Anonymous - 23 Maj 2011, 18:23 Drapieżny uśmiech na twarzy Veisa pogłębił się. Jego oczom oczywiście nie umknęła zmiana prędkości poruszania się klatki piersiowej oponenta.
- Chcesz przerwę? A może wolisz się poddać? - zakpił. Nie miał zamiaru przegrać walki, którą miał w kieszeni. Co prawda, zdziwił go unik przeciwnika. Póki co, władał najlepiej ową bronią ze wszystkich ludzi których znał.
Gest kotka jeszcze bardziej go zdziwił. Zapraszał go do walki, podczas gdy kto inny najpewniej byłby już tak ze dwa kilometry dalej i przebierał nogami ile fabryka dała.
Veis, mimo wszystko, zaczynał się powoli rozkręcać. Jego mięśnie, były już rozgrzane. Mógł przyśpieszyć tempa. Wiedział, iż wytrzyma jeśli to zrobi. Wytrzyma, w przeciwieństwie do przeciwnika.
Cień przesunął palcami po krawędzi katany. Prawie żadnego uszczerbku... Prawie. Kilka rys, które mogły przerodzić się w coś poważniejszego. Musiał uważać na tą broń. Tą walkę z pewnością wytrzyma, lecz jeśli chłopak będzie dalej spotykał na swojej drodze przeciwników tego kalibru... Mogła się stępić, a może i nawet się złamać.
Chłopak ocenił otoczenie. Było łatwo o przyparcie przeciwnika do muru. Nie mógł dać mu odpocząć...
Ruszył w kierunku Cezara. Gdy wróg znalazł się w zasięgu miecza, chłopak ciął po delikatnym skosie, od dołu. Jego lewa ręka cały czas była gotowa pomóc prawej.
Cień nie przerywając kombinacji postąpił krok do przodu, po czym wykonał następne cięcie, tym razem w poziomie, celując w ramię przeciwnika. Gdy zakończył owy ruch, jego ręka nie musiała wracać. Wykonał markowane pchnięcie w brzuch przeciwnika. Zatrzymał je jednak na ułamek sekundy w połowie, by zmienić tor lotu broni.
Cień wykonał lekki okrąg ramieniem, po czym przekręcił nadgarstek, postępując krok do przodu.
To, co przed chwilą było pchnięciem, teraz przerodziło się w diabelnie szybkie i nagłe cięcie w nogę. Veis nie żartował. Nie wiele mu brakowało, by rozkręcić się na całego.
Postąpił kolejny krok do przodu, tym razem tnąc oburącz w poziomie i celując w brzuch przeciwnika.Anonymous - 23 Maj 2011, 18:55 Pierwszego ciosu nawet nie blokował, cofnął się przed nim. Następny atak w poziomie, strasznie niewygodny do obrony, czyli kolejny krok w tył. Już miał odbić pchnięcie, ale to charakterystyczne uczucie, gdy stal przecina skórę. Tylko dzięki temu, że się cofnął rana nie była poważna. Skończyło się na powierzchownym rozcięciu na udzie. Syknął mimowolnie. Tak, mimo swych umiejętności, w porównaniu z białowłosym jest jeszcze żółtodziobem. Wściekał się w duchu na samego siebie, dać się nabrać na tak prosty manewr.
Kolejny cios horyzontalny, tym razem Cez zrobił unik w piruecie, lecz zamiast zatrzymać się zrobił drugi obrót tnąc również w poziomie w kostki. Wstając nieznacznie przekręcił nadgarstek i robiąc krok naprzód ciął z dołu po przekątnej. Lecz na wysokości klatki piersiowej nieznacznym ruchem nadgarstka zmienił kierunek ruchu broni przechodząc w poziome cięcie. Rana może lekka, i jeszcze jakiś czas z nią wytrzyma, ale to nieprzyjemne uczucie wywoływane przez każdy ruch. Jedno spojrzenie w oczy przeciwnika i dotarło do niego, że jeśli szybko tego nie zakończy, mimo wszystko może to starcie przypłacić życiem. Gdyby byli w pobliżu zbiornika wodnego, wykorzystałby którąś z pozostałych technik Shigure Soen Ryu, albo nawet wszystkie po kolei, wtedy są one najskuteczniejsze. Musi coś wykombinować, znaleźć jakąś lukę i skończyć tę zabawę.Anonymous - 23 Maj 2011, 19:22 Veis cały czas napierał. Na jego czole nie pojawiała się ani kropla potu. Wiedział, iż jeśli tak dalej pójdzie, to wkrótce wygra. Co jak co, lecz przegrywać nie miał zamiaru. Musiał jeszcze tylko trochę przyśpieszyć, zwiększyć tempo, by zmiażdżyć biednego kotecka.
