Anonymous - 17 Kwiecień 2015, 23:00 Ethanael oparł łokcie na stole i splótł dłonie przystawiając do nich usta. Lekko się uśmiechając, patrzył uważnie na Szelmę, z rozbawieniem. Bo czemu by nie! Smutek był w tym momencie zabroniony! W każdym razie jeśli chodzi o samego Ethana, niemalże ucieleśnienie depresji i nieogarnięcia ostatnimi czasy.
-A jakoś tak. – Wzruszył ramionami. – Herbata mi po prostu najbardziej smakuje. Kiedyś piłem jej dużo, a teraz… - Uniósł brwi i zaśmiał się krótko. - Szczerze mówiąc jeszcze więcej. Dzień bez herbaty jest dniem straconym! Ot takie moje motto.
Z wesołym uśmieszkiem mrugnął do dziewczyny. Następnie wysłuchał jej miliona zainteresowań i rzeczy, które ma w zwyczaju robić i uniósł brwi z rozbawieniem, choć oczywiście pogodnym, ani trochę kpiącym.
-Oh, mówisz! To bardzo dużo rzeczy, w istocie. Komponujesz? Bardzo lubię muzykę klasyczną, szczególnie duet skrzypiec z pianinem. – Potem jego uwagę przykuła inna część wypowiedzi, a mianowicie wywiady, nie wiedzieć czemu. – O, a na jakie tematy zwykle przeprowadzasz wywiady?
Słuchając odpowiedzi zastanawiał się nad tym jaką Szelma jest osobą. Jest zła czy raczej dobra, niebezpieczna czy niewinna, wesoła czy zwykle smutna? Te pytania pozostawały teoretycznie bez odpowiedzi. Jednak rozmawiając z tą dziewczyną już od dłuższego czasu, Ethan czuł, że z pewnością nie może być to osoba niewinna, wydawało mu się też, że nie była zła, choć czasem pozory mylą. Co do nastrojów nie był pewien, nawet trudno było mu założyć, bo zarówno jedna jak i druga opcja w pewnym sensie pasowała.
Nagle jego wzrok przykuła ładna, zgrabna bransoletka na jej prawym nadgarstku. Odpowiadając coś w stylu ”bardzo ciekawe, fajna sprawa” na odpowiedzi Szelmy, po chwili wskazał na bransoletkę i lekko wysunął dłoń jakby chcąc sięgnąć do ręki dziewczyny, lecz nie wiedząc, czy ta się zgodzi na obejrzenie. Z czymś mu się kojarzyła coś mu przypominała. Jakby już kiedyś taką widział, ale nie do końca wiedział gdzie.
-Ładna bransoletka. – Powiedział pogodnie. Dopiero wtedy zaczęło mu coś świtać. – Czy to Animicus? – Kiedy pozwoliła mu obejrzeć bransoletkę, delikatnie chwycił jej nadgarstek i zaczął oglądać magiczny przedmiot. – Interesujące. Wiesz, ja się interesuję technologią. Lubię składać urządzenia, roboty i takie tam. Dlatego mnie to tak intryguje, jak to działa.
Wyjaśniając, jednocześnie korzystał ze swojej mocy pobierania od innych mocy. Szelma nic poczuć nie mogła, a Ethan i tak nie mógł tego kontrolować inaczej niż przerywając kontakt fizyczny. Oczywiście gdyby chciał. Jednak wraz z dotykiem przyszło uczucie jakby coś potrafił. Coś więcej niż teraz umie. Zaczął zgłębiać to uczucie, szukać co też może robić owa moc, a raczej umiejętność. Wkrótce to odkrył, bo było to jakby jego umiejętnością, choć na chwilę. Uleczanie! Coś podobnego. Ethana to aż dziwnie ucieszyło. Jednak mimo wszystko musiał bardziej zgłębić tą moc, nie tylko dowiedzieć się na czym polega, ale też jak działa, jak jej użyć. Zrobiło mu się trochę przykro, że będzie musiał skonstruować coś, co by ewentualnie tą moc zatrzymało i zdusiło w zarodku, jednak czas gonił, a MORIA wydawała się teraz dla niego jedyną opcją mogącą pomóc mu odzyskać normalne życie i możliwie najlepsze zdrowie.Anonymous - 18 Kwiecień 2015, 11:11 Skrzypnięcie zaanonsowało nowego przybysza - ale nie poczyniono tego w nazbyt subtelny sposób, przeciwstawiając się planom drewnianych drzwi. Bowiem Duma, zamiast wślizgnąć się ze zwykłą dla każdego degustatora herbaty czy kawy gracją i sprawnością, po prostu trzasnął od niechcenia drzwiami, wkraczając do herbaciarni u Mannetty. Nie obejrzał się ni to w prawo, ni to w lewo, tylko od razu powędrował do lady, przy której się usadził, darując sobie chęć obrzucenia krzywym spojrzeniem dziewczyny przy kasie przed nim.
Dzisiejszy dzień nie był dobry. Na pewno lepszy od wczorajszego, aaale... na pewno miał na co narzekać - na wciąż niezabliźnioną ranę, którą zaplótł w bandaż jakieś dwa dni temu sposobem wołającym o pomstę do nieba (przynajmniej znalazł do tego dobre zapięcie, a nie paraduje, modląc się, by opatrunek nie spadł); mógł narzekać na drobne, który pozostały mu z jego małego majątku "pożyczonego" z centrum handlowym. Tak, tak bywa, kiedy wydajesz wszystko na tak nieistotne rzeczy jak zimne ognie czy zapalniczkę. Ale nie powinieneś narzekać na włamanie do domu - ono wyszło ci całkiem nieźle, przymykając oko na fakt, że mieszkałeś w tym domu kilkanaście lat. Chociaż, wiesz, wypadałoby wziąć lepszą broń niż to, co masz teraz w kieszeni tych swoich czarnych bojówek...
Mrugnął kilkakrotnie, by ponownie wrócić do świata żywych i potoczyć spojrzeniem po menu. Dopiero teraz zrozumiał, gdzie jest.
Pomyliłeś herbaciarnię z barem.
Elokwencją to ty jednak nie przewyższasz zbyt wielu organizmów.
- Senchę poproszę - rzucił do stojącej za ladą dziewczyny, po czym odwrócił się w celu dokonania poważnych lustracji otoczenia, oceny wystroju i...
och, lustracja otoczenia. Próbowałeś!
To na pewno jakiś rodzaj astygmatyzmu, skoro jak jego wzrok zatrzymał się na Evie, tak lekko skręcał na Ethanaela, a potem zawrócił, bacząc na nich jeszcze raz... czym prędzej odwrócił się od lady i sprzedawczyni, nieomal nie wkładając łokcia w podaną herbatę.
Chciałeś, chciałeś i dostałeś. Choć nie do końca w pakiecie, który chciałeś...
Pociągnął łyk herbaty, odetchnąwszy ciężko, kiedy zrozumiał, że jest gorąca i obdarował kasjerkę jednym z najbardziej przepraszających spojrzeń, jakie miał w zanadrzu, po czym grzecznie zapłacił za herbatę.
Oh, for fuck's sake.
// no, to ja się tak wepchnę teraz uu'Iskra - 18 Kwiecień 2015, 15:20 Na tłumaczenie o herbacie uniosła tylko brwi, wyraźnie ubawiona.
- Pomyślałby kto, że jesteś Szalonym Kapelusznikiem! - Głosu nie zniżyła, konspiracyjnego tonu nie osiągnęła - przecież każde dziwne spojrzenie mogła zbyć nawiązaniem do Alicji po Drugiej Stronie Lustra Carolla. I byłoby to normalne wytłumaczenie, szczególnie dla miłośniczki literatury i studentki dziennikarstwa.
Gdyby tylko wiedział, że potrafiła wszystkie te rzeczy zrobić w ciągu jednego dnia. No i nadal nie potrafiła wymienić wszystkich par butów, które posiadała - cóż za zaskoczenie, gdy mówimy o osobie, która przez całe dorastanie chadzała w glanach.
Słuchała dalszych komentarzy i przy zaaprobowaniu jej amatorskiego kompozytorstwa po raz pierwszy wybuchnęła śmiechem: dosyć krótkim, ale mocnym, niemal niepohamowanym, prawdziwie radosnym. Nie potrafiła dojść, czy uwaga duecie akurat tych instrumentów jest szczera, czy może była tylko pochlebstwem, ale skontrowała ją, niemal zachodząc się ze śmiechu:
- Muszę Cię rozczarować, ale nie potrafię zagrać na obu równocześnie.
Poprawiła się na fotelu i nadal z uśmiechem na ustach rozejrzała w poszukiwaniu kelnerki - ileż można robić jedną kawę i jedną herbatę? Aż była ciekawa, jakiego typu napar wybrał szatyn. Rzadko zdarzała się herbata, której nie znała - już matka zadbała o tę stronę wychowania rudej. Może dlatego Iskra pałała taką niechęcią do parzenia, smakowania i nawet patrzenia na to zielsko. Tak, zdecydowanie dlatego, stwierdziła, a odbiciem myśli stała się nagle powaga i zmrużenie oczu.
Niech żyje zmienność nastrojów choleryka.
Gdy spytał o wywiady, zorientowała się, że może nie potrafić z tego wybrnąć. Niemniej zapytała z zaczepnym tonem i przewrotnym uśmiechem:
- Masz ochotę zostać respondentem?
Trzasnęły drzwi wejściowe i pewnie kolejny spragniony klient ruszył do kontuaru, by zamówić przebrzydłą herbatę, Eva siedziała jednak tyłem do wyjścia i nieco bokiem do lady, więc nie zwróciła na to zbytniej uwagi, szczególnie, że Ethanael właśnie wyciągnął rękę i sięgnął do bransolety na jej nadgarstku, a więc i jej dłoni. Wiecie, tak się przejęła tym, że ktoś z własnej woli jej dotknął, że przeoczyła nawet wejście Dumy.
- Oczywiście, że Animicus. Jak inaczej mog... - urwała. Cóż, jedna z przywar Evy własnie wychyliła łeb. - Przepraszam, cały czas muszę sobie przypominać, że inni nie czytają mi w myślach.. Tak, i to przy jego pomocy... - zawiesiła głos, nie chcąc upubliczniać magicznych aspektów w zwyczajnej, ludzkiej herbaciarni. To by było zdecydowanie niebezpieczne. Przeczesała wolną ręką włosy, wygładziła je w miarę możliwości - ponownie z niemiłym zaskoczeniem odnotowując, że pasma kończą się zaskakująco szybko w porównaniu z poprzednią długością - zaś dłoń z bransoletą wysunęła bardziej ku Ethanowi, by było mu wygodniej obejrzeć wzory. - To zabawne, że udajemy i nigdy nie prosimy o pomoc, a potem złościmy się, że inni nie czytają nam w myślach i jej nie otrzymujemy - rzuciła na głos, w zasadzie bezwiednie, z na poły krzywym, na poły cynicznym uśmiechem, werbalizując myśli, które pojawiły się z powodu tej jakże nieskomplikowanej skazy na charakterze. Wzrok błądził po okolicznych meblach i drewnianej ścianie naprzeciwko, dopiero po chwili wracając jaskrawym spojrzeniem do mężczyzny. - Technologia! - Trochę prychnęła jak kot, trochę roześmiała się krótko, prześmiewczo z samej siebie. - Nie cierpię jej - uśmiechnęła się szeroko. - To zdecydowanie działka mojej młodszej siostry. Ale takie techniczne- przewróciła oczami na ten śmieszny zamiennik - rzeczy działają w zasadzie same. Z tego co mi wiadomo. Skąd ten pomysł, że może być jakiś konkretny mechanizm?Anonymous - 18 Kwiecień 2015, 21:17 Ethanael zaśmiał się lekko i dość krótko, choć przyjemnie, kiedy Szelma wspomniała o graniu na dwóch instrumentach na raz. Cmoknął do siebie jakby z udawanym żalem.
-A już myślałem! To by było spektakularne.
Przy pytaniu a propos wywiadu pokręcił głową i wzruszył ramionami jakby od niechcenia. Jedynie ciekawość nim kierowała, tak po prostu. Wiele razy tak zgubna, choć miał nadzieję, że nie w tym przypadku.
