Anonymous - 20 Maj 2011, 20:52 Wbiła wzrok w Rose.
- Właśnie! Smacznej! – Po czym wygięła kąciki ust w drwiącym uśmieszku. Obserwowała każdy ruch jej towarzyszki, a im bliżej warg Valentine znalazła się filiżanka z herbatą, tym bardziej pogłębiał jej uśmiech. Ależ ludzie są naiwni!
Kiedy dziewczyny z początku zaczęła dmuchać w napar, Harley założyła nogę na nogę, zniecierpliwiona. Nie chciała spędzić większości dnia czekając, aż ta głupia herbata wystygnie. Właściwie ochota na spróbowanie jej zupełnie jej przeszła. Teraz przecież dopiero zacznie się zabawa! Nie zwróciła prawie uwagi na nieowłosioną część głowy, którą odsłoniła jej towarzyszka. Przecież sama wyrwała jej niecienki kosmyk włosów, a to przecież również mogło odsłonić część „łysego placka”.
Harley nie wiedziała dokładnie, kiedy jej trucizna zadziała, gdyż pierwszy raz testowała ją na Kapelusznikach. Najwyraźniej jednak ich organizm niewiele różni się od przeciętnego. Roześmiała się, widząc nieporadność dziewczyny wobec jej niecnego uczynku. Trzask filiżanki spotęgował owo uczucie.
- Mam nadzieję, że herbatka smakuje. W końcu to jaśminowa - Zaśmiała się szczerze.
Powoli wstała, odsuwając siedzenie. Rose z każdą minutą słabła, jednakże ponieważ wypiła niewiele jej środka usypiającego, musiała upewnić się, że Kapeluszniczka dostanie go więcej. Nikt by przecież nie chciał, by ta przypadkiem zasnęła podczas najlepszej zabawy, prawda?
Zmrużyła oczy, powoli podchodząc do towarzyszki. Delektowała się każdą chwilą, choć wiedziała, że lepiej wyjść z owego miejsca. Póki co otaczała się wciąż własną iluzją, ale nie chciała marnować sił. Chociaż, logicznie myśląc, i tak ma zamiar je niedługo uzupełnić.
Nachyliła się nad wątłym ciałem Rose, jedną rękę przekładając pod jej kolanami, zaś drugą obejmując jej ciało pod ramionami. Kiedy już wzięła ją na ręce, sięgnęła po czajniczek z wciąż gorącą herbatą. Przechyliła go tak, że wylał się na rękę nożycorękiej, zostawiając w miejscu oparzenia czerwoną plamę.
- Uups! – Słodko westchnęła, po czym wyszła z herbaciarni wraz z Rose.
[zt]Anonymous - 20 Maj 2011, 21:08 W głwoie Rose kotliło sie od nienawistnych myśli. Gdyby mogła, wrzeszczałaby i tłukła, szarpała, niszczyła. Jak mogła się nie dmoyślić? Była wściekła, ale wściekła również na siebie. Płomienie złości zjadały cały jej mózg, mało brakowało by straciła nad sobą kontrolę. Kiedy myślała, że już jest lepiej, Harleen wzięła ją na ręce i oparzyła gorąca herbatą. Co prawda bliżej było jej do żywiołu wody niż ognia, jednak ten ból wywołał niemiłe wspomnienia niczym surowa ryba kota. Do tej pory myślała, że płomienie sa najgorsze jeśli chodzi o przypominanie jej upiornych zdarzeń sprzed lat. Przekonała się właśnie, że znacznie większą moc miał ból poparzenia. Mimo iż było ono pierwszego, najwyżej drugiego stopnia w Rose obudził się zły duch. Nie mogła tego wyrazić, przez obezwładnione ciało, jednak nikt rozsądny z pewnością nie chciałby spotkać jej kiedy się obudzi. Szpony zaczęły powoluutku wysuwać się z jej rąk, niszcząc materiał rękawiczki na lewej ręce ale był to bardziej odruch niż zamierzona czynność. Zatrzymały się wysunięte na 8cm, co stanowiło nieco mniej 1/4 ich długości i zamarły.Anonymous - 1 Czerwiec 2011, 14:14
Pozwolę sobie zignorować wszystkie posty koleżanek, które się wbiły, bo nie chce mi się ich dokładnie czytać. xP
Prawda była taka, że szczerze mówiąc osoby, które poznajemy potrafią dać nam nadzieję na to, że życie może być choć odrobinkę lepsze. Potrafią też zranić do takiego stopnia, że człowiek nie może się podnieść z tego przez długi czas. Jednak ci co wprowadzili dobre chwile, nawet jeżeli odejdą zostawiając wielki ból, to jednak w końcu coś tam dzięki nim ułoży się w naszych głowach... Bo pocierpi się, pocierpi... a później nagle wszystko się zmienia. Na początku pamiętamy najbardziej to co było złe, jednak jeżeli szczęśliwe chwili przeważają, to nagle o tym co było złe zapominamy i zaczynamy wspominać te lepsze uczucia. W takich momentach często po policzkach płyną łzy, których nie potrafimy określić. Nie wiemy czy to łzy smutku i tęsknoty, czy też szczęścia z tego, że natrafiliśmy kiedyś tam na kogoś tak wspaniałego i dzięki temu mamy takie przyjemne wspomnienia. Felicity była w tym momencie gdzieś na pograniczu tych obu stanów umysłu, tego początkowego i tego późniejszego, gdy coś tam zaczynamy sobie uświadamiać. Szybko raczej z tego stanu nie wyjdzie, ponieważ wie, że mogłaby wciąż być przy swej przyjaciółce, jednak zepsuła to MORIA, a ona siedzi w tej durnej organizacji nie mając innego wyjścia, to jest beznadziejne. Niedługo miała kogoś przesłuchiwać... Po co? Przecież ona wiedziała tak wiele o Krainie... to było jej niepotrzebne. A tak zawsze musi zdradzić jakąś wiadomość reszcie, aby udawać, że wciąż jest po ich stronie. Takie wieczne udawanie jest cholernie męczące, ale to raczej jest jedyne jakieś dość porządne rozwiązanie. Nie mogła być pewna, czy Celine żyje, ale przez taką niepewność nie mogła ryzykować, nie chciała by ktoś z MORII zrobił jej krzywdę, przez głupie nie dotrzymanie obietnicy... Dodatkowo by naraziła Arsika, a wtedy jej życie zupełnie straciłoby sens.
