To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Karciana Twierdza - Komnata Króla~

Anonymous - 21 Sierpień 2011, 18:31

W niespełna pół godziny udało im się dotrzeć do bram Karcianej Twierdzy. Ingravo warknął na śpiącego strażnika, co poskutkowało natychmiastowym uchyleniem drzwi i gięciem się w przepraszającym pokłonach. Zapamiętał wygląd owego idioty, dopytał się cicho o miano i stopień. Dni strażnika w Karcianej Szajce oraz na tym padole łez właśnie zostały policzone. Biedak nie zdając sobie sprawy z tego, że będzie przedmiotem publicznej egzekucji już jutro wrócił na swoje miejsce, natychmiastowo przysypiając. Cień oddalając się od dramy słyszał echo chrapania felernego mężczyzny. Mimowolnie zacisnął szczęki.
Skorzystał z bocznego wejścia kierując się prosto na schody wieży. Niestety nie miał zamiaru oszczędzać Day 117 stopni wysiłku, ale jak sądził wizja kąpieli oraz ciepłego łóżka w niedalekiej przyszłości pozwoli jej zdobyć się na ten wysiłek. Zgasił zamiast tego kulę ognia. W korytarzu było dostatecznie wiele pochodni by nikt nie potknął się o kolejny schodek. Innym powodem było to, że lecąca między nimi lampa z płomienia oświetlała jego plecy oraz ręce, co powodowało, że chwilami można było dostrzec bandaż na lewej dłoni. Nie miał zamiaru zagłębiać się w szczegóły dotyczące tego opatrunku.
Miał niezłą kondycję, wynikającą między innymi z ciągłego biegania w górę i w dół w owej wieży, toteż dotarł na górę przed swoim gościem. Swoją drogą taka liczba trudności do pokonania sprawiała, że raczej nie zapraszał tu gości bądź poznanych panienek. Tylko ktoś naprawdę zdesperowany pchałby się na górę. Czy Day była taką osobę? Zdaje się, że tak. Zostawił otwarte drzwi wchodząc do środka.
Pierwsze co zrobił to napalił w kominku. Gdy ogień wesoło już trzaskał na drewnie odwrócił się w sam raz by powitać wchodzącego gościa. Podszedł do niej i nie bez delikatności zabrał własny płaszcz wieszając go przy drzwiach. Zdjął też buty i zaryglował zamki.
-Zdejmij buty, rozgość się.-mruknął zapraszając ją do środka. Umowa nie obejmowała niczego poza łóżkiem. Jak więc będzie chciała uzyskać pozwolenie na kąpiel? Niestety łazienka nie znajdowała się za drzwiami, które dałoby się zamknąć, więc opcja: wepchnę się a on nie wejdzie odpadała.
-Jesteś w siedzibie Karcianej Szajki. W ciągu dnia i tak tu nie trafisz z powrotem. Powinienem Cię pewnie ostrzec, że moi współpracownicy to banda szaleńców, ale wątpię byś się tym przejęła.-stwierdził udając się do kuchni, czyli znikając za pierwszym regałem obstawionymi książkami. Otworzył lodówkę, wyjmując z niej lód i przyłożył do obolałego palca. Oprócz tego wyciągnął pudełko lodów czekoladowych, a z szafki obok łyżkę. Usiadł przy stole i z miernymi zainteresowaniem zaczął dziobać sztućcem czekoladową zawartość opakowania. Na bezdomną panienkę nie zwracał uwagi, przynajmniej dopóki nie zrobi lub nie powie czegoś interesującego. Wszak lody ciekawsze!

Anonymous - 21 Sierpień 2011, 20:16

Droga, wbrew ogólnemu założeniu, że arystokratki to maruderki, nie była dla dziewczyny męcząca. Trudno, żeby kogoś, kto większość życia spał raptem po kilka godzin, resztę dnia stojąc i konstruując nikomu do niczego niepotrzebne bzdety, zmęczyła trzydziestominutowa przechadzka. Przez drogę jednak, jak słusznie zauważył Ingravo, nurtowała ją inna rzecz, niniejszym jego zastanawiająca moc operowania ogniem, bo może i Day była mizerną kobietką, ale potrafiła łączyć fakty i dostrzegła, że płomień pobrał z zapalniczki, specjalnie ją ku temu odpalając. Jednakże nie było to meritum rozważań, bowiem dziewczynie mącił w głowie fakt inny, a zatem ten, dlaczego to mężczyzna posiadając moc kontrolowania ognia nie użył jej, aby zniweczyć plany Day na dzisiejszy nocleg...o nie. O nie, nie, nie. Sto razy jej już powtarzano, że gdyby był zawód "pakowacza się w kłopoty" na pewno zgarniałaby za taką profesję masę pieniędzy. W połowie drogi doszła do wniosku, że mężczyzna pozwolił jej wygrać umyślnie i teraz ona złapana w pułapkę potulnie do niej idzie, właściwie to przedtem o nią walcząc. Czy ktoś widział mysz, która zakłada się o to, w jaką pułapkę zostanie złapana? Co za dziewczyna. Nawet zawrócić się nie miała jak, bowiem zapewne także specjalnie, typ prowadził ją takimi zaułkami, że choć bywała w Malinowym Lesie dość często jako mała dziewczynka, ni w ząb nie potrafiła odgadnąć, gdzie się aktualnie znajdują. Kiedy więc szła za nieznajomym nieskończoną ilość schodów, prowadzących chyba do samego nieba z nieudawanym niepokojem patrzyła przed siebie. Wprawdzie mogła go ogłuszyć elektrycznością, jeśli tylko zechce się do niej zbliżyć, aczkolwiek ta moc musi się jeszcze trochę ładować, ponieważ ostatnie użycie nadal dzieliła niewystarczająco długa nić czasu. Już przed wejściem westchnęła ciężko, choć z perspektywy mężczyzny w stu procentach wyglądało to jak odgłos zmęczenia drogą, a nie agonalny jęk skazanego przed śmiercią. Tak w istocie czuła się kobieta, wchodząc do obcego mieszkania i w dodatku z przeświadczeniem, że drzwi za nią zamkną się na klucz i już nigdy stąd nie wyjdzie. Żywa, rzecz jasna. posłusznie zdjęła buty, jednak poprzez niezliczoną ilość rzemyków zabrało jej to znacznie więcej czasu, niż mężczyzna mógł przypuszczać, toteż kiedy on wyciągał lody i łyżeczkę ona nie spiesząc się z rozwiązywaniem pasków uważnie obserwowała, gdzie się kieruje nieznajomy i analizowała metraż jego mieszkania. Od jakiegoś czasu miała też ciarki na plecach - Karciana Szajka?! Podsumowując: najpierw zzalustrofob przykładał jej lufę do skroni, potem wdała się w dyskusję z facetem, którego pantera chciała ją rozszarpać a teraz jakaś szycha z tej dziwacznej organizacji zamknęła ją w domu obwieszczając, że dziewczyna zgubi się, chcąc sama plątać się po okolicy. Zdjąwszy buty przeszła kilka kroków w stronę mężczyzny i stanęła twardo na podłodze, rozstawiając nogi delikatnie szerzej oraz zakładając dłonie na talię.
-Jesteś zupełnie przekonany co do jasności stwierdzenia, że mam się "rozgościć"? - zapytała niemalże z przekąsem i natychmiast niemal jednym ruchem wyjęła z szafki drugą łyżeczkę już po sekundzie topiąc ją w pudelku lodów i wyszczerbiając sobie z nich maleńki kawałek masy na łyżkę skosztowała zadowolona. Czy on naprawdę uważał, że jeśli powie jej, ażeby się rozgościła, to ona siądzie potulnie w kąciku i czekając na pozwolenie wejścia do sypialni przyśnie tam?
-Wydaje mi się, że nie chcesz, żebym sama szukała łazienki. Będziesz tak miły mi ją pokazać? - zapytała podnosząc na chwilę łyżkę na wysokość swojej brody. Ta prowizoryczna gierka pozwoliła na chwilę zapomnieć jej, że tak naprawdę znajduje się w obcym mieszkaniu i w dodatku jego właściciel nie wygląda na najnormalniejszego mężczyznę pod słońcem. Chociaż skoro do tej pory jej nic nie zrobił, to dlaczego miałby teraz zacząć? Czyżby był aż tak przebiegły?

