Anonymous - 3 Maj 2011, 16:02 Kana spojrzała przez ramię na swojego rozmówcę, przez chwilę zastanawiając się, czy pytanie, które zadał, było jak najbardziej poważne. Przecież wszyscy wiedzieli co to playstation, nawet istoty z wszelkich innych krain, które od pewnego czasu pomieszkiwały w świecie ludzi. Urządzenie to było powszechnie znane, tak samo jak telefony komórkowe, komputery czy telewizory. Bez przesady, ale nieposiadanie tak ważnych informacji, a przede wszystkim nieświadome opuszczenie długich chwil rozrywki przy playstation, to doprawdy coś niespotykanego. Jednakże dziewczyna nie miała w zwyczaju podczas tego typu sytuacji sięgać po niezbyt uprzejme odzywki czy słowa pełne kpiny, dlatego jedynie westchnęła pod nosem, zastanawiając się, jak wytłumaczyć to jasnowłosemu mężczyźnie, najwyraźniej dość zacofanemu pod wieloma względami, w jak najprostszych i zrozumiałych słowach.
- To taka konsola do gier. Podłączasz do telewizora i grasz. Naprawdę nie wiesz? - spytała swoim stosunkowo obojętnym tonem głosu i ponownie przeniosła spojrzenie na malujący się przed nią krajobraz parku powoli budzącego się ze snu. - Mam kilka ciekawych gier. Mogę ci je kiedyś pokazać. - dodała, wzruszywszy przy tym ramionami.
To zabrzmiało odrobinę jak propozycja wspólnego podziwiania kolekcji znaczków czy gablotki z martwymi motylami, bądź czegokolwiek w podobnym stylu, ale jakoś nie zwróciła na to większej uwagi. Często bowiem zapraszała do siebie różnych znajomych w celu wspólnego grania, uznając to za o wiele bardziej porywające niż przechodzenie poszczególnych pozycji w trybie jednoosobowym. Co prawda rozgrywka z Ichabodem mogłaby być o tyle trudna, że brakowało mu jakichkolwiek umiejętności w tej dziedzinie, ale z drugiej strony Kana nie należała do szybko zrażających się osób i mogłaby podjąć się jego wyszkolenia. Kto wie, może z czasem stałby się jednym z najlepszych playerów? A ona byłaby jego mistrzem Jedi! To taka fascynująca opcja, ach. Doprawdy godna dłuższego rozważenia.
Niezbyt wzięła do siebie słowa swojego rozmówcy dotyczące jej płaszcza. Tym bardziej, że już chwilę temu doszła do wniosku, że ten osobnik najwyraźniej nie miał najmniejszego pojęcia, co jest ładne i co cała ludzkość powinna nosić. Zapewne więc w ogóle nie skomentowałaby jego słów, gdyby nie jeden szczegół, który w jakimś stopniu wzbudził jej zainteresowanie.
- Nigdy nie byłam w Mozambiku. Wybierzemy się tam kiedyś? - zaproponowała z ledwo wyczuwalnym entuzjazmem. To nic, że prowadziła typowo osiadły tryb życia. Bardzo lubiła wycieczki do dalekich krajów, z których mogłaby przywieźć cudowne wspomnienia. W końcu zawsze była wówczas bogatsza o nowe doświadczenie z tegoż dziwnego świata.
Zastanowiła się przez chwilę nad jego filozofią i nawet odnalazła w tym odrobinę prawdy, bo sama też nie jadała warzyw, za którymi nie przepadała, cóż.
- Nie mów tak na mnie. Nie lubię zielonego koloru - rzuciła bez cienia irytacji czy zniechęcenia, cały czas ciągnąc go za sobą bóg raczy wiedzieć dokąd dokładnie.
Kilka kolejnych minut Kanade spędziła w kompletnej ciszy, chłonąc prezentowany przed nią krajobraz. Nawet jeżeli był to najzwyczajniejszy park, w jej mniemaniu posiadał jakiś swój urok. Nawet lekki chłód charakterystyczny dla pory porannej nie był w stanie jej teraz przeszkodzić w podziwianiu okolicy. I wszystko wyglądało właśnie tak, do czasu gdy jej oczy nie zarejestrowały niewielkiego zgromadzenia ptaków przy jednej z ławek stojących nieopodal. Akrobatka zatrzymała się więc i odwróciła ponownie w stronę swojego towarzysza spaceru, w końcu puszczając jego nadgarstek. Brak jakiegokolwiek kontaktu nie trwał co prawda za długo, bo zaraz podniosła jego dłoń, w której trzymał reklamówkę, i przycisnęła ją do jego torsu.
- Masz niepowtarzalną okazję, widzisz? - zagadnęła szeptem, wskazując delikatnym ruchem głowy na zwierzęta. - Ale uśmiechnij się, no. Chyba nie chcesz, żeby miały wrażenie, że karmi je jakiś seryjny morderca. - mówiąc to, bezceremonialnie rozciągnęła jego policzki, aby usta ułożyły się w imitację uśmiechu. Jak słodko!
[zt]Anonymous - 3 Maj 2011, 17:21 Pierwsze pytanie, które Kanade powinna sobie zadać, to czy Ichabod wyglądał na kogoś, komu chciałoby się z czegokolwiek żartować. Bo chyba nietrudno było dojść do wniosku, że ten człowiek i poczucie humoru, to dwa wykluczające się pojęcia. Zupełnie jakby ubrać czerwony sweterek w różowe paski, będzie się gryzło nawet jeśli bardzo mocno będziemy trzymać kciuki za to, by tak nie było. To są prawa Wszechświata! Akcja wywołuje reakcję, a Ichabod jest zawsze śmiertelnie poważny. Jest tak poważny, że aż zupełnie niepoważny. Tak więc owszem, nie miał pojęcia o playstation, ani za wiele o telewizji, którą czasami widział na wystawach sklepu i zawsze powtarzał sobie, że w jego czasach takie urządzenie spalono by na stosie, uznając, że więzi dusze zamkniętych w nim ofiar. Oczywiście sam nie dzielił podobnych przekonań, wiedział jak telewizor jest zbudowany, jak działa, ale go nie przekonywał. Był raczej grabieżcą czasu. Bo to dość paradoksalne, że choć teraz pranie zamiast trzech godzin zajmuje kobiecie trzydzieści minut, to czasu zdaje się, jest co raz mniej. No i absolutnie nie pojmował dlaczego miałby oglądać kogoś, komu nadano wdzięczne miano 'celebryty', jak udaje, że umie śpiewać, albo tańczyć, albo jeździć na łyżwach... No, a postaci w reklamach są zdecydowanie zbyt szczęśliwe. Nigdy podczas swego długiego życia nie widział, by ktoś szczerzył się tak, jak ta blondynka reklamująca nowy antyperspirant. Straszne. Przez wielkie 'S'. Słysząc jej wypowiedź delikatnie zmrużył oczy.
-Jak chcesz do mnie mówić posługując się słowami, których nie rozumiem to bądź łaskawa i po prostu zamilcz-no bo co? Czy byłoby jej miło, jakby jej odpowiadał po niemiecku? Tak, znał niemiecki, co pozwalało mu przypuszczać, że kiedyś miał spory kontakt z tym językiem. Oczywiście pewności mieć nie mógł, bo dopóki jego pan i władca zipał, dokładne wspomnienia pozostawały poza zasięgiem. Jakby się zastanowić, to był chyba całkiem sfrustrowanym strachem. Teraz była moda na psychoterapeutów... Może powinien się do takiego wybrać?
'Co pana trapi?'
'Nie mam głowy...'
'Rozumiem, nie może pan się do niczego zabrać, ale co jest przyczyną?'
'Nie, nie... Nie mam głowy...'
'Aaaaaa!!!!' zawał serca, karetka... Tak to mniej więcej widział, także profesjonalna pomoc odpadała.