-Nie, tak tylko pytam. – odpowiedział więc krótko, nie ucinając tematu, ale też nie wymuszając jego ciągnięcia.
Kiedy rudowłosa zaczęła się plątać, popatrzył na nią z powstrzymywanym uśmiechem. Jego zdaniem to było urocze. Nie powiedziałby jej tego, bo doskonale wiedział, że za powiedzenie takich słów do kobiet może się w dzisiejszych czasach skończyć na wydrapaniu oczu lub też próbie ich wydrapania. Nie do końca rozumiał dlaczego tak to boli kobiety, ale jeśli chodzi o płeć piękną, w ogóle mało rozumiał. Tyle tylko ile zdążył się nauczyć od Rosemary.
Wspomnienie dawnej ukochanej ukłuło go boleśnie, czego nie dał po sobie poznać, a przynajmniej się starał. Skupił się znów na bransoletce wyrzucając z umysłu nagły napływ przygnębienia czy złych uczuć, utrzymał uśmiech niemalże siłą. Już miał wyćwiczone takie zabiegi, toteż dosyć szybko się z tym uporał, chowając wewnętrzny ból daleko poza oczy osób trzecich.
Odzyskując na powrót względną równowagę zagłębił się mocniej w umiejętność Szelmy. Szukał źródła, powodu, dla którego miała prawo działać. Przy tym oglądał bransoletkę, element po elemencie, znak po znaku. Podobała mu się, zaiste, jednak nie była ona aż tak interesująca jak to, co robił pobocznie. W pewnym momencie stwierdził, że wie już wystarczająco, wystarczyła do tego krótka chwila, która nie mogła nawet ujść za niezręczną czy dziwnie się dłużącą. Ot, oglądanie bransoletki, a jakże!
Ethanael zostawił oglądanie biżuterii i puścił rękę dziewczyny, znów opierając się o oparcie fotela i posyłając rudej pogodny uśmiech. Już miał się odezwać, kiedy, alleluja, kelnerka przyniosła zamówione napoje. Postawiła kawę i herbatę na stole i odeszła, a Ethan z przyjemnością przysunął do siebie swój kubek. Na wcześniejsze trzaśnięcie drzwiami nie zareagował, ledwo zerknął w stronę nowego gościa. Takich było na pęczki w herbaciarni, a Ethanael siedział tu raczej często, więc nie było sensu się oglądać za każdym przychodnim. Chyba że akurat miał nastrój na interesowanie się czyimiś odczuciami, ale ostatnio coraz rzadziej mu się to zdarzało.
-Smacznego! A co do robotyki, to kwestia spojrzenia. – Ściszył głos tak, że nawet jakby ktoś siedział przy stoliku najbliżej nich, nie usłyszałby go. – O ile się dobrze orientuję, w innych wymiarach nie używa się za bardzo technologii, raczej magii powszechnie. Ja zawsze mieszkałem w świecie ludzi… - Tu już zaczął mówić normalnie. - A wiesz jak to mówią! Kiedy wchodzisz między wrony, musisz krakać tak jak one. Zainteresowało mnie to kiedyś, ta cała sprawa techniki i okazało się to dla mnie strzałem w dziesiątkę w dziedzinie pasji. I zawsze miałem wrażenie, że mimo rzekomej... Martwości, rzeczy faktycznie coś w sobie mają więcej. - Wzruszył ramionami. - W gruncie rzeczy czyste spojrzenie pasjonaty, nawet jeśli bez sensu, dla mnie ma to ręce i nogi. Jako tako.Anonymous - 19 Kwiecień 2015, 14:09 Spokój, który ogarnął go w momencie kolejnego krótkiego zerknięcia przez ramię, zdecydowanie popchnął go do następnych czynów - mianowicie podniesienia do ust już nieco ostygłej filiżanki herbaty i pociągnięcia zeń dużego łyka - dopiero kiedy poczuł zapach i smak zielonej herbaty zrozumiał, że jak zwykle ma przewagę. Wszakże jeszcze jej nie uzyskał, ale plan... może nie był tak idealny i bez żadnej skazy jak w przypadku tamtej małej, wrednej dziewczynki z lodziarni... można rzec, że był zaskakująco, jak na niego, prosty... ale był na pewno godny rozpatrzenia, uwagi. Jednak na razie nie wymagał realizacji, w końcu Dumie jeszcze nigdzie się nie spieszyło (gdyby rozpatrzyć fakt, że jemu nigdy się nie spieszy...). A od znajomych słyszał, że w takich sytuacjach nie powinno się wytargiwać dam za włosy... fryzura. Tak, włosy były zdecydowanie krótsze. To generuje kilka problemów, od większych trudności w schwyceniu kudłów, po większe poczucie winy Dumy, które właśnie zostało ścięte o jedno - no, może dwa zera - po przecinku. Teraz, kiedy poczucie sumienia wynosiło zawrotną jedną dziesięciotysięczną, świat może i nie odmienił się całkowicie, jak tego oczekiwał, ale pozwolił lunatykowi wysnuć następne wnioski... Norę też te stworki złapały za włosy. Jego też te stworki złapały za włosy... Ją te stworki musiały złapać bardziej...
On tymczasem kilkaset metrów niżej szukał drogi na szczyt.
Zamiast tego powinien przemyśleć opcję z wykopaniem sobie dołu i tam spłonięciem ze wstydu.
Odłożył filiżankę na spodeczek i zwrócił się do Mannetty z pytaniem o jej ulubiony gatunek herbaty. Panna Duma błyszczy w towarzystwie. Jak zwykle. Ach, no i ćwiczy cierpliwość... Wspaniale!Iskra - 21 Kwiecień 2015, 15:51 Ethan oglądał bransoletę, a ruda odwróciła głowę i ponownie poszukała kelnerki wzrokiem, jakby mogła ją magnetycznie ściągnąć samym tylko spojrzeniem. Nie udało się, ale przy ladzie dostrzegła plecy znajomo wysokiej sylwetki.
Nie żeby miała fetysz wysokich mężczyzn, skądże. I na pewno nie chodziło o włosy barwy popiołu z kominka. Nie zszokował ją też aż tak widok Dumy tutaj - w Świecie Ludzi - choć zdecydowanie nie chciał wracać.
Tym, co sprawiło, iż Eva wyprostowała się gwałtownie w fotelu, a więc i zaczęła cofać ręce z uścisku bruneta kilka-kilkanaście sekund za szybko, by mógł wysondować wszystkie potrzebne mu informacje - i co teraz zrobisz Ethanaelu? - był fakt, że ten upierdliwy, dumny dupek przeżył, ale nawet nie podszedł, żeby się przywitać. Niemożliwe, by jej nie zauważył - ma ze swojego miejsca widok na całą salę.
Nie oczekiwała okrzyków radości, że ona też przetrwała!, za zdziwienie, że ona też przetrwała! pewnie by wgniotła ten ogromny, zakuty łeb w drewno lady, ale mógłby choćby się pokazać, że jest cały! (Macie rację, najbardziej i tak wpieniał ją fakt, że podrywa kelnerkę.)
Nie może zrobić mu publicznie sceny, bo przecież nic ją z Lunatykiem nie łączy. I znając życie, ten tylko czeka, aż wybuchnie ze złości. Przy pierwszym spotkaniu powiedział nawet, cholera jedna, że ciekawią go jej reakcje. Ciekawią! Już ona mu zaserwuje ciekawą reakcję.
Chwyciła za leżący na blacie smartfon i... nie, tylko przez chwilę zastanawiała się jaką minę miałby Duma, gdyby starannie wycelowany telefon trafił go w potylicę. Przesunęła kciukiem i zaczęła wpisywać adresata esemesa. W międzyczasie ślicznotka zdążyła przynieść zamówienia, a Eva uświadomić sobie, że jest najzwyczajniej w świecie zazdrosna.
Spojrzała na swoją kawę bez żadnego uczucia, żadnej emocji. Jedynie koło żołądka szalał jakiś huragan, a w piersi szarpało i kłuło uczucie, którego nie doświadczała często. Uniosła wzrok i zobaczyła ciemne oczy Ethana.
Nie wiedziała, czy jest jej bardziej przykro, że ta miła atmosfera herbaciarni zaraz zmieni się za jej sprawą w jatkę, czy że mając przed sobą wesołego, sympatycznego mężczyznę, w myślach cały czas porównuje go do podejrzanego osobnika w bojówkach. Uśmiechnęła się, choć dużo bardziej melancholijnie niż dotychczas i odpowiedziała dźwięcznie jako komentarz do całej wypowiedzi o robotyce i technice:
- Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma - i puściła żartobliwie oko. Bardzo nie chciała wplątywać go w prywatne porachunki. Usiłowała też nie zerkać w kierunku Dumy. Wtedy jak zbawienie nadszedł sygnał nowej wiadomości. Pomna, że już raz zupełnie zapomniała o towarzyszu, poprosiła grzecznie, ale ironicznie o pozwolenie na odczytanie esemesa.
- Mam dwie nastoletnie siostry. Jeśli choć jedna nie jest na mnie obrażona w tym tygodniu - trzeba korzystać - roześmiała się. Śmiech nie brzmiał fałszywie dlatego, że miała w udawaniu naprawdę spore doświadczenie. Przecież jeszcze kilka dni temu nie wiedziała nawet, że Izabela Hyde istnieje. A co dopiero, że jest dla rudej siostrą. Że Eva jest jej siostrą.
Odczytała wiadomość i parsknęła na głos śmiechem, jak ktoś kto usłyszał naprawdę dobry kawał. Nie pomyliła się co do charakteru młodej. To dobrze, bo to oznacza, że jeszcze zachowała szczątki instynktu przetrwania. Pomimo wszystkiego.
Spojrzała na kawę po wiedeńsku z obojętnością i jeszcze raz błyskawicznie rozważyła rady Ymel. Cóż, obie myślą tak jak na Markovskie przystało.
Przeniosła wzrok na towarzysza i zmarszczyła nos.
- Już sobie przypomniałam, dlaczego coś mi nie pasowało gdy wybierałam kawę. Kakao. Nienawidzę kakaa. Pójdę zamówić sobie coś innego. - Podniosła się z fotela, a potem mijając Ethana nachyliła się nad nim i dodała cicho, z wykrzywieniem ust przypominającym uśmiech i znużonym spojrzeniem:
- Błagam, zignoruj to, co będę mówić przez następne pięć minut. I nie angażuj się choćby nie wiem co.
Potem ruszyła do kontuaru, traktując Dumę jak kogoś zupełnie nieznajomego. Przeszła jednak tak blisko za nim, że mógł poczuć zapach cytrynowego szamponu - nikły już, bo prysznic w hotelu brała parę godzin temu - i wiatru z Zapuszczonej Ulicy. Stanęła zaraz obok i poprosiła dziewczynę za ladą o irish coffe. Podwójną.
- Znaczy, podwójną irish, nie podwójną kawę - sprostowała. - A, i radziłabym ci uważać na tego tutaj - uprzedziła ją życzliwie głosem słyszalnym jedynie przy kasie i rzuciła krótkie spojrzenie na Dumę, by było wiadomo, że to o niego właśnie chodzi rudej.
Pamiętasz, Dumo? Pamiętasz jak w chwili niespotykanej szczerości opowiadałeś o byciu wychowywanym przez gangsterów? O włamaniach i dilerce?
Zacząłeś się właśnie zastanawiać co dokładnie oznacza sprowokować Evę Markovski?
- Bo wiesz, znając go, tak ładnie rozmawia, bo właśnie zasadza się na pieprzniczkę lub solniczkę - pstryknęła w aluminiowy cylinder z solą. - Z kleptomanami nie ma żartów. Dokumenty w moim gabinecie mogą mówić jedno, ale choroba pozostaje w człowieku na zawsze. Choć to oczywiście nie jego wina - dodała, w ramach wsparcia kładąc na ramieniu Dumy dłoń.