Anonymous - 21 Sierpień 2011, 20:49

Nie był świadom rozważań, jakie właśnie odbywały się w główce Day. Może wyjaśniłby jej, że dosyć trudno uchwycić właśnie tworzący się płomień i go zgasić. Może przyznałby się, że mierzi go cisza panująca we własnym domu. Może, w drodze wyjątku, zdradziłby jej że lubi kobiety z charakterem i zrobiła na nim odpowiednie wrażenie. Ale milczał, idąc dalej, prowadząc ją swoją drogą.
Day nie okazywała strachu, ba grzeszyła pewnością siebie stając przed nim z rękami w talii, bez butów i dumnie pytając czy na pewno wie co mówi. Nie zastanawiając się długo przytaknął bezmyślnie. Palec doskwierał, pulsował w bólu. Za co to? Po kiego mu ten cholerny Anceu? Nie mógł wybrać bestii, która nie zagnieżdża się w palcach?
Bezczelny gość wyjadał mu lody. Uświadomił to sobie dopiero po dłuższej chwili. Westchnął, zabierając od niej pudełko i stawiając je sobie na kolanach. Nie zwracając uwagi na grzeczne pytanie wyjadł jeszcze trochę czekoladowego przysmaku, po czym schował je do zamrażalki. Z namysłem otworzył drzwi od lodówki i przyjrzał się zawartości procentowej. Po chwili zdecydował się na zimną Finlandię z lodem. Biorąc butelkę do ręki zmienił zdanie. Wódka śmierdzi, nie chciał nią cuchnąć. Zatrzasnął drzwi i niczym duch przemieścił się dwie szafki dalej. Wygrzebał z szuflady małe pudełko pełne niebieskich pastylek. Cudowne, ludzkie lekarstwo na ból. Nie czytając recepty przyjął od razu dwie. Dopiero wtedy spojrzał na nią, jakby przytomniej.
-Łazienki nie było w umowie.-stwierdził z namysłem, przecierając opuszkami prawej ręki nasadę nosa. Potrząsnął lekko głową, po czym wrócił do stołu. Delikatnie odebrał jej łyżeczkę i umieścił ją obok swojej, w zmywarce.
-Chodź.-mruknął i ruszył w kierunku kolejnej wygrodzonej części apartamentu: sypialni. Za ścianą o którą opierało się wezgłowie łóżka mieścił się kącik łazienkowy, który wskazał dziewczynie gestem.
-Ręczniki są czyste.-zakomunikował siadając na łóżku. Zdecydowanie Day mogła zobaczyć zmianę jaka w nim zaszła: przedtem wydawał się czystą energią, teraz zaś był spokojny, opanowany i małomówny. Prawą ręką nakrył lewą, bolącą go i osunął się na łóżko. Przymknął oczy nie zwracając uwagi na dziewczynę, która miała zamiar za ścianą zanurzyć się w pianie. Nie ruszało go to, nawet nie myślał o podglądaniu. Cholera czy on na pewno wziął lekarstwo na ból a nie jakieś prochy? Nie chciało mu się wstawać i sprawdzać. Powinien. Jednak został na łóżku, na którym zgodnie z umową miało go nie być podsłuchując czy Day śpiewa w wannie.
Był jej ciekaw. Już dawno nie zapraszał nikogo na noc, niewiele osób miało zaś chęć by samodzielnie się wprosić. Dziwną zdawała mu się ta obecność drugiej osoby. Nie przywykł do tego, że woda leci do wanny wtedy kiedy nie on idzie się wykąpać. Swoją drogą niestety będzie się musiał podnieść i dać upust higienie, myjąc się. Ale na razie leżał w całkowitej ciszy, którą przerywały odgłosy z łazienki oraz ciche nucenie "sweet dreams" w wykonaniu Koszmaru. Tak, był dziwny.

Anonymous - 23 Sierpień 2011, 20:30

Dziewczyna bez słowa podążyła za właścicielem mieszkania aż do łazienki. Zaczął on nucić, kiedy jeszcze nawet nie zsunęła z siebie ramiączka, toteż na chwilę wychyliła głowę zza drzwi, aby posłać mu swoje zażenowane spojrzenie, chociaż akurat w tej sytuacji bardziej przedstawiało minę osoby zszokowanej, aniżeli zakłopotanej. Cóż, sama Day lubiła śpiewać, szczególnie, gdy nikt tego nie widział, a skoro on nic sobie nie robi z obecności dziewczyny i ona nie pozostanie dłużna.
Gdy ponownie zajrzała do łazienki jej oczom ukazało się najpiękniejsze pomieszczenie męskiego domu, jakie miała przyjemność widzieć kiedykolwiek. Owszem, sama miała, w tym poprzednim, gorszym życiu, łazienkę, w której mogłaby się z powodzeniem wykąpać cała drużyna koszykarska i cheerleaderki a jeszcze zostało by sporo miejsca, pozostając przy tym komfortową i klasyczną, to pomieszczenie natomiast było zwyczajnie przytulne i ten jeden, mało znaczący przymiotnik sprawił, że Day w jednej chwili poczuła się świetnie. Zamknęła za sobą drzwi i niemal truchcikiem podbiegła do kurków, z łoskotem odkręcając tylko ten z gorącą wodą. Uwielbiała kąpać się w ukropie, toteż za każdym razem, gdy mieszała wodę zimnej dostawało się do wanny zaledwie tyle, ile potrzeba do uratowania skóry przed poparzeniem. Chwilę też zajęło jej odnalezienie najbardziej kuszącego zapachu płynu do kąpieli, których o dziwo, w końcu cień był mężczyzną, który nie wyglądał, jakby używał piętnastu buteleczek pachnideł, aczkolwiek oczywiście posiadał przy wannie kilka magicznych butelek, które Day naturalnie zamierzała zużyć w całości. Czy on naprawdę myślał, że ona nie jest perfidna? Już za sam fakt, iż porównał jej biust do dwóch pomarańczy należy mu się opróżnienie zawartości wszystkich fiolek w łazience i lodówki. A tak przy okazji. Ciekawe, czym była owa niebieska pastylka, którą zażył chwilę temu? Niebieskie pastylki kojarzą się na ogół jednoznacznie i nie są chlubne dla mężczyzn w wieku nieznajomego, ale Day uznała, że nie powinna w to wnikać przynajmniej do czasu, aż nie zacznie się do niej mimowolnie dobierać. Mimo wszystko, zmiana w jego zachowaniu na tyle ją uspokoiła, że przestała myśleć o dziwacznej pigułce, choć teraz trochę żałowała, że kiedy ją brał nie wyzwała go od narkomanów. Prócz jego używek pozostały jeszcze dwie sprawy do rozpatrzenia, a zatem tak gwałtowna zmiana nastroju i oczywiście piekielny, opuchnięty palec u lewej ręki. Zapytać o niego? Na pewno, ale to już po wyjściu z wanny. Gdy woda napełniła cały zbiornik, dziewczyna sprawdziła, czy uda jej się zamknąć drzwi na klucz. Akurat. Ten zboczony egoista specjalnie nie zamontował takiego urządzenia jak chociażby klucz, coby przypadkiem nie zamknąć sobie drogi do obejrzenia w lepszym świetle ekhm "pomarańczy" swoich ofiar. I tutaj właśnie intuicja podpowiedziała kobiecie, że nie ma się czego obawiać. Nikt, kto pomrukuje pod nosem, dając połowiczne odpowiedzi, nie sprzeczając się i co najważniejsze, zamiast podglądać nuci sobie jakąś melodie pod nosem nie stanowi bezpośredniego zagrożenia. Straciła czujność? Tak, chyba tak.
Gdy już zanurzyła się w bajecznie gorącej wodzie i otuliła pianą jak płaszczem naprawdę zapomniała o bożym świecie. Dopiero chłód otoczenia z jakim przyszło jej się zmierzyć po wyjściu z łazienki przypomniał jej o bolesnym doświadczeniu, jakie teraz przeżywa. Oto świeża, wykąpana i pachnąca kobietka w swojej przyciasnej sukience staje przed ekscentrycznym ignorantem, który w dodatku leży na obiecanym, wróć, wygranym przez nią łóżku i nawet nie ma najmniejszego zamiaru z niego schodzić. O nie, panie Nie-Mam-Bladego-Pojęcia-Jak-Masz-Na-Imię, tak się bawić nie będziemy.
-Imponujące łózko...ale widzisz, mam wrażenie, że lepiej będzie mi się na nim spało samej - powiedziała dość cicho, bowiem para w łazience sprawiła, że poczuła się nieco słabo i czując na plecach wydobywające się z tamtego pomieszczenia ciepło odczuwała, jakoby za chwilkę miała runąć na ziemię jak kłoda. Tym razem celem okazała się być zimna kołdra, na której, o zgrozo, leżał ten typ. I wtedy Day zrobiła, pozornie najgorszy manewr, jakiego teraz się mogła dopuścić. Pozornie, bo naiwnie biorąc pod uwagę jego zmianę nastroju, cień nie powinien wykonać żadnego dziwacznego ruchu. Właściwie to sama kobieta niewiele o tym myślała, pierwszy raz bez uprzedniej analizy zrobiła krok, którego mogła potem żałować, ale jak to sobie potem tłumaczyła - osowiał w domu, leśny obłąkaniec jest dawno za nimi.
Dziewczyna podeszła doń i pochyliła się tak, że jej głową była teraz bezpośrednio nad głową Ingravo. Tylko to bezpośrednio sprawi, że po otworzeniu oczu będzie musiał się nią zainteresować - w końcu pierwszym jego widokiem będzie jej przemiła, czepialska twarzyczka, a taki w końcu był cel dziewczyny. Wzbudzić jego zainteresowanie.
-Halo...nie śpimy, zwiedzamy...Zejdziesz z łóżka sam, czy mam odpalić zapalniczkę kolejne sto razy, żebyś przystał na prośbę? - zapytała z uśmiechem. Był to zdaje się pierwszy tak szczery uśmiech od momentu ich spotkania. Taki jak teraz mógł być dłużej, mimo tego, że naprawdę interesował ją jego przedziwny charakter. Oziębłego, obojętnego mężczyzny się nie bała. Z kolei wścibski, arogancki i zboczony działał na nią w osobliwy sposób. Złoty środek? Wyjść i zapomnieć. Jednakże ten ruch dopiero rano. I tak przy okazji. Miał alkohol, egoista.

