To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Kryształowe Pustkowie - Teatr Świateł.

Anonymous - 14 Czerwiec 2011, 14:34

Nie chciałem nabijać się z Cleaver, bardzo ją polubiłem lecz nie chciałem jej tego mówić bo pewnie znów by coś powiedziała że nienawidzi chłopaków. Zresztą powiedziała to już przed chwilą, musiałem pomyśleć aby jej odpowiedzieć. Musiałem się wysilać aby jej odpowiedzieć, wreszcie stanowczym głosem coś do niej powiedziałem.
-No, bardzo dziękuję
Potem znów coś powiedziała, odpowiedziałem dość szybko.
-Bardzo mi przykro z tego powodu, ja nigdy nie traktowałem tak kobiety. Zresztą, wolę płeć przeciwną. Tak według mnie głupota...
Musiałem już iść, dlatego ucałowałem Cleaver w policzek i wyszedłem z teatru świateł...

z/t

Loki - 16 Czerwiec 2011, 23:01

Loki, akurat tego spokojnego wieczoru, nie był w zbyt dobrym nastroju. Wynikało to być może z tego, że w przeciągu kilku godzin, trzykrotnie przechodził przez bramę, a być może ze zwykłego wycieńczenia, któremu każdy żywy organizm musiał w końcu ulec. Jednak nie zamierzał wracać do domu, jeszcze nie teraz.
Wyjął z kieszeni chusteczkę i przetarł czoło. Czuł jak gorączka trzęsie jego ciałem i powoduje jeżenie się każdego jednego włoska, na jasnej skórze. Nie do końca dobry stan by spotykać jednego ze swoich ludzi, dlatego gdy tylko spostrzegł Scruffa wychodzącego z 'teatru', ukrył swoją obecność pod maską iluzji i przemknął obok niego niepostrzeżenie. Jego eleganckie buty cicho stukotały na kryształowym bruku, mieniącym się całą gamą barw, odbijającym tęczowo pomarańczowe promienie zachodzącego słońca. Wyglądało na to, że przegapił spektakl. To nic, widział już nie jeden zachód słońca, a natura? Natura go zachwycała tak, czy inaczej. Mężczyzna przystanął przed wejściem i oparł się o jeden z rozgrzanych kryształów, upewniwszy się wcześniej, że jego brzeg nie jest zbyt ostry. Osunął się powoli na ziemię, by wyciągnąć z kieszeni papierosa. Zapomniał się przebrać, a po upadku, który miał okazję zaliczyć w drodze do kawiarni, zdecydowanie powinien był to uczynić. Wyglądał teraz jak cień człowieka. Cień, który dodatkowo obrabował kogoś z jego bardzo kosztownych i eleganckich butów. Włosy lepiły mu się do czoła, po którym spływały stróżki wywołanego gorączką potu. Tak jakby organizm sam nie mógł się zdecydować, czy mu gorąco, czy zimno. Na atak duszącego kaszlu, zielonooki nie musiał długo czekać. Z resztą, nie można powiedzieć, że był nieprzygotowany na podobne atrakcje. Znał je doskonale, od dziecka, zawsze to samo, niezależnie od tego ile jadł witamin, jak bardzo się pilnował. Był człowiekiem ze szkła. Trąć go tylko, a kości połamią się jak brzegi popękanej już szyby. Wyjął z kieszeni fiolkę, z podejrzanie wyglądającą zawartością, którą opróżnił jednym łykiem, krzywiąc się przy tym tak, jakby ktoś właśnie kazał wypić mu wiadro soku z gorczycy. W końcu podniósł się i porzuciwszy obdarty płaszcz przed wejściem, znalazł się we wnętrzu olbrzymiego amfiteatru. Dawno tu nie był, ale wciąż doskonale pamiętał ostatni 'występ'. Był równie wspaniały, co wszystkie pozostałe, słońce nigdy nie zawodzi swoich prawdziwych wielbicieli. Tuż po pokazie oddał kluczyk swojej marionetce... Ten, który pozwoliła mu zatrzymać po tym jak dał jej życie. Wypędził ją bezlitośnie informując że nie chce jej więcej oglądać. Nie była dość doskonała... Nie w porównaniu z pokazem słonecznych promieni... Nie w konfrontacji ze złotymi lokami mieniącymi się w ich blasku, potrącanymi delikatnie muśnięciami letniego zefiru. Uczucia marionetek, nigdy nie miały dla niego większego znaczenia. Były równie sztuczne co ich ciała, równie nietrwałe, równie łatwe w stworzeniu i zniszczeniu za razem. Cleaver dostrzegł natychmiast. Drobna, dziewczęca sylwetka rysowała się wyraźnie pośród pustych, kryształowych foteli i odsłoniętej, oświetlonej jeszcze rubinowym światłem niknącego za linią horyzontu słońca. Aktorzy schodzą ze sceny, czas na pokaz gwiazd i księżyca. Uśmiechnął się pod nosem. Słyszał o Cleaver wcześniej, toteż stan w jakim tu trafił, wcale nie był wypadkową nieszczęsnych wydarzeń dnia dzisiejszego. Szczerze powiedziawszy, Loki już rano obudził się z podwyższoną temperaturą i wiedział do jakiego stanu doprowadzi się chociażby wychodząc z domu, nie mówiąc o dniu ciężkiej pracy, ale... Czy tak nie łatwiej wzbudzić zaufanie kogoś, kto obawia się mężczyzn? Trudno było bowiem teraz nazwać go mężczyzną. Zżerany przez chorobę, na drżących nogach... Biedaczyna. Do tego uśmiechał się w sposób nieopisanie urokliwy, a oczy jego migotały tajemniczo, odbijając blask otaczających ich światełek.
-Dobry wieczór-przywitał się, po czym podsumował to salwą kaszlu. Osunął się po jednej z kryształowych brył i usiadł znów na podłodze, w odpowiedniej odległości od dziewczyny, tak by jej nie wystraszyć i uniknąć ewentualnego poczucia zagrożenia stadem bakterii. Oczywiście, te nie stanowiły dla sztucznego ciałka Cleaver żadnego niebezpieczeństwa, ale niejednokrotnie spotkał się z nazbyt ludzkimi zachowaniami pośród marionetek. Zupełnie tak jakby zapominały zupełnie o tym, czy naprawdę były.
-Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam, chciałem jedynie trochę odpocząć, jak sama widzisz, nie jestem w najlepszej kondy...-znów zakaszlał i uśmiechnął się przepraszająco. No tak, mistrz kłamstwa i obłudy. Imię Loki naprawdę do niego pasowało, nie ubliżał bóstwu, po którym nadano mu ten pseudonim.

Anonymous - 17 Czerwiec 2011, 18:37

Cleaver uśmiechnęła się na słowa Scruffa, w których mówił, że nigdy nie traktował kobiety tak jak Kevin. Całe szczęście... Może w końcu końcu wytłumaczyć w jakikolwiek sposób swoją sympatię do tego Opętańca. Te słowa, że woli płeć przeciwną odrobinkę ją ubodły, jednak po chwili stwierdziła, że w jej orientacji nic złego nie jest i jak chce to może sobie kochać dziewczyny, jej sprawa.
Tak się nad tym zamyśliła, że nawet nie zauważyła jak usta chłopaka zbliżały się do jej popękanego policzka, tak zapewne by uciekła. Bo to, ze jakoś tam go polubiła nie znaczy, że nadal nie brzydzi się mężczyznami. Poczuła jego usta na swoim policzku... pierwszy raz w życiu czyjeś ciepłe usta... Złapała się za policzek, a niesamowita osoba uciekała coraz bardziej z jej oczu. Dziewczyna wyszeptała cichutko:
- Bye bye... onii-chan.
I oto właśnie piękna historia, jak to Tasaczek mianowała nieznajomego faceta swoim bratem, nie pytając go o jego zdanie na ten temat.
Pewnie myślicie, że teraz nastąpi krótkie "the end" i będziecie mogli pójść? A powiem Wam że nie, choć pójść se możecie jeśli Was nudzę. Jednak kontynuować będę swe słowa, ponieważ do Teatru Świateł zbliżył się... Loki. Pewnie jakby Clea o tym wiedziała, to by uciekła. Jednak miast tego rozsiadła się wygodniej na krześle odpoczywając. Zaczynało być już chłodniej więc nie musiała się martwić o to, ze ugotuje się w sukience, teraz mogła się pogrążyć w ciszy i spokoju.
Gdyby wiedziała, że chłopak niedaleko pali to na pewno by zareagowała, jak w przypadku Scruffciaka, ale nie wiedziała, dlatego nadal rozkoszowała się spokojem wpatrując się w gwiazdki na niebie. Je również uwielbiała. Właśnie dlatego lubiła to miejsce, żadnych dachów, ścian, tylko ułożone w koło fioletowe kryształki. Miło tu było, a i przyrodzie mogła się przyglądać. Chmury też, dziwnym trafem rzadko kiedy tu bywały.
Tasaczek od zawsze wiedziała, że wśród Marionetkarzy o niej głośno, w końcu była tworem takiego nieudacznika, więc co w tym dziwnego? Jednak nie miała pojęcia, ze ktoś się doprowadzi do takiego stanu po to, żeby wzbudzić zaufanie tej naiwnej, samotnej kobietki. Dziewczyna ujrzała go dość szybko. Wystraszyła się, w końcu tak okropnie kaszlał, chyba nie było z nim w porządku. Przy kolejnych słowach, już zupełnie się wystraszyła. Jeszcze jej tu padnie! Na kilometr było od niego czuć Marionetkarzem, jednak jej zasada była taka, że pomaga każdemu, nawet jeżeli to Marionetkarz-Mężczyzna, co było największym zestawieniem na świecie. Puki jej nie obrazi będzie dla niego miła bo jest w potrzebie. Podbiegła do niego i ukucnęła przed nim.
- Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? Co się stało?
Wyciągnęła przed siebie rękę i zawahała się przez chwilkę, cofnęła dłoń. Cholera, nie przełamie się i nie sprawdzi mu czy ma gorączkę. Mimo wszystko zaczęła szperać po torebce szukając potrzebnych rzeczy.
- Jak można wyjść w takim stanie z domu? Mężczyźni to głupcy...
Mruknęła pod nosem, bardziej do siebie niż do niego. Kurcze, kurcze... jak mu pomóc?- dodała już w myślach. W jej oczętach jak zawsze zaczęły się zbierać łezki, zielone tym razem. Chciała mu pomóc, a nie miała jak, szlag by to. Była jednocześnie zakłopotana i rozdrażniona.

