To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Herbaciane Łąki - Aromatyczna Polana

Anonymous - 25 Czerwiec 2011, 20:37

- Dziękuję.- odparła jedynie, nadal obracając w dłoniach filiżankę.
Mimo wszystko... bała się nieco tej wizji. Może i w jego mniemaniu wszystko miało być dobrze. Miała radzić sobie, miała normalnie się poruszać, pomagać... jednak w głowie pesymistki istniały tylko obrazy wszelkich niepowodzeń. Ciągłe potknięcia, tłuczone naczynia, podarte ubrania... bała się, że wszystko pójdzie nie tak i sam wyrzuci ją z owego domu, z którym miała zamieszkać.
Jednak była mu wdzięczna. Bardzo wdzięczna. Za szansę, którą jej oferuje.
Nawet nie był świadom jak było to dla niej ważne.

- Niestety... nie wiem.
Jednak miała go. Trzymała wiecznie przy sobie. Jedyną rzecz jaką posiadała. Nie mogła go wyrzucić. Nie mogła się go pozbyć.
Odjęła jedną dłoń od filiżanki, by po chwili zanurkowała ona w kieszeni, w poszukiwaniu kluczyka.
Na wyciągniętej w stronę mężczyzny dłoni ukazał się naprawdę małych rozmiarów klucz, w kolorze podobnym do barwy jej tęczówek.
Prezentowała go, jakby chcąc udowodnić, iż nie kłamie. Że naprawdę go posiada.

Anonymous - 25 Czerwiec 2011, 22:23

Dziwnie jest usłyszeć od kogoś „dziękuję”, to dziwne dźwięczne, ale obce słowo, za zwykłą propozycję, której jeszcze nie spełnił. Mógł się przecież rozmyślić pode drogą. Powiedzieć, że jednak nie ma ochoty mieszkać z kimś jeszcze. Albo być złym gospodarzem, zbyt dużo wymagającym od niewinnej dziewczyny. Nikt mu zazwyczaj nie dziękował. Chodź nie mieli, za co. Był egoistą. Człowiekiem nad wyraz egocentrycznym. Liczyły się dla niego korzyści. Pomagał ludziom zazwyczaj wiedząc ze coś z tego zyska i to więcej niż dał. Składał dobre uczynku w banku, aby oprocentowanie rosło i rosło, zwiększając sumę, którą kiedyś odda mu życie. Tym razem, chodź jest w tym także pewna dobroduszność, gdyż dziewczyna nie jest mu obojętna, zbyt mała bez żadnej ochrony w gigantycznym świecie niebezpieczeństw, oczekiwał zysków. Samo zaproszenie ją do domu, miało nadać mu cieplejszy wyraz. Może częściej by je odwiedzał wiedząc, że w jego progach będzie oczekiwała na niego Echo. Bardzo ją polubił przez te kilka drobnych chwil, które razem spędzili wśród herbacianych krzewów. Do dzisiaj nie miał nawet ochoty widzieć tego wielkiego pustego budynku. Wspomnienie ojca przynosiły ściany. Zaś, jeśli oczywiście zgodziłaby się, po zawarciu umowy, przez przekazanie kluczyk w jego dłonie, mógłby znów zostać prawdziwym lalkarzem, mającym w dłoniach niezwykłą kukłę, nie taki chłam, jaki tworzy w swej pracowni, bez prawdziwych uczuć. Ponoć, aby stworzyć prawdziwą potężną duchowo lalkę, trzeba tchnąć w nią całą swoją energię życiową. Nie potrafił tego. Jego twory poruszały się bezmyślnie. Jeśli nawet potrafiły mówić i wykonywały jego polecenia, nigdy nie robiły tego, bo chciały, lecz dlatego że musiały. Po za tym potrzebował jakiegoś towarzysza do swoich podróży. Razem raźniej jest wędrować przez świat.
- Ten kluczyk pasuje tylko do Ciebie. Jest częścią Ciebie. To zaczarowany przedmiot. Możesz go ofiarować osobie, która zwie się marionetkarzem i tym samym zawrzeć umowę, gdzie staniecie się zależni od siebie nawzajem. On od Ciebie, ty od niego. Na początku ten kluczyk należał do twojego twórcy. Echo… jesteś lalką – powiedział nie obawiając się konsekwencji słów, które nie tylko mogły spowodować szok, ale przede wszystkim zniszczyć tak wiotką psychikę dziewczyny. Prawda jest bolesna, ale czy nie jest jedynym wyjściem, na otworzenie tych niewidomych oczu. Nie mogła widzieć przedmiotów, swojej całej przeszłości, ale on pozwolił spojrzeć na rzeczywistość. On by nie uwierzył w to zapewne, albo jest na tyle szalony, że to nienormalne stwierdzenie bardzo by do niego pasowało. Louis jesteś kukłą- to jest tak dziwne, że by się nie zdziwił, gdyż jest zaprawdę dziwny. Dla niej będzie to jednak czymś niezwykłym, ale przerażającym.
Ten mały kluczyk, srebrny mieniący się teraz w jej dłoniach promieniami, czego ona nie mogła dostrzec, był ważną częścią lalki. Dzięki niemu ożywały. Ich dusza złączona z sztucznym ciałem scalały się i stawały się pędzącym parowozem do nowych stacji. Nową istotą. Echo, jednak nie była na to przygotowana, aby zrozumieć wielką tajemnicę kuglarstwa, którą Tocher praktykował przez długi okres swojego życia, a w której ciągle dążył do doskonałości, aby stać się mistrzem w tej sztuce, aby stworzyć coś idealnego. Dla niego było to całe życie, cel, do którego dąży. Bez niego całkowicie bezsensu tkwił na świecie. Kim jest człowiek bez aspiracji? Chyba niczym. Naprzeciw jego myślą, może szarooka zaskoczy go i pojmie wszystko nadzwyczaj szybko, może jest bystrą dziewczynką…