Anonymous - 24 Sierpień 2011, 21:19

Nie należało się spodziewać, że zwróci na nią uwagę. Leżał zapatrzony w niewidoczne dla reszty horyzonty, które znikły przed wiekami. Nie interesowało go z jakiej ilości buteleczek oraz ręczników gość skorzysta. Doprawdy, nie zwykł się sprzeczać o rzeczy tak błahe, chyba, że widział w tym jakiś cel. Na razie żadnego nie miał, czekał aż zadziała magiczna niebieska pigułka.
Swoją drogą posądzanie dwudziesto-kilku latka, a na taki wiek wszak wyglądał, o kłopoty z erekcją było co najmniej nie na miejscu w myślach grzecznej dziewczynki na jaką kreowała się bezdomna. Wątpliwe by viagra pomagała na ból trawiący jego głowę oraz nieszczęsny palec, tym bardziej taka pochodząca z opakowania o nazwie "Ketonal Forte". Myślenie jednotorowe często wprowadza nas na manowce, całe szczęście, że swych domysłów przesiąkniętych błędami panienka nie ujawniła na głos. Jeszcze Ing chciałby jej udowodnić jaki to jest żywotny i bez lekarstwa na nieszczęścia staruszków.
Hm, zanim nazwiemy kogoś zboczonym egoistą może zastanowimy się kto tu do kogo wepchnął się do łazienki? Kto właśnie wykończył wszystkie płyny do kąpieli i zaparował całe pomieszczenie kąpiąc się w ukropie? Niestety nie był to Ingravo, więc może chwilowo powstrzymajmy się od wyzwisk dotyczących tego mężczyzny, który w swej szlachetności (ta, jasne) zgodził się by kąpiel wolna była od opłat.
Słysząc jak wychodzi z wanny nawet nie podniósł powiek. Nucenie trwało w nieskończoność, powtarzając wciąż tą samą melodię. Nie wiedział ile się kąpała, a gdy jej głos przerwał błogosławioną ciszę nawet nie drgnął. Oczywiście nie miał złudzeń, ignorowanie problemu nigdy nie prowadzi do jego rozwiązania. Ale może sprowokować znacznie ciekawszy rozwój sytuacji niż samo odgryzanie się w nieskończoność. Gdy poczuł jej oddech na powiekach otworzył oczy. Czerwień wyszła na spotkanie dziewczyny, która chciała jakiejś reakcji. Blade palce delikatnie dotknęły jej policzka badając świeżo umytą skórę dziewczyny. Lewa ręka, nie w pełni sprawna spoczęła na jej ramieniu nie pozwalając jej się odchylić. Zbliżył swoją twarz do jej, ich wargi już się prawie muskały a w tle grano marszawa weselnego... lecz to tylko psikus. Zamiast pocałować pannę przewrócił ją na łóżko, wstając i poprawiając sobie fryzurę. Przeciągnął się.
-Kiedy nic nie mówisz jesteś zdecydowanie ładniejsza.-stwierdził z łobuzerskim uśmiechem podnosząc się. Skierował się prosto do łazienki. Ze zmarszczoną miną wszedł do pomieszczenia w którym powietrze przywodziło na myśl saunę. Pierwsze co zrobił to napuścił do wanny zimnej wody, pozbywając się zalegających resztek piany. Następie przykręcił kurki, dodając odrobinę ciepłej wody. Nie lubił kąpania się we wrzątku, wolał coś koło 25 stopni Celsjusza. Rozebrał się, pozostawiając ubrania złożone na kupkę, z wyjątkiem bielizny i skarpetek, które od razu powędrowały na swoje miejsce: do kosza na pranie.
Kąpiel była szybka, nie bawił się w wymoczenie skóry aż zacznie wyglądać jak pomarszczona brzoskwinia. Wymył się porządnie i wyszedł, osuszając mokre ciało ręcznikiem. Przebrał w piżamę, a raczej w czarne dresowe spodnie, które służyły mu do spania. Najwyżej się panienka oburzy, że paraduje po mieszkaniu półnagi, ale to w końcu jego mieszkanie.
Wyłonił się z łazienki, znów energiczny i z werwą. Podszedł do łóżka i przysiadł na jego brzegu.
-Wiesz kim jestem? Cieniem. Wkradam się do snów. Ale nazywają mnie też Koszmarem, bo niektóre zamieniam w istne horrory. Więc albo położysz się grzecznie na jednej połowie łóżka, albo nie zaśniesz przez następny miesiąc. I nie rób oburzonej miny, skoro sama oszukujesz to czego się spodziewasz po reszcie świata?-znów miał ten lekko szalony uśmiech, ale zamiast jej biustu obserwował twarz. Nie miała do czynienia z dżentelmenem, tego powinna się spodziewać. Nie potrzebował snu tak jak normalne istoty, cierpiał bowiem na bezsenność, jednak chciał rozprostować kości i pozwolić działać zbawczej, przeciwbólowej tabletce. Jego zmianom nastrojów nie dorównywały nawet panie w trakcie napięcia przed miesiączkowego - czyli ładnego usprawiedliwienia na zwykłe rozdrażnienie.
-Możesz zabrać kołdrę i zabezpieczyć nią siebie.-dodał właściwie potwierdzają to, czego mógł się spodziewać w nocy. Niby taka słaba płeć a jak idzie o kołdrę to żadnymi sposobami nie da się jej odzyskać. Poza tym nie będzie mogła go oskarżyć o macanie przez sen czy coś w ten deseń. Kto to wie co takiej kobiecie przychodzi do głowy nocą!

Anonymous - 27 Sierpień 2011, 20:25

Trzeba przyznać, że za pierwszym razem się wystraszyła. Kiedy zbliżył swoje usta do niej aż zesztywniała ze strachu, wszak do tej pory zakładała, że nieznajomy mimo dziwactw, które czynią go outsiderem jest raczej przyjaźnie nastawiony. Wraz z jego sztuczką, czy jak określił "psikusem" w Day zakiełkowało ziarno zwątpienia we własne spekulacje i co najważniejsze zaczęła błądzić we mgle osobowości mężczyzny. W lesie zdawał się być nadpobudliwym, egoistycznym zboczeńcem, kiedy tylko przekroczył próg mieszkania zamienił się w osowiałego, ignoranckiego, znudzonego mężulka, a teraz znów odstawia cuda nie wianki. Taki kalejdoskop cech charakteru przyprawiał Day nie tylko o ból głowy, ale też sprawiał, iż czuła się zagrożona w towarzystwie mężczyzny. Nic więc dziwnego, że nie dość, iż przez cały czas jego kąpieli leżała bez ruchu na łóżku bezinteresownie wpatrując się w sufit, a widok półnagiego właściciela mieszkania wręcz zmusił ją do zamknięcia oczu na chwilę. Kiedy jeszcze miała opuszczone powieki udając, że wcale nie stoi przy niej facet w samych dresach, a ona tak naprawdę nie leży w jego łóżku próbując wywalczyć je na własność, tylko ponownie znajduje się w lesie i tym razem przemierza go samotnie, boso, a w dodatku...nago? Czy to był jakiś cholerny sen?! Natychmiast siłą woli dorobiła sobie jakieś ciepłe ubranko i wymusiła na podświadomości zaprzestanie swobodnego hasania niczym jednorożec po tęczy a konstruktywne zwiedzanie. Z początku Day myślała, że ta wizja nie przyszła po nic i z pewnością jeśli tylko się dostatecznie skupi, będzie mogła wyciągnąć z niej jakieś słuszne informacje. Nic bardziej mylnego. Niestety, jedynym, co potrafiła wywnioskować był fakt, że jej umysł wymusza nań obrazek biegającej po kniei niczym Artemis na starych garnkach z Grecji. Day poczuła, że to niewygodna obecność innej osoby sprawia, że w głowie jej się roi. Nawet nie chciała dopuszczać do siebie myśli, że nieznajomy mógł mieć cokolwiek wspólnego z jej swawolą w dosłownym znaczeniu tego słowa. Otwierając oczy nie napotkała na nic lepszego. Oto stoi przed nią półnagi facet i zapewne zaraz zacznie się wykłócać o łóżko. Omiotła go sennym spojrzeniem i gdy tylko pojawiła się myśl, że "jest całkiem przystojnym facetem" tamten szczęściem zabrał głos. A może i nieszczęściem, bowiem to, co powiedział sprawiło, że Day energicznie podciągnęła się na łokciach i usiadła, rzucając w Koszmar złowrogim wzrokiem.
-Zapominasz, kim ja jestem. Może i nie potrafię z Tobą wygrać w otwartej walce i może nie będę w stanie odeprzeć Twoich koszmarów...Koszmarze - ostatnie słowo powiedziała tak wybitnie arogancko, że nawet nie trzeba było tłumaczyć, że traktuje jego tytuł jak błahostkę -Ale teraz, kiedy jeszcze nie śpię, będę próbowała się bronić. I wierz mi, po mojej obronie będzie można dorzucać twoje zwęglone części ciała do kominka - syknęła groźnie. Wyglądało to co najmniej tak, jakby w rękach miała moc Batmana i wszystkich X-menów razem wziętych, co naturalnie prawdą nie było. Chwilę po kwestii mężczyzny zorientowała się, że nie jest dobrze. W gruncie rzeczy jest fatalnie i jedynym, co może teraz zrobić to nie okazywać strachu, udawać, że ma szanse na starcie. Stawiając się na równi z przeciwnikiem stawała się silniejsza w jego oczach, lecz oczywiście w głębi duszy trzęsła się jak osika. Gdyby zaatakował - walczyłaby, od zawsze była szalenie wojownicza, ale teraz, zanim jeszcze zaczęła konfrontację, wiedziała, że przegra. Dlatego też usiłowała słownie pokazać mu, że nie powinien z nią zadzierać, a nuż go odstraszy. To była prosta zasada obowiązująca także w świecie zwierząt - jeśli wiesz, że jesteś za słaby na wygraną nie pozwól do rozpoczęcia bitwy. Poza tym Day od dziecka nie pozwalała nikomu uwłaczać jej w jakikolwiek sposób i takie niebezpieczne zagrywki zostały jej do czasów dorosłych. Tyle razy prowokowała silniejszych od siebie, że już nawet nie żałowała słów rzuconych na niestabilny grunt.
-Chodzi ci o tę zapalniczkę? Daj już temu spokój, mogłeś wcześniej sprawdzać blefy... - wzruszyła ramionami swobodnie zmieniając temat. Była jedną z tych kobiet, u których stwierdzenie "zmienna jak pogoda" było jak najbardziej trafne. Właściwie to jej stabilność przypominała wodę w szklance trzymanej przez staruszka z Parkinsonem tańczącego salsę, ale to akurat nie było tu najważniejsze. Najważniejsza była reakcja nieznajomego.
-Co się stało z Twoim palcem? - zapytała, nadal nie dając za wygraną. Opuściła temat kołdry z tego powodu, iż nie miała ochoty jeszcze spać. W sumie mogłaby się czegoś napić, ale połączenie jej głowy i zapędów półnagiego jegomościa mogłoby się źle skończyć, więc wolała nawet nie pytać. W końcu dobrnęła do tematu jego obrażenia i zamierzała pociągnąć go przez dłuższą chwilę.

