Cecille - 25 Lipiec 2011, 22:53 Wzburzenie? Irytacja? A może najzwyczajniejsze rozgorączkowanie zaistniałą sytuacją było przyczyną ów nonszalanckiej wędrówki w blasku księżycowej łuny? Czymkolwiek nie był główny pomysłodawca tak pozbawionego racjonalności wyczynu, jego perswazje okazać się miały bardziej, aniżeli wystarczające i skutecznie zwieść targane przez emocje dziewczę wprost na manowce tego piekielnego miejsca! Przeraźliwie powykrzywiane w konwulsjach gałęzie, ciche szelesty łudząco podobne do szeptów, jęki, zgrzyty, cherlawe odgłosy nieziemskich tortur ścieranej kory, a przede wszystkim dreszcze, oplatające zimnymi łapskami ciała tutejszych bywalców bez jakiejkolwiek zapowiedzi. I jak, boimy się? Doskonale, wręcz fantastycznie, chciałoby się rzec, czego niestety jednak nie można było powiedzieć o wspomnianej wcześniej pannie. Otóż Cecille, czy to z braku najmniejszej ochoty na zwrócenie uwagi w jakim to miejscu przyszło jej się znaleźć, czy chociażby faktu, że gdyby przykuło ono faktycznie jej uwagę, wątpliwie zmieniłoby obecny stan rzeczy, zachowywała iście stoicką oprawę samopoczuciową. Złotowłosa istotka o dziwo wspięła się na wychudzonych nóżkach w górę, rozpościerając nie bardziej okazałą sylwetkę na wprost trupiego gaju, lasu niedoli, czy ogrodu strachu, jak zwać go zwykły różne persony, a który dla niej samej był miejscem swoistego memento, przypominajką nieco innych, może i lepszych, acz z pewnością dawno już zamierzchłych czasów. Nie budził w niej lęku. Ba! W zasadzie wprawiał ją w stan na pograniczu melancholii i niejakiej ekscytacji, choć nie na długo.
Drobne trzewiki pognały prowadzone delikatnym podmuchem wiatru wprost w objęcia gęstego krzewia, uchylając jej rąbka żelaznej tajemnicy w postaci drobno i nieco upiornie kutej bramki. Nie zwlekała, przeto nie było ku temu powodu. Ruszyła pewnym krokiem, śmiało mogącym się szczycić mianem ów dostojnego taktu, jakim zwykli chełpić się arystokraci. Nadęci idioci. To właśnie ich napęczniałe mniemanie wprawiało Cecylkę w istną migrenę, choć i czy ona pod tym względem się od nich różniła? W pewnym sensie... być może. Wracając jednak do obecnej, pełnej napięcia i grozy sytuacji! Opatrzone ciasnym, gładko wypolerowanym obuwiem stópki przeplatały się w przyjemnie zsynchronizowanym korowodzie, posuwając całą sylwetkę kobietki w przód. Skowyty i niekiedy zatrważające odchrząkiwania nie wzbudzały w niej sensacji, w zasadzie były całkiem przyjemną ostoją dla jej słuchu i bezpiecznie upewniały w świadomości nie bycia jedyną, żywa istotą w tymże zapomnianym przez Boga miejscu. Chwila, a może i całkiem dłuższy kęs czasu minął, nim iskrzące w bladym świetle tęczówki, o barwie dojrzałego atramentu spostrzegły gdzież to się znalazły.
Drobny żwir po którym stąpała, wąska ścieżka wiodąca w górę, kręta i zwodnicza jak i cały ogród... a jednak podświadomość bywała złośliwa, a niech ją! Papierowe płatki swym trupiaszczym wyglądem odzwierciedlające wysuszone wióry, jedynie przywodziły na myśl dawną znajomość, pozbawioną wody w równie potworny sposób, wysuszoną na proch jak ów mizerne kwiatostany. Prawdę powiedziawszy, nikt nie odgadłby jak wielce widok ten był potworny dla jej oczu. Nienawidziła tych suchych kwiatów. Były wstrętne, a ich zgryzota zdawała powoli przesiąkać i jej duszę. Jej tutejsza prezencja zaczynała być uciążliwa, czuła to w kościach i na każdym paśmie złotych pukli, dość! Szybkim ruchem wprawiła w nieład kaskadę pukli i pognała przed siebie, przeskakując co natarczywsze konary i omijając zgryźliwe gałęzie, do czasu... chyba nic dotychczas nie wystraszyło jej w równym stopniu, jak widok pewnego osobnika, bynajmniej szczycącego się poprawnym stanem przytomności. Niemal pisnęła, odsuwając się w popłochu i na pierwszy rzut uznając go rzecz jasna, za wyraźnego degustatora niedrogich nalewek, którego odpowiedni stan upojenia zmusił do chwilowej drzemki w tym miejscu. I najpewniej nic nie wyprowadziłoby jej z błędu, gdyby nie uroczo iluminująca w blasku substancja, jaka zdawała się zbryzgać przeklęte kwiecie. Po chwili powątpiewania zbliżyła się, krok, jeszcze jeden i stała już nad mężczyzną, wpatrując się z góry na osuniętą w dół czuprynę. Jeszcze jedno spojrzenie na amarantową ciecz i... zapach... to on zdradził jej dotychczasowego kusiciela. Metal, na dodatek słony... obrzydliwy. Odsunęła się ze wzgardą i natychmiast powróciła wzrokiem na zranioną istotę, szybkim susem kucając tuż przy nim i ostrożnie oplatając zziębniętymi palcami jego dłoń.
- Monsieur? Monsieur, co się Panu stało?!
Potrząsnęła zbielałą dłonią, licząc się rzecz jasna z najgorszym. Co u licha robił ów osobnik w tym miejscu? Jak na samobójcę przystało mógł wybrać nieco inne otoczenie, lub po prostu dać się pożreć puszczy szybciej. Cóż za bezczelność, aby straszyć tak biedne panienki nocną porą, phi! Powinien się wstydzić, o czym nie omieszka go bezzwłocznie powiadomić, gdy tylko odzyska przytomność, oho!Anonymous - 26 Lipiec 2011, 14:56 Powiedz mi złotko, osóbko o czystym sercu i naprawdę pięknych długich blond włosach przez które Blaise byłby wstanie pomylić Cię ze swoją matką, jak mogłaś pomyśleć, w pierwszej chwili rzecz jasna, że blondyn jest pijaczyną!? Owszem wielokrotnie zdarzyło mu się, nie co ja mówię. Nasz nienaganny upił się tylko raz w życiu, tylko raz w życiu przez substancje wyżerającą mózg stracił panowanie. Oczywiste jest, że lubi się napić, ale nie tanich trunków jak Ci wszyscy, znając życie, kiedyś dostojni, panowie. Nie, on lubił napić się bardzo drogiego wina, takiego, którego cena dwudzieści czterech złotych może być tylko za kropelkę. Lubił kosztować delikatnych trunków jak malibu, rzadziej pić niepasteryzowane piwo z piwiarni jego przyjaciela, jak i również nie gardził czystą setką. Jednak nigdy nie zdarzyło się, by upił się specjalnie, po prostu. By zapomnieć swoje smutki? Tak. Inaczej, z nudów? Nie. Wróćmy jednak do blondyna. Ten powoli żegnał się z naszym wymiarem. i już miał zamiar popaść w niebyt, bo mówiłam nie był zbyt silny.
To na długo zapomniane
Światło na krańcu świata
Horyzont płacze
Łzami, które zostawił za sobą tak dawno temu.
Tekst piosenki zagrał mu w uszach. Uśmiechnął się pod nosem. W takiej chwili przypomniało mu się coś tak błahego, bardziej by mu tu pasowała fuga. Śmierć wśród kwiatów, nawet sztucznych, była piękna, prawie epopeistyczna - heroiczna. Zabawne. Nagle poczuł czyjąś dłoń, ale lepiej powiedzieć, że na początku poczuł ciepło z czyjegoś wnętrza, a potem? Potem było tylko gorzej, bo owe ciepło zaczęło nim potrząsać, co że tylko zdrową, jak mam nadzieje, rękę, jeśli chorą to jeszcze gorzej. Kto do cholery stwierdził, że obudzi go z jego spokojnego snu! Blaise miał pojęcie, że takie emocjonalne podejście jest głupie i bezsensu, dokładnie tak jak pisali filozofowie - bez chęci do życia, nie ma życia.
- Byłbym wdzięczny, gdybyś nie podchodziła do tego tak emocjonalnie, madame. - zaśmiał się uroczo, ale słabo, akcentując ostatnie słowo. Tak, koniec smutków. Teraz ktoś go dopadł, więc jest nadzieja, że wyjdzie z tego cało. Cudownie, w dodatku owa dama mówiła na wpół po francusku, co już prawie w połowie dobrze o niej świadczy. Może to anioł? Szkoda tylko, że nie czarnowłosy i nie nazywa się Madeline. Otworzył delikatnie oczy i spojrzał na kogoś, kto nie pozwolił mu polecieć w niebyt. Nie było teraz czasu się zastanawiać, czy to dobrze czy źle. Oczywiście, że dobrze! Nie oberwało mu nogi i, co najważniejsze, nosa. Och jego piękny nos. Przekręcił lekko głowę. Czyżby skądś znał uroczą damę?
- Napadł mnie demon miłości. - zaśmiał się przypominając sobie jej pytanie. Obecnie to wyglądało jakby mówił o niej, ale chyba niesamowicie naiwna dziewczyna mogłaby tak pomyśleć, choć nie. Mówią, że gdy pierwszy raz kobieta da się oszukać jest naiwna, za drugim również, za trzecim zaś jest po prostu głupia. Który to był raz blond włosej ślicznotki? Co do jego odpowiedzi, to może całe wcześniejsze wydarzenie było karą? Tak w sumie mógł to widzieć, ale skoro karą jest po prostu rozcięte ramię to w sumie nie jest tak źle, tyle może wycierpieć.
- Umiałaby panienka, potencjalnie, zdjąć źle założone szwy i założyć nowe? - zaproponował ściągając do siebie brwi, wyglądał trochę jakby żartował, no ale cóż. W takich sytuacjach, kiedy trzeba być poważnym, zwykle wygląda śmiesznie.
- To trochę jak cerowanie serwetki. Oczywiście będę próbował panience pomóc. - powiedział przekręcając głowę w kierunku apteczki, tak powinno być wszystko, co potrzebne. Blaise'em wstrząsnęło zimno. Mimo wszystko trzeba było to zrobić, bo lepiej żeby trefne szwy same z siebie się nie rozeszły. Swoją drogą ciekawe czy dziewczyna okaże się pomocna i nie będzie tak samo bezużyteczne jak tamci słudzy. Cerowanie serwetki, pfff. Raczej drogocennej Blaise'owej skóry. W jego oczach zatańczyły iskierki rozbawienia. W sumie to trochę dziwne, do wszystkich mówił panienko. Dobrze wiedział, co się stanie jeśli nie będzie maksymalnie grzeczny, nawet w takich chwilach. Kto wie? Może to nie była prawdziwa natura Blaise'a, ale wypracowana maska jego ojca? Jeszcze chwila i oboje dostaniemy głupawki.
teraz mogło zobaczyć rozchodzącą się skórę na jego ramieniu, która znając życie nie wyglądała najlepiej. Blondyn postanowił na raize nie patrzeć, bo jeszcze wstrząsnął nim wymioty. Nie żeby się brzydził, nie mdlał również na widok krwi. Po prostu świadomość, że znowu będzie miał tak obrzydliwą bliznę jak tą przechodzącą przez lewe oko nie była dobrą perspektywą. Wraz z wiekiem, powoli robi się mniej cudowny. Huh, wiedział, że najlepiej było umrzeć w jakiś piękny dzień, w pięknym stroju i będąc cudownym, jak zawsze, ale nie dzisiaj.Cecille - 26 Lipiec 2011, 18:40 Zastygnięcie sylwetki w pozycji niemal konającej, obranie sobie miejsca na drzemkę w postaci bujnej roślinności i niezwykle odosobnionej cząstki krainy, a na przypuszczalnych pojękiwaniach i pochrapywaniach wytaczających się spod pokrytych niecną barwą warg kończąc. Miała wyliczać dalej? Którakolwiek z powyżej wymienionych propozycji świadczyła już bynajmniej na jego korzyść, niemądrym byłoby więc dalsze sprzeczanie w tej dziedzinie, nieprawdaż? Do alkoholu jako takowego jednak przechodząc. Nie szczycił się on wyśmienita opinią u złotowłosego dziewczęcia, oj nie. No, może wyłączając spod tej przywodzącej na myśl przykre obrazy nazwy kilka kropel rumu, likieru czy innego płynu, chwalebnie zwieńczającego niektóre z herbacianych aromatów. Nawet za winem nie przepadała, znacznie bardziej ceniąc sobie trunki o nieco odmiennym pokroju, zahaczającym o herbaciane i kawowe wywary. Ah, nie należało również zapomnieć o sokach, jakie uwielbiała sama przetwarzać, a w ich niejakiej konsekwencji, również i dla nalewek znalazłoby się nie liche miejsce w imbrykowej spiżarce. Szczególnymi względami cieszyły się w tej materii owoce leśne, które sobie tak wielce umiłowała i które, o zgrozo, były istnym i niezawodnym haczykiem na imbrykowe panienki. Odrzućmy jednak te nieistotne aspekty i postarajmy się skupić na obecnej sytuacji, której potok zależał w większej mierze od poczynań właśnie ów blondynki.
Ah, jaka szkoda, iż dziewczę na krótki moment nie wślizgnęło się do myśli blondyna, bo właśnie taka barwa bujnych pukli zdradziła się w mdłej poświacie rzucanej przez okrągły i spasiony twaróg, jaki miał czelność dręczyć ją swym jaskrawym światłem. Wówczas prędko rozwiałaby nękające go wątpliwości, a jednak przewrotność losu zechciała nieco innego obrotu spraw i miast wymarzonego scenariusza, smukła, jeżeli nie zbytnio wychudzona dłoń zacisnęła się pewniej na zdrowej dłoni, a przynajmniej tej, której nie zwieńczało paskudztwo w postaci rozdartej połaci skóry.