-Z pewnością-wymamrotał w odpowiedzi na jej propozycję, choć w głębi ducha było to raczej podsumowanie całego potoku rozmyślań, na temat jego kondycji psychicznej. Mocno ostatnimi czasy zachwianej. No bo, nie było łatwo nie mieć osobowości, nie wiedzieć kim się było, jaki się miało cel... Wszystko zdawało się kompletnie nie mieć sensu. A do tego, ta dziewczynka w różowych włosach i paskudnym płaszczu, chciała z nim jechać do Mozambiku.
-My? Nie-odpowiedział bezlitośnie pozbawiając ją wszelkich złudzeń. Dzieci, tylko one tak szybko łączyły 'ty' i 'ja' w 'my'... A przecież nie znała nawet jego imienia. On nie znał jej imienia, byli po prostu dwójką ludzi, która nic dla siebie nie znaczyła. To dziewczę z pewnością nie czytało 'Małego Księcia'... W przeciwnym razie, być może zrozumiałaby różnicę.
-Dobrze Kalafiorze-jak on nie znosił kalafiora. Białe to, to i nie wiadomo, czy jest kwiatem czy warzywem, czy... No i ten smak. Brrr! No właśnie. Pamiętał naprawdę dziwne rzeczy. Swoją drogą, dlaczego nie lubiła zielonego koloru. Zielony był ciepły, wiosenny i miły dla oczu, nie kaleczył, nie raził, był całkiem neutralny. Miał w sobie coś zimnego i ciepłego, bo przecież był efektem połączenia żółci z błękitem, a to dwie, tak bardzo różniące się od siebie barwy. Cisza jaka nastąpiła potem, była niemalże melodyjna. Ichabod myślał, że kolana ugną się pod nim, a sam odfrunie do krainy szczęścia. Jakże tęsknił za złotym milczeniem....
Oczywiście radość została brutalnie ucięta. Dziewczyny... Jak on nie znosił dziewczyn. Kobiet z resztą też, zdecydowanie za dużo mówiły, no i umówmy się... Wiśnia to może być owoc, ewentualnie, jakiś jabol, ale na pewno nie kolor! Mimo to, jak na grzecznego emeryta przystało podążył wzrokiem we wskazanym kierunku i westchnął. No tak, nie rozumiała, bo... I nagle go natchnęło. Może wystarczyło ją wystraszyć. Tak, tak, wtedy na pewno sobie pójdzie! Oderwał jej dłonie od swojej absolutnie nieprawdziwej twarzy.
-One go nie zobaczą-zapewnił ją z całym spokojem-Nie tak łatwo je oszukać-dodał po chwili z lekkim uśmiechem. No bo, tylko takie małe dziewczątko mogło uwierzyć w jego niewinność i jakby nie patrzeć, to co wiedział na pewno, to że był seryjnym mordercą. Kiedyś, dawno temu, a i teraz czasami mu się zdarzało. Zaraz potem iluzja głowy rozpłynęła się i powstało całkiem groteskowe zjawisko, a mianowicie... Tułów, pozbawiony czerepu wzruszył ramionami i zdawał się przyglądać dziewczynie niewidzialnymi ślepiami. Z resztą zaraz potem odtworzył iluzję, dopóki jeszcze mniej więcej pamiętał jak wyglądała, chociaż włosy były nieco bardziej płowe, a oczy nabrały intensywniejszej barwy.
-Widzisz?-stuknął się w czaszkę-To atrapa-trzy, dwa, jeden... Zaraz na pewno ucieknie z wrzaskiem do mamusi. Gdzie ten Belzebub?
[zt]Loki - 4 Maj 2011, 17:46 Gawiedź podziwiająca Mayfeda rozpierzchła się dość szybko. Pozostał więc sam ze sobą i nielicznymi drobniakami, które rzucono mu w podzięce za rozrywkę. Nic bardziej mylnego. Wysoki mężczyzna przyglądał się uważnie całemu pokazowi. Szmaragdowe tęczówki śledziły każde napięcie mięśnia, wsłuchiwały się w świst ciętego ostrzami powietrza. Uśmiech zaś nie znikał z jego twarzy. Materiał wydawał mu się doskonały. Sam oczywiście, mógłby pomarzyć o podobnej zwinności, czy niewątpliwej sile zamkniętej w niepozornych kończynach. W związku z powyższym, zaraz po tym, gdy wszystko przycichło, gdy rozszedł się rozentuzjazmowany tłum, gdy na ścieżce nie pozostał pozornie nikt... Wtedy, w zaległej jak przed burzą ciszy rozniósł się odgłos oklasków. Spokojnych, stonowanych i równomiernych. Dłonie wysokiego mężczyzny, który połowę twarzy skrył w szarym szaliki spotykały się ze sobą, niemalże tak, jakby wystukiwały rytm. Nieprzeciętny, może pradawny, a może to był rytm bicia serca? Tylko czyjego?
-Brawo-powiedział zsuwając z nosa szarą wełnę i luzując nieznacznie zaciśnięty na szyi materiał-Doprawdy niebywałe widowisko, ale zdaje się, że nie dość ci za nie płacą...-jedna z cienkich, czarnych brwi powędrowała ku górze, a twarz wykrzywił nieco cyniczny grymas, gdy spojrzenie zielonych tęczówek spoczęło na kilku drobniakach dzierżonych w dłoni artysty.
-Też jestem artystą-zakomunikował mężczyzna pochylając się, by wyciągnąć zza ucha chłopaka banknot o pokaźnym nominale. Następnie zaś wręczył go tancerzowi i usiadł na ławce. Kątem oka w między czasie obserwował inne postaci, które pozwoliły sobie zawitać w parku o tej porze. Przez moment analizował sytuację, zastanawiając się, czy istnieje ryzyko, że wejdą mu w paradę. Jeźdźca jednak wyraźnie nie interesowało niczyje towarzystwo, a dziewczynkę obchodziło jedynie zatruwanie mu życia, więc wszystko powinno potoczyć się zgodnie z planem.
-Jak masz na imię?-spytał wracając spojrzeniem do swojego rozmówcy. Przyglądał mu się spokojnie, choć jego żrące ślepia i tak zdawały się wwiercać bezczelnie w czaszkę młodzieńca, jakby próbował dostrzec, co znajduje się za jego głową.Anonymous - 4 Maj 2011, 19:18 Pozostawiony sam sobie w opustoszałej alejce (a przynajmniej tak sądził), Mayfed westchnął po raz kolejny, ważąc w dłoni zebrane od publiki monety. Nigdy nie narzekał, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, jak wielka radość sprawiał mu taniec, dlatego tez sądził iż fakty, że może w ten sposób cokolwiek zarobić to istne zrządzenie losu. Jednakże... Cóż, nie był tez na tyle bogaty, by traktować owo zajęcie nieprofesjonalnie, jako hobby tylko. A właściwie nie skłamie jeśli napisze, iż był zwyczajnie biedny i czepiał się każdej niemal pracy. Z całą pewnością wiele osób nazwałoby podobna egzystencje bardzo marną, jemu jednak wystarczała, nawet jeśli żył dosłownie z dnia na dzień i nie mógł być pewien jutra. Tak, wczoraj wydarzyło się właśnie coś takiego, co sprawiało, że nawet jego, zwykle beztroską głowę owiały ponure rozmyślania. Jakby mało było tego, że stracił właśnie niedawno pół etatu - ot, zwolniono go z okazji cięcia kosztów - to jeszcze... I to było prawdziwie dobijające! Zupełnie nagle i bez zapowiedzi został podniesiony czynsz za wynajmowany przezeń marny pokój. Stojąc tak wśród mdłego światła rzucanego przez kolorowe klosze i liści pomiatanych chłodnym podmuchem, wpatrując się w leżące na dłoni monety po raz kolejny dogoniła go świadomość, iż nawet jeśli podłapie jakaś nocna zmianę, i tak nie wystarczy mu na płatności za ten miesiąc. I co poradzić?