Anonymous - 25 Czerwiec 2011, 22:52

"Echo... Jesteś lalką".
Prawie jak chwila prawdy w tanim romansie, jednak... uśmiech nie zniknął z jej twarzy. Nigdy nie uważała, że jest człowiekiem, czy istotą ponad to. Jest lalką...? Zaakceptuje to, nawet jeśli miałaby być traktowana jak przedmiot. Nie może już tego zmienić. Ani ona, ani nikt inny. Nie jest Pinokiem, który marzył o tym by stać się "prawdziwym chłopcem". Nie marzy by być "prawdziwą dziewczyną", bo... co by to zmieniło? Nic. Nadal byłaby słabą, kruchą Echo, która nie pamięta jak sama wygląda. Nie miałaby tylko tego kluczyka, o którym przed chwilą opowiadał jej mężczyzna. Straciłaby swoją jedyną własność. Więc lepiej dla niej być marionetką.
- Rozumiem... jesteś owym marionetkarzem, prawda?
Rozumiała doskonale. Również to, że normalny człowiek, lub przedstawiciel innej rasy, niezwiązanej z lalkami, nie posiadałby takiej wiedzy na temat kukieł i "kluczyka".
Zgięła palce, zaciskając kluczyk w dłoni.
- Mogłabym chociaż poznać Twoje imię...?- ot, może to potrzebna informacja.
On wiedział o niej już kilka istotnych rzeczy, a ona...? Nic. Nadal był dla niej nieznajomym mężczyzną, który zaoferował jej dach nad głową.

