Anonymous - 23 Kwiecień 2011, 20:15 Zaśmiał się przyjaźnie. Chyba będzie miał nowego przyjaciela. Ot co, mimo, że znał chłopca nie więcej, niż kilka minut jego charakter już mu się podobał.
- Nie, nawet nigdy w nim nie byłem. A co dopiero w muzeum! Miałem wuja, który świetnie tańczył i to on mnie wszystkiego nauczył - powiedział wesoło. W sumie to była prawda. Sebastianowi teatr było dane oglądać tylko od zewnątrz. Nie stać go było na takie rozrywki. - Naprawdę uważasz, że mógłbym występować w teatrze? - zapytał po chwili nie kryjąc zdumienia. Zawsze twierdził, że nie jest wystarczająco dobry, by móc tańczyć w takim miejscu.
Słuchał przez chwilę jeszcze swojego towarzysza, po czym odparł:
- "Płomyk"? - zdziwił się. - Nigdy mi się to tak nie kojarzyło. Ale to dobre określenie. - Uśmiechnął się szerzej.
Schylił się na chwilę, by podnieść pierwszą lepszą żelkę. W końcu było ich tu niesamowicie wiele, a Sebastian jako Zjawa Deserowa uwielbiał słodycze.
- Willow to bardzo ładne imię - stwierdził. - Jest takie... wyjątkowe. Nigdy się jeszcze z takim nie spotkałem. - Zamilknął na chwilę, by posłuchać, co nowy znajomy ma do powiedzenia. Rozluźnił nieco krawacik nie spuszczając przy tym oczu z rozmówcy.
- Skoro jesteś głodny, to chyba całkiem nieźle trafiłeś! - powiedział radośnie. - Jeśli znajdziemy tylko jakieś rzeczy, z których można coś ugotować, to chętnie Ci coś upichcę. - Na litość Boską. Czy on się przypadkiem nie chwalił? Nie, raczej nie uważał tego za przechwałki, tylko raczej za propozycję pomocy. Sam musiał przyznać, że nieco zgłodniał, bo ostatnio jedyne, co miał w ustach, to nic nie warte słodycze. Mimo wszystko miał ochotę zjeść coś innego, niż batony, czekolady i cukierki. A teraz była ku temu najlepsza okazja! Bo w końcu gotowanie dla siebie nie sprawia takiej frajdy, jak gotowanie dla kogoś. I co, to niby miał być jedyny powód, dla którego Sebastian żył praktycznie na samych słodyczach? Nie.
- Wiesz, zdobycie składników może okazać się największym problemem - stwierdził. - Nie mam praktycznie grosza przy duszy. - Nie wydawał się być z tego powodu smutny, ale raczej... zakłopotany? Na to wyglądało. I co, niby miał prosić Willowa o jakieś pieniądze, żeby on mógł coś upichcić? Nie, to było złe. W takim razie trzeba będzie jakoś zarobić. Może występami? Przez moment wydawał się być trochę zamyślony. A może sprzedać jakieś słodycze, które przecież bez problemu potrafi wyczarować?Anonymous - 23 Kwiecień 2011, 20:49 No proszę, a dotychczas chłopiec myślał, że tylko on nie zdołał odwiedzić tych zapewne ciekawych miejsc. Zawsze wydawało mu się, że to tylko kwestia kilku tygodni - przecież nie można zobaczyć wszystkiego w krótkim odstępie czasu, bo nie starczyłoby ani pieniążków, ani nawet chęci. Tymczasem miał przed sobą Sebastiana, który pomimo tego, iż przepięknie tańczył nigdy nie był w teatrze. Dla Willow'a było to niesamowicie dziwne. Prawie jak pływak, który nie wie, jak wygląda basen.
- Ja też jeszcze tam nie byłem, ale słyszałem, że występują tam najbardziej utalentowani mieszkańcy Krainy Luster - ostatnie słowa zabrzmiały niczym tekst z ulotki, i nie było to daleko idące od prawdy stwierdzenie. Willow usłyszał kiedyś, jak jedna dama z przejęciem czytała tekst na plakacie reklamującym najbliższe przedstawienie i jakoś zapadło mu to w pamięci.
- Pewnie. Mnie naprawdę się podobało, więc innym też powinno - stwierdził w odpowiedzi na pytanie chłopca.
Widząc, że Sebastian ma zamiar skosztować trochę słodkości leżących na ziemi, Willow postanowił zrobić to samo. Fakt, że jego nowy znajomy się poczęstował potraktował jako ostateczny dowód, że z zalegających tu skarbów można bezkarnie korzystać, a jedynym ograniczaniem w tym przypadku byłaby pojemność żołądka.
- Naprawdę? - tym razem to on się zdziwił. - Ale to chyba nic dziwnego. Ja też spotkałem tylko jednego Sebastiana.