Nagle poczuła jak coś zimnego dotyka jej ramienia, obróciła się w bok i ujrzała jednego ze swych za-światowych przyjaciół. Uśmiechnęła się do niego delikatnie i powiedziała cichutko:Nie teraz, mój drogi.
Możliwe, że Arsene to usłyszał, ale możliwe też, że nie... A nawet jeśli usłyszał to pewnie tak byle jak, jakby w ogóle nic nie mówiła. Nieznajomy natychmiast zniknął, biedny Arsik nie miał możliwości tego zobaczyć...
A właśnie, co do Arsika! Prawda jest tak, że jakby ludzie nie byli ciekawscy to by nie było afer z organizacjami, ale też ona nie poznałaby jego i nie miałaby okazji, żeby się z nim zaprzyjaźnić! To by było w ogóle straszne. Z tego morał taki, że wszystko ma swoje plusy i minusy...
Rany, dlaczego ja zawsze muszę się rozpisywać na tysiące różnych tematów, a nie o tym co powinnam... Wróćmy do sytuacji w herbaciarni.
- Mi również smakuje.
Spojrzała mu w oczy. W jej własnych tęczówkach błyszczały iskierki radości. Uśmiechnęła się do niego wesoło. Po czym na nowo zabrała się do jedzenia i picia.
- Dziękuję.
Powiedziała nagle ni stąd ni zowąd. Ciekawe czy Arsene będzie w ogóle wiedział o co jej chodzi. Zaraz po wypowiedzeniu swych słów spuściła wzrok na ciastko i zaczęła w nim grzebać widelczykiem co jakiś czas coś tam wcinając. Uśmiechała się do tego słodycza jak głupia. Chociaż, kto tam wie, czy to do szarlotki, czy tak po prostu - z radości.Anonymous - 1 Czerwiec 2011, 18:41 Szczerze powiedziawszy, mimo całego tego swojego milutkiego charakteru, Arsene nie żywił ani odrobiny cieplejszych uczuć do jakiegokolwiek z ugrupowań. Naprawdę - zdarzały mu się momenty słabości, kiedy to popadał w głęboką zadumę łamaną przez depresję i obwiniał wszystko, co istnieje za taki a nie inny stan rzeczy. Ale nie zmienia to faktu, że już niebawem odzyskiwał pogodę ducha i stawał się na powrót niewinnym dzieckiem. Niby takie proste i niedziwne, a jednak odrobinę przerażające. Nie, nie miał swojego "drugiego ja", jak już zdążyłam wspomnieć, a jedynie najzwyczajniej w świecie tracił nerwy.
W końcu każdym, nawet najlepszym się to zdarza, nie?
Gdyby tylko wiedział, że Eurydyka z przymusu należy do MORII, najpewniej albo całkowicie straciły do niej zaufanie (małe prawdopodobieństwo), podjąłby się realizacji planu tyczącego się zmiany zaistniałej sytuacji (jeszcze mniejsze prawdopodobieństwo) albo ten fakt zaakceptował (no, wreszcie normalny scenariusz!). Ale najprawdopodobniej okropnie martwiłby się przy tym o swoją panią. Bo kto lubi, kiedy jego bliscy znajdują się właściwie w śmiertelnym niebezpieczeństwie? Chyba nikt, no, może osoby, które, kolokwialnie mówiąc "są zimne, nieczułe i wo ogóle be", a do takich nasz kochany kotek nie należał. Ma ktoś wątpliwości?
Słysząc wypowiedziane przez Felicity podziękowanie drgnął lekko i spojrzał na nią. Za co ona mu dziękowała?
- Hm? - mruknął, niby to radośnie, ale na jego twarzy znów pojawiły się rumieńce. Ach, ten Arsene!
Odstawił talerzyk z niedokończonym ciastem na stolik. Nie dlatego, że już mu nie smakowało, ba, było przepyszne - jednak stwierdził, że musi dać odpocząć przez chwilę swoim kubkom smakowym od tej słodyczy i napić się herbaty. Och, tak, herbata... Latarenek najchętniej sławiłby pod niebiosa tego, kto wymyślił ten przecudowny napój. Właściwie nawet nie zastanawiał się, jaki jej rodzaj aktualnie popija, byle była. Podobną miłością darzył słodycze i wszelkie urocze maskotki - króliczki, misie czy kotki. Nawet jedną miał przy sobie - białego, pluszowego misiaczka w szarym sweterku i szaliczku, zawieszonego na metalowym kółku i przyczepionego do spodni. Jednakowoż herbata tak czy owak biła wszystko na głowę!