Uśmiechnął się mężnie i wsypał drobniaki do kieszeni - w tym właśnie momencie jego uszu dobiegł odgłos pojedynczych oklasków, odcinających się dostrzegalnie od ogólnej ciszy. Natychmiast uniósł głowę, lekko zaskoczony i rozejrzał, lokalizując źródło owego odgłosu.
Podobno nigdy nie ma się drugiej okazji, by zrobić pierwsze wrażenie, huh? Jeśli o to idzie, to Loki na pierwszy rzut oka wzbudził w nim nieuświadomione i nieuzasadnione niczym zaniepokojenie. To trwało zresztą zaledwie chwilkę, tyle, ile przeciętnemu człowiekowi zajmuje zduszenie głosu podświadomości, gdy ma się wdrukowane w przekonania, że nie należy powierzać kwestii towarzyskich instynktowi. Tak więc o tym odczuciu zapomniał, nim sobie je jeszcze w pełni uświadomił, zresztą nawet jeśli by tak było... Nie umiałby niczym wyjaśnić owej tajemniczej rezerwy. Bo cóż takiego mogło być w brunecie? W każdym razie wyglądem nijak nie wzbudzał trwogi, nawet jeśli zjawiał się tak teatralnie.
- Co łaska - mruknął jedynie, na tyle cicho, iż prawdopodobnie Loki i tak tego nie usłyszał, w tej chwili będąc bardziej zaabsorbowanym swoim rozmówca. Zwłaszcza że ten właśnie wyciągał coś zza Mayfedowego ucha, coś, czego na pewno tam nie było.
- Oh, iluzjonista...? - kolejny cichy komentarz wydostał się spomiędzy warg młodzieńca, gdy przyglądał się okularnikowi z iskierką zaciekawienia zaistniałą w oczach. Mimo to nie można powiedzieć, by z miejsca wzbudził w nim sympatie. To chyba było niemożliwe zwłaszcza z uwagi na fakt, jak w rzeczywistości ten cyrkowiec był nieufny do otoczenia. Choć może nie przypominał wcale wypłoszonego zwierzęcia, jak to zwykle sobie wyobrażano.
Nie był przekonany do bądź co bądź hojnego datku Lokiego, nie widział jednak powodu, by odmówić, zwłaszcza że naprawdę potrzebował pieniędzy i w duchu po ludzku się ucieszył, że może jednak będzie mógł zjeść kolacje. Zacisnął więc papierek w dłoni i przywoławszy na twarz odpowiednio uprzejmy uśmiech skłonił się lekko, po raz kolejny zamiatając ścieżkę piórkiem u kapelusza.
- Dziękuje bardzo.
Łupnął znów na rozmówce który, tego był pewien, nie zaczepił go ot tak bez potrzeby, tym bardziej żywo interesowało go, czego też mógłby chcieć.
- Mayfed. A Pan? Jeśli mogę wiedzieć. - odparł natychmiast lekkim tylko zmrużeniem oczu sygnalizując iż nie przegapił faktu, iż to nie 'artysta' przedstawia się pierwszy, co jakoś kłóciło mu się z całym tym uprzejmym zainteresowaniem, które zdawał się okazywać. Nie mniej, niespecjalnie to rozważał. Ludzie bywają przecież bardzo rożni więc wcale nie wychodził z założenia, że ta drobnostka musi zaraz cokolwiek oznaczać. Wzdrygnął się minimalnie, czując jak chłodny wiatr smaga po wciąż jeszcze wilgotnym karku. Otulił się swoim wściekle różowym szalem i przestąpił krok bliżej zielonookiego jegomościa, jak gdyby nie mogąc się doczekać dalszego toku tej rozmowy.Loki - 4 Maj 2011, 21:58 Oczywiście. Szanowny pan Odinson, nigdy wszak nie przystępował do działania nie wykonując wcześniej wywiadu środowiskowego. W dodatku, nie podszedłby do kogoś nawet na pół metra bez przygotowanej w głowie strategii działania. Zdawał więc sobie całkowicie sprawę z faktu, że młody cyrkowiec, który jeszcze nie strącił z karku ostatniej kropli potu, po swym ostatnim występie, jest w trudnej sytuacji finansowej. Jak z resztą większość społeczeństwa w dzisiejszych czasach. Na szczęście, sam zdążył już sobie zapewnić bezpieczeństwo w tej materii i mógł pozwolić sobie na stopniową realizację własnych planów. To z resztą znacznie ułatwiało mu działanie. Pieniądz był niezawodnym argumentem w początkowej fazie znajomości. Chęć zarobienia i zapewnienia sobie godziwych warunków życia, często tłumiła instynkty samozachowawcze, które potrafiły być całkiem odporne na iluzje... Potem jednak robiło się łatwiej i przyjemniej. Rosło zaufanie i wielka przyjaźń, aż obiekt przestawał być potrzebny. Nie wybiegajmy jednak myślami za bardzo w przód. Skupmy się na chwili obecnej, w której to miał okazję obserwować obiekt zainteresowania. Potwierdziła się większość uzyskanych informacji, a to oznaczało, że trzeba wejść do kolejnej fazy planu. Przy czym Loki nie omieszkał spostrzec, że w pierwszej chwili nie wzbudził w cyrkowcu zaufania. To raczej dobrze, instynkty miał na miejscu. Zaskakująco dużo w ostatnich czasach istot kompletnie pomylonych. Jakaś nowa moda, albo coś w tym rodzaju. Jak można tak po prostu ignorować sygnały wysyłane nie tylko przez własny organizm, ale też emanujące od rozmówcy, czy towarzysza? Mimowolnie zerknął w stronę spacerującej kawałek dalej, absurdalnej pary. Kobiety, najgorsza zaraza jaka spadła na świat.
Ciche słowa chłopaka pochwycił. Był prawie ślepy, ale nie głuchy. Poprawił na nosie czarne oprawki okularów.
-Jedyny w swoim rodzaju-zapewnił go z uśmiechem-Ale banknot jest prawdziwy-zapewnił, choć wyglądało na to, że chłopak z zadowoleniem wcisnął darowiznę do kieszeni. Bardzo dobrze.
-To ja dziękuję, tak jak powiedziałem, nie płacą ci dostatecznie za to co robisz-odparł beztrosko król iluzji, kłamstwa i mirażu. Cały czas uważnie obserwował swojego rozmówcę, poddając analizie każdą reakcję. Widział, że nie podchodzi do całej sytuacji bezrefleksyjnie, jak dziecko, które dostało cukierka. Nie był naiwny, co się chwali, bo to niezwykle rzadko spotykana cecha. Z resztą, w związku z tym, że młodzieniec i tak z łatwością domyślił się, że w życiu nie ma nic za darmo i że nieznajomi bogacze nie zaczepiają ulicznych tancerzy, kompletnie bez powodu, należało przejść do sedna sprawy.
-Sebastian LaCroix-przedstawił się z lekkim ukłonem-I przepraszam, powinienem był to zrobić wcześniej, ale zaskakująco często wylatuje mi z głowy ta drobna formalność.-dobrze. Wiedział już, że chłopak jest sprawny fizycznie i dość inteligentny. W dodatku najwyraźniej z niejednego pica jadał chleb, też dobrze. No, ale zdobycie tak dobrej pracy, jaką miał mu do zaoferowania nie było aż tak banalnym zadaniem. Nie wystarczyło ładnie zatańczyć i mieć ładnych oczek. Potrzeba czegoś więcej i tu właśnie, Amadeusz zamierzał go sprawdzić. Dlatego też między innymi, przedstawiając się fałszywymi danymi, nerwowo założył za ucho kosmyk włosów. Jednocześnie bacznie obserwował, czy takie zachowanie rzuci się Mayfedowi w oczy, jeśli nie, to znaczy, że nie ma w sobie tego czegoś, co było potrzebne by pełnić rolę asystenta przyszłego władcy wszechrzeczy.Anonymous - 4 Maj 2011, 23:11 Na jego zapewnienia tylko niedostrzegalnie pokiwał głowa, szczelniej opatulając się niemożliwie długim szalem. Robiło mu się naprawdę chłodno, jednak zdawał się zwracać na to uwagę mniej, niż by się wydawało rozsądne. Odkąd nie był już człowiekiem zauważył, że nie chorował tak często. Niegdyś niemal bez przerwy miał katar. A przynajmniej wydawało mu się, że tak to pamięta, jakkolwiek starał się nie namnażać okazji w których mógłby sobie przypomnieć więcej szczegółów. Po co? Tamto życie... To było kiedyś. Więc tak, marzł. I pozwalał sobie na to. Niegrzecznie zresztą byłoby odchodzić, zwłaszcza że rozmówca mimowolnie go zaciekawił. A jakby co ma świetny pretekst. Czyż nie?
