To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Archiwum X - 4c/1

Anonymous - 25 Sierpień 2011, 09:36

Zamek cicho szczęknął, kiedy przekręcił go od środka, zamykając się w łazience. William spokojnie zajął się poranną toaletą, dało się dość szybko usłyszeć szum charakterystyczny dla spuszczania wody. Myjąc ręce, zamyślony spojrzał w lustro. Rozmyślał o bananach, kiedy mógł się przyjrzeć swoim oczom.
Rany. Dawno nie miał tak zmęczonej twarzy. Zsunął okulary z nosa, przetarł lekko palcami powieki, syknął cicho i przyszedł mu na myśl prysznic. Od czego tak go chwyciło? Nie był pewny. Czy to nagły skok z zakresu odpowiedzialności, może następna, radosna postać która uznała, że ludźmi fajnie się czasem zabawić, może Wielki Biały Królik... Przez charakterystyczną mgiełkę przyglądał się słuchawce od prysznica. Mać. Po prostu przez ten sen i pewnie spał krócej niż cztery godziny z tego wszystkiego. Kiedy skończył odkrył, że, cóż, mylił się i ponad sześć godzin nie miał kontaktu ze światem. Zadumany ciężko westchnął i wziął się za ubieranie. Miał za dużo na głowie, już go ten dzień zaczynał męczyć. Uczesał więc włosy i założył okulary jakoś tak, w nadziei, że tych posiniałych z lekka powiek nie będzie za bardzo widać. Poświęcił przy tym chwilę na zupełnie pozbawione sensu gapienie się w lustro.
Kiedy wyszedł, ubrany już i tak dalej, nie był ani trochę mniej zmęczony. Spojrzał wtedy na Sintel, następnie zaś na barek, na którym leżała sobie spokojnie skórka od banana.
- Przed tobą sporo nauki - Swoją drogą, ciekawe jak z jej edukacją. Podszedł do kanapy, na której usiadł i zaczął kolejno wymieniać części garderoby, wyciągając je z bezdennej sakiewki. Kiedy wyjął to, co chciał, jego wzrok powędrował ku siedmiolatce.
- Podstawowa zasada jakiej będziesz musiała się trzymać w tym domu - rzekł wtedy. - To zachowanie czystości. Pokażę ci jak użyć umywalki i się wykąpać. Nie siadamy do posiłku bez umycia przynajmniej rąk.
Nawet przy okazji pokazał swoje dłonie jako te czyste. Matko, pewnie źle do tego podchodził, nigdy nie miał do czynienia z opieką nad małym dzieckiem! Powinien ją jakoś tak zarejestrować, czy coś, może go ktoś przyuważyć, wezwać policję, a wtedy powodzenia da młodocianego pedofila, który wyżywa się na - jak uznają media - bezbronnej nielegalnej imigrantce... zemdliło go.
- No dobra. to wybierz sobie spośród tego co masz na kanapie rzeczy na zmianę i idziemy do łazienki, potem przygotuję coś dobrego do jedzenia. Może być?
Uśmiechnął się, uznając, że jego zdolności rodzicielskie były niższe niż przewidywała ustawa. Były gdzieś kursy na to jak być dobrym tatą? Dla obcego dziecka? Jak to dziwnie brzmiało...

Anonymous - 28 Sierpień 2011, 11:05

Kiedy William był w łazience, kontynuowałam wczorajsze omiatanie domu wzrokiem. I dojrzałam kilka kolejnych intrygujących szczegółów. Nieszczegółów też. Niestety większość z nich była tak dziwna, że nawet nie potrafiłam ich nazwać czy jakoś sensownie opisać.
Wzruszyłam niewinnie ramionami i uśmiechnęłam się lekko. Tak, to prawda. Czeka mnie sporo nauki. No ale cóż poradzić, prawie nie znam tego świata. Przynajmniej z reakcji Williama wynikało, że tej skóry rzeczywiście się nie je. Czyli nie było jeszcze tak źle.
-W takim razie co powinnam zrobić z takim czymś? -spytałam, pokazując na skórkę. -Okno było zamknięte, więc nie mogłam jej wyrzucić... -wyjaśniłam przepraszająco.
Zachowanie czystości... No dobrze, skoro takie są wymagania tych czasów, to nie ma co narzekać, trzeba się przestawić. Pokiwałam głową na znak, że rozumiem i przyjęłam do wiadomości.
Zerknęłam na ubrania, które chłopak wyjął z.. no właśnie, zaskakująco małej sakiewki. Postanowiłam jednak, że troszkę później o to wypytam.
-W porządku. -przytaknęłam i wróciłam do ubrań. Było tam kilka dziwnych rzeczy. Znaczy, ogólnie wszystkie były dość dziwne, ale większość z nich widziałam już na ulicy. Najdziwniejszy był taki jakby trójkąt. -A co to jest? -spytałam, biorąc tą właśnie część garderoby do rąk (mowa o majtkach, jakby co).

