Anonymous - 1 Marzec 2016, 20:06 Miasto było pełne brudu, a niewinność nigdy nie była w prawdziwej cenie, chyba że jako towar, którym mogli handlować ci brudni. Biorąc pod uwagę całe zdarzenie, to Todd był tym towarem. Ironia sytuacji wykraczała poza ramy pojmowania przeciętnej osoby, ale dla samego psychoterapeuty było to zupełnie logiczne - ten facet tak jak i Nikov byli z innego świata, świata, w którym szybko przestawało się niewinnie wierzyć w dobro i altruizm. I może się to wydać śmieszne komuś, kto myśli praktycznie, ale w tej chwili takie właśnie rozważania przebiegały Toddowi przez warstwy mózgu syntezujące całą uzyskaną do tej pory wiedzę. Wnioski wydające się być bardziej na miejscu pojawiły się chwilę później. Kimkolwiek agresor był, z kimś pomylił Todda. A co pewniejsze, z kimś pomylił Nikov. Trafił w jej pochodzenie, to prawda, ale już nie w cel i jeśli ktoś powie, ze to przecież oczywiste, to będzie w błędzie. Zdaniem Todda żadnej pomyłki tu nie było. Nie było tak naprawdę całej sprawy. Tak. To była czysta iluzja realnego zagrożenia wynikająca z lęku. Ropucha znał takie przypadki - młodociani gangsterzy, nieletni łobuzi atakujący bez powodu (a przynajmniej tak mogłoby się wydawać). Kiedy ktoś już nie odczuwał strachu, lecz uzasadniony (bądź nie) lęk, wówczas stawał się jak rozwścieczona osa, czasem jak szerszeń i od tego zależało, jak boleśnie użądli lub ugryzie.
Może to przez to, że wyładował się wcześniej, ale Todd nie zdenerwował się, ani nie wpadł w panikę. Uspokoił się i choć ból ciągle był odczuwalny, to będąc statycznym dało się go zignorować.
- Z pewnością po to, żeby odstrzelić ci głowę, biorąc pod uwagę, że jest w jej rękach - wyjaśnił Ropucha nie kryjąc ironii.
Ręce puścił wolno wzdłuż ściany. Trochę się wszyscy uspokoili i mógł wreszcie normalnie rozmawiać.
- Jeśli nie jesteś przyjacielem jej ojca, to uspokoję cię mówiąc, że nas to w tej chwili łączy. Może nie w stu procentach, ale... - tu skończył i nieznacznie wzruszył ramionami.
Spojrzał na Nikov i w tej chwili liczył na nią jak nigdy. On nie przekona tego awanturnika, że nie mają się po co bić, ale może ona... Tylko czy ona też to tak widziała?
- Naprawdę wierzysz, że dziewczyna, pies i jakiś koleś chcą ci zagrozić? Choć może to czyjś genialny plan, prawda? Zlekceważysz zagrożenie i zostaniesz uśmiercony. To przynajmniej logiczne, prawda? W ogóle. Bynajmniej. Nie. Zastanów się w inny sposób, niż to zrobiłeś, zanim przybiłeś mnie do tej ściany, a od razu zauważysz, że to jest bez sensu. Że kiedy ty chcesz mnie zmiażdżyć... kto wie, może jest inne zagrożenie, które czeka cię za rogiem. Ale zmiażdżysz mazgaja, dziewczynkę i psa. Twoja czujność spadnie. Pozbędziesz się zagrożenia, prawda? Prawda?
Todd widział po drugiej stronie ręki, która uniemożliwiała mu jakikolwiek znaczący ruch, faceta w furii. Dziwaczny humor się go trzymał, ale to mogło znaczyć, że jest tylko gorzej. Gorzej dla psychoterapeuty, rzecz jasna, bo po swoich słowach mógł albo liczyć na to, że pomogą one jakoś Nikov załagodzić sytuację, albo czekać na kolejny cios. Tym razem przynajmniej spodziewany.Anonymous - 3 Marzec 2016, 19:15 Miała nadzieję na chwilę spokoju. Na to, że osunie się w cień, a oni uchylą rąbka tajemnicy. Że dowie się, o co tu właściwie chodzi. Nadzieja jednak ponownie okazała się matką głupich. Niki przeklęła się w duchu za to, w jak głupi sposób zwróciła na siebie uwagę nieznajomego. Prawdę mówiąc jego żart nie zdołał zirytować dziewczyny. Była zbyt skupiona na tym, by przypadkiem nie dać się zaskoczyć tak samo, jak Todd. Jasnowłosa intuicyjnie wycelowała broń prosto w tę gładką twarzyczkę. W tej chwili przestała uważać psychoterapeutę za zagrożenie. Ona była w centrum uwagi nieznajomego i musiała coś zrobić, by przypadkiem nie stać się kozłem ofiarnym. Nie miała w zamiarze strzelać. Chciała jedynie przestrzec chłopaka, by się nie zbliżał. Obawiała się także o Drago. Nie była pewna, czy aby nie rzuci się zaraz na agresora. Widziała, że nie spuszcza z niego oczu. Jak chwyta wzrokiem każdy jego ruch oczekując na ten jeden, będący podejrzanym. Podobnie jak w sytuacji w domu. Niezależnie od zagrożenia, które go czeka, nie pozwoli skrzywdzić swojej pani.
Zdziwił ją fakt, że chłopak ją znał, gdy ona nawet go nie kojarzyła. Co prawda nie znała ludzi, z którymi Roger wchodził w układy, ale takiego rozwoju wypadków nie mogła się spodziewać. Przez myśl przeszło jej, że ojciec zdążył się ocknąć i wynajął już kogoś, by ją odszukał i przyprowadził z powrotem do domu, jednak to wydawało się niemożliwe. Z drugiej strony… Mafie działały bardzo szybko, gdy im na tym zależało...
- Zabić? Ciebie? – zapytała z nieukrywanym rozbawieniem. – Nie mam pojęcia, skąd mnie znasz, mogę jedynie zgadywać. Jeśli to jakiś podstęp i mój ojciec kazał ci sprowadzić mnie z powrotem do domu, to możesz się nie fatygować, bo i tak tam nie wrócę. – wiedziała, że w takim przypadku nieznajomy nie odpuści. Mimo tego powiedziała to hardo i pewnie. Tak, by wybić mu z głowy ewentualne próby zaprowadzenia jej tam siłą.
- Chociaż miło by było, gdyby rzeczywiście nie wyszedł ci interes z moim tatą. Przydałoby się czasem uprzykrzyć mu nieco życia. – te słowa wypowiedziała już mniej agresywnie, jednak na jej twarzy pojawił się paskudny uśmiech. Uśmiech powstały na skutek ataku nienawiści. Przypomniała sobie, jak ojciec zamierzał potraktować Drago. Nie mogła mu tego wybaczyć. Chciała się zemścić i prawdę mówiąc taki też miała plan.