- Oh, proszę o wybaczenie, jednak zdawało mi się, że prędzej przyjdzie mi rozmawiać ze zjawą, niżeli z Panem.
Odparła melodyjnie, szybko rozluźniając uścisk i odrywając precyzyjnie wyrzeźbioną dłoń od jej uprzedniego miejsca spoczynku. Nadal trwała w pozycji zgiętej, podejrzliwym wzrokiem lustrując pod marną poświatą obrażenia mężczyzny. Dziwne, zapewne dzięki tej diabelskiej żarówce zdawał jej się kogoś przypominać, a przynajmniej takowe wrażenie zagnieździło się w centralnym miejscu jej główki, gdy to naznaczone skrzepniętym szkarłatem lico zwróciło się ku niej. Zatrważające. Podobnie jak i prędko wtórująca jego słowom odpowiedź na zadane wcześniej pytanie. No, no, humor mu dopisywał, co było nieomylnym omenem, iż jednak jego stan nie bliski był konającemu.
- Fantastycznie, Może zechcesz powiedzieć mi Sir, jaki to demon dysponuje tak imponującymi kłami i szponami. Z chęcią przyjrzałabym mu się bliżej.
Wyświergotała raz jeszcze naznaczając barwę swego sopranu delikatną nutką ciekawości. Gdyby przyszło jej się zrodzić z innej matki lub ojca, byłaby wyśmienitą aktoreczką, pierwszą damą teatralnej trupy, jak mniemała. Może to i dobrze, że los zadecydował nieco inaczej? Do odurzonego blondyna, jak też nie omieszkał zostać nazwanym w wyobraźni panienki, czy doprawdy sądził, iż w odpowiedzi na tak wątłą linijkę, westchnie i piśnie z zachwytu, tracąc kompletnie głowę? Cóż, co do utraty głowy, nie pomyliłby się zbytnio, jednak nie była to reakcja na jego kokiety. Otóż Cecille od długiego już czasu wolała zagłębiać się w krainę własnych myśli, aniżeli dzielić uwagi z innymi istotami stąpającymi po tych ziemiach, które wydawały się być niezbyt pilnymi słuchaczami. Chwila ciszy przerywana speszonymi dźwiękami świerszczowej melodii raz jeszcze zadrżała pod falami męskiego tembru.
- Być może by umiała. Umiejętności i chęci jednak, to zupełnie dwie różne kwestie, Sir.
No proszę, mizerny w skutkach komplement i już liczył na wykazanie z jej strony opieki? Ależ był śmiały, tego odmówić mu nie byłaby wszak zdolna. Miała mu pomóc? Całkowicie obcej osobie, której maniery pozostawiały wiele do życzenia i który w swym zadufaniu z góry uznał, iż ów młoda panienka z przyjemnością wykona jego rozkaz? Gdyby byli postaciami w którejś z bajek, jej zgrabny nosek obróciłby się o pełno 360 stopni, a stópka mocno tupnęłaby w podłoże, na wznak słowom "Ani mi się śni!". Pech chciał, iż daleko im było do wykaligrafowanych stworów, śpiewających urocze recitale i pogwizdujących na fletach i fujarkach. Byli z krwi i kości, a tej pierwszej było tu aż nazbyt. Dziewczyna zmarszczyła brwi, wyraźnie coś analizując i poddając w wielce prawdopodobne powątpiewanie nim raz jeszcze spojrzała na ranną bestię. Tak, wówczas właśnie ją przypominał. Zranione zwierzę, uciekające od ludzi, aby spokojnie opaść w ramiona kostuchy. Czyż nie było właśnie tak?
- Doprawdy, to takie miłe, jednak nie potrzebuję Pańskiej pomocy.
Sama nie wiedziała jakim dziwnym trafem jej słowa nabrały nieco cynicznego odgłosu, zaś wykuta spod rzeźbiarskiego dłuta twarz, wykrzywiła malinowe usteczka w łagodnym łuku. Chwilę trwało, nim cienka żyłka zwieńczyła wygiętą igłę , a koszula mężczyzny została nie tak nieopatrznie rozerwana w miejscu, gdzie znajdowała się uszkodzona tkanka. Szybkie zdezynfekowanie narzędzia i samego źródła krwotoku, a następnie pośpieszne przecięcie starych szwów. Cóż, w tym momencie tajemniczy ktoś odczuwał niewysłowione... uczucia, z którymi najwyraźniej nie zamierzała się liczyć Cecille. Przechodząc jednak do jej umiejętności krawieckich, gdyż to one wówczas odegrały sporą rolę, owszem, zdołała już je co najmniej kilkakrotnie testować na własnym bracie, lub swoją drogą - na jego potencjalnych ofiarach, gdy jeszcze nie potrafił sam przyszyć poprawnie zwyczajnego guzika. Były to jednak zamierzchłe czasy, które nie napawały jej dumą. Wszak czy ów pan, chciałby usłyszeć jak to wyręczając własnego braciszka, przyszywała na miejsce opróżnionych oczodołów guziki? Bynajmniej, jak mniemała.
- To potrwa tylko chwilkę...
Zapewniła głosem, któremu niewiele zdołałoby się oprzeć. Przeto starała się wówczas odwrócić jego uwagę i skupić ją na czymkolwiek wykraczającym ramy połaci oscylującej w pobliżu ramienia. Igła wbiła się z niesamowitą prędkością, zaś sprawne palce ruszyły w tany za żyłką, zataczając skrupulatny szew na obolałej ranie. Kilka pociągnięć, maleńki supeł zwieńczony zgrzytem nożyc i voila! Dzieło było ukończone, być może nie w mistrzowskim wykonaniu, acz z pewnością poprawnym i trwałym. Przez moment wpatrywała się w swój twór, niejako zadowolona z własnych umiejętności. W końcu okazały się na wagę złota, o czym mężczyzna mógł się nie tak dawno temu osobiście przekonać, na własnej, nieco okaleczonej skórce.Anonymous - 26 Lipiec 2011, 21:12 Nie kochana, ja się będę kłócić. Bo Blaise nawet jeśli leżałby z gorączką, ledwo dyszał, krwawił z zewsząd, a z jego wnętrzności wychodziłyby robaki wciąż nie wyglądałaby jak miłośnik takich trunków. Tak po prostu jest, że od niektórych osób wychodzi specyficzne odczucie. Najlepszym przykładem jest, gdy przebywasz wśród osób, gdzie nie są oni sobie równi, jedna z nich jakby góruje - ja osobiście nazywam to wydzielaniem autorytetu. Z przykrością stwierdzam, że nasz blondyn nie wydzielał czegoś takiego, jak już to testosteron, ale jeśli Cecille nie zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia to i testosteron nic nie da. Blaise wytwarzał coś takiego jak osoby z błękitną krwią. Mówią, że żeby poznać bogatego spadkobierce wystarczy patrzeć, bo w ludzkim świecie z pewnością będzie miał obcisłe spodnie, będzie udawał, że jest czymś zajęty, bawił się komórką i co najważniejsze machał biodrami. Co prawda Blaise nie robił takich rzeczy i najprawdopodobniej przez głowę by mu to nawet nie przeszło, ale jak mówiłam wydzielał coś takiego... Całe życie, no może okres po śmierci rodziców, próbował oduczyć się tego, co bez przerwy zdradzało go i nie pozwalało asymilować się z resztą otoczenia. Mimo, że karcony spuszczał głowę, jego wzrok krzyczał swoje racje. Mimo, że próbował chodzić nie rzucając się w oczy i twarzą nie wyrażać emocji, to nie przynosiło skutków i stawał w centrum zainteresowania. Mimo to, że próbował mówić ustami innych, słyszeć uszami innych i widzieć oczami innych to i tak prędzej czy później musiał zrobić to wszystko sam. Dlaczego? Bo większość mądrych rozpozna jego styl mówienia, zauważy niesamowitą zdolność do wychwytywania plotek i zda sobie sprawę, że owy irytujący wzrok już skądś zna. Kochaniutka, więc musisz być naprawdę ślepa lub twój kochany braciszek wydłubał oczy również Cecylce, jeśli stwierdziła, że Blaisio to pijaczyna.
- Ze zjawą? Oh panienko, jeszcze długo przyjdzie mi tracić zmysły w przepełnionej robactwem Krainie Luster. - powiedział zanosząc się jeszcze większym śmiechem, ale w połowie urwał i się skrzywił. To nie było przyjemne mieć coś takiego, rozpadającego się na ramieniu. Jej odpowiedź była zaś jak najbardziej słuszna i Blaise wykazywał, mimo ogólnego wycieńczenia, jeszcze większe zainteresowanie blond włosą osóbką. Chyba kolor włosów nie zawsze sprawdza się jeśli chodzi o licznik inteligencji. Swoją drogą, przecież króliczek też mógł poszczycić się złotymi puklami, ale w obecnym stanie napadu głupawki nie można stwierdzić czy to na korzyść wszystkich blondwłosych czy nie. Dokładnie, straszną miał głupawkę. Może to z ogólnego upływu krwi, a może z ostatnich wydarzeń. Kto wie, w każdym razie nawet jeśliby mu teraz powiedzieli, że jego ukochany pies umarł obróciłby to w dość niesmaczny żart. Ten melancholijny śmiech przemieszały z ogólną irytacją powoli zabijał go od środka. Coś okropnego.
- Demon? O tak z pewnością, jednak obity w skórę delikatnej kobiety o niezłomnym charakterze. - odpowiedział patrzać jej w oczy, by wskazać że jego odpowiedź jest całkowicie poważna. Nazwanie demonem jego pani w normalnej sytuacji by go oburzyło, zażądałby przeprosin na piśmie, bukietu kwiatów i najlepiej języka owego plugawego stwora, który wyraził się tak o cudownej kobiecie. Jednak w obecnym stanie, w stanie głupawki, mógł się z tego tylko cieszyć. W jego oczach zatańczyły iskierki ogólnego rozbawienie, bo podświadomie zgadzał się z tym opisem. Jego pani miała niezłe ząbki.
-Mówiąc czysto hipotetycznie nasze umiejętności w większej mierze zależą od chęci. Najzdolniejszy muzyk nie zachwyci nas swoim wywodem bez pasji. Chociaż zszywanie ludzi z pasją może równać się z obłędem. - powiedział całkowicie poważnie, krzywiąc się, kiedy dziewczyna całkowicie bez ostrzeżenia zanurzyła igłę w jego skórze. Ej ej, tylko ostrożnie! Blaise ma niesamowicie delikatną skórę, niczym najdoskonalszy aksamit. Cecille nie była zbyt delikatna i chyba nie obchodziło jej, co czuje jej ofiara. Jednak cóż się dziwić? Jak mówiłaś to wszystko to nie bajka. Bo gdyby to byłaby bajka to Blaise, jako najlepszy przykład Księcia, byłby już po uszy zakochany w swojej księżniczce Cecylii. Jednak to nie bajka i narazie blonyn był tylko zaintrygowany. Zacznijmy od tego, że gdyby to byłaby bajka to to wszystko działoby sie w pięknym zamku, a nie w przerażającym ogrodzie. W dodatku krew byłaby całkowicie wykluczona, a reszta ocenzurowana.
- Wiesz, jesteś niczym pielęgniarka. - zaśmiał się, kiedy była w połowie zszycia. W sumie sam nie wiedział czy to była obelga czy może coś w rodzaju komplementu. Z jednej strony pielęgniarki były dobre w tym, co robiły, a z drugiej cholernie niedelikatne i opryskliwe. Zabawna gra słów jak na kogoś w kogo zatapiają igłę bez znieczulenia. Sam blondyn krzywił się nieprzyjemnie, bo to wszystko było nieprzyjemne i cholernie bolesne. Może dlatego zebrało mu się na lekkie drwiny, które drwinami nie były póki obiekt docelowy nie poczuł się urażony. Kto wie, może właśnie dotrze do niej ta pseudo przyjacielska docinka. I w cale nie wyglądał jak zraniona bestia, bo bestią nigdy nie był. Ze zwierzęciem się zgodził, ze zranionym gołębiem, który wraca pełny nadziei do gołębnika.
- Dziękuję bardzo. - rzucił obserwując jak kończy zakładanie szwów. To było dość sprawnie wykonane i wynik również był niczego sobie.
- Jednak jesli mogę prosić. Nie mów do mnie Sir, panienko. Nie jestem Twoim panem, tym bardziej czyimkolwiek. - powiedział próbując wstać, ale pierwsza próba spełzła na niczym. Powiem, że dla niego mówienie panienko do każdej kobiety, która na jego oko nie wyszła jeszcze za mąż było normalne. Pamiętał jak ojciec karcił go, kiedy to starszych koleżanek mówił onee-sama, a do Midori onee-chan. Przy drugiej był już mądrzejszy i oparł się zdrową ręką o różaną ścianę. O mój boże, jak on teraz musiał okropnie wyglądać. Tak, pójdzie do domu, wykąpie się, przebierze w świeżą piżamę i pójdzie spać. Nie będę liczyć, że najprawdopodobniej dopadną go koszmary związane ze skazą, tym razem, na jego własnym ramieniu. Grzywka wyjątkowo zaczęła mu teraz ciążyć i przestawił swoją biała spinkę w kształcie krzyża tak, że grzywka spoczywała teraz zapięta u szczytu głowy przedstawiając ową skazę przechodzącą przez lewe oko. Dziewczyna widziała już coś tak okropnego, jak rozcięte ramię i nie uciekła, więc nie musiał się kryć z czymś czego sam nie lubił oglądać w lustrze. Teraz, patrząc na nią fioletowym oczami z wdzięcznością, przypomniał sobie że jednak kogoś mu przypomina. Jednak to nie możliwe, Blaise miał różne dziwne skojarzenia. Zastanawiał się teraz czemu mu pomogła, ale to chyba proste. Kiedy pierwszy raz usłyszał jej głos, było jasne, ze skoro się nim zainteresowała to go nie opuści, bo byłoby to jak pogłaskanie kota, pokazanie mu smakołyka i odejście. Czyli coś niesamowicie okrutnego.