Anonymous - 26 Czerwiec 2011, 09:33

Zamilkł. Zapatrzył się na jej niepowtarzalny w takim momencie spokój na dziecięcej twarzy, chodź mogła mieć już tysiące lat. Stanęła w obliczu bolesnej prawdy, ale może jedynie bolesnej dla istoty, która była przeświadczona o swoim człowieczeństwu. Dalej się uśmiechała. Tym bardziej przypominała tym śliczną i kruchą laleczkę z wystawy w sklepie z zabawkami, stojącą obok konika bujanego, pokaźnych rozmiarów pluszowego niedźwiedzia i wysokiego drewnianego żołnierzyka, który pełnił tutaj bardziej rolę ozdoby, niż przedmiotu na sprzedaż. Ona jednak była czymś więcej niż nierozłącznym elementem dziewczynki, która bardzo lubiła jej nieme towarzystwo. Echo mówiła, miała uczucia, rozumiała i ku zaskoczeniu Luisa potrafiła zrozumieć swój stan. Zaakceptowała go.
- Prawda moja droga, ale kluczyk należy do Ciebie i tylko od Ciebie zależy, co z nim uczynisz. Nikt nie ma prawda zabrać go, bo magia się go nie posłucha. Magia, która drzemie w Tobie. Każdy ma swoisty czar. – ciągle wpatrywał się w przedmiot, wokół którego kręciła się rozmowa, aż do momentu, w którym znikł w jej dłoniach. Malutkich i niezbyt silnych. Bez problemu mógłby otworzyć jej palce i pochwycić go, ale nie chciał tego, zostawiał jej wolną decyzję, zresztą i tak by to nic nie dało.
Jakże on miał na imię? Luiso Chetor. Tak się zazwyczaj przedstawiał. Nikt nie znał jego prawdziwych danych. Nawet wśród ludzi po drugiej stronie lustra, jako właściciel warsztatu nosił ten pseudonim. Wszyscy lalkarze znali go, jako Fous de Dandy. Szalony elegant. Rzadko kto poznawał właściwe imię i nazwisko. Nie było potrzeby by istniały takie osoby. To jak dzielenie się swoją nieprzyjemną przeszłością. To jak mówić o śmierci matki.
- Louis – skłonił się, chodź dziewczyna nie odczuła tego gestu. – Lecz ciii … niech nikt mnie nie zna tu. Dlatego znasz mnie, jako Luiso. Teraz może przejdziemy się. Pójdźmy wolnym krokiem w stronę mojego domu. Mam plany na dzisiejszą noc, będę musiał wyjść, a chciałbym pokazać Ci jeszcze moje mieszkanie, chyba że się rozmyśliłaś? – racja, było wczesne popołudnie, ale zanim dojdą do Miasta Lalek i zwiedzą progi jego posiadłości, dawną własność rodu Goldhandów. Po śmierci jego ojca Elvira, została przemianowana na ziemię kuglarza Fous de Dandy. Obsydianowego twórcę. Jeszcze nie zastanawiał się nad tym, czy dziewczynę nie przerazi kusz osiadły na wszystkim, na czym mógł oraz pajęczyny stworzone przez pajączki, które dostały się jakimiś dziurami, które powstały ze starości. Nigdy nie konserwował owego budynku. Nic dziwnego, że miejscami został nadgryziony przez ząb czasu. Nie przepadał za nim. Wszystko tylko zżerał i zżerał, a od siebie dawał tylko zmarszczek na twarzy. Na szczęści jego twarz nie wyglądała na starą, lecz należącą do dojrzałego mężczyzny.

Anonymous - 26 Czerwiec 2011, 10:21

Tym razem przyłożyła jeszcze większą uwagę do jego słów. Chciała usłyszeć je dokładnie. Zapamiętać. Jego imię.
Owszem, była ciekawa dlaczego powiedział jej zarówno imię, którym przedstawiał się wszystkim, jak i to, które najwyraźniej było jego prawdziwym. Nie była przecież kimś znaczącym. Była lalką, ot co.
- Nie, nie rozmyśliłam się.
Kluczyk znów powędrował do kieszeni. Choć na jakiś czas. Wymagało tego wyciągnięcie w stronę Louisa, a może raczej Luiso, dłoni z filiżanką. Używała obu, by być pewną, że nie upuści jej. Nie doprowadzi do jej upadku i rozbicia na kawałeczki.
Jej blada, wyglądająca na mniej-więcej 16-letnią, twarz nadal się uśmiechała. Swój powód do uśmiechu chciała wykorzystywać jak najdłużej. W końcu nie wiadomo gdy owego powodu zabraknie.

Anonymous - 26 Czerwiec 2011, 13:49

Chwycił w swoje długopalczaste dłonie filiżankę. Obrócił ją w słońcu, jakby chciał się pozachwycać jej kształtem. Czym miał się zachwycać, jeśli widzi identyczne przedmioty u siebie w domu ciągle. Cały zestaw do herbaty pozostawiony mu po ojcu jeszcze bardziej przygnębiał. Z dwunastu filiżanek zostało mu dziesięć. Pełne liczby go drażnią. Nagle stłukł ją o ziemię, jakby ignorując delikatne podejście dziewczyny do owego przedmiotu. Jest już dziewięć. Bardziej mu pasowała ta cyfra. Z jakimś dziwnym gniewnym wyrazem twarzy stanął na okruchy białego naczynia. Prawie jakby stanął na resztki swoich wspomnień. One jednak potrafiły zadziwiająco szybko odnowić się i wrócić w snach. Często nawiedzały go skomplikowane koszmary, nad którymi nie potrafił zapanować. Może, dlatego nie sypiał tak często.
Bez słowa pochwycił jej malutką rączkę i ułożył jak wcześniej na swoim ramieniu, aby był dla niej pomocą na drodze. Jego twarz była przepełniona żalem, który przyszedł nagle i niewiadomo skąd. Próbował jednak to ukryć przed dziewczyną. Nie. Raczej nie miał powodu, żeby psuć jej nastroju. Nigdy nie krył swoich emocji. Jego oczy wydały się jakby ciemniejsze. Pełne smutku. Nie uśmiechał się już, lecz miał obojętne oblicze. Ruszył i jak wcześniej ostrzegając ją przed wszelkimi przeszkodami. Jego ton był pełen chłodu, lecz nieskierowanego przeciwko Echo. On po prostu był. Smakował jak cierpki owoc. Nic już więcej nie powiedział. Jakby czekał na jej pytanie. Na jej przyjemny niewinny głos.