Loki - 17 Czerwiec 2011, 21:48

Czyżby Loki chociaż raz w życiu miał szczęście? Zwykle prześladował go pech, bezlitosny, rzucający kłody pod nogi, utrudniający każde, nawet najprostsze działanie. Oczywiście, Amadeusz był przekonany, że cokolwiek nas nie zabija, wzmacnia nasz charakter i pewność z jaką zmagał się z każdą kolejną przeszkodą, zdawała się jedynie to zdanie potwierdzać. Dzisiaj jednak, miało się okazać, że tuż przed jego pojawieniem się w życiu tej nędznej marionetki, ktoś zdążył rozbudzić w niej cień sympatii do rodzaju męskiego, którego wszak nie znosiła. Niemniej, choroba przydała się, zgodnie z przewidywaniami. To zaskakujące jak wiele rzeczy jest w stanie przewidzieć człowiek, który w zasadzie nie robi wiele więcej nad myśleniem i poszukiwaniem, patrzeniem w te wszystkie zacienione punkty na mapie czasu, wglądaniem w to, co inni zwą niewiadomą i zostawiają w spokoju. Zdaje się, że to dość mizerna egzystencja, ale przy kondycji Lokiego, wydawała się adekwatna.
Zielone ślepia błysnęły, niemalże na wzór otaczających ich zewsząd kryształów. Na szczęście, odbity przez fioletowy twój ziemi strumień jasnego światła zamaskował to niepokojące lśnienie w szmaragdowych tęczówkach, które wszak w każdym kto by je spostrzegł uruchomiłoby alarm, nakazujący jak najszybsze wycofanie się i odejście. Te sporadyczne odblaski w oczach marionetkarza były czymś, na wzór grzechotki wieńczącej ogon jadowitych żmij. Wąż przyczaja się w krzakach, wabi swoją ofiarę zlewając się z otoczeniem, a jednak wysyła subtelne sygnały ostrzegawcze, które mogłyby ją ocalić, gdyby tylko posłuchała.
Zakasłał raz jeszcze i uśmiechnął się wątle, w sposób urzekający, całkowicie rozbrajający, rozwiewający wszelkie wahania, czy wątpliwości, które mogły pojawić się wcześniej. Jak w ogóle można by przypuszczać. że ten wątły osobnik może być niebezpieczny? Choćby w najmniejszym stopniu?
-To miłe, że się troszczysz, ale zupełnie niepotrzebnie, nie chcę ci zawracać głowy...-odgarnął z czoła włosy, które znów uparcie przykleiły się do skroplonego na nim potu.
-Jestem po prostu troszkę przeziębiony... Ale to nie zmienia faktu, że powinienem się przedstawić... Loki-powoli wyciągnął w jej stronę drżącą dłoń, chcąc uścisnąć szklane, czy też porcelanowe paluszki lalki. Szczerze mówiąc nie wiedział z czego ją wykonano.. Z czegoś kruchego, to pewne. Porządnej lalki nie da się tak łatwo... Naruszyć, a ta miała pęknięcia na połowie twarzy. W dodatku, gdzieniegdzie pojawiały się rysy... No i sposób wykonania złączeń! Że też Marionetkarze płodzili takie... Niedoskonałości. Rzecz jasna, tak naprawdę Cleaver mogłaby być dziełem marionetkarskiej sztuki, a Loki i tak uważałby ją za nie dość dobrą. Jak na marionetkarza i iluzjonistę, był niesamowicie przywiązany do wszystkiego co rzeczywiste, zupełnie tak jakby chciał stworzyć coś o charakterze z jednej strony mimetycznym, a z drugiej strony przerastające pierwowzór, tak jakby poszukiwał czegoś lepszego od natury, lepszego od samego Stwórcy.
-Nie lubię siedzieć w domu-odparł, wyjątkowo zgodnie z prawdą. Nie przepadał za swym 'azylem' mimo iż był wielką i wspaniałą rezydencją, mimo iż miał wszystko czego ludzka dusza mogłaby zapragnąć, jego zdaniem, to wciąż było za mało, a siedzenie w domu i kontemplowanie pustych ścian nie przybliżało go do celu.
-Nie przejmuj się aż tak, naprawdę, to tylko tak źle wyglą...-no i znów zgiął się w kaszlowym spazmie. Wyglądało to wszystko doprawdy autentycznie, czasami aktorstwu należało dopomóc odrobiną masochizmu.

Anonymous - 19 Czerwiec 2011, 22:58

Nigdy się do końca nie dowiemy, czy to, że przed Lokim Tasaczek poznała Scruffa coś zmieni, czy w ogóle można to nazwać szczęściem czy też pechem. Prawda jest taka, że możliwość przekonania do siebie Cleaver wcale nie jest czymś fajnym Nie wierzycie? Hah, to zapytajcie zmarłego Kevina, on Wam powie jak miło jest być najpierw duszonym, a później dobitym tasakiem... Cóż, zapewne sympatyczne to nie było. Prawda jest też taka, że jeżeli teraz panienka była o te dziesięć procent mniej czujna to i tak jutro zapewne będą ją faceci nadal brzydzić na sam widok. Co więcej, jeżeli dowie się jakie Loki ma podejście do marionetek to najprawdopodobniej nie będzie dla niego miła i będzie miała gdzieś to czy facet zdechnie przez chorobę czy nie. Dzisiaj jednak będzie dla niego nadzwyczaj łaskawa i nawet się nim zajmie, bo nie może zostawić chorego na pastwę losu... I nawet nie zdaje sobie sprawy z tego jak niemiły dla marionetek owy pan jest. A także nie zauważyła tego błysku w oczach, w przeciwnym wypadku już by jej tu nie było. Od mężczyzn-marionetkarzy gorsi są tylko mężczyźni-marionetkarze-cwaniaczkowie, o!~ Więc lepiej niech się nie wyda co Amadeusz sobie myśli, tak będzie lepiej... dla niego, bo dla Tasaczka chyba gorzej, bo będzie bardziej naiwna niż powinna.
Ujrzała pot na jego czole. Jej uczucia były mieszane. Bo z jednej strony pierwszą myślą było to, że pot mężczyzny to ohyda, a z drugiej zmartwiła się jeszcze bardziej, prawdopodobnie miał gorączkę, jednak nie była w stanie go dotknąć.
- Troszkę?
Powiedziała i prychnęła cicho pod nosem. Dobry żart. Albo koleś specjalnie chciał wzbudzić jej współczucie takimi tekstami, albo udawał takiego silnego, albo po prostu był nadzwyczajnie głupi.
- Słuchaj... Loki. Powinieneś umieć określić ile to troszkę. Ja jestem Arletka.
Ujrzała jego dłoń przed sobą. Żart tak? Nie będzie tykać męskiej dłoni, chyba, ze po to aby mu pomóc wstać. Miast tego wcisnęła do jego ręki jakiś dziwny, złocisty płyn z zakłopotaną minką.
- Przytrzymaj to chwilkę, przydasz się chociaż do czegoś.
Jeśli przyjrzał się jej ręce to mógł ujrzeć, że jest tylko częściowo porcelanowa, a reszta to szmatki i porcelana. Dziewczyna szukała nadal w swojej torebce. Wyciągnęła z niej kubek i termos. Zadziwiające, że marionetka miewa takie rzeczy przy sobie? Niezbyt, szczególnie jeżeli ma zdolności medyczne i często je wykorzystuje by pomagać innym. Zaczęła parzyć jakieś ziółka, w końcu w termosie miała jedynie gorącą wodę, a cała reszta potrzebnych rzeczy była oddzielnie więc teraz trzeba było to połączyć w całość. Wzięła od mężczyzny złotawy płyn, który podobno ludzie nazywali miodem i dodała do lekarstwa. Dziwny wymysł, ale na prawdę smaczny. Ludziom pomagał, nie wiedziała jak zadziała na Marionetkarza... Ziółka jak najbardziej wystarczyły, bo były z Krainy, ale miód dodała, bo on niwelował ohydny smak. Bo niby to co najbardziej pomaga zawsze jest ohydne i tak też było w tym wypadku. Podała to mężczyźnie. Wcześniej nie odpowiadała na jego słowa, jakby je ignorowała. Teraz jednak się odezwała.
-Masz, wypij to, na pewno ci pomoże. Powinieneś się nauczyć, że nie koniecznie to co jest dla nas odpowiednie musimy lubić, czasem trzeba zrobić coś czego się nie cierpi. Na przykład ja teraz, rozmawiam z tobą.
Wiedziała, że może on nie zrozumieć dlaczego to jest przykładem, ale co tam. Może odbierze to tak, że ona go nie lubi, a może nie... kto tam wie. Prawda była taka, że nie lubiła, bo jeszcze nie znała, nie można przepadać, za kimś, kogo się nie zna, o. Prawie nic nie było dla niej oczywiste. Jedyne co było pewne w stu procentach, to to, że uważała go za głupca. Bo jak można latać w tym stanie? Pomińmy to, ze ona też tak często robi.