Pociągnął kilka łyków napoju, który zdążył już trochę ostygnąć i ani nie parzył jego ust, ani nie bł lodowato zimny. Taki, o - w sam raz. Uśmiechnął się sam do siebie, odstawiając filiżankę na podstawkę i znów ujmując w lewą rękę brzeg talerzyka z sernikiem. Odciął widelczykiem kawałek i z wyraźną radością pochłonął. Objawiała się ona jednak nie tylko dlatego, że mógł coś zjeść, ale i dzięki temu, że przebywał z Felicity. Bardzo ją lubił, właściwie za wszystko. Za jej usposobienie, za wygląd i za to, że zdecydowała się go przyjąć pod swoje skrzydła. Lepszej przyjaciółki wymarzyć sobie nie mógł.Anonymous - 16 Sierpień 2011, 12:12 Eurydyka zaś miała swoje "drugie ja", ba, posiadała nawet trzecie. Tylko te pierwsze dwie postawy były naturalna, a trzecia, najczęściej widywana przez innych grana. Niby odpychała od siebie ludzi, ale pragnęła, aby ktoś ją pokochał, przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Niby nie płakała przy innych, a tak wiele razy miała ochotę zaszlochać. Chciała dobra innych, ale zachowywała się jakby miała ranić wszystkich po kolei i nie zamierzała tego zmieniać. A już w ogóle wszystko kręciło się w MORII, nienawidziła MORII, była tam z przymusu, nie chciała nikomu nikogo sprzedawać, ale poświęciła już tyle osób chroniąc te najważniejsze dla niej... Już nie wiedziała, czy jest bardziej dobra, czy okrutna i czy nie jest zbyt samolubna. Jakby nikogo nie poznała to nikogo nie musiałaby bronić, bo by jej nie grożono i wtedy nie musiałaby sprowadzać ofiar do organizacji. Może lepiej by było żyć w samotności? Albo uciec gdzieś z jedną kochaną przez siebie osobą i się ukrywać... na koniec zwariować widząc wszędzie ścigające osoby i stać się największym dziwakiem świata, czy jakąś schizofreniczką, albo coś w ten deseń... Nie, dla niej nie było dobrego wyjścia. I tak już wariowała przez rozmowy z duchami, więc co dziwnego w tym, że nie chciała zwariować jeszcze bardziej i uciekała przed wszystkim co mogłoby jeszcze bardziej zniszczyć jej psychikę? Eurydyka błądziła gdzieś w swym świecie i wszystko wydawało się coraz dziwniejsze i bardziej męczące. Nie wiadomo kiedy zdała sobie sprawę ze swego egoizmu. Wiadome było jedno - była jeszcze bardzo młoda i kiedyś mogła się poddać, więc nic dziwnego nie byłoby w tym, że straciłaby chęć życia... Gdyby nie Arsen, jedyna bliska jej osoba w Krainie Luster oraz jej braciszek to zapewne kolejną prośbą do duchów byłoby to, żeby w końcu pozwolili jej się zabić, bo wcześniej nie pozwalali. Dziewczyna była osobą, która była na prawdę dobra, ale wydawało jej się co innego i dlatego stwierdziła, ze nie zasługuje na życie, jednak jest tu, bo jest potrzebna postaciom z zaświatów.
Wróćmy jednak do sytuacji w herbaciarni. Gdy Arsene się zarumienił ona uśmiechnęła się słodko.
- Dziękuję, że tu ze mną jesteś i że jesteś tak dobry dla mnie. Cieszę się, że mam takiego sługę.
Powiedziała spokojnym i ciepłym głosem. Mimo wszystko nadal brzmiała jakby przybyła z zaświatów. Cóż, taka już jest Eurydyka. Pierwszy raz od dawna była tak szczera, Arsene mógł się zdziwić, albo znowu zarumienić, kto tam wie. Dziewczyna dopiero po chwili zrozumiała co powiedziała. Szybko spuściła wzrok i kontynuowała rozdziobywanie szarlotki na części pierwsze. Teraz znów się uśmiechnęła, ale przy tym delikatnie się zarumieniła. Wyglądała teraz zapewne uroczo, taka nieśmiała i różowa na policzkach.
Posiadanie sługi... to wszystko było tylko przykrywką. Na prawdę potrzebowała przyjaźni i tym na co miała teraz ochotę było przytulenie Arsika i powiedzenie, że przy nim czuje się tak radośnie, jednak aż na taką otwartość nie mogła się zdecydować. Jeszcze, nie daj Boże, ktoś by się zdecydował ją śledzić i zobaczyłby to wszystko... Ech, powód wcale nie był taki, po prostu nie mogła, nie potrafiła. Po całej historii z przyjaźnią sprzed paru lat nie była w stanie zgodzić się sama z sobą i zaakceptować tego, że znów kogoś tak silnie polubiła.