- Spluwa nie jest moja, a że wpadłeś tu i bijesz mazgaja, to się bronić muszę, by samemu nie zostać pobita, tak? Tamtego pana pytaj, po co mu broń – skinięciem głowy wskazała na Todda. – Chyba również macie ze sobą coś wspólnego? Zgadza się, panie Lounds? Psychoterapeuto z pistoletem w gabinecie? - Jasnym było, do kogo skierowała to pytanie. Nie zamierzała łagodzić sytuacji. Chciała ją wyjaśnić, a do tego czasem potrzeba czegoś więcej niż rozmowy. Nie celowała już w nikogo. Opuściła nieco broń, jednak w każdej chwili była gotowa, by szybko zareagować i wystrzelić.Gregory - 6 Marzec 2016, 13:22 Nikt nic nie wie! Oczywiście, że nikt nic nie wie! Na tym polega kłamstwo
A ten facet, z twarzą pasującą bardziej do Londyńskiej Izby Lordów niż Glassville, zaczął gadać. Słodki Jezu, jak on nie cierpiał psychologów! W ciągu swego żywota spotykał stanowczo zbyt wielu. Zawsze oczekiwał od nich jednego - przywrócić mu wspomnienia z poprzedniego życia. Ale za każdym razem temat schodził na jego "problemy". "Pan jest chory, wie pan o tym?" "Nikt pana nie ściga", " To się nazywa paranoja prześladowcza, panie Gregroy", "To się leczy, panie Gregory". Tony nieistotnego,wkurzającego bełkotu, które wwiercały mu się w mózg- nie zamierzał nawet go specjalnie wysłuchiwać. Z całej tej ściany tekstu postanowił skomentować jedynie jedną z pierwszych uwag:
- Nie jestem przyjacielem. Niczyim. Po prostu wynajął mnie parę razy i tyle.
Podejrzliwość godna pochwały promieniowała z postaci dziewczyny, co nie zmieniało faktu, że wypowiedzenie tego na głos, w swej skrajnej głupocie dawało mu szerokie pole manewru. Nawet jeśli jego nikt nie nasłał, to mogłoby się to w każdej chwili zmienić, skontaktować się z Kalashem na boku... ale wtedy zapewne to on byłby głównym podejrzanym o uprowadzenie, albo o coś jeszcze gorszego. Ale... gdyby tak zrobić sobie z niej kartę przetargową? Jakoś zdobyć jej zaufanie, co byłoby dość ciężkie w przypadku podobnej dla nich obu skazy charakteru, ale gdyby jednak. I GDYBY ktoś od jej ojczulka zaczął do niego fikać, mógłby powiedzieć "a tak przypadkiem - może, MOŻE wiem, gdzie jest twój skarbuś" i stałby się dla niego potrzebny, wodząc ich za nos ile by mu się chciało. To jest myśl.
Znowu spojrzał na blondyna:
- Szczerze? Widzę go po raz pierwszy w życiu. To był bardziej odruch, nie? A skoro nie jestem tutaj celem, to chyba jestem winien przeprosiny. Głupio wyszło... - rzekł z niespecjalną skruchą,beznamiętnie, po czym odepchnął się od niego, pozwalając mu na pełną swobodę ruchów, ale obserwując go cały czas. Po takiej psychologicznej gadaninie powinien mu jeszcze strzelić w mordę, ale stwierdził, że lepiej będzie odłożyć to na lepsze okazje. - Nie kopałem zbyt mocno, ojcem jeszcze zostaniesz. Tak swoją drogą - Gregory jestem, możecie mówić Greg. I skoro nikt nie zamierza tu nikogo wykończyć, podobno, to może... pogadamy sobie luźniej? - o ile to jeszcze możliwe...Anonymous - 10 Marzec 2016, 18:06 - Taaak... - zaczął Todd przeciągle. - Możemy pójść na herbatę albo kawę - brzmiał raczej poważnie. - Chciałbym uczcić to, że się dogadaliśmy, ale tak się składa, że my faktycznie jesteśmy śledzeni. Chyba. Może.
Pierwsze, co zrobił, gdy został uwolniony - rozluźnił kołnierzyk i poprawił ubranie, aby czuć się na tyle komfortowo, na ile mógł. Rozejrzał się. Po jednej stronie ulicy nikogo nie było, po drugiej - jakaś kobieta w średnim wieku. Szła raczej szybko. Dość szybko. Chyba widziała, co się działo, ale oni nie widzieli jej. Albo po prostu się śpieszyła. Bo ludzie czasem się śpieszą, prawda? Nie to, że śpieszą się tylko, gdy się boją. W dzisiejszych czasach pośpiech jest wręcz wskazany.
- Słuchaj. Taka dobra rada. Zanim kogoś spróbujesz zabić na środku ulicy, bo nie podoba ci się z twarzy, to sprawdź, czy nie ma w pobliżu zupełnie żadnych świadków. I nie mówię tego, bo jestem specjalistą od mordowania ludzi. Mówię to dlatego, że lubię służyć radą. I dlatego, a może nawet bardziej dlatego, że jako człowiek jestem istotą biologicznie egoistyczną i w związku z tym chciałbym, aby nie interesowała się mną w tej chwili policja - monolog swój wygłosił pokojowo, bez wyrzutów, bez niepotrzebnego dodawania pretensji w tonie, raczej tak, jakby był obrażony niż zły na kogokolwiek.
Westchnął. Zwrócił się do Nikov i wyciągnął powoli otwartą dłoń w jej stronę.
- Czy mogę ponownie go odzyskać? - zapytał raczej z grzeczności, nie widział powodu do odmowy, szczególnie, że wcześniej już miał bron otrzymać.
Zastanowił się jednak nad kwestią wątpliwości, która padła ostatecznie w słowach. Postanowił tę wątpliwość rozwiać:
- Nie uważacie, że to zabawne, kiedy ktoś taki jak wy pyta, czemu ktoś taki jak ja ma przy sobie broń? - zakpił nieznacznie, po czym uśmiechnął się.
W wypadku, gdyby broń powędrowała do jego ręki, kolejnym ruchem byłoby ukrycie jej przy sobie zgodnie z poprzednim zamiarem. Gdyby wystąpili jakiekolwiek komplikacje, to zapytałby o przyczynę.
- Wybaczam - zwrócił się ponownie do Grega. - Nie twierdzę, że wierzę w jakikolwiek poczucie winy w twojej osobie, ale... - urwał i wzruszył ramionami. - Jestem Todd.
Podał ostrożnie, ale pewnie rękę Gregory'emu. Spojrzał na Nikov, bo nie wiedział, czy może ją przedstawić, czy wolałaby uczynić to sama, więc po prostu przemilczał ten temat.
- Nie lubię popędzać innych, ale nawet jeśli chcemy tylko rozmawiać to...
Zastanowił się chwilę nad tym, w jaki sposób mówi, bo chyba zbytnio rozbudowywał zdania, a w takiej sytuacji, to raczej on powinien się dostosować do języka innych. Tego go uczono.