Loki - 21 Czerwiec 2011, 12:53

Jasne, nigdy do końca nie wiadomo, czy pewne okoliczności, choć z początku wydają się sprzyjające, nie okażą się po czasie wręcz przekleństwem. Niemniej Loki, wbrew wszelkim pozorom i temu co lubił światu pokazywać, niewiele miał w sobie z jasnowidza. Jasne, doświadczenie i godziny spędzane na rozważaniu rozmaitych posunięć, pomagały mu w stwarzaniu iluzji, niejednokrotnie także w przygotowaniu sobie reakcji oraz faktycznym przewidzeniu czyjegoś zachowania, jednak w sensie stricte, nie był wróżką ani czarnoksiężnikiem i zdarzało się, że coś go zaskoczy. Choć zwykle, niczego nie uznawał za pewnik i dawał sobie pewien margines błędu, co również przygotowywało go do szybkiego dostosowania się do nowej sytuacji. Co do atakowania Lokiego tasakiem, to mógłby być kiepski pomysł. Jakkolwiek, Amadeusz wydawał się w tej chwili bezbronny i jakkolwiek nie byłby w stanie obronić się przy pomocy, raczej słabiutkich kończyn, dysponował zdolnościami, które opierały się głównie na sile jego umysłu, a ten był nieprzeciętny. To właśnie czyniło go tak niebezpiecznym. Pozory, pozwalały światu myśleć, że jest on słabeuszem, który w zaciszu swego domostwa planuje działania, których nie jest w stanie zrealizować. Nic bardziej mylnego. Jeśli zaś chodzi o jego stosunek do marionetek, to Loki był prawdziwym ekspertem w ukrywaniu własnej pogardy. Jak to się stało? Proste. On gardził praktycznie całym światem, ale przecież na chwilę obecną dość nierozsądnie byłoby wszystkim dać do zrozumienia, że są dla niego czymś absolutnie bezwartościowym? To logiczne, na razie jeszcze tego mięsa potrzebował, toteż potrafił całkiem dobrze udawać szacunek, a nawet sympatię. W nielicznych przypadkach nie musiał udawać. Pomyślmy, do kogo czuł względny respekt? Faust, Ingravo... No niech to, nawet palce mu wystarczą do liczenia!
Uśmiechnął się niemrawo pod nosem. Wyglądał nawet uroczo, gdy wydawał się takim bezbronnym chłopaczkiem. Zwłaszcza, że urodę miał raczej młodzieńca niż dorosłego faceta.
-Uwierz mi, jak na moje standardy, to jest troszkę-zapewnił ją wyraźnie rozbawiony. Rzeczywiście, w jego przypadku choroby dzieliły się na ciężkie i takie, z których mógł już nie wyjść. Ta była ciężka. Połknie trochę chemii, trochę ziółek, wypoci się i za kilka dni będzie jak nowy. Zdarzały się jednak gorsze przypadki, o których na razie nie ma co mówić.
Zaśmiał się cicho, gdy zamiast uścisnąć jego dłoń, postanowiła coś mu do niej wcisnąć. Urocze stworzonko. O dziwo, zaczynała wzbudzać coś w rodzaju sympatii w mężczyźnie, który zwykle nie szafował tym uczuciem. Może dlatego, że wbrew pozorom, byli do siebie podobni? W końcu Arietka, jako marionetka była niewypałem, a on? Mógłby przysiąc, że połowa przezwisk, którymi obrzucali go rówieśnicy w szkole, zanim wyrósł na rasowego skurwysyna, przywarła także do niej. Oboje wydawali się słabi i gorsi, ale to tylko złudzenia, ludzie karmią się złudzeniami, a potem muszą cierpieć z tego powodu niestrawności.
-Brzydzisz się mną-zauważył bez większego problemu. Westchnął i odchylił głowę do tyłu by spojrzeć na rozgwieżdżone już niebo.
-Nie ty jedna i pewnie nie ostatnia, choć przyznam, że to dość dziwne... Czy nie za łatwo szafujesz uczuciem, z powodu którego sama musiałaś cierpieć?-spojrzał znów na nią. Tak, widział pozszywane, popękane ręce. Widział pęknięcie na porcelanowej twarzy. Widział każdą niedoskonałość. Nagle uświadomił sobie, że wybranie jej spośród wszystkich dostępnych marionetek było świadectwem swoistego sentymentu. Cóż za ironia! Choć wiecznie poszukiwał doskonałości i właśnie jej brak zarzucał marionetkom, to ta jedna lalka, dla której perfekcja była nieosiągalna, przestała wzbudzać u niego obrzydzenie. Zaczął się nad tym zastanawiać. Dlaczego? Może dlatego, że właśnie ona jedna, swojej niedoskonałości nie mogła ukryć? Nie udawała prawdziwej, bo jakże mogła? Ludzie nie mieli popękanych twarzy, ani drewnianych kończyn. Nienawidził marionetek, bo wszystkie próbowały zgrywać ludzi, aspirowały do bycia nimi, choć powinny być tym, czym zostały stworzone, przecież nie mogły tego zmienić. Cleaver całym swoim jestestwem była marionetką i niczym więcej. Poza tym, spośród wszystkich laleczek, jawiła się jako słabe ogniwo, jako twór nieudany, który każdy twórca, z nim na czele, wyrzuciłby do śmietnika. Tak jak on, cud, że jego matka wytrzymała z nim do dorosłości, bo przysiągłby, że kilka razy miała ochotę po prostu wyrzucić go za drzwi, bo przynosił hańbę jej krwi. Zwykła ironia losu.
-Wiesz, że jesteśmy do siebie całkiem podobni? Właśnie doszedłem do takiego wniosku-poinformował ją z uśmiechem na ustach. Spojrzał na napój, który mu wcisnęła do ręki. Nie był pewien, czy może mieszać lekarstwa, a przed chwilą właśnie jedno zażył, ale... Chyba nie zaszkodzi. Wzruszył ramionami i posłusznie wypił.
-Całkiem smaczne, na pewno lepsze od tego co biorę zazwyczaj...-trudno powiedzieć, czy rzucił te słowa po prostu w przestrzeń, czy może kierował je do lalki, choć znając jego, nie było w tym ani odrobiny spontaniczności.
-Masz rację, ale ja po prostu jestem niebywale głupi-przyznał i wzruszył ramionami-Z drugiej strony, gdybym nie postąpił tak jak postąpiłem, pewnie nigdy nie miałbym okazji z tobą porozmawiać, bo zdaje się, że odraza którą do mnie żywisz stanęłaby na przeszkodzie.-raz jeszcze jego twarz rozjaśnił lekki uśmiech.
-Pozwolę sobie jedynie stwierdzić, że uważam Cię, za jedną z najlepszych Marionetek jakie widziałem w życiu, a widziałem sporo, jak zapewne się domyślasz. -to nawet nie było kłamstwo. Była lepsza od innych, choć na swój sposób. Sposób, który on właśnie ułożył sobie w głowie i który niesamowicie przypadł mu do gustu. Była wyjątkowa, inna, prawdziwa. Może właśnie poprzez swoją niedoskonałość zbliżyła się do perfekcji? To całkiem paradoksalne, ale przecież... Nie ma idealnych ludzi, każdy ma jakiś defekt na ciele. Czy Marionetki, którym brakuje jakiejkolwiek skazy nie udowadniają na każdym kroku własnej sztuczności właśnie przez tą idealność? A ona, zniszczona i popękana była niedoskonała... Jak każda żywa istota. Była najbliżej perfekcji...
-Wiem, że być może proszę o zbyt wiele, ale nie oceniaj mnie, skoro mnie nie znasz.-dodał w końcu wbijając ślepia w jej dwukolorowe tęczówki. No cóż, czy ona nie była ostatnią osobą, mającą prawo do oceniania ludzi po pozorach?
Westchnął lekko, po czym podniósł się z trudem.
-Świat nie jest tak zły, jak ci się wydaje... Zobaczymy się jeszcze, jestem tego pewien, ale... Na razie, chyba będzie lepiej jak posłucham twojej rady i wrócę do domu. Jestem pewien, że cała przyjemność z naszego spotkania pozostaje po mojej stronie-uśmiechnął się lekko, skłonił i odszedł, może odrobinkę chwiejnym krokiem, ale już po chwili znajdował się poza jej zasięgiem.
[zt]

Anonymous - 21 Lipiec 2011, 21:13

    [z/t] *nie chce jej się pisać więcej w tym momencie* Może napiszę coś lepszego później. xD

Cyrille - 11 Sierpień 2011, 19:11

Napełniającym konsternacją, wydawać by się mogło zagadnienie, dotyczące obecnie obcującej w owym miejscu istoty, choć jej obecność wydawać by się mogła równie efemeryczna, jak powiew chłodnej bryzy, która to ciągła tu z nad morza. Prędzej zjawa, aniżeli istota z krwi i kości, która na domiar złego, zdawała się oddychać, myśleć, czuć... aby rozwiać wszelakie dopuszczalne "ale" i zadać koniec wątpliwością, odpowiedź wydawać by się mogła iście trywialna. Owe miejsce było istną faworytą, goszczącego tu pisarza. Uwielbiał każdy zakątek owej kryształowej krainy, tak cudownie opustoszałej, spokojnej i błogiej, to tu najczęściej sklecał kilka zdań, odczuwając tak cenny, a jednak przelotny haust natchnienia. Ostatnimi czasy jego praca nie należała do owocnych, choć w jego mniemaniu, kilka przepełnionych treścią zdań w okresie rozciągniętym zaledwie na kilka kwartałów było sukcesem godnym prawdziwych owacji. Może to dlatego tak cenił sobie ulotne chwile, spędzane w przyjemnym towarzystwie epatujących liliowym blaskiem kryształów? Niechybnie były one wytrwalszymi słuchaczami, aniżeli inne, już nie tak wysublimowane istoty. Najpewniej i to wprawiło w przewagę szalę, stanowiącą o tym, jakim to towarzystwem zwykł się otaczać owy pokraczny pisarzyna. Szurał stopami, niemal przy każdym kroku, kreśląc na nieskończonej mapie podłoża konsternujące wzory. Zbliżał się zmierzch, a więc pora niemal wymarzona dla gustujących w świetlnych igraszkach smakoszów. Legł na kryształowym krześle, karykaturalne niemal ciało opierając na łokciu i wpatrując się w odległy horyzont. Wyczekiwał. Czy to na kogoś, czy na coś... trudno było odgadnąć.
Anonymous - 11 Sierpień 2011, 20:49

