę i widział, że dygocze - I żadnej morfiny. W jego przypadku nie jest to dobry pomysł.
Gdy białowłosy zajął się przygotowaniem zaordynowanych specyfików Anomander podszedł do leżącego i podpiął kroplówkę. Najpierw tą pierwszą, z solą fizjologiczną i dodatkiem valium.
- Powiedz mi chłopcze, mało się nacierpiałeś w życiu? – położył mu rękę na czole tak by dotykać kantem dłoni nasady nosa. Bardzo dobrze znał się na zwierzętach, a choć Pacjent aktualnie miał cechy ludzkie, to w jego wnętrzu czaiło się zwierze, które należało uspokoić. Przestraszone i ranne zwierzę. - Nie uśpię Cię bez Twojej wiedzy, ale najpierw muszę oczyścić rany i je zaszyć. Dostaniesz znieczulenie miejscowe, co może być bardzo nieprzyjemne ale będę cię uprzedzał przed każdym kłuciem. Dodatkowo podamy Ci szczepionkę przeciw tężcowi i błonicy bo nie wiadomo, co to stworzenie miało na szponach. Poza tym uzupełnimy płyny i za kilka dni będziesz jak nowo narodzony. Teraz dostajesz kroplówkę z soli fizjologicznej i ampułki valium. Nie martw się, nie uśpię Cię bez Twojej zgody, chyba, że mnie do tego zmusisz.
Anomander cierpliwie tłumaczył chłopakowi co się dzieje. Wiedział, że Zwierzomachina musi mieć za sobą traumatyczne przeżycia i sala operacyjna na pewno nie kojarzyła mu się dobrze.
Jeszcze raz obejrzał chłopaka. Tak, to na pewno projekt GRF. Że też mu się udało przeżyć tyle czasu. Ciekawe czy są też inne Zwierzaki. W końcu skoro jest on, to pewnie są też inne. .
W końcu zobaczył istotę, nad którą pracował.
Pochylił się biorąc do ręki wcześniej przygotowany materiał i zakrył mu głowę fartuchem.
Teraz nie tylko zwierzęca część ale też ludzka powinna się uspokoić.
Oczyścił plecy patrząc na ślady szponów. Cokolwiek poraniło chłopaka musiało być solidnym okazem sukinsyna i to w dodatku drapieżnego.
- Bane, zadbaj by fartuch nie spadł mu z oczu – powiedział Anomander – Jeśli Cię to interesuje to rany nie wyglądają źle. Miałeś sporo szczęścia, że to coś nie trafiło w kręgosłup.
Fakt rany nie wyglądały źle. Wyglądały BARDZO źle a nawet można by rzec, że chujowo i tragicznie. Głębokie ziejące gardziele poszarpanej tkanki przypominające bardziej cięcia rzeźnickim nożem niż szponami miały dość równe krawędzie ale Bane powinien sobie poradzić.
No właśnie. Powinien.
Bane był na kacu mordercy zatem po leczeniu Zwierzomachiny albo się porzyga albo będzie ledwo żywy. Julię wczoraj prawie wyssała Rosemary zatem dziewczyna też nie powinna się przemęczać.
Jednym słowem chujnia z grzybnią
Wziął do ręki przygotowaną strzykawkę z lidokainą
- Teraz może zaboleć. – powiedział i zrobił pierwszy zastrzyk. Dość głęboko.
Robił zastrzyki szybko i sprawnie. Można by powiedzieć, że był prawdziwym Paganinim znieczulenia miejscowego. Pik, pik, pik i po bólu.
Po chwili Pacjent już nie czuł nic poza naciskiem na plecy, a skrzydlaty mógł spokojnie zająć się oczyszczaniem ran.
- Jedna rzecz nie daje mi spokoju i męczy niesamowicie. Powiedz, bo ciekawość sprawia, że ciężko mi się pracuje: Po jaką cholerę opierałeś się chłopcze, o klatkę będąc w zoo? Nie uwierzę, że jesteś tak głupi by pomyśleć sobie „O, zasłonięta! A, oprę się i poszpanuję.” – powiedział skrzydlaty zakładając ostatnią partię szwów na pierwszej ranie. W jego głosie nie było wrogości czy kpiny - Coś mi się zdaje, że nie mówisz nam całej prawdy, ale nie mnie to osądzać.
Popatrzył na Bane'a mając nadzieję, że ten wydusi z Pacjenta prawdziwe okoliczności w jakich doszło do zranienia. A może nawet zeznania odnośnie sprawcy samych ran.
Gdy kończył szyć drugą ranę poprosił Bane'a o zmianę kroplówki. Teraz przyszła pora na płyn Ringera. Dawka 1000 ml powinna wystarczyć. Na koniec, do pokoju Pacjent dostanie glukozę.
- No Młodzieńcze, już prawie kończymy Cię zszywać. Jeszcze chwila i posadzimy Cię na wózku i zabierzemy do pokoju. Powiedz mi, jadłeś jakieś śniadanie?
Zapytał i zabrał się za szycie kolejnej rany.
Chyba się kurwa starzeję. Stoję i zszywam Zwierzomachinę zamiast ją zamknąć w izolatce albo uśpić na dobre, ale czegóż się nie robi dla znajomych przybranych dzieci.
Uśmiechnął się pod nosem i spojrzał krótko na Bane'a po czym wrócił do pracy.
Gdy skończył zszywać trzecią ranę poprosił Bane'a o podejście.
- Bane, jeśłi możesz to zasklep to. Nie musisz robić 3 ran od razu wystarczy tak by przestały krwawić. – powiedział do Bane'a i podszedł w pobliże łowy leżącej Zwierzomachiny - Już prawie koniec. W pokoju jeszcze dostaniesz ze dwie kroplówki i jutro lub po jutrze będziesz hasał po parku aż miło
Przez chwilę milczał i patrzył na Bane'a i to jak leczy i zasklepia rany.
Uśmiechnął się kącikiem ust. Dobrze wykonywał swoją robotę nawet na kacu.
- Gdy Twoja ludzka forma poczuje się lepiej poproszę Cię byś się zmienił i przybrał zwierzęcą formę. Będę chciał sprawdzić czy na Twojej drugiej formie rany również zrosły się prawidłowo- powiedziawszy to zdjął mu fartuch z głowy - Widzisz? Nie było tak źle. Bane - 14 Marzec 2017, 00:09 Gregory denerwował się. To normalne, w końcu w jego plecach zieją wielkie krwawe kratery. Musiało go boleć, nawet najtwardszy zawodnik skrzywiłby się z bólu.
Bane jednak patrzył na niego próbując się uspokoić. To nie tak, że bał się operacji. Bał się o Gregorego, chociaż właściwie nie było już o co się bać. Greg był pierwszym Cyrkowcem jakiego Bane spotkał w tej posranej Krainie. Pierwszym, który wiedział co to znaczy dostać w dupę od MORII.
Białowłosy uśmiechnął się do swoich myśli. Pamiętał jak wymieniali się z osiłkiem informacjami. Gdy blondyn zapytał go o rasę i wspomniał o MORII a Bane odpowiedział mu wtedy, że nie ucieknie z płaczem słysząc nazwę, ale może dać w mordę.
Ha! To było tak dawno...
A potem wyrzygiwali sobie co kto przeżył i Bane skwitował to zdaniem: "Nie będziemy się licytować kto wycierpiał więcej". Czy jakoś tak.
Pamiętał jaki był zagubiony w tym świecie. Pamiętał, że ten mały mięśniak wyciągnął ku niemu rękę i zaprosił na wspólny rejs. Z którego ostatecznie nic nie wyszło... Ale cóż. Takie jest życie.
Słuchał zeznań Cyrkowca, kiwając co chwilę głową. Łapska trzęsły mu się, co postanowił ukryć chowając je z tyłu. Było mu wstyd przed Anomanderem mimo iż to właśnie Opętaniec doprowadził go do takiego stanu.