- Ponoć sztuka dla sztuki - odparł i uśmiechnął się półgębkiem, kto by się spodziewał, nawet dość cynicznie. Widać jednak było, że ów fraza niewiele zajmowała jego uwagę, poświęcana sylwetce i osobie bruneta. Z minuty na minute bowiem coraz wyraźniej uświadamiał sobie, że coś mu tu nie pasuje, choć nie mógł sobie jakoś uzmysłowić, co właściwie. Musiał to być jakiś szczegół, doprawdy drobny szczegół, który pozostawia po sobie podejrzliwie nieswoje wrażenie, a który wszak tak łatwo przeoczyć... Problem w tym, że Mayfed momentami potrafił być naprawdę paranoidalny i gdy przyszło mu do głowy, że ktoś mógłby spróbować go znaleźć, to koniec. Choć po prawdzie, po co miałby...? Wojna skończyła się dawno temu. Nie mniej nie mógł wyprzeć wrażenia, że ogląda coś w rodzaju dwóch niewyraźnie nakładających się obrazów, sugerujących każdy jeden coś zgoła odmiennego... Odmiennego... Zaraz! Zagryzł do wnętrza policzek i podrapał się w potylice, wprowadzając jeszcze większy nieład w burze ciemnych kosmyków. Zaraz potem uzmysłowił sobie, że nie powinien był tak odpływać. Swoją drogą naprawdę niewiele zdradzał się z przemyśleniami, choć oczywiście jakimś niesamowitym mistrzem w dziedzinie nakładania masek nie był i ktoś doświadczony mógł sporo wyczytać z jego mimiki i gestów, zwłaszcza że nie starał się jakoś specjalnie kryć. Ot, tyle ile wymagała zwykła grzeczność (i skrytość).
Równie nagle go oświeciło. Uświadomił sobie że tym, co wprawiało go do tej pory w pewna konsternacje był fakt, że jego mózg nijak nie mógł dopasować osoby Lokiego do znanych schematów a to z uwagi na wysyłane przezeń sprzeczne sygnały. Spójrzmy: jego uprzejme zainteresowanie nijak nie komponowało się z protekcjonalną pewnością siebie, a swobodny ton wypowiedzi wprost gryzł z niezwykłą przenikliwością spojrzenia, którego nawet nie starał się kryć. A Mayfed nie wiedzieć wszak czemu właściwie, niemal natychmiast nabrał przekonania, że mógłby, że wszystko to nie wynikało z nieudolności, a było zamierzonym efektem. Wszak był taki spokojny... Przynajmniej do momentu w którym różowawe ślepia, wyraźnie nabrawszy podejrzliwości, nie złowiły owego nerwowego gestu... Gestu, który był tak oczywisty w porównaniu z cała gamą subtelności, iż uznał od razu, że to było już ewidentne zagranie. Więc, być może... Nie chodziło o sam fakt że skłamał, przedstawiając się, bo może akurat tego nie zrobił. Ale najwyraźniej chciał by chłopak w to uwierzył. Mimo tych przemyśleń jednak, wcale nie miał pewności, że się nie myli. Wrażenia wrażeniami, ale nie miał żadnego doświadczenia w interpretacji ani kiedykolwiek okazji by sprawdzić, czy umie robić to dobrze. Mimo to...
- Sprawdza mnie Pan? -zaryzykował stwierdzenie, przyglądając mu się zmrużonymi oczami - Czego Pan chce ode mnie, Panie LaCroix?
Właściwie miał w tej chwili ochotę jak najprędzej zniknąć i pewnie już dawno rozpłynąłby się, gdyby nie to, że koniecznie musiał wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi i czy faktycznie o cokolwiek chodzi, że nie zaplatał się we własnych domysłach, bo i wszak tak bywało. Tak czy siak musiał wiedzieć, bo to by mu później nie dało spokoju. Nie czułby się bezpieczny.Loki - 4 Maj 2011, 23:38 Podobnej odporności na ataki wszelkiego rodzaju bakterii i wirusów, Amadeusz mógł chłopakowi jedynie pozazdrościć. Wszelkie bliższe kontakty z chłodem, czy nieczystością, kończyły się nie tylko katarem. Wiecznie chorował na grypę, przeziębiał się, a po zapaleniu płuc miał takie blizny, że lekarz robiący mu rentgen wyraźnie pobladł, gdy miał okazję to zobaczyć. W związku z tym, mimo skłonności charakteru do korzystania z dobrodziejstw, na które byłoby go stać, Loki nie korzystał praktycznie z żadnych używek. Wolał nie sprawdzać jaki miałyby na niego wpływ. Dość, że średnio cztery razy w tygodniu bezskutecznie rzuca palenie. No i z całą pewnością mistrz iluzji zrobiłby wiele, gdyby ktoś mógł zaproponować mu zdrowie i siłę fizyczną. Wtedy bowiem, miałby wszystko... Z drugiej strony, pazerność nie popłaca, mógłby przez to zrezygnować z ostrożności i skończyć znacznie gorzej, więc może był jakiś sens w tym, że codziennie rano budził go krwotok z nosa.
-Ach tak, ars gratia artis i evviva l'arte-zaśmiał się gorzko. Cóż za bezsensowne idee. Jaki był sens robienia czegoś, z czego nie czerpało się bezpośrednich korzyści? Nie było sensu, te sformułowania to były jedynie puste słowa. Nie ma czegoś takiego jak 'sztuka dla sztuki' sztuka jest dla człowieka, twórcy bądź odbiorcy, ale przede wszystkim dla twórcy. Wszak nawet jeżeli artysta nie czerpie fizycznie korzyści ze swego działania, to sprawia ono, że czuje się lepszy, 'widzi więcej', 'rozumie boga', staje się demiurgiem... Czy nie takie hasła głoszono od zarania dziejów? Poezja dla sławy, taniec dla oklasków... Wszystko sprowadzało się do tego, by podmiot wykonujący poczuł ciepło i puch we wnętrzu swojego żołądka. Tyle, że aż głupio się do tego przyznać... Prawda? Z resztą, cały ten filozoficzny dyskurs był nieistotny, bowiem szmaragdowe ślepia złowiły to, czego poszukiwały. Wahanie. To oznaczało, że rozpoczął się proces, który Loki starał się sprowokować. Był w tym z resztą naprawdę dobry, o ile tylko obiekt miał dość mózgu by współpracować, analizować i interpretować wysyłane sygnały. W roli szpiega ważne jest bowiem to by słuchać, skupić się na komunikacie wysyłanym przez mówcę, czy obiekt obserwacji. Zaskakująco wiele informacji można wyciągnąć z rozmowy na temat pogody.
Puenta procesu myślowego Mayfeda była jak wisienka na szczycie tortu. Dokładnie tego szukał i to dostał. Znakomicie. Mężczyzna uśmiechnął się do cyrkowca.
-Być może... A może, to tylko twoja paranoja.. Mayfedzie?-odpowiedział rozmywając się we mgle. Jednocześnie pojawił się na ławce. Ubrany w gruby płaszcz i rękawiczki z szalem wciągniętym na uszy. Spojrzał na przesuwającą się wskazówkę sekundnika.