Anonymous - 26 Czerwiec 2011, 13:59

Słysząc odgłos tłuczonej filiżanki drgnęła.
Miała wrażliwy słuch. Dużo wrażliwszy od niego. Dla niego dźwięk rozpadającego się naczynia mógł być jedynie cichym odgłosem. Dla niej... w obecnym, cichym otoczeniu, był niczym wystrzał z armaty.
Ból powoli zaczynał pulsować w głowie marionetki, a ta ograniczyła się jedynie do przyłożenia jednej z dłoni do skroni.

Powoli, cichutko zsunęła się z ogromnej filiżanki, posłusznie dając się prowadzić przez polanę.
Nie widziała jego twarzy. Nie widziała owego żalu jaki właśnie prezentowała. Nie mogła tego zobaczyć.
Słyszała. Słyszała wszystkie emocje zawarte w jego głosie. Nie wiedziała jednak dlaczego. Dlaczego tak nagle jego ton się zmienił.
Jako pesymistka miała jedną myśl. "To przeze mnie". Dlatego nie odzywała się. Głos ugrzązł jej w gardle, pozostawiając monolog Luiso monologiem.

Anonymous - 26 Czerwiec 2011, 14:13

Cisza, którą przerywały jedynie jego wskazówki. Tam kamień, tam rośnie drzewo, a tam kończy się droga i płynie rzeka. Łaaaaa. Był tak pogrążony w swoich złych myślach, które zaczęły go przytłaczać, wspomnieniach tych wszystkich chwil samotnych, że wszystko robił automatycznie, nie zastanawiając się nad tym. Słowa były bezrefleksyjne. I tak w pewnym momencie Echo znalazła się przed przepaścią, o której zbyt późno ją powiadomił. Gdy dziewczyna zaczęła spadać on chwycił ją z całych sił i podciągnął rzucając w swoje ramiona. Przez chwilę bardzo szybko było mu serce. Oddech miał niespokojny i nic nie powiedział tylko przyciskając niezbyt mocno kukiełkę do siebie. Poznał ją przed chwilą, polubił, a teraz prawie zepchnął ją w herbacianą rzekę. Na szczęście zdążył się wystarczająco szybko zorientować o własnym błędzie. I nic się nie stało. Gdy był pewien, że już wszystko w porządku, raczej z jego psychiką niż wiotkiej dziewczyny, postawił ją na ziemi. Delikatnie, jakby martwiąc się czy dotykając stopami podłogi się nie zbije, jak szklany wazon uderzający o marmurową płytkę podłogową.
- Nic Ci nie jest? – wyszeptał cały czas przejęty, chodź większy szok zapewne przeżyła dynamiczna scenę. Wpierw zaczęła spadać w dół, później została podciągnięta i przez jakiś czas trzymana przez dość silne ręce Louisa, chodź nie był wielkim potężnym chłopem. Ona po prostu była nadzwyczaj lekka. Gdyby była zrobiona z ołowiu to za pewne runęłaby do tej wody z wielkim impetem i zostałaby gdzieś na dnie. Ciągle mówiąc cicho wydukał tylko- Przepraszam…

Anonymous - 26 Czerwiec 2011, 14:23

I znów... nie zauważyła nawet kiedy wszystko to się działo. Zbyt szybko.
Idzie. Spada. Zostaje podniesiona. Postawiona... można by było powiedzieć, że jak przedmiot. Jak lalka. Ale w końcu nią była...
Rękę ponownie położyła na jego ramieniu. Tym razem nie jako na podporze, a człowieku. Przynajmniej w pewnym sensie.
- Nie przepraszaj.- odparła cicho, posiadając tą wdzięczność na swej twarzy.
- Dziękuję Ci.