Anonymous - 28 Sierpień 2011, 22:55

William spojrzał na Sintel, potem na skórkę od banana, a potem ponownie na dziewczynkę. Wtedy też uznał, że zapowiadało się solidne wyzwanie, na dodatek z gatunku tych z którymi nigdy, ale to nigdy nie nawet nie wyobrażał sobie radzenia. Z pewnym przerażeniem przyznał, że nigdy siebie nie widział jako dobrego ojca i nie czuł się na siłach względem ciągnięcia takiej odpowiedzialności. To była taka fala paniki. Przyszła w bardzo nieodpowiednim czasie, bo należało odpowiedzieć na pytanie o śmieci. Wstał więc, jak najlepiej kryjąc tę nawałnicę jaka miała właśnie miejsce w jego umyśle, po czym wziął już brązowiejącą skórkę w dłoń.
- Taka niepotrzebna rzecz jak skórka od banana to śmieć - rzekł wyraźnie i zrozumiale, nie co końca przetwarzając co sam mówił. Otworzył szafkę pod zlewem i wskazał znajdujący się tam śmietnik siedmiolatce, następnie wrzucił do niego pozostałość po bananie.
- Takie resztki jedzenia wyrzucamy do tego kosza. Nie przez okno.
Zamknął szafkę.
Czuł się, jakby był w jakimś filmie i tamże samego siebie obserwował przez ekran starego kineskopowego telewizora. Nie do końca wyraźnie słyszał swój głos, czynności wykonywał mechanicznie, choć zdawać by się mogło z zewnątrz, że przykładał do nich niezbędną uwagę, tak bynajmniej nie było. Widział bowiem zdecydowanie wyraźniej policję pod swoim domem bo coś wydarzy a on czegoś nie dopilnuje, tę krzywdę jaką przez pomyłkę mógł zrobić dziewczynce w sensie psychicznym, to jak bardzo źle mogły się sprawy potoczyć gdyby przypadkiem stracił cierpliwość... na litość, przecież to była odpowiedzialność! Obciążenie psychiczne ogromnego kalibru! Miał się stać dla niej nie tylko opiekunem i wsparciem, ale i swoistym autorytetem, nauczycielem... co on sobie myślał? Nigdy nie byłby w stanie sprostać takim wymaganiom. Nigdy nie byłby w stanie być kimś takim wartościowym - był tylko studentem filologii angielskiej.
Poszedł w kierunku kanapy, na której usiadł spokojnie i spojrzał na majtki. W porównaniu z całym tym ładunkiem kupowanie bielizny dla dziewczynek wydawało mu się śmiesznie proste. Nie mógłby kupować gaci zamiast się opie... co z niego za obrzydliwy egoista. Powinien się rąbnąć w twarz bardzo solidnie w tym momencie.
- To są majtki - rzekł bez cienia skrępowania. W jego głosie czaił się jedynie trudno wyczuwalny cień zmęczenia.
- Zakładasz je pod sukienką i pończoszkami - rzekł, lekko ręką kołując wokół tego miejsca. Coś go nagle wzięło i poczuł się idiotycznie na myśl o tym, jak bardzo trzeba przekraczać granice sfery prywatnej w przypadku dziecka... nie, nie, to trzeba będzie ograniczyć.
- Majtki zakładasz codziennie i zmieniasz każdego dnia. Tak jest z bielizną. Wybrałaś już?
Czuł się jak skończony idiota. Powinien iść do kogoś, zapytać o radę... ale nie znał nikogo o kompetencjach w tym kierunku. Cóż, jego ojciec był utalentowany. Wątpił czy to jednak odziedziczył... miał niewiele zdolności po rodzicach. Idiota on.

Anonymous - 30 Sierpień 2011, 09:43

Wychyliłam się nieco za oparcie, żeby dokładniej zobaczyć, o jakim koszu mowa, po czym przytaknęłam. Naprawdę wiele się pozmieniało. W życiu bym nie pomyślała, że śmieci będzie się wyrzucać do jakiegoś kosza. A to pewnie jedna z tych mniejszych zmian.
-Majtki. -powtórzyłam, żeby mi się utrwaliło. Było tyle rzeczy do nauki i o tyle rzeczy chciałam spytać, że lepiej by było nie poruszać dwa razy tego samego zagadnienia.
-A! Dobrze, to już wiem jak to ubrać. -uśmiechnęłam się, po czym zgarnęłam jeszcze te ciemne, ciasne spodnie, jakąś koszulę... była dość dziwna, ale nawet mi się spodobała. I coś, co przypominało chłopskie buty, takie trochę worki. To na pewno na nogi, ale na pewno nie buty. Bytu mam, więc William chyba nie kupowałby mi drugich, prawda? A tak w ogóle interesujący był sam fakt, że ubrania się kupuje. Zbroję czy broń to rozumiem, ale ubrania? No cóż, widać kolejna zmiana.
Zabrałam wyżej wymienione rzeczy i uciekłam z nimi do sypialni, żeby się przebrać. Poszło całkiem sprawnie.W spodniach była tylko taka jedna rzecz, której przeznaczenia nie znałam, więc gdy tylko wyszłam, podeszłam do Williama pokazując ową nowość.
-Po co jest ta dziura? -spytałam, pokazując dość spory otwór pod guzikiem. Na jego dole znajdował się jakiś dziwny, kanciasty metalowy dzyndzel (zamek błyskawiczny).