Ethan, Ty sobie spokojnie ogarniaj maturę i ewentualnie odpisz gdy będziesz miał większy luz lub będziesz po ;)Anonymous - 21 Kwiecień 2015, 22:43 Podczas kiedy Eva unosiła się, wściekała i robiła tysiące rzeczy, na które Duma już nie zwracał uwagi, nachylił się do kelnerki i zaczął mówić coś do niej po cichu, w międzyczasie strojąc swój uśmiech na zupełnie nową okazję - skrzywienie na twarzy urosło, zrobiło się bardziej łagodne i serdeczne, niż zwyczajowy, bezczelny uśmiech Lunatyka. Z reakcji Manetty również nie dało się zbyt wiele odczytać, najpierw wyglądała na zdziwioną, potem jakby na zadowoloną z paplaniny nieznajomego. Po chwili zastanowienia kiwnęła głową i wyszła na zaplecze, uprzednio zabrawszy jakiś banknot od chłopaka, który chwilę jej nieobecności poświęcił na lustrowanie wzrokiem obrazu zawieszonego na ścianie - no i Iskry, która znajdowała się w zasięgu wzroku. No dobrze, w zasięgu wzroku to za dużo - zerknął raz. Potem wróciła Manetta, więc powrócił uśmiech i skinął krótko głową, na co kelnerka uśmiechnęła się szerzej i również pokiwała głową. Lunatyk powrócił do herbaty, badania jej spojrzeniem i... oczekiwania na efekty swojej pracy.
Które nadeszły szybciej, niż mógł się tego spodziewać, bo spodziewał się zobaczyć pierwszą pomocnicę Manetty. Dopiero kiedy poczuł zapach, zorientował się, że nadchodzi. Jak im było? Alekto, Magajara (może Megajra?), Tyzyfone... Eva to nie było nazbyt greckie imię, ale na potrzeby przyłączenia jej do Eryń na pewno dałoby się skombinować jakieś inne. Właściwie nie przeszkodziłoby nawet utworzenie nowego zgrupowania istot (Iskra i Panna Młoda z Kill Billa, mmm) mściwych tylko po to, by podkreślić zaawansowanie dziewczyny w tej sztuce - w końcu wychodziło jej to... dobrze. Chciał pomyśleć nawet, że nazbyt dobrze, ale wtedy otworzyła tą swoją paszczę - pozostało mu tylko przyglądać się bezradnie temu, co planowała Iskierka, by podsumować całe jej starania i dotknięcie jego ręki nazbyt szerokim uśmiechem - już można go zinterpretować jako podejrzany.
- Evo - mruknął, a w jego głosie rozbrzmiewała jeszcze dźwięczniejsza nuta rozbawienia niż zazwyczaj - Wszakże solniczki i pieprzniczki to świetny pomysł na wzbogacenie się... - tu zerknął na biedną Manettę, która nie do końca wiedziała, co ze sobą zrobić, podzielona głosami Dumy i Iskry - Ale mam na to inne sposoby.
To brzmiało jakby Duma miał zaraz wmówić im, że kradzież w centrach handlowych jest o wiele bardziej moralna ze względu na to, że ludzie przyszli tam wydać pieniądze - czy na swój upatrzony ciuch, czy na rozrywki Dumy... to przecież już była inna sprawa! Przynajmniej kelnerka nie wiedziała czym się zajmuje, ponadto...
Zastanawiało go trochę to, że ruda dopuszcza do siebie myśl, że tylko ona jest w stanie kłamać, a Dumka jest najbardziej prawdomówną osóbką we wszechświecie i każda opowieść z głębi serca mówi prawdę od A do Z. Przecież był wykrywaczem kłamstw...
Nagle ni z tego, ni z owego zaatakował jedną z rąk - w zależności, po której stronie nasza Erynia była (jeżeli po lewej, mogła zauważyć zabandażowaną część kończyny) - jej talię i spojrzał na nią spod zmrużonych powiek, jeszcze nie decydując się na powstanie znad lady. Po chwili poświęconej refleksji nad siłą ciosu, który zada mu Iskra za takie zuchwalstwo, uśmiechnął się wyjątkowo zaczepnie do niej i Manetty.
- Ponadto, ja i ta pani za kontuarem, my... współpracujemy ze sobą. Ach, no i mamy jeszcze jedną wspólniczkę, która udała się do kwiaciarni w... bliżej nieokreślonych zamiarach. Chociaż... panienka jest na tyle bystra, by domyślić się, o co chodzi, prawda? - coby poczynić, aby przetłumaczyć to na język, hmh, nasz... Myślę, że można śmiało przełożyć wielkość jadu wtłoczonego w te słowa na wielkość tęsknoty, poczucia sumienia i zdenerwowania, które odczuwał Lunatyk.
Odczuwał?
Co?
Pomówienia, wszędzie pomówienia. Ale to miał być najprostszy plan jaki był, tak? Jest skuteczny? Nie wiedział, ale wiedział, że jak tak dłużej będzie błagał niebiosa o łaskę, w końcu zza którejś chmury wychyli się ktoś z informacją, że nie, wciąż nie wierzysz w boga i nie powinieneś tego robić.
W chwilę po skończeniu przez niego zdania, pracownica Manetty wróciła z kwiatami, które przeszły długą podróż z jej rąk do rąk Dumy. Ten zrobił minę, jakby wręczano mu co najmniej HIV, a nie trzy czerwone goździki przewiązane białą wstążką. Westchnął, teatralnie poprawił koszulkę, zdjął rękę z jej ciała, wyciągnął bukiet przed siebie i zaczął coś bełkotać.
- ... - tak, tak brzmiała pierwsza część wypowiedzi. Właściwie, był to pomruk, trudny do zidentyfikowana nawet dla najwybitniejszego poligloty - dumny język był bowiem bardzo starym, i bardzo... och, był Dumnym językiem. Starczy wyjaśnień. - ...Tandeta... - po prostu coś przerywa. - ...W tej fryzurze wyglądasz olśniewająco... - dobrze, że przed rozpoczęciem przemowy poprosił kelnerkę o chwilę prywatności. Od początku do końca błagał Iskrę w głowie, by nie wyrzuciła go na zbity pysk. Od początku... do końca. Zbity pysk. Co mu tam zbity - byleby nie wracała do tamtego kolesia. Niewskazane jest damom plątać się po herbaciarniach z ludźmi w garniturach... Niewskazane. - Ach, no i powinienem przeprosić cię za absolutnie wszystko. Chociaż te kwiaty powinny być za to, to one są za to, że... właściwie nie wiem, po co je kupiłem. Zaangażowałem cały personel do noszenia kwiatów, które mam ci dać bezpodstawnie. Ej, może podejdź do tego, no... swojego... przyjaciela i daj mu te kwiaty i wy odegracie lepszą scenę?
Chwila zastanowienia.
- Dobrze, że nie dałaś się im zjeść. Tym... Stworkom znaczy. No, dobrze, że nie dałaś im się zjeść cała. Jak na rozmiar buta 35... myślę, że to całkiem nieźle.
Nigdy. Przenigdy. Nie powtarzaj tego.
Masz jeszcze zapalniczkę i zimne ognie, prawda?
Kiedy indziej. Kiedy. Indziej.
To nie powinno się nigdy wydarzyć.
Nowa opcja: wyjść. Albo zrobić coś męskiego.
Może jednak ukraść im te solniczki i pieprzniczki...?
// dobra, trochę pokierowałam pracownicami, ale wiem, że dosyć słabo je potraktowałam, tak czy inaczej... za to tez przepraszam xDIskra - 27 Kwiecień 2015, 20:55 Co myślała sobie Evka? Ano, że konspirując z kelnerką w chwili, gdy zaczęła wstawać od stolika, zrobił to jeszcze bardziej specjalnie niż specjalnie. A ona nienawidziła tracić kontroli i być obiektem żartów. Dlatego gdy w swój zwykły, bezczelny sposób zanegował kreowanie go na chorego wariata, uśmiechnęła się najpierw z politowaniem, a potem, gdy wolno zabierała dłoń z ramienia Dumy, półuśmiech płynnie przeszedł w taki wyrozumiały, pełen współczucia, skierowany głównie do dziewczyny zza lady.
Być może mężczyzna miał nawet rację o mszczeniu się tylko dla podkreślenie biegłości w sztuce.
– Widzi pani, on zupełnie nie widzi, że jest chory. Profesjonalnie nazywamy to „brakiem wglądu w chorobę”. – Przygryzła wargę, zastanawiając się jakby ująć wiedzę w najprostsze słowa. Zbyt często słyszała je w gabinecie Kaliny. – Kleptomania to zaburzenie obsesyjno-kompulsywne, a więc choć pacjent dobrze wie, że jego zachowanie jest nieracjonalne, nie potrafi się powstrzymać. – Jakby przezornie przesunęła pieprzniczkę i solniczkę oraz pudełeczko na napiwki na swoją stronę lady, za kasę fiskalną. – Wie pani, chorzy rozładowują w ten sposób stres i napięcie. No i często kleptomania połączona jest z zaburzeniami lękowymi albo uzależnieniem od alkoholu czy narkotyków – zakończyła, brzmiąc, jakby wiedziała o czym mówi.
Chociaż akapit o przestępczej działalności Dumy był wyłącznie prowokacją narratorki i pomimo, iż powiedzenie teraz, że Eva w zasadzie nie uwierzyła do końca mężczyźnie gdy opowiadał o swoim dzieciństwie wyglądałoby obecnie na desperackie tłumaczenie się, trzeba by stwierdzić, że Iskra naprawdę miała wątpliwości. Spotkała na swojej drodze mafię i to po niej pozostały jej na brzuchu niemal niewidoczna, srebrzysta gwiazdka po 9mm Parabellum oraz kilka koszmarów w nocy.
Nie wiedziała kim Duma był, ale był za miękki.
A potem chwycił ją w talii i jej przewrócony do góry nogami, od kilku już dni, świat przechylił się jeszcze o kilkanaście stopni. I jak zawsze, niezdolna była do wykonania żadnego ruchu. Stała tylko jak to cielątko, jak sarna wgapiona ogromnymi oczami w światła reflektorów, które zaraz ją uderzą. Zmrużone, zielone tęczówki jak zawsze wpatrywały się w nią prześmiewczo i to właśnie ta znajoma, znienawidzona, pociągająca drwina była dla rudej impulsem uwalniającym. Podczas jego przemowy tajała, choć nie z chłodu, a z odrętwienia, które znów spowodował swoim dotykiem. Pod sam koniec przemowy, „panienki” i mętnej żaluzji o kwiatach była już pewna, że głos ma pewny i rozbawiony.
– Kim jesteś i co zrobiłeś z Dumą? A, nie, nie obchodzi mnie, co z nim zrobiłeś – uśmiechnęła się paskudnie, a potem niepostrzeżenie zagłębiła opuszki palców w bandażu na przedramieniu, które ją obejmowało. Tak tylko, by dość poczuł. Znaczy, gdyby czuł jak normalny człowiek.
Jak jej zdradziecka ręka znalazła się na ręce z bandażem – nie wiedziała.
To była zbyt dziwna sytuacja, by mogła tylko tak stać i słuchać. Utrata kontroli ją przerażała. Pokucie, strzelanina, Noritoshi, ucieczka z mieszkania, Ymel i jeszcze na deser te chłopaczyska, które zaatakowały ją tylko dlatego, że akurat byli znudzeni, a ona przechodziła.
Nie chciała, nie chciała, nie chciała wyładowywać się na Dumie, ale dlaczego znów próbował ją zdominować, znów przejmował całą kontrolę, znów widział w niej jedynie cel?
Prawdopodobnie połowa z tych zarzutów nie była prawdziwa, ale Iskra po prostu myśli jak Iskra.
A potem zabił ją kwiatami.
Cofnęła się o krok, oparła bokiem o bar i przyłożyła grzbiet dłoni do uszminkowanych ust, by ukryć uśmiech, który i tak migotał w jaskrawych oczach. Uśmiech był zaskoczony, zatrwożony, zdezorientowany i prawdziwy. Pewnie gdzieś też kryło się „radosny”, na razie jednak w głowie Evy obijało się wyłącznie „kim jesteś i co zrobiłeś z Dumą?”, ale tej frazy już użyła. Z drugiej strony, jego motanie się było ekstremalnie urocze. Gdyby jeszcze się zarumienił (całe szczęście, że nie miała informacji, że pąs mężczyzny przed nią byłby prawdopodobnie bławatkiem, bo umarłaby drugi raz, z wesołości), całe chmary fanek bishonenów miałyby niezłe używanie.