Anonymous - 28 Sierpień 2011, 19:04

Ciekawe czemu zdefiniowała udawany wstęp do pocałunku jako brak przyjaznego nastawienia. W większości kręgów kulturowych przyjęło się, że gest ten oznacza serdeczne uczucia, wyraża namiętność, nie zaś wrogość czy nienawiść. Fakt, że arystokratce mogło się to kojarzyć tylko z wymuszonymi uczuciami, obowiązkowym zamążpójściem za wybranego przez ojca delikwenta z pokaźnym mieszkiem, niekoniecznie posiadającym jakiekolwiek inne zalety, chociaż z drugiej strony może na tak negatywną ocenę tego gestu wpływa poczucie zawiedzenia, do którego nigdy w życiu by się nie przyznała? Tego niestety już narrator nie wie.
Jej spojrzenie świadczyło o tym, że nie skupiła się na jego słowach tylko na jego ciele. Fakt, powinien ze względu na gościa założyć na siebie coś więcej niż czarne spodnie od dresu, jednak... to w końcu jego dom. Gdyby wiedział, że dzięki temu w wyobraźni hasa nago po lesie na pewno nie wstałby i nie ruszył do szafy. Odsuwając panel odsłonił półki na których w pedantycznym porządku leżały ubrania. Wyłowił czarny T-shirt, nieobdarzony przez producenta żadnym napisem i wciągnął go przez głowę, wędrując do kuchni. Na szczęście apartament był tak zbudowany, że i w kuchni, stojąc przy lodówce mógł słyszeć trajkotanie kaczątka, które swoje gniazdko uwiło na jego łóżku.
-Chcesz czegoś do picia zanim mnie upieczesz?-uczeń rzadko kiedy przerasta mistrza, tym bardziej jeśli tylko stara się wypaść naturalnie. Ingravo za swoje osiągnięcia w arogancji powinien co najmniej dostać tytuł mistrza a do tego złoty puchar i kilka medali. Nikt niestety nie przyznaje nagród w tej dziedzinie, więc mógł się tylko szczycić wymyślonym tytułem. Efekt słów Day był żaden. Tylko skończona idiotka próbowałaby usmażyć kogoś kto włada ogniem, a w dodatku przewodzi organizacji szaleńców w jego własnej komnacie otoczona przez zgraję niepoczytnych osób, które pozbawione dowództwa a za to obdarzone przez los całkiem zgrabną panienką mogłyby się zachowywać w sposób, który delikatnie rzecz ujmując można uznać za nieodpowiedni.
-Przeczysz sama sobie. Usmażenie mnie w kominku z całą pewnością wymaga zaangażowania się w otwartą walkę, chyba nie sądzisz, że dam się ot tak sfajczyć. Sama przed chwila przyznałaś, że w tym nie masz szans a zaraz potem się odgrażasz że uczynisz ze mnie opał.-wykazał zaskakujący brak logiki w rozumowaniu dziewczyny, który czynił ją co najmniej niewiarygodną osobą. Miał się bać kogoś kto mu mówił, że w otwartej walce przegra? Zresztą wątpił by była w stanie po ewentualnym pokonaniu pokroić ciało i wepchnąć do kominka.
Rozumowaniu Day w zasadzie nie można było nic zarzucić, jak sama zauważyła taka zasada od lat sprawdza się w świecie zwierząt. Udawanie silniejszego, stroszenie piór - wszystko to ma sprawić by przeciwnik uwierzył w możliwość swojej przegranej. I prawdopodobnie by zadziałało gdyby nie to, że miała do czynienia z osobnikiem, któremu rozsądek czy instynkt samozachowawczy typowy dla większości gatunków nie wykiełkował.
-Po co? Mam co chciałem.-odezwał się na to z satysfakcją w głosie. Chociaż był w kuchni niewątpliwie na jego twarzy widniał właśnie uśmieszek samozadowolenia, a w czerwonych oczach nie można było dostrzec co tak właściwie planuje. W każdym bądź razie ruszył do sypialni dźwigając to co ewentualnie panienka życzyła sobie do picia, własną szklaneczkę wypełnioną koniakiem z sokiem pomarańczowym, pod pachą zaś trzymał lody i gdzieś po drodze dwie łyżeczki do nich też były.
-Rozumiem, że się zgadzasz, połowa łóżka moja.-stwierdził podając jej szklankę zapełnioną cieczą jaką chciała oraz jedną z łyżeczek. Po turecku usiadł na łóżku, zupełnie nie przejmując się groźbą przeistoczenia własnej osoby w węgiel. Otworzył pudełko lodów czekoladowych, gdy dotarło do niego pytanie. Spojrzał na swoją lewą rękę jakby widział ją po raz pierwszy w życiu.
-Długa historia. W skrócie: jestem w ciąży pozamacicznej i pozapłciowej.-wyszczerzył się, spodziewając się, że nie uwierzy i zajął się konsumpcja wyrobu czekoladowego. Nie miewał zachcianek jak typowa kobieta w ciąży, bo właściwie posiadał je cały czas i przed "zapłodnieniem". Ból palca ostatnimi czasy się nasilał, więc pewnie niedługo męka ta się skończy. A przynajmniej należało mieć taką nadzieję.