Anonymous - 30 Sierpień 2011, 11:53

William był solidnie strapiony całą sytuacją. Ta go przytłoczyła, niemalże przygwoździła mentalnie do ziemi, kiedy zaczął poważniej nad nią rozmyślać i minął dzień. Kiedy obserwował małą dziewczynkę, coraz więcej dostrzegał w swojej przyszłości czarnych scenariuszy. Tam pal licho swojej, jej przyszłości. Mężczyzna niezbyt dorosły bowiem doskonale wiedział dlaczego do tej pory mieszkał sam, rozumiał przyczyny swoistego upośledzenia społecznego jakie mu zarzucali a żadna relacja na zasadzie opiekun-wychowanek dobrą terapią nie będzie. A to oznaczało, że mógł bardzo źle na małą wpłynąć. Koniec końców niezależnie od wszystkiego, powinna mieć relatywnie normalną "resztę życia" a on jej powinien to zapewnić.
Był idiotą. Definitywnie powinien poprosić kogoś o poradę.
Zaczęła zbierać rzeczy. Zgarnęła nawet skarpety, na co lekko kiwnął głową z aprobatą, trzeba jej było bowiem przyznać, że była całkiem pojętna. Gorzej z kwestią ubierania się i przebierania. Zaraz Sintel bowiem chciała popędzić do sypialni aby zmienić rzeczy, ale student zatrzymał ją wpół kroku słowami:
- Czekaj, czekaj.
Po tymże imperatywie kategorycznym zabiedzony, zmęczony psychicznie i fizycznie człeczyna uniósł się z kanapy i ruszył w kierunku dziewczynki, dumając już nad łazienką. Jakkolwiek jego umysł chciał robić wewnętrzne "uff" związane z odsunięciem jednego obowiązku, natychmiast pojawiał się następny, jeszcze chyba cięższy do uciągnięcia. Mimo to na twarzy Williama musiało się cały czas jawić coś w rodzaju delikatnego zatroskania, nie swoimi problemami a jej. Obiektywnie rzecz ujmując wiedział też w takiej sytuacji, że powinien bardziej się przejmować jej problemami, odsunąć swój egoizm na drugi czy trzeci plan, bo to nie on był pięć setek lat do tyłu a jego psychika nie była tak krucha jak ta dziecięca. Na tym powinien się skupić.
Problem w tym, że nie umiał. Był żałosnym, egocentrycznym ludzkim śmieciem.
- Zanim się przebierzesz, musisz się umyć. Czyste ubrania ci niewiele dadzą jeśli będziesz brudna - powiedział miłym, pogodnym głosem i uśmiechnął się do siebie w myślach raczej ponuro. W istocie, jego ton był charyzmatyczny. Jeden jedyny talent jaki tak naprawdę był godny podziwu. Jeśli Sintel nie wyraziła sprzeciwu, zaprowadził ją do łazienki, obmyślając strategię przedstawiania instrukcji mycia się.
- To jest umywalka, tu odkręcasz, tym myjesz ręce. Wcierasz w nie trochę mydła dość porządnie aby się ładnie spieniło i spłukujesz - powiedział, pokazał. Potem wytarł dłonie w ręcznik.
- Proszę cię abyś nie wycierała dłoni o ubrania, brudzą się od tego - dodał i ruszył w kierunku wanny, w której puścił wodę. - Sprawdź sobie, czy jest odpowiednio ciepła, dobrze?
Pozwolił jej sprawdzić i wyregulował. Wszystko próbował sobie uporządkować w myślach. Nie szło... kompletnie mu nie szło.
- Teraz tak. Zanim się ubierzesz w nowe rzeczy, wykąpiesz się. Tutaj masz, o w tej granatowej butelce, mydło do kąpieli. W płynie. Bierzesz je na gąbkę i nią się myjesz, caluteńką. Do włosów używasz czegoś innego, o tego tutaj. To jest szampon. Rozprowadzasz go i robisz z niego pianę a potem spłukujesz, żeby tej piany nie było.
Wszystko przy okazji starał się pokazać przynajmniej obrazowo, bez wskakiwania do wanny. Nigdy nie tłumaczono mu tego, takie rzeczy się po prostu wiedziało... dlatego coś przeczuwał, że jego objaśnienia mogły się okazać co najmniej niekompletne. Zaraz. Jak powiedzieć, że ma się rozebrać? Ach... Wskazał kosz na brudne rzeczy.
- Jak się rozbierzesz do kąpieli to wrzuć swoje rzeczy tutaj. Później je wypiorę. Wszystko rozumiesz?
Miał nadzieję... no bo, jeśli nie, to miał przerąbane.