Anonymous - 26 Czerwiec 2011, 14:48

Nie miał nawet ochoty być zły na samego siebie. Mógł przecież przed chwilą strącić tą dziewczynę wprost do wody, która chodź płynęła powoli była okalana ostrymi kamieniami, aż zastanawiające, czy ktoś tam padł kiedyś. W takim wypadku pijemy aromatyczną herbatę. Radość, że jest cała i zdrowa koło niego wypełniało całe jego wnętrze. Nie był chyba aż tak egoistyczny. Chyba, że szkoda było mu stary towarzysza rozmów, a nie sympatycznej osóbki, jaką była Echo.
- Więc nie przepraszam, a Ty nie dziękuj – rzekł już swoim silnym pełnym jakieś energii głosem. Jakże jego twarze szybko się zmieniają. Był ciągle wirującą karuzelą emocji, ale taką chaotyczną, rozklekotaną, z śrubkami, które gdzieś wypadają z konstrukcji i nigdy nie wiadomo, kiedy wszystko runie, niosąc śmierć dla wszystkich, którzy brali udział w tej zabawie- przebywaniu z Luisem. – Troszkę ostrożniej, jakby na paluszkach przyśpieszmy kroku, aby być jak najprędzej w moim domu? Tutaj zbyt dużo już przeżyliśmy – zaśmiał się krótko. Pierwszy raz podczas przebywania z nowopoznaną kukłą. Śmiech był głęboki, przeszywający całą psychikę, bardzo przyjemny dla ucha, gdyż niezmiernie niski. Zaczął iść szybciej, ale na tyle, aby dziewczyna spokojnie za nim nadążała, za razem by było jej łatwo omijać przeszkody. Teraz specjalnie wybierał taką drogę, na której jest jak najmniej kamieni, drzew i innych dziwnych pułapek dla niewidomych.
- Czym się zajmujesz w wolnym czasie? Masz jakieś hobby? Coś na co poświęcasz największą ilość swojego czasu?

Anonymous - 26 Czerwiec 2011, 14:55

- Przebywam w takich miejscach jak te. Cichych i spokojnych. Słucham wszelkich odgłosów, które nie powodują u mnie bólu głowy, a jest takich naprawdę niewiele.
Mówiła. Bo nie miała nic do ukrycia. Nie napisze o niej do tabloidu, bo nie była żadną gwiazdą. Nikt nie zainteresuje się jej poczynaniami w wolnym czasie. Nikt jej nie porwie w tym czasie, bo... bo porwać można ją zawsze i wszędzie.
Starała się iść nieco szybciej, lecz nadal ostrożnie, tak by nie potknąć się i ponownie nie wylądować na podłożu. By nie sprawiać kolejnych problemów. Nie chciała być przeszkodą... może już nią była, jednak starała się to ograniczać. Tak jak tylko mogła.
Może dlatego była wiecznie samotna...? Ciągle żyła w strachu przed tym, że będzie jedynie utrapieniem. Problemem, który owszem, można wyeliminować, ale nie pozwala na to litość.
A litości nie chciała.

Anonymous - 26 Czerwiec 2011, 15:16

- Masz jakieś niezwykłe cechy? – zapytał się w trakcie drogi, którą dość prędko przemarzali, nie mając w głosie ani nuty znudzenia, chodź tak sformułowane zdanie, mogło tak zabrzmieć. Zastanawiało go czy Echo ma w sobie coś niezwykłego. Ma wyczulony słuch kosztem wzroku, ale czy posiada jakieś magiczne umiejętności, zdolności niepowtarzalne?
Podróż, chodź trwająca dwie godziny, przebiegła pomyślnie, bez żadnych większych przeszkód. Oczywiście zdarzały się drobne potknięcia, które jednak były niczym, kiedy mgła oprzeć się o ramię postawnego mężczyzny, kiedy ona była jedynie wiotkim pióreczkiem. Każdemu zdarzało się nie zauważyć kamienia lub nagle wyrastającego znikąd korzenia starego dębu, a ona jako niewidoma tym bardziej miała do tego prawo. Z radami marionetkarza, jednak nie było, aż tak niebezpiecznie, jak samemu. Nawet nie zorientował się, kiedy wyszli z pól herbacianych, ale gdy tylko zbliżył się do miasta lalek, odczuł płynący czas. Ona uświadomiła sobie, że jest w innym miejscu. Nie było tutaj już ciepłych promieni słońca. Deszcz dzisiaj delikatnie skrapiał ich głowy. Zawsze tutaj było chmurzycie. Była to jakaś odmiana w całym świecie, ale w pewnym momencie zapadało się w monotonnie. To był następny powód, dla którego tak rzadko tutaj przebywał. Nie wziął ze sobą parasola. Nie myślał, że tak szybko odwiedzi to miejsce. Deszczu jednak mógł się spodziewać. Zazwyczaj nie zdarzały się tutaj obfite opady, ale drobny kapuśniaczek, był prawie stale. Zrobiło się trochę chłodniej. Zatrzymał się na moment. Zdjął dłoń dziewczyny ze swojego ramienia i po chwili okrył ją swoim płaszczem. Było w nim cieplej, niż samej koszulce. Oczywiście, że kukła nie mogła się przeziębić, ale czuła zimno. On zresztą był rozgrzany i chyba tym bardziej odczuł zmianę pogody. Nic jednak nie powiedział, gdyż lubił odczuwać nieprzyjemne cechy świata. Wtedy był pewien, że żyje, a nie jest to jakiś chory sen, z którego się obudzi i spojrzawszy w okno wszystko zapomni.
- Oto Miasto Lalek. Miejsce niegdyś bardzo zaludnione teraz troszkę cichsze. Zawsze panuje tutaj brzydka pogoda. Owo zjawisko wynagradza uśmiech osób tutaj mieszkających. Jest tutaj wielu takich jak Ty. Większość budynków przypomina wiktoriańską zabudowę. Tą bardziej elegancką. Naprawdę bardzo przyjemna atmosfera. Tutaj właśnie mieszkam, chodź rzadko tutaj bywam – rzekł i ruszył tym razem wcześniejszym wolniejszym krokiem, gdyż nie mieli gdzie się śpieszyć. Skwer w centrum miasta.[Nie ma go, a wraz z nim nie ma jej, to jest Echo]