Na propozycję ugotowania posiłku przez chłopca zareagował szerokim uśmiechem. To właściwie załatwiało kilka problemów za jednym zamachem. Tylko te składniki! W tym momencie Willow pożałował, że zamiast żelków w tym miejscu nie rosną warzywa. Nie są może tak bardzo smaczne, ale dużo łatwiej jest zaspokoić nimi głód. No, i po zjedzeniu ich w dużej ilości nie boli brzuch.
- Mógłbym narysować... - urwał nagle, uświadamiając sobie, że nie jest to najmądrzejszy sposób. - ale one zaraz znikają... no i chyba nie można z nich niczego dobrego ugotować.Anonymous - 23 Kwiecień 2011, 23:54 - Mi do najbardziej utalentowanego mieszkańca Krainy Luster raczej jeszcze daleko - powiedział skromnie. Sebastian twierdził, że jest raczej przeciętny. Pod względem oceny swojego tańca był bardzo krytyczny. Nawet, jeśli innym się on podobał.
- Dzięki. - Willow sprawiał mu niemałą radość tymi komplementami. Podnosiły one trochę kapelusznika na duchu.
Odetchnął głęboko. Zapach czekolady był niesamowicie kuszący, jednak mimo wszystko chłopiec wolał teraz zjeść porządny obiad, niż objadać się pustymi kaloriami, po których i tak będzie głodny.
Sebastian wysłuchał propozycji rówieśnika.
- Potrafisz samym rysunkiem wyczarować jakieś rzeczy? - zdumiał się. - Niesamowite! - Szeroki uśmiech zdradzający ciekawość i podekscytowanie zagościł na ustach chłopca. - Pokażesz, jak to robisz? - zapytał radośnie. Wlepił pomarańczowe oczy w twarz Willow'a. Takie coś musiało być naprawdę fajne! Pewnie fajniejsze, niż zamienianie kamieni w batoniki, ot co.
- Wiesz, jeśli chcesz, to ugotujesz niezwykłe danie z nawet najgorszych składników. Musisz tylko wiedzieć, jak je wykorzystać. Poza tym sądzę, że twoje warzywka wcale nie będą złe. - Zachichotał wesoło. - A jeśli znikną, zanim zdążę je ugotować, to nie szkodzi. Zawsze możemy poszukać składników w jakimś innym miejscu - dodał.
Usiadł na "żelkowym piasku". Nie lubił stać, kiedy było to zbędne. Na oślep wziął sobie jeszcze jedną żelkę. Położył obok siebie parasolkę i zdjął kapelusz. Zdawało mu się, że miał tam jakieś ołówki i kartki. Chciał na wszelki wypadek mieć naszykowane przybory do rysowania, gdyby okazało się, że jego nowy przyjaciel nie wziął ich ze sobą. W końcu co to za problem dla kapelusznika nosić takie rzeczy? jak ma się kapelusz bez dna, to w końcu można mieć ze sobą praktycznie wszystko. Wsadził rękę aż po łokieć do swojego ukochanego nakrycia głowy. Chwilę w nim gmerał, aż w końcu znalazł to, czego szukał.
- Jeśli chcesz, mogę ci pożyczyć ołówek i parę kartek - powiedział wesoło. Chciał się na coś przydać.Anonymous - 24 Kwiecień 2011, 12:28 Właściwie, to Willow chciał powiedzieć, że gwiżdże na najbardziej utalentowanych mieszkańców Krainy Luster, że Sebastian tańczył najładniej ze wszystkich tancerzy, jakich miał okazję podziwiać (co prawda, niewielu ich było) i że gdyby miał cudowny kostium, a do tego akompaniowała mu muzyka, taka prawdziwa muzyka grana przez orkiestrę, nikt by nie miał wątpliwości, że to właśnie jego występy są najpiękniejsze na calutkim świecie. Chłopiec jednak tylko uśmiechnął się lekko i wzruszył ramionami, bo w końcu kto jak kto, ale on się na talentach za bardzo nie znał.
- Nie wychodzi mi to jeszcze najlepiej - odpowiedział, mile zaskoczony, że ktoś uznał jego umiejętności za niesamowite. - W sumie, to nie potrafię też za bardzo rysować. Ale jeśli chcesz, mógłbym ci pokazać.
Wysłuchał w milczeniu słów Sebastiana. Nie znał się na gotowaniu, ale to, co mówił jego nowy znajomy brzmiało raczej rozsądnie. Poza tym, wszystko wskazywało na to, że samo przygotowywanie potraw było już swojego rodzaju zabawą. Cóż, nie sądził, by udało im się upichcić coś jadalnego, ale zawsze można spróbować.
- Magiczny kapelusz? - zapytał, uśmiechnąwszy się szeroko. Widział już parę osobników posiadających takie cuda, więc chyba wiedział, do jakiej rasy przynależał jego nowy kolega. Jak dotąd nie spotkał zbyt wielu niemiłych kapeluszników (może z wyjątkiem jednego naprawdę okropnego) więc miał o nich całkiem dobre zdanie.