-Ustanowiłeś nowy rekord-zakomunikował z zadowoleniem podnosząc się z ławki-I wybacz całe to zamieszanie, łatwiej mi było cię obserwować z boku-wyjaśnił spokojnie, po czym wyrzucił do śmietnika gumę nikotynową, po to by zaraz wyjąć z kieszeni srebrną papierośnicę i zapalić.
-Palisz-to nie było pytanie, raczej stwierdzenie, ale cierpliwie czekał na decyzję, którą miał podjąć chłopak.
-LaCroix...-prychnął-Nigdy nie ufaj komuś, kto ma nazwisko kończące się literą 'x'-rzucił beztrosko wzruszając ramionami.
-Możesz mi mówić Loki-przedstawił się tym razem bez zbędnego ściemniania. Teoretycznie.-I mam dla ciebie więcej niż szczodrą propozycję pracy-zakomunikował wypuszczając dym i wlepiając nieprzeniknione ślepia w szpiega.Anonymous - 5 Maj 2011, 18:38 Skrzywił się lekko i lekko zaciął usta na to bezczelnie wysnute przypuszczenie, ale nie zaprzeczył. No właśnie, przecież ostatecznie nigdy nic nie wiadomo. Choć akurat zachowanie rozmówcy kierowało go w stronę mniemania, iż raczej poddawany jest jakimś gierkom, niż własnej mniemanej paranoi. Zresztą wcale nie miał się za paranoika, wolał za to zachowywać czujność. A bo to wiadomo, kto z czym i do kogo? A Loki, jaki już było kilkakrotnie wspominane, nie wzbudzał ani sympatii, ani nie usypiał podejrzeń swoimi zagadkowymi uśmiechami i całą resztą.
Zamrugał, gdy sylwetka mężczyzny poczęła mu się rozmywać wprost przed oczami, a gdy upewnił się, że to nie jego nerw wzrokowy w jakiś sposób szwankuje, zaklął pod nosem i odwrócił się w stronę ławeczki, na której siedział mężczyzna. Iluzja pierwsza klasa, trzeba przyznać, bowiem wszak mimo tego, iż zdążył się przyjrzeć mirażowi dość dokładnie, nie pomyślał nawet, że może nie być istotą krwi i kości a zaledwie fałszywym obrazkiem. Mimowolnie odniósł się do tego z pewnym zachwytem. Wszak to dopiero była sztuka! Choć sam potrafił realnie zniknąć, raczej nie skłoniłby kogokolwiek do mniemania, iż znajduje się gdzieś indziej, niż w rzeczywistości. No chyba że rzuciłby kijem w krzaki i liczył na efekt, ale bądźmy szczerzy, jak taka sztuczka miała się do kunsztu prawdziwego tkacza iluzji?
Nie mniej to wszystko nie zmniejszyło jego rezerwy, a kto wie, może w jakiś sposób wpłynęło na poziom niechęci. Koniec końców nikt nie lubi by c sprawdzany i oszukiwany w ten sposób, zwłaszcza że wcale się o to nie prosił i chciał tylko, by mu dano święty spokój. Nawet w tym celu udawał człowieka, a proszę i tak ktoś go znalazł. Ni by nie MORIA, ale diabli wiedza, czy to w ogóle lepiej. Spoglądając na zielone ślepia śmiał wątpić. Jakkolwiek zamiast zajadłej nienawiści, odczuł raczej coś w rodzaju rezygnacji i... oh? Fascynacji, chciał nie chciał.
Poprawił ułożenie szabel na plecach, splótł dłonie i uczyniwszy pół kroku w stronę ławeczki, przekrzywił głowę nieco na bok, jak zawsze gdy się nad czymś zastanawiał.
- Ah tak - mruknął znów po swojemu, nie spuszczając różowych ślepi z osoby bruneta, rozmyślając, co to wszystko właściwie mogło znaczyć. Rekord? Obserwować? Cóż, nie wykluczajmy że ma po prostu do czynienia z ekscentrykiem! Tylko dlaczego nie bardzo w to wierzył?
Po zaledwie sekundzie wahania skinął głowa i poczęstował się papierosem, którego następnie odpalił własna zapalniczką. Żaden cud, zwykły kawałek plastiku do zakupienia w najbliższym kiosku. Zaciągnął się, drugą ręką mierzwiąc kłaki. Potem znów uniósł spojrzenie na okularnika.
- Loki - powtórzył sobie cicho, jak gdyby chciał dać wargom przywyknąć do owego zbitka dźwięków. W porównaniu do niego Amadeusz mówił dużo, wcale jednak nie niosło to ze sobą więcej informacji.
- Przyznam, to najbardziej specyficzna rozmowa kwalifikacyjna, w jakiej miałem okazje uczestniczyć. - uśmiechnął się po swojemu. Ciekawe ciekawe. Na tyle, że przestał się zastanawiać nad tym, jakim cudem Loki sprawiał, iz sam jeszcze nie odszedł. Cóż, jeśli chodzi o kwestie zatrudnienia, to był gotów wysłuchać każdej propozycji, zwłaszcza teraz. A fakt że potencjalny pracodawca aż tak się fatygował, by go szukać i sprawdzać...? Może los mu wynagrodzi przynajmniej faktycznie szczodra oferta, choć na razie mniemał że to będą cokolwiek szemrane interesy. Tylko czemu on...? Ah, pewnie zaraz i tak się dowie.
- Zazwyczaj to się tak odbywa? - rzucił z nonszalancją, wydmuchując w powietrze kłąb dymu. Następnie wsadził filtr w zęby, skrzyżował ramiona i rzekł, najzupełniej już konkretnie - Co to za robota?Loki - 5 Maj 2011, 21:11 Najwyraźniej przyglądanie się wszelkim reakcjom cyrkowca sprawiało Amadeuszowi trudną do wyjaśnienia satysfakcję. Odnotowywał sobie spokojnie w myślach to, czego trzeba go będzie nauczyć, jeśli ma spełniać funkcje, które chciał mu wyznaczyć. Miał talent, temu nie można zaprzeczyć, ale w tym biznesie, talent był zaledwie namiastką sukcesu. Z resztą, nie tylko w tym... Mimo to, Mayfed zdawał się stworzony do tego typu zadań. Jakby nie patrzeć przywykł do ukrywania się, a jego zdolność do znikania, o której Loki wiedział skądinąd, mogła się przydać. W pewnych sytuacjach dobrze zlewać się z otoczeniem.
Przekleństwo, które wyśliznęło się podstępnie z ust cyrkowca wywołało swoiste zniesmaczenie iluzjonisty, który jednak zgrabnie ukrył je pod maską klasycznego uśmiechu numer 5. Amadeusz nie znosił przekleństw. Wydawały mu się wyrazem skrajnej prymitywności. Oczywiście, jemu samemu zdarzało się rzucić pod nosem jakimś, niekoniecznie dopuszczalnym przez cenzurę, słowem, ale to tylko w sytuacjach prawdziwie kryzysowych. Zazwyczaj możliwie dba o swój dobór leksykalny, a skrajny perfekcjonizm karze wręcz wymagać tego od innych. Nie zamierzał jednak przy pierwszym spotkaniu wchodzić w rolę dyktatora. Zwłaszcza, że podobne uwagi zwykle nie są odbierane pozytywnie, nawet gdy udziela ich najlepszy przyjaciel, czy mentor.
Iluzje Lokiego były prawdziwym majstersztykiem. Działały na wszystkie zmysły, bowiem ich kreator, do każdej jednej przykładał się wielce, jak na perfekcjonistę przystało. Nie dopuszczał nawet do sytuacji, by jakiś materiał w dotyku nie do końca odpowiadał oryginałowi, a przecież zwykle na takie rzeczy nie zwraca się uwagi. Pomimo tego, rzadko spotykał się z pozytywną reakcją. Może dlatego, że nie wielu lubi, gdy wodzi się ich za nos.. Nawet, gdy robi się to tak kunsztownie.