Gdy Greg wspomniał o Morfinie, Bane parsknął głośnym śmiechem. Zaśmiał się głośno, trochę nerwowo ale szybko się opanował bo było to cholernie niestosowne. Ale co miał zrobić. Rozbawiła go wypowiedź kumpla. Myślał, że tak łatwo złapie Złotą Rybkę za ogon? Morfina była tutaj na wagę złota, jeszcze nikogo nią nie potraktowali, chociaż w niektórych przypadkach było to wskazane.
Polecenie Anomandera było jak strzał z bicza. Konkretne i przywołujące go do porządku. Białowłosy więc zabrał się za wypełnienie ich, nie marudząc, nie odzywając się nawet.
Był zdenerwowany całą tą sytuacją. Zdenerwowany na Bestię która poraniła Grega, na swojego kaca, na Jocelyn (nie wiedział w sumie czemu) i w końcu na samego Grega, że był tak głupi by oprzeć się o klatkę w Zoo.
Odsunięcie go od operacji było nieuniknione ale mimo to, Bane poczuł się jak zbity pies. Odsunął się na chwilę od stołu i spuścił wzrok, pokornie wgapiając się w buty Mentora. Na tłumaczenie kim dla niego jest Gregory jeszcze przyjdzie pora. Teraz medyk nie może pokazać, że jest całkiem bezużyteczny.
Postanowił więc wypełniać rozkazy najsumienniej jak potrafił, chociaż boląca go głowa i nerwy nie ułatwiały niczego. Skrzydlaty tymczasem uciął sobie pogawędkę z pacjentem.
Bogowie... Chciałbym kiedyś być jak ty, Gadzie. Zawsze opanowany, rzeczowy. Nie dający wytrącić się z równowagi. Profesjonalista pełną gębą.
Kątem oka patrzył na poczynania starszego lekarza. Zdziwiło go pytanie które zadał. Bardzo bezpośrednie pytanie o cierpienie. Przystanął na chwilę.
Faktycznie Greg wycierpiał sporo. Bane co prawda nie znał procesu jego tworzenia, ale sam zetknął się z MORIĄ i wiedział co oznaczają ich eksperymenty. Ból, cierpienie, szaleństwo.
Przed oczami zobaczył salę w której był trzymany. Staruszka który pochylał się nad nim i tego skurwiela - zwyrodnialca którego imienia nie znał, a który koordynował torturami przeprowadzanymi na białowłosym, jeszcze wtedy szatynie o normalnych brązowych oczach.
Poczuł mdłości i uderzenie gorąca. Kurwa, jakby ich teraz spotkał, to błagaliby o śmierć. O tak.
Ciekawe czy ich krzyk byłby równie podniecający jak ten kiedy słyszał gdy zabawiał się z dziewczyną z przystanku...
Co? Nie. Nie teraz!
Potrząsnął głową i zabrał się za kolejne polecenia. Wyłączył samodzielne myślenie, przeskakując na tryb: Posłuszeństwo. Wszystko o co prosił go Anomander było wykonane z precyzją i w szybkim tempie.
Cyrkowiec podszedł grzecznie do pacjenta i przytrzymał mu materiał na oczach, starając się być przy tym stanowczy ale delikatny. Nie chciał dodawać mu bólu, już wystarczyło że plecy miał w strzępach.
Kłamstwo Anomandera sprawiło, że podniósł na niego wzrok i pokręcił głową.
Pierdolenie o Chopinie. Facet ma rozszarpane plery a ty tu gadasz "Nie no spoko, to tylko draśnięcie"...
I po raz kolejny wyszło, że Opętaniec jest lepszym profesjonalistą. Że Bane jeszcze sporo się musi nauczyć. Czyżby zapomniał jak sam okłamywał pacjentów w Świecie Ludzi, karmiąc ich wyssanymi z palca opowiastkami? Ech... Co ta Kraina Luster potrafi zrobić z człowiekiem.
Białowłosy stał przy głowie Grega zasłaniając mu oczy. Głupio mu było, że tylko w ten sposób może pomóc. Ale może jeszcze odegra jakąś rolę w tej operacji? W końcu ma wyjątkowo przydatną moc.
Anomander słusznie wytknął blondynowi kłamstwo. Bane właściwie domyślał się co zaszło. Kłótnia Kochanków. Znał Jocelyn i wiedział jakie z niej ziółko. Potrafiła działać impulsywnie. A Gregory był inteligentny, czasem faktycznie szpanował, ale nie byłby na tyle głupi by oprzeć się o klatkę zwierzęcia w Zoo z własnej woli. Ale aż tak nie raziło go to, że osiłek skłamał, przecież wszyscy kłamią, prawda?
- Greg, opowiedz jak było. - powiedział stanowczym głosem - Nie będziemy cię osądzać, chcemy poznać jedynie okoliczności. - dodał - I tym razem nie kłam. Proszę.
Anomander szył jak prawdziwy mistrz krawiectwa. W niczym nie był gorszy od samego Bane'a, Władcy Igły. Może dlatego, że przez te trzy lata mężczyźni uczyli się od siebie nawzajem, obserwując operacje. Bane oglądał szycie z zadowoleniem bowiem Opętaniec nie dość, że pięknie to robił, to jeszcze zaskakująco sprawnie.
W czasie w którym Dyrektor zajmował się drugą raną, Bane wymienił kroplówkę. Już był spokojniejszy, nawet ręce przestały mu się trząść. Na twarzy pojawiła się spokojna, nieruchoma maska, ta sama co zawsze. Nie zdradzająca żadnych emocji. Taka wygodna...
Opętaniec wykazywał troskę. Trochę to dziwiło Bane'a, że robił to tak otwarcie pytając Grega o śniadanie i inne takie... Ale białowłosy zawsze uważał skrzydlatego za Chodzącą Zagadkę. Nigdy nie był w stanie zgadnąć jaki akurat jego Mentor ma humor, choć na ludziach przecież znał się dobrze.
Gdy starszy medyk poprosił go o zasklepienie ran, Bane strzelił palcami jak pianista i uśmiechnął się kącikiem ust.
- Uff... Nareszcie. - powiedział robiąc kółka zesztywniałymi ramionami, rozluźniając je. Podszedł do ran i obejrzał je najpierw. - No no. Świetna robota Panie Dyrektorze. - powiedział szczerze, bo szycia wykonane były przepięknie - Nawet nie będzie aż tak wielkich blizn. - skinął głową Anomanderowi.
Gdy skrzydlaty przeszedł, zajmując miejsce przy głowie Grega, Bane zdjął rękawiczki. Dłonie miał zdezynfekowane, dlatego nie bał się że zakazi czymś pacjenta. Z resztą dotknął nie bezpośrednio rany, tylko zdrowej skóry w pobliżu.
Ręce zapłonęły mu ciepłym, mlecznym blaskiem, świetliste tatuaże rozpełzły się po całym ciele sięgając aż po brodę i usta mężczyzny. Bane skupił się na ranach pleców i po chwili Greg mógł poczuć lekkie mrowienie w miejscach ran. Białowłosy uśmiechnął się widząc jak skóra pięknie się schodzi, chowając czerwień ran. Ciepło bijące w jego dłoni owionęło pacjenta który dodatkowo oprócz mrowienia doświadczył rozluźnienia, charakterystycznego dla ciała które chciało się regenerować.
Najgorsze były rany na plecach ale Bane pomyślał o całym ciele mężczyzny, przy okazji naprawiając pomniejsze ranki, jeśli je miał, i pomagając w regeneracji jakichkolwiek krwiaków czy siniaków.