Obserwował poczynania Sebastiana, zastanawiając się, jakby to było mieć taki kapelusz. Można by do niego załadować całą tę plażę, wraz z czekoladowym morzem! Ciekawe, czy zmieściłby się w nim cały świat, gdyby go rozebrać na malutkie cząstki i po kolei wpakowywać. Rozmyślania na temat właściwości magicznych kapeluszy przerwała propozycja chłopca.
- Dzięki, ale naprawdę nie wydaje mi się, by coś z tego wyszło - odparł Willow, jednak sięgnął po przybory do rysowania. Po chwili gryzmolenia uroczyście oddał Sebastianowi ołówek, po czym przechylił kartkę zarysowaną stroną do spodu.
Po chwili na żelkowe podłoże spadła rzepa. A przynajmniej coś przypominające rzepę, z tym, że było czarno-białe, nieco nierówne na krawędziach i wyglądające jak w pełni trójwymiarowy rysunek.Anonymous - 29 Kwiecień 2011, 18:01 - E tam "nie wychodzi najlepiej" - mruknął z entuzjazmem. - Zawsze przecież trzeba zacząć, żeby dojść do perfekcji, prawda? - Życzliwy uśmiech rozjaśnił mu twarz. Wierzył w to, co powiedział. Sam trzymał się tej zasady, chociaż nie wiedział, czy jest bliżej "początku" czy "perfekcji". Na temat swoich umiejętności miał dość niską samoocenę, dużo od siebie wymagał, jednak czy innym się to podobało, to już inna kwestia.
- Tak, magiczny - potwierdził. Najwyraźniej Willow domyślił się już jego rasy. Sebastian też miał pewną teorię odnośnie swojego nowego przyjaciela, a to warzywko, które wyczarował chłopiec tylko go w niej utwierdziły.
- Jesteś baśniopisarzem, prawda? - zapytał ciekawsko. Przyglądał się przy tym Willowowi z wyczekiwaniem. Naprawdę był ciekaw, czy miał rację.
Pochylił się nad rysunkowym warzywem. Wziął je do ręki i krytycznym wzrokiem obejrzał ze wszystkich stron. Rzepa, był tego pewien. A cóż można było wyczarować z rzepą? Szaszłyki. Miał przy tym ocenianiu zdatności minę dość skupioną; brwi lekko ściągnął, a do ust przyłożył palec wskazujący. Zupełnie inny Sebastian, ale nie ten zły, który póki co nie miał zamiaru dokuczać dobremu Sebastianowi.
- Wiesz, sądzę, że się nada - stwierdził. - Tylko problemem teraz jest to, żeby nie zniknęła. Tak to na pewno da się z tego upichcić jedzonko, które nas chociaż trochę wypełni. - Na jego buźce znów pojawił się sympatyczny uśmiech. Oględziny skończone, wystarczy teraz dorysować parę innych rzeczy i będzie można upiec szaszłyczki warzywne, mniam.
- Potrzebne nam są do tego jeszcze tylko dwa selery, kilka śliwek w occie, hmm... rzodkiewki i marynowana dynia, o. - Chodząca książka kucharska. Dosłownie i w przenośni. Mały kapelusznik miał w swojej główce tyle przepisów, że zawstydziłby niejedno menu z pięciogwiazdkowej restauracji, ot co. - No i jeszcze patyczki, żebyśmy mogli to wszystko potem nadziać, i ogień. Ale ogień to nie problem, poza tym mam chyba schowanego gdzieś w kapeluszu grilla i parę patyczków do szaszłyków... Chociaż nie jestem pewien, bo dawno takie rzeczy nie były mi potrzebne.
Podrapał się zamyślony po głowie. Jeszcze raz zajrzał do kapelusza. Ale miał tam bałagan, kurczę, powinien coś z tym zrobić, bo niedługo niczego nie będzie można tam znaleźć. Włożył rękę, tym razem całą i na oślep przewalając przeróżne buble i pierdółki, które przez te kilka lat uzbierał, aż w końcu natrafił na coś metalowego. Noga od grilla. Jednak go miał. Zaczął go powoli wyjmować. O ile w kapeluszu był leciutki jak piórko, a nawet lżejszy, o tyle poza nim już ważył trochę więcej, ale to szczegół. Sebastian uśmiechnął się triumfalnie. Brakowało tylko tych przerośniętych wykałaczek. Nagle coś mu przyszło do głowy. No tak, nie pomyślał o tym wcześniej.