Odsunęła od siebie talerzyk, zjadła już dość dużo i nie mogła więcej zmieścić. Zamiast tego powróciła do herbatki. Nie wiedziała czy Arsik odpowie, ale im dłużej będzie rozbrzmiewać cisza tym ona bardziej będzie zakłopotana.Anonymous - 16 Sierpień 2011, 20:20 Odetchnął głęboko, odgarniając zdecydowanie zbyt długą, jak na chłopca, zmierzwioną czarną grzywkę i majtając wesoło, notabene również nieco zbyt długim, czarnym ogonem. Czasami zdarzało się nawet, ze ciągał go po ziemi, niczym jakąś osobliwą zmiotkę do kurzu, aczkolwiek zazwyczaj starał się utrzymywać go choćby kilka centymetrów nad piachem i całymi tymi okropieństwami, które pokrywały chodniki. Jeszcze, nie daj bóg, okaleczyłby go sobie o rozbite szkło albo coś w tym guście! Co to, to nie, jego kochana, czarna kitka była po prostu największym cudem tego świata, przynajmniej według samego Arsia. Wprawdzie puszyste, mięciutkie, czarne futerko doskonale zbierało wirujące w powietrzu kurze i później trzeba było go czyścić (do tych, którzy pomyśleli, że chłopak czyści go jak wszystkie koty, nie powinien powędrować nawet słodki kuferek znany pewnie wszystkim z teleturniejów), ale i tak kochał go bezgraniczną miłością. Od biedy, ze względu na jego niebotyczną długość można go było użyć nawet w charakterze szaliczka. Mhm, już widział to wołanie do wszystkich sadystycznych istot z Krainy Luster. Patrzcie no, jaki mam fajny szaliczek! Chodźcie tu i mnie nim uduście! Uduszenie własnym ogonem... Cudowna śmierć. Prawie jak samobójstwo, tyle, że z ingerencją osób trzecich. A może to podlega już pod kategorię zabójstwa z premedytacją?... Kto to tam wie, Arsene nie był, nie jest i nigdy w życiu nie będzie ekspertem z dziedziny kryminalistyki. Trzeba przyznać, inteligencję miał powyżej średniej, aczkolwiek podstawowa wiedza detektywa była u niego na poziomie, mówiąc kolokwialnie, mniej niż zerowym. A szkoda, by byłby z niego wtedy całkiem niezły Sherlock Holmes Junior, tyle że bez fajki i wiernego Watsona. Oj, tak, tytoń też darzył szczerą i niezmienną dotychczas dezaprobatą. Papierosy, alkohol i wszystkie inne "dobrodziejstwa i przekleństwa" XXI wieku również. Uważał je jedynie za coś, co może nieodwracalnie wywrócić życie do góry dnem, tudzież, co gorsza, zakończyć je lub też zwrócić na inny tor. Przeżył coś podobnego, wprawdzie powodem była wojna, ale skutek był jednakowy, tudzież jego prostemu umysłowi nie robiło tu większej różnicy. I i w jednym, i w drugim przypadku koniec był zdecydowanie zły. Czasami zaczynał wątpić, czy na tym świecie istnieje jeszcze w ogóle coś z nalepką Szczęście, opatrzone definicją, którą zdążył poznać we wczesnych latach swojego życia. Nigdy nie miał problemów, otoczony bezgraniczną miłością i opieką rodziców, a także starszej siostrzyczki, którą nazywał pieszczotliwie nee-san. Kochał ją, kochał bezgranicznie - a jednak "góra" postanowiła mu ją zabrać. Gdzie? Sam chciałby wiedzieć. Nie był nawet świadomy, czy żyła jeszcze, czy może już umarła i odpoczywa sobie gdzieś tam, w niebie. Właściwie wierzył w niebo tylko z tego względu. Chciał, by jego kochana siostrzyczka była w końcu szczęśliwa, bez zmartwień. To było jedno z jego największych pragnień, których, swoją drogą, trochę miał. Jednak nie były one "dla niego", a dla wszystkich tych, których kochał, albo chociaż lubił, cenił sobie, bądź w ogóle żywił pozytywne uczucia. Pocieszny dzieciak.
Na słowa Eurydyki skierował na nią żółte ślepka, które lekko rozszerzyły się z zaskoczenia. Rumieniec na jego buźce tylko przybrał na intensywności i przez chwilę wydawało się, jakoby miał za chwilę po prostu spuścić wzrok - a jednak, jego spojrzenie stało się zaraz bardziej pogodne, niż zdziwione, zaś na blade usta wstąpił delikatny, subtelny uśmiech.
- A ja cieszę się, że w jakiś sposób panienka dzięki mnie jest choć trochę szczęśliwa - powiedział półtonem, zwracając się znów w kierunku sernika. Nie pozostało go dużo, tak więc dokończył go, odstawił talerzyk z cichym brzękiem i sięgnął po filiżankę z herbatą. Popijał ją powoli, nie podnosząc wzroku, zapewne dlatego, by Felicity nie spostrzegła, jak bardzo jest teraz czerwony na twarzy.Cecille - 18 Listopad 2011, 22:47 Cichy stukot maleńkich obcasów rozległ się w powietrzu, a wtórowała mu wytłumiona, mdła melodia wykreowana z krótkich, leniwych sylab, które zdawały wydobywać się z niewidzialnych jak na razie, usteczek. Płowa głowa ni stąd ni zowąd wynurzyła się zza jednego z licznych tu progów, należących do przesłodzonych do granic możliwości lokali owej pokrętnej ulicy. Spacerowała, choć owy drobny i siarczyście wyliczony chód określić można było prędzej zajęczym kicaniem, aniżeli swobodnym marszem. Co jednak istotniejsze - wyraźnie czegoś szukała i to w sposób dalece chytry, zdeterminowany. Zatrzymując się niemal przy każdej witrynie, błądząc pustym i pełnym zgaszonej ekscytacji wzrokiem po kolejnych, nabrzmiałych od cukierkowego przepychu wystawach. Była przekonana, iż w końcu dopnie swego, a asortyment tutejszych sklepików raczy zaspokoić jej gusta w sposób przynajmniej zadowalający. Ah, jakież rozgoryczenie ogarniało coraz to nowo napotykanych sprzedawców, których rozczarowana panienka nie omieszkała uraczyć konstruktywną i dalece pożądaną w mniemaniu jej samej - krytyką.
