Aaron - 25 Czerwiec 2017, 11:29 Przebudzisz litościwy nastrój… I nawet teraz dawała mu do zrozumienia, że wciąż kryje się ze swoją dostępnością, lecz dla Zegarmistrza była to tylko elastyczna szyba z pleksi; umowna granica. Pleksi barwiona na czerwono, zgodnie z kolorem aury, którą swoją osobą rozprzestrzeniała. Aaronowi wystarczyłoby tylko zignorować tę granicę, aby nadać tym chwilom intymności. Wydawało mu się to banalnie proste, ale nie - wygodniej było spoglądać, trwać i czekać, niż nalegać. Po prostu nie śmiał w tak błahy i naiwny sposób jej czarować.
Gładził ją, tracąc poczucie czasu. Pierwszy pocałunek, kończący się na twardości zębów, przypomniał mu o zwierzęcej naturze, drugi zaś o człowieczym pragnieniu. Dualność wrażeń, dotychczas przez Lunatyka niespotykana, nadawała nowe wymiary jego emocjom i uczuciom, komplikując i zarazem wzbogacając ich konstrukcję.
Spojrzał w jej oczy. Oczy zawieszone w czasoprzestrzeni, oddzielone od otoczenia, ukazujące się tak, jakby były dwiema galaktykami, pełnymi emocji i tajemnic. Albo w oczy osamotnione i krążące wokół wspólnego środka masy jak dwa czerwone karły, zawłaszczające sobie wszelkie mgławice i przysłaniane przez swoje pojedyncze, czarne i pionowe satelity. Miał wrażenie, że czas się zatrzymał, świat stracił na znaczeniu, a jedyna siła mająca tu władzę, pochodziła od samej Seamair. I choć żadne z nich nie rzuciło klątwy, on był już zaczarowany.
Nie był w stanie określić, co właśnie się wydarzyło, w jakiej kolejności i w których odcinkach czasu. Takich słów nie słyszał dawno, tak szczerych i magicznych. Przymknął powieki, jak gdyby cały ciężar na nich spoczął. A po chwili podniósł z łatwością i lekkością, wzbogacając swoje spojrzenie przeszczęśliwym uśmiechem. Wciąż w uszach brzmiało mu jej wyznanie, a na jej twarzy dostrzegał pewne zakłopotanie, zawstydzenie. Pogładził ją po licu, nie potrafiąc zebrać słów w sensowną wypowiedź. Każda próba ich skompletowania załamywała się niczym nurt rzeki na wodospadzie. I w końcu poddał się temu załamaniu i popłynął w nieznane z nurtem słów, których brzmienie samo się ułożyło. Bo przecież na krańcu każdego wodospadu woda płynie nadal, całkiem naturalnie, a może nawet i spokojniej.
- Mów do mnie jeszcze, albo nie mów, lecz szeptaj. Moje uczucia odpowiadają tym samym, Najdroższa. Kocham cię. Kocham całym sobą.
Opuszkami palców już tylko nieznacznie gładził jej włosy i policzki. Przyjemne ciepło rozlewało się po nim, a ważniejsze od tlenu zdawały się być pocałunki. Sięgnął jej ust, spijając z nich niczym z delikatnego liścia te trzy wielkie słowa, które parę chwil temu wypowiedziała.
Cały czas z powodzeniem ignorował wszystkie niewygody swojego położenia, począwszy od twardej podłogi, przez brak zwyczaju do takiej bliskości, na cieple z kominka skończywszy. Miał jednak ochotę zamienić ten dywan na latający i uciec w mgiełki gromadzące się przy nadmorskich klifach. I chyba wiedział nawet jak w prosty sposób tę wizję spełnić.
- Możesz nas przenieść wraz z tym puszystym dywanem gdzieś na zewnątrz? Na przykład na skraj trawiastego klifu, albo w miękkie piaski nieopodal rytmicznie przypływających fal? – Powoli i szeptem poprosił ją o zmianę scenerii, mając w pamięci jak przechodzili przez portal na statek widmo. Wówczas nabawili się duchów, ale teraz nie chciał żadnego dodatkowego towarzystwa, może z wyjątkiem przyjaznych im zwierząt.
Świeże powietrze, morska bryza i promienie słońca wydobywające się spomiędzy watahy drobnych chmur. Miał to na co dzień, ale jeśli miał dzielić te wrażenia z inną osobą, to już czuł jakby te walory przyrody miały zostać odkryte na nowo.Seamair - 13 Lipiec 2017, 00:12 Błogość… ją właśnie czułam w tym momencie, dziwiąc się jednocześnie z jej obecności. Był to stan ulotny i rzadki, niczym wyjątkowo piękny kwiat, lecz gdy pozbawiała się go, kontaktu z ziemią jego żywot nie trwał długo, a mimo to nie sposób oprzeć się pokusie, aby go nie zerwać. Ten rodzaj zadowolenia i odprężenia zwykle udawało mi się osiągnąć w tanecznym wirze lub walce… wtedy właśnie moje emocje potrafiły się, uwolnić a ja mogłam odpłynąć. Zdumiał mnie fakt, że mogłam się, poczuć w ten sposób tylko przez to, jak Aaron zareagował na moje słowa. Szczęście… szczere i autentyczne i to ja byłam jego sprawczynią. Na tę chwilę z mojej głowy zniknęły wszystkie wątpliwości i pytania, które nękały mój umysł. Czy warto angażować się w coś takiego? Zwłaszcza kiedy tak mało się wie… Czy „miłość” jest dla takich jak ja? Czy to jedynie chwilowy kaprys… jego kaprys. To był zaledwie ułamek pytań i wątpliwości, jakie w ostatnim czasie namnożyły się, w mojej głowie przechodząc z rzędu dziesiątek do setek. Przeklinałam się za to w duchu, na nowo starając się, zrozumieć co zaszło tamtego dnia i tamtego wieczora… Co strawiło, że pozwoliłam sobie na stanie się ofiarą, w którą coraz głębiej wbijały się szpony niejasnych uczuć. Nie znalazłam odpowiedzi na to pytanie, lecz teraz zapatrzona w postać Lunatyka zaczynałam rozumieć.