Anonymous - 30 Sierpień 2011, 16:36

Zatrzymałam się w pół kroku i odwróciłam do Williama. Wysłuchałam go, po czym podążyłam za nim. No tak, miało być coś o myciu. Co prawda dość ostro burczało mi w brzuchu, ale uznałam, że jeszcze trochę będę w stanie wytrzymać.
Nie za bardzo wiedziałam, co mam na tą chwilę zrobić z ubraniami, więc odłożyłam ją na jakąś białą skrzynię z okrągłym otworem. Z ciekawości zajrzałam do środka. Wyglądało to trochę jak wnętrze beczki.
-A co to jest za rzecz? -spytałam, pokazując na ową skrzynię z niby-beczką w środku.
William zaczął opowiadać coś o misie przy ścianie. Nazywała się umywalka. Ciekawe, bo z jego objaśnień nie miała nic wspólnego z walką.
Kiedy skończył objaśniać, przytaknęłam, powtarzając sobie jeszcze raz wszystko w myślach. Samo mycie dłoni nie było dla mnie nowością, bez przesady, ale to całe mydło? Nie, tego nie znałam. Ale trzeba przyznać, że bardzo fajnie się pieniło. Trochę jak... no wściekłe zwierzęta toczą podobną pianę z pyska. Wątpiłam jednak, żeby jedno z drugim miało jakiś związek, skoro mydło używa się do mycia.
Sprawdziłam wodę, tak jak kazał. Była troszkę chłodna, ale nie przeszkadzało mi to.
-Jest w porządku. -odpowiedziałam i słuchałam dalej. Sporo tego było, ale wydawało się proste.
-Tak, myślę, że tak. -odpowiedziałam, gdy skończył. Niebieska butelka to mydło, ta druga to szampon, do umycia włosów... Wytrzeć się w tą jakby szmatę i ubrać w nowe ubrania, stare wrzucić do kosza. Ale innego, niż ten, w którym wylądowała skórka od banana. O właśnie, trzeba zapamiętać, jak się nazywał ten słodki patyk - banana.
Potem William wyszedł, zostawiając mnie samą. Dobra, więc najpierw się rozebrać. Ubrania do kosza. Teraz wejść do tej wielkiej misy i umyć się. Niebieska butelka. Sięgnęłam po nią i przechyliłam, żeby wylać trochę na dłoń. Albo wiecie, po co opis? Powiem tylko, że w moim osobistym mniemaniu poszło mi całkiem nieźle. Umyłam się cała, tak jak kazał William, włosy umyłam płynem z tej drugiej butelki. Był tylko jeden problem - piana z szampon dostała mi się do oka. Bolało jak diabli, poleciały łzy. Ale jakoś dałam radę, chociaż oko mi się zaczerwieniło.
Ubrałam się i z trochę mokrymi włosami - nie udało mi się ich wytrzeć do sucha - wróciłam do pokoju.
Jednak przy ubieraniu się zauważyłam coś dziwnego przy spodniach, pod guzikiem. Długa, podłużna dziura, z metalowymi zębami na krawędziach i kanciastym, metalowym dzyndzlem na dole.
-No, chyba poszło mi całkiem nieźle. -powiedziałam dumna z siebie, z szerokim uśmiechem na twarzy. -Tylko nie wiem, po co ta dziura w spodniach. Tak ma być, czy to rozdarcie? -trochę się przestraszyłam. A co jeśli to jest rozdarcie? William będzie zły... Ledwo dostałam spodnie i już je zniszczyłam...