- Jak tak można, ależ to nie przystoi! Śmie się pan zwać cukiernikiem, a tymczasem nie dysponuje pan nawet błahymi, pistacjowymi eklerkami w polewie anyżkowej?! Bezczelność!
Słowa zupełnie jak echo odbijały się od murów coraz to innych sklepów, racząc każdą, cukierniczą niecnotę, która ośmieliła się nie posiadać pożądanych przez smakoszkę łakoci. Rachityczna sylwetka raz jeszcze wyrwała się ze sklepowych ram i wpadła na duszną od słodyczy ulicę, penetrując nobliwymi, modrymi oczętami jej każdy zakamarek, ostatecznie zatrzymując się na jednym z jaskrawych szyldów. Czym prędzej ruszyła w kierunku, nieco naburmuszona i napuchnięta od ogarniającej ją złości, czując jak kąśliwy burgund wkrada się na pobladłe lica.
Drzwi zaskrzypiały i zakołatały pod wpływem napierającego nań ciężaru, ukazując Cecylii wnętrze podejrzanego o zadowalający ją asortyment lokalu. Bogata gama barw, wzorów i zapachów niemal od razu poraziła dziewczęce zmysły, wypierając nagromadzoną złość i rozczarowanie niczym dotyk czarodziejskiej różdżki lub równie trywialnego, ezoterycznego instrumentu, który tylko zdołałby wprawić ją w natychmiastowy, dalece poprawny nastrój. Ruszyła przed siebie, zdejmując w ten czas blade rękawiczki i kierując smukłe stópki w stronę skórzanego, kolosalnego fotela, w którym lada chwila zatopiła swe maleńkie w porównaniu do siedziska - ciało. Pantofelki ulokowała na puchatym, amarantowym dywanie, zaś dłonie znalazły miejsce na okrągłym, szklanym blacie drobnej kawiarenki. Nawet daleki od uwagi widz, zdołałby w swym nierozgarnięciu uznać, iż była zachwycona. Dotąd jej nieznanym miejscem, wystrojem, klientelą, a nawet wzorzystym kiltem, który raczył włożyć tutejszy kelner. Pozostało zatem przejść do kolejnej fazy, jaką było rzecz jasna złożenie zamówienia, jednak to ostatecznie, należało do kwestii wymagających nieco głębszej i skrupulatniejszej analizy...Cariati - 20 Listopad 2011, 17:43 Nigdy nie znajdowała się na Cukierkowej Ulicy, Marie nawet nie wiedziała że coś takiego istnieje w Krainie Luster. Rodzice nie zamierzali podróżować ze swoim dzieckiem po własnej krainie, przez co Savannah nie zwiedziła w swoim krótkim życiu wielu miejsc we wszystkich trzech krainach. Teraz gdy nikt nią nie rządził, nikt się nią nie interesował mogła robić co chce. M.in zwiedzić cały swój kraj.
Wszystkie budynki niezwykle zachwycały dziewczynę, ta budowa, kolorystyka była dla niej niezwykła. No ale w końcu jakie dziecko nie zachwycałoby się miejscem, które jest całkowicie zbudowane z cukierków? Z każdym krokiem, budynki były coraz słodsze a zapach, który ciągle im towarzyszył coraz intensywniejszy. Co sprawiało że Savannah miała ochotę spróbować, każdego z budynków co byłoby dość dziwne i nie moralne. Latała jak czteroletnie dziecko w wielkim sklepie z zabawkami, które zachwyca się całokształtem sklepu. Wszystkie cukiernie miały kolorowe, apetyczne i na swój sposób magiczne wystawy, co sprawiało że powoli Marie stawała się głodna. W szczególności jedna cukiernia przykuła uwagę dziewczynki, może dlatego że nazwa Herbatka u Pana Tadka zdawała się jej niezwykle śmieszna, albo dlatego że nie nie było tam tłumów, co sprawiało że można było się spokojnie zrelaksować? W każdym razie to właśnie tam zamierzała zjeść swój podwieczorek. Powolnym krokiem ruszyła do drzwi, ściskając przy tym mocniej swojego nowego misia. Lekko chwytając złotą klamkę otworzyła drzwi, przy czym towarzyszył jej przyjemny odgłos dzwoneczka. Pomieszczenie było niezwykle przytulne, aż chciało się tu zostać przynajmniej na kilka godzin, iż Savannah nie umie usiedzieć w jednym miejscu nie dłużej niż sześćdziesiąt minut. Powolnym krokiem zbliżyła się do miejsca, które znajdowało się blisko okna. Położyła Toto na fotelu i powiesiła swój płaszczyk na starym wieszaku. Usiadła na niezwykle wygodnym fotelu, po czym wzięła swojego misia na kolanka. Miała wielką ochotę na herbatkę malinojaśminiową i do tego ciasto waniliowe z dodatkiem truskawek. Wiedziała co chce, na jej szczęście w menu znajdowało się to ciasto, które było niezwykle rzadkie. Uśmiechnęła się promiennie, gdy do jej stolika podszedł kelner. Personel cukierni był niezwykle miły, co poprawiło humor Marie i dzięki temu stała się bardzie radosna. Gdy jej zamówienie było już zrealizowane, zaczęła oglądać kolorowe obrazki. W pewnym momencie jej wzrok naprowadził się na piękną kobietę, która wyglądała niczym prawdziwa księżniczka z bajek, które Savannah znała. Od czasu, do czasu zerkała na pannę, ale na tyle dyskretnie aby nic nie zauważyła.