Tak bardzo chciał dokończyć operację, całkowicie zamknąć rany i przy okazji pokazać Anomanderowi, że jest w formie, że przesadził. Pieprzony perfekcjonista, zawsze chciał wszystko zrobić najlepiej jak umiał.
Już przy samym końcu leczenia poczuł torsje ale powstrzymał je bo została jeszcze jedna mała ranka...
Zerwał się nagle i pognał do umywalni, gdzie wcześniej przygotowywał się do zabiegu. Pochylił się nad zlewem w ostatniej chwili i zwrócił wszystko to co zjadł dziś na śniadanie. Nie było tego dużo, dlatego po chwili zaczął rzygać samą wodą i kwasem żołądkowym, co było dość bolesne.
Odkręcił na fulla wodę by szybko zmyła to co zwrócił i zagłuszyła to, że wymiotuje. Torsje nie ustawały, targały nim jak szalone mimo iż po chwili już nie miał czego się pozbywać. Pochylał się nad zlewem modląc się by nie stracił przytomności.
Co za cipa ze mnie. Pierwszy kac od tylu lat i poniewiera mną jak Sprzątaczka szmatą do podłogi...
Nie mogło się to skończyć inaczej. Nie w momencie w którym Bane tak bardzo chciał uleczyć Grega że zignorował swój limit. A był na kacu, nie czuł się najlepiej dlatego limit był sporo zaniżony.
Ale... czego się nie robi dla przyjaciół.Gregory - 14 Marzec 2017, 01:25 "Żadnej morfiny?" Dobre sobie! Był zły, że odmówiono mu cennego odurzacza. Należało mu się! Należało jak cholera po tym potwornym, złym dniu. Przynajmniej nikt nie zwolnił go z przywileju bycia potwornym marudą:
- Nie rżyj jak koń. - burknął, słysząc śmiech, który musiał należeć do Bane'a. Szczerze mówiąc, chciałby zobaczyć roześmianego Toksyna, gdyż wszystkie wspomnienia jego osoby zaczynały się i kończyły na kamiennej masce znudzonego ducha z jakiejś gotyckiej noweli. No i obu panom zebrało mu się na wspominki. Mimo przekomarzań, wiązały go stosunkowo miłe wspomnienia, zielonooki okazał się naprawdę równym gościem. Był świeżakiem, którego, przynajmniej wstępnie, wprowadził do domu wariatów i wcisnął w łapę klucze do jego celi. Zastanawiał się też, czemu Jocelyn tak bardzo go nie cierpi. Podczas ich pierwszego spotkania zmieniła się w niedźwiedzia i próbowała urżnąć mu łeb, mimo iż wcześniej dawała mu się uwodzić bez większych problemów - nadal było to dla niego zagadką. Przynajmniej dzięki owej niechęci uniknęli prawdziwej rywalizacji, głębszej niż tylko napinanie się jak parka białkolubnych ćwierćmózgów z siłowni. Choć, czy Banowi by na niej zależało tak samo mocno jak jemu?
- Cierpieć? Sporo, dzisiejszy dzień przywraca mi wiele lat cierpienia z nawiązką. Dzięki za troskę. - zamruczał niewyraźnie pod nosem, pociągając rozbitym nosem. Nie miał pojęcia o jego cierpieniu, ale Greg sam w sobie potrafił marudzić na ten temat jak zblazowana nastolatka, więc tym razem zdusił w zarodku wodospad sarkastycznych komentarzy, zadowalając się tylko jednym chlupnięciem. A kolejnych kilka cisnęło mu się na usta, kiedy cały teatr działań zasłonięto mu kurtyną... Choć nie. To było nawet miłe. Czuł się dzięki temu przyjemnie senny, o ile w takiej sytuacji można było mówić o przyjemności.
Zdziwiła go przenikliwość tamtego medyka (medyk?! To był chirurg, a nie żaden medyk! Łażenie po Lustrze cofało jego słownictwo o ładne dwieście lat, albo i więcej.) Na dodatek jego głęboki, beznamiętny głos zaczynał powoli go irytować, jednak wstrzyknięta w niego substancja temperowała jego charakter i pozwalała leżeć mu biernie. Wiedział, że i tak prawda będzie na niego czekać, jednak nie chciał nic mówić temu chirurgowi. Nie chciał mu zaufać w tej kwestii, szczególnie iż nie znał wcale osób tego pieprzonego dramatu.
- Owszem, kłamię. Ale nie mam... nie mam słów ani sił aby gadać o tym teraz. Róbcie swoje. Opowiem potem. - wykręcił się sianem. No, nie całkiem - mówienie o Jocelyn w kontekście tego, co mu zrobiła, kładło mu się żabą w gardle. Taką grubą i lepką od łez.
Na pytanie o posiłek odpowiedział jedynie sennym mruknięciem. Poranek wydawał mu się być taki odległy... Chyba jajecznicę.
Kiedy usłyszał, że Bane ma mu coś zasklepiać, nie od razu przypominał sobie, o co mogło chodzić. Kiedy jednak poczuł przyjemne ciepło w okolicach pleców, w głowie przewinął mu się obraz Tulki otoczonej fioletowym blaskiem. I takie coś nazywał przydatną magią! Ciekawe, czy on sam też wygląda teraz jak żelek winogronowy. Po chwili ciepło zniknęło, a widmo bólu odeszło od niego zupełnie. Musiało być dobrze. Zdjęto mu też chustkę z oczu, a światło sali operacyjnej kazało mu je na chwilę zmrużyć. Czuł się, jakby to wszystko było tylko snem.
Gregory już miał zgodzić się na późniejszą przemianę, w końcu i tak go to czekało, nie był wstanie utrzymać zaklęcia podczas snu, kiedy nagle coś przeszyło jego umysł. Jakaś przerażająca myśl, zimna niczym sopel lodu. Co on przed chwilą powiedział? Poprosił go o przemianę. Tak po prostu, jakby to było oczywiste. Nie widział go wcześniej, sam powiedział Banowi, że go nie zna, a jednak, JEDNAK poprosił go o to. Greg widział go pierwszy raz w życiu, nie pamiętał żadnego Opętanego o oczach jak świdry, nie robił nigdy z takowym interesów. ON POPROSIŁ GO O PRZEMIANĘ. WIEDZIAŁ O CIERPIENIU. WIEDZIAŁ, ŻE WCZEŚNIEJ KŁAMAŁ. TERAZ WIE O JEGO NAJWIĘKSZYM SEKRECIE. Wszystkie mięśnie na jego świeżo uleczonym grzbiecie napięły się, skrzydła rozłożyły na boki, dłonie zacisnęły w pięści, wielkie brązowe oczy zmieniły się w podejrzliwe szparki, kiedy podniósł łeb, który bywał głową. Tłumacz się i to szybko, doktorku. Skąd mnie znasz.
- Skąd wiesz. - dwa słowa, krótkie i zimne. Skąd wiesz o tym wszystkim, jebany mądralo. Czemu mówisz o tym, jakby to nie znaczyło dla ciebie nic. Jak Bane wróci znad zlewu, niech też posłucha. Ja osobiście posłucham sobie z przyjemnością, masoński pachołku.Anomander - 14 Marzec 2017, 03:00 Już miał pochwalić białowłosego za znakomicie wykonaną robotę i podziękować mu za wspólną operację, ale coś było nie tak.
Spojrzał jak Bane biegnie do umywalni. No tak, przeszarżował. Niestety tak musiało się to skończyć. Robotę wykonał fachowo ale przypłacił to zdrowiem. Ech, a podobno na kaca najlepsza jest ciężka praca.
Gdy stanął koło nowego Pacjenta i powiedział o przemianie i konieczności sprawdzenia zrostów na jego innej formie, to prawdopodobnie trącił jakąś wrażliwą, głęboko skrytą strunę. Coś co sprawiło, że Zwierzomachina imieniem Greg zaczęła się denerwować.