Po chwili wyciągnęła ręce i wzięła kwiaty, z premedytacją (i prawdopodobnie wrodzonym masochizmem) przesuwając przy tym palcami po dłoniach darczyńcy. A przeprosiny... przecież nie były konieczne. Z punktu widzenia Evy nie zrobił nic, czego powinien żałować. Pierwszy usłyszał zagrożenie. Nie dał jej wpaść do tamtego jaru. Przeżył.
A potem ona spróbowała go zabić.
Smagnęła goździkami w kierunku jego twarzy, jednak koniec końców kwiaty minęły lica, niemal delikatnie zatrzymując się na białej koszulce Dumy.
– Nie poniżaj specjalnie sam siebie – warknęła niskim głosem. – Tylko ja mogę ci to robić – dokończyła, a w oczach skrzyło się... właśnie. Coś.
– Są piękne – wtrąciła jeszcze raz, zanim rozpoczął epicką wypowiedź zawierającą wzmiankę o numerze buta – choć nie znoszę goździków. W moich stronach to kwiaty kładzione na grobie. – Podniosła na mężczyznę wzrok. – Chyba, że ten bukiet faktycznie ma jakiś ukryty przekaz. W takim razie bardziej uniwersalne byłyby chryzantemy.
Nie ma to jak zepsuć zupełnie atmosferę niewyparzonym jęzorem. Ale stwierdziła, że może łatwiej mu będzie, gdy ośmieszą nieco sprawę. Albo rzadko się zdarzało, by byli wobec siebie poważni, i dlatego to ona była zdecydowana sytuację zironizować.
Co mu jednak odpowiedzieć? Nie ufała teraz jasnowłosemu. Nie wiedziała do końca kim jest ten wysoki mężczyzna, który przed chwilą wręczył jej bukiecik kwiatów. Jakby nie znała tej łagodnej-nie-łagodnej wersji Dumy. Jakby cały czas oczekiwała ukrytego dna, jakby musiała być gotowa, że to tylko kolejny okrutny żart Lunatyka.
– Wiesz, cały czas czekam na chwilę, w której jednak wypalisz jak gimnazjalista „daję ci to ziele, boś głupia jak cielę” – stwierdziła, kręcąc lekko głową.
Chciała go dotknąć, podejść o ten krok, podziękować za życzliwość, za to, że może nawet się o nią coś martwił, ale nie potrafiła.
A potem przed oczami zalśniło jej na złoto i nagle wszystko pociemniało. Dwie sekundy potem odzyskała ostrość widzenia, ale słabość nóg pozostała. Spróbowała przytrzymać się blatu i zatoczyła się. Nawet – tamdaradam – w dobrą, czyli Dumy stronę.
Błagam, tylko nie teraz.
Możesz kierować NPC, nikt ci nie broni ;DAnonymous - 4 Maj 2015, 22:51 Gdyby się zastanowić, kleptomania nie byłaby mu tak obca, jak usiłował to udowodnić, ale skomentował słowa Evy pobłażliwym uśmiechem, poddającym w wątpliwość stałość psychiczną kogoś innego, niż Duma. Zresztą... Nawet jeżeli bliska, to wciąż był to dla niego czas przeszły, jak praktycznie większość złych rzeczy, które robił. Robił... ach, ta przeszłość. Przymusowa, przedwczesna emerytura źle wpływała na psychikę i zachowanie kilku osób - jego, jego ojca, wspólników jego ojca i dumnego, przyszywanego rodzeństwa, które, choć lekko rozbite, prawdopodobnie zapomniało już o najstarszym bracie, przekupione gadżetami od najmilszej i najlepszej macochy. Gdzieś w duchu jednak wiedział, że jeżeli nie spróbuje się wziąć w garść, znowu przyjdzie mu skończyć, tam, gdzie naginanie wszelkich zasad i norm - moralnych, prawnych, obyczajowych, religijnych, należało do codzienności. Z każdym ciosem, nożem wbitym w ramię, nienawistnym spojrzeniem karczków pod barami i innymi atrakcjami, które zsyłały na niego los, rozumiał, że zdecydowanie nie chce tam wracać. Z drugiej strony, myśl o stałej pracy, legalnym zarobku i zerwaniu z trybem koczowniczym, napędzały u niego dość irracjonalny strach. Klęska... nie służy w życiu. Sukcesom przegrana podobno już bardziej, ale te Duma osiągał już teraz, całkiem nieźle orientując się w swoim poplątanym życiu.
Kim jesteś i co zrobiłeś z Dumą? Wtedy był gotów nawet skomentować to w jakiś wyjątkowo ostry sposób, zacieśniając palce na jej talii, ale kiedy dodała szybko drugą część, udał zawód, decydując się na wyjątkowo niepasującą do niego podkówkę na twarzy. I jeszcze to wpijanie się w bandaże... Skłamałabym, gdybym napisała, że cokolwiek poczuł - no dobrze, poza lekkim mrowieniem, które skwitował myślą o złym opatrzeniu rany.
Kontrola, którą przypisywała Lunatykowi... zdecydowanie nie były celowa. To trochę jak zabawka w przedszkolu, którą małe dziecko samolubnie trzyma przy sobie i nie pozwala się innym nią bawić, ponieważ jest jego, jest n a j l e p s z a i boi się, że ją straci. Że ktoś mu ją zabierze. Że ktoś ją popsuje... Żeby nie było, że to zła postawa - to nie był rodzaj zabawki, którą rzuca się po kilku dniach w kąt, ponieważ dziecku sprezentowano nowe klocki lego czy Action Mana - to była ta, której nie oddaje się po latach, a leży starannie na półce, czekając dzielnie na to, aż ktoś weźmie ją ponownie, by powspominać stare i, przede wszystkim dobre (czasem nawet lepsze!) czasy.
Jednak Duma zdawał sobie sprawę z tego, że Eva nie była zabawką. Po cichu zdawał sobie nawet sprawę nawet z tego, jak bardzo dziewczyna jest lepsza i bardziej utalentowana od niego. Możliwe, że kierował nim strach przed utratą rudej - jeszcze dotąd nie widział osoby aż tak nieuchwytnej, dzikiej, a z drugiej strony tak rozumiejącej zasady gry i rozgrywającej ją w tak... nienaganny sposób. Duma po prostu nie miał pojęcia co robić z osobą tak niezależną i zachwycającej go na każdym kroku. Dlatego próbował różnych rzeczy - od wytknięcia zbyt głośnego stąpania, do noszenia na rękach. Markovski po prostu dekoncentrowała go, burzyła mu postrzeganie świata i zmuszała do nowych przedsięwzięć - tutaj należy wspomnieć zaskoczenie na twarzy malujące się na twarzy jego przyszywanej siostry (która pewnie w momencie pojawienia się Dumy pod jej liceum nie pamiętała o jego istnieniu), nastolatki w pełni swojej nastoletniości, którą chłopak dopadł po szkole, żeby powypytywać o posiadanie telefonu komórkowego. Nie, teraz się mówi na to smartphone, co za bzdura. Tak długo jak miałoby pomóc mu to w zachowaniu kontaktu z innym człowiekiem, byłoby dobrze, ale to zawiązywanie, brr, umów z innymi ludźmi, jakieś karty SIM i pamięci... To wyglądało jeszcze gorzej niż komputer, było małe i podatne na upadek - zdecydowanie nie dla niego.
A teraz chciał to kupić. Bez zwracania uwagi na te wszystkie wady. Bo ona była największą zaletą. W ogóle.
To... wciąż nie była chęć kontroli, a raczej zamartwianie się o nią. Jakkolwiek by tego nie okazywał Duma.
Eva zdecydowanie nie była dla niego celem. Gdyby chciał ją zdobyć, najpewniej posłużyłby się najlepiej znanymi metodami - tymi, o które oskarżała go w związku z konwersacją z Manettą łamanymi z bezpośrednim, wyjątkowo chamskim typem podrywu pod tytułem "pokażę wszystkim jaki jestem męski po to, żebyś zdała sobie sprawę z tego, że potrzebujesz mężczyzny takiego jak ja" (jedno z wtrąceń autorki: prośba o niewyobrażanie sobie tego ze względu na poważne obrażenia, hmh, powiedzmy, psychiczne... no i nie chcemy zniesławiać naszego Dumki, prawda?)
Poza tym, żeby zdobyć takie coś jak Iskra, trzeba by naprawdę było chwycić za łuk i hasać po całym lesie w celu schwytania jej i zjedzenia na obiad. Innej opcji chyba nie ma.
Obserwowanie jej reakcji na podbój kwiaciarni przez koleżankę kelnerki (której zresztą będzie musiał serdecznie podziękować), było chyba jedną z najbardziej satysfakcjonujących rzeczy, jakie w życiu doświadczył. Powinien częściej próbować takich trików. Romantyk, ale nie ten z romantyzmu, bowiem kula w głowie nie była najlepszą przyszłością po takim przedstawieniu (romantyk pozytywistyczny też nie powinien się zdarzyć... jednak podziękuje za rolę nowoczesnego Wokulskiego). Odgadywanie uczuć zawartych w jej oczach było kolejną rozrywką, na którą sobie pozwolił, znowu będąc zadowolonym z efektów.
Nie, oczywiście, że się nie zarumienił. Wystarczyło już, że wyglądał i zachowywał się jak skończony idiota. A taki biedny, rozgorączkowany i zdezorientowany Duma na cios kwiatami niemalże podskoczył, szybko powracając do lica tak beznamiętnego, że mogło jej się zdawać, że ułamki sekundy poświęcone na strach na jego twarzy mogły być tylko jakąś nieszkodliwą usterką rzeczywistości. Jednakże ośmieszanie Dumy trwało dalej, bo to wtrąceniu o poniżaniu, jego twarz zdradziło ponownie nowe uczucie na jego twarzy - zaskoczenie, które, napotkawszy zmieszanie, trwało aż do opanowania sytuacji przez "są piękne". To pozwoliło mu wrócić do lekkiego uśmiechu politowania "przecież wiem, że są świetne, sam w końcu je kupiłem". Kiedy znowu odwróciła kota ogonem, zachował już jednak spokój, nie wykrzywiając ust w inny sposób, dyskretnie zaś zmniejszywszy odległość pomiędzy nią a sobą - w niewielkim stopniu, ale wciąż. Na wspomnienie o grobach parsknął śmiechem i zdecydowanie wycofał się z czynu podziękowania dziewczynie za kwiaty. Wróci tu ewentualnie później, z jakąś tabliczką czekolady, coby jednak dziewczęcia do końca do siebie nie zniechęcić.
- Cieszę się, że zrozumiałaś przekaz - zażartował, żeby nie udowodnić jej, że nie miał pojęcia, jakie kwiaty wziął, co kwiaty symbolizują i że na groby składa się tylko określone ich gatunki.
Właściwie, kiedy napomniała o jakichś gimnazjalistach i wierszyku, był gotów już powtórzyć to, co powiedziała, udać, że wyrywa jej kwiaty i powędrować do kogokolwiek innego (chociażby w wyjątkowo znaczący sposób podejść z nimi do Ethanaela albo innego mężczyzny znajdującego się w okolicy), ale...
Musiał ją złapać. Właściwie nie musiał, bo pewnie jak zwykle poradziłaby sobie, ale ofuknęłaby go za jakąś typowo nieuczciwą postawę. A złapanie kogoś takiego jak Iskra było wyjątkowo proste, kiedy właściwie nie dzielił ich żaden mebel. Jedyne, co zrobił, to zapobiegł przewróceniu się stołka, odsuwając go, by złapać rudą lekko za łokcie i przyciągnąć do siebie, w celu całkowitego zamortyzowania upadku. Sam zachwiał się lekko, ale szybko odzyskał równowagę.