[z/t]Cecille - 20 Listopad 2011, 23:58 Zadziwiające, jak nagła zmiana otoczenia była w stanie rozjaśnić zmącony umysł i wprawić filigranową pannicę w dość przyzwoity nastrój. Było to nie lada rzadkością, mając na uwadze zmienne humorki, które doskwierały Cecylii już od jakiegoś czasu. Niewątpliwym bodźcem ku tak niestosownej ambiwalencji było zniknięcia Lysandra, który zdawał zapaść się pod ziemię, nie racząc poinformować o jakimkolwiek wyjeździe własnej siostry, ni pozostawić choć liściku, wiadomości od służby. Pomimo względnego obrazu niewzruszenia jaki sobą prezentowała, była niemal na skraju zachowania choć pozorów przyzwoitości i taktu. Dobre maniery stanowiły wówczas przydatną zasłonę, podobnie jak i cała orkiestra nielogicznych dodatków, którymi przystrajała swoje ego każdego ranka. W istocie czuła się jak pacjent po zakończonej klęską operacji, który podświadomie świadomy o powodzie swego cierpienia, zmuszony jest zmagać się z zaszytą w jego wnętrznościach parą nożyc lub chirurgiczną chustą albo i innym, równie niestosownym narzędziem. Rana stopniowo rozdzierana, pęczniała, zakażając kolejne organy i zdrowe tkanki, wysyłając nieustanne sygnały trwożącego bólu przez miliony nerwów, wprost do rozpaczającego umysłu dziewczęcia. Wówczas to, czuła niejakie zadowolenie z samej siebie, z gry, którą tak dobrze i sukcesywnie odgrywała, udając paskudną we własnej szlachetności istotę. Większość jej znajomości rzecz jasna nie zdążyła zauważyć jakiejkolwiek zmiany w jej stanie, tego jak cierpi, jak wielce poniżona czuje się niekompetencją i egoizmem jej brata. W istocie, była absolutnie wściekła. Po części na siebie samą i to, że ufnie sądziła, że spokrewniony z nią imbecyl kiedykolwiek się zmieni.
Westchnęła, odrzucając fikuśny kapelusz, upstrzony pierzem w odcieniu magenty na blat stolika. Kapelusze, krynoliny, satynowe rękawiczki i taftowane kokardy, papiloty, halki i kropelki sztucznych łez zamkniętych w maleńkiej fiolce, wszystko to stanowiło gamę atrybutów artysty, kosmetykę dnia codziennego, dzięki której zdolna była operować opinią wszelakiego bytu wokół, tym samym niestosownie go zapewniając, iż absolutnie wszystko jest na swoim miejscu i że ową promienną panienkę zapewne nigdy nie dotknęło żadne z nieszczęść tego i innych światów. Było jej to wielce na rękę, nie potrzebowała współczucia, niepotrzebnych gestów i wymuszone służebności. Gardziła nimi wszystkimi, tak jak i osobami, które ośmielały nawet myśleć o tak wyrachowanych sprawunkach.
Wracając jednak do chwili obecnej. Cecylia nie przywołała jeszcze do siebie kelnera, a to dlatego, że nadal nie dobrała składników upragnionego zamówienia, które stopniowo kiełkowało pod kopułą słomkowych włosów. Wahała się. Niezmiennie, aż do pewnego kluczowego momentu, precyzując - chwili, w której lokal nawiedziła inna, za nic nie przypominająca małej elegantki. Maskotka, którą dziewczę, bo do owej płci można było ją zaliczyć przynajmniej na pierwszy rzut pary modrych ślepi, uparcie zwisała u jej boku, zakleszczona w drobnych palcach nieznajomej. Spoglądała na nią badawczo, nieco wyczekująco, wierząc niemal ślepo, iż w tym niecodziennym lokalu może przytrafić się cokolwiek zdolnego przykuć jej atencję. Nie myliła się. Jeżeli owe nieznane jej dziewczę sądziło, iż zdolne było ukryć oczywisty fakt odwzajemnionego poniekąd zainteresowania, tkwiła w paskudnym błędzie.
- Panienka raczy mi wybaczyć, aczkolwiek wydała mi się znać owe nietuzinkowe miejsce. Stąd też moje pytanie. Zechcesz może doradzić mi w kwestii wyboru herbaty? Jestem tu po raz pierwszy, a słysząc twoje zamówienie, pomyślałam, że pokuszę się o poradę.