Co się stało? Wspomnienia cię bolą Zwierzaczku?
Anomander początkowo nie odpowiadał tylko z właściwym sobie spokojem przyglądał się leżącemu. W końcu uśmiechnął się do niego jedną połową ust i przemówił
- Skąd wiem, że co? Że możesz przybrać inną formę, czy że przeżyłeś cierpienia, które ciężko opisać? – zadał pytanie ale chyba nie oczekiwał odpowiedzi gdyż kontynuował odpowiedź - Chłopcze, jesteś jednym z tworów MORII. Możesz przybierać ludzką formę gdy jesteś przytomny i kontrolujesz swoje ciało. To zapewne dlatego nie chciałeś by Cię usypiać, prawda? Jeśli chodzi o proces twojego tworzenia, to był trudny i bolesny, a Tobie w jakiś sposób udało się wyrwać. Ot, historia jak z książki .
Mówił to tak spokojnie, jakby właśnie referował coś oczywistego jak np.: że ziemia krąży wokół słońca, czy że ogień jest gorący.
- Wyobraź sobie chłopcze, że nie jesteś pierwszą istotą swojego typu, z którą mam do czynienia. Nie jesteś też jedynym Cyrkowcem w Krainie Luster. Było tu tylu skrzywdzonych przez MORIĘ, że gdybym przez około 30 lat pracy tutaj, malował portret każdemu z nich, to mógłbym otworzyć galerię. Jak się zastanowić to nie jesteś nawet jedynym pokrzywdzonym przez MORIĘ na terenie tej placówki. Mamy tu na przykład Bane'a, no i mamy też mnie. – powiedział wskazując kciukiem na siebie – Dla pocieszenia powiem Ci, że jesteś jedynym skrzywdzonym przez MORIĘ, który teraz leży w tej sali i któremu przed chwilą udzieliliśmy pomocy. Przykro mi, że niszczę twój samodzielnie wykreowany świat ponurego cierpiętnika, wiecznego mściciela i niespełnionego wojownika. Żal mi też, że nie okażę się być naukowcem pracującym dla MORII na którym mógłbyś wybić swoją złość i frustrację.
Skrzydlaty medyk pochylił się by patrzyć leżącemu w twarz i pozwalając by jego oczy zmieniły się w gadzie ślepia
- Ale dam Ci dobrą radę, której radzę posłuchać. Zanim powiesz zbyt wiele to ugryź się lepiej w język i schowaj ego do kieszeni. Bo na tą chwilę Chłopcze, to Bane i ja uratowaliśmy Ci życie. Bane, z którym jak mniemam łączą Cie więzy przyjaźni przypłacił to zdrowiem. Ja zaś zaszyłem i opatrzyłem Twoje rany pozwalając Ci na przeżycie kolejnego dnia i ponowne opieranie się o klatki z cholera wie jakimi kreaturami aby szpanować przed panienkami. Gdybyś chciał teraz rzucić jakiś cięty komentarz, sarknąć, przekląć lub cokolwiek nieuprzejmego odpowiedzieć, to zanim zaczniesz podskakiwać jak wesz na grzebieniu zważ, że to Ty przybyłeś do nas po pomoc, a nie my do Ciebie. A teraz poleż tu spokojnie, bo muszę sprawdzić co z Banem.
Cofnął się od stołu i spojrzał w stronę drzwi do umywalni.Bane - 14 Marzec 2017, 12:37 Jak się ma czym wymiotować, to czasem może to być przyjemne. Dało by się to nawet polubić, niektórzy wręcz ubóstwiają. Na przykład takie modelki-bulimiczki. Rzygają przed każdym pokazem mody, po pokazie, przed bankietem, po bankiecie, przed zdjęciami do okładek sławnych magazynów, po zdjęciach. Muszą to lubić!
Ale Bane już nie miał co zwracać. Pozbył się śniadanka, a szkoda, bo było pyszne. Pozbył się wody której wypił już sporo... Ale nie mógł pozbyć się alkoholu, bo przecież nie pił. Nie pił tylko przyjmował. W żyłę.
Na wspomnienie stanu w który doprowadził go wczoraj Anomander rozluźnił się i przewiesił przez dużą umywalkę. Wczoraj było świetnie, co prawda nic nie pamięta, ale musiało być, skoro dziś rzyga a mimo to jak sobie przypomni wnikające w jego ciało procenty, robi mu się cieplej i jakoś tak błogo.
Gdy już pozbył się również żółci i wszelkich substancji zalegających mu w brzuszku, a torsje ustąpiły, pochylił się bardziej w przód, wkładając łeb pod strumień lodowatej wody. Obmył w ten sposób twarz i zmoczył włosy, co go trochę otrzeźwiło. Nabrał wody w usta i wypłukał je porządnie - szkoda, że nie mają tutaj na stanie jakiegoś miętowego płynu do dezynfekcji ust bo smak jaki pozostawiła po sobie już raz zjedzona jajecznica i kwas żołądkowy, nie był najcudowniejszy.
Sapnął głośno i wyprostował się. Zabolał go brzuch. No super, nie dość że głowa boli go jak jasny gwint, to teraz jeszcze musiał do tego dołączyć przyjaciel żołądek. To tak na wszelki wypadek, żebyś nie poczuł się za dobrze, Banuś.
Zabrał czysty ręcznik i wycierając się patrzył jak woda zabiera za sobą wszystko co wypluł. Zadbał by dokładnie oczyścić zlew (dezynfekcji będzie musiała dopilnować Alice), wytarł włosy mierzwiąc je na wszystkie strony i odrzucił ręcznik na kupkę już tych zużytych.
Spojrzał w lustro. Czuł się podle i wyglądał jakby konał - podkrążone oczy były na wpół przymknięte przez wysiłek, twarz ogólnie miał bardziej szarą niż zazwyczaj. Poprawił włosy, przygładzając je z grubsza tak jak były przed myciem. Westchnął i skrzywił się do własnego odbicie.
- I co kurwa. Dumny jesteś z siebie? - mruknął do swojego lustrzanego partnera - Chciałeś się popisać i nie wyszło, jak zwykle. Pizda. - rzucił z obrzydzeniem i odsunął się od lustra.
Ruszył ku sali operacyjnej w której został Anomander i Gregory. Zachwiał się niebezpiecznie bo zakręciło mu się w głowie od tego pochylania się nad umywalką, ale wyprostował się, odczekał chwilę i z cichym westchnięciem wszedł do pomieszczenia.
Akurat gdy Opętaniec wypowiadał kwestię: "...okażę się być naukowcem pracującym dla MORII na którym mógłbyś wybić swoją złość i frustrację." Białowłosy zamarł w pół kroku, w drzwiach umywalni. Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie. Wysłuchał dalej.
"Zanim powiesz zbyt wiele to ugryź się lepiej w język i schowaj ego do kieszeni."
Co?
Bane cofnął się krok w tył. Kurwa, przecież to nie możliwe. Nie ma takiej opcji. Pracowali ze sobą tyle lat. Zna przecież Anomandera... Wiedziałby gdyby...
Cholerny ignorant!
Nie zainteresował się gdzie znikał jego pracodawca po godzinach. Nie pytał dlaczego tak często schodzi do piwnic i wraca zmęczony jakby był po długiej podróży.
Anomander van Vyvern. Naukowcem MORII?
Białowłosy odwrócił się do nich tyłem i złapał za usta. Oczy miał szeroko otwarte, pojawił się uśmiech. Obłąkańczy.
Bane był przerażony. Poczuł, jakby ktoś go dusił. Wstrząsnął nim mocny dreszcz.
To by tłumaczyło skąd skrzydlaty ma tutaj te wszystkie 'ludzkie' medykamenty. Sprzęt, wyposażenie...