- No, z tego co widzę, goździki działają nawet nieźle, chociaż nie próbowałem jeszcze chryzantem - mruknął, odmawiając zdecydowanie rozkazowi puszczeniu jej wygłoszonemu samemu sobie w głowie. Uniósł rękę i poprawił kosmyki jej włosów, które opadły jej na twarz. Przebiegając zielonym spojrzeniem po jej ustach, wydał sobie kolejny rozkaz. No, ale on miał zadziałać przy obopólnej zgodzie.
Bawiło go to, że ich spotkanie wydarza się akurat tutaj - w jakieś herbaciarni pośród kompletnie nieznajomych osób, które zapewne bezwstydnie ich podglądają albo z pogardą uciekają wzrokiem, zastanawiając się nad kontrowersyjnością sceny odbywającej się przy ladzie. Szczególnie specyficznym doświadczeniem musiało być to pracownic, które zapewne nie miały pojęcia co zrobić z kompletnie zbzikowanym lunatykiem i mdlejącą rudą. Wywalić, nie wywalić, przyklasnąć, zaprotestować?
Halo, ziemia do Dumy. Przecież ona właśnie prawie się nie przewróciła, a ty myślisz o tym, jak o następnej, typowo romantycznej sytuacji. Mniej słabych książek, więcej podręczników medycznych. Jeszcze raz przesunął szybkim spojrzeniem po jej ustach i, by zwrócić uwagę na to, że może ją trochę za mocno ściskać, poluzował uchwyt, wciąż jednak trzymając ją w jednym z niemalże nadopiekuńczych uścisków. Znowu inne załamanie. Znowu coś może się dziać. Znowu...
- Niemniej jednak powinnaś usiąść. Agonia powinna odbywać się na leżąco, ale nie za bardzo masz, gdzie się ułożyć - hej, Duma. Wciąż jej nie puściłeś. - No i... Wszystko dobrze?
Poczekał na odpowiedź i, niezależnie od niej, poprosił cicho Manettę o wodę, z trudem na chwilę odciągając wzrok od Evy.
Wreszcie. Wreszcie przestałeś się rządzić. Kosztem idealnej chwili, aaale... Wciąż wreszcie.
Wciąż pamiętał rozmowę pod tamtym barem. Pamiętał, że miał ją opuścić. Pamiętał krzyk i wściekłość, wyjście z baru, niesienie jej... Czy nie wymagasz od niej zbyt wiele?
Pewnie nic nie jest dobrze, kretynie.
// chyba trochę za długo xDIskra - 8 Maj 2015, 22:52 Co ona tam na niego każdorazowo wymyślała? Że jest upierdliwym, nonszalanckim bubkiem, który zjawia się zawsze w odpowiednim czasie i miejscu, jak jakiś cholerny jednorożec? Nie, źle; baśnie opowiadają o książętach na jednorożcach. Albo koniach. Nie potrafiła rzeczowo myśleć w obecnej chwili.
Markovski, twój przypadek jest beznadziejny. Nierokujący.
Ale i tak uważała go za jedyną dobrą rzecz, która przytrafiła jej się po przekroczeniu Karminowych Wrót. Znaczy, tak, latanie na reniferze, przyjaźń z ekscentrycznym Anceu, cała ta magiczna otoczka były niezłe. Niemniej Duma był pierwszą osobą, człowiekiem, istotą, kim on tam sobie był, która stanowiła zagrożenie dla umysłu Evy. Był wyzwaniem.
Jest wyzwaniem.
Aż z wrażenia prawie zapomniała, dlaczego nie może się zadawać z magicznymi.
Wywarła zamierzony efekt, gdy chlapnęła bez sensu, że tylko ona ma prawo do nękania Lunatyka? Ha. Zaskoczenie na jego twarzy mogło oznaczać wszystko, jednak najważniejsze było, iż zdołała wywołać emocję inną niż bezmyślna obojętność. I inną niż ten zwykły, zadufany w sobie uśmiech, który rozciągnął zaraz wargi Lunatyka, maskując wszystko. I że wziął się w garść. Czuła się niemal dumna. Nawet powstrzymała kwaśny uśmiech i komentarz, gdy rzucił aluzją, że to kwiaty dobrał specjalnie do okazji.
Potem, dzięki za to wszystkim siłom, on też utrzymał język za zębami i nie rzucił żadnej uwagi dotyczącej jej stanu. Well, spostrzeżenie o chryzantemach uznała za zabawne i, co więcej, całkiem trafne. …Szczera Iskierka! Proszę państwa, właśnie miejsce miał oksymoron. A może to oszołomienie z powodu jego rąk bezpośrednio przy jej twarzy, włosach.
– Spokojnie, na złość tobie nie zamierzam umierać – głos miała słaby i pewnie nie dałaby jeszcze rady stanąć o własnych siłach z tymi mroczkami przed oczami, ale o parsknięciu to pamiętała. Uścisk jego dłoni przywitała z wdzięcznością, choć nie powiedziała o tym ani słowa, zastanawiając się nad przyczyną nagłej słabości. Fizycznej, co nie zdarzało się rudej często. Sięgnęła tylko lewą ręką ku ladzie i tam zostawiła bukiecik goździków – bo bała się, że mogłaby je w obecnej pozycji połamać lub zgnieść, a pasowałoby je zabrać do domu i wybudować dlań jakiś ołtarzyk, prawda?
Opuściła kwiaty delikatnie na blat i przetarła palcami oczy.
– Chyba przydałoby się więcej snu – wymamrotała do siebie. – I jedzenia.
Potem ręka swobodnie opadła na ramię mężczyzny, blade palce niemal muskały koniec rękawa T-shirtu, gdy przytrzymywała się, by znów nie polecieć.
Pewnie powinna czuć się zestresowana, zażenowana albo choć niepewna, pewnie powinna zesztywnieć albo omdleć w jego ramionach, ale Eva nie posiadała takich cech w charakterze. Ponownie cieszyła się, że jasnowłosy jest tak niedaleko i cieszyła się faktem, iż w głowie kotłowało się jej od myśli, że znów nie wie czy Lunatyk udaje, czy faktycznie czasem potrafi być delikatny. (W chwili, gdy sobie to uświadomiła, prawa ręka jej drgnęła jakby chciała wymierzyć samej sobie porządnego facepalma.) Może tylko trochę się na siebie złościła, że wyobrażała sobie nie wiadomo co; zupełnie jak gdyby znowu miała piętnaście lat i zaczytywała się w Jane Austen. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że głównie czuje podekscytowanie i z trudem powstrzymuje cisnący się na usta uśmiech. Nawet pomimo, że dopiero zbieg okoliczności musiał doprowadzić do takiej sytuacji.
Jedynym przejawem nieśmiałości rudej był fakt, że jeszcze nie spojrzała mu w oczy, choć tak blisko był. Choć w zasadzie, być może, właśnie z tegoż powodu. Wzrok dziewczyny błądził po białej koszulce, wstążce od goździków, wykończonych drewnianą boazerią ścianach, podczas gdy zwyczajne uniesienie głowy wydawało się gestem przekraczającym jej pokłady odwagi.
Usłyszała kiedyś od Azarenko – prawdopodobnie była to złota myśl z któregoś z romansów lub obyczajówek, które Kaliniątko czytuje – że większą władzę posiada to z dwojga, kto mniej kocha, lubi, troszczy się; które sprawia wrażenie, że mniej mu zależy.
Czy ruda przyznawała aforyzmowi rację? Ano nie tylko z entuzjazmem przytakiwała, ale i przekonała się o tej prawdzie na własnej skórze. Gdy przed oczami pojawił się obraz maman, taki sam jak dwa i pół roku temu, gdy widziała ją po raz ostatni – wyprostowanej, z czerwonymi plamami gniewu na chudej twarzy i rękami poplamionymi atramentem, bo od kilku lat jak nigdy rzucała się w wir pracy – musiała ukryć twarz obleczoną gorzkim uśmiechem w koszulkę Dumy, bo wiedziała, że to prawda. Tylko, że jej matka nie sprawiała żadnego wrażenia.
Czy przyznawała aforyzmowi rację i w tej chwili, bo to była kwintesencja całej tej długiej dygresji? Jak najbardziej, ale powoli uczyła się nie uciekać, nie omijać, nie tworzyć mostów pomiędzy prawdą a kłamstwem. Przez niego, u licha.
Wymamrotała więc niemal w materiał, pamiętając, że czerwona szminka i białe tkaniny raczej za sobą nie przepadają, że nic nie jest dobrze. Potem zapytała samej siebie, od kiedy to Eva Markovski mówi do rzeczy. Dosłownie.
Nikogo wokół nie ma – nie musi udawać. Znaczy, nie jest to prawdą, ale bardziej niż prawdopodobne, że nikt nie będzie miał wystarczająco dużo odwagi cywilnej by im przerwać, szczególnie, że obecnie naprawdę nie wyglądają jakby zamierzali zdemolować lokal.
Uniosła czoło, które opierało się dotąd o pierś Lunatyka, zadarła podbródek w wyrazie oślego uporu i oznajmiła, sondując zielone tęczówki:
– Nic nie jest dobrze i prawdopodobnie nie będzie dobrze. A przynajmniej nie chcę, żeby było. – Och, och, ile niepotrzebnych powtórzeń wyrazowych w jednej krótkiej wypowiedzi. Ciekawe na ile mężczyzna pamięta swoje słowa sprzed tamtego baru?
Potem zebrała się jednak w sobie, ukryła gdzieś tą bezczelną, egoistyczną, nad wyraz szczerą rudą, i postanowiła zdać mu relację, o którą prosił, choćby dla wypowiedzenia tego na głos: dla przyznania, że jest cholernym magnesem na kłopoty i kryj się kto żyw.
– Wiesz ile Cię ominęło, bo spadłeś z tego zbocza? – zapytała tonem, który w przewrotny sposób sugerował, jakoby naprawdę zdarzyły się rzeczy, których świadkiem nie był, a ma czego żałować. – Prawie mnie postrzelili gdy broniłam nastolatki, którą postrzelili najpierw. To już było zupełnie po tym, jak uciekłam tym małpom, oczywiście. Potem półbosa dowlokłam się do mieszkania i w jakiś dziwny sposób mój współlokator akurat tego ranka postanowił dostać ataku klaustrofobii tak, że prawie wyskoczył przez okno. Wieżowca.– Niektóre ze słów były akcentowane bardziej, jakby miała przy nich ochotę przewrócić oczami. Ogólnie cała wypowiedź aż się lepiła od kiepskiego sarkazmu. – Wyglądał jakby oszalał i chciał mnie zabrać przez to okno ze sobą, więc uciekłam z domu. Potem okazało się, że napisała do mnie moja siostra! Nie, nie ta nad którą się zawsze trzęsę, ale inna, przyrodnia, która na dniach właśnie dowiedziała się o swoim pochodzeniu i moim istnieniu! Nie sądziłam, że mój tatuś jest zdolny do wywinięcia takiego numeru nawet pomimo tego, że z matką i święty by nie wytrzymał. No i nie wiedział wtedy jeszcze o niczym, oczywiście, ale jeśli i Izabela okaże się być równie nienormalna co i ja i Joanne... nigdy mu tego nie wybaczę. – Przygryzła policzek od środka, zastanawiając się ile jest w tej historii niedomówień i przeinaczeń, i nadal nie patrzyła Dumie w oczy. Ale tym razem po prostu bardzo chciała się nad sobą poużalać. I chyba nie dlatego, że to było dużo za dużo nawet jak na nią – choć było – a dlatego, że po raz pierwszy od dawna znalazł się ktoś, kto by wysłuchał całej tej jej paplaniny i nie uciekł gdzie pieprz rośnie. No i nadal byli w herbaciarni, między ludźmi, więc spłyciła historię tak, by (nie)chcący zasłyszana, pasowała do ludzkich, „normalnych” standardów. I mówiła bardziej szeptem niż normalnie. I wciąż nie oznajmiła najważniejszego w jej mniemaniu.