No proszę, cóż za ironia. Mayfed marzył jedynie o świętym spokoju i trafił na Lokiego, Ichabod marzył o świętym spokoju i trafił na Kanade... To był chyba zły dzień dla chcących się odprężyć i odpocząć od zgiełku. Amadeusz, rzecz jasna, jak na pracoholika przystało, nie bardzo pojmował chęć wypoczywania, czy jakąkolwiek bierność. Zawsze był w ruchu i zawsze miał pełne ręce roboty. Wszystko, by tylko osiągnąć cel.
Gdy chłopak poczęstował się cygaretką, mężczyzna wsunął drogocenną papierośnicę z powrotem do kieszeni płaszcza i obdarzył go lekkim uśmiechem.
-Są naprawdę warte grzechu-zapewnił go, być może nawet nieco dwuznacznie. Zabrzmiało to niemalże, jakby to co miało nastąpić za chwilę przypominało podpisanie kontraktu z siłami piekielnymi... A wszystko, dla jednego papierosa. Zdaniem Lokiego, warto było stracić Eden, warto było odsunąć się od Boga, byle tylko poznać radość płynącą z powolnego trucia własnego organizmu tytoniowym dymem. Po chwili jasne wargi marionetkarza rozchyliły się, wypuszczając szary kłąb w przestrzeń.
-Dziękuję-uśmiechnął się lekko i ponownie podtruł płuca. Trudno powiedzieć, czy dziękował za docenienie jego sztuki, za tak chętne okazywanie współpracy, czy za to, że nazwał jego metody 'specyficznymi', co w jego mniemaniu, rzecz jasna było komplementem. Z resztą nie sądził, że gdyby nie był interesujący, chłopak wciąż stałby tu, po to by marznąć. Wątpliwe.
-I tak i nie-odpowiedział na pytanie, w bardzo zgrabny i mało subtelny sposób, w ogóle nie odpowiadając.
-Robota? Jeśli tak chcesz to nazwać... W każdym razie, proponuję ci współpracę. Nie mogę w tej chwili dokładnie sprecyzować listy twoich obowiązków, bowiem będzie dość rozległa, ale możesz być pewien, że nie będą to komendy w stylu 'przynieś, wynieś, pozamiataj'. Twoja rola sprowadzałaby się raczej do... Pozyskiwania danych. Dla wszelkiej publiki byłbyś za to moim ochroniarzem. W wolnych chwilach będziesz oczywiście mógł robić co ci się podoba, tańczyć, śpiewać, chędożyć... Bylebyś był dyspozycyjny, kiedy będę tego wymagać-strzepnął popiół na bruk. Chyba dość dokładnie wszystko wytłumaczył prawda? Zgrabnie też pominął fakt, że w jego towarzystwie nie istnieje pojęcie czasu wolnego i lepiej nie nastawiać się na korzystne warunki urlopowe-Co do wynagrodzenia...-wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza książeczkę czekową i coś na niej zamaszyście nabazgrał, po czym wyrwał karteczkę i wręczył cyrkowcowi-To jest zaliczka-uśmiechnął się lekko. Nie ma na świecie piękniejszej wierności niż ta, którą można kupić za gotówkę. Zwłaszcza, że niełatwo przebić ofertę.Anonymous - 7 Maj 2011, 20:18 Póki co Mayfedowa mimika wyrażała jedynie adekwatny do sytuacji dystans, a w oczach wciąż pobłyskiwało coś jakby powątpiewanie i nieufność, nawet w ów czas, gdy Loki przeszedł już do teoretycznie rzeczowych wyjaśnień. No właśnie. Chłopak zagryzł w zębach filtr papierosa, wydmuchując dym nosem i nie spuszczał wzroku ze swego rozmówcy. Ręce miał splecione na piersi a palce prawej dłoni co i rusz zaplątywały się we frędzle zdobiące koniec szalika. Zasadniczo chodziło o to, że mimo spokojnego tonu bruneta i jego zapewnień, same słowa wzbudzały może zainteresowanie, ale nie usypiały czujności. Zwłaszcza u tego cyrkowca, który zwykł wszak zawsze spodziewać się najgorszego! Wychodził zresztą z założenia, że tak jest zdrowiej, bo mógł się co najwyżej pozytywnie rozczarować. Zresztą, jego dewizą był wdzięczny cytacik z twórczości Pratchett'a, który brzmiał następująco: "uciekam, więc jestem. A raczej - uciekam, więc przy odrobinie szczęścia nadal będę". I to logiczne i dowcipne, a więc świetnie pasowało do osobowości pana Francisa.
A wracając do rzeczy... Zmarszczył lekko nos, odbierając od mężczyzny świstek, nie od razu jednak zaszczycił go spojrzeniem. Wpierw jeszcze chwile przyglądał się potencjalnemu pracodawcy, sarkając w myślach na fakt, iż nie raczył dokładnie określić, czym właściwie Mayfed miałby się zając, jak by tego wymagała każda rozsądna osoba, a więc on również! Postanowił jednak zachować dla siebie wszelkie zgryźliwe uwagi. Dopiero teraz spojrzał na owa 'zaliczkę' i w momencie jego oczy zrobiły się okrągłe i błyszczące jak monety pięciozłotowe. Nie, nie można było o nim powiedzieć, iż był chciwy. W innym razie na pewno znalazłby sposób by wieść żywot odmienny od obecnego, to jest żywotu ulicznego artysty, który ma ponadto kilka niepełnoetatowych, a nie raz i sezonowych zajęć na karku, byle jakoś czynsz opłacić. Z drugiej strony nie był również naiwnym entuzjastą i choć jak każdy czasami wyobrażał sobie złotą rybkę, gotową spełnić jego trzy życzenia, to nie wierzył, że po świecie plączą się tajemnicze i bogate osobniki, proponujące okazjonalnie nadybanym tancerzom dobrze rokującą ciepłą posadkę za nieprzyzwoicie wielkie pieniądze. A więc owa zaliczka, to było wybitnie coś w rodzaju przynęty, a skoro tak...
- Gdzie jest haczyk? - zapytał, dość ponuro trzeba przyznać, bo bądx co bądź taka sumka rozbudziła jego wyobraźnie. Uniósł oczy, zaraz jednak westchnął. Poczochrał potylice, rzucił niedopałek papierosa na bruk i przydepnął go butem z rozmyślną precyzja, tak jakby to było coś istotnego. Cała sprawa wyglądała podejrzanie, tym bardziej zaniepokoił go fakt iż dostrzegł sam, iż w głębi swego serca już się zgodził! Czyżby był aż taki desperatem...? Zerknął na Lokiego spod oka.
- Jakiego rodzaju danych? - zmarszczył brwi. Z zasady starał się trzymać z dala od polityki et cetera. Wiedział jednak od dawna, że nie uda mu się ukrywać przed światem wiecznie, tak samo jak nie uda pozyskać neutralności. A może... Może? Wszak wszystko zależało od tego...