- Pogadamy w drodze. Skorzystam, że mogę się już ruszać.Anonymous - 16 Marzec 2016, 01:06 Już wiele razy widziała, jak chłopcy szybko potrafią się pogodzić. Na jej nieszczęście i w tej sytuacji ich zdolność do natychmiastowego zapominania o wyrządzonych sobie krzywdach zadziałała poprawnie. Zostawiła ją samą, niepewną i bez jakiejkolwiek odpowiedzi. Mimo zapewnieniom Grega, które wydawały jej się nieco mało wiarygodne, nie potrafiła rozwiać swoich podejrzeń wobec Todda. Miała wrażenie, że obaj próbują coś przed nią ukryć. Wiedziała, że w razie czego nie ma żadnych szans z dwoma mężczyznami. Zaczęło zastanawiać ją, do jakiej roboty ojczulek wynajmował chłopaka. Jak dobrze się znali? Roger zaufał komuś takiemu? On nawet nie sprawiał wrażenia groźnego osobnika! Chociaż wedle przysłowia nie należy oceniać książki po okładce. Przecież nie taką długą chwilę temu Niki była świadkiem tego, jak szybko przygwoździł psychoterapeutę do ściany.
- Najpierw przybiegasz, kopiesz go tam, gdzie nie powinieneś, twierdzisz, że ktoś nas na ciebie nasłał, a teraz mówisz, że pierwszy raz go widzisz? – skierowała z powątpiewaniem do Grega, po czym westchnęła nie dowierzając w zaistniałą sytuację.
- Faceci… - Wyglądało jej to na podstęp. Zbyt szybko się uspokoili. Zbyt szybko postanowili „wyjść na kawę”. Z drugiej strony obaj przejawiali chęć spokojnej rozmowy. Oczywiście mogli ją w ten sposób zwodzić, ale czy miała wybór? Chciała się dowiedzieć kto, i czy w ogóle jest jej wrogiem. W dodatku uświadomiła sobie, że tok myślenia, który obrała posiada paranoiczne cechy.
Nie wiedziała co ma zrobić, gdy Todd wyciągnął do niej rękę po odbiór broni. Nie powinna jej oddawać. Nie ufała mu. Jednak jej wątpliwości rozwiał w jakimś stopniu pewien dosyć istotny fakt. Jeśli obaj pracowali na zlecenie Kalasha, to na pewno nie mieli na celu jej zabić, a wręcz przeciwnie. Podejrzewała, że będą starać się robić wszystko, by wróciła do domu cała i zdrowa. Pewność siebie, głupota, czy dziecinna naiwność? Prawdopodobnie wszystkiego po trochu. Ale jak to mówią – bez ryzyka nie ma zabawy. Broń oddała powoli, jakby niechętnie, nie do końca ufając swojej decyzji. Zaraz po tym cofnęła się do swojej wcześniej odłożonej torby. Przykucnęła i rozpięła ją z zamiarem znalezienia w niej broni, które zdobyła w gabinecie psychoterapeuty. Z tego wszystkiego zapomniała, że schowała je do torebki i przypomniała sobie dopiero po krótkiej chwili bezskutecznego szukania. Zawahała się jednak przed wyjęciem jednego z pistoletów. Nie chciała wzbudzać podejrzeń, a przecież powiedziała Gregowi, że jest bezbronna. Że broń należy do Todda. Jaka byłaby jego reakcja, gdyby dowiedział się, że kłamała? Atmosfera ponownie zrobiłaby się nieprzyjemna i ona sama mogłaby być w centrum uwagi. Nie, tego ryzykować nie mogła. Nie teraz. Odwróciła się więc do Drago i podrapała go za uchem. „Teraz jestem zdana na ciebie” – pomyślała, po czym uśmiechnęła się lekko do niego. Wydawało jej się nawet, że odwzajemnił ten uśmiech. Gdy wstała, skierowała do mężczyzn swoją odpowiedź, która była raczej wymuszona zdarzeniem losowym, aniżeli wynikająca z podjętej decyzji.
- No dobra, skoro kopanie się po jajach macie już za sobą to może faktycznie gdzieś stąd pójdziemy? – mówiąc to odprowadzała wzrokiem kobietę, która najwyraźniej zamierzała jak najszybciej opuścić tę uliczkę. – Również sądzę, że przykro będzie tak stać, gdy zjawi się tutaj policja… - podniosła torbę z ziemi i założyła ją na zdrowe ramię gotowa do drogi.
- Ty, zdaje mi się, mnie znasz. Przynajmniej tak mówiłeś. Jednak dla przypomnienia, Niki jestem. – przedstawiła się Gregowi, po czym chwyciła za smycz, która zdawała się być w ogóle niepotrzebna. Drago przez cały czas czuwał przy niej nie zamierzając oddalać się w ogóle. W przypadku podjęcia decyzji o natychmiastowym wyruszeniu Nikov pójdzie za mężczyznami. Po drodze zapyta się Grega, na czym dokładnie polegały jego zlecenia u Rogera i w jaki sposób doszło do tego, że dla niego pracował.Gregory - 21 Marzec 2016, 16:10 - Ostrożność - Greg skwitował całość zarzutu Nikov jednym, krótkim słowem. Nie musiał się przed nimi tłumaczyć - w końcu to oni leźli za nim ładny kawałek drogi, nie? Miał prawo poczuć się śledzony, a wyciągnięta broń tylko dopełniła układanki. A świadkowie? Nawet gdyby rzeczywiście ktoś to zauważył, nikt nie wziąłby go na poważnie. Rany drapane i gryzione zrzucono by na psa a świadków posłaliby w diabły do czubków.
Powoli i ostrożnie podał rękę Toddowi, po czym ścisnął mocno i fachowo, spoglądając mu w oczy. "Będę cię mieć na oku, ptaszku". Zabierając dłoń z powrotem, szybko spojrzał jeszcze na miejsce ukrycia owego gnata, po trochu starając się zapamiętać, gdzie on w sumie jest.
No i lecą za nimi policjanci. Genialnie. Teraz jeszcze będzie mieć niebieskich na karku. Ale profit to profit, przypilnuje tej małej, zaś modnisia gdzieś się dyskretnie zostawi. Westchnął więc i podrapał się po karku.
- Cokolwiek bym nie wybrał, byłoby to dla was podejrzane, do domu was brać nie zamierzam a i wy się tam nie pchacie. A ponadto mieszkam... daleko. Może Niki wybierze jakieś miejsce? Tylko prośba - żadnych kamer. Nie cierpię, kiedy ktoś się na mnie gapi, szczególnie, kiedy coś jem lub piję. - ta przerwa, to krótkie zawahanie przy słowie "daleko" mogło go zgubić, wydać, zasugerować fałsz. Ale byli to na 100% ludzie, dobra, ten cały Todd gdzieś na 98%, w końcu to "jako człowiek" było cholernie subtelne. Ale z drugiej strony - czy skłamał? Inny wymiar to w końcu tak daleko, jak tylko może być. Przecież nawet z logicznego punktu widzenia nie powinien im mówić prawdy - "Hej! Wiecie co? Tak naprawdę jestem wesołym potworkiem, maskotką szalonych naukowców, mieszkającą w czarodziejskim cyrku w krainie wróżek i gadających królików!" Ktokolwiek by tego nie powiedział, wyszedłby na debila. A teraz należało się zbierać, zanim wszystkie syreny radiowozów w Glassville nie oddadzą fanfary na ich cześć.