Viper - 21 Lipiec 2011, 21:00

Viper był... Zmęczony, tak to dobre słowo. Cała sytuacja, która miała miejsce pod namiotem cyrkowym wycieńczyła go bardziej niż praca rzeźnika, w którą się wcielił podczas swoich drobnych rozrachunków z członkami wspaniałej organizacji MORIA. Nie nadawał się do romansów, nic na to nie poradzi. Kobiety zdaje się, wprawiały go w zbytnie zakłopotanie. Zwłaszcza takie kobiety jak Verna, które dokładnie wiedziały czego chcą, nie bały się pokazywać własnych wdzięków i pod wieloma względami postępowały równie swobodnie, jak mężczyźni. Kobiety wyzwolone, tak to się chyba nazywa... Jakim mianem by ich nie określić, były przerażające i zdecydowanie preferował te wszystkie nieśmiałe niewiasty, które trzeba było przekonywać do pozwolenia o trzymania za rękę, bądź nawet niewinnego całuska. Wszystkie te, które serwowały seks na dzień dobry były.. No, odbierały sobie same uroku. Zdaje się, że SubZero należał do tego staroświeckiego pokolenia, które uważało, że najpierw powinno pojawić się uczucie i romans, a dopiero potem seks. Teraz wszystkie rom-komy i książki o miłości, gazety... Wszystko promowało schemat zupełnie odwrotny. Tak przynajmniej było w świecie ludzi, ale jego zaraza przeciekała stopniowo do Krainy Luster i sztukmistrz, mógł się temu jedynie bezradnie przyglądać.
Po tym dziwnym i przelotnym uniesieniu, którego kontynuacji zapobiegło pojawienie się włochatego towarzysza kobiety pawia, Viper wziął prysznic i przebrał się w coś, co nie było całe obryzgane krwią. Założył na siebie dżinsy i trampki, zaś na górę wciągnął granatową bluzę z kapturem. Wyglądał jak zwyczajny chłopak, może nawet nieco młodszy niż był faktycznie, choć jego wzrost skutecznie odwracał uwagę od czegokolwiek innego niż wzrost właśnie. Miecz pozostawił w przyczepie. Nie szukał z nikim zwady, chciał odpocząć i spacerkiem udał się w najcichsze miejsce jakie znał w tym pokręconym świecie. Herbaciane Łąki powinny być puste tak późną porą. Srebrne światło księżyca oświetlało mu drogę, gdy wstępował na jasne pola. Rozejrzał się, ale nie spostrzegł żywego ducha. Zadowolony położył się na wilgotnej trawie i wbił wzrok w rozgwieżdżony granat. Lubił tak się czasami zaszyć na pustkowiu, patrzeć na gwiazdy w zapomnieniu. Dawał wtedy upust swojej romantycznej naturze, którą tłumiła chęć zemsty na tych, którzy go skrzywdzili i wieczne poczucie krzywdy. W takich momentach zmieniał się diametralnie i trudno powiedzieć, która z osobowości była u niego bardziej prawdziwa. Zdaje się, że obie natury były weń równorzędne i jak powiedział Stevenson... W każdym z nas, dwie natury prowadzą ze sobą walkę. Odetchnął ciężko rozmyślając o tych słowach. Lubił literaturę. Zdaje się, że to jedno odróżniało go od zwykłego dzikusa, którym byłby zapewne, gdyby nie książki. Nie był zbyt genialnym osobnikiem, nigdy z resztą tego nie żałował, nie wszyscy musieli być inteligentami. On był dobry w zabijaniu, też przydatne.