Zaczepka jaką ku niej wystosowała była całkowicie treściwa i nawet logiczna i najpewniej nikt w lokalu nie uznałby jej za garść nadmuchanych bzdur prócz samej winnej. Prawda była taka, iż nie potrzebowała niczyjej rady, a to dlatego, iż była wyśmienitym smakoszem i doradcą w sprawach kulinarnych, zwłaszcza, sprawach choćby ocierających się o słowo "herbata". Być może pragnęła przetestować jej gusta lub co prawdopodobniejsze, zwyczajnie znużyła ją wymuszona samotność i pragnęła zabić choć cząstkę pustki, którą pozostawił po sobie jej parszywy braciszek. Kto wie, kto wie...
Niestety, odczekawszy czas jakiś i otrzymawszy jedyną odpowiedź w postaci głuchej ciszy, najpewniej wywołanej nagłym przypływem zamyślenia lub najzwyczajniejszym brakiem chęci na zapoznanie się z jej osobą, nieco wzburzona i zrezygnowana Cecylka obróciła się na pięcie i szybkim, niemal chaotycznym krokiem opuściła tutejszy lokal, zabierając uprzednio rzecz jasna, wszelkie należące do niej obiekty.
(z/t)Anonymous - 23 Listopad 2011, 07:49 Weszła o środka, nigdy jeszcze tu nie była. Porozglądała się, było tu raptem parę osób.
Zacne miejsce
Była zaskoczona, że w myślach użyła takich słów ale no cóż, usiadła sobie na jednym krzesełku i przyglądała się wszystkim bacznie i uważnie. Nie wyglądali źle, wydawało jej się, że też w miarę się prezentowała. Posłała do kogoś uśmiech, na szczęście chyba nie zauważyła tego ta osoba. Czemu ona robi tu takie dziwne rzeczy? Nie wiedziała co o tym myśleć ale była pewna, że tu się nudzić nie będzie.Anonymous - 12 Luty 2012, 22:02 Arsik stracił poczucie czasu. Można powiedzieć, że to, iż spędzał czas z najważniejszą w jego życiu osobą, sprawiało, że potrafił o wszystkim zapomnieć. Ani się obejrzymy, aż w końcu zapomni o własnej głowie. Grunt, że nagle przypomniało mu się, iż miał coś do załatwienia. Dopijał właśnie herbatę i kiedy sobie o tym przypomniał, omal się nie zakrztusił. Uspokoił się jednak szybko, odstawił filiżankę na spodeczek i posłał Eurydyce przepraszający uśmiech.
- Panienka raczy mi wybaczyć, jednak zapomniałem o pewnej ważnej sprawie. - bąknął zawstydzony, po czym wstał i zaczął grzebać w sakiewce. Wyciągnął z niej kilka jabłkowych cukierków i wręczył Eurydyce, po czym delikatnie ucałował ją w rękę.
- Muszę już iść. Do zobaczenia, panienko. - znów uśmiechnął się przepraszająco i szybkim, sprężystym krokiem pomaszerował do wyjścia. Rzucił jeszcze pospieszne "do widzenia" w kierunku właściciela i ruszył przed siebie.
[z/t]
Anonymous - 18 Wrzesień 2013, 17:43 Dziarskim krokiem wmaszerowała tu Auri. Stanęła na progu by ogarnąć co się znajduje w tym budynku. Od pewnego czasu wchodziła do każdego napotkanego miejsca, nieraz tylko po to by z niego wyjść. Wyczuła bar i parę stolików z krzesłami i puchate dywany. To chyba to miejsce, którego szukała - kawiarnia. Podeszła ostrożnie do najbliższego stolika, byle by nie przeciskać się przez potencjalne zagrożenie wywrotką. Odsunęła krzesło i usiadła. Chwilę pomajtała nogami rozluźniając się. Wyczuła coś kwadratowego na stole. Dotknęła. Tak to była karta. Niestety nie było w pobliżu nikogo kto by mógł jej pomóc przeczytać. Nawet kelnera. Siedziała tak zastanawiając się co zrobić w takiej problematycznej sytuacji.Anonymous - 19 Wrzesień 2013, 15:26 Kolejne miejsce zapraszające i częstujące swoimi wyrobami. Tym razem miało tutaj być znacznie przyjemniej niż w innych, dlaczego? W końcu wcześniej nie dość że było niechlujnie, to w ogóle nie proponowali tutaj herbaty, a tutaj wręcz się nią chwalą. Powinny mnie interesować najtańsze jaką tutaj podają? Nie, ja nie pije by się napić a by odprężyć swój zmysł, który ubogo ma z tym co do wyboru. Starałem się nie przejmować istotami które najpewniej znajdowały się wewnątrz, ale tak poważniej, to niewiele wyjątkowo było o tej porze. Jakaś panna która chyba nawet nie wie czy chce czytać to co trzyma, powinienem się tym przejąć? Nie, nie powinienem najlepiej nikogo zaczepiać i nareszcie się odprężyć, a z tym było ciężko od wczoraj.