Anonymous - 30 Sierpień 2011, 19:08

- To jest pralka, takie coś co samo pierze ubrania. No to ja nie przeszkadzam. Jak skończysz, przekręć o to pokrętło, woda sama spłynie.
Wskazał pokrętło i zakręcił widząc, że już nie było potrzeba więcej. Po tych słowach też od razu wyszedł i zaczął rozmyślać nad śniadaniem. On, mistrz gotowania. Po przeglądaniu szafek i wspięciu się na wyżyny swej kulinarnej kreatywności zdecydował się na naleśniki. Nie ma więc chyba sensu objaśniać jak przygotowywał potrawę, chyba, że ktoś jest ciekaw przepisu - Will użył trzech jajek, ćwierć kilo mąki i dwóch szklanek mleka. No i doprawił. Kiedy się zorganizował ze składnikami na samo ciasto, przygotował jakieś smarowidła, uznawszy zaś, że kończy mu się dżem, wpisał sobie na umysłową listę zakupów jakiś przetwór owocowy (nie znał różnicy między dżemem a konfiturą). Tak, trywialne czynności i trywialne myśli. Uśmiechnął się jak idiota do ciasta kiedy uruchamiał mikser, odsuwając myśli od tej całej odpowiedzialności, od problemów swoich, jej, w ogóle. Liczyło się to aby nie schrzanić przepisu. Sprawdził konsystencję i wziął się za grzanie patelni.
Sintel wróciła kiedy już kończył ostatniego naleśnika. Przewrócił go, spojrzał na małą i pomyślał, że przydałoby się uczesać jej włosy. Odliczył w myślach do pięciu i skończył smażenie. Wtedy też uśmiechnął się do dziewczynki i powiedział:
- Wspaniale, tylko włosy ci się skundliły.
Od stóp do głów ubrana była poprawnie. Nie mógł ocenić czy przypadkowo na ten przykład nie założyła gaci tył na przód, zrezygnował więc z takich ocen. Niedopięty rozporek w spodniach, cóż. Westchnął cicho ciesząc się, że łazienka nie była zalana ani nie płonął mu właśnie panel na korytarzu. Przy okazji musiał sobie przyznać, że mogło być o wiele, wiele gorzej. Nie poprawiało to wprawdzie ogólnego stanu rzeczy znacząco, ale sprawiało, że jeszcze trochę brakowało do dna od którego trzeba by było się odbijać co rusz. Przy dziewczynce przykucnął i spojrzał na te nieszczęsne spodenki.
- To jest rozporek, nie żadne rozdarcie - powiedział pogodnie i zapiął. - O, tą zawleczkę pociągasz do góry i się zapina.
Po tych słowach stanął prosto i wskazał stół. Ów znajdował się po boku, wyglądał na raczej z rzadka używany głównie z powodu faktu, że leżało tam trochę papierów związanych wybitnie już z życiem Williama - teksty po angielsku, tłumaczenia na francuski i łacinę, przede wszystkim teksty Szekspira, ale i fragmenty Dickensa. Mężczyzna, kiedy tylko podszedł do stołu, ułożył je w jakąś stertę tak aby nie zajmowały zbyt wiele miejsca, po czym odsunął dla Sintel krzesło.
- Zapraszam na śniadanie - powiedział. Po chwili na stole znalazły się naczynia i sztućce, duży talerz z naleśnikami, dwie szklanki, karton z sokiem pomarańczowym i dwa słoiki dżemu. Will wtedy podrapał się po głowie i podumał chwilę nad sztućcami.
- Dobrze... w XV wieku zbyt powszechnie nie korzystało się ze sztućców, prawda? - Westchnął po tych słowach i nałożył jej naleśnika. - Ale, pewnie jesteś głodna. Jedz jak chcesz, tylko nie ubrudź się za bardzo. Tu jest dżem truskawkowy, a ten jest z porzeczki, do nich tylko proszę o użycie noża. Soku?
Przy żadnej kobiecie nie mówił tyle co przy tej siedmiolatce. Czuł się z tym jak ostatni idiota, miał wrażenie, że rozgaduje się ponad miarę, raz traktując małą jak przygłupią a raz oczekując, że zaraz pojmie na czym polega istota wszechświata. Gdzie on miał rozum?
Ach, tak, zostawił w pewnym domu. Dodatkowo westchnął w myślach, próbując się skupić na bardziej życiowych cechach.
- Po śniadaniu uczeszę ci włosy. Chcesz?
Ponoć małe dziewczynki to lubiły. Nie miał pojęcia czy jej o akurat odpowiadało, nieważne, usiadł i sam sobie nałożył naleśnika. W ramach filmu instruktażowego bardzo wprawnie go sobie posmarował cieniutką warstwą dżemu truskawkowego, zwinął kulturalnie w rulonik i z takowej konstrukcji ukrajał raz po razie kawałek. Udawał trochę, że jadł to ze smakiem - nie, żeby mu nie wyszły, naleśniki były żałośnie proste... po prostu nie miał ochoty. Być może to trochę przykre, ale apetyt szlag mu trafił już chwilę temu.