Anonymous - 22 Lipiec 2011, 07:56

Ona snu nie potrzebowała, a więc mogła swobodnie o tej porze podróżować. Ale czasem miała ochotę strzelić w głowę. Nie sobie, tym wszystkim idiotom, którzy tak ranili serce i irytowali mniej przyjemną naturę. Bo co prawda to prawda. Przez jej Panią jej odbijało, ale zarazem miała ochotę z nieukrywaną przyjemnością zarżnąć ją jak świnię. Nie, nie miała rozdwojenia jaźni. To, że raz była przychylna, nie znaczyło, iż tak naprawdę jest przychylna. Diabeł tkwi w szczegółach – jej umyśle. Wiele osób zapominało, że ta laleczka go ma. Nieczułe pospólstwo. Miało po stokroć większą gamę uczuć niż te bydło. Obiecywała sobie, że nikt jej więcej nie skrzywdzi, że ta wstrętna albinoska sczeźnie, a jeśli trzeba to Właścicielka razem z nią. Gdyby była zwykłym człowieczkiem po cichu mordowałaby własną psychikę, nie chcąc innych skrzywdzić. Ale była marionetką, stworzoną z zawistnej miłości. Taką na pewno Verne darzyła. Nienawidziła ją i kochała. Ale też smutna prawda – gardziła jej idiotycznymi, niepohamowanymi i nieco obleśnymi popędami. Pal licho, gdyby sobie mężczyzn sprowadzała. Ale taka brzydka dziewucha to był cios poniżej pasa dla Zaczarowanej Kukiełki. Gdyby jej to nie brzydziło sama dopuściłaby się zdrady, a nawet większej, bo przyszłaby do Pani z pierwszą lepszą kurtyzaną i powiedziała, że już jest dla niej nikim. Ale to je różniło diametralnie – lojalność. Bo ten Cyrkowiec ma wszystko, w dupie jej się poprzewracało po prostu. Oddała jej siebie ufając, a ta ma czelność tak się bawić? Wiktoria nie należała do teatru marionetek – miała uczucia i to silne. Nikt nie ma prawa tego kwestionować. Bo choć z matki i ojca się nie zrodziła, to jednak marionetka miała więcej uczuć. Gdy nią gardzono miała szeroką gamę smutków, gdy udało jej się uciec radości. Gdy zaczynała kochać nawet pożądanie potrafiło przyjść. I cóż? To te wszystkie organizmy żywe są jak marionetki – ona jest jak człowiek, prawdziwy. Ten, który już dawno zginął. Ale ona nie żyje, ona egzystuje.
-Kocha, nie kocha...
Cichutko szeptała do siebie wyobrażając sobie kwiat z dwoma płatkami. Nie kocha? Nie, wyrzuciła całą resztę szepcąc „zapomniała”. Łzy same cisnęły się na bursztynowe oczy. Ciałem szarpnął niemy szloch. Czemu niemy? „Mokre” oczęta dojrzały sylwetkę, i choć była przeokropnie wysoka, to na drzewo nie wyglądała. A nuż okropnie wysoki żywopłot porwał w swe łapska artysta, aby móc się uśmiechać na myśl o nocnych pomyłkach ludzi? Nieco polepszył jej się humor. Uśmiechnęła się przez łzy. Przejechała po twarzy zostawiając wysuszone, czerwone, piekące ślady po słabości. Ludzkiej, bardziej od tej człowieka. Bo człowiek to istota uczuciowa, nie rasa. Rasa to homo sapiens [sapiens?]. Człowiek myślący, nie człowiek. Widocznie myśl odbiera uczucia. Cichutko podeszła do postaci, jeśli rzeczywiście był to psikus to pierwszorzędna robota. Postać była o prawie metr wyższa od Wiktorii. To przynajmniej komiczne. Złożyła parasolkę i stając za rzekomą rośliną przywdziała w miarę spokojny wyraz twarzy. Nieco śmiechu by nie zaszkodziło. A cichutko to łaziło, a przynajmniej tam na górze tak dobrze tego nie usłyszy się. O! Kij Ci w oko, żywopłocie! Szarpnęła kącik bluzki „rośliny” i zastukała dwa razy końcem parasolki w jego buta, aby zwrócić na siebie uwagę lub ze śmiechem przekonać się o psikusie. Ale jednak zaryzykowała [nieco niekulturalny] tekst.
-Przepraszam, czemu Pan jest taki wysoki?
Niekulturalny? Stwierdzisz, że bardzo. Ale przepraszam – ona bezczelnie „okładała” go parasolką, szarpała za bluzkę, a teraz jeszcze śmie pytać bez powitania i przedstawienia się. Aj, trudno. I tak miała zły dzień. Chciała konwersacji z żywopłotem.