To przyjemne uczucie, gdy ostrze napotykało opór... Cień wręcz urzekł się nim. Nie miał jednak czasu podziwiać efektów swojej pracy. Postąpił kolejny krok do przodu i kontynuował wiązankę cięć i sztychów.
Przeciwnik zaczął uciekać się do czegoś tak zawodnego jak piruety? Bardzo dobrze. Próbował do tego robić je z przyzwoitą prędkością na zranionej nodze? Jeszcze lepiej.
Cezar wykonał dwa piruety z rzędu. Po pozycji jego miecza w drugim z nich, wiedział, iż będzie to niżej niż na poziomie klatki piersiowej.
Wręcz instynktownie wbił miecz w ziemie po zewnętrznej od swojej stopy. Krótką wręcz sekundę później, miecz przeciwnika odbił się od niej. Korzystając z okazji, Cień uniósł swój miecz, blokując ostrze wroga nad nim, po czym wiążąc go w ten sposób, przeniósł go na drugą stronę.
Dzięki temu właśnie, stał prawym barkiem do przeciwnika.
Veis uśmiechnął się. Tuż za koteckiem rosło sobie drzewko. Cień korzystając z okazji, naparł barkiem na pierś przeciwnika i zaczął biec w kierunku rośliny, cały czas unieruchamiając całkowicie przeciwnika.
Nie minęła chwila, aż potężnie rąbnął o drzewo.Anonymous - 23 Maj 2011, 19:49 Każdy z kim walczył dotąd na niskie cięcie reagował skokiem, co wybijało go z rytmu i tracił przewagę. Veis totalnie go zaskoczył. Sprytnie udowodnił jak wiele jeszcze kotek musi się nauczyć. Nie zdążył nawet wykorzystać odbicia by zaatakować z drugiej strony, nawet w innej płaszczyźnie. Cień zablokował jego broń i ruszył biegiem. Uderzając plecami w pień ze świstem wypuścił powietrze. Mało tego, zderzenie było tak silne, że wypuścił z ręki broń.
Cień odsunął się od niego. Cezar zaczął się się śmiać. Nie szydził z przeciwnika, przeciwnie, wyśmiewał właśnie własną pewność siebie, gdy rzucał wyzwanie. Co on sobie myślał? Kilka lat nauki u innego Nocnego Grajka, o którym notabene prawie nic nie wiedział i wydawało mu się, że tak po prostu wygra? Dobre sobie. Kilka, może kilkanaście ciosów temu krytykował w myślach "Mistrzów Miecza", a sam zachował się jakby był jednym z nich. Dostał niezłą nauczkę. W końcu się uspokoił i powiedział:
- wybacz, to nie z Twojego powodu. Może skończymy na dziś? Jestem pewien, że jeszcze nie raz będzie okazja na wspólny trening. Muszę chwilę odsapnąć. - wciąż z wesołą miną usiadł na ziemi opierając się o drzewo i spod przymkniętych powiek patrzył śmiało w oczy przeciwnika. Ale kocia duma gdzieś zniknęła, w oczach Cezara był jedynie podziw dla znakomitego szermierza.Anonymous - 23 Maj 2011, 20:19 Veis odskoczył, z satysfakcją patrząc jak przeciwnik zsuwa się po pniu drzewa. Taak... To był dobry dzień... Wreszcie znalazł kogoś, z kim mógł chociaż trochę potańczyć. Nudziło go już to ciągłe "padanie przeciwników" po jednym ciosie.
Jeden kosmyk białych włosów opadł na czoło Cienia. Chłopak wytarł ledwo zbroczone krwią ostrze katany o swój podkoszulek, po czym schował broń do sayi. Zazwyczaj w takim właśnie momencie powinien skoczyć na Cesara i go dobić.. No ale cóż, czasy się zmieniają. On również nie był już tą samą osobą co kiedyś. Jego okrucieństwo, było zarezerwowane tylko i wyłącznie dla ludzi. A jak mniemał - Cez człowiekiem nie był.