Zaraz... ale przecież ryzyko mogło być za duże. Nienienienienie... spotkanie tutaj i teraz nie wchodziło w grę. Za dużo oczu, za dużo uszu w ścianach. Gregory nigdy nie był specjalnie stabilnym gościem i często zmieniał zdanie. Na nowo poczuł się zagrożony - niekoniecznie ze strony nowych znajomków. Zagrożony ogólnie i abstrakcyjnie. Czuł, że przebywanie w tym miejscu choć chwilę dłużej skończy się dla niego tragicznie. Dlatego szybko wyjął adres miejsca, w którym spotykał się z klientami - zawsze miał pod ręką kilka takich prowizorycznych wizytówek, szczelnie zafoliowanych, aby nikt nie zdobył jego danych:
- Ja... muszę jednak lecieć. Zmiana planów i w ogóle. Yyych... Zostawcie w tym miejscu wiadomość, jakbyście chcieli jednak jakimś cudem się ze mną spotkać... I ten. Nara... - rzucił, wciskając Ropuchowi w rękę świstek papieru i oddalając się szybkim krokiem. Byle dalej. BYLE DALEJ!!
(z/t) - sorka, ale dostałem propozycję bardzo fajnej fabułyRello - 13 Lipiec 2016, 16:15 Ostatnie tygodnie wiele zmieniły w moim życiu. Kto by pomyślał, że wszystko zacznie się tak niewinnie od wizyty w niewielkim sklepie z różnościami który mieścił się w jednej z bocznych uliczek . Sama nie wiem, dlaczego ale czułam, że miejsce to emanuje magią i przeczucie mnie nie pomyliło. Nigdy nie zapomnę tego, co stało się w sklepowej przebieralni, kiedy po zabrani kilku sukienek i biżuterii… Do tej pory dziękuję losowi za to że o tej porze poza właścicielką sklep był pusty i jedynie ona była świadkiem tego co się stało. A stało się wiele… bo po przymierzeniu intrygującej obroży w gotyckim klimacie… z mojego gardła wydobył się krzyk… męski krzyk. Ja zmieniłam się w faceta! To, co się stało przeraziło mnie a jednoczenie było komiczne… stałam w pięknej kremowej sukience, która jednak ni jak prezentowała się na moim aktualnym ciele. Przerażona nie chciałam wyjść z przebieralni. Z pomocą w końcu przyszła mi właścicielka, która okazała się Kapelusznicą, wyjaśniła mi całą sytuację, przyczynę mojej przemiany jak i również historię jej sklepu. Okazało się, że obroża, którą uznałam za biżuterię była również przedmiotem magicznym. Moje „nowe” wydanie spodobało się kobiecie… i to do tego stopnia, że wręcz nalegała abym nabyła obrożę i to za śmiesznie niską cenę. Kapelusznicy to naprawdę nieprzewidywalne istoty, mimo moich sprzeciwów wyszłam z sklepu wyposażona w nie jeden, lecz dwa przedmioty magiczne, ponieważ okazało się, że w zestawie z obrożą w gratisie dostałam jeszcze dziwną różdżkę. Niepozorna różdżka okazała się jednak całkiem praktyczna i mnie „groźna” pozwalała na zmianę koloru wszystkiego, naprawdę wszystkiego… Kobieta zaprezentowała mi jej działanie na swojej sukience i… lewym oku. Cena, jakiej zażądała kobieta była równie niewiarygodna… otóż dwa przedmioty magiczne zostały wymienione na zawartość mojego koszyka z zakupami, czyli zwykłymi artykułami spożywczymi, do tego wszystkiego doszła jeszcze moja MP3 żaden cud technologii. Ciężko było mi zrozumieć motywy kobiety, prosiła abym jeszcze kiedyś ją odwiedziła i to koniecznie w obroży… To był dziwny dzień pełen niespodzianek.
Zt.Anonymous - 29 Sierpień 2016, 11:03 Od kilku dni zajmowała się wszystkim, byle nie swoją pracą - nie, żeby jej nie lubiła, ale szukanie zaginionego męża kobiety z nadwagą niemal krzyczało tym, że zwyczajnie uciekł od jędzy, bo intuicja, doświadczenie, realizm i tak dalej. Kobieta sypała forsą za każdą informację, pewną lub nie, więc Impurity skwapliwie to wykorzystywała. Nie, żeby brakowało jej szmalu, wszak tego miała dużo (chociaż nietkniętego), ale miała w planach założyć klub nocny, który zdecydowanie rozruszałby to powoli kostniejące miasto. Albo to ona się nudziła, łaknęła nieczystości, żeby móc spijać ją z grzesznych ust? Czy po tych grubych pięciuset lat nie zasługiwała na własną miskę z żarciem dobrej jakości?
Ostatnio chętnie odwiedzała sny Simona Quinna. Obejmowała swoimi lepkimi, ciemnymi mackami jego duszę, która z jakiś powodów wydawała się jej interesująca i przede wszystkim - sycąca. Szczodrze rzucała mu różne smaczki, począwszy od zmysłowe po wulgarne, żeby potem wszystko chciwie zlizać. Nie była to rutyna, bowiem zasmakowała go raz i od czasu do czasu zapragnęła powrócić, więc to robiła. Mimo wszystko, sny, w których sama była Panią nie uzupełniały rzeczywistości, a jedynie żołądek. Dlatego, od czasu do czasu używała detektywistycznych umiejętności Mary Wizardry i pochłonęła niektóre rutyny jego życia. Szczęście jej sprzyjało i wszystko miało wskazywać na to, że dzisiaj miał przechodzić ulicą późnym wieczorem. Wenus postanowiła podarować jej prezent, więc Immunditia go przyjęła. Kimże była, by odmówić?
Chlast. Blond włosa kobieta gwałtownie odwróciła głowę, którą wyznaczył jej uderzenie z otwartej dłoni. Pierścionek niefortunnie zahaczył o jej wargę, która powoli zaczęła barwić usta i brodę na czerwono. Pijanemu mężczyźnie to nie wystarczyło - musiał pchnąć ją w okolice budynków, a ta skrzywiła się, gdy nadziała się plecami na jakąś zniszczoną, ostrą cegłę.