Viper - 22 Lipiec 2011, 13:54

Można powiedzieć, że Viper na moment odłączył się od otaczającego go świata. Wlepił gały w nieboskłon i tak zamarł przekonany, że nikt nie będzie mu tutaj przeszkadzał, nikt nie rzuci się na niego z zamiarem rozszarpania, albo porwania do czynienia na nim kolejnych eksperymentów.
W zasadzie, można powiedzieć, że miał pecha. Tak, miał, cholernego, zasranego pecha. Dlaczego? Cóż, to dość proste MORIA była niby organizacją popierającą ludzi, chcącą ich ocalić przed 'krwiożerczymi bestiami zza drugiej strony lustra'. No więc jak to się stało, że zaczęli wykonywać eksperymenty na tych, których mieli rzekomo chronić? Przecież przed tym całym łubudu, Viper był najzwyklejszym człowiekiem. No, może nie takim najzwyklejszym, ale poza ponadprzeciętnymi zdolnościami, które posiadł podczas szkolenia w Klanie Zabójczych Żmij, nie posiadał magicznych umiejętności przypisywanych stworzeniom żyjącym za szkarłatną bramą. Pech chciał, że działalność klanu, w którego szeregi go wcielono, była tak jakby troszkę nielegalna i kiedy siły 'prawa' położyły na nich swoje łapki, okazało się, że są znakomitymi obiektami do testowania projektu 'nadczłowiek' będącego nowym pomysłem do walki ze 'złymi' w fantastycznej organizacji MORIA. No i tak właśnie, SubZero miał pecha.
Z tej kontemplacji własnego nieszczęścia wyrwało go dość dziwne uczucie. Ktoś, lub coś, dźgało go w stopę. Spuścił wzrok na parę potężnych stóp i ze zdumieniem skonstatował, że ktoś próbuje przebić mu buty końcówką parasolki. W dodatku jeszcze, ten ktoś, szarpie go za bluzę. Natomiast niedyskrecja jej pytania nie mogła wywołać u niego innej reakcji niż uśmiech od ucha do ucha. Uśmiech z gatunku tych gorzkich, które maskują gorycz i dekadencki nastrój. Bo to było cholernie trafne i dobre pytanie. Nie miał pojęcia. Wcześniej nie był taką wierzą. Mierzył skromne 180cm i nie przewyższał wcale pod tym względem większości swoich... braci. Odwrócił się by spojrzeć w końcu na drobne stworzonko, które postanowiło go napastować tak późną, lub też, tak wczesną porą, w zależności od tego jak umiejscowić czwartą rano.
-Dobre pytanie. Prawdopodobnie dlatego, że tak urosłem-odparł w końcu wzruszając ramionami. Nie miał w zwyczaju zwierzać się nieznajomym ze swoich traumatycznych przeżyć. Z resztą po co komu takie informacje? Jeszcze zostaną wykorzystane przeciwko niemu i co?
Zmierzył jej postać przelotnym spojrzeniem (choć trzeba przyznać, że nie było to łatwe, widział głównie czubek jej głowy). Nie zwrócił uwagi na złączenia, sugerujące jej marionetkową naturę. Z resztą, byłoby to dziwne nieprawdaż? Uznał więc, że to pewnie zwykła dziewczyna, jedna z wielu, które błąkają się po tej krainie łapiąc tak popularnego ostatnimi czasy pasożyta. Westchnął.
-Zgubiłaś się?-spytał rozglądając się za jakimś potencjalnym towarzystwem dziewczęcia. Może przyszła tu z chłopakiem, ojcem, bratem, siostrą... No przecież nie powinna się tak błąkać sama!



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group