- Will, jeśli chcesz coś innego, niż szaszłyki, to powiedz, dobra? Bo znam wiele innych przepisów, a teraz to tylko myślałem o tym, żeby zrobić coś z rzepą, co byłoby szybkie w przygotowaniu, więc... - Właściwie to dla Sebastiana w tej chwili liczyło się jedzenie, które jest mało kłopotliwe w przygotowaniu i wcale nie pomyślał, że szaszłyki mogą nie przypaść do gustu Willowowi. Trochę mu było głupio.Anonymous - 30 Kwiecień 2011, 12:28 Słowa Sebastiana trochę podreperowały jego entuzjazm. W końcu żaden artysta nie wyrósł na drzewie, a przynajmniej nigdy o czymś takim nie słyszał. Może kiedyś jego rysunkowe rzepy będą wyglądać całkiem rzepowato, zupełnie tak, jakby narysował je ktoś zupełnie utalentowany? Spojrzał na chłopca uważnie i uśmiechnął się lekko - trudno mu było uwierzyć, że ktoś taki jak on kiedyś nie miał zielonego pojęcia o tańcu.
- Chyba tak, znaczy... - zawahał się przez chwilę. - Na pewno tak.
Miał drobne wątpliwości co do swojej tożsamości rasowej, ale przecież wszyscy mu powtarzali, że nie może być nikim innym, jak baśniopisarzem. Trochę kłóciło się to ze zdaniem chłopca, który uważał, że jest tylko i wyłącznie Willowem.
Niepewnie obserwował, jak tancerz przygląda się wykreowanej przez niego rzepie. Nie wiedzieć czemu, bardzo mu zależało na tym, by przypadkiem warzywo nie zostało poddane ostrej krytyce. Bądź co bądź, sporo wysiłku włożył w to, by miało odpowiedni kształt.
- W końcu wszystkie moje rysunki znikają, ale nigdy nie próbowałem ich jeść - wyznał, po czym uniósł nieco ołówek, by w razie czego być gotowym od razu przystąpić do pracy. Miał tylko nadzieję, że poszczególne składniki nie okażą się zbyt trudne do narysowania. Kiedy Sebstian przystąpił do wymieniania wszystkich potrzebnych ingrediencji, Willow wykonywał proste, szybkie szkice, by przypadkiem o czymś nie zapomnieć.
W czasie, gdy Kapelusznik poszukiwał grilla i wykałaczek, on wykańczał rysunki. Z selerem i rzodkiewkami nie miał większych problemów, trudności natomiast pojawiły się przy śliwkach i dyni. Po krótkiej chwili wahania Willow skreślił poprzednie szkice i narysował obszerny słoik, w którym umieścił kilka obłych kształtów. Dla pewności na naczyniu umieścił etykietkę z nieco kanciastym napisem "Śliwki". Została jeszcze dynia. Chłopiec narysował ją najlepiej, jak potrafił, wciąż jednak nie był do końca pewien, czy pojawi się jako świeża, czy marynowana. Postanowił więc wykorzystać poprzednio użytą sztuczkę i podpisał rysunek jako "Marynowana Dynia".
- O nie, szaszłyki na pewno będą nam smakować - zaprzeczył szybko. Nie chciał, by ich wspólne starania poszły na marne, poza tym, nie znał zbyt wielu dań. Jakby na potwierdzenie własnych słów wyczarował wszystkie potrzebne składniki.Anonymous - 30 Kwiecień 2011, 14:38 Zaśmiał się. W sumie on też nigdy nie jadł rysunkowych warzyw.
- Teraz będziemy mieć okazję, żeby ich spróbować. - Zachichotał jeszcze raz.
Chłopiec rozstawił grilla, wygrzebał gdzieś z kieszeni jakieś zapałki, które to dawno temu kupił będąc w jakimś niezbyt fajnym miasteczku, gdy nagle przypomniało mu się o bardzo ważnej rzeczy - węglu. W sumie niekoniecznie musiał to być węgiel, ale to było pierwsze, co wpadło mu do głowy.
- Jej - jęknął cicho. - Nie mam rozpałki! Nigdy nie sądziłem, że znajdę się w takim miejscu, gdzie ciężko będzie znaleźć jakiekolwiek patyki, którym i tak bliżej do lizaków, niż do drewna.
Podrapał się w tył głowy. W sumie Willow mógłby je pewnie narysować, ale czy to nie byłoby już za dużo, jak na jeden raz? W końcu musiał stworzyć tak wiele składników do szaszłyków...
A te patyczki raczej nie przydadzą się do rozpalenia ognia. Czyli wychodziło na to, że jednak będzie trzeba iść w jakieś inne miejsce, gdzie znajdą drewno na grilla. A Sebastian już się cieszył, że zjedzą szybkie i przyjemne danie nad czekoladowym jeziorem, siedząc na żelkowej plaży. Najwyraźniej się przeliczył.
I stało się najgorsze - druga jaźń była zła, że dobry Sebastian jest taką sierotą, co to nie wie, że nad jeziorem z czekolady nie znajdzie niczego, co by nie było chociaż w połowie słodyczem.