- Pomo... ! - rzuciła głośno, ale mężczyzna zaraz zatkał jej usta swoją dużą, włochatą dłonią. Zaśmiał się ochryple, jak jakiś cholerny zwycięzca, a ślicznotka musiała powstrzymać przewrócenie oczami, bo tylko cholernie inteligentny człowiek zwróciłby uwagę na to, że tak naprawdę to Immunditia macha mu przed oczami wygraną, jak pieprzoną flagą, nawet teraz, gdy pod wpływem kolejnego uderzenia upadła na chodnik. Tym razem dostała z pięści.
W tej okolicy było słabe oświetlenie, więc spokojnie mogła poruszyć się i przeczołgać się jakiś metr, przy okazji masakrując swoje pończochy. Mężczyzna jedynie zaśmiał się, cały czas śmierdząc tanim piwem i wódką. Podszedł do niej, odwrócił i rozsunął gwałtownie nogi, nie przejmując się tym, że blond czupryna wystawała z boku uliczki. Ona zacisnęła dłonie na jego wielkich ramionach i próbowała odepchnąć, chociaż zdecydowanie mogła mocniej.
No chodź, szybko, panie Quinn, zanim to wszystko się zawali, zanim go, kurwa, zamorduję...Simon Quinn - 29 Sierpień 2016, 13:03 Wieczorne spacery były dla Simona niezobowiązującą, luźną rutyną, której oddawał się w celu oczyszczenia głowy i ogólnego zwolnienia tempa przed snem. Ich korzystnemu działaniu trudno było zaprzeczyć, albowiem ostatnimi czasy spało się Simonowi nad zwyczaj dobrze; zapadał w sen przeważnie zmęczony po pracy, jaką dzień w dzień wykonywał, a budził się wypoczęty i szczęśliwy. Jeśli pamiętał cokolwiek ze swoich nocnych marzeń, to były to mgliste i bezładne urywki, ale z pewnością nie śniło mu się nic nieprzyjemnego. Wprost przeciwnie, byłby skłonny powiedzieć, a była to zmiana na lepsze - nigdy właściwie nie cierpiał na koszmary, ale zdarzało mu się raz na jakiś czas obudzić w środku nocy, w nastroju pełnym irracjonalnego niepokoju po snach pełnych kopalnianej ciemności, migających lamp na kamiennych ścianach i kruszonej skały poprzerastanej zielonym szmaragdem.
Coś takiego jednak nie zdarzyło mu się już dawno, a tego ciepłego wieczoru szedł sobie ulicami, oddalając się powoli od własnego mieszkania. Pogwizdywałby, gdyby nie uważał tego za nazbyt wesołkowate; wszelkie zmartwienie związane z prowadzonym śledztwem w sprawie Ludożercy z Glassville nie zaprzątały mu w tej chwili głowy. Nie zaprzątało mu jej właściwie nic, dopóki nie usłyszał krzyku.
Nigdy nie był z tych, którzy obok czegoś podobnego przechodzą co prędzej, odwracając głowę i poprawiając słuchawki w uszach. Przyspieszył kroku, kierując się w stronę z której, jak mu się zdawało, krzyk dobiegł. Nie robił tego z jakiejś lancelotowej, wewnętrznej potrzeby niesienia pomocy uciśnionym, przynajmniej nie wyłącznie; kierowała nim ciekawość. Zawsze był to jeden z ważniejszych motywów, jakie pchały go do działania, a ten przypadek się nie różnił.
Dojrzał rozburzone blond włosy z daleka, mimo, że było już dość ciemno. Wydłużył krok jeszcze bardziej i skręcił w boczną uliczkę, z której malowniczo wypływały. Scena, którą zastał, nie pozostawiała wątpliwości co do tego, że gdyby się nie pospieszył, sprawy mogłyby zajść zdecydowanie za daleko dla biednej, przyduszonej między brukiem a zwalistym, ogorzałym mężczyzną.
To, co Quinn poczuł na ten widok, było bardziej zbliżone do niesmaku niż świętego gniewu i oburzenia. Takie rzeczy się zdarzały. Co nie czyniło ich ani trochę bardziej akceptowalnymi dla dżentelmena.
Złapał dryblasa za kołnierz i zdarł go z dziewczyny, podnosząc do pionu i popychając z mocą na pobliski murek. Pchnięty wyrżnął o ścianę, odbił się od niej i - mimo ewidentnych promili we krwi - utrzymał się w pionie, potrząsając głową jak byk opędzający się od owadów i skupiając mętny wzrok na nieznajomym. Początkowe zaskoczenie poskutkowało brakiem oporu w pierwszej chwili, ale teraz do gry weszła podsycona alkoholem wściekłość.
- Rozsądnie byłoby teraz sobie stąd pójść - powiedział wolno i dobitnie Simon, stojąc bez ruchu. - Zanim to wszystko zajdzie za daleko.
Ogorzały, rzecz jasna, ani myślał posłuchać dobrej rady. Szerokiego, sierpowego wymachu Quinn uniknął lekkim odchyleniem tułowia; nie czekając na następne, skrócił dystans, capnął przeciwnika za kark i ramię i zakręcił nim, ponownie kierując na zderzenie z murkiem. Łupnęło, a Simon odsunął się; nie chciał, bądź co bądź, być nadgorliwy. Ale rosły mężczyzna podniósł się na nogi, a w jego dłoni błysnął krótki, motylkowy nóż.
- Odradzałbym... - zaczął snajper, ale ponownie nie został wysłuchany. Pozwolił dryblasowi na dwa zamachy, drugi z których mało co nie zahaczył o szyję Simona, ale to było wszystko; złapał go za nadgarstek, wykręcił rękę za plecami i wyjął ze zmartwiałych palców broń; następnie podstawił nagle spotulniałemu pijakowi nogę i z impetem obalił go na ziemię. Nie dałby głowy, czy podczas tego wszystkiego nie nadwerężył aby stawów w wykręcanym ramieniu, ale to był mało znaczący szczegół. Dla dobrej miary kopnął jeszcze leżącego w okolice wątroby, raz, drugi. Po tym dryblas mógł być uznany za unieszkodliwionego, a Simon odwrócił się w kierunku dziewczyny. Wszystko to nie zajęło długo, a jemu tylko trochę przyspieszył oddech.
- Nie będę pytał, czy nic ci nie jest - mruknął, zbliżając się do niej powoli. Nie byłoby niczym dziwnym, gdyby wpadła w histerię i zaczęła się rozpaczliwie bronić również przed nim. - Ale mnie nie musisz się bać; nic ci nie zrobię. Pomogę, jeśli pozwolisz.Anonymous - 29 Sierpień 2016, 14:58 Mężczyzna wydawał się być naprawdę obleśny. Był wielki, włochaty i przede wszystkim nie miał za grosz manier, na trzeźwo i tym bardziej po pijaku. Machał tymi swoimi wielkimi pięściami, czując się za pewnym siebie przez swoją przewagę - masę, przede wszystkim. Ale dobrze, że rycerz - nieco spóźniony, bo spóźniony - raczył nadejść i rozprawił się z łotrem, chociaż nie było łatwo. Blondynka wydawała się być przy tym pijanym typku jeszcze drobniejsza niż zwykle, a potem szybko podsunęła nogi pod siebie, bo przecież nikogo nie zapraszała pomiędzy uda. Mimowolnie przyłożyła nieco drżącą rękę do warg, obserwując walkę. Simon spełnił jej oczekiwania, a nawet zdał test na wzorowy, bowiem nie spodziewała się, że jego przeciwnik będzie miał jakiś nóż. W jednej chwili prawie go dziabnął, a ona już miała wstać na swoich poobijanych kolanach i jakoś odwrócić uwagę przeciwnika pana Quinna, gdyby nie to, że ten świetnie sobie poradził. Miał naprawdę dobrą kondycję, a i walczyć potrafił. W sumie, nie spodziewała się niczego innego.