Wiedziony instynktem, Veis znów na chwilę wyciągnął miecz i przyjrzał się ostrzu. Rysy. Będzie musiał znaleźć chwilę na konserwacje broni. W przeciwnym razie będzie mogła go zawieść w najmniej odpowiedniej chwili. A wiedział, iż jeśli akurat w takiej chwili nie będzie wystarczająco skoncentrowany by manipulować cieniem, to będzie miał wtedy prze******.
Cień spojrzał w niebo.
- W cieniu, góry Monte Cassino... - słowa same uciekły z jego ust, formując tak dobrze znaną melodię. Po chwili, znów skierował wzrok na kotecka i wysłuchał jego słów.
- Muszę przyznać, z nikim tak długo się nie męczyłem jak z tobą. - oznajmił mu z uśmiechem na ustach. Mimo wszystko, co za dużo towarzystwa, to nie zdrowo.
- Bez wątpienia, jeszcze się spotkamy. - odpowiedział spokojnie, wyciągając z kieszeni telefon komórkowy i słuchawki. Dobrą chwilę zajęło Veisowi rozplątanie skomplikowanego węzła, w który uformowały się poplątane słuchawki.
Spojrzał znów na kota. Cesar patrzył mu w oczy, lecz bez tej głupiej, ludzkiej dumy za co był w stanie skracać te nędzne, niezdolne do niczego, nawet obrony samych siebie istoty. Skoro ktoś był niegodny życia, to obowiązkiem Boga, lub też Diabła, było pozbawienie życia owej istoty.
W ów dziwny sposób manipulując śmiercią, chłopak czuł się właśnie jak Bóg. Mimo to, nie był żadną istotą wyższą. Po prostu był zły.
Veis włożył słuchawki do telefonu, po czym założył je, chowając komórkowy do kieszeni. Odwrócił się od Cesara, unosząc dłoń w górę, na pożegnanie.
- Do następnego... - rzekł, po czym ruszył w stronę cienia rzucanego przez sąsiednie drzewo.
Gdy tylko jego stopa dotknęła cienia, Veis zniknął. Dało się słyszeć tylko jedno, krótkie słowo, które dobiegło z telefonu w wyniku obluzowania słuchawek, na chwilę przed zniknięciem. Cóż to mogło być za słowo? Pride oczywiście.
[zt]Anonymous - 23 Maj 2011, 20:50 Więc Veis pochodzi ze świata ludzi, a przynajmniej spędził tam sporo czasu. Pamiętał jak Jack mówił, że w Krainie Luster nie ma takich zabawek, chyba, że ktoś je przyniesie, a wyposażenie domu tylko to potwierdzało. Nie odpowiedział. Był bardziej wytrzymały od przeciętnego człowieka, ale z pewnością nie tak wytrzymały jak białowłosy. Spokojnie obserwował rozplątywanie węzła. W sumie dlaczego on nie ma komórki? No dobra, nie ma zbyt wielu znajomych i raczej wątpił, by ktoś chciał do niego dzwonić, ale przecież mógłby używać takowego do słuchania muzyki, którą tak lubi zamiast samemu grać. Przecież zawsze jak chciał pograć tak dla przyjemności, musiał uważać, żeby nikogo nie było w pobliżu. czasem ludzie robili dziwne rzeczy pod wpływem takiego grania dla przyjemności. Jeden wieśniak na przykład tarzał się jak pies w krowim lajnie, inny zaś podpalił stodołę pełną siana i tańczył przed nią jak jakiś dzikus. Tak, słuchanie cudzych utworów jest bezpieczniejsze dla otoczenia.
- Do zobaczenia - odpowiedział unosząc dłoń na pożegnanie.
Pride. Jakoś tak Kotu nasunęło się, że to słowo pasuje jak ulał do odchodzącego. Gdy tylko Cień zniknął, Cez podniósł się, wziął z domu kurtkę i ruszył przed siebie. Tak, musi posprzątać dom, ale nie teraz. W tej chwil ma ochotę na spacer. Veisowi bałagan zbytnio nie przeszkadzał, a innych gości raczej się nie spodziewa. Przejdzie się trochę, pozwiedza, kto wie, może spotka kogoś ciekawego?
[z/t]Anonymous - 26 Czerwiec 2011, 19:19 Miał dość bezcelowego pałętania się po Odwróconym Osiedlu, dlatego nasz drogi Valentin obrał sobie pewną misję, którą nazwał " Na maliny ! ". Tego dnia naprawdę emanował niesamowitą energią i chęcią do egzystowania w Krainie Luster. Cóż, za malinki mógłby oddać życie!