Nie! Niemożliwe. Przecież powiedziałby mu, prawda? Anomander mu ufa i przyznałby się, nawet wiedząc co MORIA zrobiła Cyrkowcowi. Nie udawałby przecież kogoś kim nie jest! Nie przed swoim...
Nie jesteś przecież jego synem. Aż tak szwankuje ci umysł, kretynie?
Bane wyprostował się i wysoko uniósł głowę. Nie może pokazać, że zwątpił w swojego Mentora. Odjął dłoń od ust i odwrócił się do nich. Podszedł uśmiechając się jednym kącikiem ust, jak gdyby nigdy nic. Bolała go głowa i brzuch, ale postanowił nie okazywać słabości.
- I jak tam? - zapytał beztrosko, jednak w jego głosie czuć było zdenerwowanie, bo lekko zadrżał - Już lepiej, Greg? - bardzo starał się ukryć emocje. W gruncie rzeczy nie było trudno, chociaż zazwyczaj miał z tym problemy gdy były one bardzo intensywne.
- Dziękuję Doktorze van Vyvern za dopuszczenie mnie do asystowania. Świetna robota. - powiedział po chwili wyciągając drżącą dłoń ku niemu. Uśmiechał się delikatnie jakby faktycznie tylko o zabiegu myślał, jakby tylko to teraz zaprzątało mu myśli.
Pojawił się tylko jeden znak, że coś jest nie tak. Jak zazwyczaj białowłosy nie miał problemu gdy wytrzymać lodowe spojrzenie starszego lekarza, tak teraz ani razu nie spojrzał mu w oczy.Tulka - 14 Marzec 2017, 20:50 Julia wyszła z pokoju spokojnie. Pierwsze kroki również były spokojne, jednak każdy następny przyspieszał. Czuła, że coś się dzieje nie tak. Co prawda to uczucie zniknęło i pojawiło się inne. Jakby Bane się bał? Ale czego? Może coś poszło nie tak i po prostu bał się o Grega? Albo, że Anomander będzie zły, że jednak nie podołał wyzwaniu? Nie wiedziała tego, ale martwiła się o białowłosego.
W recepcji poprosiła Alice o wyrzucenie pozostałości po zajmowaniu się Joce i zapytała czy zabieg jeszcze trwa czy przenieśli już pacjenta do salo chorych. Uzyskawszy odpowiedź, że jeszcze nie opuścili sali operacyjnej, poprosiła o czepek oraz maskę. Nie wiedziała na jakim są etapie wiec wolała uważać. Założyła czepek, a maskę na razie powiesiła luźno na szyi. Użyłą również swojej mocy, przez co zniknęły jej lisie uszy i ogon oraz pojawiły się zwykłe ludzkie uszy. Lepiej uważać, żeby futro czasem nie poleciało nie tam gdzie trzeba. Nie miała problemów z wypadaniem futerka, jednak nigdy nie wiadomo, a lepiej dmuchać na zimne.
Ruszyła do sali operacyjnej starając się uspokoić. Skoro dziwne uczucie minęło to znaczy, że z Banem już lepiej. Co się w ogóle tam działo? Miała nadzieję, że to nic poważnego, że Bane po prostu przesadził z mocą i miał chwilę słabości. Że nie zastanie tam nikogo leżącego na ziemi czy niczego w ten deseń. Potrząsnęła głową i otworzyła powoli drzwi do sali. Nie chciała nikogo wystraszyć. Najpierw zajrzała starając się zorientować w sytuacji. Wyglądało na to, ze zabieg się skończył, bo weszła akurat w momencie, gdy Bane gratulował Anomanderowi. Westchnęła cichutko i weszła do sali witając się grzecznie i uśmiechając miło. Zerknęła kontrolnie na Grega, był przytomny. Możliwe, że na własne życzenie. Bane za to wyglądał o wiele gorzej niż przed zabiegiem. Teraz to brakowało, żeby odpadł mu nos czy ucho i może śmiało robić a zombie. Do tego wykręcona mocno noga, wywalone w górę oczy, trochę więcej krwi na fartuchu i proszę bardzo! Zombie jak malowany.
Mimo takich wesołych myśli, zmartwiła się i nie do końca potrafiła to ukryć. Szybko się jednak opanowała - pacjentka została opatrzona i obecnie leży w łóżku pod kroplówką na wzmocnienie - powiedziała spokojnie - uznałam więc, że przyjdę zapytać czy nie trzeba w czymś panom pomóc, a przy okazji spytam o stan pacjenta, gdyż pacjentka wygląda na dość zaniepokojoną tym co się stało - wyjaśniła grzecznie. Nie podchodziła bliżej, czekając grzecznie na ewentualne polecenia czy pytania.Gregory - 14 Marzec 2017, 21:02 Greg z pewnością rzuciłby się na dziada od razu, po tych kilku pierwszych zdaniach, ale był zbyt zmęczony aby nawet myśleć o walce. Jednak cała ta gadanina, mimo głębokiej logiczności, wydała się mu być jeszcze bardziej irytująca. Mógłby przestać, tak przykładowo nazywać go "chłopcem". Miał co najmniej trzydzieści trzy lata, jeśli doliczyć do tego jego poprzednie życie, to może nawet z pięćdziesiąt. Nie obchodziło go, czy ten gość miał milion pięćset sto dziewięćset lat, czy tylko oceniał go po młodzieńczym wyglądzie - obaj byli dorośli i powinien to uszanować!
Następne zdania jednak wygnały z niego całą irytację i hardość. Kiedy tylko spojrzał w pionowe źrenice tamtego, skulił się jak mały, bezbronny szczeniaczek:
- Dziękuję. Proszę pana. - wykrztusił cichutko. Gdyby mógł, cofnąłby się, ale dół jego pleców wraz z udami odmówiły mu posłuszeństwa - i chyba nie była to tylko kwestia znieczulenia. Spotykał już groźnych facetów, większych i silniejszych od niego nawet cztery razy, spotykał istoty dziwaczne i upiorne, wyrwane żywcem z dziecięcego koszmaru, ale ten Opętaniec, z tymi jarzącymi się jak dwa zimne słońca oczami które nigdy nie mrugały i tym strasznym głosem, był z jakiegoś powodu najgorszy. Wewnętrzny lew wyczuł drapieżnika, podobnego do niego samego, ale o wiele potężniejszego. Samca Alfa przed którym trzeba się pokłonić. Samca Omega, który zdecyduje, który członek stada ma prawo żyć. Czuł się, jakby mógł zabić go w każdej chwili, tak o, mimo iż wcześniej go leczył. Przez myśl przemknął mu absurdalny obraz, jakby zaraz lekarz miał wyciągnąć zza pazuchy parę olbrzymich obcęg i fantazyjnie ukarać niegrzecznego, pyskatego Grzesia. Nawet nie wiedział, skąd wzięła się ta obawa. To nie miałoby sensu, tylko zniszczyłby sobie robotę. Ale gdzieś wewnątrz głowy obudziło się stare, złe wspomnienie. To wszystko przypominało mu coś, jakiś odległy, zły sen, cały rozmyty i niewyraźny. Greg pamiętał coś. Kogoś. Może spotkał tamtego w swoim przeszłym życiu? To by wyjaśniało o niebo lepiej, skąd chirurg go zna, bo jak już wspomniano, w czyste zgadywanie nie zamierzał wierzyć.
Na pytanie Szarego blondyn pokiwał gorączkowo głową, mimo iż czuł się wycieńczony jak po maratonie:
- Lepiej, lepiej. Bardzo dobrze. Chciałbym już wrócić do pokoju. - powiedział, siląc się na luźny ton. Szło mu to o wiele gorzej niż Bane'owi. Tak, drugi chirurg również był zdenerwowany, ba! Wręcz roztrzęsiony. Mówienie bezpośrednio do tamtego musiało być dla niego okropnym przeżyciem. Jak Toksyn mógł przez cały ten czas znosić obecność kogoś takiego? I to najwidoczniej wyższego stopniem? Będzie musiał sobie z nim porozmawiać. O ile wpierw uda mu się ruszyć z tego stołu rzeźnika.