Gdy ten zwrócił na nią uwagę, a dobrze wiedziała, że przedstawiała się dość żałośnie z prawdziwym nieładem na głowie, z widocznymi obiciami tu i ówdzie i wielkimi dziurami w pończochach, spojrzała na niego z dołu. Zdecydowanie miała szklane spojrzenie, nawet nie udawane, bo jej organizm prawidłowo reagował na ból. Siąknęła nosem, a potem skinęła głową. Ponownie podjęła próbę wstania, ale szybko straciła równowagę i - o ile zdołała - złapałaby się ramienia nieznajomego.
Winny nie ukrywał się zanadto - okazało się, że w jednej z czarnych butów ułamał się obcas, z których zaraz wysunęła stopy i ostrożnie położyła je na chodniku.
- Dziękuję... - wydusiła z siebie powoli i zaraz syknęła przez zęby, gdy poczuła pieczenie wargi. Niechlujnie wytarła z brody krew, a potem zwilżyła palce językiem i ponowiła ruch. Teraz zdecydowanie schodziło lepiej. - Pewnie nie ma pan chusteczek, co? - rzuciła jeszcze, a potem zadrżała i objęła się w pasie. Unikała kontaktu wzrokowego z Simonem. - Przysięgam, że wcześniej był milszy - dodała i zaśmiała się ochryple, dość gorzko i jakby skrępowana, ale nic dziwnego w takiej sytuacji.
Dla normalnego człowieka, oczywiście.
Powoli uniosła głowę do góry i spojrzała na Simona, bo och, naprawdę był całkiem przystojnym mężczyzną. Nie żałowała tego, co przed chwilą zaszło, bo ona nigdy nie żałowała.
Przełknęła ciężko ślinę, co mógł słyszeć nawet Simon i spojrzała na dryblasa swoim szklanym spojrzeniem.
- Nie wstanie już...? - zapytała głupio.Simon Quinn - 29 Sierpień 2016, 15:48 Simon ze swoim refleksem nie miał trudności z podtrzymaniem dziewczyny, której groził upadek; nie tylko pozwolił się złapać za ramię, ale i sam, niewiele myśląc, chwycił ją za jej własne.
- Uwaga - powiedział, ostrożnie zwalniając chwyt, kiedy ona już złapała równowagę. Fakt, że obcas nie wytrzymał, był w sumie do przewidzenia; musiałby być wzmocniony prętami zbrojeniowymi, żeby przetrwać takie próby. A w efekcie jego właścicielka musiała chodzić boso.
- Ależ, droga pani, nie mogłem przecież obojętnie przejść obok; to nic takiego - mówił, mając za cel przywrócić pogodnym tonem choć jako taki spokój w jej - z pewnością - roztrzęsionym umyśle. - Proszę mi pozwolić na to zerknąć... - tu pochylił się lekko, by przyjrzeć się pękniętej wardze. Nie wyglądało to zbyt przyjemnie i z pewnością bolało jak cholera, ale, co tu dużo mówić, widywał gorsze. Jakkolwiek marnym pocieszeniem by to było przy jego zawodzie. - Będzie pani żyć, zapewniam. Chusteczki... - przez chwilę szukał czegoś choćby w zastępstwie w kieszeniach płaszcza, aż niespodziewanie znalazł paczkę chusteczek, którą musiał zabrać w przypływie przezorności przed wyjściem. Przyśniło mu się, że się przydadzą, czy jak...? - Proszę - podał jej paczkę.
Dopiero teraz miał czas zlustrować ją paroma szybkimi spojrzeniami i musiał przyznać, że robiła wrażenie, nawet mimo - a może właśnie dzięki otarciom i poszarpanym ubraniom? Miał chyba wrodzoną słabość do blondynek - z wyjątkiem tych tlenionych - a przed nim stała najprawdziwsza Roszpunka z imponującym nieładem jasnych włosów. Z zasady uznawał koronki na każdej kobiecie powyżej lat dwunastu za raczej śmieszny pomysł, ale w tym przypadku musiał przyznać, że pasowały świetnie.
- Och, nie wątpię; gdyby zaczynał od takich manier, zapewne nie spędzałaby pani z nim wieczoru - westchnął. Kryteria, na podstawie których kobiety dobierały sobie partnerów i oceniały ich atrakcyjność zawsze stanowiły dla niego niezbadane arkana. Co ta skądinąd urokliwa osóbka dojrzała w pojękującym w alejce gorylu - tego Simon nie był w stanie stwierdzić. Być może miał nabity portfel. Albo ładny samochód. - I zapewne nie wyciągał na panią noża; to jest zresztą całkiem dobry nóż, ale jemu bardziej pasowałaby klasyczna szyjka od butelki.
Mówiąc to, złożył motylkowy nóż, który cały czas miał w dłoni, i niedbale wyrzucił go za murek, o który wcześniej uderzał dryblasowatym towarzyszem nieznajomej.
- Nie sądzę; jeśli ma choć trochę oleju w głowie, zaczeka, aż sobie pójdziemy - stwierdził dość głośno, choć wątpił, żeby tamten go słyszał i rozumiał. - Co ważniejsze, trzeba się zająć pani kolanami. Moje mieszkanie jest niedaleko; czy pozwoli się pani tam odprowadzić? Właściwie to - odchrząknął lekko, ale skoro już zaczął, to musiał kontynuować - najlepiej będzie, jeśli panią tam zaniosę. W tym stanie nie powinno się chodzić boso po ulicach, a to tylko kilkaset metrów. O tej porze też mało kto tędy chodzi, więc nie będzie pani narażona na wścibskie spojrzenia - zapewnił. Zaskakująco szybko poszło ze składaniem tych propozycji, a Simon wyjątkowo rzadko zapraszał obce kobiety do swojego mieszkania; nie można więc było powiedzieć, żeby miał w tym wprawę.Anonymous - 29 Sierpień 2016, 17:22 Posłała mu krótki, zdaje się zażenowany uśmiech. Dość drobna kobieta złapana pod mężczyzną, który próbował to i owo siłą, wybawiona przez nieznajomego, przystojnego i niewątpliwie czarującego. Z pewnością, każda kobieta wolałaby takiego faceta spotkać w kawiarni, gdzie mogłaby go bezkarnie podrywać, ale cóż, najwidoczniej ta blondynka potrzebowała więcej ekscesów, z włochatymi dryblasami i nożykami w tle.
