Anomander - 22 Luty 2019, 02:40 Powiew wiatru, który wdarł się przez komin, podsycił ogień i rozdmuchał żar. Drwa strzeliły skrami, a żar na nich, z pomarańczowo-czerwonego stał się jasno złoty. Od ściany komina oderwał się niczym nietoperz płat sadzy, ale gorący cug szybko pchnął go w górę komina. Anomander patrzył na to bez słowa.
Jakże będzie mu brakowało tego kominka i tego miejsca, na którym siedzi.
Kto wie, może w liście poprosi by postawić tu jego popiersie tak jak sobie to kiedyś wymarzył?
Przeniósł wzrok na Terrego, który wydusił z siebie twierdzenie tak banalne, że aż zakrawające na śmieszność.
- Czasu? A po co? – zapytał Anomander tonem zimnym jak lód i kwaśnym jak agrest w maju - Czas to luksus, na który w tej chwili, Pan nie może sobie pozwolić. Wiem, że chce pan uciec przed tym co się stało i ukryć się gdzieś, niczym zając przed psami gończymi. Proszę mi wierzyć, to bezcelowe. Psy gończe prędzej czy później znającą swoją ofiarę i pościg rozpocznie się znowu. Na jak długo starczy panu sił by uciekać? A gdy owych sił już nie stanie, co wtedy? Strzał w głowę? Podcięcie żył? Powieszenie się na gałęzi? – zapytał skrzydlaty z rozbrajającą szczerością, a następnie wskazał gestem ręki płonące w kominku drwa - Smutek i żal są podobne do ognia i żaru a pańska psychika do tego drewna. Drewno leży, potrzebuje czasu by zrozumieć co właściwie się dzieje, ale płomienie i żar trawią je bez ustanku. Czas mija, a ono staje się coraz mniejsze i słabsze, ale ciągle wierzy w to, że jeszcze ma czas, którego tak bardzo potrzebuje. Tak samo jest z panem, smutek i żal trawią pana od wewnątrz. Spalą najpierw serce, a później duszę, aż w końcu …– urwał na chwilę i popatrzył na Terrego - , aż w końcu nie zostanie już nic, tylko popioły i zgliszcza.
Sięgnął po szklankę z wodą i upił łyk.
Przyjemny chłód rozlał się po przełyku aż w końcu dotarł do żołądka.
Odstawił szklankę i ułożył dłonie w piramidkę, opierając je o siebie palcami.
Przeniósł wzrok na kominek i płonące w nim drewno.
- Tak, panie Marwick, czas o którym pan mówi, w tym wypadku działa na pana niekorzyść. Tej rany czas nie zaleczy. Będzie pan cierpiał z dnia na dzień co raz bardziej, aż w końcu nie pozostanie z pana nic, poza wydmuszką – słowa skrzydlatego były okrutnie szczere, ale w głosie nie było nawet nuty, która pozwalałaby stwierdzić, czy skrzydlaty gad mógłby cieszyć się z cierpienia mężczyzny - Zamiast czekać aż smutek i żal pana strawią, zamiast mnożyć przed sobą problemy, które nawet jeszcze nie zaistniały, zamiast zamartwiać się stratą, której nic już panu nie zwróci, powinien pan zrobić coś innego. – przerwał i popatrzył na rozmówcę - Jeśli rzeczywiście jest tak jak pan mówi, i kocha pan pannę Iris, to powinien pan za chwilę do niej pójść, przytulić ją i zapewnić o swojej miłości. Bo w tym co się stało, niema ani pańskiej ani jej winy. To był atak. Napaść. To było też coś, co mieszkańcy świata ludzi nazywają „cudem”. Jakimś cudem nóż, który zabił dziecko nie naruszył tętnicy. Pana ukochana jakimś cudem znalazła się na podjeździe w Klinice, a my jakimś cudem uratowaliśmy jej życie. Jakimś cudem, udało się narządy rodne połączyć tak znakomicie, że to zdarzenie nie powinno wpłynąć ani na płodność ani na komfort współżycia. – Anomander uśmiechnął się lekko - Zatem zamiast rozpaczać powinien się pan cieszyć. Owszem strata nienarodzonego dziecka jest bolesna, ale proszę mi wierzyć, że bardziej niż pana boli ona pańską wybrankę. Jeśli chce się pan wypłakać, to proszę się nie krępować. Jeśli potrzebuje pan się na kimś wyładować i obić komuś twarz, to zabiorę pana na salę treningową, ale gdy zaprowadzę Pana na górę, do jej pokoju, ma pan być dla niej promieniem słońca. Ona czeka na pana. Czeka na swój świat. To jest ta chwila, w której potrzebujecie siebie nawzajem bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Anomander zakończył, oparł ręce na kolanach i czekał na decyzję Terrego.