[Twój post był... długi. xD Dawno nie miałam takiej radochy.]Anonymous - 9 Maj 2015, 22:53 Ależ Duma wolałby być jednorożcem, niż jakimś księciem, wyrwanym żywcem ze słabej ekranizacji z którejś z bajek wygładzonych na tyle, by podeszła najmłodszym widzom. Po pierwsze - żeby być księciem, trzeba być dobrze wykształconym członkiem sfer wyższych, a on nawet nie dorastał im do pięt. Oszustów, złodziei czy kurew nie widywało się pośród arystokracji (głównie dlatego, że ludzie ci bardzo dobrze się z tym kryli), raczej nie przepadał za końmi, chociaż jednorożca mógłby przygarnąć (kto nie chciałby przygarnąć jednorożca?), a garniaków unikał jak ognia ze względu na niewygodę, którą niosły ze sobą. A... rzeczowe myślenie w jego towarzystwie nie jest wskazane - wydaje mi się niemal, że powinno się je odrzucić na rzecz bezsensownego słowotoku, który mógł - ale tylko ewentualnie - zagłuszyć i uciszyć Lunatyka. A gdyby, co gorsza, ten słowotok miał logiczne podstawy, był dobrze wyważony i trafiał prosto w niego...
To jest jeden z talentów, które posiadała Eva - trafianie w sedno. Każda huśtawka nastroju, każde parsknięcie poirytowania, no i każda słabość, której nie był pewien Duma... Niezrozumienie sytuacji tylko bardziej wciągało go weń. Na codzień wmawiał sobie, że Iskra była tylko chaotyczną choleryczką, która nie pozwalała mu rzucić jej w błoto, bo słabość... do niej była zbyt silna. Co za paranoja - słabość i siła postawione naprzeciw sobie, a jednak łączące się w coś, czym była Eva. Kolejne oksymorony i niedomówienia. Mógłby skłamać i stwierdzić, że jest człowiekiem niezwykle poukładanym, a ona burzyła mu cały ten porządek - ale tak nie było. Porządkowała niejako burdel w głowie, bowiem pojawiała się tam ona w postaci priorytetu. Wytyczała kierunek, w którym miał iść. Że często wybierał zły zwrot, to już inna sprawa... Powinien powrócić do jeżdżenia po niej, a nie traktowania jej... w taki sposób.
Ale teraz już było za późno.
- Eva nękałaby mnie pewnie nawet po śmierci - mruknął, obserwując, jak odkłada kwiatki na ladę.
Ołtarzyk? Proponowałabym złożyć je na ołtarzyku Dumy, a nie bez sensu tworzyć następny. Strata miejsca, czasu i rozłożenie na części uwielbienie do Jegomości. proponuję honorowe miejsce obok przeżutej przez niego gumy, sukienki czy bluzki, której dotknął Duma, nabo... Chociaż nie, to chyba nie był jej dom. Och.
Delikatny Lunatyk brzmi bardzo źle, ale Lunatyk udający... brzmi jeszcze gorzej, chociaż pasuje do dumnego klimatu. Te stereotypy - każdy, tfu, "gangster" musiał być koniecznie zły/bez serca/przewrażliwiony/ignorantem... no dobrze, może kilka z tych cech pasował do niego, ale to tylko ze względu na skrzywienie zawodow... bycie soba. Może i spędzał połowę dnia włamując się do domów, wyłamując zamki samochodów i okradając przechodniów, ale pół dnia spędzał też w bibliotece ze względu na to, że chciał się czegoś nauczyć. Ponoć czytanie książek uwrażliwia... ale bycie Dumą uczy trzymania buzi na kłódkę. Stąd kolejny, prześmieszny tragizm postaci - motyw stary jak świat, oklepany i przepisany na tysiące, czy nie setki nowych tytułów ksiąg. Tajemnica, popieprzeni znajomi, Eva, zagrożenie i prośba o święty spokój. Prośba, której nikt nigdy nie słyszał. To... właściwie jest trochę smutne.
Pozostało mu tylko trzymać Evę blisko siebie, w obawie, że ją straci, po cichu prosząc, żeby czuła się na tyle źle, żeby nie odczepiła się od niego przez kilka następnych deka-minut. Fakt, że nie patrzyła mu w oczy, niejako rozumiał - wciąż pozostawała rudym, złym i wrednym stworzeniem, które było na tyle specyficzne, że należało szanować nawet całą apatię i szyderę, ktorym czasem emanowała. Chociaż... chyba to właśnie lubił w niej najbardziej.
Złota myśl... nie. Znaczy, prawie tak, bo sprawianie wrażenia, że komuś mniej zależy... To chyba na swój sposób odpychanie faktu, że człowiek jest aż tak uzależniony od postaci, która w tak niewinny i szczery sposób okazuje uczucie. To jest strach. Strach przed szczerością, który zagania człowieka w kozi róg, bo wymagania odrzucenia wstydu, zignorowania nacisków społeczeństwa i ujawnienie bolączek, konfliktów i innych, niewygodnych spraw - a z tego kąta delikwent usiłuje resztkami sił sterować swoją, powiedzmy, drugą połówką, żeby przynajmniej udawać, że ma nad nią kontrolę. Inna sprawa, że w tym momencie druga osoba albo podkula ogon i wraca do osoby, albo robi wszystko, by zaprzeczyć jej, wpadając w wir wydarzeń, których nie można nigdy do końca ogarnąć.
A szczerość popłaca. Tak mówią w bajkach, kreskówkach, książkach, mediach i podobno nawet w rzeczywistości - chociaż... tam rzadziej. Ale z drugiej strony, nie wypada kłamać mamie, tacie, siostrze, nauczycielowi, czy... przy Dumie, najważniejszym i najlepszym członku każdej, poukładanej familii.
Spotkał się z jej oczami i nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu, całkowicie nieadekwatnego do niepokojących słów Evy. Spróbowałby zapomnieć - w końcu ona sama sprowokowała go do tych słów.
- Powinienem w tym momencie zabrać ci te kwiaty, obrazić się i wyjść - niestety przeszkadza mi fakt coś, co miało czelność się do mnie przyczepić - jak to zwykle, musiał koniecznie zaczepić, utrzeć nosa, ale ciepły uśmiech miał zakamuflować niecne zamiary Klucznika, który uniósł zabandażowaną rękę wyżej, by od niechcenia musnąć, niby potargane, końcówki jej włosów. Opuścił rękę ponownie, palce składając na dolnej partii żeber. Właściwie mógłby teraz spokojnie je policzyć - chyba trochę schudła.
Później Iskra zaczęła mówić, a Duma zaczął stopniowo na swojej twarzy ukazywać zmniejszenie ilości oksyhemoglobiny w naczyniach krwionośnych skóry lub błonach śluzowych. Podobno mężczyźni nie są tak wielozadaniowi jak kobiety - stąd potrzebował chwili na przetrawienie informacji podanych przez Iskrę. Poczuł nawet jakieś mrowienie, sugerujące lekkie przekręcenie prawdy, ale nie przejął się zbytnio, rozumiejąc i zakładając, że ogół i wydarzenia jednak nie musiały być nieprawdziwe (a także nie chciał uwierzyć, że to wszystko zmyśliła - nadzieja matką głupich, prawda?). Następnie znowu wykonał ruch - tym razem dotknął jej szyi, wpatrując się w nią bowiem nieprzytomnym spojrzeniem zauważył coś, co odciągnęło jego uwagę od hipnotyzujących tęczówek i westchnął w sposób... wyjątkowo dla siebie nietypowy. A skoro już był przy jej szyi, odważył się też dotknąć jej brody i spróbować podnieść ją lekko, by spojrzała mu w oczy, a nie rozglądała się dookoła tak, jakby szukała najbliższego wyjścia ewakuacyjnego.
- Zdecydowanie przydałoby ci się więcej snu i jedzenia - doszedł do wniosku dumny mędrzec, wędrowiec i sługa boży.
Hmh.
- Próbowałem wrócić, ale... miewam małe problemy z orientacją - z serii do swojego domu trafiam tylko dlatego, że stworzono w tym celu specjalne, dyskretne znaki. a skoro jeszcze ich nie zdjęto... to znaczy, że dalej tam ciebie chcą. - Ale nigdy nie pomyślałbym, że ta Eva, która ledwo stoi przede mną, traci kontrolę. I decyduje się w takim razie pójść na herbatę z jakimś nieznajomym, nie zwracając uwagi na nieopatrzone rany. Jesteś nie do zniesienia.
Tak, tak. Chełp się cudzym nieszczęściem. W końcu tego oczekuje od ciebie ona, nagle wylewająca na ciebie wszystkie żale, te gorzkie i mniej gorzkie. Powinieneś być wdzięcznym, gotowym z radami i radować się możliwością odpowiedzi na każde z nich. Na koniec paść jej do stóp i obiecać przenieść jakiś łańcuch górski, byle tylko najwyższa i najbardziej ruda księżniczka Markovski poczuła się lepiej. Tymczasem Duma nie mógł wyrzucić z głowy myśli kim był jej współlokator, co do cholery pokusiło ją do wejścia na linię ognia i jakim cudem idiotą trzeba być, żeby skrywać swoje dodatkowe dziecko tak długo. Teraz, kiedy ją obraził... podjął próbę niczego innego, jak pocałunku, duh, takiego, po którym zdecydowanie powinna mu dać w twarz. Gdyby dała mu w twarz, chyba spotęgowałaby jego uciechę i radość z okazji dnia Zwycięstwa i Porażki Dumy - porażki ze względu klęski na linii relacji Iskra-Duma, zwycięstwa na linii frontu, gdzie dumnie panoszył się i robił, co mu się żywnie podoba. Jak zwykle. Jej prawie nie zabili... bodaj trzykrotnie, jego będzie mogła teraz zabić za pierwszym razem. Był całkowicie odsłonięty i nie zależało mu zbytnio na utrzymaniu gardy - ale nigdy nie pomyślałbym, że ja, Duma, który ledwo stoję na nogach, tracę kontrolę.
- Jesteś także najodważniejszą z osób jakie znam. I ostatnio mniej tupiesz. A przynajmniej robisz to ciszej - odsunął głowę, po dłuższym, zdecydowanie nader długim kontakcie z Evą, a krzywo-lekki uśmiech Dumy teraz prezentował się bardziej krzywo-lekko niż zwykle. - ...I, jako że powinienem ci doradzić, proponuję znaleźć jakieś dobrego psychoterapeutę, bo wieeesz... może nie jestem Krzystofem Kolumbem, odkrywającym Amerykę, ale u ciebie jest naprawdę niezbyt dobrze. Chociaż siostrę da się załatwić w prosty sposób, z lokatorem pewnie da się dogadać, skoro z nim mieszkałaś, a ojciec... wydaje mi się, że i tak pożera go już ogromne poczucie sumienia - zmień ton, młodzieńcze. Cieszysz się jak głupi z nieszczęścia innych. - Kule cię omijają, uciekłaś małpom, uciekłaś lokatorowi, poszerzyłaś kontakty... Żyć, nie umierać.
W twoim przypadku tylko pisać testament.
Hej, przecież nawet nie masz co i komu zapisać w spadku. A. To. Ci. Heca.Iskra - 12 Maj 2015, 00:39 Do głowy przyszła jej kolejna nastolatkowa mądrość, mianowicie: „a po śmierci dalej bądźmy przyjaciółmi i razem straszmy ludzi!” lub coś w ten deseń. A przynajmniej Eva, wedle jego słów, nawiedzałaby Lunatyka. I on twierdzi, że nie nadaje się na romantycznego romantyka! Poradziłby sobie nawet bez kulki w głowie.
To ogólnie zastanawiające, że zostawały jej w głowie rozmowy, które odbyła z Kaliną lata temu, ciekawostki, które jej opowiadała i groźby, którymi Azarenko raczyła rudą, gdy ta spoczywała w głębokim fotelu w jej wymuskanym gabinecie lekarskim. Pamiętała wszystko, co się tyczyło Kaliny, co się tyczyło sporadycznych e-maili od Marka, wycieczek z tatą czy jej piętnastych urodzin. A potem kolejnymi checkpointami były rzadkie wizyty u Joanne, a potem... A potem było Lustro ze wszystkimi jego cudami i strachami. I Iskra w gruncie rzeczy nie wiedziała, czy powoli zaczyna się cieszyć, że trafiła do Szkarłatnej Otchłani czy jednak oddałaby wszystko, by przerwać to błędne koło u początku i nie mieć za babkę Sabiny Marionetkarki.