Anonymous - 28 Sierpień 2011, 21:02

Niestety, poddawanie się losowi w sposób bezsensownego załamywania rąk już na starcie nie leżało w jej naturze. Mówiła o obronie, której z pewnością by się podjęła zaatakowana, nie wspominała jednak o tym, ze sama chce rzucić się z pazurami na nieznajomego. Może miała niechlubną zdolność do pakowania się w kłopoty, ale nie była samobójczynią. Ostrzegała, aby go wystraszyć, jak to robią niektóre zwierzęta wiedzione instynktem. Równie dobrze, jak inne rodzaje zwierząt, mogła paść i udawać nieżywą, ale czy to nie byłoby kretyńskie? A no właśnie. nie trzeba także dodawać, że okropnie bała się mężczyzny, który stał przed nią. Był rosły, umięśniony i szczycił się takim obojętnym spojrzeniem, że kiedy tylko Day usiłowała zajrzeć mu w oczy spotykała się z niewyobrażalnym chłodem z nich bijącym. Teraz także zdała sobie sprawę z tego, że nieznajomego okrąża przedziwny majestat, był przywódcą Karcianej Szajki, stowarzyszenia silnych, aczkolwiek szalonych istot, a jak powszechnie wiadomo te dwie cechy czynią najbardziej niebezpieczną mieszankę na świecie. Z drugiej strony, gdy zaproponował jej coś do picia uznała, że ten typ nie może być aż tak fatalny, skoro traktuje ją, przynajmniej z grubsza, odpowiednio. Także założenie koszulki bardzo pomogło dziewczynie, nagość była w porządku, ale nie wtedy, gdy leży się w łóżku obcego, przynajmniej kilkakrotnie silniejszego od siebie faceta.
-Coś zimnego. Woda będzie super - stwierdziła bezsilnie, wzruszając przy tym ramionami. Czuła się tak niewyobrażalnie bezradna wobec jego przewagi. Była teraz odeń zależna, jakby na to nie spojrzeć i aż ściskało ją w dołku, gdy odpierał jej groźby prześmiewczo. W gruncie rzeczy miał rację, nic nie mogła mu zrobić i nawet wobec faktu, że pomylił się w kwestii jej zaprzeczaniu swoim własnym słowom, nie powiedziała zupełnie nic na swoją obronę. Nomen omen, bo w końcu o obronę chodziło. Nawet w najśmielszych marzeniach nie wyobrażała sobie, że ot tak go zaatakuje i do tego wygra potyczkę, usiłowała jedynie uświadomić mu, że nie podda się bez walki. Zresztą teraz to nie miało znaczenia. Na dole miał swój orszak obronny, który przybiegłby na najmniejsze piśnięcie i strach pomyśleć, jak zachowałby się wobec domniemanej śmierci, tudzież okaleczenia swojego władcy. Day przeszedł zimny dreszcz. Ustał, gdy tylko nieznajomy pojawił się z powrotem z pudełkiem lodów i jej wodą. Skrzyżowała nogi w taki sposób, że siedziała teraz na łóżku po turecku i zadowolona odebrała wodę. Niemniej jednak gdy mężczyzna podał jej łyżeczkę przetrzymała między nimi moment podawania jej na nienaturalnie długi czas. Wtedy też z triumfem spojrzała mu w oczy.
-Wszystkie metale przewodzą prąd - powiedziała niedbale oglądając uważnie odebraną łyżeczkę. Czuła się teraz ciut silniejsza, właśnie pokazała mu moment, w którym tym razem ona jemu zagroziła, nie odwrotnie. Naturalnie nie zrobiła nic, bo to naprawdę byłoby kretyńskie z jej strony, szczególnie myśląc o tym, że taki mężczyzna mógłby przeżyć atak i się odwdzięczyć a także o jego psach pod drzwiami. Bezpiecznie było nie robić nic. Każde spojrzenie w jego stronę sprawiało również, że czuła niesamowite zainteresowanie postacią nieznajomego, jakby był białym, muzealnym krukiem wśród komercyjnej tandety. Odmienność przyciąga i trudno się temu dziwić. W sumie to miły był z niego facet, kiedy tylko nie odstawiał swoich szopek.
-Dziękuję za wodę. No i niech Ci będzie...połowa twoja - westchnęła spoglądając nań z rozczuleniem. Dopiero teraz poczuła się komfortowo. Rozmowa przeszła na bardziej logiczne tematy i...ach. Jak to on potrafi wszystko zepsuć.
-Przepraszam, chyba coś źle zrozumiałam. Ta opuchlizna na twoim palcu to nie jest rana tylko rosnący brzuszek? - zapytała szeroko otwierając oczy ze zdziwienia. Właściwie to miała napomknąć coś o jego wcześniejszej kwestii i owego "mam co chciałem", ale następne zdanie mężczyzny doprawdy pobiło wszelkie rekordy. A Day? Cóż mogła zrobić w tej sytuacji? Naturalnie po chwili konsternacji wybuchła gromkim, dziewczęcym śmiechem o mało nie płacząc z rozbawienia. Pierwszy raz widziała faceta, który był w ciąży i to na palcu! A jak on zamierza urodzić? Zejdzie mu paznokieć? Dayanira omal nie wylała wody na pościel, ledwo też zdołała nabrać sobie małą porcję lodów na łyżeczkę, choć trzeba przyznać, że przyszło jej to (jak i sama konsumpcja) z wielkim trudem.
-Wiesz...możesz mi powiedzieć, jak masz na imię? Nie chcę przez resztę życia wspominać Cię jako "faceta z ciążą na palcu" - powiedziała, a właściwie wyszeptała dławiąc się ze śmiechu. Dawno temu tak się nie uśmiała. Szczęściem ten stan wyparł całą obawę dotyczącą nieznajomego i pomijając drobnostki dziewczyna chwilowo przyzwyczaiła się do mężczyzny.

Anonymous - 29 Sierpień 2011, 19:08

To, że się nie poddała spowodowało, że spotkała na swej drodze Ingravo- nie wiadomo czy mogła się z tego cieszyć. Gdyby załamała ręce i leżała bez ruchu w trawie czekając aż jakiś przechodzący motel bądź niedźwiedź ją znajdzie z całą pewnością by jej nie zauważył. A tak, chociaż nie wydawała się zbyt pewna siebie zgubiona pośrodku nocy i lasu trafiła na Koszmar, w wydaniu nieco bardziej ludzkim, zwłaszcza jeśli chodzi o budowę ciała.
Problem zasadniczo leżał w tym, że niestety nie byli w świecie zwierząt. Opaczne zrozumienie słów dziewczyny brało się po części z tego, że traktował atak za najlepszą obronę, co zresztą zdarzało się i w świecie zwierząt. Udawanie martwego zaś to kiepski interes, większość naprawdę głodnych drapieżników nie ma nic przeciwko padlinie, zwłaszcza takiej, która nie śmierdzi, bo jest świeżo po kąpieli. Choć udawanie trupa mogłoby być dla jedynego widza tej sztuki ciekawym przeżyciem artystycznym Day postanowiła z tego zrezygnować.
Ależ przywódca Karcianej Szajki jest całkowicie potulnym i niegroźnym facetem, a przynajmniej zdarza mu się być takim od czasu do czasu. Rzadziej niż częściej. Marnie to brzmi. Właściwie nic dziwnego, że instynkt samozachowawczy dziewczyny dzielnie starał się ją ochronić przed zakusami tego szalonego mężczyzny. Jeżeli zaś idzie o koszulkę znacznie bardziej powinna się martwić gdyby to ona była pozbawiona części garderoby niż kiedy to on latał półnagi. Wszak bez ubrania łatwiej można było zadrasnąć delikatną skórę.
Zgodnie z życzeniem przyniósł dziewczynie wodę, nie komentując ni słowem tak nietypowy wybór. Nie posiadał w domu ani butelki gazowanej, więc Day musiała się zadowolić jej przeciwieństwem. Szklankę okrasił kilkoma kostkami lodu, spełniając tym samym życzenie dotyczące temperatury.
Jako typowy szowinista na te wyznania Ing zareagowałby w jeden sposób: to prawidłowo, że kobieta jest zależna i podległa. Mogła przyłączyć się do Anarchs i zamienić jedną niewolę na drugą, nic by się nie zmieniło. Wszak i Ci walczący w imię słabszych używali siły, którą chcieli przejąć kontrolę. Nie różnili się niczym od niego, od Dark czy Fausta, ba nawet od Lokiego. Używali innego arsenału, kierowali się inną ideologią ale wszystko sprowadzało się do władzy.
-A większość rzeczy na ziemi można spalić, wystarczy odpowiednio gorący płomień. I co z tego?-zaśmiał się puszczając łyżeczkę. Wątpił by do użycia swoich mocy wstrzymała się aż przyniesie jej wodę i lody. Gdyby chciała go zabić zrobiłaby to już przy próbie pocałunku bądź tuż po wejściu do upragnionego apartamentu. Poza tym był żywotnym karaluchem i nie tak prosto było pozbawić go życia.
Problem w tym, mała arystokratko, które wcielenie było prawdziwe: to osowiałe, nucące smętnie na łóżku piosenki, to szalone, dzikie prosto z lasu czy też to grzecznie pytające czego się napije. Tego niestety nie wie nikt, a sekretu swojego jestestwa Ingravo strzeże wyjątkowo pilnie. Może więc i ta aura zmienności sprawiała, że w jej oczach był atrakcyjną i ciekawą postacią.
-Dzięki Ci o łaskawa pani.-ukłonił się nisko, nim zajął miejsce na łóżku. W głosie pobrzmiewała kpina, jednak wyjątkowo jak na niego sympatyczna. Znając pragmatyzm owego pana pewnie stwierdził, że bezpieczniej leżeć koło kogoś pokojowo nastawionego a może nawet liczył na bonus w postaci uśmiechu bądź... pomarańczy?
-Tak, jeśli wierzyć wielkiemu białemu tygrysowi z monoklem na nosie, który jest szalony.-potwierdził jej słowa nim wybuchła gromkim śmiechem. Nie dołączył się do wyrażania radości, uśmiechnął się za to leciutko i dostarczył do ust kolejną porcję lodów, popijając alkoholem. Ku jego zdziwieniu udało jej się pomiędzy łzami i chichotem wykrztusić kolejne pytanie.
-Ingravo, to z łaciny.-dodał w ramach wyjaśnienia, choć oszczędził sobie tłumaczenie co też takiego oznacza to wyrażenie. Widząc, że dobry nastrój jej nie mija uśmiechnął się, teraz już pełną gębą.
-Chciałem złapać Anceu, ale niestety trafił swój na swego - spotkałem ojca rodu, który jest prawie tak samo zbzikowany jak ja. Miałem zabić Kapelusznika a w zamian dostać któreś z jego kociątek. Misja zakończyła się sukcesem, może pomijając te kilka zadrapań, które mogłaś zauważyć na moich plecach.-drobne zadrapania oznaczały eufemizm. Na plecach Cienia były cztery rany. Nie miał szansa tam dosięgnąć, więc nawet nie próbował ich zabandażować, co rzecz jasna nie przyśpieszało gojenia.
-Więc ojczulek postanowił dać mi swojego własnego kociaka, nie wspomniał tylko wcześniej o tym, że ja go będę musiał urodzić i że mogę przy tym stracić palec. W zasadzie więc jestem w ciąży, mam różne zachcianki, nie dziwaczniejsze niż zazwyczaj a do tego nie powinienem palić i pić.-z rozmachem złamał ostatni zakaz upijając solidnego łyka ze szklanki. Ciepło rozchodzące się z brzucha na pewno nie przyśpieszy działania tabletki przeciwbólowej, jednak było przyjemne.
-Może chcesz być matką chrzestną?