Po chwili do pokoju weszła pielęgniarka, kolejny z rzędu Opętaniec. Ładna, zgrabna, rudowłosa, ona również miała dziwnie znajomą twarz, ale dużo milszą. Wspomniała o Jocelyn. Biedna, musiała wychodzić ze skóry ze strachu, myśląc o ranach które sama tobie zadała. No nic, życie, w końcu będą musieli pogadać z Banem o jej małym problemie. Miał nadzieję, że wystarczy wyjąć jej z mózgu jakiś chip i wszystko będzie jak dawniej...Anomander - 14 Marzec 2017, 23:05 Niewysoki mężczyzna o imieniu Gregory, lub mówiąc w skrócie Greg (jak zwał do Bane) okazał się bardzo nerwowym człowieczkiem. Był tworem MORII i miał w sobie sporo ze zwierzęcia, a fakt, że miał budowę i aerodynamikę gdańskiej szafy oraz temperament głodnego rosomaka nie pomagał w prowadzeniu pokojowych rozmów. Szkoda, bo skrzydlaty nigdy nie miał okazji rozmawiać z kimś takim jak Greg. Dłuższa konwersacja ze Zwierzomachiną mogłaby być nad wyraz interesująca. Tymczasem gdy Anomander spojrzał na niego swoimi gadzimi ślepiami ów wyraźnie się skulił. Nie chodziło mu o to, by przestraszyć chłopaka. Chciał mu pokazać, że też nie jest do końca człowiekiem. No i kij, wyszło jak zwykle. Zamiast go uspokoić to go zdominował. Świetnie kurwa, lepiej być nie mogło. Alice musi zacząć witać gości tekstem: Witajcie w klinice gdzie jeśli Ordynator was nie wydyma lub nie obrzyga to Dyrektor was zastraszy a może nawet zje. Dobrze, że w tym burdelu na kółkach choć Julia jest normalna.. Jakby na pocieszenie i przeprosiny poklepał leżącego po barku.
Skoro już pomyślał o rzyganiu to postanowił sprawdzić co z Bane'm.
Białowłosy stał w progu i wyglądał na nieco zagubionego. Czyżby skrzydlaty powiedział coś co go znowu zaniepokoiło? Fakt, tekst o karmieniu psów ścierwem Rosemary był nieco zbyt ostry, ale jakoś tak wyszło. Teraz chyba nic takiego nie powiedział w stosunku do Grega?
Przyjął gratulacje a fakt, że Bane nie patrzy mu w oczy zignorował. Widocznie czuł się źle z tym, że wyszło jak wyszło.
- Nie martw się, każdy ma lepsze i gorsze dni. Nic się nie stało. – powiedział jak dobry ojciec, któremu dzieciak właśnie zniszczył samochód, a ten się uśmiecha i mówi, że nic się nie stało bo w sumie i tak nie lubił tego samochodu aż tak bardzo. Złapał Bane'a oburącz za barki i przyjrzał mu się dokładnie z czymś w rodzaju troski. To co rzucało się w oczy, to fakt, że białowłosy nie wyglądał najlepiej. W sumie to wyglądał fatalnie. Zawsze schludny i zadbany teraz wyglądał jak nieślubne dziecko czterech jeźdźców apokalipsy i siedmiu nieszczęść.
- Chujowo wyglądasz Bane – stwierdził fakt, choć ten niecenzuralny tekst wyrwał mu się jak zając śpiący pod miedzą, którego obudziły kroki człowieka nad głową. Hyc i już rwie przez pole. Ów wulgarystyczny zając poleciał ze śliną na język i z lubością z niego zeskoczył - Siadaj na stołku koło kumpla, ty też dostaniesz kroplówkę. Powinna Ci pomóc.
Powiedziawszy to wskazał mi krzesełko.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że w sali pojawiła się Julia.
- Witaj Julio, dobrze że jesteś. Mam prośbę, podaj Pacjentowi szczepionkę na tężec i błonicę, bo jeszcze sobie ze 30 minut poleży aż znieczulenie odpuści. Jest w strzykawce na stoliku, a ja w tym czasie podłączę Bane'a pod kroplówkę – powiedział - Uprzedzając Twoje ewentualne obawy powiem, że dostanie glukozę z solą fizjologiczną.- uśmiechnął się pod nosem - Niby lepiej wybić klin klinem, ale … no cóż
Podszedł do szafki z medykamentami nucąc pod nosem .
W końcu dziś przy operacji na śpiewali.
Podszedł do szafy wyjął z niej worek z kroplówką i butelkę pięcioprocentowego roztworu glukozy. Szybko wbił igłę i poprał potrzebną ilość do strzykawki, po czym wstrzyknął płyn do torby. Przygotowawszy płyn do wlewu, odstawił glukozę i wyją wenflon.
- Wystaw rękę – powiedział szykując się do założenia wenflonu - Posiedzimy tu sobie przez chwilę, to i Ty możesz skorzystać.
Po założeniu wkłucia i podaniu kroplówki podszedł do szafki i wyjął z niej trzy jednorazowe strzykawki jedno mililitrowe, sześc igieł 0,3x13 mm i trzy ampułki morfiny 20mg/1ml. Włożył to w torebkę i podszedł do leżącego
- Gdybyś odczuwał ból po zabiegu to tu masz zestaw pierwszej pomocy. Nie zużyj wszystkiego naraz. – powiedział kładąc koło niego małą paczuszkę.
Nie oczekiwał podziękowań.
Każdy miał jakieś nałogi a swój swego zrozumie.
- Julio, jak się prezentują obrażenia Pacjentki? Co jej się stało i co mamy w wywiadzie? – powiedział do Julii skupiając się już na nowym przypadku.Bane - 14 Marzec 2017, 23:49 Anomander dzisiejszego dnia chyba wyczerpie cierpliwość. Wszystkie jej pokłady jakie gromadził przez te wszystkie lata. Zawsze był poważny i spokojny, ale gdyby Bane'owi pracownik porzygał się w trakcie zabiegu, białowłosy wykopałby go za drzwi. Obrzucił wyzwiskami i może nawet zwolnił...? Ale Bane w swojej własnej Klinice Urody w Świecie Ludzi był straszliwym kutasem. Sam przychodził do pracy pijany, niejednokrotnie wykonywał operacje pod wpływem. Na kacu to on był non stop.
Gdy skrzydlaty powiedział, że nic się nie stało, Bane podniósł na niego wzrok i uśmiechnął się blado.
Taki wyrozumiały...
Złapania za barki Bane absolutnie się nie spodziewał, dlatego wciągnął głośniej powietrze i uciekł wzrokiem w bok. Opętaniec przez chwilę przyglądał mu się z... troską? Białowłosy kątem oka dostrzegł ten błysk. Anomander martwił się?
Zrobiło mu się tak strasznie głupio, że aż poczuł jak bolący go żołądek skręca się w mocnej spirali. Opuścił wzrok by Dyrektor nie mógł wyczytać jak mężczyzna się czuje.
A czuł się jak dzieciak. Gówniarz który sprawił ojcu zawód, ale kochany, wspaniałomyślny tatuś nie krzyczy, nie bije... Wybacza. I patrzy tymi swoimi gadzimi, jasnymi oczami.
Wulgarny komentarz sprawił, że Bane poczuł się jak gówno. Nie dlatego że Anomander sprawił mu przykrość czy coś...bo nie sprawił. Stwierdził tylko fakt. Cyrkowiec czuł się brudny. Brudny jak nigdy, nawet w laboratoriach MORII gdy cały był we krwi i własnych nieczystościach nie czuł się tak obrzydliwie brudny.