Zacisnęła usta na te rozważania, bo po raz kolejny zdradzała nimi Joanne. Tylko bycie starszą siostrą spowodowało, że nie znalazły się w odwrotnej sytuacji. Nie wystarczyło to jednak, by ruda odsunęła się od mężczyzny i za tę zmianę priorytetów nienawidziła się jeszcze mocniej.
Nawet nie pomyślała, że Duma mógł stwierdzić, iż wąska kreska jej ust to odpowiedź na jego komentarz.
Gdyby udawanie, że komuś mniej zależy było faktycznie udawaniem, można by było wchodzić w zapytania, dlaczego ten ktoś boi się okazywanego uczucia, jak długo zamierza grać rolę Piotrusia Pana czy czy uczucie, którym darzy tą druga osobę jest naprawdę tak mocne jak sądzi, skoro obawia się ludzkich spojrzeń i słów. Schody zaczęłyby się, gdyby przypuścić, że temu komuś naprawdę zależy mniej, zaś to szczere uczucie wykorzystuje do manipulacji osobą „bardziej kochającą” lub sądzącą, że stara się za mało, troszczy za mało, jest użyteczna dla drugiej strony za mało.
Albo po prostu zależy mu mniej lub wcale.
No, Iskra. Nie ma to jak zwarzyć sobie humor bezpośrednio przez słowami i gestami, których pragnęłaś odkąd porzuciłaś wszystkich, których dotąd kochałaś. Idealnie się nastrojem zgrałaś ze swoimi, które wypowiedziałaś umyślnie: „nie jest dobrze i mam nadzieję, że nadal nie będzie”.
Jakąż jesteś małą idiotką.
To, że żartował z niej jak zawsze, może i już nie szydził, ale nadal naigrywał się z każdego zdania stanowiło jakąś podporę, kotwicę bezpieczeństwa w relacji, która zaczynała niebezpiecznie przypominać równię pochyłą.
– Może i bezpieczniej by było, gdybyś wyszedł – zasmęciła w tonie, który już kiedyś słyszał: „zniszczę i Ciebie”. Wyszło to jednak nieprzekonująco, a już zamarło zupełnie, gdy uniósł rękę.
W gruncie rzeczy nie podejrzewała, że Lunatycy mogą mieć problemy z orientacją w terenie. No bo błagam! Mogą się dostać w każde dowolne wybrane miejsce w trzech światach z tego co wiedziała.
...Chyba że to był powód. Gdy musiał się poruszać „normalnie”, z pewnością nie było to dla niego naturalne. A organ nieużywany zanika, i nie była to tylko wiedza wyniesiona z lekcji biologii.
„Przyszłam tu, bo właśnie chciałam zachować kontrolę...” zaczęła protestować słabo. Najwyraźniej za słabo. I po chwili chyba nawet była zadowolona, że tak naprawdę potrafi się kłócić, ale nie potrafi być asertywna. Choć za to „jesteś nie do zniesienia”, które wydawało się jakoś znajome, powinna go po prostu ugryźć.
A jednak jeśli myślał, że zechce go w trakcie zabić, to i owszem, ale z pewnością swoimi dzikimi reakcjami. Przyciągnęła go bowiem bezceremonialnie, nie przejmując się gapiami w herbaciarni.
– Już myślałam, że nigdy tego nie zrobisz – oświadczyła potem, by w prosty sposób zakomunikować, że nie dla niej podchody i czułostki. To, że Duma potrafił być łagodny, nie oznaczało, że był słaby. Stanowiło tylko dowód, że tak jak ruda miał dwa bieguny. Nikt nie wyobraża sobie przecież Evy prasującej koszule pomimo całej delikatności jaką teraz okazywała.
A jeśli wyobrażał, to powodzenia.
Długie palce nadal pozostawały wplecione pomiędzy końcówki popielatych włosów. Co w gruncie rzeczy wiedziała jeszcze o dumie? Tfu, Dumie.
Mało, niemalże nic. Tylko tyle, ile sam zechciał zdradzić i co do czego nie miała nawet pewności, że jest prawdą, a na pewno wyłącznie prawdą. Chciała jednak wierzyć, że uśmiech mu się ocieplił ze względu na jej osobę, a nie tylko z powodu kolejnego żartu, który dla niej wymyślił. Po raz pierwszy od dawna pozwoliła sobie przyjąć czyjeś uczucia i bez względu czy były prawdziwe czy fałszywe, niemal nie wzdrygała się przed swoją naiwnością. Podręczymy się w duchu później. Teraz jeszcze momencik pożyjmy chwilą.
– Tupię tak samo – oświadczyła z uśmiechem, którego nie potrafiła powstrzymać. Oczy mrużyła, jakby patrzyła prosto w słońce. – Może po prostu się przyzwyczaiłeś. Będę musiała wymyślić coś nowego.
Słuchając jego litanii, nie wiedziała co w zasadzie powinna czuć. Koniec końców, po tych wszystkich unikach i obelgach, usiłował jednak powiedzieć jej coś, co choć przypominałoby poradę. A może po prostu sprawiała takie rozpaczliwe wrażenie, że chce by ktoś powiedział jej, ze wszystko da się rozwiązać?
Nie da się.
– Nie miej mi tego za złe – odparła w końcu, krzywiąc się tylko na to „żyć, nie umierać” – ale nie chce od ciebie żadnych rad. Przynajmniej... na razie. – Ugh, to wyszło... źle. – Jak lamersko to nie brzmi, wychlapałam wszystko, bo faktycznie chciałam, żebyś wiedział co u mnie. I, co zabrzmi jeszcze słabiej, to wszystko nie jest takie proste, na jakie wygląda. – Zmarszczyła brwi. – Brzmię jak te wszystkie banalne idiotki z książek, z których tak szydziłam. – Ale to pewnie dlatego, że pod opuszkami cały czas czuła skórę Lunatyka, linię włosów, tkaninę koszulki.
Przypatrzyła mu się uważniej, a potem zrobiła coś, do czego podświadomie dążyła od pierwszego ich spotkania: wyciągnęła rękę i dotknęła koniuszkami palców miejsca, gdzie skóra pod okiem była niegdyś koloru siniaków, które miała na ramionach, potem zsunęła je niżej i na koniec zatrzymała w kąciku ust. Nacisnęła go lekko i uśmiechnęła się paskudnie:
– Jesteś cały usmarowany szminką.
Kątem oka zauważyła na ladzie stojak z papierowymi serwetkami, ale nie ruszyła nawet ręką. Dla obojga będzie lepiej, jeśli nawet nie będzie pretendowała do prasowania koszul i wycierania jedzenia z brody.
– W zasadzie, możemy wyjść gdzieś na zewnątrz? Mam dość bycia małpką w cyrku - oświadczyła, podnosząc na koniec głos, gdy spiorunowała wzrokiem siedzącego najbliżej klienta.Anonymous - 12 Maj 2015, 22:54 Właściwie wizja Dumy i Evy w prześcieradłach, udających duchy, jest nawet urocza. Lunatyk jednak nie wyobrażał siebie w życiu po śmierci - perspektywa powrotu tutaj i ponownej, bezcelowej tułaczki po trzech światach... nie napawała go optymizmem. Z drugiej strony, byłaby to szansa na zobaczenie się z bliskimi... jakimi bliskimi? Ach, byli jeszcze rodzice z krainy ludzi, chociaż już kilkakrotnie został ostrzeżony przed pojawianiem się w domu. Zachowywał się trochę jak kundel, który, pomimo wszelkiego odrzucenia, wciąż wraca w jedno miejsce, które uważa za swój azyl, skowycząc i błagając o pomoc... Dobrze, bez przesady. Duma nie poprosiłby nikogo o pomoc tak bezpośrednio... był w końcu Dumą. Ewentualnie mógł błyszczeć tępymi ślipiami i udawać, że wcale nie przyszedł tutaj i wcale nie zdaje sobie sprawy z tego, że już tutaj nie należy.
Gdybyś rozegrał to w inny sposób...
Gdyby.
Romantyk? To wszystko przez te bluźniercze książki! Twórcy zła i bezprawia na ziemi... Mogę napisać, że kulka w głowie Dumy by się przydała i byłoby to prawdą, ale nie rozwinę tej myśli ze względu na jeden podstawowy czynnik - rozdrapywanie ran, które i tak były niezagojone. Dodatkowo, jak na rany lunatyka, niezwykle opornego na ból, bardzo mu dokuczające.
Ale i tak po śmierci możemy dalej być przyjaciółmi i razem straszyć ludzi!
Chociaż nie potrzebujemy do tego śmierci.
Nie wszyscy znają miłość taką, jaką powinna być - chodzi mi tutaj o zbliżone wzorce z ksiąg... gdyby wciągnąć w to Platona, można napomknąć też o anamnezie, świecie idei i rzeczy i teoretycznej świadomości człowiek na temat pewnej określonej konwencji... Ale nie każdy ma takie przykłady w życiu. Miłości i uczuć też trzeba się w jakiś sposób nauczyć - prawidłowych, obowiązujących w społeczeństwie reakcji, utrzymywania więzi, śmiałego okazywania uczuć. Czasami strach jest większy od człowieka - może i mógłby traktować to jako strefę bezpieczeństwa, ale może skończył tak z innych powodów... Symbioza nie jest prosta. Sprawia problemy ze względu na kooperację. Ach, nie wspominając już o charakterach i dochodzeniu do porozumienia - teoria o dwóch połówkach jest piękna, ale to wciąż są dwie połówki, które mogą być po przeciwnych krańcach świata.
Ale to prawda - może to też świadczyć o wstydzie czy braku przejęcia drugą osobą (lub o wyzyskiwaniu jej).
Może Duma bał się aż za bardzo. Bał się słów i gestów, które ostatnio w dość wyjątkowy sposób skazały go na śmierć w swoim otoczeniu, dlatego tak długo z tym zwlekał, zasłaniając się obelgami czy nader krytycznymi wyrazami na temat Evy. Rzeczywiście, chciał stworzyć jakieś... fundamenty dla tej relacji. Szydzenie było podporą dla niego, bo miała przypominać mu o tym, kim mogłaby być Iskra. To chyba była jakaś żałosna próba chwytania się brzytwy, wyrażanie czysto teoretycznie obiektywnego zdania na jej temat, by kompletnie nie stracić głowy. Zobacz, jak ci to wyszło. Zabetonowałeś w tym związku najbardziej dziecinny sposób, jaki mogłeś wybrać i teraz usiłujesz stworzyć z tego coś... obiecującego.
Po raz pierwszy od dawna poczuł, że zabrakło mu powietrza. Wiesz, Duma, nie na tym do końca polega dławienie się strachem...
Może i bezpieczniej by było, gdybyś wyszedł?
Ach, skądże, to nie jest powód swego rodzaju niepełnosprawności lunatyka. Po prostu był idiotą i miał ogromne problemy z mapami czy kojarzeniem krajobrazów.
Akceptację przyjął z podwójną akceptacją (zdanie, składnia, hihi), po raz pierwszy od dawna ciesząc się w duchu jak dziecko. To było mniej-więcej to uczucie, które towarzyszy głównemu, nastoletniemu bohaterowi, który po latach starań i zrobieniu czegoś naprawdę niebezpiecznego, decyzją kolegów, o których się stara, zostaje przyjęty do ich sławnej, konserwatywnej kliki. Klepanie po ramionach kumpli, przeciągłe spojrzenia zachwyconych dziewcząt... Mu jak najbardziej wystarczyło jedno spojrzenie i jej ciało na tyle blisko, by po kąśliwym komentarzu tylko mieć ją bliżej - ręka jego zaplotła się wokół jej talii, drugą zaś wspierał jej rękę zaczepioną o jego włosy.