Anonymous - 31 Sierpień 2011, 19:07

Kwestię o możliwości spalenia teoretycznie wszystkich rzeczy na świecie dziewczyna skomentowała zwykłym ścięciem ust.Mimo tego, że jej elektryczność niewiele się miała do władzy nad ogniem Ingravo to i tak akurat jemu ciężko by było zaszkodzić wysoką temperaturą. Wszystko raptem zaczęło się komplikować, szczęściem Day postanowiła wcześniej zachowywać powściągliwość, inaczej, wobec przypomnianych faktów nie byłoby wesoło. Złapał ją, nie dało się ukryć. nie potrafiła wymyślić na poczekaniu jakiejkolwiek riposty, która jednocześnie zachowa swoją ostrość, ale nie sprowokuje mężczyzny do prezentacji swoich umiejętności na biednej Dayanirze. Swoją drogą, naprawdę wszystkiego się mogła po nim spodziewać, więc przy każdej analizie zachowań bruneta zostawała z niezliczoną ilością niewiadomych - reprezentował każdy typ charakteru, no, może prócz zniewieściałego maminsynka, a to sprawiało z kolei, że dziewczyna zaczynała przypuszczać, iż Ing cierpi na coś w rodzaju rozdwojenia osobowości, albo...I tu zaczynały się schody. Jej najbardziej trafną uwagą była opinia, iż mężczyzna tylko udaje. Gra, aby osiągnąć korzyści, o jakich Day nawet nie może mieć pojęcia, a to natomiast nie tyle dziwiło, co aż przerażało. Szatynka spojrzała na niego zaciekawiona i przez kilka długich chwil milczała, pozwalając mu mówić, chociaż w większości wcale nie docierały do niej jego słowa. Myślała nad prawdziwą naturą Koszmaru i gdy z bólem uznała, że jest dla niej zamkniętą księgą i najwidoczniej całkiem dobrze się bawi, nabijając ją tak w butelkę ciężko westchnęła, co wyglądało, jakby była znudzona jego wypowiedzią.
Jednakże to w jaki sposób i co powiedziała po chwili tak mocno kontrastowało z jej prawie teatralnym gestem znużenia, czy też jak to było naprawdę zrezygnowania, że można było odnieść wrażenie, iż sama również coś ukrywa. Ewentualnie jest okrutnie zmęczona.
-Ingravo. Zastanawiające...Co właściwie znaczy? - zapytała, z uwagi na to, iż poprzednia wypowiedź o bestii była dość jednoznaczna. Dziewczyna nie chcąc kwitować jej krótkim i zupełnie tu niepotrzebnym "aha" oparła swoje pytanie o dalszą część kwestii mężczyzny. myślała, że uda jej się powstrzymać ciekawość, o ile on powstrzyma się od wdawania ją w szczegóły potyczki z Anceu. nie uważała, jakoby wypytywanie było najlepszym pomysłem, ale jej ciekawska natura nie dawała z wygraną i kiedy tylko Ingravo kontynuował stwierdziła, że po prostu musi dowiedzieć się czegoś dowiedzieć. Ot, tak, dla siebie. Skoro podzielił się tą sprawą, to chyba nie będzie zły za kilka dodatkowych pytań...I w końcu tak ładnie się do niej uśmiecha. Zdecydowanie jego uśmiech dodawał dziewczynie odwagi.
-No dobrze, tylko po co właściwie Ci bestia? Kolejny kaprys? - zapytała, doskonale wiedząc, że pytanie jest durne i banalne. Odpowiedź na pytanie, czemu Day o to zapytała jest prosta. Podczas kwestii dotyczącej spotkania z Kapelusznikiem Ingravo wspomniał o swoich plecach i dopiero wtedy szatynka obudziła się z idyllicznego snu uświadamiając sobie, że gdy tamten chodził bez koszulki, jakieś dwa razy mignęła jej czerwona plama przed oczami i teraz zamierzała zobaczyć ja jeszcze raz. Wiedziała, że beznadziejne pytanie skupi jego uwagę i dlatego natychmiast po jego wypowiedzeniu położyła dłoń na koszulce cienia, robiąc to możliwie jak najdelikatniej potrafiła, aby zaskoczony nie zrobił jej o wiele większej krzywdy, niż ktoś uprzednio wyrządził jemu. Odczekała sekundę i przejechała palcem po malutkim kawałku pleców mężczyzny, cofając się, gdy tylko poczuła ciepłą maż na swojej skórze.
-To są twoim zdaniem zadrapania? - powiedziała, z oburzeniem podstawiając zakrwawiony palec pod szanowny nos Koszmaru.
-Gdzie masz bandaże? Trzeba to opatrzyć, bo jeśli wda się jakieś zakażenie, to osierocisz swoje jedyne dziecko - siliła się na uśmiech, ale zdecydowanie nie było jej do śmiechu. Kiedy w grę wchodziła pomoc Day nie sprawdzała, czy po drugiej stronie stoi przestępca, mała dziewczynka, czy zboczony, arogancki szaleniec. Tutaj dochodziła także inna kwestia. Choć sama przed sobą nigdy w życiu nie przyznałaby się do tego, w chwili gdy poczuła jego ogromne obrażenia z żalem pomyślała, że byłoby jej okrutnie przykro, jeśli by go zabrakło lub chociażby coś mu się stało. Dlatego też między innymi starała się mu pomóc. No i naturalnie tak ładnie się uśmiechał...

Anonymous - 1 Wrzesień 2011, 22:16

Na szczęście Day przestała zajmować się stwierdzaniem oczywistości i oszczędziła mu wyliczenia jakie to materiały przewodzą prąd a jakie nie. Byłaby to nudna i żmudna lista rzecz, jej jedyną zaletą byłyby właściwości usypiające. O dziwo nie odczuwał zwycięstwa w tej potyczce słownej, ani nie wyraził swojej radości z tego, że nad nią góruje w słowach bądź gestach. Tymczasowo bardziej zainteresował się lodami, wyjadając szybkimi ruchami jedną czwartą pudełka. Następnie zwrócił swoją uwagę na sok o nietypowej barwie wywołanej domieszką napojów wyskokowych. Oglądał szklankę, niejako się nią bawiąc, jakby rozważał czy warto sobie zostawić trochę koniaku na potem.
Nie posiadał umiejętności czytania w myślach, więc nie miał szansy skonfrontować się z podejrzeniami dziewczyny. Nie nabierał jej, z pewnością nie robił całego przedstawienia w którym posiadał aż tak wiele masek tylko dla niej. To był sposób na życie, na zmieniający się świat. Zabezpieczenie przed otaczającym go tłumem prymitywów żądnych krwi. Nie wiedzieli czego się spodziewać, a nieznane wzbudza strach. Bal się jak zareaguje, bali się kim teraz jest, więc ustępowali. Strach równał się władzy a także świętemu spokojowi. Wbrew pozorom niewiele osób chce się konfrontować z lękami, a już zwłaszcza gdy te stoją przed Tobą z całkowicie nieodgadnioną miną oznaczającą przede wszystkim znudzenie.
-W wolnym tłumaczeniu to będzie "dotknąć nieszczęścia".-nie dodał, że sam sobie wybrał to miano, nie uzasadnił w żaden sposób tak ponurej przepowiedni, która ciążyła na istocie określającej się imieniem Ingravo. Był zbyt trzeźwy by zagłębiać się w dzieje swojego życia i zbyt nieufny by obdarzyć ją zaufaniem upoważniającym do wysłuchania jego historii.
Słysząc jej następne pytanie w zamyśleniu potargał ciemne włosy, odrobinę wilgotne po kąpieli w wannie. Uśmiech stał się nieco bardziej nieobecny, wzrok zaś znajdował się zdecydowanie gdzie indziej, nie tu na łóżku, nie w tym pokoju. Otrząsnął się dopiero po kilku sekundach, wracając do siebie po przemyśleniach.
-Nie nazwałbym tego kaprysem. Chciałem wiedzieć jak to jest mieć coś swojego, żywą istotę która jest do Ciebie przywiązana a przez to ja jestem do niej. Poza tym lubię jak ktoś mnie słucha a nie tylko słyszy.-wyjaśnił po krótce, dopiero po chwili zadając sobie pytania dlaczego właściwie odpowiada na jej pytania i to w miarę szczerze. To na pewno przez tą całą ciąże, co to robi z biednym prawie-że człowiekiem. Nic dziwnego, że kobiety są takie dziwne.
Minęły kolejne sekundy nim dotarło do niego, że dziewczyna go podeszła. Obrzucił ją chłodnym spojrzeniem, jakby oceniając czy pragnie mu zrobić krzywdę a w momencie gdy jego wzrok dotarł do jej oczu rysy Cienia jakby złagodniały. Mogła to uznać za pozwolenie buszowania po jego skórze, podczas gdy on sam rozważał dlaczego to Day, która ledwo co chciała porazić go prądem, pragnie go teraz ratować.
-Głębokie zadrapania.-poprawił się, gdy prawie ubrudziła nos szanownego Koszmara krwią. No proszę, a nie boli. Może to przez te niebieskie tabletki? Chociaż miał też inną teorię. Mianowicie umysł nie jest w stanie analizować i przetrawiać zbyt dużej ilości informacji na raz. To znaczy, że jeśli Cię bolą dwie rzeczy to wiesz o tej, która boli Cię mocniej. A ciąża pozamaciczna na palcu bolała jak skurwysyn.
-Ale marudzisz...-westchnął wstając. W kilku zwinnych krokach znalazł się przy szafie, by po chwili wrócić na łóżko z apteczką w ręku. Grzecznie usiadł do niej bokiem, zdejmując koszulkę, prezentując swoje rany, ale jednocześnie nie spuszczając jej z oczu. Byłby idiotą, gdyby dał jej wolną rękę i odwrócił się do niej plecami. Nie dbał o bezpieczeństwo, ale cokolwiek by nie mówić, lubił swoje życie. Poza tym jak trafnie zauważyła teraz to nie było tylko jego życie...