- Zwą mnie Blaise Gregory Premierreve, a panienka? Może inaczej. Z kim mam przyjemność? Bo z pewnością będę dłużny filiżankę herbaty. - zapytał i spróbował się o lekko skłonić, ale opierając się o ścianę z róż, wyglądało to raczej niemrawo. Skoro już mu pomogła to mógł się przedstawić, czyż nie? Oby nie wyszło to wszystko na złe.Cecille - 26 Lipiec 2011, 22:50 To wszystko jest doprawdy wielce ciekawe i zajmujące, a wywody na temat wydzielania specyficznego rodzaju "aury" przez niektóre osoby mogłyby być ciągnięte w nieskończoność, gdyby jedynie przyszedł im do głowy taki kaprys, jednak czy można było winić błądzące w chmurach dziewczę? Na dodatek otaczająca ich aura nie sprzyjała spoglądaniu w czyjąś duszę z łatwością, ba! Nie sprzyjała takowej wcale, ni w odrobinie! Do tego odległość jaka ich wówczas dzieliła, delikatnie ujmując, skromne oświetlenie i przypuszczalnie osłabiony przezeń wzrok mógł zwieść na manowce nawet najbardziej wytrwałego obserwatora, czyż nie? Idąc dalej, brak, jak to określono, specyficznego wydzielania, czy to autorytetu czy też innej substancji skutecznie pozwalał tkwić Cecille w dotychczasowym błędzie. Dotychczasowym, tak właśnie, ponieważ wrażenie niczym bańka rozprysło wokół w momencie, w którym to wydawać by się mogło, skupionym źrenicom ukazała się pokaźna struga niepokojącej cieczy, jaka nie omieszkała zbruzgać i mężczyznę. Nie warto więc dalej zagłębiać się w ów nieistotne już domniemania, których aktualność przeminęła z wiatrem, ale czy bezpowrotnie? Zapewne, choć czy w takiej sytuacji można było być czegokolwiek pewnym? Niewątpliwie tego, iż potencjalnie urokliwa prezencja młodzieńca pozostawiała wiele do życzenia i z pewnością nie stanowiła idealnego wabika na serca młodych panien, o czym sam winien był doskonale wiedzieć. Choć prawdę powiedziawszy, czy nawet w nienagannym stanie zdolny byłby do takiego wyczynu? Było to... wątpliwe. Otóż ów drobna panienka, która w obecnym czasie wypełniała w większej mierze jego otoczenie, była osóbką o stanowczo nader hardym sercu, które na domiar złego, już dawien dawno było komuś obiecane. Oczywistym więc faktem była niejaka oziębłość, odwiecznie utrzymywany dystans i brak najmniejszej nawet chęci do bliższej interakcji ludzkiej ze strony złotowłosej. Lojalność ponad miarę. Nie, nie, obowiązek ponad miarę! Oh tak, jeżeli do tej kwestii dochodziło, była nieugięta i zawsze tak samo stanowcza. Ośle uparcie wówczas dawało znać o sobie. Powracając jednak do ów nieznajomego osobnika, którego sposób wysławiania, czy chociażby ubiór kruszył nieco obecny pogląd Cecylii. Owszem, aż nader dobrze znała dotyk wymyślnych tkanin, a obce języki potrafiły być przyjemną oazą dla spragnionej egzotyki mowy... a mimo to... kim tak naprawdę był ów jegomość? Owe pytanie zasnuło jej myśli, mimowolnie napełniając dotychczas iskrzące się chłodnym błękitem tęczówki, ledwo zauważalną delikatną mgłą.
- Cóż, tym lepiej. Nie chciałabym mieć Pańskiego życia na swym sumieniu, w końcu sny są bardzo cenną wartością, a koszmary... ah, one akurat potrafią być bardzo nużące.
Uznała, wypuszczając spod karminowych usteczek pąk koliberkowych słów. Jakim szczęściem było, iż mężczyzna nie zdawał sobie sprawy jak też wielce ceniła sobie spokojny i niczym nie zmącony sen, którego przykry fakt potencjalnego dopuszczenia do śmierci, z pewnością by zaburzył. Odruchowa ulga jaka ją wówczas wypełniła, nie mogła przeto dziwić. Choć z drugiej strony, uległa trwożącemu zaniepokojeniu. Jego ton, sposób układania słów i niepokojąca nuta melancholii, czy też swoistego smutku, która dobywała się spod nadal otoczonych krwistą otoczką warg. Śmiech jaki co rusz wstrząsał ciałem blondyna napełniał ją jeszcze większą zgrozą, wywołując na bladych licach wyraz niemej trwogi. Przedziwne uczucie, poniekąd obce jej samej. Szybkie potrząśnięcie głową powinno było odrzucić przykre myśli w niepamięć. Powinno.
Dziewcze wiedziało, że utrata tak pokaźnej ilości krwi mogła wpłynąć na trzeźwość jego myślenia, w końcu nie raz, nie dwa była świadkiem krwawych wyczynów brata i jego towarzyszek. Człowiek pozbawiony takiej ilości osocza był słaby, nieracjonalny, a co za tym idzie w pewnym sensie, niejako niebezpieczny, choćby dla samego siebie. Należało być ostrożnym, oj tak.
- Oh, rozumiem. Czyżby zaloty Monsieur nie spotkały się z zachwytem ze strony lady?
Odrzekła i spojrzała nieco płochliwym wzrokiem na mężczyznę, racząc jego ametystowe tęczówki przyjemnym w odbiorze, choć dalece odbiegającym od promiennego, uśmiechem. Właśnie, odnośnie ów barwy. Niespotykany odcień graniczący z cyklamenem, a kolorytem dojrzałych fiołków... a może to ów potworny kolos na niebie płatał jej znów figla?
- ...lub przeraźliwą samotnością.
Skwitowała dotychczasowy wywód towarzysza, nie dręcząc już wzroku odgadywaniem migoczącej i nie mniej zdradliwej barwy ów potwornie sentymentalnych tęczówek. Ofiara? Ależ, ależ, nikt tu nie stanowił niczyjej ofiary, zaś ów butny osobnik płci męskiej winien był jej nic ponad rekompensatę za opatrzenie tego, co zostało stłuczone nie przez jej dłoń zresztą. Delikatność stanowiła pojęcie względne, tak jak i maniery zresztą, a nader to stosowanie się do nich nawet w myślach, ot co! Ah, jakże to doprawdy odbiegało od bajki. W takowej, w pobliskich kilku metrach z pewnością znalazłby miejsce szpital, a to znacznie ułatwiłoby zadanie złej pani zszywaczki, czyż nie?
- Doprawdy? Jesteś całkowicie pewien, iż chodzenie w białym kitlu, noszenie na główce kawałku przedziwnej tektury i nieustanne marudzenie na cały świat odzwierciedla mnie, Panie...
No właśnie i tu przyszedł moment, w którym to nieopatrzność panienki sama upomniała się o zwrócenie uwagi na niezwykle istotny szczegół. Otóż, do tej pory nie wiedziała z kim przyszło jej dzielić ów chłodny i wypełniony fetorem krwi wieczór w tak niepokojącym miejscu. Kto wie, może i nigdy się tego nie dowie. W obecnej chwili skupiła swą uwagę na tym, aby cały proces zszywania paskudnej rany odbył się w jak najkrótszym czasie i aby biedak nie był zmuszony do dłuższego odczuwania dokuczliwego bólu. Profesjonalizm ponad miarę, ot co! Wzmianka o uklasyfikowaniu jej w encyklopedii tuż obok hasła "pielęgniarka" nie wywarło na niej ni negatywnego ni przyjemnego wrażenie, w zasadzie wprawiło ją w niejaki stan hibernacji, chłodu, całkowitego poświęcenia uwagi wykonywanej wówczas czynności. Na słowa podzięki skinęła jedynie ledwo główką, wprawiając w rozkoszny taniec kilka ruchliwych kosmyków, które opadając z jej ramion, runęły w dół, niedaleko bioder towarzysza rozmowy dziewczęcia. Nadal wpatrywała wzrok w ukończone już dzieło, raz jeszcze rozpatrując sekwencje ruchów i analizując, czy aby wszystko zostało przeprowadzone prawidłowo. Przezorności temu dziewczęciu nie zgoła było odmówić.
- Oczywiście, jednak nie przeszkadzało mi to w zachowaniu dobrych manier, mimo wszystko. Zapewniam, iż nie miało to zostać odebrane w ten sposób.
Zarzekła i oderwała odrętwiały wzrok znad szwu, szybciutko przerzucając go na łagodne rysy twarzy, malujące się na licach mężczyzny. Spoglądała wówczas, jak próbuje wstać, drwiąc nieco w duchu z bezskutecznych prób poderwania znieczulonej sylwetki i ponownego przywrócenia w zastygłych mięśniach pierwotnego krążenia. Ponowna próba okazała się skuteczną, jednak nie na tyle, aby samoistnie utrzymać całe ciało w pionie. Ależ był uparty. Wystarczyło odczekać jeszcze chwilę i pozwolić komórkom na ich szybką regenerację. Co do wyglądu zaś, owszem, wyglądał iście paskudnie i przez jeden krótki moment w jej myśli przeszyła perspektywa wyrzeknięcia tak ostrych słów, która szczęśliwie zakończyła się fiaskiem, zduszonym w postaci cichego westchnięcia. Szybkim drgnięciem wyprostowała nieco zdrętwiałe plecy, prężąc je chwilowo zupełnie niczym koci grzbiet i pośpiesznie ruszyła w jego ślad, wahając się nieco z oferowaniem pomocy w dalszej podróży. Poruszyła nerwowo nogami, wyprzedzając postać mężczyzny o krok i odwracając się do niego nieco z ukosa, nadal zwlekała z pytaniem, choć nie w smak jej była perspektywa momentalnego omdlenia ów młodzieńca i zakończenia swego żywotu w gardzieli którejś z tutejszych roślin. Rozchyliła wargi, chcąc wykrztusić z siebie ciążące już słowa, gdy... no właśnie. Ów drobny, niezbyt widoczny w obecnym świetle szczegół napełnił jej myśli niepokojem. Skąd on...? A przede wszystkim jak...? Wiele wątpliwości zaczęło chełpliwie cisnąć się na jej usta, wprawiając obecne umysłowe dygresje w istny mętlik! Jeszcze chwilka, odrobina, ledwo cząstka momentu, kiedy rozkoszna świadomość nie była narażona na szwank, a nieco wydęta duma, przygnieciona ciężarem wspomnień, dedukcji i dwuznaczności. A wszystko to zawtórowało głośnym piskiem wraz z wypowiedzianymi przezeń słowami. Zatrzymała się, w niejakim paraliżu, będącym chwilowym efektem potoku tak drastycznych dla niej samej informacji. Delikatny obrót i spojrzenie wykrzywionej w pełnej niedowierzania pozie twarzy, stanowiło istne crescendo dotychczasowych poczynań młodzieńca.
- Gregory... jakim cudem? Jakim sposobem... to niemożliwe!
Pozwoliła oczom utkwić w sylwetce jegomościa, choć ich wyraz dalece odbiegał w obecnej chwili od nieco płochliwego, tak dobrze znanego sprzed niedawna. Stanowczy, nieco mroźny i z pewnością odrobinę zdystansowany, oto jakim spojrzeniem uraczyła go panienka, której sylwetka także uległa zmianie. Naprężyła się, nieco napuszyła, niczym ciało kota szykującego się do skoku... niemal drżała. Kłamstwo, tak, to musiało być ono. Przecież nie mógł być Gregorym, ten odurzony własną krwią, zdewastowany mężczyzna, którego problemy sercowe umknęły jej uwadze nie mógł być jej narzeczonym. Absurd. Kłamstwo, któremu nie da się zwieść, z pewnością.Anonymous - 27 Lipiec 2011, 14:00 Ależ ty nie rozumiesz. Dla samego Blaise'a rzeczy takie jak przepowiednie czy nawet aury i przeznaczenie były jakąś nieznaczącą błahostką, póki pewien mężczyzna nie uświadomił mu ich znaczenia. To wszystko powyżej również było swego rodzaju symbolem, a symbole, nawet najgłupsze, dawały ludziom poczucie bezpieczeństwa, nadzieję i siłę na podejmowanie nowych zadań. Myślisz, że czemu zdewastowanie Krzyża jest dla niektórych większym problemem niż zamordowanie Księdza? Bo Ksiądz to nie symbol, to nie coś za czym pobiegną miliony. Jednak idąc tym tokiem myślenia łatwo mogę osądzić, że da się wybaczyć Cecille jej pomyłkę. Dlaczego? Bo Blaise wyglądał teraz naprawdę niefortunnie, ale nie można mu odmówić uroczego uśmiechu i słów. Bo słowa zawsze były dla niego najlepszym źródłem życia i magii, oczywiście zawsze głęboko przemyślane i nie rzucane na wiatr. Jakby wyciąć mu ciało od pupy w dół wciąż byłby całkowicie nienaganny, a naganną część czyli górę wystarczyło ładnie wypolerować. Wyrzucić koszulę, marynarkę i muszkę. Swoją drogą gdyby Blaise wiedział, że to wszystko się tak skończy najprawdopodobniej nie odstawiłby się tak. Nawet nie wiecie ile to wszystko razem kosztowało, ile godzin chowania się za uczestnikami misji, by wyjść bez szwanku i w dodatku z najwyższą nagrodą. Jednak jednego Ci nie mogę wybaczyć, stwierdzenia, że nawet nienaganny Blaise nie byłby wstanie uwieść młodej panny. Jego metody były proste, nieskomplikowane - bo skomplikowane wielokrotnie są gorsze od prostych. Owszem kochał się w zawiłych twierdzeniach fizyki kwantowej, która wcale nie była jakaś specjalnie trudna jak to przedstawiają w amerykańskich bajkach, ale równie kochał prostą wierzbę płaczącą, która kryła tyle wspomnień i tyle tajemnic. Od pięknej sosny jaką mógł kupić w sklepie ogrodniczym wolał wybrać się po baobaba, który zdawał się suchy i brzydki - za to całkowicie cudowny. Zamiast wdychać zapach świeżych igieł wolał oglądać czaszki dawnych pisarzy i przywódców ukryte w korzeniach afrykańskiego drzewa. Czyli można powiedzieć, że kochał prostotę i jednocześnie nią gardził. Zaś jeśli chodzi o techniki podrywu, bo tak możemy to nazwać. Dla niego kobieta, która dała nabrać się na grzeczne słowa, uroczy uśmiech i szarmanckie zachowanie była dla niego jak karteczka samoprzylepna. Owszem bardzo potrzebna, wielokrotnie również całkiem urocza, ale po dłuższy czasie po prostu nieprzydatna, każdy klej się przecież w końcu zużyje. To może tak, Blaise'a nie interesowało to co mają wszyscy. Nigdy nie przejawiał chęci posiadania zabawki, którą zabawiały się miliony. Blaise chciał rzeczy trudno dostępnych, chciał rzeczy, które tylko on może mieć. Nie po to, by mu zazdroszczono, choć to była naturalna kolej rzeczy. Dlatego właśnie swe zainteresowanie kierował ku kobiecie, które początkowo odrzuciła jego zaloty i dopiero z upływem czasu zdołała poczuć coś co nazywamy uczuciem. Chociaż nie wiem jakie to uczucie pogryźć swojego sługę, ale z drugiej strony wiem jakie to uczucie po tym czynie przeprosić. O tak, bo wbrew wszystkim przypuszczeniom blondyn usłyszał to słowo i teraz, kiedy troszkę więcej krwi się namnożyło w jego ciele i dotarło do mózgu, stwierdził, całkiem trzeźwo, że w przyszłości może to wykorzystać jako całkiem niezły haczyk. Z drugiej strony jednak bezpiecznej było nie ujawniać tego Królowi, który znając życie chciałby to wykorzystać. O nie, Panienka Madeline i wszystko, co robi mogło być tylko pożywieniem dla Blaise'a, pożywieniem dla jego niecnych intryg. Kiedyś każda rodzina miała swoją dewizę, swoje własne słowo. Młodemu Gregory'iemu obiła się kiedyś o uszy jedna, z resztą bardzo piękna. Rodzina, obowiązek, honor. Czy dla blondyna najważniejsza była rodzina? Ciężko stwierdzić, wszystko co kochał przepadło. Umarła mu matka i najprawdopodobniej umarła mu siostra. Nie wiedział z którą śmiercią się pogodzić, a z którą nie. Wyznawał, więc zasadę, że zmarli umierają dopiero w naszych sercach, a w jego sercu wciąż żyły skulone w swojej postaci, wciąż żyły w bolesnych wspomnieniach i na pięknych zdjęciach i obrazach. Więc obowiązek? Tak z pewnością, bo jeśli blondyn złoży obietnicę dotrzyma jej nawet wbrew sobie. Dla niego obiec cały świat, bo złożyło się wiążącą umowę to jak wypić setkę wódki - łyk, zamknąć oczy i po wszystkim. Zaś co z honorem? Honor dla niego był równie ważny, co Loire. Może nawet czasami ważniejszy. Dlaczego? Bo honor wiązał się ze wszystkim powyżej, jeśli nie spełni się obietnicy to traci się honor, pozwoli zbrukać rodzinę to traci się honor i tak w kółko.