Twarz kapelusznika przybrała teraz zupełnie inny wyraz - taki naburmuszony i nieco złośliwy.
Prychnął. I w końcu to on musi wszystko zrobić za tę małą pierdółkę. I za tego jego nowego przyjaciela też.
- Pójdziesz ze mną szukać badyli do rozpalenia ogniska. - To nie była ani prośba, ani pytanie. Drugi Sebastian nie znosił sprzeciwu.
Poza tym... i tak był dla Willowa miły. Normalnie zaraz znalazłby jakieś wyszukane docinki dla swojej ofiary, jednak teraz był w stanie zaakceptować jako tako tamtego chłopca. Czyżby baśniopisarz był wyjątkowy? Kto wie. Przecież nawet ta druga osobowość musiała darzyć kogoś sympatią, choćby nie wiadomo jak małą i jak dobrze ukrywaną, ale jednak.
Skrzyżował ręce na piersi. Naprawdę, czy w takich sytuacjach to on musiał wszystko robić za dobrego Sebastiana? Cóż, możliwe że tamten nadawał się tylko do gotowania i tańczenia. Ale chyba nic nie można na to poradzić. Popatrzył z wyższością na Willowa. Miał nadzieję, że chłopiec nie będzie stawiał oporu i chociaż w małym stopniu będzie mu posłuszny.
A jak nie, to on już coś na to wymyśli.Anonymous - 30 Kwiecień 2011, 16:52 - Mam nadzieję, że nie znikną w naszych brzuchach - dodał jeszcze. Faktycznie, byłoby to dość przykre uczucie, gdyby przyjemna sytość ponownie zmieniła się w głód. Ale nawet jeśli, choć na chwilę zapomnieliby o tym, że ich żołądki od dawna nie gościły prawdziwego jedzenia. Może zdążyliby dojść do miasta, zanim narysowane szaszłyki stałyby się tylko wspomnieniem?
Chciał trochę pomóc przy rozstawianiu grilla, ale Sebastian robił to wyjątkowo szybko. Willow stwierdził, że co najwyżej mógłby mu tylko przeszkadzać. Cofnął się więc tylko, obserwując postępy przyjaciela.
- Szkoda. Może jednak znalazłbyś coś w swoim kapeluszu... zamiast patyków? - zapytał z nadzieją. Co prawda nie uważał, by Kapelusznik przechowywał tam brykiet czy jakikolwiek inny rodzaj opału, ale może udałoby się zdobyć jakiś substytut, na przykład kawał drewna w postaci krzesła. Też mało prawdopodobne, ale przecież rozmawiał z osóbką, która schowała grill w kapeluszu.
Obawiał się, że Sebastian zaproponuje, by Willow wyczarował jeszcze podpałkę. Był już dość zmęczony wcześniejszymi działaniami i nie mógł być pewien, czy da radę użyć swoich zdolności jeszcze raz.
Zdziwił się nieco, widząc drastyczną zmianę w usposobieniu miłego jak dotąd Sebastiana. Chwilę przyglądał mu się w milczeniu, aż wreszcie uśmiechnął się lekko.
- Cześć. A ty kim jesteś? - Nie wydawał się specjalnie przestraszony zaistniałą sytuacją. - Nie możesz być Sebastianem, bo on by się tak łatwo nie zdenerwował.
Spotkał kiedyś dziewczynę, która wydawała się bardziej dwoma osobami. Po krótkiej rozmowie wyjaśniła mu, że to fachowo nazywa się rozdwojeniem osobowości. Może i jego znajomy tancerz jest taki... rozdwojony?Anonymous - 30 Kwiecień 2011, 18:24 Sebastian zdziwił się tym pytaniem. Jak to: "kim jest"? Czyżby jego dobra jaźń się nie przedstawiła? Cóż, z tego, co pamiętał, to przedstawiła i razem dobrze się dogadywali, ale jego wspomnienia mogły różnić się od wspomnień dobrego Sebastiana. I nie spodziewał się jeszcze, że kolega dobrego "ja" nie zdziwi się tym wybrykiem. W końcu każdy, kto był świadkiem zmiany osobowości kapelusznika był oszołomiony tym, że taki miły chłopiec zamienił się w potwornego smarkacza. Albo odwrotnie - z takiego nieokrzesanego gówniarza w potulnego i milutkiego chłopczyka.
- Jestem Sebastianem - powiedział zdecydowanie. - Tylko tym drugim. - Ton jego głosu raczej nie był najmilszy, chociaż zdecydowanie łagodniejszy, niż zwykle. Chłopiec naprawdę musiał mieć sentyment do Willowa, skoro traktował go tak ulgowo i jeszcze nie rzucił przynajmniej kilku obelg w jego stronę.