Anonymous - 3 Wrzesień 2011, 20:46

Dziewczyna w dalszym ciągu obawiała się każdego gwałtownego ruchu Ingravo, ale już od jakiegoś czasu zaczynała coraz bardziej przyzwyczajać się do sytuacji, więc można szczęśliwie przypuszczać, iż w końcu przestanie traktować mężczyznę z takim olbrzymim dystansem. Pierwszym momentem przełamania była próba rozprawienia się z jego ranami i misterny plan sprawdzenia, jak duże w ogóle są. Day nie robiła tego wszystkiego dla niego, tylko aby samej poczuć się bardziej komfortowo, bo teraz trzeba przyznać siedziała jak struna. Chciała jak najszybciej wyplewić tę, chcąc nie chcąc, naturalną reakcję i zacząć zachowywać się swobodnie, bowiem każdy przestrach okrutnie ją obciążał i nie pozwalał na normalne zachowania. Trudno się dziwić jej instynktowi, w końcu jedynie szaleniec wchodzi do obcego domu jakiegoś niezidentyfikowanego świra i czuje się jak u siebie. Każdy zdrowy człowiek, istota, choć przez chwilę odczuwa pewien dyskomfort. To tak zwana zachowawczość, zwierzęca intuicja, czy też obawa przed tym, iż obce równa się wrogie. Tylko dzieci naiwnie paradują w domu nieznajomego przekupione cukierkami bez jakichkolwiek podejrzeń. Czujność to dobra cecha, aczkolwiek nastręcza wielu niedogodności, tak jak te, z którymi właśnie borykała się dziewczyna. Nie mogła przez wieczność patrzeć na Ingravo jak na napastnika, ale także nie mogła w pełni mu zaufać. po kilkunastu minutach rozmowy uznała, że chyba udało jej się to wypośrodkować, a fakt, iż sam zainteresowany pokwapił się po apteczkę tylko dodał jej otuchy.
-Nigdy nie myślałam, że Puszka Pandory może być taka przestronna - powiedziała najpierw patrząc na swój zakrwawiony palec a potem oglądając dokładnie wszystkie ściany. Właśnie weszła do domu, w którym mieszka nieszczęście, a rzecz, w którym jest ono zamknięte wcale nie przypomina czegoś, co ludzie nazywają puszką i trzymają tam tuńczyki w oleju. Przewrotność to jednak piękna rzecz.
Bingo. Gdy Ingravo zaczął opowiadać o powodzie dla którego chciał posiąść Anceu dziewczyna przystępując do akcji tylko uśmiechnęła się pod nosem. Dał się złapać, chociaż gdyby była zdolna zauważyć jego oziębły wzrok komentujący jej jakże dziecięcą pułapkę zapewne już nie byłaby tak szczęśliwa. O dziwo mężczyzna okazał się na tyle miłosierny, że nawet zaczął współpracować. Cóż, trzeba przyznać, że w owej apteczce za wiele nie było, a buteleczka wody utlenionej starczyłaby może na góra pół jednego "zadrapania", dlatego też szatynka od razu po wykonaniu przeglądu skrzynki z bandażami wstała i wybrała się do jego szafki na trunki. Dobrze ją zarejestrowała w pamięci, w razie gdyby chciał i jej zaproponować coś stamtąd, tudzież udawać, że wcale nie wciska jej alkoholu. Śmiało otworzyła mebel i odnajdując najczystszy trunek, jaki udało jej się znaleźć, wróciła ponownie siadając w miejscu obok Koszmaru. Dłonią delikatnie popchnęła jego bark, żeby bezsłownie poprosić o nachylenie się i po otworzeniu butelki wylała jej zawartość na rany, robiąc to jak najdokładniej umiała, a resztki płynu ściekającego z pleców zbierając w jeden z bandaży, naturalnie wcześniej go nie rozwijając. Pójdzie na zmarnowanie, aczkolwiek z uwagi na mnogość tego typu rzeczy w apteczce dziewczyna mogła pozwolić sobie na rozrzutność.
-Nie uprzedziłam, że może zapiec... - powiedziała już po fakcie odkażania, kiedy to przez tył mężczyzny przelała się cała butelka wódki, w dodatku po otwartych ranach.
-myślisz, że uda Ci się nakłonić bestię, aby się do Ciebie przywiązała? - spytała. No dobrze, to było trochę obraźliwe pytanie, ale Ingravo sam musiał przyznać, że nie był mistrzem życzliwości i oddania. A może tylko w stosunku do Day lub w ogóle obcych? może swoje własne dziecko obdarzy ciepłem, jakiego dziewczyna nawet nie jest w stanie wyimaginować? Kto wie, kto wie...Tym samym zaczęła bandażowanie. Owijanie zwojów wokół pleców cienia wymagało sporego wkładu pracy, nie należał do mężczyzn przypominających gałązki, choć nie był gruby. Raczej barczysty, lecz wobec Day trzy czwarte społeczeństwa było barczystych i większych od niej. Prócz tego, że zajęła się zajęciem dość absorbującym, to jeszcze nad wyraz nudnym, więc postanowiła zająć się rozmową.
Skoro chciałeś mieć kogoś przy sobie to dlaczego nie jest to człowiek? Kobieta, mężczyzna...Przyjaciel - stwierdziła z zaciekawieniem owijając już trzeci raz bandaż wokół torsu Ingravo.
-Wiem, że Anceu są szalenie inteligentne, ale to chyba nie jest powód, dla którego przedkładasz go nad ludzi? - tym razem spojrzała mu w oczy. Sama marzyła o bestii od dziecka, ale nigdy nie było sposobności, żeby ją zdobyć. Prawdę mówiąc zazdrościła tygrysa mężczyźnie, choć doprawdy nie pojmowała, czemu woli mieć bestię, niźli kogoś, kto będzie człowiekiem. Był samotnikiem, ale czy aby na pewno aż tak radykalnym?