- Dlatego właśnie musimy żyć tak, żeby nużące koszmary były tylko koszmarami. - rzucił jej na odpowiedź. Dla niego było odwrotnie. Koszmar był ciekawy, bo coś się dało, a w przyjemnych snach wszystko tkwiło w swego rodzaju obrzydliwej stagnacji. A stagnacja? Stagnacja była zła, zwłaszcza dla Blaise'a. Oczywiście nie miał on jakiś chorób ruchowo nerwowych, że nie mógł usiedzieć w miejsc. Dla niego stagnacją było nic nie robienie, a objawiało się to w czymś tak prostym jak czyste zamieszanie w ludzkich sercach. Oczywiście produktywne było również siedzenie z książką przed telewizorem. Krew, a raczej jej stopniowy upływ może powodować mamroty i wszelkiego rodzaju szaleńcze zdania, ale w sumie nawet trzeźwo Blaise wyraziłby się tak o Krainie Luster. O miejscu, którego z czystego serca nienawidził, nie miał do niego sentymentu i najprawdopodobniej, gdyby nie uważał, że MORIA jest zacofana i obcesowa to zamaskowałby swoją rasę i stał się jednym z nich. Dlaczego? Bo ona była powodem wszystkich nieszczęść i niewłaściwych skrętów, sprawiała, że normalni stawali się nienormalni, więc nudnymi. Sprawiała, że szczęśliwe dzieci stawały się nieszczęśliwe, że przez swoje pochodzenie traciły przyjaciół. Sprawiała, że nadając innym takie szczegóły jak na przykład fioletowe oczy zamykała drzwi do każdego normalnego życia wśród normalnych ludzi, którzy chwalą się tylko rzeczami nadanymi im, przez jak wierzą Boga, a nie jakimiś ponad paranormalnymi mocami. Obrzydliwe.
- O nie, spełniałem tylko obowiązek sługi, choć sam mam nadzieję, że więcej nie zostanę poproszony o zostanie obiadem. - powiedział z irytującym uśmieszkiem. Powoli nabierał kolorów i właśnie dlatego wstał. Gdyby dalej siedział, najprawdopodobniej nie zdobyłby się by wstać, a tak ma to przynajmniej za sobą. Mówią, że kiedy spadnie się z konia czy roweru trzeba natychmiast na niego z powrotem wsiąść. Tak więc po upadku trzeba natychmiast wstać. Dziewczyna miała całkowicie rację, że kolos na niebie płata jej figle, ale Blaise bardziej by uważał, że Los. Dlaczego? Poznając przez lata tyle religii jasne było, że na młodego Gregora tylko los mógł być uznawany za marionetkarza życia. Swoją drogą oczy dziewczyny też przywodziły mu coś na myśl, jakby rozpływające się niebo. A włosy? Ciekawe czy zapuszczała je od dzieciństwa. Przypomniał sobie nagle, że w sumie zalecanie się do panienki Madeline to coś bardzo nie ładnego w stosunku do pewnej młodej damy z którą uwiązany był umową. Szczerze mówiąc zapamiętał ją bardzo dobrze, urocza blondynka o lekko turkusowych oczach. Chociaż miał nadzieje, że wciąż żyje, bo szkoda gdyby taka urocza pani zeszła z tego świata to w niesmak byłoby ją teraz spotkać. Nie w smak byłoby mu teraz spełnić obietnicę zadaną przez ojca. Chociaż właściwie, kiedy skończy mu się ochota na życie masochisty szukającego interesujących osób, to z pewnością spróbuje ją odnaleźć. Dlaczego? Bo była z pewnością bardzo ładna. Jej matka była ładną kobietą, a ojciec bardzo przyjemny, więc geny nie mogły zrobić z niej głupiego psikusa. Nie mogła też być głupia, bo przy pierwszym poznaniu już, można stwierdzić, że poznał jej aurę. Kiedy powiedziała, że równa się to z samotnością wzdrygnął się nieco. Samotność równała się obojętnością, a Blaise najbardziej na świecie bał się właśnie obojętności, nawet złość i wrzask był lepszy od zimnego pozbawionego emocji wzroku.
- Panienko, widziała panienka moją ranę na ramieniu, więc grzeczność w obecnej sytuacji to nic innego jak głupie i niedorzeczne przyzwyczajenie. - powiedział i spróbował stać prosto. Nadal wyglądał blado, ale to było takie urocze w pewnym sensie. Tak przynajmniej sądził. On wciąż mówił do niej panienko, bo mówił tak do wszystkich pięknych i brzydkich, chociaż nie ma kobiet brzydkich, są tylko takie które nie są mną *-* (nie, nie wnikaj), kobiet. Dokładnie, skoro już odkrył przed nią swoją jakże obrzydliwa postać, to nawet w swojej pięknej i nienagannej zawsze będzie przywodził jej na myśl szwy i krew. Cóż za niedorzeczność, akurat przed tą uroczą blondynką. Dla Blaise'a było to coś naprawdę niegodnego uwagi i jak mówiłam skoro się już odkrył to mogą być dla siebie na ty, przynajmniej ze strony dziewczyny.
- Śmiem sugerować, że przy porodzie matka postanowiła mnie tak nazwać. - powiedział na jej reakcje nieco ironicznie. Po prostu nie mógł się oprzeć. Była co najmniej dziwna i niechciana, przynajmniej przez chłopaka. Nie pamięta, kiedy ostatnio ktoś obruszył się na jego imię i wydawał się jakby zobaczył ducha. Ostatnim razem było to chyba w bibliotece, w portalu, który tym razem wyjątkowo śmierdział trupią posoką, a przy uderzaniu lwią kołatką o glinianej drzwi roznosił się dźwięk konającego starca. No nie była to miła chwila, póki nie rzuciła się na niego ze łzami w oczach stara bibliotekarka, by zaraz potem skarcić się za to, że wydała z siebie zbyt dużo dźwięków. Nie zanosiło za to, żeby blondynka zrobiła to samo.
- Ah, proszę o wybaczenie. Jeśli się panience z kimś kojarzę to może już się poznaliśmy? - powiedział stojąc już prościej. Czuł się o wiele lepiej, choć wciąż słabo i projekcja łóżka wciąż przysłaniała mu cały światopogląd.
- Jeśli panienkę przestraszyłem to przepraszam. Ta skaza to pewna pamiątka, ale jeśli panience to przeszkadza. - powiedział nieco speszony. Nie wiedział, że tym czymś, co przeszkadzało głównie tylko jemu mogło kogoś aż tak przestraszyć. Nie myślał, że wyglądało to tak źle, wręcz wydawało mu się, że było to w miarę znośne, a ktoś mu powiedział, że dodaje nawet charakteru. Podniósł dłoń do spinki, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Jeśli tego nie zaakceptuje, a już to widziała, to nie było sensu tego ukryć, bo znając życie jej wyobraźnia i tak szybko dorobiłaby tą bliznę po drugiej stronie twarzy.
- Kiedyś nosiłem nazwisko Guide i jestem synem Emelie Premierreve. - powiedział patrząc w jej oczy i próbując wyczuć jakąkolwiek reakcje. Nie chciał wracać do tego co było, ale w obecnej sytuacji chyba nie miał wyboru. Jedyne z czego mógł zrezygnować to wymiana imienia ojca, prawie jakby samoczynnie się wydziedziczył. Ta myśl wywołała iskierki śmiechu w jego oczach, ale twarz wciąż pozostawała niewzruszona. Swoją wypowiedzią jakby sugerował, że wciąż nie otrzymał odpowiedzi na swoje ostatnie pytanie. Owszem dziewczyna kojarzyła mu się z małą Cecille, ale jej obraz miał obecnie w wspomnieniach zapisany jak przez mgłę i nie bardzo mógł wierzyć, że Los ma aż taki dobry humor.Cecille - 27 Lipiec 2011, 22:29 Czego jednak nie można było powiedzieć i o stojącej przed jego oczyma panience. Wróżbiarstwo, jasnowidzenie, czy chociażby skomplikowane arkany tarota i cała napuchnięta egzotyką otoczka, która je otaczała ze wszystkich stron, cygańskimi oczyma spoglądając na życie panienki była dla niej istnym pokuszeniem. Wprawdzie nie chodziło o dysputy nad prawdopodobieństwem, ni prawdziwością ów wróżb, a o cały przeraźliwie nonszalancki klimat, ów aurę, która była nieodzownym towarzyszem spotkań z wróżbitami, czy choćby wędrownymi wieszczami i jasnowidzami. Niczym poeta, w przypływie natchnienia wypluwający spod swych warg kolejne strofy, oni, w takt kolejnych wizji i nawiedzeń doznawali nieprawdopodobnych olśnień, Sama obecność takowych istot, ich towarzystwo... wszystko to pozwalało wpaść drobnemu dziewczęciu w niesamowicie wyśmienity humor, który w przypływie dziwów, trwać zwykł nawet kilka dni. Oh tak, uwielbiała całą tą baśniową otoczkę, wyrwaną wprost z marzeń sennych Szeherezady i rzuconą na półmisek jej strawy. Istna bajka, w której nie musiała być jedynie świadkiem, a żywym członkiem. Dzielić sny, sycić je marzeniami dalece wykraczającymi ludzkie fantazje. Cała ta fantastyka, spirytyzm, aury i przepowiednie... mogła ich słuchać nieustannie. Jakim więc trafem miało okazać się nie napomknienie o nich głośnym tonem. Chyba tak naprawdę sam nie zdawał sobie z tego sprawy, czyż nie? I dobrze! Opuśćmy jednak krainę snów i powróćmy na twarde nogi, oczyma spoglądając na, co tu dużo mówić, będącą obecnie w nagannym stanie sylwetkę męską. Choć przyznać musiała, iż pomijając owe paskudne dodatki, w postaci niedopuszczalnie porozdzieranej skóry, jego prezencja byłaby co najmniej kusząca, a przynajmniej w każdym calu intrygująca. Takie też przypuszczenie zrodziło się nagle za kurtyną złocistych pasm, będąc w istocie niejaką reakcją na uważne, niemal lustrujące spojrzenie chłodnych oczęt. Oh tak, zadbany i elegancki, byłby zdolny uchodzić za istnego panicza wyrwanego dopiero co ze szponów zaborczych rodziców należących niechybnie do zamożnych osobistości. No cóż, pech czy też nie chciał, iż ów tajemnicza persona zaprezentowała się jej z właśnie takowej strony, wprowadzając niejaki zamęt w swym odbiorze. Owszem, nie śmiała podważać jego umiejętności zdobywania kobiecych względów, skądże znowu! Podważeniu poddała natomiast, ów cenną umiejętność względem jej samej. Owszem, ceniła sobie piękno niczym przykładny koneser dzieł sztuki, jednak... nieistotnie jak wielki zachwyt wzbudziłoby w niej dane dzieło, obciążona ona była przyrzeczeniem, którego nie sposób było złamać. O tym zaś, pamiętała aż nader dobrze, dajmy na to podczas licznych rendez vous z młodymi paniczami lub panienkami, których uroki i walka o względy sprawiały jej nie lada przyjemność. Niestety, była ona równie ulotna, jak i ich towarzystwo, niemal tak zdradliwie posłuszna, niczym jutrzenka. Znikała szybciej, aniżeli się pojawiała, pozostawiając za sobą przygnębiający ślad pustki i bezczynności. Potworny cios, następujący po uprzednim trafieniu przez amora, czyż nie? Temu zaś, nie zwykła poświęcać swej dalszej uwagi. Obowiązek był ważny, honor istotniejszy, zaś rodzina... bezwzględna, wielokrotnie okrutna i bezapelacyjna. Była wszystkim. Ku jej chwale przelewano krew, toczono boje czy chociażby zawierano umowne małżeństwa, mające na celu pojednanie zwaśnionych lub zapewnienie kontynuacji rodów. I oto tak trwali w niemej polemice, dwie ofiary ów okrutnej polityki swych rodzin, gotowych do wspólnego scalenia obu linii. Jakże wówczas cenne wydawały się chwili niewiedzy, czyż nie? Choć czy to z ich woli, czy też dzięki ingerencji kpiącego losu, koniec ich mętliku miał niedługo zakończyć swój promienny żywot.