Anonymous - 31 Sierpień 2011, 11:26

Kiedy wyszłam, poczułam jakąś przyjemną woń. Nie wiedziałam, co to dokładnie jest, ale czułam, że to coś do jedzenia. Doskonale, bo już naprawdę porządnie zgłodniałam, a zapach był naprawdę smakowity.
Na jego komentarz o moich włosach tylko pokazałam mu język. Za jakiś czas wyschną i będą takie jak wcześniej.
-Rozporek? -powtórzyłam patrząc, jak łapie za ten dzyndzel, ciągnie do góry i rozdarcie znika. Chwilę tak stałam nieco oszołomiona, po czym sama złapałam za, jak on to nazwał, zawleczkę i pociągnęłam w dół. Rozdarcie znów się pojawiło, ale kiedy pociągnęłam w górę znów znikło. -Niesamowite... -mruknęłam do siebie.
Z zadziwienia wyrwał mnie głos Williama, zapraszający mnie na posiłek. Z uśmiechem na twarzy powędrowałam do stołu.
-Dziękuję. -rzekłam, gdy dosunął krzesło ze mną do stołu. Moje zainteresowanie przykuła sterta papierów na brzegu stołu. Wzięłam do ręki kartkę z góry i przyjrzałam się literom.
-Will... William... Sh... Shake - Shakespeare - 'Rome... o and Ju...liet'. -wydukałam napis u góry strony. Nie umiałam czytać zbyt dobrze. To co umiałam nauczyłam się raz w kościele, kiedy pewien ksiądz przygarnął mnie na kilka nocy i trochę mnie nauczył. Ale i tak byłam z siebie dumna, taki chłop na przykład nie umiał czytać, a ja sama przecież pochodziłam z chłopskiej rodziny.
-To Ty napisałeś? -spytałam, próbując czytać tekst dalej. Imię się zgadzało. -A... act I. Pro... pro... pro-lo... gue. Two house... house-holds, bo... both... alike in... in... dig...nity. -pewnie dukałabym dalej, ale na stole przede mną wylądowało śniadanie, więc odłożyłam kartkę na stosik.
-Sztućców? -powtórzyłam, obracając już w palcach nóż. -Wiem, że na dworze królewskim się ich używa... ło. -powiedziałam, chwytając nóż niczym zabójca. -Ale ja tam byłam tylko raz i tylko w lochu. -powiedziałam z niewinnym uśmiechem, po czym odłożyłam nóż i zaczęłam przyglądać się dziwnemu, małemu trójzębowi, który miał cztery zęby. Zerknęłam dyskretnie na Williama. Chłopak wziął słoik i nóż, więc zrobiłam to samo. Ogólnie powtarzałam jego ruchy, aż czerwona, pachnąca truskawkami maź znalazła się na okrągłym placku. Potem, tak samo jak chłopak, zwinęłam placek. To teraz te sztućce. Chwilę się z nimi męczyłam, zanim udało mi się je złapać tak samo, jak on, ale w końcu się udało. Mimo wszystko nigdy nie używałam czegoś takiego, więc krojenie zawijasa szło dosyć topornie i koślawo.
-Nie, dziękuję, nie chce mi się pić. -odmówiłam z lekkim uśmiechem. Śniadanie było dobre, wręcz bardzo dobre. Nie wiedziałam tylko, czy naprawdę takie było, czy to dlatego, że byłam głodna jak wilk.
Przejechałam dłonią po włosach. -No, dobrze. -zgodziłam się. Ciekawe, czy do czesania też mają jakieś niesamowite przedmioty.