- Dla kogo pracujesz? I dla kogo ja mam pracować? Oraz... Ta umowa jest bardzo wiążąca, jak mniemam...? - uśmiechnął się ironicznie. Łatwo się dało zauważyć, że bez oporów dopytuje o te kwestie, których Loki nie łaskaw był mu wyłożyć na wstępie. Zapewne zdarzają się tacy, co zgadzają się chętnie i na wszystko, gdy tylko posłyszą szelest banknotów, ale tacy byli pewnie i mniej warci, niż ich zapłata. To nie był ten przypadek i nawet jeśli niespecjalnie miał prawo grymasić, gdy okazja sama się zjawiała a nad głową wisiało mu widmo spania pod mostem, to jednak nie był skory by sprzedać się tak od razu i to nie wiadomo jakiej sprawie.Loki - 7 Maj 2011, 22:24 Mimo iż taki dystans i brak zaufania ze strony rozmówcy były co najmniej nieuprzejme, Loki nie zamierzał go za to winić. Trudno opierać się instynktom i zdrowemu rozsądkowi. Zwłaszcza, gdy mają absolutną rację. Amadeusz nie był osobą, której należało ufać. Nie nawiązywał nigdy przypadkowych dialogów, każda konwersacja miała do czegoś prowadzić, a on przeważnie myślał kilka, do kilkunastu kroków do przodu. Trudno więc było przewidzieć jakie korzyści miały dla niego płynąć z pozornie nic nie znaczącego zagadnienia. Największym zaś błędem, było uznanie, że można próbować go przechytrzyć, albo zaskoczyć. Było to niemalże niewykonalne. Z resztą, wszystko zgodnie z prawem dżungli. Przetrwa najsilniejszy. Amadeusz do najsilniejszych nie należał, ani do najzwinniejszych, ani nawet do najszybszych. Musiał więc myśleć i przewidywać za trzech. W przeciwnym razie, całkiem prawdopodobne, że dziś byłby już po drugiej stronie i to nie lustra. Obserwował więc Mayfeda. Czekał ze spokojem, może nawet minimalnym znudzeniem... Nie lubił załatwiać takich formalności. Z góry wiedział jak to się wszystko skończy a i tak musiał się bawić w te podchody. Cyrkowiec postanowił w pierwszej chwili zignorować czek, co wcale Amadeusza jakoś wybitnie nie zbiło z tropu. Było to zachowanie dość oczywiste, gdyby rzucił się na ofertę jak wygłodniałe zwierzę, wyszedłby na desperata, a nawet jeśli był w sytuacji cokolwiek trudnej, raczej nie chciał by wiedział o tym cały świat. Niemniej, gdy już zawiesił spojrzenie różowych ślepi, a te wbrew jego woli rozszerzyły się do rozmiaru pokaźnych spodków, Loki nie omieszkał minimalnie uśmiechnąć się pod nosem. Był to rzecz jasna grymas satysfakcji, bowiem dokładnie takiej reakcji oczekiwał. Każdy lubi mieć racji, a ten przebiegły typ, prawdopodobnie przepada za tym uczuciem nieomylności dziesięć razy bardziej niż przeciętny obywatel. Prawie tak jakby było to równoznaczne z przeżyciem kolejnego dnia. W pewnym sensie z reszta było, bo gdyby nagle stracił wyczucie, z pewnością poczułby natychmiast presję otoczenia i oddech konkurencji na plecach. A propos oddechu, wypuścił znów kłąb szarego dymu w przestrzeń i czekał aż w końcu padnie pytanie, które prędzej czy później pojawić się musiało. Z drobnym półuśmieszkiem spojrzał na swojego pracownika.
-Powinieneś raczej spytać, gdzie go nie ma-stwierdził, swoim zwyczajem nie dając żadnej konkretnej odpowiedzi. Rzecz jasna, mógł udawać świętego i zgrywać dobroczyńcę, tylko po co? Mayfed i tak by nie uwierzył, a gdyby pozwolił się tak zwieźć, byłby całkiem bezużyteczny. Ponadto, cały przebieg ich rozmowy pozwalał tancerzowi na śmiałe przypuszczenie, że ma do czynienia z kimś niegodnym zaufania. Skoro to nie skłoniło go do odejścia, Loki szczerze wątpił w to, by nagle coś miało się zmienić, tylko dlatego, że wielkie pieniądze nie wchodzą do kieszeni same, nie oczekując niczego w zamian.
-Różnych. W zależności od tego jakie zostaną zamówione-cóż, zwykle nie pytano go o to jaki rodzaj gleby lubią pelargonie, choć i takie przypadki się zdarzały. Najbardziej popularne były jednak pytania dotyczące innych ludzi w mieście, co wydawało się czymś oczywistym. Społeczeństwo żyje informacjami o jego innych cząstkach, stąd taka popularność wszelkich portali czy gazet plotkarskich... Właściwie, to praca Lokiego była dość podobna do tych wszystkich tabloidów, tyle, że on zamiast zmyślać, podawał informacje jak najbardziej sprawdzone.
Nie powstrzymał cichego rechotu, gdy usłyszał kolejne pytanie. Dla kogo pracuje? On?
-Zgadnij-czy naprawdę wyglądał na jakiegoś pierwszego lepszego pracownika? Headhuntera dla jakiejś anonimowej postaci? Sądził, że jego niepokorność i indywidualizm bardziej rzucały się w oczy. Z drugiej strony, nie mógł winić Mayfeda za chęć pozyskania jak największej ilości informacji.
-To oczywiste-odparł w końcu-Dla mnie-uśmiechnął się lekko. W zasadzie była to odpowiedź zarówno na pierwsze, jak i na drugie pytanie. Na co tancerz ostrzy raczej sam wpadnie.
-Umowa wiążąca, zdecydowanie.-przytaknął skinieniem głowy i raz jeszcze zaciągnął się dymem.Anonymous - 9 Maj 2011, 17:25 Cóż, błędem było ze strony Lokiego mniemanie, iż wszystko, co czynił Mayfed było z góry wydedukowane. Tu sprawdzało nam się powiedzonko, że każdy sądzi według siebie. Z drugiej strony, może była w tym jakaś mądrość, podobna do Mayfedowej mądrości świadczącej iż przewidywać należy zawsze najgorsze? nie mniej ciekawe, jak udawało się Lokiemu unikać sytuacji w której był zaskakiwany nieprzewidziana nieprzewidywalnością ludzi, którzy jak wiadomo, wcale nie postępowali tak logicznie, jak rozumował informator. A może sztuka było jedynie rozumienie owych ludzkich tendencji do idiotycznych lub przypadkowych posunięć? Coś jak obliczanie prawdopodobieństwa, pewne ryzyko istniało zawsze i także margines błędu należało uwzględnić. Jakkolwiek by nie było, dowodziło to jedynie tego, że Loki był naprawdę dobry w swoim fachu.
Sam Mayfed po raz kolejny łypnął na rozmówce spod oka, wbrew może oczekiwaniom co poniektórych, w pozbawiony wrogości sposób. Obchodził się z nim raczej jak z obiektem, ostrożnie i powściągliwie, ale bez zbędnego asekuranctwa, co dowodziło tylko jego pewności siebie. No cóż, już dawno temu przestał liczyć na kogokolwiek innego, a wszak własnych możliwości musiał być pewien, co oczywiście nie jest jednoznaczne z pełnym buty przecenianiem tychże. Tak czy siak.
- unikając odpowiedzi, nie ułatwiasz mi podjęcia decyzji - stwierdził fakt, wyraźnie zastanawiając się jednak nad czymś innym. Choć mogło się to wydawać paradoksalne, Loki był w jakiś sposób... szczery, przynajmniej w tej chwili. Wszak mógł spróbować go zwieść i wcale nie wykluczał, że by mu się to udało. Nie robił tego jednak, zupełnie tak, jakby zależało mu na tym, by chłopak był świadomy tego, co robi. W oczywisty sposób taka taktyka wymagała więcej zachodu, więcej, niż Mayfed skłonny byłby poświęcić na jego miejscu komuś, kto miał być jedynie pionkiem. Ale, czy puenta do której prowadzi ten tok rozumowania nie była nadto śmiała?
Potrząsnął lekko głową, a spomiędzy jego warg znów wydobyło się ciche westchnienie. Był zmęczony i lekko skołowany nagłym rozwojem wypadków. Pomimo tego, nie mógł jednak nie wyłapać jednej, tak istotnej kwestii!
- Mam rozumieć że nie prezentujesz żadnej sprecyzowanej ideologii czy wizji...? - spojrzał nań bystro, tak jakby owo zagadnienie stanowiło rzecz istotniejszą, od czegokolwiek innego. Zanim jednak brunet udzielił mu odpowiedzi, pokręcił głową i złożył czek na pół, by w następnej chwili wsunąć go do kieszeni spodni, tak jak wcześniej banknot. Mruknął przy tym pod nosem coś niezrozumiałego. Jakkolwiek cała ta sprawa pewnie przez czas jakiś nie da mu spokoju, to przynajmniej dzisiaj zje porządną kolacje, zawsze to optymistyczna wizja!