Czy tak właśnie czuły się Strachy? Istoty karmiące się cudzymi emocjami, potępiane i niechciane przez większość widziane w roli pasożytów. Czy pławienie się w cudzym szczęściu czyniło ze mnie podobny magiczny wybryk, który zakpił sobie z planów śmierci? Choć w moim wypadku stopień magicznego wynaturzenia był już wystarczająco wysoki…
Zamruczałam przeciągle pod wpływem przyjemnej pieszczoty, jaką był dotyk męskich dłoni. Było w tym coś zarówno kojącego, ale i elektryzującego, jakby spod palców białowłosego sypały się iskry, przenikające wprost w moją skórę. Na powrót przywarłam do mężczyzny, czując jak jego klatka piersiowa i brzuch rytmicznie wznoszą się i upadają przy każdym oddechu. Lubiłam to, podobnie jak zapach jego skóry, w którym zdążył się zatopić morski akcent, zapach morskiego powietrza i jeszcze kilka innych woni. Pochłaniałam coraz to nowsze informacje na temat swego ukochanego, mimo iż ten nie zaserwował mi małego wywiadu na swój temat. Miast tego skutecznie zamknął moje usta pocałunkiem. Uczyłam się go, był teraz jak nowa i niezwykle cenna księga, która trafiła w ręce Diabelskiego Bibliotekarza, a Ci ponoć byli dość zachłanni. Pocałunki były jak narkotyk niosący nienaturalne ożywienie i przyjemność, nieporównywalną z niczym, czego dane było mi doświadczać w swym krótkim życiu. Ogarniało mnie wręcz irracjonalne szczęście i przeczucie, że gdyby ktoś śmiał nam teraz przeszkadzać, to własnoręcznie posłałabym go na randkę z kostuchą.
Bycie kochaną… kochanie. Zawsze te rzeczy wydawały mi się nieosiągalne, niepotrzebne, zbędne i fałszywe. Ale czy ktoś miał prawo potępiać mój sposób myślenia? W końcu do tej pory zaznałam jedynie fałszywej miłości… takiej, którą można obdarzyć jedyny egzemplarz, który zdołał przeżyć serię medycznych eksperymentów, kiedy inne ginęły w cierpieniach. Obłudne uczucia mające sprawić, że poczuję się kimś ważnym, ale równocześnie pozostanę posłuszna… Wszystko miało swoją cenę… Jaką przyjdzie zapłacić nam za to uczucie? Kiedy oderwaliśmy się od siebie, przybliżyłam twarz do twarzy Aarona, tak by móc szepnąć mu wprost do ucha.
-Jaka jest cena za takie uczucia Aaronie?
On już wcześniej kochał, więc powinien znać odpowiedź na to pytanie. Potrzebowałam jego oparcia w tym świecie uczuć, z którym przyszło mi się sprawić z jego winy.
Leniwie podniosłam powieki i zatopiłam wzrok w twarzy, otoczonej aurą białych niemal srebrzystych włosów. Było coś niezwykłego, pięknego w kontraście, jaki tworzyła bladość skóry połączona z bielą włosów stanowiących kolorystyczne przeciwieństwo dla ciemnych oczu.
Przechyliłam głowę na bok, wsłuchując się w propozycję Lunatyka. Ku własnemu zaskoczeniu wcale nie miałam ochoty opuszczać sypialni Zegarmistrza, uciekać przed ciepłem bijącym z kominka i bliskością Aarona… jednak postanowiłam mu ulec. I to właśnie było niepokojące…, kiedy ktoś taki jak ja godzi się na ignorowanie własnych zachcianek, aby zadowolić kogoś innego. Jednak tu nie chodziło przecież o byle kogo, lecz o Aarona.
-Plaża brzmi kusząco.
Wymruczałam, po czym zsunęłam się z Zegarmistrza. Mogłam spełnić jego prośbę, znałam możliwości swojej mocy i wiedziałam, że będzie nas czekać kilkunastocentymetrowy spadek. Nie byłam pewna czy puszystość dywanu starczy, aby zamortyzować upadek, ale cóż. Przymknęłam powieki, przywołując w pamięci obraz plaży, którą widziałam z grzbietu rajskiego ptaka. Po chwili na ziemi po nami zaczął rozrastać się transparenty krąg, w którym zatopiliśmy się wraz z naszym posłaniem. Podróż między portalami trwała zaledwie sekundy, i to właśnie kochałam w swej zdolności. Sposób, w który przeniosłam nas na plaże, często wykorzystywałam na osobach, które ośmielały się mącić mój spokój. Zabawne spoglądać na przerażoną minę, nieszczęśnika, pod którego nogami tworzył się portal prowadzący wprost w głębiny ciernistego zagajnika czy legowiska wygłodniałych bestii.