Anonymous - 3 Wrzesień 2011, 22:10

Takie wątpliwości nachodzą większość zwyczajnych istot zanim te wepchną się do cudzego domu, oszukując przy tym w trakcie zakładu. Ba, wręcz zapierałaby się nogami i rękami byle by nie trafić do domu szaleńca błąkającego się samotnie po lesie z niezachwianą pewnością siebie. A jednak poczuła owo zakłopotanie wywołane przebywaniem z kimś kompletnie obcym, wzbudzające pewnego rodzaju upierdliwą niepewność dopiero kiedy siadł z całkowicie pokojowymi zamiarami u siebie na łóżku, częstując ją lodami i wodą.
-Pandora otworzyła puszkę, od tej pory mogę mieszkać gdzie chcę.-coś w jego głosie nie pozwalało tego traktować do końca jako żart. Niepokojący ton szybko jednak zniknął z pola widzenia, wymieciony przez sympatyczny, całkowicie ludzki uśmiech.
Ingravo nie miał w zwyczaju opatrywać swoich ran. Zwykle po prostu nie pozwalał podejść wrogom na tak bliską odległość, by mogli go dotknąć. Teraz się nie udało. Nie docenił skurwysyna. Choć i tak wyszedł na tym lepiej niż drugi delikwent, spoczywający pogrzebany w norze do której odwiedzenia zachęcił go Anceu. Spojrzał na swój spuchnięty palec i póki dziewczyna była w kuchni zdjął opatrunki. Z apteczki wyjął bandaż i dokładnie zasłonił nim większość lewej ręki. Niezbyt zdatna w walce do użycia, ale przynajmniej mniej rzuca się w oczy niż pojedynczy palec w olbrzymim rozmiarze. Może dlatego umknęło uwadze Cienia, że ta poczęstowała się jedną z bardziej procentowych i najdroższych butelek, wracając z tąże do łóżka. Mimo to czując jej dłoń na swojej skórze zareagował najpierw poruszeniem łopatek, jakby chciał oswoić się z nową sytuacją. Dwie sekundy później już był pochylony a czując spływająca po swej skórze ciecz syknął cicho, zaciskając zęby. Szczękościsk tylko powtrzymał go od wygarnięcia dziewczynie co sądzi o "może zapiec". Plecy paliły mu żywym ogniem. Nawet fakt iż pojmował, że dzięki temu nie wda się zakażenie i rany szybciej się zagoją nie umniejszał bólu.
-Biorąc pod uwagę, że osoba, która chciała mnie jeszcze chwilę upiec przy pomocy łyżeczki właśnie opatruje mi rany to nie wątpię.-stwierdził cicho, choć wystarczająco głośno by usłyszała. Siedział pochylony do przodu, Agnes miała szansę policzyć jego kręgi. Żebra zresztą też, choć przynajmniej część została zakryta przez mięśnie tworząc zdrowo wyglądającą sylwetkę młodzieńca w sile wieku.
-Zadajecie za dużo pytań. Żądacie zbyt wielkiego dostępu do myśli. Chcecie wiedzieć wszystko nie dając za to nic. Pragniecie by ciągle Was zdobywać, by traktować jak największy skarb i obawiać się utraty. Poza tym przyjaźń wiąże się z szacunkiem i ustępstwami. A ja lubię żyć po swojemu.-słowa, brutalne i obraźliwe dla większości świata, spływały z jego pobladłych warg, zajmując bandażującą jego tors dziewczynę.
-Anceu przede wszystkim są wystarczająco ekscentryczne by pojąć mój tryb życia.-zerknął przez ramię by posłać jej szelmowski uśmiech.
-Poza tym nie spotkałem osoby, która byłaby gotowa starać się mnie zmienić, przebrnąć mur szaleństwa i zobaczyć co kryje się dalej. Ważne są pieniądze, szybka rozkosz, śniadanie rano i do widzenia.-zatrzymał jej rękę owijającą go po raz enty. Przerwał bandaż i umocnił go tak by nie spadał. Podniósł się powoli z łózka.
-Dziękuję. Połóż się.-podszedł do szafy wyjmując z niej ubranie i udał się do łazienki. Założył czerwone spodnie, czarną koszulę, włosy zaś były w jeszcze większym nieładzie niż kiedy wchodził do tamtego pomieszczenia.
-Wychodzę. Śpij dobrze, masz całe łóżko dla siebie, jak chciałaś. Łap, to klucze.-rzucił je, dając tym samym możliwość wejścia i wyjścia z tej puszki Pandory o każdej porze dnia i nocy. Jakby nie było obandażowała go. To pewnego rodzaju dług, a te należy bezwzględnie spłacać.
-Zjemy razem kolację.-dodał, nie pytając przy tym wcale. Najwyraźniej oczekiwał, że jeśli nie będzie chciała to jutro wieczorem wcale jej tu nie będzie. A jak będzie to dopiero się coś wymyśli. Uśmiechnął się ciepło do niej po raz ostatni i poszedł do drzwi wdziewając czarne trampki i płaszcz tego samego koloru. Noce były chłodne.

[zt]

Anonymous - 4 Wrzesień 2011, 12:18

Chyba zbyt wiele sobie wyobrażała. Idealizowała tego mężczyznę z powodu całej tej dziwacznej otoczki, którą wokół siebie tworzył, wpisując w jego charakter wiele ostrych, wykrystalizowanych przymiotów. Zdawał się być zupełnie nieczuły na wszystkie niepokoje, które targają słabymi istotami, nosił głowę wysoko, ponad cały strach i niepewność wrażliwców. A jednak był tylko człowiekiem, ściślej Cieniem, ale prócz przykrych doświadczeń i zazwyczaj kilku magicznych właściwości istoty zza lustra niewiele różniły się psychicznie od ludzi. Mówił, że przyjaciel wymaga poświeceń, a jednak chce z własnej woli przywiązać się do bestii, poświęcić jej czas i życie, swoje losy i wszystkie śmieszne dziwactwa, które sprawiały, że inni zazwyczaj trzymali się odeń z daleka. Miał najpewniej rację, co do tego, że świat jest przepełniony tchórzami, którzy z obawy o własną skórę, czy zwyczajne zburzenie dotychczasowego porządku nie chcieli mieć z nim nic do czynienia, ale Day odnosiła smutne wrażenie, że niestety uogólnia. Może nie miał do nikogo żalu o bycie przyczyną jego pretensji do ludzi, ale wydawał się być przeciwnikiem ludzkiej sprawy, bo opiera się ona na konwenansach, regułach społecznych, które są przestarzałe, zawężone i co najważniejsze, nawet tu, w krainie snów, on się w nie nie mieści. A sama Dayanira? Cóż, jej tak naprawdę było wszystko jedno. Ciężko było jej jednak przyznać, że mężczyzna ma niestety rację, choć może nie całkowicie. Sama z rozgoryczeniem musiała uznać, że gdyby nie jej ciekawska natura i swojego rodzaju genetycznie odziedziczona skłonność do wpadania w tarapaty nigdy w życiu nie ośmieliłaby się pójść za Ingravo do jego domu. Dopiero bowiem tam zrozumiała, i to nie bez problemów, że wcale nie jest takim zboczonym arogantem, jak z początku go oceniła. Jego naturę wyjaśniała wręcz szaleńcza błyskotliwość i przekonanie o niezwykłości jednostki, jaką jest, a także poniekąd niewzruszenie na opinie innych. Żył jak chciał i to przerażało tych, którzy pierwszy raz spotykali się z taka swobodą. Mimo tego wcale nie stracił uroku indywidualisty i Day z przegrana miną musiała przyznać, że się bardzo pomyliła co do niego. Jego zdanie dotyczące oswajania bestii tylko potwierdzała opanowanie i luz, jakimi dysponował, wplatając je naprzemiennie do swoich wypowiedzi.
Chciała coś powiedzieć, ale w obecnej chwili stać ją było jedynie na blady uśmiech przyznający rację mężczyźnie. Nie starała się bronić kobiet, bo ciężko ukrywać, że Ingravo, jako przystojny, bogaty i wysoko postawiony facet miał powodzenie, często sztucznie kochających go dam, więc każde słowo szatynki byłoby w tym temacie bezużyteczne. Jednakże...
-To nie przyjaźń. To układ - uśmiechnęła się gorzko, gdy już wychodził. Usilnie próbowała zrozumieć, dlaczego Ing rezygnuje z uczuć, jakimi obdarza człowieka przyjaźń i decyduje się na luźny związek, w którym pozornie bliskie sobie istoty będą tak od siebie oddalone...po jego wyjściu przeleżała na łóżku dobre kilkanaście minut zastanawiając się nad tym, co kieruje postępowaniem mężczyzny. I nagle wpadła na pomysł. Obwiniała go o nieczułość, brak chęci zaznajamiania się z innymi, przedkładanie bestii nad prawdziwy związek, kiedy sama dziesięć lat spędziła w piwnicy, otoczona góra dwiema osobami. Minęły zaledwie sekundy, po których dotarła w końcu, że zwyczajnie zamykała się przed wyjaśnieniami Koszmaru. Sama będąc pod jakimś względem do niego podobna...Wszystko wytłumaczył klarownie, bez żadnych domysłów, a jednak jej zajęło prawie kwadrans, aby pojąć wszystko w całości. Tak właśnie rodzi się odepchnięcie i z drugiej strony osamotnienie. Zamykając się na drugiego człowieka nigdy nie będziemy tolerancyjni wobec jego przekonań. Zawstydzona położyła klucz przy głowie i obracając się na bok usnęła.
Nad ranem rozbudzona zapachem słońca nie wiedzieć skąd bawiącego się w pokoju wstała, wykąpała się i przebrała w czyste ubrania. Stare ciuchy wyprała i zostawiając powieszone w łazience wyszła, nie zabierając ze sobą walizki. Wróci, w końcu została zaproszona na kolację, tymczasem poszuka sobie jakiegoś nowego lokum, żeby nie przeżyć niemiłego zaskoczenia, gdy Ing uzna, że wieczorem jej pobyt już się kończy. Wrzuciła jeszcze do marynarki drobne na obiad i porywając klucze, energicznym krokiem opuściła pomieszczenie.
<zt>



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group