Usłużnie wzięła dłoń z ust i nawet delikatnie je rozchyliła; były spuchnięte, czerwone, a z kącika ciekła krew. Gdy mężczyzna szukał chusteczki, przesunęła po suchych ustach językiem, pozostawiając nieznacznie lśniącą powłokę. Z westchnieniem ulgi wzięła jedną z chusteczek i ostrożnie przyłożyła do wargi; papier powoli zaczął barwić się na czerwono. No cóż, to było miejsce ruchome i delikatne, więc jeszcze trochę może pokrwawić. Dlatego też starała się nie kłapać jadaczką.
Ciężko mlasnęła językiem o podniebienie, zupełnie zniesmaczona tą sytuacją. I tym osobnikiem, na którego tak łypnęła.
- Myślę, że jeśli nie chciałby zaliczyć zgona, tę szyjkę butelki wycelowałby nie w usta, a w dupę - stwierdziła, bo Impurity nie bała się gliniarskiego słownictwa. Niektórzy lubili to w niej, bo dodawało smaczku, a niektórzy woleli, jak nie odzywała się i ładnie wyglądała, no cóż. Nie, żeby przejmowała się którąkolwiek grupą.
Skrzywiła się znowu, bo niepotrzebnie kłapała jęzorem, chociaż krwawić przestawało. Podobało jej się to, że ta akcja wypaliła i Simon bynajmniej nie ma zamiaru zwiać. Gdyby teraz odszedł, Impurity byłaby zupełnie niepocieszona. Ale zawsze posunęła się na przód, prawda? Nic straconego.
Uniosła brewkę na tę propozycję, poświęcając mu dłuższą chwilę, jakby wahała się, analizowała, czy to aby na pewno dobry pomysł, bo co, jeśli owca okaże się być zwykłym wilkiem? Rozejrzała się jeszcze po okolicy, potem obdarzyła ostatnim spojrzeniem jegomościa.
Gdyby miała serce, właśnie współczułaby mu.
- Dobrze... panie? - zawiesiła znacząco głos. - Jestem Mary. To dość lekkomyślne, że nie dotarłam do jednego domu, a zamierzam odwiedzić pańskie mieszkanie, ale... no cóż. Wydajesz się być o wiele lepszą perspektywą - uśmiechnęła się do niego ładnie i to byłoby całkiem słodkie, gdyby nie powoli siniejący policzek z lewej strony.
Spojrzała na buty, które w sumie i tak nie nadawały się do niczego, więc je zostawiła. Jeszcze rozejrzała się, a potem na palcach przeniosła się jakieś dwa metry po torebkę. Sprawdziła, czy aby na pewno ma wszystko, a potem wcisnęła chusteczkę do środka (śmietnika nie zauważyła) i złapała kolejną chusteczkę, tym razem oddając opakowanie.
- Zanim tam mnie poniesiesz... Starłbyś mi z ust szminkę? Pewnie wyglądam jak Joker - zaśmiała się dość rozbawiona i podała mu ją, chociaż z pewnością większość szminki została na ciele dryblasa. - Chciałabym wyglądać nieco lepiej. Przynajmniej to mogę zrobić w tej chwili dla kogoś, kto dla mnie ryzykował. - dodała, już znacznie spokojniejsza. - To było zdecydowanie odważne. Tym bardziej, że ten pajac miał nóż.Simon Quinn - 29 Sierpień 2016, 23:25 Starając się nie wpatrywać w usta dziewczyny zbyt nachalnie, Simon uśmiechnął się kątem ust, słysząc komentarz o butelce. To z pewnością nie był udany wieczór dla poturbowanego zalotnika, a jeszcze kwadrans wcześniej nic nie zapowiadało, że wypadki rozwiną się w niekorzystny dla niego sposób. Zamiast rozrywki i przyjemności dostał niewybredny łomot, i kac będzie zapewne najmniej bolesną z dolegliwości następnego dnia. Pech, nic innego.
- Nie wydaje się, żeby mocna głowa była jedną z jego zalet. A sądząc po tej czarownej woni taniej wódki, dobry gust do alkoholi chyba również się do nigdy nie zalicza - orzekł Simon. Nie był może wytrawnym znawcą trunków, ale nie trzeba było wielkiego obeznania, by wiedzieć, że mężczyzna nie raczył się tego dnia drogimi napojami z wysokiej półki.
A Simon był w rzeczy samej daleki od dania nogi - przeciwnie, brnął coraz głębiej w to, w czym nie wyczuwał niebezpieczeństwa. Nie miał w sobie tyle nieufności, by obawiać się nieszczerych intencji że strony pobitej i niemal zgwałconej kobiety.
- Racja, nie przedstawiłem się. Niestety, po skopaniu kogoś człowiek zapomina czasem o dobrych manierach... Simon Quinn, do usług. Miło mi poznać i od razu dziękuję za komplement. Postaram się, żeby nie okazał się niezasłużony.
Tego wieczoru propozycja goniła propozycję i Simon, nie okazując pewnego zaskoczenia, jakie odczuł, skinął głową i wziął chusteczkę.
- Wszyscy uwielbiają Jokera, przypominać go to nic złego - zauważył, możliwie delikatnie ścierając rozmazaną szminkę z okolic ust Mary. Miał dość samokontroli, by zachować przy tym płynność ruchów i niezmieniony wyraz twarzy; wyczyn, którego nie każdy mężczyzna mógłby dokonać.
- I już. Zrobiłem, co mogłem, chociaż ze zmywaniem makijażu nie mam do czynienia na co dzień; prawdę mówiąc, dużo rzadziej niż z biciem facetów z nożami. Proszę, nie traktuj tego jako wielkiej wspaniałomyślności z mojej strony, trochę gimnastyki wieczorem jest wskazane i dobre dla zdrowia. A teraz, jeśli masz już wszystko, możemy zostawić tego pana sobie samemu, z pewnością ma dużo do przemyślenia.
I podniósł ją ostrożnie, chwytając klasycznie, pod kolana i w ramionach; uważał, by nie urazić przy tym skaleczenia na jej plecach, które zauważył dopiero teraz; zapewne od uderzenia o ceglaną ścianę. Szczęśliwie ładunek nie był ciężki, mógł więc Quinn ruszyć spokojnym, miarowym krokiem w kierunku swojego mieszkania, nie obawiając się szybkiego przemęczenia.