W oczach poczuł napływające łzy ale spuszczona głowa i opadająca grzywa białych, wilgotnych jeszcze włosów dobrze ukrywała jego stan.
- Nie patrz na mnie. - szepnął tak, by usłyszał go tylko Anomander - Nie, gdy jestem w takim stanie... - jedna łza kapnęła na podłogę.
Fantastycznie, mięczaku! Rzyganie zaliczone, płacz też. Co jeszcze? Może upuścisz mydełko? Albo przeprosisz Dyrektora i pójdziesz przypudrować nosek? Co za wstyd!
Bane był w rozsypce. Jak niewiele trzeba było by rozbić statecznego chirurga-profesjonalistę. Wystarczyło spić go i patrzeć jak wypruwa sobie żyły, operując na kacu. I czekać na błąd, jedno małe zawahanie...
Polecenie Anomandera przywróciło mu jasność myślenia. Otarł twarz, niby to z wody która skapywała z wilgotnych włosów i poszedł posłusznie na stołek.
W międzyczasie przyszła Tulka. Bane odwrócił twarz by na niego nie patrzyła. Nie chciał by zobaczyła że wygląda jak siedem nieszczęść. Wolał gdy oglądała go jak był w formie, silny i wyspany, zadowolony. Nie chciał pokazać słabości.
Dobrze, że Anomander od razu wydał jej polecenie przez co mogła się zająć pracą. Bane patrzył na starszego lekarza półprzymkniętymi, zmęczonymi oczami gdy ten niczym troskliwy tatuś przygotowujący synkowi obiadek, miesza kroplówkę. Oczy mu się zaświeciły na chwilę a na ustach pojawił nieśmiały uśmiech.
Czyżby...?
Spotkał go ogromny zawód, gdy skrzydlaty wyjaśnił co mu poda. Glukozę? Przecież nie to mu było potrzebne! I Anomander doskonale wiedział o tym!
Opętaniec do niego podszedł gotów by założyć wenflon a wtedy białowłosy chwycił go za nadgarstek i pociągnął w dół, by lekarz się nad nim pochylił. Skierował usta do jego ucha.
- Daj mi... - szepnął ledwie słyszalnie - Proszę... Chcę wódki. - jego ciałem wstrząsnął dreszcz.
Patrzył biernie jak czarnowłosy wkłuwa mu się w żyłę i poczuł ekscytację w oczekiwaniu na znajome ciepło. Ale nie poczuł nic znajomego. Anomander podał mu zwykłą kroplówkę...
Znowu napłynęły mu do oczy łzy ale opanował się. Był tak cholernie zmęczony i było mu tak strasznie wstyd za siebie...
Zamknął podkrążone oczy i pochylił się do przodu.
Jak zwykle chciał dobrze. Chciał wyleczyć Gregorego, popisać się, że przez te trzy lata nie próżnował i jest w stanie w ciągu zaledwie kilku minut doprowadzić go do idealnego stanu. Za szybko, za mocno... i na kacu. Na kacu którego nie miał już od kilku dobrych lat a który poniewierał nim teraz wyjątkowo brutalnie.
Nie patrzył ani na Gregorego ani na Tulkę, a tym bardziej na Anomandera, swojego Mentora przed którym było mu tak strasznie wstyd.
- Ja... - mruknął cicho otwierając ciężkie powieki. Może i kroplówka miała go wzmocnić, ale poczuł się nagle senny. Może dlatego, że ciało najlepiej regeneruje się we śnie? Dobrze, że chociaż ból głowy i brzucha odpuścił.
Bane poczuł się jakby płynął na chmurce. Ale wiedział, że to psychika płata mu teraz figle. Tak bardzo chciał wierzyć, że Anomander podał mu jednak coś mocniejszego, że czul się jak po głębszym.
Okropny posmak w ustach i przypominająca o sobie Sahara sprawiły, że skrzywił się i odchrząknął.
- Potrzebuję... - odezwał się bardzo cicho - Wody. - dlaczego było z nim tak źle? Przecież użycie mocy nie powinno go tak wycieńczyć. No dobrze, miał kaca ale przecież jeszcze przed chwilą stał normalnie na nogach i patrzył na zebranych w sali przytomnym wzrokiem.
Jeśli Anomander był w pobliżu, Bane chwycił go za rękę. Niby takie nic, zwykły gest, a chciał tym przekazać jak bardzo jest mu wdzięczny. Za zrozumienie i troskę. Modlił się by Dyrektor zapomniał o dzisiejszym dniu.
Jednocześnie podniósł na niego wzrok i spojrzał błagalnie spod półprzymkniętych powiek. Minę miał zbolałą, na twarzy wypisane pragnienie, jak u człowieka który przeszedł pustynię bez kropli wody w ustach.
- Daj mi... Proszę. - powiedział bezgłośnie, samym ruchem ust. Wierzył, że lekarz go zrozumie.
Jedyne o czym teraz Bane marzył to odlot.
By nawalić się i zapomnieć.
Zapomnieć o upokorzeniu.Tulka - 15 Marzec 2017, 01:29 Julia wchodząc do sali zauważyła jak Bane unika wzroku. Czyżby był na nią zły? Coś zrobiła nie tak? A może to za słowa, które wypowiedziała rano. Nie...to raczej nie to. Wyglądał jakby...jakby się wstydził. Opuściła niepewnie wzrok, a słysząc polecenie Anomandera otrząsnęła się i przytaknęła głową. Podeszła od razu do Grega. Przejechała mu po skórze ramienia wacikiem z alkoholem i sięgnęła po strzykawkę - trochę zaboli - powiedziała spokojnym, trochę beznamiętnym głosem i zaszczepiła cyrkowca. Po zastrzyku jeszcze raz przetarła miejsce wkłucia. Spojrzała na miejsce zadrapań i westchnęła z ulgą. Mogła chyba spokojnie powiedzieć Jocelyn, że zabieg się udał i teraz Greg musi tylko dość do siebie po takiej utracie krwi.
Spoglądała co jakiś czas na Bane'a. Zachowywał się dziwnie zupełnie....zupełnie jakby prosił Anomandera o kolejną dawkę wódki. Powiedział cichy głosik w jej głowie. Wiedziała, że do tego dojdzie, ale nie mogła się z tym pogodzić. Obiecała, że postara się to zrozumieć. Jednak nie potrafiła. Przez pierwszą dawkę Bane wyglądał jakby właśnie go ktoś wyciągnął z grobu. Gdy był pijany miał świetny humor, jednak nic nie pamiętał z tego. Jeśli Anomander spojrzał na nią, spojrzała na niego błagalnie po pokręciła głową. Nie chciała, żeby podawał Bane'owi znów alkohol. Nie teraz. Nie gdy byli tu Greg i Joce.
Słysząc pytania Anomandera westchnęła i skupiła na nim swoją uwagę - Jocelyn przyszła do nas z kilkoma zadrapaniami na szyi, stłuczonym nadgarstkiem oraz kilkoma siniakami- zaczęła wymieniać - opuchlizną, ranami i siniakami się zajęłam, nadgarstek opatrzyłam. Do tego pacjentka jest mocno osłabiona i załamana - spojrzała niepewnie na Grega - nie była zbyt rozmowna, nie wyciągnęłam z niej za wiele - przyznała ze smutkiem - w trakcie oględzin okazało się jednak, że zadrapania i osłabienie nie są jedynymi jej problemami - powiedziała i podała Anomanderowi notes, wskazując ruchem głowy na Grega. Nie chciała go stresować, w szczególności, że właśnie przeszedł zabieg - Gdy doktor Blackburn dojdzie do siebie, na pewno będzie miał sporo roboty - powiedziała gdy dyrektor przeszedł na strony ze szkicami przedstawiającymi blizny, sama przeszła za białowłosego i położyła mu ręce na ramionach, chciała mu pokazać, ze jest przy nim niezależnie od tego w jakim jest stanie, zawsze mu pomoże. Przypomniała sobie też o butelce wody, która wcześniej wypadła białowłosemu z kitla, a którą sama miała nadal w kieszeni. Wyciągnęła więc ją i podała skacowanemu lekarzowi -do pana Dyrektorze też jednak miałabym prośbę, niepokoi mnie to, że jej pióra mają inny odcień niż trzy lata temu - powiedziała wzruszając ramionami. Naprawdę się martwiła.