- Zastanowię się - oświadczył, patrząc na niego jeszcze przez chwilę, widać jednak było iż uważa rozmowę za skończoną. Przynajmniej na razie, choć rzecz jasna nie można było wykluczyć, że zadowoli się zaliczka, bez podejmowania niewygodnego ryzyka, którego wszak do tej pory unikał. Być może to kwestia pragmatyzmu, ale on osobiście nie widział niczego urokliwego w sytuacji, w której z bezmyślnym za to bardzo romantycznym uniesieniem miałby rzucać się w objęcia demonów, podpisawszy wcześniej paragraf własną krwią, jakby to nie było dość jednoznaczne!Loki - 9 Maj 2011, 18:03 Oczywiście. Loki nie zawiązałby butów, wcześniej nie układając sobie w głowie szczegółowej taktyki. W końcu to nie taka prosta sprawa, a jak ktoś do wszystkiego podchodzi z odgórnym założeniem, że ma wyjść absolutnie bezbłędnie i doskonale, nie może sobie pozwolić na improwizację, która jest świetna, ale tylko jeśli się ją dobrze zaplanuje. Toteż owszem, często co inteligentniejszym jednostkom, przypisywał nadmierną celowość, a niejednokrotnie całkiem przy tym chybił. Niemniej w większości przypadków brał pod uwagę, że nie każdy postępuje w sposób równie logiczny i poukładany. Co oczywiście nie zmienia faktu, że nieczęsto spotykał się z postępowaniem, którego nie można było w jakiś sposób przewidzieć. Nawet jeśli, z logicznego punktu widzenia było irracjonalne. Przecież człowiekiem nie rządził jedynie rozum. Były też popędy i emocje, a jeśli wierzyć założeniom naturalizmu, czy behawioryzmu, człowiek zawsze postępuje zgodnie z ich dyktandem toteż jeśli wie się, na co bardziej podatna jest dana jednostka, można to odpowiednio wykorzystać i antycypować kolejne wydarzenia. Osobowość zwykle jest kwestią drugorzędną, ważniejsze są warunki i sytuacja w jakiej dana osoba się znajduje. Wsadźcie wegetarianina idealistę na kilka tygodni do klatki, bez jedzenia i godziwych warunków bytowych, a rzuci się na wpuszczonego przez kraty króliczka jak wygłodniałe zwierzę. Za bardzo jednak odbiegamy od głównego wątku, jakim był w danej chwili uroczy, młody cyrkowiec, który być może okaże się dość istotny dla rozwoju wydarzeń. Loki przyglądał mu się bacznie, stopniowo dochodząc do wniosku, że wszystko przeciąga się nieznośnie. Miał na sobie niby szalik i rękawice, ale wszelkie choróbska zdawały się do niego przedzierać, choćby i siedział odizolowany w pokoju utrzymywanym w sterylnej czystości. Co dopiero, skoro tyle już czasu siedział na dworze! Starał się nie okazywać zniecierpliwienia, toteż zaciskał palce w pięści, by nie stukać nimi o brzeg ławki.
-Bo nie zamierzam ci jej ułatwiać.-odpowiedział bez owijania w bawełnę. Rzeczywiście, jakby nie patrzeć mógłby chłopaka oszukiwać i zwodzić, co nie zmienia faktu, że w jego przypadku niosło to ze sobą zbyt duże ryzyko porażki. Fakt, że właśnie tak myślał o Mayfedzie, był oczywiście wielkim dla cyrkowca komplementem. Wielka szkoda, że nie zdawał sobie z tego sprawy. W większości przypadków, Loki po prostu wykorzystywał ścieżkę najprostszą najkrótszą, ale informacje które zebrał o chłopaku czyniły go wręcz idealnym do pełnienia funkcji, którą chciał mu wyznaczyć, a gdyby przypadkiem coś miało pójść nie tak, musiałby szukać kogoś innego. To wcale nie takie łatwe!
-Oczywiście, że prezentuję. Tyle tylko, że nie taką zgodną z którąkolwiek z organizacji. Współpracuję z nimi wszystkimi. Zdaje się, że można powiedzieć, że jestem neutralny politycznie-było to oczywiście jedno wielkie kłamstwo, bo choć faktycznie nie sprzymierzał się specjalnie z żadną z grup w trzech światach, to jednak nie można powiedzieć, że był politycznie neutralny. Tyle tylko, że stawiał siebie w centrum, sam sobie był punktem i celem, do którego dążył. Całkowita dominacja i władza nad światem ludzi... Czy to neutralne? Raczej nie, ale z pewnością było jego indywidualnym celem.
-Oczywiście, tylko że moja oferta aktualna jest do jutrzejszego wieczora. Do zobaczenia wtedy-uśmiechnął się lekko. Jawnie dawał mu do zrozumienia, że sam go znajdzie i że jeśli szybko nie podejmie decyzji, oferta przebiegnie mu koło nosa niczym chyży zajączek uciekający przed goniącą go sforą chartów. Jak to zwykle bywa z okazjami, trzeba je łapać, póki znajdują się w zasięgu ręki. Z resztą, w życiu żałuje się zwykle tylko tego wszystkiego, czego się nie zrobiło.
-Miło mi było cię poznać.-rzucił na odchodnym marionetkarz podnosząc się z ławki. Obdarzył go jeszcze jednym uśmiechem, po czym oboje rozeszli się, każdy w swoją stronę. Loki zaś, potrafił myśleć jedynie o tym jak bardzo chce ugrzać się w jakimś odpowiednio ciepłym i miłym miejscu.
[ztx2]Anonymous - 19 Maj 2011, 13:13 Wychodząc ze szkoły postanowił przejść nowym skrótem. Pogoda dopisywała, więc nie było żadnych przeciwwskazań ku temu. Jednak, że kończył wyjątkowo wcześnie, park wraz z jego główną alejką były wyludnione. W Hitoshim wzbierał dobry humor. Z kilkoma książkami pod łapą (matematyką dla zaawansowanych, podręcznikiem do biologii oraz "Snem Nocy Letniej") zakręcił się kilka razy idąc i skakał tak. W końcu odchylił głowę do tyłu i szedł z zamkniętymi oczami, wciągając mocno w nozdrza bajkowy zapach kwiatów kwitnących po bokach. Szczęśliwie nie był alergikiem, więc pylące drzewa dodawały scenerii uroku, nie zaś kilku kichających ludzi. Nucąc nieznaną mu melodię o ambitnym tekście "Na, na na" maszerował tak, tusząc, że na nikogo nie wpadnie. Czerwona broszka w kształcie serca dyndała mu przypięta do klapy marynarki.Anonymous - 19 Maj 2011, 14:11 Eve szybkim krokiem przemierzała alejkę, zaś na jej twarzy gościł marzycielski uśmiech, który zdawał się wiele o niej mówić. Między innymi to, że aktualnie odpłynęła do swojego świata i straciła kontakt z otoczeniem, co swoją drogą zdarzało się dość często. Sama również twierdziła, że ciągle buja w obłokach. Bywało, że na jej niekorzyść. I tym razem również to się nie zmieniło. Mimo, że bardzo tego chciała.
Dziewczyna wpadła na kogoś - nie przyjrzała się dobrze tej osobie, ale z pewnością był to chłopak. Wysooki chłopak, zwłaszcza w porównaniu do niej, przez co nawet gdy na niego wpadła, nie przewróciła go, nie pociągnęła za sobą.
- Nya! - pisnęła, upadając na ziemię. Podczas tego wypadku spadł jej też z głowy kaptur, ukazując jej kocie uszy. Kompletnie straciła panowanie nad sobą, toteż i ogon stał się widoczny. Spojrzała na nieznajomego przestraszona.