Anonymous - 4 Wrzesień 2011, 23:09

William nie wiedział dlaczego właściwie nie miał tego apetytu. Zrzucił wszystko na stres, oczywiście, tym niemniej ten charakterystyczny i zaburzający rytm pracy ścisk w żołądku już minął, zasadniczo więc śniadanie można było zaliczyć do bardziej luźnych. Co więcej, dostarczało ono raczej powody do rozluźnienia się niż dodatkowego spięcia. A jednak... Przeżuwając, skierował trochę mętny wzrok na kserówki i musiał zamrugać jeszcze, aby przetworzyć informacje. Przełknął, zrobił to jeszcze raz po niedługiej chwili i wtedy poczuł dopiero, że jego gardło jest kompatybilne z funkcją mówienia. Pokręcił gdzieś po drodze dziewczynce lekko głową.
- Nie, to nie moje - Posłał jej przy okazji lekki uśmiech, a jednocześnie odkrawał sobie kawałek naleśnika. - Pan Szekspir to angielski dramatopisarz i poeta. Żył tak... sto lat po tobie.
Mniej więcej. Wrócił do śniadania, zaraz zapominając o tym, że kwestia autora Otello w ogóle się pojawiła. Jadł raczej powoli, nie spiesząc się, a na uwagę o sztućcach uśmiechnął się trochę bezsilnie.
- Teraz wszyscy ich używają.
Przy czym wiedział, że trochę przekłamywał. Wybitnie jednak nie był przystosowany do tłumaczenia wszystkiego, z objaśniania jak trzymać sztućce nawet zrezygnował. Nie do końca był pewny czy chodziło o to aby się nie wysilała czy kryło się za tym jego lenistwo... Wykazywane więc przez nią ambicje były niemałym zaskoczeniem. Ze zdziwieniem spojrzał na Sintel i przerwał posiłek, nie odstawiając przy tym sztućców. Jejku, ona naprawdę się starała. Przy jej sytuacji miałaby prawo się zachowywać zupełnie inaczej. Fenomenalne dziecko.
- Jeśli nie chcesz... - Zauważył, że udało jej się chwycić odpowiednio widelec. To znaczy, tak, jak on to robił, tymczasem sam William nie był do końca pewny czy trzymał sztućce odpowiednio, czy też nie. Sztuka zachowania przy stole była mu przeciętnie znajoma, gdy chodziło o bardziej skomplikowane zasady.
- ...to nie musisz. Szybko się uczysz. Jeśli będziesz chciała drugiego, bierz śmiało.
Wiedział doskonale, jakie to oznaczało cechy u siedmiolatki. Zawsze, jakkolwiek widział osoby które miały tyle samozaparcia, czuł się zakłopotany swoim brakiem inicjatywy. Miał więc w tym momencie w ramach podziwu dla małej infantylnie dźgać widelcem swój naleśnik. Cóż... nie był mistrzem dojrzałości, niefortunnie. Spojrzał na swoją potrawę i skupił się na jej spożywaniu, choć pozostało mu niewiele. Skończył wcześniej niż Sintel, choć wybitnie się nie spieszył i trochę przeciągał posiłek. Potem poczekał aż skończy aby wszystko sprzątnąć. Klasycznie, z czystego lenistwa, odłożył zmywanie na później - nie miał w mieszkanku zmywarki. Jednoosobowy świat Williama nie potrzebował takich rodzinnych urządzeń.
Znowu się zamyślił! Dopiero uwaga o czesaniu go wyrwała z zamyślenia i spowodowała, że szare komórki zaczęły pracować jakoś tak sprawniej. Spojrzał na dziewczynkę i kiwnął głową w kierunku mebli w salonie.
- Usiądź na pufie czy fotelu... jak ci wygodniej.
Po tychże słowach poszedł do łazienki, z której po chwili wrócił, trzymając zwykłą, plastikową szczotkę. Nie rozumiał do końca dlaczego ją miał - jako facet o krótkich włosach potrzebował wszak grzebienia. Ogólnie jej nie kojarzył. Zostawiona? Nieważne. Jak usiadła (zakładając, że to uczyniła), podszedł, przysunął sobie coś do siedzenia, przysiadł i wziął się za czesanie. Nie umiał tego robić, ale dało się zauważyć u niego pewną precyzję w tej swoistej pracy manualnej - ruchy jego dłoni były zresztą bardzo delikatne a i bardzo się starał aby nie pociągnąć. Ach.
- Mam nadzieję, że za bardzo nie ciągnę - powiedział w pewnym momencie, trochę przygaszony.

Anonymous - 6 Wrzesień 2011, 20:06

-Ahm. -pokiwałam głową ze zrozumieniem. Sto lat to naprawdę sporo. Pomyślałam, że może spróbuje przeczytać tego Romea i Julię, ale patrząc na ten stos... cóż, powiedzmy, że trochę mnie zniechęcał. Zwłaszcza, że ledwo co dukałam, przeczytanie tego wszystkiego zajęłoby mi chyba kilka lat. Ale obiecałam sobie w środku, że jak znajdę wolną chwilę, to wrócę do tych kartek. Dobrze byłoby nauczyć się czytać. Skoro to tutaj leży, to znaczy, że William... ten 'mój' William, potrafił czytać. Nie wyglądał na duchownego, więc pewnie sporo ludzi z tych czasów umiało czytać. Ale mogłam się mylić.
O, sztućców wszyscy używają. A kiedyś używali ich tylko królowie i inni mieszkający na zamku. Więc skoro kiedyś tylko duchowni umieli czytać, to dziś pewnie potrafią wszyscy! Tak, jestem o tym przekonana.
-Dziękuję. -to na dobrze. Tak, na pewno. przecież tyle tu było nowości, a ja byłam siedem lat do tyłu z ich poznawaniem. Im szybciej wszystko poznam i zapamiętam tym lepiej.
-I myślę, że ten jeden mi wystarczy. -odparłam, odkładając sztućce, gdy już skończyłam jeść. Nie wiedziałam, co mam zrobić dalej, więc zeskoczyłam z krzesła. tak, zeskoczyłam, bo nie dosięgałam nogami do podłogi. Nie mogłam więc tak po prostu wstać.
-Na pufie? -powtórzyłam, ale William już odszedł w stronę pomieszczenia z wanną. Rozejrzałam się po pokoju i wybrałam coś, co przypominało mały pniaczek, z tą różnicą, że było miękkie.
Spodziewałam się, że chłopak wróci ze zwykłym grzebieniem, ale te czasy znów mnie zaskoczyły. Tutaj do czesania używało się czegoś, co przypominało nieco korbacz. To pierwsze co mi przyszło na myśl, przez te niby kolce.
-Nie, jest w porządku. -odpowiedziałam. Z początku chciałam pokręcić głową, ale uznałam, ze to kiepski pomysł w tej sytuacji. To dość dziwne, że mężczyzna wie, jak czesać dziewczynkę. Ale nie zastanawiałam się nad tym długo, bo te myśli przyćmiło pewne dość śmieszne uczucie. Miałam wrażenie, że jestem jakąś księżniczką, a przynajmniej kimś wysoko postawionym we dworze królewskim. Przecież chłopstwo się nie czesało.