Miała nadzieję, że Anomander nie każe jej mówić wszystkiego przy pacjencie. Wiedziała, że Gregory i tak na pewno się o nią martwi, a gdyby się dowiedział w jakim jest ogólnie stanie....
Jeśli lekarz zajrzał do notatek, mógł z nich wyczytać informacje, które podała sama pacjentka oraz obserwacje Julii. Osłabienie, niedożywienie, problemy ze snem, stany lękowe, depresja, podejrzenie mnogiej osobowości, bardzo cieniutkie żyły - prawdopodobnie lekka anemia, krzywo zrośnięte trzy żebra, liczne blizny, brak upierzenia u nasady skrzydeł - prawdopodobnie pamiątka po utracie kończyn, spięte mięśnie skrzydeł, problemy z przyjmowaniem pokarmu. Wszystko jednak opisane zostało w uporządkowany i dokładny sposób.
-Pacjentka dostała kroplówkę na wzmocnienie z dodatkiem hydroksyzyny, gdyż wspominała o problemach ze snem, a to powinno jej pomóc choć trochę uspokoić się i odpocząć - zakończyła sprawozdanie - obecnie znajduje się u mnie w pokoju w łóżku. Początkowo wydawała się, ze jest po prostu trochę zmęczona, a zadrapania i stłuczenie nie kwalifikowało jej do pozostania w Klinice dlatego zabrałam ją do swojego pokoju by chwilę odpoczęła. W obecnej sytuacji jednak prosiłabym o przyjęcie jej razem z panem Gregorym - dodała jeszcze. Nie chciała się wymądrzać, starała się tylko pokazac, ze umie wykonać dobrze swoje obowiązki. Można powiedziec, ze chciała sie troche popisac przez lekarzami, ale w o wiele mniej inwazyjny dla organizmu sposób, niż ten jakiego użył dzis Bane.
Spojrzała kontrolnie na białowłosego. Miała nadzieję, że dotarło do niego, że czeka go większe zadanie niż wyleczenie kilku zadrapań i że nie może sobie pozwolić na drżące ręce czy niedyspozycję jaką pokazał dzisiaj. Nie winiła go za nic. Ten widok jednak ją bolał. Delikatnie ścisnęła barki mężczyzny, chcąc mu dodać otuchy. Tak bardzo chciała go teraz przytulić. Potrzebowała tego, jednak byli w pracy. Miała jednak nadzieję, że Cyrkowiec nie odtrąci tego jej małego gestu.Gregory - 15 Marzec 2017, 12:31 Doktor nazwał pielęgniarkę Julią coś mu to mówiło. I te skrzydła, białe z pomarańczowymi plamkami na końcach... Boże słodki z marcepana, musisz robić sobie ze mnie niezłe jaja. Czy to ona? Nie miała uszu, ani tego ogonka. Czyli nie ona. Ale mogła sobie go odciąć na dobre, w końcu i tak wyglądały na sztucznie przyszyte. Mogła chcieć się ich pozbyć. Czyli może jednak...
- Julcia...? - twarz, jaką obdarował Bane'a, była zaszokowana, ale teraz jego szeroka, prosta twarz zmieniła się w dwie kropki i poziomą kreskę. Mała Julcia? Jakim cholernym cudem miałoby to działać?
- Aleś... aleś ty wyrosła. - dodał inteligentnie i błyskotliwie. Naprawdę, musiała być wzrostu Jocyś, co przyjął z pewnym bólem. Zawsze to on był tym najmniejszym w towarzystwie i jeśli spotykał kogoś jeszcze niższego, to sprawiało mu to pewną radość. Ale to była cecha wszystkich dzieci - szybko rosną, niestety. No i miała ten... no... biust. Nie posiadała go ostatnim razem... Przestań się gapić na jej cycki! To się nazywa dojrzewanie! Przecież poznałeś ją jako małą dziewczynkę ty zboku! Chociaż... minęły raptem tylko trzy lata. Julcia musiała mieć ich z piętnaście, a wyglądała bardzo dorośle.
Dzięki znieczuleniu nie poczuł wcale igły wchodzącej mu pod skórę i całe szczęście. Przynajmniej miał jako-taką pewność, że nic mu się w tych ranach nie zalęgnie.
-Pióra? Tfu, to z głową ma coś nie... - zaczął, ale szybko się zamknął. Obiecał sobie, że przy tym strasznym, gadzim doktorze nie będzie mówił nic. Julia i Bane powinni wiedzieć, jego to nie dotyczyło. Ale z pewnością ktoś zacznie się go wypytywać, o co chodziło, co ma na myśli. Mleko się wylało. Durny zwierzaku, masz za długi jęzor. W końcu, powolutku, zaczął opowiadać:
- No dobrze... Hm... chodzi o to, że ma... No jest problem z Jocelyn. Nie chciałem mówić o tym w jej obecności, alee... to ona mi to zrobiła. Nieświadomie. - westchnął ciężko, chcąc uporządkować myśli, żeby móc mówić płynniej. - Kiedy się z nią spotkałem, nie poznała mnie wcale. Była chamska. Agresywna. Na bluzie miała krew, która nie należała do niej. Kiedy wspomniałem, że byliśmy razem, rzuciła się na mnie z pięściami. Ona walnęła mną o tą klatkę, nie wiem nawet skąd wzięła tyle siły. A potem... - kolejna pauza, wymuszona mocno ściśniętym z żalu gardłem -...potem się rozpłakała, zaczęła przepraszać. Mówiła, że nie wie co tutaj robi, pytała się mnie, co mi się stało. Boję się, że ktoś mógł ją kontrolować. Chciałbym, abyście przebadali ją pod kątem... hipnozy, klątw, chipów sterowania, voodoo...
Nie spodziewał się od tamtego skrzydlaka nic pozytywnego, ale on przyniósł mu "coś na ból". Gapił się w podane mu ampułki jak zahipnotyzowany. Głosik paranoik już miał zacząć wrzeszczeć, że jest to z pewnością pułapka tego strasznego lekarza, ale dostał on zapobiegawczo w dziób. W końcu sam się jej domagał. Ale czy powinien? Udało mu się spędzić bez dawki trzy miesiące, uzależnienie fizyczne odchodziło od niego coraz dalej. Owszem, dostanie cudowną daweczkę, ale potem będzie chciał jej jeszcze i jeszcze trochę. Nie może jej wziąć. Ale z drugiej strony... dzień miał tragiczny, wszystko poszło źle, złamano mu serce, poharatano i wymęczono. Powinien przeżyć cokolwiek dobrego. "Jocelyn nie zechce ćpuna" mówiły jedne myśli "Jocelyn zechce cię jakiegokolwiek, w końcu jest zdesperowana" śmiały się diabolicznie drugie. Nie zmieniło to mocno jego podejścia do medyka - nadal Opętaniec ten budził w nim lęk, ale mógł przyjąć do wiadomości, że potrafi być w porządku. W końcu postanowił, że weźmie je ze sobie i ewentualnie zażyje w pokoju. A co do uzależnienia, to skoro radził sobie tak dobrze, to może przydałaby mu się mała nagroda...