- Mówisz Monsieur, jakby było to takie proste... niestety, nie każdy z nas może sobie pozwolić na taki komfort. Czasem koszmary mogą być realniejsze od rzeczywistości, mój Drogi.
Skwitowała nieco pewniej, a tym bardziej w zaskakująco banalny sposób siląc się na niejaką bezpośredność. Przez moment też, zdawać by się mogło, że ostatnie zdanie wyrzekła w kierunku pustki, lub samej siebie, aniżeli w odpowiedzi ku młodzieńcu. Czy w istocie stagnacja napawała go tak nędznym uczuciem? Dla niej samej niekiedy stanowiła ona ostatni azyl, w niekończącej się, wiecznie przegranej walce z przykrymi myślami. Przeto jakże była zdolna do boju z własnymi koszmarami, z obawami, które lodowatymi szponami potrafiły roztrzaskać nawet najbardziej optymistyczną możliwość? Jedyną ucieczką od takiego losu była próżnia. Potworna pustka, w jakiej nie raz pozwalała sobie utonąć. To zapewne z tego powodu, brat niekiedy określał ją pustą skorupą lub lalką, pozbawioną duszy. Taką właśnie się stawała, gdy wyrzuty sumienia i nachalne retrospekcje nękały jej umysł. Pusta, przeraźliwie pusta i pogrążona w niemym i ściskającym do szpiku smutku.
- A zatem rozmawiam ze sługą? Cóż, ośmielam się współczuć Twej lojalności, która po takim incydencie zdolna jest do takiej empatii. Zdumiewające.
Wyszeptała, powracając dotąd nieobecnym wzrokiem na migoczące w księżycowym blasku, młodzieńcze lica. Dziwnym trafem wydał jej się w tej chwili nieco zabawny. Tak wierny, pomimo otrzymanego ciosu. Zabawny w swym uparciu i niejakiej głupocie. W jej mniemaniu do owego wyczynu zdolny byłby jedynie masochista lub... idiota. Pozostawało więc pytanie, kim był jej ówczesny towarzysz w tym księżycowym spacerze? Bogate dysputy na temat jej samej bez najmniejszych trudności umknęły uwadze dziewczęcia, które oh losie, nie opanowała dotąd przydatnej sztuki wnikania w cudze myśli. Choć może to i dobrze? Wiele dalece odchodzących od etycznych rozważań pozostawiło jej wrażliwą psyche bez szwanku, nie narażając i tak nieco osłabionego jestestwa na niechciane zniesmaczenie. Odbijające się w jaskrawej łunie lakierki zwieńczające drobne stopy zamigotały żwawo, poddając się cudownemu układowi koordynacji ruchowej, podążając niczym wierny towarzysz za męską sylwetką. W pewnym sensie bała się o niego. Zaskakujące i niemal nieprawdopodobne uczucie zrodzone w osóbce, której obawy lub uciechy oscylowały zaledwie w granicach owego kobiecego ciałka, ah i rzecz jasna mglistej postaci jej braciszka, skończonego egoisty, którego zmartwienia w zupełności spadały na cherlawe ramiona Cecylii. Obawy, zmartwienia były dla niej codzienności, a jednak... nigdy nie były kierowane względem osób wykraczających poza jej rodzinny krąg. Zdumiewające, jak aura była w stanie oddziaływać na człowieka? Niby cóż innego mogło być przyczyną ów emocjonalnych anomalii?
Niedorzeczne i głupie... owszem, w pewnym sensie w obecnej sytuacji mogło się takowym wydawać, zupełnie niczym zachowanie taktu wśród bandy gburów i prostaków, choć czy i asymilacja wydawała się wówczas słusznym rozwiązaniem?
- Obawiam się, że doszło do pewnej karygodnej pomyłki. Otóż... nie może być Pan Gregorym Premierreve.
Najwyraźniej dziewcze doświadczyło typowej reakcji uczestników potwornych wypadków lub wydarzeń, które były zbyt drastyczne, aby mogły zostać zapamiętane. Umysł najzwyczajniej w świecie odrzucił ową wiadomość, uznając ją za tak absurdalną, iż nie mogła być ona prawdą. Owy jegomość miał być jej Gregorym? Byłoby to niemałą kpiną, czyż nie? Z ich rozmowy wynikło już przeto, iż był on czyimś sługą, na dodatek odczuwającym ku swemu pracodawcy niejakie uczucie odbiegające od standardów jedynie służbowej lojalności i oddania. Zawahała się, rozważając tysiąc możliwości w krótkiej sekundzie poświęconej mrugnięciu oka. Tona pytań, niespójności i zamętu spadła w tak drobnym ułamku na ciało złotowłosej. Czy faktycznie tak mogła wyglądać prawda? Mętlik w myślach począł zataczać coraz to większy krąg.
- Jeżeli Twe słowa są prawdą, wątpliwym byłoby, iż nadal mnie pamiętasz, Gregory. Ni tym bardziej drobnego dziewczęcia, któremu niegdyś złożyłeś pewną obietnicę.
Odparła po dłuższej chwili, wypełnionej jedynie ich wspólnym milczeniem. Oh, bynajmniej w tejże chwili jej zmartwienie zajmowała owa przykra pamiątka, która teraz jarzyła się na jego twarzy. Owszem, mgliste wspomnienia wynurzyły się z głębi myśli, ukazując pewną odległą scenkę, w której to smukłe palce kobiece zacisnęły się na drobnym kawałku pergaminu, informującego o odniesionych obrażeniach przez odległego panicza, a wszystko to jawiło się raczej jak dawny sen, niżeli urywek jej życia. Pamiętała wykaligrafowane słowa na papierze, jednak nie była w stanie zidentyfikować ich ze stojącą tuż obok personą. Wszystko zdawało być kolejnymi fragmentami układanki, a jednak tak powykrzywianymi i zdeformowanymi przez czas, iż nie sposób było je złożyć w całość. Cała ta sytuacja, jego słowa i ich wspólna prezencja... wszystko to było aż nazbyt nierealne.
- Pozwól zatem, że i ja się przedstawię. Cecille... a w zasadzie Cecille Clementine Tichý. I doprawdy, staram się usilnie dociec, jak mogłeś uznać, iż właśnie to znamię byłoby w stanie mnie przestraszyć, drogi Gregory.
Odparła głosem, który dotychczas niejako krył się w drobniutkiej krtani blondynki, pełnym spokoju, równie dostojnym, jak i objęta przezeń poza, przypominająca raczej marmurowe dziecię, niżeli żywą panienkę. Być może to strach, goszczący tu w czystej postaci spiął i tak nieokazałe mięśnie i zatrzymał zgrabne ciało w zastygłej pozycji. Wpatrywała się w niego, jednak w sposób dalece odbiegający od zwyczajnego spojrzenia. Ów wzrok zdawał się być wszechobecny, a jednak pomimo utkwienia na wysokości amarantowych tęczówek nie wydawał się patrzeć na nie wcale. Przedziwne uczucie, zwłaszcza dla owego obiektu obserwacji. Nastała cisza, przerwana kurczowymi stuknięciami maleńkich obcasów. Oh tak, postać kobieca zbliżyła się, z początku nieufnie, zatrzymując się w metrowej odległości od mężczyzny, lustrując w tejże chwili jego twarz. Ściągnięte brwi w barwie świeżego cynamonu i spięte w wyczekującym grymasie usta... istna lalka. Choć w tym groteskowym świetle bliżej było jej do żywej kukiełki, marionetki tudzież. Istna groteska, jednak czy i on podzielał jej odczucia wobec owej sytuacji? Cóż, właśnie w tym celu zwlekała, sycąc spragnione oczy widokiem odkrywanym zupełnie na nowo.Anonymous - 28 Lipiec 2011, 16:50 Żeby nie było nasz malec był kiedyś u wróżki, bardzo pięknej wróżki, naprawdę. Dokładniej rzecz biorąc Blaise nawet nie wie czy była piękna wnętrzem czy może odurzył go zapach kadzidełek. Cała sprawa odbyła się szybko i właściwie całkiem boleśnie dla owej kobiety. Była młoda, tyle pamiętał. Pamiętał również, że o ironio, zgubił się na jednej z ludzkich ulic, a jego wrodzony talent do odnajdywania życiowych dróg jakoś wygasł. Ludzie w dzisiejszych czasach są bardzo zapracowani, całkowicie ignorowali młodzieńca. Chociaż może to były lata sześćdziesiąte lub osiemdziesiąte, nie do końca pamiętał. Za to przed oczami wielokrotnie stawał mu obraz ubranych od stóp do głów na czarno, w czarne garnitury i czarne garsonki, mężczyzn i kobiet w różnym wieku. I tak przecież wszyscy wyglądali jak chodzące pingwiny i właśnie tak się poruszali w owym tłoku. Wszyscy ignorowali młodzieńca, który zamiast szarpnąć za kogoś, grzecznie się kłaniał i obrywał w głowę od innego przechodnia zanim kogokolwiek zaczepił. Sześćset lat temu to było całkowicie nie do pomyślenia, może dlatego że na świecie było mniej ludzi? Woleli oglądać płatki kwiatów niż cyferki na komputerze. Kto wie. W każdym razie jedyną osobą, która wykazała zainteresowanie Blaise'em był właśnie wróżbitka. Porwała go za rękę i zaciągnęła do okrągłego stołu ze szklaną kulą, jak zauważył blondyn kiedyś musiała być ona akwarium, ale mniejsza o to. Szybkimi ruchami dłoni zaczęła ją wycierać i rzucać się przy tym niemiłosiernie. Młody Gregory całkowicie rozumiał i właściwie cenił je. W gruncie rzeczy były jednymi z inteligentniejszych osób w tym padole. Może nie przepowiadały przyszłości, ale żeby tak dogłębnie znać ludzką psychikę musiały być dobrymi obserwatorkami, Białe Króliki mogły się od nich uczyć. Swoim przerażającym nieco zaczarowanym głosem mamrotała coś o wielkim bogactwie, na co chłopak powiedział, że już jest bogaty. Swoją drogą tego dnia zadecydował, że nie ruszy już ani grosza z rodzinnego skarbca. Mówiła również coś o nieszczęśliwej miłości, ale Blaise żachnął się tylko, że miłość to głupota, a skoro on jest kochankiem mądrości to nie zrobi takiego głupiego skoku w bok. Huh, bywał całkiem arogancji w stosunku do osób, których więcej nie zobaczy. Jednak w obecnej sytuacji może miała trochę racji. Rany na jego ciele są co najmniej nieprzyjemne, a wzrok jego pani nieprzychylny. Pani wróżba, coraz bardziej poirytowana, mówiła, że ten kto nie wierzy w magię jest przeklęty. Blaise za to uśmiechnął się do niej pobłażliwie, ale oczy i reszta twarzy zdradzały lekkie rozbawienie i wręcz poirytowanie. Ah, ta przeklęta mimika twarzy. W tamtej chwili zarządał, by powiedziała mu coś czego nie mówi nikomu innemu. Wtedy ta rozsiadła się wygodniej w fotelu i spojrzała na niego niemo, bez żadnych uczuć. Może wiedziała, że go to zirytuje? Z pewnością, mówiłam, dla nich jesteś jak sito pełne odkrytych informacji, trzeba je tylko odczytać. Wiem tylko, że nie jesteś stąd i nigdy nie będziesz, nasieniu z Lustra. syknęła wręcz. Blondynowi zaraz uśmieszek zszedł z twarzy i choć jego serce zostało otoczone i utulone strachem o własne życie, ten doskonale wiedział co zrobić i pomógł mu wchodzący członek grupy. Rzucił krótkie "yo" w kierunku filozofa, jak wtedy go przezywali, i spojrzał na niego wyczekująco. Wtedy Blaise znów się uśmiechnął, wstał zataczając się ze śmiechu i stwierdził na głos, że kobieta jest obłąkana lub jest komikiem, bo uznała, że pochodzi z tego getta z którym walczą. Wtedy jego towarzysz, sporo od niego starszy jakieś pięć lat, spojrzał na niego zdezorientowany, by po chwili śmiać się razem z nim. Comatose, bo tak nazywali mężczyznę, objął blondyna ramieniem i razem z nim wyszedł z pokoju. Tylko Blaise spoglądając za siebie zobaczył jak wróżka podnosi z ziemi kolorową, zieloną soczewkę, a ona zobaczyła jak jej klient poprawia grzywkę zasłaniając całkowicie lewe oko. Od tamtej chwili było tylko gorzej.
- To niech rzeczywistość będzie snem. - powiedział z zadziornym uśmiechem, informującym że niczym nie można go zgasić. Nie, on na każde powiedzenie miał własne i na odwrót. Wcale, a wcale nie zdenerwował się, że użyłaś jego sposobu mówienia. W końcu nawet on nie był jego, bo mówiąc szczerze biały kolor ukradłam Terr'owi, a pochyłość po zobaczeniu jednego z postów MG. Tak wiem, pobocznie to się nazywa zazdrość. Tak stagnacja dla blondyna była czymś w rodzaju najgorszego więzienie, była jak odizolowanie. Może kiedyś myślał podobnie jak Cecille, ale to musiało być chyba za czasów noworodka. Odkąd pamiętał denerwował go spokój jaki niosło ze sobą życie. Od najmłodszych lat knuł i mieszał. Jak myślicie, czemu ojciec nie był z niego zadowolony? Przekonacie się za chwilę.