Na kogoś! Musiał czekać na kogoś, a już na pewno na Adrienka, która w takie miejsce pewnie nigdy by się sama nie zapuściła. Wolała raczej zaludnione miejsca, zważywszy na fakt, że tylko w takich zdarzały się i takie istotki, na tyle głupie, że dawały się oślepić. Dlaczego więc jej wiotkie ciało wiło się w stronę teatru? Cóż, jedyną rzeczą, którą ją zaciekawiła to postać pisarzyny. Tak tak! Może to trochę dziwne, ale już od jakiegoś czasu go śledziła, a że po Krainie Luster pałęta się tyle dziwadeł, to chyba taka mała istotka jak ona, krocząca tuż za nim nie wydawała się być podejrzliwa. Bynajmniej ona, na wszystko zazwyczaj nie zwracająca uwagi, nie pomyślałaby o czymś takim, zakładajmy więc, że Cyrylek nie zauważał, albo chociaż nie ingerował w to, że Adrienek idzie za nim. I tutaj kolejne nurtujące pytanie dlaczego szła za nim? Właściwie to sama nie wiedziała, czuła dziwną linę uciskająca jej brzuch z każdą chwilą jak była bliżej mężczyzny, a że ona, ciekawa tego zjawiska, wolała się przekonać dlaczego tak się dzieje.
Odwróciła głowę w stronę jednego z krzeseł, na którym aktualnie nic nie siedział, tym samym zaprzestając obserwowania mężczyzny. Przysunęła się do niego pośpiesznie i dłonią przemknęła po jego oparciu. Z jej ust wydało się tylko cichutkie "łał", a później wyprostowała się, odchylając głowę w tył. Rozejrzała się na około i, o zgrozo, ani śladu pisarza! Przez chwilę myślała, że go zgubiła, kiedy ten, jakby na jej myśli nagle wyłonił się ze swojego ukrycia i, o Bogowie! Nawet usadowił swój chudy tyłek na jednym z kryształowych krzeseł. Trzymając w swoich rączkach, tuż przy piersi słoik dżemu, zacisnęła na nim bardziej swoje paluszki, zdrapując resztki etykietki paznokciami. Jakby automatycznie kucnęła i w tej pozycji poczęła nie tyle co otwierać swój słoiczek, ale i zbliżała się w stronę swojego nowego obiektu badań. Uważnie przypatrywała się każdej jego zmianie na jego twarzy - bądź jej braku, który chyba tak bardzo ją zadziwił. Jej mina zmieniała się w każdą chwilą, a to szyderczy uśmiech, a to wymuszony smutek, irytacja, zdziwienie. Wszystko tak się czasami ze sobą mieszało, że trudno było odgadnąć co tak na prawdę odczuwa w głębi siebie Kapelutek. — Ojeeej! — umyślnie przeciągnęła, momentalnie się prostując i stając naprzeciwko siedzącego mężczyzny. Odległość między nimi była widoczna i wystarczająca, by dziewczynka nie musiała się krępować, czy raczej obawiać, że ten raczy ją dotknąć. Niezależnie od tego, kim był i czy miał na to ochotę czy nie, ona wolała by jej ciało znajdowało się w bezpiecznej strefie, do której nikt nie mógł się zbliżyć, ani całościowo, ani jakąś wybrana partią ciała.
Jesteś jakiś taki.. inny! — odezwała się autorytatywnie dziewczynka. Odrzuciła różowe warkocze energicznie do tyłu, zaś jeden z nich nieprzyjemnie zderzył się z jej twarzą, by później nieposłusznie opaść na jej piersi. Adrien widocznie nie bardzo się tym przejęła, bo jedynie zniżyła swój wzrok na słoik i zanurzyła w nim dwa palce, by później przyłożyć je do swoich ust i oblizać. To jak pochłaniała słodzony przez nią dżem mogło wydawać się dziwne, ale nigdy nie lubiła jeść łyżką, bynajmniej nie łakocie. Zawsze uważała, że zimny metal stykający się ze słodyczą sprawiał, że te traciły nie tylko swój wygląd, ale i smak, czy słodkość. Ona sama nigdy nie przepadała za sztućcami, a że jadała tylko słodycze, to rzadko z nich korzystała.
Chrząknęła znacząco, by zwrócić na siebie jego uwagę i wypięła dumnie pierś, unosząc głowę ku górze, patrząc na niego — zważywszy na to, że siedział — z góry. A dla lepszego efektu nawet uniosła się nieznacznie na palcach. — Nie ustąpisz mi miejsca? - rzekła łaskawie. I nagle roześmiała się. Zęby miała olśniewająco białe, wśród pełnych, zabarwionych od dżemu, czerwonych ust. Tak na prawdę trwała jeszcze przy nim, bo chodź nie należał do osób atrakcyjnych, czy niezwykle urodziwych, to był tak niecodzienny, że przyciągał ją jak magnes. A i nie można było pominąć tego, że nadal czuła na swoim brzuchu tą coraz bardziej zaciskająca się linę. Czy ona go przypadkiem kiedyś nie spotkała? Nie miała ani pamięci do nazwisk, ani fotograficznej — dlatego nawet Ci bliscy, jeżeli nie miała z nimi przez dłuższy czas kontaktu, byli przez jej umysł odsyłani w głąb jej głowy. Zajadała się tak wiśniowym dżemem, wpatrując się z uniesionymi brwiami w Cyrylka. Teraz jest zdziwiona, a jeszcze przed chwilą chichrała się tak, jakby usłyszała żart stulecia.

Cyrille - 11 Sierpień 2011, 22:08

Miejsca pełne hałasu, afiszu, wzgardy i nieznośnie drażniących spojrzeń, a nader wszystko, przepełnione grubiańskimi i gruboskórnymi osobnikami. Unikał ich jak ognia. Nie dlatego, iż do gustu nie przypadały mu krytyczne uwagi i niekiedy sprośne w samym swym założeniu anegdotki, ale w większej mierze dlatego, iż miejsca te wyzbyte były z tej czułej otoczki mistycyzmu, spokoju i niemal iście komediowej sielanki, do której tak ochoczo lgnął, naśladując tym samym kuszonego miodem niedźwiedzia, choć do jego gabarytów było mu odrobinę więcej, aniżeli daleko. Zapewne ciekawić mógł drobny szczegół, odnoszący się do nieco natarczywej obecności owej frapującej istotki, której wyraźne i nieco nieporadne jak przystało na poetę, próby jej zbycia, spełzły na drażliwej panewce. Nie uważała siebie za podejrzaną? Ależ, ależ, oczywistym wręcz było, że na takową w obecnej chwili się wydawała. Ba! Była co najmniej, niepokojąca i to w sposób najnegatywniejszy z negatywów! Tak szemrany sposób wędrówki w czyjś ślad, zwany przez co poniektórych "śledzeniem" winny być karalny, przynajmniej w jego mniemaniu. Wszak czy sztuką było wówczas wystraszenie owego biedaka, który w trosce o swe dobra, a chociażby i zdrowie czy życie, nie zdolny był do szybkiej śmierci w takt przyspieszonej akcji serca, a w rezultacie - ostatnich uderzeń agonialnego marszu pogrzebowego, jakie to niechybnie mógł wybić tak mizerny organ usadowiony w jego klatce? Winna była tak oczywisty szczegół rozważyć, nieprawdaż? Rzecz jasna jakiekolwiek oznaki lęku, strachu, spięcia nawet zostały szybko zniwelowane pod, o zgrozo, dość trywialną maską ignorancji. Choć akurat w tym zagadnieniu, należało mu się istne mistrzostwo. Brak jakiejkolwiek krępacji i jej bezpośredniość prezentowana chociażby w głosowych parsknięciach upewniało go niejako, w bynajmniej pokojowych zamiarach owej misternej kreatury, ukrytej w ciele niemal dziecięcia. Opadając na krzesło już dawno pogodzony był z "obcą" obecnością i faktem, iż tak zachwycający oczy jak i napawający rozkoszą jego duszę widok, będzie zmuszony dzielić z kimś innym, zupełnie obcym na domiar wszystkiego. Ah, los z pewnością nie był dla niego łaskawy. Choć czy kiedykolwiek zwykł takowym być? Dopiero wtapiając wzrok w chylące swój majestat Słońce zważył na pewien istotny detal. Otóż szczegółem, który wprawił jego niemal transparentne czoło, na którym malowała się niemal misterna sieć połączeń krwionośnych, żyłami okrzykniętymi, w zachmurzenie był jego obecny wygląd. Zapomniał! Musiał przecież, choć lustra przy sobie nie zwykł nosić. Czasami, bardzo rzadko, warto podkreślić, zdarzały mu się owe chwile melancholii i beztroski widzianej w zatraceniu, kiedy to zapominał o swym przebraniu i pozwolił na krótki moment ujrzeć światu jego prawdziwe oblicze. Tak i teraz, istotność przywdziania innej pary włosów, oczu czy uszu całkowicie uleciała z jego myśli, na nieme nieszczęście pisarzyny. Ni to z krępacji, chwilowego zdenerwowania tudzież zakłopotania, śnieżny popiel, w obecnym świetle jeszcze bardziej przywodzący na myśl fiolet, począł oscylować pomiędzy wypłowiałym amarantem, rumianym pomarańczem i soczystą żółcią, zaledwie na krótkie mrugnięcie powieki. Kolory uległy szarościom, na powrót przechodząc do "normalności", w momencie, w którym i emocje Cyryla uległy wyzerowaniu. Było to niecodzienne zjawisko, choć dziewczę mogło odebrać to za filuterną sztuczkę migoczących wówczas świateł, które rozbłysły nagle, nasyconym, liliowym odcieniem.
- Po cóż miałbym, skoro wokół ich do syta?
Odparł, udzielając w istocie odpowiedzi na potrójną zaczepkę nieznajomej kobieciny. Nie patrzył na nią. Zbyt drażniąca wydała się jej obecność, która w ostentacyjny sposób zburzyła wyplatane starania mające w swym założeniu uprzyjemnić tak fenomenalny wieczór, spędzony w doborowym towarzystwie, sam na sam. Fantastyczny scenariusz w teorii, gorzej było za założeniem, które omieszkało nie uwzględnić obecności niejakiego intruza. Gdyby wszechpojęte maniery i uznanie miarkowania się z taktem, należałyby do stanowczych cech charakteru poety, nieuchronnie uznałby ową pannicę prędzej za chodzącą drwinę, aniżeli klasyczny przykład szykownej panienki, czy nawet i jeszcze bardziej ekscentrycznego - kapelusznika. Zachrząkał pod nosem, spoglądając na pochłaniany z niemą pasją produkt stosunku żelatyny, cukru i owoców, który to tak zaciekle trzymała w swych smukłych dłoniach. To nie dżem zdawał się je ozdabiać. W wyglądem krew, czerwienią również ją przywodziła na myśl, jednak słodycz jaka od niej biła... nie, to nie mogła byś tak haniebna wydzielina.
- Skoro już stałaś się gościem tak wykwintnego otoczenia, może zajmiesz swe miejsce i zgłębisz razem ze mną piękno tak ulotnej chwili? Lub też, co nie ukrywam, byłoby rozsądniejsze, przesuniesz swe ciało w jakiś inny sposób, aby nie zasłaniać mi rychłego pejzażu...
Wydukał markotnie, w istocie łudząc się, że istotka raczy zejść z jego oczu, które wówczas mogłyby ujrzeć wyborne widowisko świetlne, dla którego wszak się tutaj zjawił! Chyba ulotna irytacja popchnęła go do ostatecznego spojrzenia w oczy nie dziewczęciu, a już kobiecie. Infantylnie splecione włosie, do tego wargi pokryte słodką i niemniej lepką pomadą, a nader wszystko, oczy, jarzące się niemal dziką fascynacją. Wszystko to wydało mu się nadzwyczaj urokliwe, czego powodem było najpewniej obecne oświetlenie, które każdemu fragmentowi otoczenia doprawiało niesprecyzowany głębiej szyk i smak. Fascynujące, doprawdy. Chorobliwie matowe tęczówki ponownie zwróciły się ku horyzontowi, już się ściemniało, a ostatnie promienie płomiennej kuli lada moment miało wprawić obcujące tu bryły w filuterny taniec blasków.