- Nie słyszałeś, co wcześniej powiedziałem? Miałeś iść ze mną szukać podpałki. Tu niczego nie znajdziemy, chyba że chcesz rozpalić ogień na żelkach. - Jego głos przesiąknięty był sarkazmem. Wizytówką złego Sebastiana była niecierpliwość. Jeśli jego rozkaz nie był wykonywany w przeciągu trzech minut, stawał się jeszcze większym potworem, niż normalnie, nie szczędził wtedy też ostrych uwag w stronę swoich ofiar. Ciężko było stwierdzić, jak się zachowa w stosunku do Willowa, ale pewnie też nie będzie zbyt potulny, jeśli chłopiec się nie pospieszy.
Ostatecznie, jeśli znajomy odmówi wykonania polecenia Sebastiana, ten wykombinuje inny sposób na znalezienie drewna. Użyje jakiegoś niepotrzebnego przedmiotu, którego zachomikowała kiedyś jego dobra jaźń i tyle. W końcu jemu na tym nie zależało.
Właściwie to miał w nosie wszystkie te śmieci z kapelusza, dla złego Sebastiana najważniejsza była parasolka, z którą zresztą się nie rozstawał. Tak samo jak dobry Sebastian. I może to ich łączyło poza wspólnym ciałem i umysłem. Bo druga jaźń chłopca nawet nie umiała tańczyć ani gotować. Za to potrafiła niezwykle szybko biegać. To było dziwne.Anonymous - 3 Maj 2011, 09:25 Willow na chwilę stracił zainteresowanie anormalnym zachowaniem nowego przyjaciela - odszukał szybko pierworodną rzepę i uniósł ją, przyglądając jej się ze wszystkich stron. Zgodnie z oczekiwaniami warzywo zbladło, po czym kompletnie wyparowało. Chłopiec tylko lekko westchnął. No tak, jednak z pysznych szaszłyków nici.
- Nic z tego. - Odwrócił się w stronę Sebastiana, uśmiechając się przepraszająco. - Musielibyśmy mieć prawdziwe warzywa, żeby móc coś ugotować.
Schylił się i wybrał żelka, który wydawał mu się najapetyczniejszy i największy. Smakował wyśmienicie, ale niestety, gdyby chciał zapełnić żołądek tymi pysznościami musiałby zjeść chyba połowę tej plaży. Chwilę jeszcze się nad czymś zastanawiał, zanim ponownie spojrzał na Sebastiana.
- Chyba lepiej już pójdę. Może następnym razem uda nam się coś ugotować... we trójkę. - Uśmiechnął się przyjaźnie. - Do zobaczenia.
O dziwo, druga jaźń przyjaciela niespecjalnie go przerażała. Owszem, była trochę niemiła, ale gdyby Willow miał obdarzać sympatią tylko dobrych i miłosiernych, lista jego przyjaciół wymagałaby drastycznej redukcji. Poza tym, ten inny Sebastian również wydawał się lubić Baśniopisarza - wyglądał tak, jakby cały czas powstrzymywał się od krzyczenia na niego.
Po krótkiej chwili wahania ruszył w kierunku, z którego przybył. Starał się przy tym zapamiętać drogę - miał nadzieję, że uda mu się tu jeszcze pojawić, choć może w trochę bardziej sprzyjających okolicznościach. Zanim jeszcze zniknął za horyzontem, pomachał tancerzowi na pożegnanie.
zt.Anonymous - 15 Maj 2011, 01:44 Wydał z siebie pełen dezaprobaty pomruk. Czyli nie będzie żarcia. Teraz nie dość, że był głodny, to jeszcze zły. Ściągnął brwi i zmarszczył nos. Jednak będzie musiał zrobić wszystko sam. Cóż, spodziewał się tego, jednak cały czas miał nadzieję, że do tego nie dojdzie.
Skrzyżował ręce na piersi, nawet nie raczył odpowiedzieć Willowowi. Jego naburmuszona mina sugerowała, żeby teraz nie mówić do niego zbyt wiele. Z tego stanu wyrwała go kolejna wypowiedź chłopca. Trochę to Sebastiana zirytowało, jednak złość szybko ustąpiła zdziwieniu. Więc teraz ucieka? Naciągnął kapelusz na głowę i podparł się na parasolce.
- Może. Ale następnym razem nie zamierzam choćby próbować czegokolwiek ugotować z rysunkowych składników - burknął nie patrząc w stronę baśniopisarza. Widać było, że popsuł mu się humor.
Gdy Willow zaczął iść w tylko sobie znanym kierunku, kapelusznik odprowadził go niechętnie wzrokiem. W jednej chwili mu się wszystkiego odechciało.