Fotele, kanapy. Tak, takich dokładnie potrzebowałem. Omijając ową damę usiadłem wygodnie na sporej kanapie mieszczącej najpewniej nawet 4 osoby, zapominając na ten moment zamówić coś do picia. Kanapa kwadratowo się zaginała, choć połowy do kwadratu brakowało, a na środku mieścił się równie kwadratowy stolik. Oparłem się i doglądałem w chwili spokoju sufit, zmysły w końcu poinformują mnie o wszystkim innym. Za mną najpewniej unosił się zapach ulicznego powietrza, nie bardzo więcej na co można zwrócić uwagę. Trzeba jeszcze wspomnieć, że mam nałożony kaptur na głowę, a bandaże jak zwykle po sam nos skrywają moją twarz.Kejko - 19 Wrzesień 2013, 19:15 Niewielka czarna kotka w towarzystwie młodej dziewczyny przemierzały Krainę w poszukiwaniu Cienia. Dla postronnego obserwatora musiało to wyglądać dość zabawnie, ponieważ obie trzymały się stosunkowo blisko siebie wyglądało to trochę jakby nastolatka wyprowadzała kotkę na spacer…, całe szczęście bez smyczy i szelek. Błękitnooka, co jakiś czas przystawała i przytykała łepek bliżej ziemi by móc dokładniej skupić się na tropieni, czy z owej czynności nie słyną psy? Cóż koty również mogą pochwalić się czułymi zmysłami tyle, że zmuszenie owych futrzaków do współpracy jest znacznie trudniejsze. Momenty, w których Kejko zatrzymywała się by upewnić się, co do tego czy podążają we właściwym kierunku wykorzystywała również na chwilowy odpoczynek, mimo, że tego nie okazywała to niemiła przygoda z widmowym stworem uszczknęła sporo z jej sił. Teraz jeszcze jak się okazało Kruk zafundował im całkiem spory spacer. Od Amfiteatru do Upiornego Miasteczka, które nie należało do zbyt przyjemnych okolic, zdecydowanie trzeba było się tam mieć na baczności. Kotka wskoczyła na parapet okna pewnej rudery.. bo inaczej tego miejsca nazwać nie można było. Kruk tutaj był, ale nie tylko on… błękitnooką zaskoczyło, że natknęła się tu na zapach niedawno poznanego Kapelusznika. Kocie spojrzenie przeciągnęło się powoli po wnętrzu ‘lokalu’, widoczność była kiepska jednak nie dla kotki, nikłe światło wystarczyło jej by mogła stwierdzić, że szkarłatnookiego nie było już w lokalu.
-Już go tu nie ma… .
Oznajmiła krótko, po czym zeskoczyła na ziemię i powróciła do dalszego tropienia. Miały szczęście, ponieważ pogoda nie przysporzyła im problemów, dzięki czemu kotka mogła spokojnie podążać po śladach Kruka. Czuła się nawet trochę jakby na niego polowała… . W końcu obie ‘znajome’ wcześniej wymienionej persony dotarły do już znacznie milszej okolicy. Mijając przeróżne niekiedy dość fantazyjne budynki zatrzymały się w końcu przed tym, na, którego szyldzie widniał napis „Herbatka u Pana Tadka”. Na kocim pyszczku nie można było zobaczyć uśmiechu, jednak w duchu kotka właśnie się uśmiechała, a to przez fakt, iż za sklepowego okna dostrzegła już Cienia aktualnie zajętego podziwianiem sufitu.
-No i mamy naszą zgubę. Hmm mogłabyś?
Kotka zwróciła się do dziewczyny, po czym utkwiła spojrzenie w zamkniętych drzwiach, uznała, że nie będzie tu rzucać się na klamkę i zaczeka aż zostanie wyręczona w otworzeniu ich. Dachowiec był ciekaw jak czarnowłosy zareaguje na pojawienie się tu ich w dodatku razem…, jak się zachowa i czy w ogóle zechce rozmawiać. Kocie uszy opadły nieco na skutek odczuwanej niepewności.Anonymous - 19 Wrzesień 2013, 22:42 Kayla podziwiła po trochu kotkę. Z taką łatwością tropiła swego towarzysza. Naprawdę godne podziwu. Najpierw odwiedzili, niezbyt zachęcający budynek po stwierdzeniu jednak, że mężczyzna już niknął ruszyli jego tropem dalej. Normalnie jak łowy na zwierzynę. Wkrótce otoczenie zmieniło się na dobijające cukierkowe i zatrzymali się przy kawiarence z wdzięczny szyldem "Herbatka u Pana Tadka". Pogratulować pomysłowości. Kiedy już oderwała wzrok od napisu natychmiast zatrzymała go na zakapturzonym mężczyźnie. Kruczek! Kto by się tam przejmował jak zareaguje, one uczynią pierwszy krok! Delikatnie uniosła ciało kotki do góry uważając przy tym, aby nie sprawić jej bólu. Łatwiej powiedzieć niż zrobić oczywiście, a i Kejko zapewne będzie na nią nieco zła za takie traktowanie. Dlatego też wcześniej mrugnęła do niej dając tym samym znać, że to część planu. Planu który nie istniał. No i ciekawe czy ona ją w ogóle zrozumie? Przysiadła się do Kruka wcześniej kładąc mu na kolana kotkę.
- Witaj z powrotem. Wróciłyśmy co nieco wyjaśnić. Mam nadzieję, że nas wysłuchasz.
No i proszę bardzo. Pierwsze słowa powiedziane teraz czekać na reakcję. Tylko, żeby Kruk się nie obraził i nie poszedł sobie zrzucając przy tym z siebie Kejko. Poza tym kto by nie chciał wysłuchać długowłosej panny która wcześniej rzuciła się temu komuś na szyję. Przecież taka persona musi mieć same ciekawe rzeczy do opowiedzenia! Poza tym ucieczka byłaby teraz niegrzeczna choć to drugie raczej nie obchodziło mężczyzny.