Ścieżki w lasku stały się nadzwyczaj mokre, więc doskonale można było usłyszeć tylko cichy chlupot pod łapkami dachowca. Nigdy nie przeszkadzało mu trochę wody, ale i tak był zdania, że co za dużo, to niezdrowo. Próbował więc ochronić swój miękki ogon przed choćby kropelką tej dziwnej, z pewnością zabrudzonej substancji, trzymając go i przytulając do siebie. W pewnej chwili poczuł nieodpartą chęć zaśpiewania czegoś, jednakże szybko uznał, że nie chce zwracać na siebie większej uwagi. Jeszcze zbierze się gromada stworzeń pałętających się po Malinowym Lesie, a tego przecież nie chciał. Liczył na sekundkę pobycia sam na sam ze swoimi myślami. W głowie Valentina aktualnie układał się plan na najbliższe dni - postanowił, że odwiedzi siostrę, gdyż ta nie odzywała się przez długi okres czasu, a także... Że poszuka sobie stałego schronienia ! Łał, koniec z usamodzielnianiem się ?
Ale wracając do chłopco-kota, w pewnej chwili nieznacznie przyspieszył swojego kroku, a będąc już w głębi lasku, usiadł pod jednym z drzew. Szczęściarz miał przy sobie dość spory krzaczek z malinami, o których marzył całą drogę. Od razu zaczął się opychać, choć to może zbyt wielkie słowo...Anonymous - 26 Czerwiec 2011, 19:35 Malinowy las? Ale że niby jak?! Heh... znowu trafiłam nie tam, gdzie chciałam. Zaczynało mnie to martwić. Może jestem chora? Brak koncentracji na pewno mogłam wykluczyć, tak samo jakieś przyczyny środowiskowe. Przecież w pobliżu mojego domu nie wybuchł żaden reaktor czy bomba atomowa. No cóż, jak już tu jestem, to już tu zostanę. Malinowy las nie był aż taki zły, w porównaniu z resztą tej dziwacznej krainy nie był aż tak kolorowy i przesłodzony. Dało się tu wytrzymać. A może pozbieram sobie przy okazji trochę malin? Zawsze to jakiś sposób na zabicie nudy. No i przy okazji mogę poćwiczyć umiejętności. Zaczęłam zrywać po kilka owoców na raz za pomocą telekinezy, po czym wrzucać je do portali, prowadzących do zlewu w domu. Większość z nich się rozkapci na jego dnie, ale mniejsza. Smak się przez to nie zmieni.Anonymous - 26 Czerwiec 2011, 19:52 Malinowy Las nie był przesłodzony ? Mhm, z perspektywy kota wręcz przeciwnie. Siedział w spokoju, nucąc coś pod nosem, aż w końcu dosłyszał ciche łamanie się gałązek pod czyimś ciężarem. Potrzebował chwili samotności, ale widząc jak Rei za pomocą telekinezy zrywa maliny, jego oczy zrobiły się wielkości piłeczek pingpongowych. Niecodziennie obserwowało się tak wyjątkowe moce pomimo tego, że wszyscy o nich słyszeli. Valentin potrafił tylko odciągnąć uwagę innych od wykonywanych prac i zamieniać nawet najmniejszy kamień w babeczkę czekoladową. Było to dla niego zbyt mało.
- Rei ! - zawołał wyskakując zza krzaków, a uprzednio oczywiście podnosząc się na równe łapki - Dobrze cię widzieć - dodał, widząc nieco zmarkotniałą minkę panny Ayanami. Jakoś nigdy nie potrafił pojąć jak to jest, że istoty przez kilkanaście lat potrafią chodzić z tym samym grymasem, który wykrzywia niefortunnie ich usta. W chwili obecnej Valentin pragnął tylko, żeby wywołać u dziewczyny szeroki uśmiech, a nie fazę obojętności. Jeszcze nie wiedział jak tego dokona, ale... Wszystko w swoim czasie.
- Nigdy nie chwaliłaś się tym - pokazał palcem na jej rękę, którą przenosiła owoce do portalu. Pf, pewnie jeszcze przemyca maliny do Szkarłatnej Otchłani. Co za marnotrawstwo... Już lepiej je zjeść na miejscu, a nie dzielić się z obcymi.Anonymous - 26 Czerwiec 2011, 20:04 Dość długo wędrowałam zrywając maliny... Błe, to brzmi jak z bajki dla dzieci. Ale nie da się z tego zrobić horroru... Chociaż może? Szła ciemnym lasem, jej wyobraźnia wykrzywiała każdy konar i gałąź łysych drzew w szpony potworów. Mim oto nieustraszenie zrywała maliny śmierci, aby pozbawić się życia. Potrzebowała naprawdę sporo owoców, gdyż czarownica stwierdziła, że dziewczyna jest wysoce odporna na trucizny. No, o wiele lepiej. Jednak rozmyślania o śmierci, truciznach i złych wiedźmach przerwał mi jakiś głos. Głos, który znał moje imię, co było dość zaskakujące. A nawet bardzo.