- Nie wiem czy sługa to dobre słowo. Z definicji sługa to ktoś kto otrzymuje jakiekolwiek wynagrodzenie, więc widzę tu jawne niedopatrzenia w mojej umowie o pracę. - odpowiedział drapiąc się po głowie. To go lekko zmuszało do przemyśleń i wręcz utrudniało jasny pogląd na całą sprawę. Tylko jakie wynagrodzenie byłoby dobre? Pieniądze nie, pieniędzy od niej nie chciał. Wtedy czułby się jak żigolak. A może wystarczy tylko jej obecność? Kto wie.
- Empatii? O nie, ja mam zamiar zapamiętam owe zdarzenie. Szkoda, gdyby się zmarnowało. - powiedział, a tym samym jego sylwetka rosła pokazując, że albo pęcznieje i zaraz zamieni się w gąbkę, albo czuje się lepiej. Właściwie mogę wam już powiedzieć, czemu jego ojciec był z niego niezadowolony. Kilka dni przed ich śmiercią skoczył z klifu wprost do zimnej wody. Ani na chwilę się nie bał, w końcu znając go, dokładnie sprawdził co mu grozi i wszystko obliczył, by mieć pewność swojego zdrowego powrotu z głębin. Oczywiste było, że założył się wtedy ze znajomym o pewną rzecz, która spodobała się mu dogłębnie, ale niestety jego siostrze nie... no ale to dłuższa historia. Nie bał się póki oczywiście Loire nie opowiedział wszystkiego ojcu. Guide nie postępują jak głupcy., powiedział i sprawił mu taką karę jakiej nie zapomni do końca życia. W sumie teraz też byłby niezadowolony, że jego syn podejmuje ryzyko by tylko nie tkwić w tej nużącej stagnacji.
- Oh, zaręczam, chociaż nie. Nie mam pewności czy zmieniłem nazwisko w urzędzie. - rzucił na jej prosty sposób odtrącenia rzeczywistości. Odpowiedział tak, a nie inaczej, bo stwierdził, że kolejna ironiczna riposta byłaby co najmniej nie na miejscu, zwłaszcza, że kobiecie zawdzięcza uratowanie przed potencjalnym zagrożeniem. Zaburczało mu w brzuchu i sam siebie skarcił za niegrzeczność. Nie lubił jadać sam, ale wielokrotnie nie miał wyboru, kiedy brzuch domagał się gorącej strawy. Według Blaise'a jedzenie w samotności nie miało sensu, poza zapełnieniem żołądka i pozbycia się smutków. Jakkolwiek Cecille by się tego wypierała, była bardziej człowiekiem niż jej się wydawało. Te wszystkie odruchy... Młody Gregory uśmiechnął się na tę myśl. Doprawdy zabawne. Coś czego on nigdy nie mógł zdobyć u niej objawiło się szybko i bezboleśnie. Na zdanie o obietnicy zdziwił się nieco, bo wszystkie wypełniał jak najbardziej skrupulatnie i bez większych opóźnień. No chyba, że jakaś była złożona bardzo dawno temu bez jego obecności. Na dźwięk jej imienia i nazwiska klęknął. Właśnie. Klęknął. Coś jakby chciał się jej oświadczyć, zabawne. Nawet nie miał pierścionka. Choć głupawka powoli mu przechodziła dla niego i tak wszystko był cholernie zabawne. Pochylił głowę, a nieupięte włosy zakryły mu twarz. Urosły od ostatniego razu, albo je przytnie, albo zwiąże wstążką, przecież i tak będzie wyglądał bosko.
- W takim razie proszę mi wybaczyć. - zaczął biorąc jej dłoń i składając na niej pocałunek. Przynajmniej nie zostawił śliny, bo brak osocza wpłynął również na wytwarzanie innych płynów i usta miał suche, choć wciąż miękkie. Zignorował całkowicie zdanie o danej obietnicy mając nadzieje, że Cecille zapomni choć to była ulotna nadzieja bez przyszłości.
- Widzę moja droga Cecille, że wypiękniałaś od naszego ostatniego spotkania, a tak piękne damy często boją się skaz. zakończył podnosząc głowę. Właściwie nie uklęknął specjalnie, mógł się skłonić, ale z dwojga złego wolał pobrudzić sobie kolano niż paść z powrotem na ziemię, przy próbie skłonu. Najlepiej poczeka aż dziewczyna, nie... już kobieta, każe mu wstać. Tak to dobre wyjście. Właściwie zastanawiało go czemu mówiła do niego Gregory, a może raczej przywodziło wspomnienia. Jakby nie patrzeć w domu wielokrotnie go tak nazywali jakby zaznaczając czyim jest synem i wymagając, że ma wyglądać, zachowywać się i mówić jak on. Niedorzeczne. Chociaż niedorzeczna była teraz ta cała sytuacja i znając życie przyniesie tylko supły nitki życia, których nie potrzebuje. Więc dlaczego był taki miły? Bo zawsze się tak zachowywał, koniec. Kropka. Kto by pomyślał, że mała i słodka Cecille wciąż żyje, że wyrosła, tak jak mówił, na piękną damę o, jak widać, dość ciętym języku i nienagannych manierach. No i jak tu się nie zakochać? Oh, Blaise z pewnością już leżałby u jej stóp, gdyby nie pewna całkowicie od niej odmienna kobieta. Podobno przeciwieństwa się przyciągają. Co teraz pocznie z panną Tichy? Iść się tylko zabić.Cecille - 28 Lipiec 2011, 20:16 Świat po drugiej stronie lustra, zamieszkały przez istoty kruche, a mimo to pyszne i zachłanne, do szpiku kości pusty, pozbawiony ostatniej krzty magii, której ciche konwulsje obrały sobie kpiące, cyganerskie postacie. Cóż za smutny los spotkał istoty, które nawet nie zdawały sobie sprawy z niefortunności własnego położenia. Ironia? Prędzej sarkastyczne poczucie humoru losu, o ile takowym dysponował, który takowymi torturami chciał upokorzyć ową rasę w jeszcze większym stopniu. Ludzie... tajemnicze istoty, o których waśniach, wrodzonej zawiści i szerzeniu wszechpojętego zła i grozy krążyły już tylko baśnie. W swym życiu przyszło jej spotkać zaledwie garstkę takowych person, które choć delikatne ciała, zdolne były wyrządzać nie lada ból. Być może tak marny wynik był niczym innym, jak wynikiem swoistej wzgardy i głęboko zakorzenionego lęku ku przechodzeniu w owy wymiar, w którym to ból, zazdrość i autodestruktywne zapędy nieustannie zbierały swe żniwa. Kraina o której mowa, kraina ludzi napawała ją nie tyle lękiem, ile całkowitym i niemal bezgranicznym obrzydzeniem. Lęk zaś, był jedynie dodatkiem do i tak szerokiej puli negatywnych emocji, skierowanych ku... ludziom. Sama nie była do końca pewna, w którym momencie zrodziło się w niej równie przeraźliwe uczucie. Być może było ono następstwem wojny? A może nieustannych pouczeń rodziców, których zapatrzenie w Krainę Luster sięgało nierzadko istnego apogeum? A może po prostu zwyczajny lęk o życie swoje i brata, o los każdej magicznej istoty, której dumnie przyszło przemierzać owe ziemie? Pytanie to, jak przyszło jej się przekonać po dwudziestu latach nadal pozostawało bez odpowiedzi, tkwiąc w psychice niczym najgorszy pasożyt, trawiąc ją i zatruwając od środka. Kto wie, może gdyby młody panicz Premierreve tak szybko nie zniknął z jej młodzieńczego żywota, jej pogląd właśnie w tej kwestii byłby całkowicie odmienny? Tysiące pytań, a żadne nigdy nie miało doznać wspaniałej ulgi, jaką niosła odpowiedź. Pozostawało więc pokłaść ostatnie resztki zruganej ufności właśnie w ów nieliczny, okrutnie mizerny odsetek cyganerii, która z wysoko podniesionym czołem, niekiedy butnie i wręcz arogancko spoglądała w twarze zwykłym szaraczkom. Chyba jedynie ta cienka nić, jaka w baśniowy sposób łączyła ich światy okazywała się być ostateczną nadzieją, na jakąkolwiek zmianę w poglądach imbrykowej panienki.
- Snem? Czy to w ogóle możliwe?
Odparła niepewnie, marszcząc nieco cienkie brwi i wprawiając smagłe w obecnym świetle czoło w niejakie zatroskanie i zawahanie. Mimo to nie śmiała ukryć, iż spodobała jej się niejaka nieugiętość w jego pozie, niespotykane zacięcie i umiejętność wybrnięcia z niemal każdej słownej łamigłówki. Była to przydatna umiejętność, która w oczach Cecylii wydawała się wręcz niezastąpioną. Najgorsze więzienie... czymże więc była owa stagnacja w przypadku osoby, która dobrowolnie poddawała się ów bierności? Czy w równym stopniu odnosiło się to do niej? Istoty, dla której zaznanie spokoju możliwe było jedynie dzięki owemu poczuciu... bezsilności? Z drugiej strony jego zapał, nieugiętość, były tak podobne bliskiej jej osobie... potrząsnęła głową, oddalając z myśli popiersie swego brata, które machinalnie rozkwitło przed jej oczyma.
- A więc pragniesz wykorzystać to przeciw tej osobie? Zaiste, dalece Ci do podręcznikowego sługi,
Dotąd słowikowy i całkowicie melodyjny głos jakby się załamał, przerywany cichym chrząknięciem i nerwowym odwróceniem wzroku. Dopiero teraz, tak naprawdę dotarł do niej ów nieznośny fakt, iż owy mężczyzna, zjawa z jej przeszłości... służył komuś. Morze wątpliwości roztoczyło prawdziwy sztorm w jej myślach, poddając w wahanie każdy, nawet najdrobniejszy aspekt. Przedziwne ukłucie. Zazdrość? Czyżby to znów ona zakołatała w jej sercu?! Oh, jej honor, tak, właśnie on doszedł do głosu. Otóż honor panienki Cecille począł snuć wielorakie hipotezy, a akompaniująca mu zazdrość jedynie zaogniła emocjonalny konflikt w drobnym i jakże wydawać by się mogło, kruchym ciele. Zatem służył komuś, kobiecie... na dodatek w takt jego rozmowy mogła śmiało wywnioskować, iż kobieta ta nie należało do delikatnego kwiecia i że uczucie, jakim dążył ją Blaise było... co najmniej niepokojące. Swoją siostrę wyręczyła zawiść, jednak nie na długo, ustępując miejsca niejakiej... złości? Nie, tym co wówczas rozgorzało w dziewczęciu było nic innego, jak czyste rozczarowanie. Wszystkie te lata lojalności, oddania, opieki nad bratem hulaką i notorycznie odrzucanie nachalnych zalotników, po to, aby w tym momencie poczuć gorzki łyk, dudniący w jej krtani. Krótki ból i puff! Cały ten smutek rozpłynął się w trymiga! A to za sprawą tak niechętnie odbieranej przez niego stagnacji, nowo przybyłego chłodu i dystansu. W tym momencie można się było pokusić o przywołanie przyzwoitki i nazwanie ich spotkania pierwszym, umówionym rzecz jasna rendez vous, choć i otoczenie i inne detale pozostawiały wiele do życzenia. Natrętne myśli ustąpiły obawie o stan w jakim znajdował się młodzieniec, a raczej jego niezbyt przyjemnego powrotowi. Zbliżyła się powoli, ostrożnie stawiając każdy z wyważonych kroków. Obserwowała go. Nie, raczej lustrowała, po raz kolejny badając reakcje i oceniając stan jej drogiego lunatyka. Miała nadzieję, iż nie wyniknie z owych obrażeń nic poważnego, wszak byłoby to istną plamą na jej honorze, której nigdy, ale to nigdy nie dane by jej było sobie przebaczyć! Niespodziewany odgłos, rozpierzchł jej zamyślenie.
- Oh, jakże mogłam tego nie rozważyć?! Musisz koniecznie coś spożyć, aby odzyskać siły!
Skarciła się w myślach, żałując, iż wcześniej nie doszła do takowego wniosku. Zacisnęła odziane karminową poświatą wargi, spinając je w poziomą i zaciętą kreskę, ależ nie potrafiła przewidzieć tak istotnych rzeczy! W chwilach takich jak te szczególnie współczuła sobie, iż nie dane jej było dysponować umiejętnością odczytywania myśli i najpewniej nadal zamartwiałaby się w tenże uroczy sposób, gdyby nie pewien drobny, całkowicie szokujący gest.
Spoglądała na zakrzywioną sylwetkę z góry, ułożoną w nadzwyczajnym popisie ukłonu, jakim właśnie ją uraczył. Oszalał? A wydawało jej się, iż z kurtuazją przyszło im się pożegnać już jakiś czas temu, dlaczegóż więc tak nagle... zastygła w bezruchu, ni zszokowana, ni zmartwiona, w drastycznej pozie oczekiwania. Dłoń, którą ujął w swój uścisk podobieństwem odzwierciedlała raczej martwą część kukły, aniżeli żywą kończynę i aby potwierdzić ów tezę, poddała się bez oporów poczynaniom blondyna. Do czasu.
- Widzę, Blaisie Gregory Premierreve, iż tak znaczny ubytek posoki bynajmniej Ci służy... straciłeś rozum?
Chłodny sopran rozbłysł w powietrzu, zaś zgrabna sylwetka otoczona frywolną suknią padła w takt jego ugiętej pozy, łamiąc się na ówczesną wysokość jegomościa. Dłoń, którą mimowolnie pokrył dreszcz towarzyszący jego pocałunku szybkim ruchem objęła zdrowe ramię, znacząco unosząc je ku górze, gdzie było jej prawidłowe miejsce.
- Natychmiast temu zaprzestań, Gregory i wstań do licha! Zbędny wysiłek jedynie pogorszy Twój stan, jednak zdaje mi się, że wcale nie dopuszczasz tego do wiadomości, czyż nie?!