- Nie chciałem rzucać się na ciebie na samym początku znajomości - mruknął. A skoro czekała, czemu sama tego nie zrobiła? Tutaj powinnam rozpocząć dywagację na temat równouprawnienia i partnerskiego rodzaju rodziny zbudowanego na pytaniu "dlaczego akurat mężczyzna zawsze musi brać sprawę w swoje ręce?"... Nie wspominając już o "dlaczego to zawsze kobieta ma prasować koszule...?" Tego nie zrobię, ponieważ myśli Dumy nie zajmowały się tą częścią socjologii - bawiły się za to świetnie w myśleniu na temat Evy, radośnie sumując wszelkie zalety jej wyglądu i charakteru. Opracowywał też nową technikę uśmiechu, wyrażającą całkowitą, czystą radość z powodu nowego doświadczenia - przekraczamy bariery. Póki co wyglądało to dosyć głupkowato, ale praktyka czyni mistrza.
Jego wiedza o Evie była bardzo powierzchowna, ale był spokojny - bo nie wiedział, co mogłoby zniechęcić go do niej. Może jakaś sekta skupiająca w sobie reptiliańskie zastępy Aniołów Nieba, łączących siły z Mosadem, Pentagonem i KGB. To... dałoby mu zdecydowanie do myślenia, że... może... to nie jest partia dla niego.
- Umiesz tańczyć? - wypalił nagle, w odpowiedzi na tupanie. Tak. Nie zawsze musimy komentować pytania Dumy, bo wynikały one czasami ze zwykłej, nieskalanej niczym ciekawości.
Hej, próbował. Wiedział, że wyszło mu to słabo, ze względu na kompletne oszołomienie, ale widok Iskry przed sobą nie pozostawiał mu zbyt wiele trzeźwego myślenia do zagospodarowania.
- Wiem, że nie jest - chyba jego wypowiedź miała na celu udobruchanie jej w jakiś nowy, przełomowy sposób. Oczywiście, że nie wyszło. Na wtrącenie o idiotkach, jego uśmiech zbladł, ale ze względu na jakąś chęć zaprezentowania nowego uczucia, co znowu nie wyszło zbyt dobrze. - Jak dobrze, że nie jesteś jedną z tych idiotek. Użeranie się z takimi jest dosyć męczące.
A potem zaczęła coś wyprawiać z jego twarzą. Niezrozumienie, zaskoczenie i obserwowanie nie jej ruchu, a oczu, sprawiło, że poczuł się jak... zawsze w jej otoczeniu - głupio. Kiedy powiedziała, to, co miała do powiedzenia, westchnął teatralnie i uśmiechnął się szeroko. - Myślisz, że to działa w jedną stronę, Evo?
Odsunięcie się od niej sprawiło wszakże wiele problemów, bo poczuł się niemalże jak niepełnosprawny umysłowo czy fizycznie, przypominając sobie o ludziach i miejscu, gdzie się znajdował. Dopiero teraz zrozumiał, że plan nie był aż tak genialny, jak być powinien. Phi, herbaciarnia. Wyrafinowana restauracja, spacer... Nie, to brzmi zbyt nudno. Chwycił serwetki i podzielił się nimi z Evą, rozpoczynając walkę ze szminką na twarzy, co musiało wyglądać z początku na walkę z wiatrakami, aaale doprowadziło do częściowego sukcesu.
- Tym razem się zgodzę - Duma łaskawy jest, nie szuka poklasku, nie unosi się gniewem... I po raz setny przetrze sobie twarz chustką.Anonymous - 15 Maj 2015, 22:21 Ethanael dłuższy czas siedział ze stoickim spokojem przy stole i popijał swoją herbatę. Czasem zerkał na Szelmę, czasem na chłopaka, który z nią rozmawiał. Chwilami zagapiał się gdzieś w dal odpływając myślami gdzieś hen, myśląc o wielu rzeczach. Znów nie udało mu się w pełni zrozumieć umiejętności, jaką posiadała dziewczyna. Cóż, ale przynajmniej zaspokoił ciekawość. Musiał jednak poszukać innego celu i bardziej się tym razem postarać. MORIA sama nie będzie mu podsuwała coraz to kolejnych osób, to leżało w jego interesie. Poczuł jednak swego rodzaju ożywienie. Coś na kształt nadziei, że dom, którego szuka, jego własne miejsce, jest niedaleko.
Ani się obejrzał, herbata się skończyła. Popatrzył na dno kubka i westchnął cicho. Spojrzał jeszcze raz dyskretnie na Szelmę i zarazem z pewną dozą smutku, jak i niewyjaśnionego optymizmu, zaczął powoli zbierać się do wyjścia. Posłał rudej uprzejmy uśmiech, bez wyrzutu czy urazy, po prostu miły. Ubrał się, a mianowicie założył wcześniej jakoś zdjętą marynarkę, bo w herbaciarni było jak dla niego dość ciepło, po czym wstał i już nie patrząc na wcześniejszą towarzyszkę czy mężczyznę z nią rozmawiającego opuścił lokal. Aż dziwne, że zstąpił na niego dziwny optymizm. Nie było to w jego stylu, tak po prostu się cieszyć. Mogło to trwać następne kilka dni czy godzin, może nawet minut, dlatego też Ethan bez wahania oddał się temu uczuciu spokoju, który go ogarnął. Rzadko bardzo zdarzało mu się czuć tak zrelaksowanym jak teraz, grzechem więc było nie skorzystać.
Ethan nabrał głęboko w płuca chłodnego, rześkiego powietrza i z pogodną twarzą począł oddalać się w sobie tylko znanym kierunku. Po chwili zniknął w ciemnościach nocy i tyle go klienci herbaciarni widzieli.
[zt]Iskra - 16 Maj 2015, 19:11 Dlaczego mężczyzna powinien brać sprawy we własne ręce? Dlaczego to kobieta prasuje koszule? A dlaczego ruda będzie zawsze wredna i złośliwa, a chłopak z rodziny zastępczej sprawi tylko kłopoty? Dlaczego dziewczęta z dobrego domu są nudne albo okażą się prędzej czy później skrytosukami? Dlaczego piękno nie skrywa już dobra, a uśmiech radości? Jeśli gardzisz stereotypami to je przełamuj, takie jest zdanie Evy, choć w zasadzie nie ma pojęcia jak jej idzie.
Jeśli jednak zagłębić się w psychikę Iskry, powód, dla którego nie odsłaniała się wcześniej, nie inicjowała niczego jest stary jak ten świat. Mogła być pierwsza do organizowania happeningów, wkręcania siebie i znajomych do takich czy innych zajęć i staży, prowadzić resztę grupy z niekończącą się energią i ogólnie być charyzmatycznym liderem, ale i tak zawsze w tym wszystkim była obserwatorem. Jeśli coś zaczynało dotyczyć bezpośrednio jej osoby, jeśli musiała zaangażować nie tylko swoje zdolności, pasję i umysł, ale i serce – zastanawiała się dwa razy. Albo i trzy. W porywach do pięciu.
Nasze dziewczę ma uzasadnione problemy z zaufaniem i gdy przychodzi co do czego, zwykle po prostu się wycofuje lub organizuje wszystko tak, by wyłącznie nadzorować.
Well, chyba jej tym razem nie wyszło.
Czemu niczego nie zrobiła, skoro czekała? Bo się bała. I to nawet nie jest strach przed zaangażowaniem (co do którego to zaangażowania zachodziła w głowę czy i jak będzie funkcjonować pomiędzy choleryczną Markovski i zblazowanym Lunatykiem), a prosty lęk przed odrzuceniem. Mogła się z tym swoim brakiem taktu i niewyparzonym jęzorem wydawać gruboskórna, ale nie zniosłaby, gdyby się okazało, że jej uczucia są jednostronne. Wystarczyło jej, że już w trakcie eventu świątecznego biła się z idiotycznymi myślami, zaprzeczając samej sobie z całą stanowczością, a i tak gdzieś w głębi wiedziała, że jest zadurzona jak jakaś czternastka. Bez obrazy dla podlotków. Po prostu nadal pamiętała, że w tym wieku była przekonana, iż miłość zwalczy wszystkie przeciwności, uchroni ją przed niebezpieczeństwem i sprawi, że wreszcie poczuje się wewnątrz pełna. Ponad siedem lat później, znacznie mniej wyczulona na patetyczne słowa i dużo bardziej cyniczna Eva odkryła, że owa nadzieja nadal się w niej tli. Patrząc na wszystkie reakcje Lunatyka nie pozostało jej nic innego, jak ją tylko brutalnie zgasić. A jeśli o tym mowa...
– Na początku znajomości wyglądałeś jakbyś chciał się na mnie rzucić. Miałam jednak jakieś głupie przeczucie, że to nie z motywów romantycznych... – parsknęła. Potem usta jej zadrgały i już musiała się uśmiechnąć, nie było siły. Szczególnie, że niemal oślepił ją uśmiech Dumy rodem z reklamy pewnej znanej pasty do zębów.
Ale to brzmiało dobrze. Znaczy, na tyle, na ile. Chodzi o to, że wracali do zwykłego przezbywania się. „Dialog o rzucaniu się” osiągnął już niemal poziom idiotyzmu podobny do „dyskusji o teściowych”, przeprowadzonej na Szachownicy. Ale – nie żałowała, i nigdy nie będzie, tego zwrotu w ich relacji. I cieszyłaby się pewnie jeszcze bardziej, gdyby się tak nie bała.
Cóż, do kwestii czy ruda nie ma takich powiązań jeszcze dojdą.
A na pytanie zadane z czapy – Duma znał inne? – nawet się nie zawahała. Albo znów zmiękł, albo ona zyskała swoistą o(d)porność. Niemniej, żegnajcie czasy gdy pozostawiał ją niemą i skołowaną na całą sekundę zawsze gdy otworzył usta.
– A będziesz potrafił mi dotrzymać kroku? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, mrużąc lekko oczy i kołysząc na czubkach palców u nóg.
Generalnie, dosyć chybione byłoby pisać przy każdej wypowiedzi i geście Iskry, że się uśmiecha, śmieje czy jakoś w ten deseń. Może nie tyle chybione, co nudne i powtarzalne, dlatego przyjmijmy, że od dłuższej chwili ruda po prostu promienieje, zaś każdy jej ruch i każde zdanie naznaczone są nieskrywaną, łagodną radością, niebezpiecznie przypominającą szczęście. Czy coś. Jeśli jednak Lunatyk coś skrewi lub Evie przekręci się zapalnik na przeciwny biegun w jej cyklofrenii – na pewno dam znać.
Teraz jednak dodatkowo do kompletu zaczęła nucić. Bo wspomniał o tańcu. Tak, Dumo, to znów twoja wina.
Sam ton wypowiedzi, jego mimika, cała ta szopka, za która tak w jego wykonaniu przepadała sprawiła, że gdy cofnął się po serwetki, Eva oparła się o kontuar i zaczęła śmiać tak bardzo, że aż się popłakała. Nie zauważyła nawet wyciągniętych w jej stronę papierków.
– Taaak, ale, widzisz – otarła oczy wzdłuż dolnej linii rzęs – na mojej twarzy ta szminka już była..
Zagryzła wargę, by nie wybuchnąć śmiechem po raz wtóry.
– Musimy wyglądać strasznie. Oszczędźmy tym biednym dziewczynom scen i chodźmy.
Przyjęła swoją część serwetek i spróbowała doprowadzić się do porządku. Po chwili westchnęła i przypomniała sobie, że ma w torbie lusterko. Rzut oka na stolik potwierdził, że już Ethan wyszedł – złapała jego pożegnalne spojrzenie chwiiiiiilę temu, gdy uczestniczyła w zawodach Nie Patrzenia Na Dumę. Teraz jednak znów na niego zerknęła i widok jej szminki na jego skórze przyprawił ją o dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Parsknęła śmiechem i cmoknęła go w krawędź szczęki – bo tam dosięgła – i ruszyła do stolika, mrucząc równocześnie, że idzie po swoje rzeczy.
Założyła płaszczyk, sięgnęła po torbę, zostawiła na stoliku kwotę o znacznie zawyżonym napiwku – biedne dziewczyny – i stanęła w drzwiach, patrząc wyczekująco.
Przy obopólnej, ustalonej wcześniej zgodzie – [zt x2]