Z każdym jego kolejny zdaniem wyraz zdziwienia na mojej twarzy poszerzał się. Zamknęłam portale i rozciapciałam resztę malin na pobliskim drzewie.
-My się znamy? -spytałam chłodno i bez emocji, jak zwykle. Koleś był dziwny. Naprawdę dziwny. Chociaż najprawdopodobniej mieszkał w tej krainie, może nawet w tym lesie, co go usprawiedliwiało. Poniekąd...Anonymous - 26 Czerwiec 2011, 20:17 Jeszcze nie przyszło mu do głowy, żeby zamieszkiwać te okolice, ale z drugiej strony musiałoby to być całkiem słodkie doświadczenie. Budzić się z malinami... Wstawać z malinami... No, ale to chyba nie temat na tą chwilę, bo Valentin stanął jak wryty pomiędzy drzewami, jednocześnie czując zmieszanie. Nie pamięta mnie, nie pamięta mnie... - powtarzał sobie w myśli, mimowolnie w tym czasie machając ogonem na prawo i lewo.
- Tak, znamy się - wywrócił lekko swoimi oczyma, nie wiedząc właściwie od czego zacząć. Cholera jasna! Jak ja jej się przedstawiałem ? - zamyślił się. W końcu każdemu wmawiał inne imię, ale skoro dziewczyna go nie pamiętała, to palnął krótkie:
- Nie widzieliśmy się dwa lata - powiedział powoli i ostrożnie, szybko próbując odnaleźć w głowie pierwszą lepszą nazwę. Przecież nie przedstawi się " Beza ", czy coś w ten deseń... Robienie z siebie głupka zostawi na inną godzinę. Ekm, o ile już z siebie nie zrobił kota szalonego kapelusznika.
- Jestem Ren! Nie poznajesz mnie ? - wydusił z siebie na koniec, a żeby pomóc przypomnieć się z wyglądu, zadreptał dookoła własnej osi, uśmiechając się wystarczająco charakterystycznie. Aż dziw, że pół-kot nie zwiał jeszcze widząc przeraźliwe zdziwienie Rei. Łe, od takich osobowości wolał trzymać się z daleka, ale było też tu coś, co zatrzymywało go jak magnes. Czyżby kolejna moc dziewczyny ? Nieee, ''co za dużo, to niezdrowo''. Anonymous - 26 Czerwiec 2011, 20:27 Moje zdziwienie jeszcze się powiększyło, gdy chłopak powiedział, że się znamy. Nie było owego zdziwienia jakoś specjalnie widać na mojej twarzy, ale wierzcie, mi, byłam zdziwiona. Takiego dziwaka raczej bym zapamiętała.
-Dwa lata? -spytałam z powątpiewaniem w głosie. Dwa lata temu to ja dopiero co się 'narodziłam'. Koleś kręcił i to mocno. Wątpiłam w obecność jakiejś amnezji u mnie. To się nie zdarza, nie mi.
-Ren, tak? -powtórzyłam, oglądając go dokładnie. -Nie, nie poznaję. -rzuciłam, nadal chłodnym tonem. -Żegnam. -dodałam jeszcze i ruszyłam przed siebie, wracając do zrywania jagód. Tfu, malin. Tym razem postanowiłam być złośliwa. Wrzucałam je do portalu, ale nie lądowały one już w moim zlewie, tylko na ścianach salony sąsiada z bloku naprzeciwko. A co, niech ma, palacz pieprzony.Anonymous - 26 Czerwiec 2011, 20:51 - Niecałe dwa lata, ale zgadza się - potwierdził ze sztucznym, słomianym zapałem. Matko, z takim podejściem do życia już lepiej rzucać się do Świata Ludzi, pokazywać swoje moce i dać się ukatrupić dla jakiś eksperymentów. Kot przekrzywił lekko głowę w lewą stronę tak, jak to miał w zwyczaju, a następnie wrócił do siedzenia pod drzewem. Co prawda, nie nucił jak przedtem, ale złapał jedną malinę i zjadł, nie patrząc na dziewczynę z niebieskimi włosami. Swoją drogą, te jej czerwone oczy jakby miały rentgen w sobie, bo Valentin czuł się dziwnie skrępowany.