No tak - drugi Sebastian miał nieco inne podejście do życia, niż ten pierwszy. Był bardziej realistą, który w najgorszych momentach postrzegał wszystko na szaro, a swoją niechęcią do czegokolwiek zarażał wszystkich i wszystko w swoim otoczeniu. I nie miał cierpliwości, jak jego dobra jaźń. Może też dlatego teraz byłby skłonny wyżyć się na kimś albo słownie, albo psychicznie, z czego to drugie wydawało mu się bardziej atrakcyjne, bo nie wymagało zbyt wiele wysiłku.
Ale tu nie za koniecznie mógł się wyszaleć, więc postanowił poszukać sobie potencjalnej ofiary w innym miejscu. Poprawił po raz ostatni kapelusz i krawat, po czym na oślep udał się gdzie indziej.
[zt]Anonymous - 23 Maj 2011, 18:56 Leonard usiadł na kamieniu i zrezygnowany spuścił wzrok. Spróbował od niechcenia rozdeptać kilka żelek, jednak nie udało mu isę i te tylko wyginały się pog jego obcasem. Okulary zsuwały mu się z nosa jednak nie miał serca ich poprawiać.
Oto minął kolejny bezowocny dzień poszukiwań jego Pani, Lady Resiny. Przysiągł służyć jej, dopóki choćby najmniejsza jego część pamięta kim jest. A teraz - o ironio - to Pani Resina zapomniała. Ale nie on. On wciąż jej służy i szuka jej, z zapałem godnym podziwu. Mozolnie, kraina po krainie. Był już tal blizko, niejeden już przechodzień mówił, że ją widział, ale miał wrażenie jakby wciąż się mijali, jakby jakieś fatum ciążyło nad nimi i nie pozwalało im sie spotkać.
Bardzo nieswojo czuł się w Krainie Luster. Dopiero wróciłze swojej rodzinnej Szkarłatnej Otchłani. Wszystko było tu nieprzyjemnie inne i mówił mu, aby się wynosił, bo to nie jego miejsce. Ale Leoś z dzielnym sercem był gotów znosić to tak długo jak bedzie trzeba, dla dobra jego ukochanej Lady Resiny.
Słońce bardzo powoli chyliło się ku zachodowi, tak jak powoli kończyła się nadzieja Luftkinsa. Jednak teraz, dzisiaj zamierzał on tu siedzieć, myśleć i planować dalsze kroki. Robił to, spoglądając w horyzont raz z jednej, raz z drugiej strony, otoczony zapachem setek, tysięcy, może milionów owocowych żelek.Anonymous - 23 Maj 2011, 19:12 Powinna wrócić do siebie, zresztą po co miałaby kierować się do portalu skoro mogła od tak znaleźć się w Świecie Ludzi. Tęskniła nie jako za tamtą normalnością. Miała nadzieje, że nowy lokator nie rozwalił doszczętnie jej mieszkania, o rany. Po co ona go w ogóle przyjęła? Będzie się tym gnębiła pewnie nie raz, nie dwa.
Gdyby nie uciekająca Naeva pewnie dawno by była u siebie w mieszkaniu, a tak? Po prostu musiała iść za tym potwornym zwierzakiem, który warczał na nią, gdy zatrzymywała go telekinezą, bo? Poczuła cholera czekoladę. Nigdy nie spotkała się z żądnym zwierzakiem, który byłby tak wielkim maniakiem owej słodkości!
Res stanęła niedaleko plaży, w sumie krok dzielił ją by stanąć na żelkowej plaży.. Jednak jakoś nie kwapiła się do tego. Ora za to wleciała tutaj jak głupia. Zjadła kilka żelek, po czym napiła się czekolady brudząc swoją jasną, piękną, białą sierść. Spostrzegła chłopaka, który patrzył się w horyzont. Nie podeszła, wszak była strasznie nie ufna. Jednak nie zjeżyła się, ani nie pokazała zębów. Na co jak owy jegomość nie podchodził do niej. Zaraz z powrotem na krótkich nogach do Res biegła, gdyż ta zagwizdała na nią. Teraz gdy w końcu zwierzak wracał mogły wracać do Świata Ludzi.
Cienista spojrzała na chłopaka kompletnie go nie pamiętając. Jej czarne włosy rozwiał wiatr, a zielone soczewki zakrywały czerwone źrenice. Odwróciła się i wracała powoli tą samą drogą.Anonymous - 23 Maj 2011, 19:31 Leonard usłyszał biegnące zwierze - i oto przywitała go bestia o śnieżnobiałej sierści. Pobiegała chwilę po plaży słodkości, spojrzała na niego i wróciła do swojej pani. Leoś odprowadzał ją wzrokiem, aby sprawdzić, do kogo należy i zobaczył ją.
Lady Resina. Nareszcie. Tak długo Cię szukałem...
Jednak szybko otrząsnął się z tych myśli i zaczął racjonalizowac to, co widzi.
- Powerblocking.. - wymruczał, aktywując swoją moc. Nie musiał mówić, że to robi, jednak kiedy był tak rozproszony jak teraz, przydawało się to aby łatwiej zebrać myśli i energię.