- Ładny mamy dziś wieczór - stwierdził dość trywialnie, gdy tak niósł ją opustoszałą ulicą. - To przykre, że spędzasz go w tak mało rozrywkowy sposób, Mary, no i bezpowrotnie utraciłaś parę butów. Będziesz musiała sobie kiedyś powetować te straty, ale dzisiaj musisz zagryźć zęby i jakoś wytrzymać. Zresztą jak dotąd imponujesz opanowaniem, jestem naprawdę pod wrażeniem... Powiedz, jeśli zrobi ci się zbyt niewygodnie, grunt jest tu dość nierówny.Anonymous - 31 Sierpień 2016, 12:54 Impurity nie skomentowała wyroku Simona nad gustem brutala, albowiem sama nie miała wyrafinowanego smaczku... w sumie, w ogóle go nie miała, skoro nawet nigdy nie piła, ani nie jadła. Tak czy siak, nie jej to oceniać plus każdy orze jak może, no nie?
Pan Quinn był niczym książę z bajki, jakby pomylił ery lub trafił do jakiejś bramy w zamku królewiczka z czasów średniowiecza, albo chociaż renesansu, żeby przedostać się tutaj, zupełnie zagubiony i niepasujący. Ta blondynka nie była księżniczką, chociaż może na taką wyglądała, ni nawet arystokratką. Po prostu, zwyczajnym włóczęgą z niewybrednym smaczkiem, któremu zachciało się rozszerzyć krąg znajomych.
Syknęła przez zęby, gdy ten pierwszy raz dotknął ust, które bolały niemal c a ł e przez promieniowanie kącika. Szybko przyzwyczaiła się do bólu, zdając się na duże dłonie mężczyzny - ciekawe, że przed chwilą tak bezlitośnie potraktował leżącego mężczyznę, a jednocześnie potrafił czule zajmować się drugą osobą. Naprawdę, gdyby Impurity faktycznie miała dwadzieścia siedem lat, poczułaby się jak nastolatka w tanich romansidłach, ale Immunditia miała pięćset lat na karku, jej serce ledwo biło, już nie wymagając przyspieszenia. Niewątpliwie, było jej przyjemnie, nawet z opuchniętym policzkiem i potarganymi pończochami. Nawet nie zwracała na to uwagi.
- Jesteś niezwyczajny, panie Quinn - rzuciła, a potem ten uniósł ją jak prawdziwy dżentelmen. Blondynce pozostało objąć go za kark chłodną dłonią, żeby dodatkowo się asekurować i zamarła. Dobrze wiedziała, że wiercenie się ładunku szybciej męczy.
Z ust mężczyzny wypłynął potok słów, którego chętnie słuchałaby dłużej, najlepiej milcząc. Nie miała ochoty poddać się uciskowi z tyłu głowy, który pragnął szybko dowiedzieć się o czymś więcej, o mężczyźnie lub jego słowach, bo nadnaturalna intuicja nie lubiła być zaniedbywana. Wolała przyglądać się jego profilowi, czasami zerknąć na punkty charakterystyczne, bo przecież wciąż była jedynie prawie-zgwałconą kobietą odbitą przez drugiego mężczyznę. I co z tego, że była niczym innym, jak niebezpieczeństwem?
- Najwidoczniej, jestem całkiem odważna - skomentowała jedynie, a jej oczy stały się dość odległe, nawet trochę znużone, skupione na wszystkim i na niczym zarazem, bo silna dłoń ponownie chwyciła ją za kostki i wciągnęła w świat wegetacji. - A wieczór nie jest jeszcze stracony. Przecież nie poszłam jeszcze spać, a ta niemiła sytuacja... Cóż, to może przeznaczenie? - zaśmiała się ochryple, chociaż jakby nieco wymuszenie, a potem zbliżyła swój nos do szyi mężczyzny i tak została.
Nie bała się tego - a może raczej nie dbała o to - co pomyśli sobie mężczyzna. Wyraźnie mógł usłyszeć oddech kobiety, który - na początku przyspieszony - teraz powoli się uspokajał.
Pozwoliła sobie wsłuchiwać się w jego długie, dość ciężkie kroki, patrząc nad jego ramieniem na okolice. Domy mieszały się ze sobą, tworząc gęstą maź.
- Pańska kobieta musi być bardzo wyrozumiała lub... cóż, albo nikt na pana nie czeka - rzuciła spostrzeżenie, chociaż dobrze wiedziała, że na Simona nie czeka jedna i ta sama kobieta w łóżku.Simon Quinn - 1 Wrzesień 2016, 20:29 Chociaż Simon Quinn mógł się pozornie wydawać wymarzonym księciem z bajki, żyjącym tylko po to, by ratować z opresji uciśnione dziewice, odarta z pozorów prawda okazałaby się nie aż tak rycerska. Mało jest w końcu chwalebnych aspektów w zawodzie snajpera do wynajęcia, który strzela za pieniądze do wskazanych ludzi i nie bardzo przejmuje się tym, czy na rozkładzie jest akurat starzec, kobieta, czy może niedorostek, a przy tym pracuje dla wątpliwej moralnie organizacji, zajmującej się między innymi zwalczaniem istot pochodzących z innych światów. Dla zdrowia i spokoju własnego sumienia Simon dawno już zdecydował się nie mieszać życia prywatnego z pracą i nie tracić bezproduktywnie czasu na skrupuły i deliberacje o słuszności. Nie stanowiło dla niego żadnego problemu być na co dzień szarmanckim dżentelmenem, a pozbywać się tych przymiotów w godzinach pracy. Przystosował się, nic innego.
Powiew niezbyt górnego romansidła dla nastolatek rzeczywiście stawał się coraz to bardziej wyczuwalny, Simon nie bardzo powstrzymywał więc lekko sardoniczny uśmiech, jaki zagościł na jego twarzy po kolejnym, posłanym pod jego adres komplemencie.
- Chciałbym tak myśleć, pani... czy może panno Mary? Kto z nas chciałby się dowiedzieć, że jest zwyczajny i niczym szczególnym się nie wyróżnia?
Szczęśliwie żadnemu z tych dwojga nie groziło przypięcie łatki "zwyczajny" przez kogokolwiek o zdrowych zmysłach. Nudy trudno się więc było spodziewać.
- Otóż właśnie, odwagi pani nie brakuje... Ani w zachowaniu po niemiłym zajściu, ani w interesujących supozycjach na mój temat. Czy ja wyglądam pani na ustatkowanego, żonatego mężczyznę z sześciorgiem dzieci, żyjącego z własnoręcznie uprawianego ziemiopłodu i gręplowanej przez małżonkę wełny? Mogę mieć tylko nadzieję, że nie sprawiam podobnego wrażenia, bo o ile wiem, nikt w domu na mnie nie czeka. Chyba, że coś się zmieniło, odkąd wyszedłem...
- Zaś co do wieczoru... Dołożę wszelkich starań, żeby opatrywanie skaleczeń nie okazało się dla pani stratą czasu - stwierdził żartem, nie spuszczając wzroku z drogi przed sobą. Przebyli już połowę odległości dzielącą ich od bloku Simona; teraz szli pod posadzonymi na chodniku w równych odstępach drzewami i Quinn musiał uważać, by nie zaczepiać swoją pasażerką o nisko wiszące gałęzie.