- Tak. Ren. Nie udawaj, że mnie nie poznajesz. Przychodziliśmy tu kiedyś na maliny, a później przestałaś się odzywać - mówił od teraz zgodnie z prawdą. Żegnam - owe słowo odbiło się ściankami w głowie dachowca. Właśnie dlatego zamrugał parokrotnie powiekami, naburmuszył się i założył ręce na klatce piersiowej w geście wielkiego oburzenia. Gdyby wychował się w dziczy, już ostrzyłby sobie pazurki o najbliższe drzewo. Niedobrze ( a raczej niebezpiecznie ) jest denerwować Valentina i ignorować go, ot co...
- Nie jestem dziwadłem - warknął nieprzyjemnie i donośnie, gdyż z chęcią poczytał myśli Rei. Wiedział co sądzi na jego temat, ale nie potrafił jej tak po prostu uciszyć.
Czy dziewczę zaatakuje ? Bronić to on się potrafi w razie czego. A miał wziąć ze sobą nóż bojowy, to nie... Oczywiście zostawił go u jednego marionetkarza, tym samym ujawniając swoją głupotę...Anonymous - 26 Czerwiec 2011, 21:05 -Pff. -prychnęłam. Byłam już kilka razy w tym lesie, ale zawsze sama. Pierwszy raz spotkałam tu kogoś. Koleś albo lubił być złośliwy, albo naprawdę jest świrem. Tylko skąd zna moje imię?
Na jego wspomnienie o dziwadle odwróciłam się nagle. Ha! Że też wcześniej na to nie wpadłam! Telepatia! Skubany czytał mi w myślach! Nie lubiłam, jak ktoś mi grzebał w głowie. W rzeczach prywatnych, ubraniach i tym podobne - ok, mam to w dupie. Ale nie w głowie. Podeszłam do niego, pochyliłam się nad nim i obdarzyłam lodowatym i wściekłym spojrzeniem. Tak lodowatym, że za czasów starożytnej Grecji mogłabym zostać uznana za boginię lodów i zimy.
-Wiesz, że to nieładnie tak kłamać? -spytałam wypranym z emocji głosem, mimo wściekłości. -Wiesz, Ren? Czy jak tam się naprawdę nazywasz? Mocy trzeba używać odpowiedzialnie. -popukałam go po głowie palcem. Wyprostowałam się i skrzyżowałam ramiona na piersi. Wciąż patrzyłam na niego tym samym, lodowatym spojrzeniem.
<A co to za pomysł, że nasze postaci się znają?;>
Cytat:
mówił od teraz zgodnie z prawdą
>Anonymous - 26 Czerwiec 2011, 21:17 W tej chwili wszystko było mu obojętne. Dziewczyna mogła wyzwać go od najgorszych, a i tak postanowił trzymać się przy swoim. Nie pamięta go ? Jej sprawa. Skoro księżniczka lodu i zimy postanowiła grać złośliwie, to Valentin gratuluje jej wyboru. Kiedyś dogadywali się lepiej.
- Wiesz, że nieładnie tak oceniać ludzi, rzekomo 'nie znając ich' ? - zapytał równie chłodno, zagryzając swoje zęby ze zdenerwowania, przez co jego szczęka stała się nieco bardziej zarysowana. Gdyby tylko mógł, odszedłby jak najprędzej, ale wówczas uchodziłby za zwykłego tchórza.
- Wiesz, Rei ? Idź zbierać te swoje maliny i nie wtrącaj się w cudze sprawy, dobrze ? - w dalszym ciągu próbował naśladować dziewczęcy głosik czerwonookiej. Nienawidzę takich ludzi jak ty... - pomyślał, odsuwając się do tyłu na parę kroków. Jak ona w ogóle śmiała podejść do niego tak blisko i wyśmiać ? Mhm, o ile można to było tak nazywać.
- Przepraszam, że przeszkodziłem. Ale już nie przeszkadzaj sobie. Dalej będę siedział i nucił te swoje melodie dla dziwolągów. Uciekaj czym prędzej, bo ogłuchniesz - warknął po raz kolejny, w rzeczywistości chcąc roześmiać się dziewczynce prosto w twarz.
< Przejrzyj swoje PW. Była mowa o tym, że się już znają >