Kolejny zarzut wycelowany wprost z zadziornie wykrzywionych warg, ostry niczym sztylet, a mimo to nadal tak łagodny i subtelny. Nie zamierzała poświęcać uwagi jego dalszym słowom, choć w innych okolicznościach z pewnością jej reakcja byłaby diametralnie inna. Rozprostowała nieco, jak do tej pory ugięte kolana i postarała się unieść wątłymi dłońmi jego sylwetkę, drugą dłoń ostrożnie lokując na przedramieniu, jednak w odległości, która wydawała się być daleką od sprawienia mu niepotrzebnego bólu. Tak, teraz już była utwierdzona w tym, iż rozsądek był u niego wartością występującą w pokładach porównywalnych do śladowych ilości orzechów arachidowych w pewnych produktach. Ależ ją wystraszył! Wszak mógł zasłabnąć, omdleć lub utracić przytomność na całkiem pokaźny ułamek czasu, w którym to biedna Cecille zachodziłaby w głowę czy ukryć gdzieś ciało, czy też sprowadzić pomoc lub w ostateczności czołgać i tak obolałe ciało ku najbliższemu szpitalowi i, o zgrozo, o owych dylematach miała się już wkrótce przekonać na własnej, imbrykowej skórze. Młody panicz Gregory, pomimo jej usilnych starań runął na ziemię, o dziwo nie rozłupując sobie o weń potylicy. A szkoda. Być może to nauczyłoby bardziej dbać o swe zdrowie. Cecille wydała z siebie stłumiony jęk, przypominający nieco mniej werbalne "A nie mówiłam!?" i natychmiast uniosła jego głowę, oceniając potencjalne uszczerbki. Nie zapowiadało się, aby młodzian szybko odzyskał świadomość, zaś późna pora i obecność mnogich gatunków, posiadających w swym menu także i ludzkie mięso, również nie działały na ich korzyść. Czym prędzej chwyciła wiotką dłoń i przerzuciła ją na swe wątłe barki, powoli utrzymując ich wspólną równowagę i już po chwili, próbując wszelkimi, nieco mizernymi siłami wytaszczyć omdlałe ciało z tego piekielnego miejsca. Jeśli jej się powiedzie, gdzie następnie się z nim uda? Dotąd drwiący los okazał się być niebywale przewrotny w owej chwili, wszak czy to nie jej chatka usadowiona była w pobliżu? O tym już, przyjdzie się lada przekonać.
z/t x2Poranek - 18 Sierpień 2011, 22:00 Wybrała się właśnie tutaj, iż to miejsce przypominało jej ojca. Papierowe róże, kochał je tak mocno jak swoje książki w bibliotece. Robił je kiedy mógł, tak samo zrywał przy najbliższej okazji. W szczególnie te białe. A dlaczego, akurat ten kolor? Był to ulubiony kolor jego żony a zarazem córki. Kochał je tak mocno i nigdy nie chciał o nich zapomnieć. Szła tak tą ścieżką oglądając przeróżne kolory, zaintrygowała ją w szczególności niby biała lecz nie dokładnie. Niby nie były one prawdziwe, lecz w głębi duszy Poranek myślała że są częścią niezwykłej botaniki jej magicznego świata. Wracając o kwiatka, pod innym kątem owa róża miała inny kolor. Co było według młodej dziewczyny, piękne. Podbiegła do niego, jak mała dziewczyna, a jej "papierowa" spódnica wiała na wietrze. Na pewno kilka razy, spódniczka się podwinęła, przez co można było podziwiać jej majtki we wzorki. Oglądała go przez po czym w jej rękach ukazały się białe płatki róży. Można byłoby to uznać za wandalizm, lecz nie przejmowała się tym. Od razu ścięła, owymi płatkami różę i chwyciła ją w zgrabną dłoń. A co się stało z płatkami? Rozpłynęły się w powietrzu, zostawiając za sobą błyszczący pyłek. Wyglądało to przepięknie, a oczy Poranka zabłysły w tym niby słońcu. Właśnie w tej chwili poczuła się jak ośmioletnie dziecko, jakby cofnęła się w czasie. Lecz nic z tego, nigdy się nie cofnie w czasie. A gdyby to zrobiła? I tak nie mogłaby oszukać przeznaczenia, jej ojca. Usiadła na środku ścieżki, z papierową różą w ręce. Przez chwilę tak siedziała i myślała nad śmiercią jej rodziców, czy to była jej wina? Właśnie tak myślała, że to wszystko stało się przez nią.
-Jesteś idiotką, nad idiotkami. Głupku...-Powiedziała te słowa sama do siebie, co było bardzo dziwne, gdyż rzadko jej się zdarza tak mówić. Nie chciała się rozpłakać jak w kiepskich historiach romantycznych, czy jakiś ziemskich filmach. Nie, wzięła się w garść i poszła dalej. Miała zamiar cieszyć się tą chwilą, choć samotność zaczęła jej nieźle dokuczać, czego osobiście nie lubiła. Ścieżka wydawała się być coraz dłuższa, a na żadnym kroku Poranek nie mogła zauważyć żywej istoty, stało jej się trochę smutno ale zarazem była ucieszona.
||Wiem że mój wpis grzeszy nie wielką ilością, lecz to przez mój wskaźnik zmęczenia. Jest prawie pełny.Oleander - 19 Sierpień 2011, 16:03 Nareszcie w domu! Po tych wszystkich wędrówkach przez Krainę Luster miło było nareszcie wrócić do swojego świata. Mimo, iż sporo istot nie uznawało Szkarłatnej Otchłani jako krainy, dla Oleandra zawsze była numerem jeden. Tutaj się wychował, tutaj mieszkał, toteż nic dziwnego, że jemu ten świat wydawał się najpiękniejszy i najbardziej przyjazny. Nawet, jeśli był tylko nieskończoną, czerwoną przestrzenią, w której wirowały skalne odłamki. Mógł czuć się tu jak w domu, a gdy tylko przekroczył Bramę, jak gdyby odeszło całe nękające go napięcie. Czuł się dużo swobodniej na „swoim terenie”. Tutaj nikt nawet nie śmiałby go tknąć, gdyż ród Roitelette był znany całej Szkarłatnej Otchłani. Ta myśl zawsze sprawiała, że jego przerośnięte ego pęczniało jeszcze bardziej. Tym razem powrót w rodzinne strony Oleander postanowił uczcić spacerem po ogrodzie i bynajmniej nie chodziło o ten otaczający zamek jego rodziny. Ogród Strachu powszechnie był znany jako jedno z najbardziej niebezpiecznych miejsc, jednak chłopiec nigdy go za takiego nie uważał. Wręcz przeciwnie. Jako małe dziecko, gdy jeszcze rodzinne bogactwa nie przysłoniły mu wszystkiego innego, lubił tu przychodzić. Teraz nie rozglądał się tak jak kiedyś, podziwiając otaczające go niezwykłe rośliny. A trzeba przyznać, że alejka obsadzona krzewami róż zrobionych z papieru była wyjątkowym widokiem. Oleander nie był osobą wrażliwą na piękno natury. Dla niego najcudowniejszym widokiem był skarbiec pełen złota, a najmilszym dla ucha dźwiękiem szelest pieniędzy. Poniekąd było to dość smutne, jak to bogactwo potrafi zmienić i znieczulić człowieka. Światopogląd chłopca zawsze był dość specyficzny, a że nikt nigdy nie pokwapił się by pokazać mu lepszą stronę okazywania uczuć, doszło do tego, iż paniczyk zaczął uważać rzeczy i pieniądze za dużo lepsze od istot żywych. Przestało mu zależeć na kontaktach z ludźmi, zaczął otwarcie twierdzić, że do szczęścia nie potrzeba mu absolutnie nikogo, choć rzadko gardził towarzystwem. Lubił poznawać osoby jemu podobne, a ze znajomości z osóbkami nieco bardziej naiwnymi zawsze miał świetną zabawę.
Drobne kamyczki chrzęściły pod podeszwami budów Oleandra. Chłopak szedł z głową zadartą do góry, tak, by widzieć niebo. A dokładniej przestrzeń, w której unosił się Ogród Strachu. Pustka wyglądająca niczym zlewające się z sobą olbrzymie ilości farb w najrozmaitszych odcieniach czerwieni była doskonałym kontrastem dla nieba w innych światach. W przeciwieństwie do niego, widok w Otchłani zawsze był stały, wiecznie czerwony. Jedynie wzory układane z czerwonych zawijasów mogły zmieniać swoje położenie. Oleandrowi to nie przeszkadzało, w końcu on nie znał innego nieba. Dla niego zawsze ten widok będzie naturalnym po spojrzeniu w górę. Szkarłatne bohomazy pochłaniały więcej uwagi chłopca niżeli papierowe róże, o których krzewy już parę razy zahaczył rękawem, niszcząc przy tym parę perfekcyjnie wykonanych, papierowych listków. Z jego prawej ręki bezwładnie zwisał pluszowy królik, którego ucho paniczyk ściskał w dłoni. Bujał się w rytm powolnych kroków Oleandra. Zdawało się, że chłopiec kompletnie o nim zapomniał i zupełnie odruchowo trzyma prawą dłoń zaciśniętą w pięść. O istnieniu pluszaka przypomniał sobie dopiero wówczas, gdy jego łapka zaczepiła się o gałązkę, przez co omal nie wyrwał się z chłopięcej ręki. Podniósł go tak, by znajdował się mniej więcej na wysokości jego twarzy, po czym przytulił do piersi i pogładził po pluszowym łebku. Biedny Boogie. – skomentował w myślach. Może trudno w to uwierzyć, ale ten właśnie wyleniały, poszarpany, pełen paskudnych śladów zszywania i różnorakich łatek wypchany królik był najlepszym i bodajże jednym przyjacielem Oleandra, którego kochał bardziej niż własną siostrę, a przynajmniej tak zawsze twierdził. Miłość do rzeczy przeważająca nad zainteresowaniem istotami z krwi i kości może i była cokolwiek nienaturalna, jednak otoczenie panicza musiało do tego po prostu przywyknąć i mieć nadzieje, że może kiedyś mu przejdzie. Ciekawym zjawiskiem było natomiast, że ludzi, których uważał za swoją własność traktował nawet dobrze. Jeżeli Króliczek uznał kogoś za swoją maskotkę, był miły, jeżeli zaś za swoją marionetkę, to może i bywał dlań podły, ale jednak wykazywał daną osóbką choć minimalne zainteresowanie. Coś lub ktoś taki, stawał się jego, a jeżeli coś należy do niego, musi być dobre.
Idąc dalej dróżką wyłożoną kamyczkami mieniącymi się odcieniami czerwieni, brązu i szarości, usłyszał podobne chrupanie butów na podłożu dochodzące z innej strony. Nie mogło oznaczać to nic innego, jak fakt, iż już nie jest tutaj sam. Ta ścieżka zawsze uchodziła za jedno z najchętniej odwiedzanych miejsc w Szkarłatnej Otchłani, toteż Oleander mógł się tego spodziewać. Chciał po cichu zbliżyć się do nieproszonego gościa, jednak już po chwili przeklął w myślach, gdy kamyczki zachrzęściły pod naciskiem jego butów. Cofnął się do samego brzegu drogi, gdzie kamienie powoli ustępowały miejsca trawie. Starał się podejść do miejsca, w którym uprzednio słyszał dźwięk jak najciszej. W sumie, miło byłoby móc kogoś nastraszyć, a przeraźliwie blada cera i pętla jak dla wisielca zdobiąca jego szyję dodawały Oleandrowi wyjątkowego wyglądu małego upiora. Wyjrzał zza jednego z wyższych krzewów, pokrytego setkami czerwonych, papierowych róż. Ku swojemu zdziwieniu, ujrzał siedzącą na środku drogi, wyglądającą niezwykle znajomo dziewczynę. Kąciki ust chłopca drgnęły w delikatnym uśmiechu. Przynajmniej nie zanudzi się na śmierć spacerując. Niewiele się zastanawiając, zerwał jedną z róż i podszedł do dziewczyny uśmiechając się teatralnie.
– Cóż cię trapi, niewiasto? – odparł z udawaną troską w głosie, sztuczność biła od niego na kilometr. – Ponoć grasują tutaj potwory. Nie obawiasz się ich? – spytał pół żartem, pół serio, zgniatając w palcach papierowy kwiat.
Jego czerwone płatki wypadły z otwartej dłoni Oleandra i pofrunęły wraz z delikatnym wiatrem tuż nad głową dziewczyny.Poranek - 25 Sierpień 2011, 19:57 Uboga cisza, biały chodnik i tylko Poranek. Przynajmniej jej się tak wydawało, gdy nagle usłyszała, szelesty w krzakach. Nie wstała, wręcz przeciwnie, dalej siedziała nieruchomo ściskając mocniej róże. Nawet nie zauważyła gdy jej ręka zaczęła krwawić. I z krzaków wyskoczyła dziewczynka, która wydawała się znajoma Porankowi. Dziewczyna musiała się przyjrzeć dziecku, aby przypomnieć sobie kim jest. I nagle w jej głowie stała się istna burza mózgów.
-O boże!- Krzyknęła prawie na cały głos gdy przypomniała sobie, że to nie jest dziewczynka. O nie, nie, lecz chłopiec. Nie jakiś tam chłopiec, a sam jej właściciel. Dokładnie właściciel. Jaka to była historia? No cóż, jej słynna ciotka Emma, miała jej jakby dosyć więc oddała ją małemu chłopczykowi, który wygląda jak dziewczynka. Na początku Poranek nie mogła usłyszeć własnym uszom, lecz po kilku godzinach zaczęła się przyzwyczajać do młodego panicza. Chyba najdziwniejsze było to że, ona się cieszyła, zauroczyła się w trzynastolatku. Taka była prawda, lecz jej to nie przeszkadza.
Nie wiedziała co robić, była oszołomiona, gdy jeszcze tym swoim żartobliwym głosem, odezwała się do niej i zmiażdżył różę. W tedy automatyczni popatrzyła się na swoją, była cała w krwi.
-Moja róża!- Krzyknęła i próbowała wytrzeć ją o swoje ubranie, lecz na darmo. Dopiero potem zauważyła swoją pociętą rękę. Panicz Oleander, wydawał się być trochę zamieszany sytuacją że Poranek mu nie odpowiedziała. Stanęła i panicznie zaczęła szukać czegoś czym, by mogła owinąć rękę.