Anonymous - 11 Sierpień 2011, 22:54

Nie przypuszczała, ba! Nie pozwalała dojść do siebie myśli, że jej wcześniejsze, dość dziecięce dźwięki nie zwrócą uwagi Cyrylka ku niej. Dlatego nie ukrywała zdziwienia na swojej bladym licu, a wręcz prychnęła z irytacją na takie zlekceważenie. Otóż, niezależnie od miejsca, czasu, ani sytuacji, odpowiedź, czy też reakcja na jej czyny winna być natychmiastowa, a przede wszystkim zadowalająca. W tym przypadku nie mogła się cieszyć ani jednym, ani drugim. Ni ta jego odpowiedź była szybka, tudzież automatyczna jak jej reakcje, ani też zadowalająca. Wszak zapewniła już samą siebie w swojej główce, że będzie miała przyjemność zasiąść właśnie na tym krysztale, a nie na innym. Trzymając palce przy swoich ustach, by pozbyć się z nich resztki dżemu, wpatrywała się w bladą, wręcz trupią twarz swojego przyszłego rozmówcy — albo jak kto woli, zmuszonego do rozmowy kompana. Bo jestem pewna, że nie jedna jej reakcja, która miałaby na celu sprawić, że dziewczyna znajdzie się w centrum uwagi, zostanie zignorowana, bądź nie odebrana tak, jakby tego chciała. Chodź prawdzie każda reakcja, która czyniłaby z niej gwiazdę tego wieczoru byłaby dobra, to i tak, nie ukrywajmy tego wolałaby, aby z ów osoby, do której już raczyła się przyczepić widać było chęć do prowadzenia tej konwersacji. Jak było w tym przypadku? Nie dość, że nie potrafiła odnaleźć słów, by mu odpowiedzieć, to jeszcze stała tak nieruchomo, jedynie prawa ręka, zaciśnięta znacznie mocniej niż druga na słoiku drżała jakby z irytacji całym zajściem. Ach! Co ona sobie myślała jako pierwsza zaczynając temat? Do tego nie spodziewała się po sobie, by kiedykolwiek prosiła o coś, bo chodź nie było w jej wypowiedzi nic przyjemnego, to zawsze wszystko brała natychmiast nie informując o tym drugiej osoby. Ale teraz.. Wizja tego jak Adrien próbuje wyrwać spod niego krzesełko wydawała się nie tyle co śmieszna, ale dziwaczna i niemożliwa. Nie należała do osób silnych i gdyby nie moce byłaby zwykłą bezbronną dziewczynką, człowiekiem bez żadnego urozmaicenia. A tak w ogóle.. czemu nie podziwiał jej włosów? Tego jak były splecione?! Była przyzwyczajona do tego, że gdzie nie poszła prawiono jej komplementy, a to na temat jej wyglądu, bądź samych włosów, ich koloru i tego, że wyglądem przypominają jedwabną przędze. Może nie lubił warkoczy? Zastanawiała się w duchu, czy lepszym wyjściem nie byłoby ich rozplecenie, dlatego trzymając już tylko w jednej dłoni niewielki słoik dżemu, drugą zaczęła zdejmować gumki z warkoczy i je rozplątywać. Gumeczki wcisnęła na swoją łapkę, wystarczył jeden ruch ręką, by faliste kosmyki jej włosów, uprzednio podzielone w trzy rzędy, stały się znów jednością i opadły kaskadą na jej drobnych plecach i ramionach. Nurtowało ją tylko dlaczego robi takie rzeczy? Czy na prawdę chodziło tylko o to, by ją komplementował, czy aby coś(może ta nieistniejąca lina?) nie nakazywało jej by robiła takie rzeczy, aby mu się spodobać? W każdym bądź razie jej dwubarwne tęczówki wpatrywały się i lustrowały postać przed sobą. Na jego poprzednie pytanie nie odpowiedziała — nie to, że nie chciała, ale nie wiedziała co właściwie ma powiedzieć, nigdy nie przejmowała się tym, że ktoś ma rację. Bo chodź już to w duchu przyznała to i tak w innych przypadkach brnęła do swojej wersji. Ostatecznie udało jej się przekonać wszystkich do słuszności własnych słów. Teraz nie wiedziała, czy sens było jeszcze bardziej mieszać się z błotem. Osobnik na krześle nie ukazywał żadnego zainteresowania jej osobą. Już nawet uniosła słoik nieco nad swoją głowę, by zaraz ten znalazł się rozwalony na jego głowie. Co ją powstrzymało? Jego wzrok, wygrała? To w końcu droga do sukcesu. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech zadowolenia, w duchu pochwaliła samą siebie skoro on nie potrafiła tego zrobić i zrobiła krok w jego stronę. — Razem z Tobą? — dla niej to oznaczało jedno i reszta jego słów wydała się mało interesująca dlatego ją pominęła, może nie jest jeszcze nic straconego! Odsunęła się posłusznie i usiadła na krześle obok, wpatrując się w ten sam kierunek, bynajmniej tak uważała, co jej rozmówca. Tak! Teraz mogła go tak nazwać i nawet nie wiecie jak ją to cieszyło, japę nadal miała wygiętą w banana, bujając się na boki. Osunęła się nieco na kryształowym meblu, by móc zerknąć na niego kątem oka. Ponowne chrząkniecie wydało się z jej buzi, zaś ona znów zwróciła swoją głowę ku niemu. Zdecydowanie bardziej interesowała ją jego sylwetka, niż tej pejzaż. Tak na prawdę nie poeta nie był ciekawszy, tylko ona nie znalazła w pejzażu żadnego piękna. Zafascynowana samą sobą, natychmiastowo obrała sobie za cel zmuszenie mężczyzny do tego, by darzył ją sympatią. Nieważne jaką, byleby tylko liczba osób które ją lubią się zwiększyła. Czasem dla własnego samopoczucia stawała się na prawdę milutka.
Pewnie jesteś ciekaw mojego imienia, to oczywiste. Dlatego znaj moją dobroć. Adrien. - rzuciła w jego stronę, odgarniając ze swojej twarzy różową grzywkę. Uwielbiała wmawiać komuś, jaka to ona ważna, jak ją ów osoba lubi, pomimo tego, iż jego zachowanie świadczyło o czymś innym. Po prostu nie potrafiła dopuścić do siebie myśli, że się myli. To by ją zniszczyło. A gdyby było to spowodowane jej — jak to niektórzy nazywają — głupotą, sytuacja znacznie by się pogorszyła. Oparła się wygodniej o oparcie, zaś na bocznym oparciu położyła swój łokieć, tak dla wygody, by lepiej je się obserwowało poetę. Jak na razie to tylko ona informowała go a to swoimi zachowaniem, słowami, wzrokiem, że bardziej jest zafascynowana, o zgrozo, nim, niż samą sobą. Pewnie to tylko chwilowa reakcja spowodowana niedoborem cukru, jakby dziennie uzupełniała aż nader. Zjadła za mało dżemu! Umazała ponownie oba palce w czerwonej mazi i przesunęła nimi po swoich ustach, by zaraz zlizać je z nich koniuszkiem języka. Tak samo zrobiła z palcami. Swoją drogą nie robiła tego nachalnie, jak zwierze, wręcz przeciwnie — powoli, każdy jej ruch wydawał się być płynny, zaplanowany.