Czy spojrzy na to co się stało przez pryzmat inny, niż ten o nazwie „strata”, wypłacze się albo pójdzie na salę treningową, gdzie da marionetce w pysk, a następnie weźmie się w garść i stanie mężczyzną, którego Iris tak bardzo teraz potrzebuje?Terry - 27 Luty 2019, 23:15 To zarazem śmieszne jak i przygnębiające, ile rzeczy przypomina sobie człowiek w takich chwilach. Pamięć pod wpływem natłoku emocji, daje popis i w myślach ukazuje nam obrazy, o których niegdyś zapomnieliśmy. Jednakże, czy naprawdę da się coś permanentnie zapomnieć? Odnosił czasem wrażenie, że im bardziej stara się coś zapomnieć, tym bardziej jego mózg to utrwala, przez co obrazy z przeszłości nie dają mu spokoju.
Czy taka sama sytuacja, będzie z tym dniem? Czy przez następne lata, będzie przeżywał to co w przeszłości?
Bał się, a jakże. Cholernie się bał. Bał się spojrzeć w oczy Iris, bał się pogrzebu, bał się konfrontować słownie z dyrektorem kliniki, bał się przyszłości i decyzji które będzie musiał podjąć. Bał się samego siebie, tego do czego jest zdolny w takich chwilach.
Nigdy nie był stabilną skałą, po której wszystko spływa. Każdy kolejny cios, wbijał się w jego serce niczym klin. Umysł stawał się słabszy, siła woli słabła.
Zdziadział przez ostatnie czasy. Pozwolił sobie w zanurzeniu się w tym błogim i sielankowym życiu z Iris u boku, kompletnie ignorując uporczywy, cichutki głosik który mu szeptał, że to wszystko nie będzie trwało wiecznie i zapłaci w końcu za swoją ignorancję.
Czy był sens teraz to rozpamiętywać? Zastanawiać się nad tym, co mógł zrobić lepiej? Co by było gdyby nie dał się ponieść fali szczęścia, tylko pozostał czujny i gotowy?
Wiedział, a przynajmniej tak mu się wydawało, że Anomander chciał dobrze. Odnosił wrażenie, że skrzydlaty swoje w życiu przeszedł i kierowany doświadczeniem, udziela mu reprymendy która ma mu w jakiś sposób pomóc się pozbierać.
Problem był jednak jeden, na Christophera kompletnie to nie działało. Wiedział, że to wszystko zadziało się z jego winy, a palące… poczucie winy, trawiło jego trzewia. Wszystko co Anomander mu przekazał, nie były dla mężczyzny niczym nowym. Zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę, bardziej niż mogłoby się zdawać. Uciec? Możliwe, że myślał o tym przez chwilę. Doświadczenie z lat dzieciństwa, jak i późniejszych skutecznie wybijało mu to z głowy. Jeśli uciekniesz, to ten syf ciągnie się za Tobą cały czas. Cały cholerny czas.
Samobójstwo? Nigdy nie brał tego pod uwagę, uważał to za zbyt łatwe. Byłoby oznaką braku szacunku, dla życia którego zostały pozbawione przez niego, trzy niewinne istoty. Pokręcił mimochodem głową, milcząc by nie przerwać wywodu. Metafora jakiej użył skrzydlaty była dobra. Musiał to przyznać, zachowywał się jak to drewno o którym mówił. Rana której nie zaleczy czas? Miał ochotę prychnąć. On był jedną wielką,jątrzącą się raną. Iris była dla niego lekiem, stabilizacją której potrzebował. Czy przez swoje samolubne pobudki skazał ją na to wszystko? Użył jej jak medykamentu na całe zło czające się w jego sercu, wiedząc jak to może się skończyć? Czy Iris była świadoma zagrożenia jakie na nią sprowadził? Czy gdyby jej powiedział, nie ruszyłaby sama do lasu?