//Przepraszam że tak mało, lecz ja nie mam zbytni o weny. TT-TTOleander - 25 Sierpień 2011, 22:23 Trzeba przyznać, iż Oleander nie spodziewał się, że panienka na jego widok aż krzyknie. W jego mniemaniu mogło być to spowodowane jego strojem godnym przedwcześnie zmarłego w skutek kary śmierci poprzez powieszenie, młodego arystokraty, który w połączeniu z ogólną bladością i subtelnym urokiem chłopca dawały wrażenie, iż rzeczywiście może być jakąś biedną, zbłąkaną duszyczką, szukającą zemsty. Naturalnie, nic z tych rzeczy. Oleander żadnej zemsty nie szukał, zaś pętlę ze sznura na szyi uznał za ciekawy dodatek do ubioru. Gust paniczyka zawsze był bardzo ekscentryczny, wręcz perfidnie gryzący się z tym, czego oczekiwało od jego wyglądu otoczenie. Przeciętny człowiek skakałby ze szczęścia, gdyby otrzymał płaszcz wyszywany złotem, zaś nasz Oleander zdążył tak okrutnie go poszarpać. Nie miał litości dla rodzinnego skarbca.
Oleandra zawsze mylono z dziewczynką, toteż już się do tego przyzwyczaił. Niestety, przyzwyczajenie nie jest jednoznaczne z akceptacją, a na wypowiedziane na głos komentarze odnośnie swojego wyglądu, chłopiec zawsze reagował dość, o ile nie bardzo agresywnie. Ostatecznie, miał swą męską dumę, w którą godziło przyrównywanie go do tak zwanej płci słabszej. Jednakowoż paniczyk sam był sobie winny, gdyż nawet osoba obdarzona tak delikatną, subtelną urodą mogła prezentować się nieco mężniej. Niemal sięgające bioder, zadbane włosy, dziewczęcy krój niektórych strojów, a także kolczyk zdobiący chrząstkę jego lewego ucha nie dodawały Oleandrowi męskości, a wręcz przeciwnie – perfidnie upodabniały go do młodego dziewczęcia wchodzącego właśnie w okres nastoletniego buntu. W pewien dziwaczny sposób właśnie na tym polegał wyjątkowy urok chłopca, który nigdy nie pozwolił nikomu określić go mianem osoby brzydkiej czy nieurodziwej. Ba, jego aparycja chodzącej porcelanowej lalki zawsze przyciągała spojrzenia i to obu płci. Choć w przypadku mężczyzn, zapewne wszyscy byli świecie przekonani, że coś wyglądającego tak uroczo jak Oleander nie może być chłopcem. Nie zdziwił go zbytnio fakt, że Poranek również z początku wzięła go za dziewczynkę. Raczej machnął na to ręką, opuszczony przez siły przeznaczone na wbijanie ludziom do głów prawdy na temat jego płci. W końcu i tak uświadomiono ją, że od teraz jest własnością panicza. Tak, panicza, a nie panienki. Oleandra właściwie nie obchodziły powody, dla których Poranek trafiła właśnie do niego. Być może jej rodzinę przekonała do tego zamożność rodu Roitelette i możliwe korzyści wypływające ze znajomości z jednym z najznamienitszych rodów Szklanych Ludzi. W każdym razie, dzieweczka, która właśnie siedziała tuż przed nim, należała do niego. Ta myśl wywoływała u chłopca przyjemny ucisk ekscytacji. Uczucia, jakie żywiła względem niego niezbyt mu przeszkadzały czy raczej wcale go nie obchodziły. Oleander zwykł myśleć wyłącznie o sobie i swoich własnych przyjemnościach, toteż dopóki ktoś nie narzucał mu się nachalnie ze swoją miłością tudzież innym, ciepłym uczuciem, mógł sobie spokojnie paniczyka podziwiać z daleka. Jasnowłosy nigdy nie przepadał za przesadnym okazywaniem czułości, rzadko kiedy dawał się przytulić czy potrzymać za rękę. Nie lubił obcego dotyku, bliskość innych osób była dla niego niekomfortowa. Być może lata spędzone będąc z własnej woli zamkniętym w swoim pokoju sprawiły, iż obecność drugiego człowieka stała się dla Oleandra czymś nienaturalnym. Siebie uważał za chodzący ideał, zaś obcych na swojej drodze ledwo tolerował. Paniczyk zawsze był istotką lubiącą pobyć w samotności.
Zachowanie Poranka wydało się chłopcu wręcz idiotyczne. Spoglądał z politowaniem na jej pokaleczoną dłoń i próby wyczyszczenia kwiatu z własnej krwi. Fakt, iż dziewczyna martwiła się bardziej o kwiat niż o swoją rękę nie zdziwił go aż tak bardzo, jako, że Oleander należał do osób, które dużo większą wagę przywiązują do rzeczy uważanych przez siebie za „piękne”, niżeli do ludzi. Jednak wokoło znajdowała się niezliczona ilość identycznych, białych róż wyglądających niczym twór najznakomitszego mistrza orgiami. Nie lepiej było pozbyć się brudnego kwiatu i zerwać kolejny, czysty? Westchnął głośno i wywrócił oczami. Przez moment jego głowa odchyliła się do tyłu tak, że znów widział niebo, po czym wzrok chłopca powrócił na dziewczynę. Patrzył jak wstaje i jak szuka czegoś, co mogłoby posłużyć za opatrunek dla jej zranionej dłoni. Wciąż jednak Poranek nie odezwała się do swojego pana ani słowem, co nieco chłopca drażniło. Nawet nie nawrzeszczał na nią, nie zwyzywał za sam fakt, że oddycha, a ona jeszcze śmie ignorować jego artystyczne powitanie! Ujął swojego pluszowego króliczka w obie ręce, po czym spojrzał głęboko w dwa lśniące guziki przyszyte na miejsce oczu. Pogładził maskotkę po głowie, kończąc na ujęciu w palce króliczego ucha. Było lekko naderwane i widniało na nim parę małych szwów.
– Mam nadzieję, że teraz wykrwawisz się na śmierć. – burknął, wciąż nie odwracając się w stronę dziewczyny, a jedynie zerkając na nią kątem oka. – To na pewno kara boska za to, że nie powitałaś jak należy swojego panicza. – dodał, unosząc Boogie’go nieco nad swoją głowę, po czym uśmiechnął się do pluszowego zwierzątka.
// Nic nie szkodzi.~Poranek - 26 Sierpień 2011, 23:02 Jak nazywa się nieposłuszeństwo swojemu panu? Bunt? Czy może, lekkomyślność niewinnej dziewczyny, która właśnie przejmuje się swoim okaleczeniem? Lecz Poranek, jest dziewczyną grzeczną i nie wypada przywitać swojego młodego pana.
-Oh, przepraszam za wszelkie ceny za moje zachowanie.-Powiedziała to z lekką ironią we swoim głosie, po czym dodała.
-Witam Cię, paniczu.-Prawda była taka że nie wiedziała jak mu odpowiedzieć panicz, pan a może po imieniu? Lecz najgorsze było to że , właśnie wypowiedzenie złego słowa do panicza Oleandra mogło wywołać u niego furię. Lekko przed nim dygnęła i zupełnie zapomniała o bólu, który wzrastał z każdym ruchem ręki. Popatrzyła na niego z lekką ironią, nie powinna tego robić, lecz sama dalej jest arystokratką, więc ma do tego prawo. Nigdy nie zmieni swojego charakteru dla jakiegoś chłopczyka, bo ma taki kaprys. Także będzie walczyć o swoje, na pewno nie pozwoli się traktować bardzo jak przedmiot, nigdy tak nie robiła i chce aby tak pozostało. Popatrzyła na pogniecioną różę, nie miała zamiaru jej wyrzucić, uwarzyła, właśnie ten kwiat, za wyjątkowego. Spojrzała na długie, blond włosy Oleandra a następnie na królika. Wyglądali razem prześlicznie, tak niewinne. Gdy tylko o tym pomyślała, usiadła na ziemi. Jakby zakręciło jej się w głowie, lub nie wiadomo co. Położyła z gracją, biały kwiat na ziemi i nerwowo zaczęła szukać swoich leków po ubraniu. Znajdowały się one w przedniej kieszonce, która została doszyta do sukienki. Wzięła garść do ręki i połknęła, normalnie taka ilość leków na uspokojenie mogła by zabić przeciętnego człowieka, lecz ona nie jest człowiekiem. Od dziecka połyka swoje leki, nie wiadomo z skąd przyszedł jej ten nawyk. Raz zauważyła, jak połowa jej służby połyka te tabletki, to dlaczego sześciolatka nie spróbuje? Gdy wzięła pierwszą tabletkę do ust, zaczęła ją gryźć i ten dziwny smak jej się spodobał, więc tak zostało.
-A tak ogólnie, jeśli można wiedzieć, co panicz tu robi?-Zapytała go w miarę spokojnie, nawet uroczo się do niego uśmiechnęła, co było dla niej bardzo trudne.Oleander - 29 Sierpień 2011, 16:10 Zachowanie Poranka nie podchodziło raczej pod bunt, przynajmniej na razie. W oczach Oleandra co najwyżej pod brak wychowania. Jej rany nie były przecież śmiertelne, toteż w mniemaniu chłopca powinna porzucić wszystko i odpowiednio go powitać. Nic w tym dziwnego skoro uważał, że wszyscy winni rozkładać przed nim czerwone dywany i sypać mu pod nogi płatki kwiatów. Wmawiane sobie od wczesnego dzieciństwa przekonanie, iż jest idealny, lepszy od innych obecnie stało się dla paniczyka nie tyle własnym przemyśleniem, co niezaprzeczalnym faktem. Dla siebie był idealny w każdym calu, ot co. Uwielbiał gdy inni byli mu posłuszni. Także ten wyraz złości w ich oczach, gdy chcąc nie chcąc, w końcu musieli się mu pokłonić.
– No, tak już lepiej. – odburknął, opuszczając wzniesione ręce z pluszowym królikiem, po czym przewiesił go sobie przez rękę. Nie było z tym żadnych problemów, gdyż zabawka została pozbawiona już większości swych „wnętrzności”, toteż obecnie idealnie przypasowałoby do niej określenie sama skóra i resztka waty. Jedynie głowa wciąż zachowywała swój oryginalny kształt. Sentyment chłopca do tego starego, zniszczonego królika mógł wydawać się wręcz przeuroczy i dodawać mu w oczach innych nieco ludzkich cech. Wymiętoszony kawałek szmatki zwisał teraz bezwładnie z przedramienia paniczyka, który przyciskał go lekko do piersi.
Właściwie, Oleandra niezbyt obchodziło jak będzie się do niego zwracać dziewczyna, o ile będzie to robić z należytym szacunkiem. Określenia „pan” czy „panicz” jak najbardziej mu odpowiadały. Jedyne czego nie znosił, to spoufalania się. Króliś mógł się pochwalić bardzo wysokim statusem społecznym, toteż nic dziwnego, iż krew go zalewała, gdy ktoś z jego służby tudzież niżej postawionego otoczenia śmiał zwracać się do niego po imieniu albo, o zgrozo, zdrabniać je. Ze wszystkich przydomków jakie otrzymał w życiu „Króliś” było chyba jedynym, który był w stanie zdzierżyć. Pałał niezwykłą sympatią do owych puchatych stworzonek, toteż nie widział w nim niczego, co mógłby uznać za obraźliwe. Naturalnie, mało kto śmiał tak zwrócić się do Oleandra, gdyż zwyczajnie bali się jak na tak przeuroczy pseudonim zareagowałby ten sadystyczny chłopak.
Oderwał wreszcie spojrzenie od pluszowej zabawki i przeniósł je na dziewczynę. A dokładniej – na jej krwawiącą rękę. Czerwona posoka co prawda nie lała się strumieniami, ale kilka maleńkich, cieniutkich strumyczków skapujących z jej dłoni przywołało pewien upiorny blask w oczach Oleandra. Odruchowo oblizał usta. Chłopak nie był żadnym wampirem pod przykrywką. Co to, to nie. Jednak widok krwi zawsze przywoływał u niego przyjemny dreszcz. Sadystyczna natura dawała o sobie znać nawet w tak prozaicznej sytuacji. Obserwował jak dziewczyna połyka jakieś pigułki i gdyby nie wiedział cóż to takiego od jej rodziny, która o wszystkim panicza poinformowała, zapewne uznałby ją za ćpunkę tudzież lekomankę. Samemu zdarzało mu się czasem zażyć coś, czego nie powinien, choć oczywistością jest, iż tak obraźliwym mianem siebie by nie określił. Włożył rękę w kieszeń płaszcza i zaczął w niej czegoś szukać. Po krótkiej chwilce w dłoni trzymał idealnie złożoną, białą chusteczkę. Była wykonana z mocnego i bardzo przyjemnego w dotyku materiału, zaś brzegi miała haftowane złotymi nićmi w różane wzory.
– Masz. – powiedział z uroczym uśmiechem na ustach, wręczając Porankowi chustkę. Sztuczność biła od niego na kilometr.
W swej niebywałej łaskawości wydobył z kieszeni coś, co mogło posłużyć dziewczynie jako opatrunek na skaleczoną rękę. Naturalnie, pod każdym miłym gestem ze strony Oleandra kryło się coś niedobrego.
Pytanie dziewczyny momentalnie przemieniło przesłodki uśmiech chłopca w grymas. Nie znosił, gdy ktoś pytał go o takie rzeczy. Cel wyprawy uważał za swoją prywatną sprawę, a o ile zechce się nim z kimś podzielić, zrobi to tak czy siak. Nie obchodziło go, czy ktoś zadał podobne pytanie z ciekawości czy jedynie przez tak zwaną grzeczność. Dla Oleandra wciąż było okropnym przejawem wtrącania się w sprawy innych.
– Przybyłem tu zgładzić zionącego papierowym ogniem smoka, który strzeże wielkiego skarbu mistrza origami. – burknął. – A ty możesz być moją przynętą. – dodał, uśmiechając się perfidnie.
Poprawił cylinder i stanął dumnie, przedrzeźniając rycerzy, których rysunkowe podobizny oglądał w książkach jako dziecko.