Cyrille - 13 Sierpień 2011, 11:42

Owszem, zadziwiająco niecodziennym mógł wydać się fakt całkowitej i zaciekłej ignorancji, która w iście prototypiczny sposób prezentowała się w postaci owego sinego człeka. Był rzecz jasna przy tym równie oziębły, jak góra lodowa, na którą zwykły natykać się statki o wdzięcznej nazwie, którą miały w naturze rozgłaszać kolejne pokolenia. Jak chłodny powiew północnego wiatru, który zwykł wiać w oczęta wszelakiej maści wspinaczom i bronić szczytów wzniesień z równą zaciekłością, jak lwica w zwyczaju miała bronić swe dziatki. Ah... dość już tych poetyckich wywodów, wszak dręczyła go w obecny czasie pewna nie cierpiąca zwłoki sprawa, znajdująca swe uosobienie w postaci sterczącej niemal na wprost postaci kobiecej, a może i dziewczęcej? Trudno było określić. Podobnie jak i trudno było stwierdzić, czy dziewczyna mogła liczyć na cokolwiek płynącego z jego strony, w ogóle. Owszem, był ignorantem. Nim, nader wszystko. Niekiedy ową ignorancję przedkładał nad wszelakie inne resztki wysublimowanych i tak rzadkich uczuć, które wszak były tak cennymi. Zapominał się. Po prostu nie zwykł rozpamiętywać wszelakich konwenansów i utartych norm, których przecież tak od niego oczekiwano. Cóż, najwyraźniej miał wrodzony talent do rozczarowywania innych istot, choć dąsać się z tego tytułu, nie miał zamiaru.
Pozostawało więc, zadać kluczowe pytanie udzielające odpowiedzi na to, czy owy skąpy w emocjach osobnik faktycznie tak bardzo gardził jakąkolwiek konwersacją. Ależ nie! Wręcz przeciwnie, wyznawał tezę, iż każda wymiana poglądów może być o ile nie przyjemna dla zmysłów, to chociażby przydatna i pouczająca, wszak czyż kompletowanie przeróżnych informacji nie było ciekawym doświadczeniem? Każda błahostka, każda uwaga, prychnięcie, gestykulacja... wszystkie one dostarczały mu niemal kluczowych informacji o naturze ludzkiej, które były nie lada pożywką dla jego wygłodniałej psyche. Więc czy winić można było jego wargi? Niekiedy układały się jak chciały, były kpiące, cyniczne i opryskliwe, ciskając wówczas siarczyste słowa. Słowa i umysł, choć w teorii nieodłączni kompani, zakładając wspólne pośrednictwo, a jednak w jego przypadku, to nie słowa dawały upust rozmyślaniom.
Fakt, wizja panienki, wykłócającej się o krzesło na którym zasiadał była co najmniej komiczna, a na takową ewentualność, najpewniej zareagował by w sposób godny prawdziwego zwierza, któremu grozi rychły koniec w przełyku innego zwierza. Wspaniała perspektywa, dla której odpowiedzią mogła być jedynie... ucieczka? No, to może nieco później.
Niewątpliwie się w nią wpatrywał, jednak nie było to spojrzenie nachalnych, czy chociażby zafascynowanych oczu, zdolnych chłonąć każdy walor jej fizyczności. Owemu wzroku nie brakowało zamglenia, nutki rozmarzenia, szczypty nonszalancji i tak dekadenckiego błysku, który swym mdłym blaskiem przywodził na myśl chorego. Owszem, był poważnie chory, a przymiotem owej dolegliwości była jego własna dusza. Patrzył więc tak na nią, w niemym zainteresowaniu pustych gałek, patrzył, kontemplował i zgłębiał i przez jeden moment, chwilkę bodajże, zdawało mu się że niegdyś znał te bujne i nieskrępowane pukle w intensywnej barwie eozyny. Były równie urocze jak i ich właścicielka. Własne myśli na moment zasnuły sine wargi półuśmiechem, by za moment ponownie wrócić do poprzedniego stanu. Owszem, z pewnością niektórzy określali ją mianem urodziwej, jednak dla niego samego, o owym eterycznym fakcie stanowiło wnętrze, tylko ono. Być może to przezeń samego miał tak pogardliwe podejście ku powłokom, wszak sam tak często je zmieniał, kierując się przy tym niczym innym, nad próżnym kaprysem. Warkocze... lubił, gdy splatały karki dwóch istot, kiedy ich chłodne i ostre uderzenia smagały rozpalone twarze kochanków. Lubił warkocze. I sam chętnie by się w owym wątłym przekonaniu upewnił. Ah! Niemy dreszcz przeszył go, niejako zganiając ospałą uwagę jegomościa i rejestrując na powrót pewien niecodzienny szczegół. Dwubarwne tęczówki... pośpiesznie skierował wzrok w stronę błękitnego, barwę drugiego, uznając za nazbyt obsceniczną. Godne uwagi, właśnie taka fraza mignęła wzdłuż jego myśli, znikając bezpowrotnie w odmętach pisarskich marzeń. No i proszę, nim się obejrzał już chciała ukrócić jego męki słoikiem? Już widział uroczo wykuty napis na nagrobku -"Zmarł w słoikowym afekcie" lub też - "Zamordowany przez słoik po konfiturze!". To byłaby doprawdy romantyczna śmierć i jakaż chwalebna! Wszak komu za życia udało się rozzłościć słoik na tyle, aby miało to popchnąć go do afektu? Zapewne kontynuowałby te rozkoszne rozważania, gdyby nie odpowiedź pannicy. Na jego nieszczęście, w takt słów ruszyły czyny, a asteniczne ciało ulokowało się w zbytecznym pobliżu.
- Skoro już tu jesteś, spróbuj się skupić i uchwycić moment, w którym promienie utkwią w kryształach.
Dodał, ot tak, z własnego, chwilowego kaprysu lub tez obawy, że istota zniweluje piękno owej wyczekiwanej chwili swym niepohamowanym językiem. Zasiadł więc nieruchomo, doskonale zdając sobie sprawę, iż lada chwila przyjdzie mu ujrzeć zachwycający moment figlów światła i natury.
- Adrien? To bardzo pospolite imię, nieprawdaż...
Wybąkał pod nosem, w duchu błagając, aby żadna uwaga nie stanowiła ubytek w zbliżającym się teatrze, arii świateł, barw i kryształowej muzyki. Eins, zwei, drei... i wspaniały finał rozbłysł tysiącem odcieni fuksji, amarantu i lilii, kreśląc w powietrzu niepojęte serpentyny, gdy tylko Słońce na ostatni moment wystrzeliło swe jasne ostrza w ich stronę. Serce poety zamarło, zaś usta... usta, wykrzywiły się w niemym, niemal pokracznym zachwycie. Tak ulotnym, jak i samo zjawisko, którego tak pilnie wyczekiwał.