Anonymous - 27 Listopad 2011, 00:27

Chłopstwo się nie czesało... tymczasem William był w stanie od razu dokładnie określić, że dziewczę które czesał, miało niezwykle delikatne i zadbane włosy. W niczym nie przypominały one zlepka brudu, szlamu, błota i cholera wie czego jeszcze, co też mogłoby charakteryzować - wedle wyobraźni mężczyzny - osoby z niższych warstw społecznych. Nie wspominając już o jej jakże wytwornym, choć nieszczególnie średniowiecznym przyodzieniu, jakby to ująć po staroświecku. W istocie zajmująca głowę sprawa. Czy to nadnaturalna sprawa, że niezależnie od sytuacji miało się... ładne włosy? Bardzo dziwna rzecz, tym niemniej jego ciekawość ograniczyła się do zadania pytania, bez poszukiwania racjonalnej odpowiedzi. Słowo racjonalny jako takie zresztą zdawało mu się brzmieć cokolwiek dziwnie...
Zadumany najpierw jej pokiwał delikatnie głową, następnie delikatnymi, niemalże dziewczęcymi ruchami szczotki rozczesał naprawdę długie włosy dziewczynki. Ach, to było dla niego bardzo nowe i cokolwiek dziwne, ale szło mu całkiem... nieźle. Po wyszczotkowaniu ich więc zamyślił się na chwilę nad ewentualnym pozostawieniem ich rozpuszczonych. Z całą pewnością wyglądałaby wtedy jak dziecko z dobrego domu, ale już widział jak za kwadrans trzeba będzie znowu... trudno się dziwić więc, że niedużo czasu mu zajęło skonstatowanie, że najlepszy będzie relatywnie ciasny, trzymający włosy w ryzach warkocz. Odetchnął głęboko więc i podzielił włosy na trzy, grube kosmyki, które zaczął spokojnie zaplatać.
Wyszło mu luźniej niż się spodziewał. Chyba po prostu nie umiał pociągnąć Sintel za włosy tak, żeby warkocz był odpowiednio ciasny. Westchnął cicho, zakończył kiteczką i rzekł łagodnie:
- No, gotowe.
Jego prywatna opinia była taka, że mu nie wyszło. Wydawało mu się więc, że warkocz był krzywo, odpuścił sobie jednak zbędne filozofie z tym związane i wstał, po czym się przeciągnął trochę leniwie.
- Mam nadzieję, że ci się podoba. Z czasem się może nauczę to robić cokolwiek lepiej.
Zadumał się nad tym przez chwilę, patrząc na małą z góry. Poświęcił chwilę przyglądaniu się i uporczywemu wbijaniu sobie do głowy myśli ona tu mieszka, po czym potarł dłonią czoło, obrócił się i powrócił do kuchni. Z czym się mogło wiązać, że tu zamieszka dziecko? Na Boga, on nie umiał być taki odpowiedzialny. Jasna cholera, właśnie uczesał małą, obcą dziewczynkę, której z braku laku dał dom i to jak spontanicznie. Na dodatek nie umiał ojcować. Na Odyna, no nie potrafił.
- Nie potrafię - szepnął cicho, pocierając dłonią czoło. Po raz kolejny. Podejrzewał odruch nerwicowy w tym zachowaniu. Tę chwilę przerwało jak cięcie nożem krótkie spojrzenie na zegarek. Cholera.
- Kurde, lecę - powiedział nagle, obrócił się na pięcie i jak błyskawica pognał w kierunku swojego pokoju. Wrócił z niego ubrany już, nie dało się zauważyć różnicy ale i uczesany, a przy okazji wciągający buta. Podskoczył tak, założył i wystrzelił z siebie jak z procy:
- Poczekajtujakczegośnieznasztostarajsięnieruszaćbędęniedługo.
Po chwili, niemalże za mrugnięciem oka, nie było go. Po klatce schodowej odbił się echem trzask zamykanych z pewnym impetem drzwi, kiedy zdenerwowany mknął już chodnikiem pod blokiem, dopinając kurtkę.
- Cholera - mruknął.

[zt]



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group