Choćby chciał, nie był w stanie cofnąć czasu. Nie był w stanie naprawić szkód. Nie był w stanie zwrócić życia ich dziecku, jak i nie był w stanie wdać się w wartką dyskusję z Anomanderem. Żadne słowa nie wyraziłyby tego, jak bardzo był wdzięczny zespołowi medycznemu, za uratowanie życia jego narzeczonej. Był to cud, nie śmiał tego podważać. To był cud, że coś ją tu dostarczyło, cud że żadne organy nie zostały uszkodzone do tego stopnia, że Iris odeszłaby z tego świata, cud że będzie mogła być kiedyś jeszcze matką. Nie śmiał i nie zamierzał się licytować się kogo ból jest większy. Nikt nie miał prawa tego robić. Nikt. Nawet sam Anomander, nie był kimś kto według Christophera miał prawo porównywać czyj ból jest większy.
Żyłka na jego skroni zapulsowała, gdy zacisnął wpierw zęby. Miał ochotę mu przyłożyć, oj tak. Nie oszukujmy się, ktokolwiek stałby na miejscu skrzydlatego i powiedział to co on, wywołałby u niego takie a nie inne myśli.
- Niech więc Pan prowadzi na salę treningową.- krew się w nim gotowała. Nie chciał by Iris musiała oglądać go w tym stanie. Znał ją i wiedział, że w tym momencie gdy on się użala nad swoim losem, ona najpewniej boi się jego. Jego i jego reakcji. Boi się zderzyć z rzeczywistością i obwinia się za wszystko. Nie mógł jej na to pozwolić, ale by tak było… Musiał poskładać się w całość. Przynajmniej powierzchownie.Anomander - 7 Marzec 2019, 02:17 Skrzydlaty zmrużył nieco oczy, i teraz spoglądał na swojego rozmówcę z pewną dozą chłodnego zaciekawienia. Z punktu widzenia normalnej osoby, było to zwykłe oczekiwanie, zapewne w niejakim napięciu, na mającą zapaść za chwilę decyzję.
Prawda była taka, że było to spojrzenie typowe dla badacza, które daje się czasem dostrzec, gdy obiekt badań postanowi wykonać prostszą, ale wykraczającą w danej chwili poza zwykłe schematy jego działania, akcję. Niestety dla zwierzęcia laboratoryjnego, naukowiec zazwyczaj jest na to przygotowany. On wie, że zwierzątko, które wykonuje akcje dla siebie prostszą i obarczoną mniejszymi stratami, będzie ją powtarzać, jeśli tylko uda mu się dostać nagrodę. A choć ciężko to przyznać, to pan Marwick w tej chwili był i zachowywał się jak zwierzę laboratoryjne. On nawet myślał teraz jak zwierzę.
Schemat badania był prosty i miał, w gruncie rzeczy, sprawdzić podatność obiektu na prostą wręcz zwierzęcą manipulację.
Dwa obiekty odciągające uwagę. Szklanka wody i szklaneczka alkoholu. Jeden główny i jeden poboczny stymulator bodźców, w postaci butelki alkoholu i karafki z wodą, do której dostęp został ograniczony. Chwila idiotycznej paplaniny, w której tak naprawdę, liczyło się ostatnich pięć zdań, a która to paplanina, mogła dotyczyć czegokolwiek, co korespondowało ze stanem emocjonalnym rozmówcy. Później droga wiodła już z górki. Ostatnim krokiem było podłe, bo zamykające rozmówcy oczy na jakiekolwiek inne wyjścia, podanie dwóch opcji, ale podanie ich w taki sposób, by zostawić złudzenie, zdawałoby się, wolnego wyboru.
To właśnie jest iluzja wolnej woli.
Czegóż skrzydlaty mógł się spodziewać? To proste, tego, że obiekt dwóch dostępnych opcji wybierze jedną. Najprostszą.
Nie szukał trzeciego wyjścia. Nie sprawdził innych ścieżek. Nie, on poleciał po lince w kierunku pachnącego serka.
Anomander usłyszawszy to, co powiedział Pan Marwick, uśmiechnął się dobrotliwie, wstał i wskazał ręką w kierunku drzwi.
Cieszę się, że dokonał Pan wyboru. Proszę za mną, zaprowadzę Pana na salę. – zerknął na leżącego psa - Proponuję jednak, by Pana towarzysz został w tym pokoju. Dla jego własnego bezpieczeństwa.
Powiedziawszy to ruszył ku drzwiom i zatrzymał się przepuszczając Marwicka przodem, po czym wyszedł, zamknął drzwi i ruszył wskazując drogę na salę.
Gdy przechodzili koło recepcji uśmiechał się do swoich myśli.