Anonymous - 14 Sierpień 2011, 16:05

Adrien łudziła się w myślach, że jego mało zadowalające zachowanie jest powodowane pejzażem przed nimi, który ku jego poglądom wydawał się znacznie bardziej interesujący jak ona, a że nie przyjrzał się jej dokładniej, nie dostrzegł też jej uroku, wdzięku, gracji, która towarzyszyła jej w każdej chwili, w poruszeniu małym paluszkiem, czy podczas odrzucania różowych pukli w tył. Sama zaś próbowała się skupić na miejscu, bo chodź z jej każdego ruchu wypływała delikatność, to jej ślepia nie można było nazwać delikatnymi. Wpatrywały się w trupią postać tak nachalnie, tak znacząco, jakby domagając się od niego odzewu, jakiejś cząstki nadziei na to, że i one są w pewien sposób interesujący. Zupełnie tak, jakby nie należały do niej. Ponoć już ktoś snuł teorię o dwubarwności jej tęczówek, usilnie próbując przekonać ja do tego, że jedno, a może dwa kolorowe i płonące żywym okiem szkiełka tak na prawdę nie są jej! Że ktoś był na tyle podstępny i dobry w tym co robi, że zamienił jej oczka, które wcześniej mogły się wydawać bezużyteczne, nie posiadały tego ognia co teraz, nie można było w nich dostrzec iskierek rozbawienia, które mieszało się z irytacją i cynizmem. Szczerze powiedziawszy nie zgadzała się dosłownie z tą teorią, jednak jej myśli czasem były nawiedzane przez takie informacje, zdarzało się to jednak tylko podczas snu - wtedy te niewidzialne chochliki płatały jej psikusy niezależnie od tego, że sen był jej, że mogła w nim robić wszystko. I robiła. Przypominały jej, miewała wizję tego co się wydarzyło kiedyś z nią, z jej przybranym, lalkowym ojcem, z prawdziwą matką, a przede wszystkim gnębiły ją myśli co tak na prawdę stało się z jej bratem. Czy jeszcze go kiedyś zobaczy? Czy będzie miała wtedy czas by zadać mu jedno ważne pytanie? I czy będzie ono tylko jedno? Tą kwestię wolę jednak pominąć, nie będę zbytnio rozlewać się nad jedną sprawą, gdy teraz gnębiły ją zupełnie inne myśli. Cyrylek może o tym nie wiedział, ale prowokował ją do tego, by uczepiła się go jak rzep psiego ogona i nie pozwalała zbliżyć się do niego komukolwiek, jak i sama powinna zachować dystans.
Co do jego śmierci — wszystko działoby się tak szybko, że tylko świadkowie tego czynu, którzy byliby na tyle odważni i czuliby się odpowiedzialni za jej potencjalną ofiarę, pochowaliby go i to chyba od nich zależałoby co tak właściwie znalazło by się na nagrobku. Adrien po tym incydencie pewnie odeszłaby jakby nigdy nic, albo uprzednio na parskała na trupa, zbeształa go przed odejściem i w ostateczności, gdy to gnębienie umarlaka by jej się znudziło, w końcu by odeszła, pozostawiając za ślad jedynie szczątki słoika i rozpryskany na wszystkie strony(jak i na Cyrylku) — wiśniowy dżem. Urocza wizja przemknęła jej akurat przez głowę, doprawdy, może nawet stało się to w tym samym czasie co mężczyźnie?
Niewiasta niemiłosiernie wierciła się na kryształowym krzesła, nie dlatego, że było niewygodne, ale dlatego, że nigdy nie była przyzwyczajona do takich miejsc, wybierała tylko takie i się w nie ewentualnie zapuszczała, gdzie była pewna, że znajdzie chodź jednego głupka, któremu przyjdzie zaszczyt jej służyć. W tym przypadku nie była niczego pewna, jego obojętność, która tylko raz na jakiś czas przeradzała się w coś innego, była dla niej na tyle niezrozumiała, że nie potrafiła stwierdzić, czy aby na pewno nic jej nie grozi gdyby nagle zaczęła sypać na niego swoimi zachciankami. Jaka byłaby jego reakcja? Sądząc po jego dotychczasowym zachowaniu, pewnie nijaka — nadal siedziałby na krześle, może nawet połasiłby się i obdarzył ją jakimś kpiącym spojrzeniem? Wtedy to zupełnie byłaby zbita z tropu. Jednakże cel to cel, podjęła się temu zadaniu, to teraz musi jakoś wybrnąć z tej sytuacji. A jedynym wyjściem było zmuszenie go do jakiejś nieoczekiwanej reakcji, nie była pewna, czy jest w stanie temu podołać. Ojejciu! Czy ona zaczynała przez tą krótką chwilę wątpić w swoje możliwości? Och, Cyrylku, coś Ty jej zrobił!
Nagle w głowie zaświecił jej całkiem dobry pomysł — bynajmniej dla niej był on dobry i godny zrealizowania, bo chodź była pewna, że każdy by wypalił, wiedziała, że chwilami miewała tak dziwaczne myśli, jakby ktoś je kontrolował. Dlatego wtedy tłumaczyła się w ten sposób samej sobie, że ktoś przejął władze na jej myślami i płata jej takie figle, inaczej jej ego obraziłoby się na nią samą! Jest to oczywiście absurdem, aczkolwiek ona straciłaby przez ten absurd nie tyle co pewność siebie, ale to, że nie byłaby w stanie już nikim więcej rządzić. Jej słabą psychikę tylko to podtrzymywało. Ale ale.. Pewnie i Was nurtuje pytanie dotyczące jej plany — na co też wpadła różowowłosa? Milczenie może nie było jej mocną stroną, ale spróbuje. Może potrafi jakoś stłumić to niepohamowaną chęć dowiedzenia się o nim czegoś więcej, bo w tej chwili nie wiedziała nawet jak się nazywa. Odwróciła więc głowę w przeciwną stronę niż był usadowiony Cyrille i wbiła swój wzrok, chodź trudno w to uwierzyć, w przestrzeń przed siebie, w pejzaż, który winna była obserwować odkąd tylko się tutaj znalazła. Jej dłonie zadrżały mimowolnie, położyła pomiędzy swoimi nogami słoik, uprzednio dokładnie do zamykając. Przeczesała palcami jedwabną przędzę swoich włosów, po czym zatopiła się w kryształkach przed sobą. W tej chwili ignorowanie kogoś byłoby z jej strony nieumyślnie, pogrążając się w pejzażu przed nią zapomniała kompletnie o otaczających ją stworzeniach, a konkretniej o Cyrylku, którego wcześniej tak usilnie próbowała do siebie przekonać, nakłonić do tego by spojrzał na nią tak, jak patrzył na nią każdy, nieważne czy był to mężczyzna czy kobieta. Spojrzenie zawsze było takie same, pełne pożądania, może nawet zazdrości. Jej kąciki ust, jakby mimowolnie uniosły się ku górze, już nie w grymasie niezadowolenia, a w delikatnym uśmiechu, o dziwo bardzo szczerym.

Cyrille - 19 Sierpień 2011, 09:56

Panienka Beatrice, niechybnie się zatem łudziła, uznając fakt nie okazywania nagminnego zainteresowania ze strony dziwadła, które obecnie siedziało zaledwie kilkanaście cali od niej, za przejaw zwyczajnej gapowatości tudzież współistnienie innego, być może ciekawszego bodźca. Owszem, druga teza wydawała się być dalece prawdopodobna, choć czy aby wyjaśniała do cna wszelkie pobudki kierujące wówczas pisarzyną? Prędzej, rzec można było, iż nie był osobnikiem nazbyt śmiałym, pewnym na tyle, aby w obyciu nie odstawać od innych stworzeń. Ponurak, w czystej postaci ze zwiększoną dawką i przepisaną nań receptą... nie dziw więc, iż nie przywykł do nadmiernego okazywania swej fascynacji, zwłaszcza, iż gama jego odbioru rozpościerała się niczym w kalejdoskopie, wirując pomiędzy wstrętem, a oczarowaniem, wzgardą, a olśnieniem. Jego persona zwykła wszak bycia czarno-biała i można byłą ją albo docenić lub znienawidzić, choć częstsze odnotowywane przypadki drugiej z opcji, bynajmniej napełniały go smutkiem. Ba! Wolał, gdy go obrzucano pogardą i stroniono od niego, gdyż wówczas cieszyć się mógł spokojem i metafizycznym poczuciem błogości, jaki wzmagała w nim jego umiłowana samotnia. I choć była ona niemal duchowym przeżyciem, te szorstkie i dalece niedelikatne chwile dialektu z bardziej lub mniej wysublimowanymi istotami stanowiły niejakie wybawienie od monotonii, na którą był mimowolnie skazany. Dość już o nim, należałoby obecnie zwrócić światło uwagi na inną istotę, której namolny wzrok wybitnie wwiercał się w potylicę snującego liczne domniemania poety. Czuł, że ktoś mu się przygląda, choć sam nie wiedział co było tego przyczyną, jednak konsekwencje owej myśli, szybko dało się ujrzeć w postaci obecnie jeżących się na jego głowie, siwych pasm. Był to z pewnością niepokojący widok dla obserwatora i choć jego chęci dalece odbiegały od wystraszenia obecnej tu panienki, ciało potrafiło płatać figle, co starało się nieustannie udowadniać, dawkowanymi salwami dreszczy na jego chuderlawym grzbiecie. Otrząsnął się, całkowicie nie zdolny do skupienia na widowisku, jakie prezentowała mu natura i obecnie usilnie starał się w myślach dociec, cóż takiego mogło spowodować owy zatrważający chaos! Prychnął, mlasnął i przekręcił się na siedzeniu, zakładając jedną ze szkapowatych nóg na drugą, wbijając jeden z równie kościstych palców w pergaminowe sukno policzka. Coś go dręczyło, na tyle wyraźnie, aby nie zdołało ujść kobiecemu wzroku. Dopiero teraz, po jakiejś bitej chwili zdołał wymusić na sobie ukradkowe spojrzenie w bok, wprost na lico obcującej tu prócz niego, istoty. Niemal podskoczył na kryształowym siedzisku, gdy w zaskoczeniu odkrył, iż para różnorakich oczęt skierowana jest na niego. Odwrócił się natychmiast, co najmniej wypłoszony owym niepokojącym odkryciem i odchrząknął znacząco, raz jeszcze spoglądając w niechceniu na horyzont. Wpatrywał się więc w dawien obrany punkt, sondując jednak już po chwili całe jego otoczenie, podziwiając miraż fuksji, amarantu i przede wszystkim purpury, która zdawała się pokrywać wszystko wokół, wbijała się w kryształy, smagała wysuszoną ziemię, padała nawet na nich, wprawiając zastygłe w skupieniu twarze w lawendowy odcień. Skąd mógł być tego tak pewien? Otóż w swej dalece maskowanej chytrości i przebiegłości, wykorzystując wielce ulotny moment koncentracji owej zadziwiająco uporczywej lady, której wzrok przemierzał właśnie dalekie połacie pejzażu, wpatrywał się w nią. Ot, czy to z czystej ciekawości, lub uznania, iż wokół nie było już nic innego, na czym zdolny był zawiesić swe spojrzenie, a może to owy misternie spleciony uśmiech tak nim wzburzył? I choć rzut jego oka uparcie utrzymywał się w obranym miejscu, tęczówki nadal nie zdradzały jakiegokolwiek czającego się za nimi istnienia, były mdłe, rozmyte, zadziwiająco nieobecne.
- Moje imię to Cyrille Ephraim Maurice Robespierre, choć informacja ta dalece odbiega od tobie przydatnych. Wątpię, abyśmy się jeszcze kiedykolwiek spotkali.
Głos jaki uleciał spod posiniałych warg był mocno zachrypnięty i prędzej przypominał warkot, aniżeli spokojny głos poety. Owszem, nie sądził, że jeszcze kiedyś przyjdzie im się spotkać i choć był to doprawdy zasmucający scenariusz, wielce do niego przywykł. Zawsze tak wyglądały owe spotkania, po których wracał do domu, do jego miłującej Josephine i pozwalał, aby wszelaki słuch po nim zaginął, niemal na dobre. Przynajmniej do kolejnej, wątłej eskapady, jaką sobie prezentował.