Jednak nie wykrył nic swoją mocą. To, co widział było tym, co widział, bez żadnych dodatków iluzji czy halucynacji. W takiej sytuacji widział tylko jedno wyjście - zareagować.
Podbiegł do swojej Pani najszybciej jak mu się udało, czyli pod wpływem adrenaliny naprawdę szybko. W roztargnieniu otwartą dłonią poprawił okulary, uderzajac się lekko w twarz i już wyciągał rękę, aby ją złapać, kiedy wrócił do niego zdrowy rozsądek, drugi raz w ciągu minuty.
- Lady Resino! - Krzyknął tylko. W tym krótkim krsyku kryło się wszystko, co w tej chwili czuł, co myślał. Lady, ukochana, Pani! Stój! Nie poznajesz mnie? To ja! Leonard, Twój wierny sługa! To ja, zechciej mnie przyjąć spowrotem pod Twe skrzydła... Wiem, że nic nie pamiętasz ale przypomnisz sobie... Napewno ja przypomnę Tobie... Burza myśli huczała mu w uszach, a może był to przyśpieszony puls? Może te głuche dudnięcia to nie były jego kroki po żelkowej plaży, tylko szybko bijące serce?
Patrzył na swoją Pania nie mogąc oderwać wzroku. Niejednokrotnie myślał, co powinien zrobić kiedy Ją znajdzie, ale w tym momencie nie postępował zgodnie z żadnym ze scenariuszy - po prostu stał, nie dowierzając. W końcu opadł na jedno kolano w ukłoniem przyciskając pięść do serca, w takiej pozie zawsze można go było zobaczyć, gdy przyjmował od swej Pani rozkazy.Anonymous - 23 Maj 2011, 19:51 Res niestety, a może stety nie pamiętała niczego co było dawniej niż rok temu. Pamiętała jedynie układanki swojego życia. Ciągnięcie za rękę, krzyk matki i oburzenie ojca. Coś zrobiła... Res zawiniła. Opluła jakiegoś mężczyznę stojącą przed nią. Uderzył ją w twarz... potem ucieczka i ból. Nie mogła sobie nic przypomnieć więcej. Wiedziała jedno. Uciekła z domu przestraszona, zmuszano ją do czegoś.
Najgorsze, że Leon był w jej domu i powiedziano mu wszystko.. Jak go śledzą? Res nie miała pojęcia, że dosłownie rodzina uważa ją za zmarłą. Nie chcą mieć z nią nic wspólnego po tym co zrobiła. A biedna nie wiedziała, że odrzuciła i znieważyła jednego z wyższych Cienistych, który miał być jej mężem. Straciła przez to jej rodzina wiele, a Res swoją dumę. Uciekając została zaatakowana przez ochroniarzy Cienistego. Sądzili, że ją zabili, a tu niespodzianka! Tym bardziej, że rodzina Res specjalnie Leonowi powiedziała, że Res nie ma i tyle... Chcieli by szukał jej bez wytchnienia pamiętając, że byli przeważnie nie rozłączni.
Owszem nie było żadnej iluzji. Przed chłopakiem na ten marny moment pokazała się jego Pani w czystej okazałości. Patrzyła na niego jak na pustą i obojętną jej postać, choć nigdy w życiu takim wzrokiem go nie uraczyła.
Idąc wolno zerkała na zadowoloną Orę, która oblizywała się zadowolona. Czekolada głupiej szkodzi, a tu co? Res jedynie westchnęła, gdy posłyszała bieg za sobą. Uniosła brew do góry słysząc krzyk. Przystanęła od razu. Ktoś znał jej imię... Rzadko komu się przedstawiała.
Ora zareagowała od razu. Zjeżyła się i przystanęła przy nogach Res machając swoim ogonem. W każdej sekundzie była gotowa na atak! Sługa Cienistej widział owe zwierze po raz pierwszy, wszak dopiero niedawno Res je zdobyła.
- Z skąd mnie znasz? - Odparła chłodno patrząc na Leonarda z wyższością i pogardą. Zdenerwowała się! I to mało powiedziane. Nie miała pojęcia z kim ma do czynienie, a tym bardziej nazwał ją "Lady"... Wiedział z skąd pochodziła? Ona nie była... chyba... - Kim jesteś? - Spytała ostrzej zaciskając swoje dłonie przy ciele.
Nigdy tak nie patrzyła na sługę. Zawsze odkąd się poznali był jej oczkiem w głowie. Dla niego jedyna była miła, dla niego jedynie swoje ciało przeznaczała, on znał jedyny jej sekrety, a tu? Patrzyła na niego jak na kogoś obcego... nie pamiętała. Jednak kiedy Leonard klęknął coś 'zapaliło' się w jej głowie. Jednak było to małe, ledwo iskrzące się błyśnięcie.