Anonymous - 19 Sierpień 2011, 10:59

Panienka Beatrice, łudziła się cały czas, chociażby biorąc pod uwagę to za kogo się uważa. Jak było w rzeczywistości? Brak dachu nad głowa udzielał się nie tylko jej, ale i osobom w pobliżu. Ich spotkanie można było spokojnie zaliczyć do tych planowanych przez nią spotkać, aczkolwiek nie planowała tego, z kim będzie miała przyjemność się spotkać. Każda istota żywa, która chodź z pozoru wyglądałaby na stworzenie potrafiące mówić, widzieć, słyszeć wydawała się może nie tyle co swoistą rozrywką dla różowej, ale kołem ratunkowym. Kimś kto bez zbędnych ceregieli, wyciągania informacji, oczekiwania czegoś w zamian, okaże współczucie, bądź po prostu stwierdzi iż jego persona jest niższej hierarchii niż Adrien, okaże swoją skruchę i odda jej dobrowolnie miejsce zamieszkania. Chodź nie pogniewałaby się gdyby miała dzielić z kimś dach nad głową, lepsze to niż nic. A z czasem, dzięki swojej grze, wrodzonej subtelności ów osóbka zaufałaby jej na tyle, by pełnić również rolę służby. Nie była jednak pewna, czy aby na pewno trafiła na odpowiednia osobą. Bo chodź i ja, i Cyrylek wiemy jak to wszystko się skończy, jak przez takie zachowanie(Cyrille) cała niezachwiana dotychczas równowaga legnie w gruzach, ba! Już zaczynała chwiać się na boki w postaci zamachu na jego osobę słoikiem dżemu. Jego krew, bo i jej oczywiście podczas tego zdarzenia by nie zabrakło idealnie zlewałaby się z kolorem dżemu, o ile nie skrywa on w sobie jakiejś tajemnicy w postaci niebieskiego, bądź pomarańczowego odcieniu krwi. Takiego dżemu niestety nie posiadała, a nawet jeśli musiałaby się długo zastanowić nad tym, czy jest sens marnować swoją słodycz. Zważywszy na to, że nie codziennie można spotkać kogoś ze słoikiem niebieskiego dżemu. Jaki miałby smak? Akurat teraz zaczęła się nad tym kurczowo zastanawiać, jakby od tego zależały jej kolejne czyny, czy też reakcje na poszczególne zmiany w pozycji, czy zachowaniu pisarzyny.
Świat zwolnił nieco. Wszystko wydawało się poruszać w zwolnionym tempie, nawet ona to odczuła, kiedy spojrzała nieco w dół, na swoje ręce, którymi poruszyła dla pewności(czy aby na pewno są jej) miała wrażenie jakby poruszały się z opóźnionym zapłonem. Nie interesowało ją dlaczego tak się dzieje - zapewnię to wszystko to jej wyobraźnia, która przez nadmiar, bądź brak cukru w organizmie płatał jej takie żarty - wolała skupić się na poecie, którego chodź teraz nie obserwowała, to jakby przed sobą widziała jego odbicie. Dobrze zapamiętała jego twarz. Chorobliwie blada cera, sine usta, nieco przydługie, białe włosy, odczuła przez chwilę niepohamowaną chęć, by wysunąć przed siebie rękę i zanurzyć w nie swoją dłoń. Wyglądałoby to co najmniej dziwnie, biorąc pod uwagę fakt, że to tylko jej wyobraźnia nie tyle co zwalniała otoczenie wokół niej, ale wytworzyła obraz Cyrylka, wpatrującego się w nią. Spoglądając na jego kopię spod grzywki uśmiechnęła się sama do siebie.
- Tsy.. - miała w zwyczaju wydawać z siebie takie dźwięki kiedy tylko jej uśmiech przeradzał się z tego łagodnego, w ten cyniczny, ozdobiony nutką ironii, która czaiła się w jej oczach i uniesionych do góry brwiach. Skąd ta nagła zmiana nastroju? Świat wrócił do normy, wyobraźnię odsunęła na dalszy plan, pobawi się później. Teraz bardzo ją bawiło prychnięcie i mlaśnięcie, która usłyszała, trwało to krótką chwilę, ale było słyszalne. Nie szukała źródła tego dźwięku, wolała rejestrować inne zjawisko, jak na przykład to w jaki dziwny sposób zaczęły poruszać się jej palce, paznokciami zdrapywała resztki etykietki, które gołym okiem nie były widoczne, bynajmniej nie z takiej odległości z jakiej patrzyła niewiasta. Przekręciła głowę w jego stronę, odrywając wzrok od obserwowania tego, co czyniły jej palce, a znów wbiła dwubarwne tęczówki w jego lico, uważnie przyglądając się bladości jego cery. Do tego wszystkie, w nagrodę, uchwyciła jeszcze jeden dźwięk, który sygnalizował ją o tym, że persona obok poruszyła się niespokojnie. Zerknęła na jego szpakowate nogi, nadal uśmiechając się mimo woli, miała ochotę jeszcze taś 'tsy-chnąć', jednak zrezygnowała zaraz po tym, jak spojrzał na nią ukradkiem. Zamierzał tak się z nią bawić? Co prawda, wiedziała, że prawda jest inna, ale wyjątkowo zabawnie wyglądał, kiedy tak przestraszony nachalnością jej spojrzenia, swój momentalnie odwrócił. To byłą chwila, kilka sekund, ale ona zdążyła w tym czasie zarejestrować kilka szczegółów, które utwierdzały ją w przekonaniu, że nie będzie z nim łatwo. To i lepiej, im większy poziom trudności, tym ciekawsza zabawa. Nigdy nie należała do osób, które cieszyły się z każdej ofiarowanej jej rzeczy, należała do tej większości, która w swoich sidłach wolała mieć te niedostępne dla nikogo drobiazgi. W tym momencie liczył się dla niej tylko Cyrylek, z każdą chwilą popadała w jeszcze większe szaleństwo, niepohamowana chęć dotknięcia go, chociażby koniuszkiem palca wydawała się dla niej na tyle bolesna, że nie potrafiła zapewnić sobie tej chwilowej przyjemności. Niektórzy pewnie nie potrafiliby tego zrozumieć, czemu tak bardzo, w ciągu kilku chwil tyle się w niej samej działo. Co dziwniejsze, dlaczego zastanawiała się nad błahymi sprawami, kiedy w centrum jej uwagi był tak na prawdę poeta? W jego towarzystwie, bynajmniej tak zdążyła wywnioskować, nie potrafiła poukładać swoich myśli, mieszały się ze sobą, w jej głowie panował chaos, chodź w tej chwili nie było tego po niej widać.
Wpatrując się tak w pejzaż przed sobą ponownie zanurzyła się w swojej krainie, która składała się z czarnego tła i kilku jasnych kropek. Jedna z nich to właśnie Cyrylek. Właśnie w tym momencie zdała sobie sprawę, że to nie będzie ich ostatnie spotkanie niezależnie od tego, co zaraz usłyszy od samego pisarzyny. Wierzyła, ba! Była wręcz zapatrzona w swoje myśli, racje i poglądy, dlatego jego słowa pewnie nie wywołają u niej żadnej reakcji, prócz udawanego zdziwienia. Świat znów zaczął nabierać barw, tym samym wracała myślami do chodź kolorowej, to ponurek rzeczywistości. Tak sprzecznej, że aż niezrozumiałej. Pomimo swojego wieku zdążyła do niej przywyknąć.
Na jego słowa uniosła jedynie brwi ku górze, które znów mówiły same za siebie w jakie to zdziwienie ją wprowadził. A zdziwiona była nie jego słowami, ale samym faktem, że się odezwał i to nie z jej powodu, a sam z siebie.
- Smutne, nie wierzysz w coś takiego jak przeznaczenie? - ona miała już w tej sprawie wyrobione zdanie, milczała przez chwilę, po czym odrywając jedną rękę od szklanego słoja, położyła ją na bocznym oparciu bliżej pisarzyny i odwróciła się w jego stronę, znajdując się teraz w mało wygodnej i zdrowej dla jej kręgosłupa pozycji. Mimo wszystko jak zawsze wyprostowana, z głową dumnie uniesioną ku górze, wpatrywała się w jego blade lico. - Ja też nie, co nie oznacza, że takiego spotkania nie jestem w stanie zainicjować.. - urwała, jakby wyczekując jego reakcji, nie dała mu przez te słowa czasu na odpowiedzenie na pytanie, chodź bardzo ją ciekawiło jego zdanie na ten temat. Uniosła nieco swoją nogę, by oprzeć ją o boczne oparcie, o które się opierała, druga zaś zadarła się, wpełzając na krzesełko, pozycja jeszcze mniej widoczna. Palce drugiej ręki trzymały kurczowo słoik, by przypadkiem nie miał bliższego kontaktu z ziemią przy krześle. Zaś jej drugą rączka, jakby pewna, że nic jej się nie stanie oderwała się od oparcia i wysunęła w stronę mężczyzny, nie minęła sekunda a pomiędzy jej palcami znalazł się jeden biały kosmyk jego włosów. To była chwila, bo przez brak równowagi, musiała szybko powrócić swoją grzeszną dłonią do podpierania się o oparcie. Takie wyskoki to nie najlepszy pomysł. Usiadła prosto, znowu wbijając wzrok w pejzaż przed siebie, chodź chytry uśmieszek zadowolenia nie znikał z jej bladej, nieco piegowatej buźki. Zdecydowanie prościej byłoby wstać i zwyczajnie do niego podejść, chodź to nie byłoby to samo. Unikała ścieżek, które wiodły łatwiznę.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group